Pokolenie ma znaczenie
Dawno, dawno temu w Zjednoczonym Królestwie stał klub muzyczny o nazwie
Blitz. Żeby była jasność: nie mówimy o czasach skrajnie zamierzchłych.
Okres historyczny, o którym będziemy rozmawiać, to przełom lat
siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku. Dla osób młodych, czyli
dla nastolatków i dwudziestolatków, jest to jednak epoka odległa,
zupełnie jak średniowiecze lub starożytność. I właśnie dlatego ja,
przedstawicielka rocznika 1991, zdecydowałam się użyć retorycznego
wyrażenia “dawno, dawno temu”. Możliwe, że niektóre informacje, zawarte w
niniejszym tekście, będą banalne dla czytelników w średnim wieku.
Zapewniam jednak, że nie będą one banalne dla reprezentantów młodego
pokolenia. Dla kogoś, kto ma czterdzieści lub pięćdziesiąt lat,
oczywista jest znajomość mód, gwiazd, przebojów i tendencji sprzed kilku
dekad. Nie jest ona jednak oczywista dla kogoś, kto ma lat piętnaście,
dwadzieścia lub dwadzieścia pięć.
Muzyczne samouctwo
Gdy współczesna młodzież włącza muzyczną stację telewizyjną, widzi Lady
Gagę, Rihannę, Katy Perry, Nicki Minaj… Skąd ci biedni, młodzi ludzie
mają wiedzieć, co było “na topie” trzydzieści lat temu?! Muszą się
dokształcać we własnym zakresie - tak jak ja to robię. Ale może się
mylę? Może średnie pokolenie nie jest aż tak rozeznane w starej
popkulturze brytyjskiej, bo Polska przed 1989 rokiem znajdowała się za
żelazną kurtyną i izolowała się od Zachodu? Może, wbrew pozorom, to
właśnie młodzi ludzie lepiej znają się na zachodnioeuropejskich
“starociach” niż osoby czterdziesto- i pięćdziesięcioletnie?
Niewątpliwie jest to temat godny zbadania i przedyskutowania. No, ale
przejdźmy do konkretów, czyli do klubu Blitz i jego fascynujących
tajemnic. Co takiego było w tym klubie, że zdecydowałam się napisać o
nim artykuł? Mało to dyskotek było (i jest) na świecie?
Noce Davida Bowiego
Zacznijmy od danych geograficzno-administracyjnych. Klub Blitz mieścił
się w Londynie, a dokładniej w Covent Garden, czyli w części West Endu -
obszaru kojarzącego się przede wszystkim z musicalami, operami i innymi
formami teatralnymi (zwłaszcza muzycznymi). Pod koniec lat
siedemdziesiątych gospodarzami klubu Blitz zostali Steven John
Harrington (Steve Strange) i Rusty Egan. Mimo młodego wieku, mieli oni
już doświadczenie w tego typu działalności. Steven i Rusty przenieśli do
Blitz specjalne, wtorkowe imprezy (“David Bowie nights” - “Noce Davida
Bowiego”) organizowane początkowo w innym miejscu. Pod przywództwem
Harringtona i Egana klub prężnie się rozwinął, przede wszystkim dlatego,
że poświęcone Bowiemu imprezy zaczęły przyciągać ekscentrycznych
artystów i buntowników obyczajowych. Był to czas, kiedy młodzi
Brytyjczycy odczuwali znużenie punkiem i szukali czegoś świeżego.
Potrzebna była nowa moda, nowa muzyka, nowa filozofia życia. Nic więc
dziwnego, że lubiany klub Blitz szybko stał się miejscem szalonych
eksperymentów artystycznych.
Cudaczni i androgyniczni
Bywalcy Blitz wyróżniali się przede wszystkim niekonwencjonalnym
wyglądem. Mocne makijaże, dziwaczne fryzury, wyszukane dodatki,
niecodzienne kreacje - oto ich znaki rozpoznawcze. Klubowicze nierzadko
starali się wyglądać androgynicznie. Oznacza to, że łączyli w swoich
wizerunkach elementy męskie i kobiece. Byli nawet tacy, którzy uprawiali
crossdressing, czyli przebierali się za przedstawicieli płci
przeciwnej. Stroje i charakteryzacje klubowiczów były niekiedy ciemne,
choć nie aż tak ponure, jak w przypadku miłośników heavy metalu.
Artyści, odwiedzający Blitz, uwielbiali przepych, kolor i cudaczność.
Należy jednak podkreślić, że mimo skłonności do szokowania odziewali się
w sposób spójny, przemyślany i elegancki. Ich powierzchowność, chociaż
niestandardowa, była miła dla oka i akceptowalna. Czasem nawiązywała do
tradycji, a czasem starała się wybiegać w przyszłość. Gdybym miała ją
porównać do czegoś współczesnego, wskazałabym - z ogromną ostrożnością i
licznymi wahaniami - style visual kei, emo i goth. Dlaczego? Ze względu
na umiejętność godzenia przeciwieństw (staroświeckości z
nowoczesnością, barwności z mrocznością, malowniczości z
prowokacyjnością). Pośród tego wszystkiego blitzowcy wykazywali
podobieństwo do modernistycznych dandysów.
Nowy Romantyzm
Z imagem bywalców Blitz doskonale korespondowała tworzona przez nich
muzyka: syntetyczna, klimatyczna, czasem melancholijna, ale stosunkowo
prosta, lekka i łatwo przyswajalna. Była to muzyka o bardzo
charakterystycznym brzmieniu: elektroniczna, oparta na najnowszych
technologiach, a zarazem rytmiczna, melodyjna i chwytliwa. Zaręczam, że
tych dźwięków nie dałoby się pomylić z żadnymi innymi. Nurtowi, który
narodził się w klubie Harringtona i Egana, nadano nazwę New Romanticism -
Nowy Romantyzm. Kim zatem byli przedstawiciele interesującego nas
środowiska? Nowymi Romantykami - New Romantics. Warto wiedzieć, że
popularnym określeniem pierwszych Nowych Romantyków jest termin The
Blitz Kids (Dzieci Blitz). Do wielu osób z opisywanej grupy przylgnęła
również etykietka “gender bender”. Wyrażenie to jest bardzo trudne do
przetłumaczenia na język polski. Jego sens najlepiej oddawałaby
definicja: “ktoś, kto umyślnie nagina stereotypy związane z płcią
społeczno-kulturową”. Według mnie, do Nowych Romantyków, Dzieci Blitz,
pasowałoby też określenie “cyganeria artystyczna”.
Cyganeria artystyczna
W “Słowniku terminów literackich”, opublikowanym w 2004 roku przez
Wydawnictwo GREG, znajdujemy następujące wyjaśnienie tego pojęcia:
“Nieformalna grupa ludzi, złożona zazwyczaj z artystów, których wspólną
cechą jest postawa buntu wobec zastanych norm społecznych i
obyczajowych. Typowy dla cyganerii jest oryginalny, niekonwencjonalny i
ekscentryczny tryb życia i formy zachowania. Wyróżniają się strojem (np.
długie czarne peleryny i kapelusze). Pierwsza grupa cyganerii
artystycznej, buntującej się przeciwko mieszczańskim normom, uformowała
się we Francji w latach 30. XIX wieku. (…) Duchowym przywódcą cyganerii
młodopolskiej, występującej przeciwko konserwatywnej obyczajowości
mieszczańskiej, był Stanisław Przybyszewski”. A kto był duchowym
przywódcą bywalców Blitz? Na poziomie organizacyjnym zapewne Steve
Strange, ale na poziomie mentalnym - wspomniany kilka akapitów wcześniej
David Bowie. Piosenkarz ten pojawił się kiedyś w klubie Harringtona i
Egana. Zaprosił także grupę Nowych Romantyków (ze Stevem na czele) do
występu w jego teledysku “Ashes to Ashes”.
Visage - historia
Przyjrzyjmy się teraz zespołowi Visage, który działał w latach
1978-1985, a następnie odrodził się z popiołów na początku XXI wieku.
Formacja ta jest bardzo ważna, ponieważ założyli ją Steven John
Harrington (Steve Strange) i Rusty Egan. Styl muzyczny grupy jest
właśnie taki, jaki New Romanticism być powinien: nieziemski,
syntetyczny, obdarzony specyficznym klimatem i łatwo wpadający w ucho.
Zespół Visage wydał trzy płyty, z których dwie pierwsze odniosły sukces,
a trzecia okazała się totalną porażką. Niedługo, bo już 20 maja 2013
roku, ukaże się czwarte długogrające CD formacji. Będzie to pierwszy
krążek Visage od prawie trzydziestu lat! Grupa skrupulatnie przygotowuje
opinię publiczną na swój powrót. Prowadzi stronę internetową, działa w
serwisach społecznościowych, kontaktuje się z mediami i lansuje swoją
nową piosenkę “Shameless Fashion“. Utwór jest dostępny w serwisie
YouTube na profilu “therealvisage”. Materiał, promujący niewydaną
jeszcze płytę, brzmi współcześnie, chociaż wyraźnie nawiązuje do muzyki z
czasów klubu Blitz. Mimo to, nie dorównuje największym przebojom
zespołu (tym z okresu Nowego Romantyzmu). Zajmijmy się więc starymi
kawałkami i teledyskami Visage.
Visage - twórczość
Najbardziej znaną piosenką formacji jest “Fade To Grey” - kawałek
elektroniczny i wprowadzający słuchacza w specyficzny nastrój. W tekście
utworu fragmenty anglojęzyczne przeplatają się z francuskojęzycznymi.
Video clip, chociaż prosty, odznacza się wysokimi walorami
artystycznymi. Inne dziełko, na które warto zwrócić uwagę, to pełne
tajemniczości i niesamowitości “The Damned Don’t Cry”. Filmik,
przygotowany z myślą o tej piosence, jest odrobinę mroczny i romantyczny
(w tradycyjnym tego słowa znaczeniu). Widzimy w nim, jak do banalnej
rzeczywistości wkrada się odrobina grozy, metafizyki i niezwykłości. W
teledysku “Visage” zostaje pokazany (zarówno na zewnątrz, jak i w
środku) klub Blitz. Video clipem innym niż wszystkie jest “Mind of a
Toy”. Steve Strange jawi się w nim jako mały chłopiec, jako wczesny
nastolatek, jako dwudziestokilkuletni mężczyzna i jako starzec. Szerokie
pole do interpretacji stwarzają symbole pojawiające się w filmiku. Oto
niektóre z nich: schody, lalki, zegar, maska, wyeksponowane oko i
marionetka będąca sobowtórem Strange’a. Grupa ma na swoim koncie
teledyski, których akcja rozgrywa się w Egipcie (“The Horseman“, “Love
Glove”) i Afryce Środkowej (“Beat Boy“). Oczywiście, opisane przeze mnie
piosenki i video clipy to tylko część twórczości formacji Visage.
Kto bywał w klubie?
Wszystkich ludzi, którzy przewinęli się przez Blitz, nie dałoby się
wymienić w krótkim artykule. Jest jednak kilka osób, o których wypada
wspomnieć. Na przykład George Alan O’Dowd, czyli późniejszy Boy George,
wokalista zespołu Culture Club. Przyszły gwiazdor był w klubie skromnym
szatniarzem. Gdyby nie regularny kontakt z przychodzącymi do Blitz
artystami, życie tego (młodziutkiego wówczas) człowieka potoczyłoby się
zupełnie inaczej. Jednym z Dzieci Blitz był także Pete Burns, który
później zdobył sławę jako frontman grupy Dead or Alive. To właśnie Burns
śpiewał takie przeboje, jak “You Spin Me Round”, “Something In My
House” czy “Brand New Lover”. Do najbardziej wyrazistych osobowości
Blitz należał Peter Robinson - crossdresser wcielający się w postać
Marylin, chodzącej kopii Marilyn Monroe. Robinson, podobnie jak jego
koledzy, starał się zrobić karierę muzyczną. Wydał jeden album
długogrający i kilka singli, wystąpił w paru teledyskach. Nie miał
jednak uzdolnień wokalnych i szybko został zapomniany przez opinię
publiczną. Zespołem, związanym z Blitz, był Spandau Ballet. Formacja
“dojrzewała“ w klubie Harringtona i Egana, a kilka lat później zdobyła
międzynarodową popularność. Dużo osiągnęła także “wychowana” w Blitz
didżejka Princess Julia. W latach dwutysięcznych nawiązała ona
współpracę z australijską piosenkarką i aktorką Kylie Minogue.
Film dokumentalny o Blitz
Jak widać, klub Blitz był prawdziwą kuźnią talentów. Niemal wszyscy
artyści, którzy odwiedzali to miejsce, otrzymywali realną szansę na
sukces. O tym, jak to dokładnie było z Nowymi Romantykami, możemy się
przekonać, oglądając film dokumentalny “Whatever Happened To The Gender
Benders?” (“Co się stało z gender benderami?”). Został on wyprodukowany w
2005 roku przez brytyjską stację Channel 4. W rzeczonej produkcji nieco
już podstarzałe Dzieci Blitz opisują swoją młodość i teraźniejszość.
Wypowiedzi głównych bohaterów są uzupełniane opiniami ekspertów: znawców
brytyjskiej popkultury. Z filmu dowiadujemy się, że styl, wypracowany
przez bywalców Blitz, wywarł wpływ na całą modę lat osiemdziesiątych.
Przeniknął do różnych dziedzin sztuki, pozostając w nich aż do czasów
współczesnych. Jeden nocny klub, rozkręcony przez dwóch zapaleńców, na
zawsze zmienił bieg historii. Ale produkcja nie jest tylko zbiorem
zachwytów nad twórcami Nowego Romantyzmu. Przeciwnie: ukazuje również
ich ciemną stronę. Dzieci Blitz nie były bowiem święte, popełniały wiele
błędów, a z konsekwencjami niektórych uczynków musiały się zmagać przez
lata. Ich życie wcale nie było tak kolorowe, jak sugerowałyby stroje,
dodatki i makijaże. Jakież to grzechy mieli na sumieniu artyści spod
znaku New Romanticism? Trochę podobne do tych, które nosili członkowie
modernistycznych cyganerii artystycznych.
Niewolnicy chemii
Głównym problemem, dręczącym noworomantyczne środowisko, była
narkomania. Wielu bywalców klubu Blitz nie wyobrażało sobie życia bez
kokainy. Groźniejszy narkotyk, heroina, także był przez nich zażywany. W
krajach, w których drugi są zakazane, uzależnienie od substancji
odurzających nieuchronnie prowadzi do kłopotów z prawem. Nic więc
dziwnego, że część Dzieci Blitz musiała się zmierzyć z brytyjskim
wymiarem sprawiedliwości. Do tego wszystkiego dochodziły problemy
zdrowotne, niepewność jutra i destabilizacja codziennego życia. Przykład
szedł z góry: narkomanem, który stracił kontrolę nad własną
egzystencją, był lider bohemy, Steve Strange. Boy George miał
nieprzyjemność doświadczyć czegoś naprawdę zatrważającego. W jego domu
umarł młody człowiek (Michael Rudetsky), który przedawkował narkotyki.
Co gorsza, istniało ryzyko, że kolejną ofiarą Thanatosa będzie sam
George - kokainista i heroinista. Ówczesne gazety pisały, że
nieszczęsnemu Boyowi zostało tylko osiem tygodni życia. Na szczęście,
artysta wywinął się Aniołowi Śmierci i obecnie ma się bardzo dobrze. W
filmie “Whatever Happened…” nie ma mowy o Pecie Burnsie z zespołu Dead
or Alive. Trzeba jednak wyjaśnić, że on również się uzależnił, ale nie
od drugów, tylko od operacji plastycznych. Podczas jednej z nich zaraził
się gronkowcem, co zrujnowało mu wygląd, zdrowie, karierę, psychikę i
budżet.
Zazdrość i medycyna
Innym grzechem Nowych Romantyków, o którym dowiadujemy się z dokumentu
przygotowanego przez Channel 4, była wzajemna zazdrość. Dzieci Blitz
teoretycznie były przyjaciółmi, połączonymi wspólnotą upodobań i
zamiłowań. Nie zmienia to jednak faktu, że każdy z artystów chciał być
najlepszy, najpiękniejszy i najsławniejszy. Przyjaźń i umiejętność
cieszenia się cudzym sukcesem stawały pod znakiem zapytania, kiedy w grę
wchodziły takie wartości, jak rozgłos, obecność w mediach, podziw
opinii publicznej czy wysoka pozycja na listach przebojów. O pieniądzach
nawet nie wypada wspominać. Rytualna rywalizacja między Nowymi
Romantykami zaczynała się jeszcze przed przekroczeniem progu Blitz. Do
klubu nie było bowiem łatwo się dostać, a selekcja odbywała się na
podstawie wyglądu kandydatów. Skoro jesteśmy już przy temacie zawiści,
powinniśmy przypomnieć sobie mój artykuł “Pete Burns i Boy George.
Kongenialność czy konkurencja?”. Zasugerowałam w nim, że to właśnie
niezdrowa rywalizacja z Boyem Georgem mogła doprowadzić wokalistę Dead
or Alive do uzależnienia od operacji plastycznych, a co za tym idzie -
do utraty zdrowia i urody. Zakażenie gronkowcem, którego doświadczył
Burns, było niebezpieczne dla jego życia i wymagało długotrwałego
leczenia. Więcej na ten temat można przeczytać w moim tekście
“Wielkousty Michael Jackson z Port Sunlight”.
Do obejrzenia
Jeśli ktoś chce obejrzeć film dokumentalny “Whatever Happened To The
Gender Benders?”, może to zrobić w serwisie YouTube. Materiał jest tam
dostępny pod nazwą “The Blitz Kids Documentary”. Opublikowano go na
profilu “macneilhomevideo”. Oprócz wspomnianego dokumentu, warto
zobaczyć film fabularny “Worried About the Boy” (znany w Polsce jako
“Kłopotliwy chłopak”). Produkcja ukazuje klub Blitz i środowisko Nowych
Romantyków przez pryzmat doświadczeń życiowych Boya George’a. Nie jest
to, w żadnym wypadku, arcydzieło filmowe, ale naprawdę może naprowadzić
widza na właściwe tory. “Worried About the Boy” podpowiada, jakimi
postaciami, zespołami i zjawiskami powinien się zainteresować każdy
człowiek pretendujący do miana znawcy popkultury. Film na pewno przyda
się osobom, które nie mogą sobie wyobrazić, jak wyglądali blitzowcy i
ówczesna Wielka Brytania. Treść produkcji “Worried…” opisałam w tekście
“Krótka recenzja filmowa. ’Kłopotliwy chłopak’ Julliana Jarrolda”.
Do poczytania
Jeżeli chodzi o strony internetowe, warto odwiedzić witryny
TheBlitzClub.com i TheBlitzKids.com. Są one poświęcone wiadomemu klubowi
i jego ekscentrycznym bywalcom. Na stronie TheBlitzClub.com znajduje
się artykuł “The Blitz Club. Our version of the story” (“Klub Blitz.
Nasza wersja opowieści”), w którym Steve Strange i Rusty Egan opisują
dyskotekę z punktu widzenia jej gospodarzy. Inne witryny, na które
wypada zerknąć: Shapersofthe80s.com i Visage.cc. W wirtualnym wydaniu
dziennika “The Guardian” znajduje się ciekawa publikacja (“przedruk” z
pisma “The Observer”) zatytułowana “Spandau Ballet, the Blitz kids and
the birth of the New Romantics” - “Spandau Ballet, dzieci Blitz i
narodziny Nowych Romantyków”. Jest to długi, dziennikarski tekst z
października 2009 roku. Informacje o poszczególnych grupach muzycznych,
artystach i zjawiskach można znaleźć w polsko- i anglojęzycznej
Wikipedii. Zachęcam także do poszukania oficjalnych profili/stron
muzyków w różnorakich serwisach społecznościowych.
Natalia Julia Nowak,
7-15 maja 2013 roku
środa, 15 maja 2013
poniedziałek, 22 kwietnia 2013
Kontrola umysłu - prawda czy teoria spiskowa?
CYTATY NA DOBRY POCZĄTEK:
„MKULTRA (czasem MK-ULTRA) to kryptonim kontrowersyjnego, początkowo ściśle tajnego projektu badawczego prowadzonego w latach 50. i 60. przez Centralną Agencję Wywiadowczą Stanów Zjednoczonych. Projekt został ujawniony i oprotestowany przez dziennikarzy i komisje śledcze Prezydenta i Kongresu USA (Komisję Rockefellera i Komitet Churcha). Na podstawie ustaleń śledztwa, celem projektu MKULTRA było zbadanie możliwości sterowania pracą ludzkiego mózgu i kontroli umysłu z wykorzystaniem substancji chemicznych (w tym środków psychodelicznych, m.in. LSD), bodźców elektrycznych, analizy fal mózgowych i form percepcji podprogowej. Według wielu relacji, badania były często brutalne i odbywały się także na nieświadomych ich celu obywatelach USA, czasem z tragicznymi skutkami”
„Zaburzenie dysocjacyjne tożsamości (osobowość mnoga, osobowość naprzemienna, osobowość wieloraka, rozdwojenie osobowości, rozdwojenie jaźni, ang. multiple personality, dissociative identity disorder, DID) – zaburzenie dysocjacyjne, polegające na występowaniu przynajmniej dwóch osobowości u jednej osoby. Zazwyczaj poszczególne osobowości nie wiedzą o istnieniu pozostałych. (…) Jako dysocjacja, osobowość mnoga wytwarza się po szczególnie bolesnych, traumatycznych przeżyciach i kryzysach, przebytych w dzieciństwie i powiązanych z tematyką śmierci oraz seksualności”
Źródło: „Wikipedia. Wolna encyklopedia” (Pl.wikipedia.org)
Wstęp
Artykuł, który oddaję do rąk czytelników, ma dosyć nietypową strukturę. Na początku opisuję filmowy wywiad “Ultimate Warrior: Robert Duncan O’Finioan” Projectu Camelot, żeby zainteresować odbiorców tematem kontroli umysłu (ang. mind control). Potem piszę, kto - oprócz bohatera produkcji - uważa się za byłą ofiarę prania mózgu. Dalsza część mojego tekstu to przewodnik po najciekawszych publikacjach (pisanych i audiowizualnych) poświęconych omawianemu zagadnieniu. Na końcu podsumowuję zaprezentowane informacje i wyciągam z nich odpowiednie wnioski. Mam nadzieję, że mój artykuł spełni swoją rolę, tzn. zachęci czytelników do zbadania poruszonego problemu. Jeżeli czytelnicy znają już ten temat, to ufam, że mój tekst choć trochę poszerzy ich wiedzę.
Jaki jest mój osobisty stosunek do analizowanego zagadnienia? No cóż… Przyjmuję do wiadomości, że w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX wieku naprawdę prowadzono badania nad kontrolą umysłu. Projekt MK-ULTRA to zweryfikowany i udokumentowany fakt. Wiem również, że najsłynniejszy znawca tego problemu (dr Colin Ross) uznaje kontrolę umysłu za otwarty rozdział amerykańskiej historii. Niestety, zeznania osób, podających się za ofiary nowoczesnych form prania mózgu, często brzmią jak science-fiction. W opowieściach tych ludzi elementy realistyczne (takie jak współpraca z CIA) przeplatają się z nieprawdopodobnymi (takimi jak bliskie spotkania III stopnia). Są rzeczy, w które wierzę. Ale są też takie, które uważam za niedorzeczności.
Nie chcę nikomu narzucać swojego światopoglądu, dlatego w niniejszym artykule ograniczam odautorskie komentarze do minimum. Staram się być otwarta i tolerancyjna, jednak podkreślam swój sceptycyzm/krytycyzm za pomocą odpowiedniego słownictwa: „podobno”, „ponoć”, „rzekomo”, „domniemany”, „twierdzi”, „wierzy”, „utrzymuje” itd. Mam dość racjonalistyczne podejście do teorii spiskowych i zjawisk niewyjaśnionych. Z drugiej strony… Sądzę, że - w świetle niektórych faktów historycznych - opowieści o zaprogramowanych niewolnikach wcale nie wydają się bezsensowne. Tak czy owak, zapraszam do lektury mojego tekstu. Życzę przyjemnego czytania i odkrywczych refleksji!
Inne publikacje mojego autorstwa, które mogą zaciekawić czytelników: „Farhan Khan i Zakon Iluminatów” (2010), „Farhan Khan i Masońska Islamofobia” (2010), „Pranie brudnych mózgów” (2011). Wszystkie trzy artykuły można znaleźć w Internecie.
„Ultimate Warrior: Robert Duncan O’Finioan”
„Ostateczny wojownik: Robert Duncan O’Finioan”
Produkcja: Project Camelot (Kerry L. Cassidy, Bill Ryan)
Wersja z polskimi napisami: DavidIcke.pl
Rozmowa z 46-letnim Robertem Duncanem O’Finioanem, mieszkańcem Stanów Zjednoczonych Ameryki, trenerem sztuk walki i autorem autobiograficznej książki. Mężczyzna twierdzi, że był jedną z ofiar ściśle tajnego programu Talent, rzekomo realizowanego przez Centralną Agencję Wywiadowczą (CIA - Central Intelligence Agency). Projekt, o którym mowa, wywodził się ponoć z badań nad kontrolą umysłu, jakie amerykański wywiad prowadził w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX wieku (patrz: “MKULTRA“ w polskojęzycznej Wikipedii i “Project MKUltra“ w anglojęzycznej). Domniemanym celem programu Talent było poszukiwanie dzieci posiadających zdolności paranormalne i nadających się na superszpiegów lub superżołnierzy. Chodziło o to, żeby “szkolić” nieletnich poprzez mordercze treningi, eksperymenty medyczne oraz intensywne pranie mózgu. To ostatnie było równoznaczne z “opartą na traumie kontrolą umysłu” (“trauma-based mind control”), czyli z wywołaniem u człowieka zaburzeń dysocjacyjnych i odpowiednim wytresowaniem nowo powstałych osobowości.
Duncan utrzymuje, że wybrano go do udziału w projekcie z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze: jest człowiekiem pochodzenia indiańsko-celtyckiego. Podobno te dwie grupy etniczne noszą w sobie tajemniczy gen, który odpowiada za posiadanie i używanie zdolności nadnaturalnych. O’Finioan, jako pół-Czirokez i pół-Irlandczyk, był więc idealnym kandydatem na uczestnika programu Talent. Po drugie: ojciec Duncana współpracował z CIA i chciał zaangażować swoje dziecko w prace tej instytucji (sam pokrzywdzony dowiedział się o tym fakcie jako dorosły mężczyzna, wiele lat po śmierci rodzica). Wszystko zaczęło się w roku 1966, kiedy bohater materiału filmowego miał zaledwie sześć lat. Pewnego zimowego wieczoru ojciec i matka zabrali małego Duncana do sklepu i zaprowadzili go na zaplecze, gdzie znajdowała się już grupa dzieci w jego wieku. Była tam również para dorosłych, mężczyzna i kobieta, którzy badali uzdolnienia zgromadzonych kilkulatków. O’Finioan został poproszony o ułożenie pewnej układanki, a gdy poprawnie wykonał zadanie, usłyszał tajemnicze słowa “Mamy kolejnego”.
Chwilę później podano mu jakiś napój, po którym chłopiec stracił przytomność i trafił do ośrodka szkoleniowego. Duncan nie pamięta, co się z nim działo po wypiciu mikstury, w której najprawdopodobniej znajdowały się substancje odurzające. Luka, istniejąca w jego pamięci, jest ogromna. Następne wspomnienie, które O’Finioan jest w stanie przywołać, pochodzi z czasów, gdy miał on już dziewięć i pół roku. Bohater filmu twierdzi, że obudził się z narkozy podczas dziwnego zabiegu, który zapewnił mu nadludzką siłę i niespotykaną wytrzymałość. No cóż, los Duncana został ustalony odgórnie, bez wiedzy i zgody samego zainteresowanego. O’Finioan miał być bezwolną marionetką, kontrolowanym umysłowo niewolnikiem, zaprogramowaną maszyną do zabijania. Zdecydowano, że zostanie on żołnierzem i skrytobójcą, obdarzonym wyjątkowymi zdolnościami fizycznymi i parapsychicznymi. Centralna Agencja Wywiadowcza widziała w bohaterze inteligentną broń, którą można wysłać w dowolne miejsce i użyć do zlikwidowania zawadzających ludzi. Pozbawiony człowieczeństwa Terminator - oto rola, jaka przypadła niewinnemu obywatelowi zachodniego mocarstwa.
Duncan wierzy, że pracujący dla CIA lekarze wszczepili mu kilka chipów, w tym jeden do mózgu. Jest również przekonany, że jedno z jego ramion zostało “okablowane” (“wired“), przez co stało się silne i sprawne jak u cyborga. Bohater materiału filmowego utrzymuje, że jego ciosy były tak mocne, iż niszczyły nie tylko worki treningowe, ale także betonowe bloki. Przyznaje się ponadto do znajomości wielu sztuk walki, które rzekomo musiał trenować od dzieciństwa, i to na równi z osobami dorosłymi. Podobno O’Finioan uczył się również korzystania z wrodzonych zdolności paranormalnych, ale nie osiągnął w tym takiej biegłości, jak w biciu i zabijaniu. Najważniejsza i najstraszniejsza rzecz, jaką mu zrobiono, to wspomniane wcześniej pranie mózgu. Wiadomo, że dysocjacyjne zaburzenie osobowości, czyli osobowość wieloraka, powstaje u jednostki, która doświadcza ekstremalnie traumatycznych przeżyć. U Duncana wywołano tę chorobę poprzez okrutne tortury, takie jak waterboarding czy wbijanie igieł pod paznokcie i podłączanie ich do prądu. Gdy jego “ja” rozpadło się na wiele osobowości, poddano każdą z nich dokładnemu programowaniu.
Robert Duncan O’Finioan zwierza się słuchaczom, że wykorzystywano go do realizacji wielu sekretnych misji, zarówno w kraju, jak i za granicą. Wyznaje, że miał zlikwidować George‘a Walkera Busha, ale nie zrobił tego, bo w porę odzyskał świadomość swoich czynów. Mężczyzna twierdzi, że to cud, iż pamięta tak dużo szczegółów ze swojej przeszłości. Centralna Agencja Wywiadowcza chciała ponoć wymazać mu pamięć i wypełnić umysł fałszywymi wspomnieniami. Tak zresztą uczyniła, ale nie na długo. Duncan mówi, że zaczął sobie przypominać własną historię, kiedy uległ wypadkowi samochodowemu. Wydarzenie doprowadziło bowiem do uszkodzenia implantu w jego mózgu. Od tej pory O’Finioan robi wszystko, co w jego mocy, aby poznać prawdę na własny temat i uświadomić społeczeństwo o istnieniu szalonych programów CIA. Pytanie: czy wyznania Duncana są prawdziwe? Czy faktycznie mamy do czynienia z człowiekiem, który przeszedł gehennę i postanowił o niej publicznie opowiedzieć? Jeśli nie, to… kim jest O’Finioan? Kłamcą? Fantastą? Karierowiczem? A może nieszczęśliwym mężczyzną wymagającym leczenia psychiatrycznego? Rozwiązanie tej zagadki trzeba znaleźć samodzielnie.
Ciekawostka. Kontynuacją analizowanego filmu jest “An Unconventional Friendship: Duncan O’Finioan and David Corso” - “Niekonwencjonalna przyjaźń: Duncan O’Finioan i David Corso” (produkcja: Project Camelot, czyli Kerry Lynn Cassidy i Bill Ryan. Wersja z polskimi napisami: redakcja portalu DavidIcke.pl). Duncan występuje tam razem ze swoim starszym o dwadzieścia lat kolegą. Sędziwy Corso to supersnajper, weteran wojny w Wietnamie, który próbuje odkryć własną przeszłość i tożsamość. Mężczyźni poznali się w Kambodży, a potem zdołali ponownie się odnaleźć. David Corso dodaje do opowieści O’Finioana wiele intrygujących szczegółów. Warto obejrzeć i porównać obie produkcje.
Brice, Cathy i Arizona
Osobami, które deklarują, że przeżyły piekło programowania, są również Brice Taylor, Cathy O’Brien i Arizona Wilder. Pierwsza z wymienionych kobiet jest twórczynią książki “Thanks for the Memories” - “Dzięki za wspomnienia” zawierającej także interesujące eseje innych autorów. Brice utrzymuje, że była seksualną niewolnicą, pracującą w przemyśle pornograficznym i zaspokajającą potrzeby amerykańskich prominentów. Służyła ponadto jako żywa baza danych, mająca gromadzić, przechowywać i przekazywać ważne informacje. Druga z kobiet, Cathy, opisała swoje doświadczenia w książce “Trance-Formation of America” (“Trans-Formacja Ameryki”) przygotowanej razem z Markiem Phillipsem. O’Brien, podobnie jak Taylor, uważa się za uratowaną niewolnicę seksualną.
Amerykanka twierdzi, że od niemowlęctwa była przygotowywana do roli bezwolnego obiektu, mającego zabawiać znanych i wpływowych mężczyzn. Zgodnie z klasyfikacją, opublikowaną w dziele “Deeper Insights into the Illuminati Formula” (“Głębszy wgląd w formułę Illuminati”) Fritza Springmeiera i Cisco Wheeler, obie panie były ofiarami programowania beta. Wskutek prania mózgu stały się one modelami prezydenckimi, czyli erotycznymi zabawkami przeznaczonymi dla najbardziej liczących się dygnitarzy (w tym dla głowy państwa). Więcej o Brice i Cathy można przeczytać w artykule “Illuminati Sex Slaves Paint Horrifying Picture” (“Seksualne niewolnice Illuminati malują przerażający obraz”) Henry’ego Makowa. Hasła do sprawdzenia w Wikipedii: “handel ludźmi” i “niewolnictwo seksualne”.
Arizona Wilder to przypadek tak skrajny i drastyczny, że aż wywołujący kontrowersje w środowisku konspiracjonistów. Kobieta, o której mowa, jest bohaterką trzygodzinnego filmu dokumentalnego “Revelations of a Mother Goddess” - “Rewelacje Bogini Matki” autorstwa Davida Icke’a (polskie napisy: DavidIcke.pl). Arizona wierzy, że była programowana przez samego Josefa Mengele, zbrodniarza hitlerowskiego, który po zakończeniu wojny wyjechał do… Stanów Zjednoczonych, gdzie kontynuował nieetyczne eksperymenty jako dr Green/Greene (różne źródła podają różną pisownię tego nazwiska). Z opowieści kobiety wynika, że kazano jej uczestniczyć w krwawych, satanistycznych rytuałach, podczas których ludzie zamieniali się w Reptilian, czyli jaszczurowatych przybyszów z innej planety.
Wilder przekonuje, że do Reptilian, funkcjonujących na co dzień jako Homo sapiens, należą przedstawiciele brytyjskiej rodziny królewskiej. Więcej informacji o Reptilianach można znaleźć w programie “UFO? Oni już tu są!” Niezależnej Telewizji NTV (chodzi o odcinek z 15 marca 2013 roku, w którym Janusz Zagórski i Krzysztof Rogala rozmawiają o książce “The Biggest Secret” - “Największy sekret” Davida Icke’a). A także w materiale “Typologia kultur pozaziemskich - Danuta A. Sharma” dostępnym w serwisie YouTube.com na profilu “niezaleznatelewizja”. Uwaga! Chodzą słuchy, że Arizona Wilder (właśc. Jennifer Ann Nagel/Greene/Kealey) po kilku latach wycofała się ze swoich opowieści o kosmicznych gadach! Jest to jeden z powodów, dla których uchodzi ona za świadka średnio wiarygodnego.
W Internecie ukazał się obszerny artykuł “Open missive from Jennifer Ann Kealey” - “Pismo otwarte od Jennifer Ann Kealey”, którego autorstwo przypisuje się właśnie Arizonie (Antinewworldorder.blogspot.com). Na facebookowej stronie “Arizona Wilder” pojawiło się zaś krótkie oświadczenie podpisane nazwiskiem Jennifer Kealey (facebook.com/permalink.php?story_fbid=224762537612189&id=113182278770216). Oba teksty, sformułowane w pierwszej osobie liczby pojedynczej, sugerują, że Wilder została zaprogramowana, żeby wprowadzić w błąd opinię publiczną. Niestety, nie ma dowodów na to, że nadawczynią komunikatów jest prawdziwa Bogini Matka. Istnieje prawdopodobieństwo, że ktoś się pod nią podszywa.
Dla głodnych wiedzy
Tym, którzy zainteresowali się problemem kontroli umysłu, mogę polecić kilkanaście wartościowych publikacji. Bardzo solidnym i obszernym opracowaniem tematu jest artykuł „Origins and Techniques of Monarch Mind Control” (SecretArcana.com, VigilantCitizen.com). Polski przekład tekstu to „Korzenie i techniki kontroli umysłu ‘Monarch‘” (Chaosnao.blogspot.com). Praca zawiera m.in. tytuły filmów fabularnych wykorzystywanych do prania mózgów oraz opisy „poziomów programowania” (alpha, beta, theta, delta). O doktorze Greenie, wspominanym przez Wilder, można poczytać w artykule „America’s Condition Greene” - „Stan Ameryki Greene” (Rigorousintuition.blogspot.com). Czy Green/Greene to faktycznie Josef Mengele? Według badacza, powołującego się na zeznania niejakiej Claudii Mullen, niesławny naukowiec był tylko współpracownikiem nazistowskiego Anioła Śmierci (Mindcontrolblackassassins.com). Wypada przypomnieć, że - zgodnie z oficjalnymi danymi - hitlerowski zbrodniarz mieszkał po wojnie w Ameryce Łacińskiej (źródło: „Brazylijski eksperyment doktora Mengele”, TVN24.pl).
Ci, którzy mają czas na lekturę książek, mogą być zainteresowani wspomnianym już dziełem “Deeper Insights into the Illuminati Formula” (“Głębszy wgląd w formułę Illuminati”) i jego poprzednią częścią zatytułowaną “The Illuminati Formula Used to Create an Undetectable Total Mind Controlled Slave” (“Formuła Illuminati używana do tworzenia niewykrywalnego, totalnego, kontrolowanego umysłowo niewolnika”). Są to pozycje autorstwa Fritza Springmeiera (teoretyka spiskowego) i Cisco Wheeler (kobiety podającej się za kolejną ofiarę kontroli umysłu). Temat prania mózgu często pojawia się w materiałach publikowanych na stronach VigilantCitizen.com i Pseudoccultmedia.net. Wymienione portale zajmują się badaniem zawartości mediów. Ich specjalność to poszukiwanie w popkulturze rzekomych nawiązań do kontroli umysłu, a także symboliki masońskiej, okultystycznej, satanistycznej i pogańskiej. Bardzo podobny charakter ma anglojęzyczny blog MKCulture.blogspot.com. Analizy wytworów popkultury pojawiają się także na stronie Mediaexposed.tumblr.com.
Osoby, które pragną rozpocząć samodzielne badanie mediów i kultury, powinny się zapoznać z artykułem “10 secret mind-control symbols in music videos and movies” (“10 sekretnych symboli kontroli umysłu w teledyskach i filmach”) dostępnym na blogu Indianinthemachine.wordpress.com. Publikacja wyjaśnia, co oznaczają: motyl, lustro, lalka, tęcza, szachownica, klatka dla ptaków, drapieżny kot, wzór panterki, potłuczone szkło, styl Marilyn Monroe i inne popularne motywy. Szkoda, że autor notatki zapomniał o maskach, kokardach, zamkach, labiryntach, robotach, zegarach, demonach, muszlach, drzewach i pozostałych symbolach wymienionych przez Rona Pattona w eseju “Project Monarch: Nazi Mind Control“ - “Projekt Monarch: Nazistowska kontrola umysłu“. Rzeczony esej znajduje się w książce “Thanks fot the Memories“ - “Dzięki za wspomnienia“ Brice Taylor. Gdyby ktoś się zastanawiał, o co chodzi z motylem, zwłaszcza monarchą, odnalazłby potrzebną wiedzę w tekście “Monarch Butterfly (Danaus Plexippus)” - “Motyl monarcha (Danaus plexippus)”. Artykuł został umieszczony na stronie Intheknow7.wordpress.com.
Jeśli chodzi o publikacje audiowizualne, mogę czytelnikom polecić czteroczęściowy, polskojęzyczny film “Kontrola umysłu. Zbagatelizowany fakt współczesnego świata” przygotowany przez Internautę o pseudonimie Ripsonar. Pierwsza część dzieła to rys historyczny prania mózgu. Druga - prezentacja współczesnych form programowania. Trzecia - refleksja o ruchach społecznych uznawanych za “kontrolowaną opozycję”. Czwarta - demaskacja nieznanego oblicza mediów, kultury i oświaty. Produkcja nie tylko wprowadza widzów w temat kontroli umysłu, ale również pozwala im zrozumieć wszelkie zawiłości. Materiał zawiera m.in. fragmenty konferencji naukowej z udziałem dr Valerie Wolf (terapeutki ofiar programowania) oraz przemilczane fakty dotyczące firmy The Walt Disney Company. Co może grozić treserom marionetek decydującym się na publiczną spowiedź? Jakimi motywami kierują się rodzice chcący zaprogramować swoje dzieci? Dzieło Ripsonara odpowiada na te pytania. Nie zaszkodzi wspomnieć, że to właśnie z tego filmu dowiedziałam się o istnieniu Duncana O‘Finioana, Davida Corso i Arizony Wilder.
Anglojęzyczny Internauta, stojący za projektem Militia Mack Music, stworzył arcyciekawą serię filmików “The illuminati, The Music Industry, MK ULTRA & You” (“Illuminati, przemysł muzyczny, MK-ULTRA i ty”). Znajdziemy tam np. przemyślenia dotyczące Anny Nicole Smith i jej niesławnego nagrania znanego jako “clown video”. Ten sam autor opracował intrygującą, kilkuminutową prezentację multimedialną “The 27 Club - The Illuminati Hitlist” (“Klub 27 - lista hitów Illuminati”). Drobne wzmianki o kontroli umysłu trafiają się w filmie “Illuminati: The Music Industry Exposed” (“Illuminati: Przemysł muzyczny zdemaskowany”) młodego, brytyjskiego muzułmanina Farhana Khana. Chłopak wprawdzie nie zagłębia się w szczegóły, ale sygnalizuje odbiorcom istnienie pewnego problemu. Tym, którzy zastanawiają się, czy politycy mogą być sterowanymi agentami, polecam króciutkie nagranie “Bill Clinton - hypnotised” (“Bill Clinton - zahipnotyzowany“). Ukazuje ono amerykańskiego prezydenta w nietypowej kondycji psychofizycznej. Wszystkie wymienione przeze mnie publikacje audiowizualne znajdują się w serwisie YouTube.com.
Co na to nauka?
Widzowie sceptyczni, dający wiarę wyłącznie źródłom prestiżowym, powinni obejrzeć profesjonalne, głównonurtowe filmy dokumentalne “Teorie spiskowe. Kontrola umysłu” (“Conspiracy Files. CIA Mind Control”) i “Mroczna strona nauki. Kontrola umysłów i syndrom obcej ręki” (“Dark Matters: Twisted But True. It's Alive!, Tripping with Uncle Sam, My Hand is Killing Me“). Pierwszy z nich został wyemitowany na antenie Discovery World, a drugi - na antenie Discovery Science. Obie stacje telewizyjne są powszechnie uznawane za rzetelne i wiarygodne. Autorzy “Teorii…” i “Mrocznej strony…” zwracają uwagę m.in. na autentyczne eksperymenty z kontrolą umysłu, które przeszły do historii USA jako projekt MK-ULTRA.
Jeden z wypowiadających się specjalistów (dr Colin Ross, psychiatra, znawca CIA) przybliża widzom filozofię tworzenia marionetek oraz opisuje kontrowersyjne metody stosowane przez Centralną Agencję Wywiadowczą: hipnozę, narkotyzację, elektrowstrząsy i implantację elektrod. Naukowiec ten pojawia się również w dokumencie “Conspiracy Theory with Jesse Ventura: Manchurian Candidate” - “Teoria spiskowa z Jessem Venturą: Mandżurski kandydat” przygotowanym na potrzeby kanału TruTV (stacja należy do firmy Turner Broadcasting, będącej przybudówką do koncernu medialnego Time Warner). W filmie występują ponadto znani nam już panowie Robert Duncan O’Finioan i David Corso. Trzy produkcje, które właśnie opisałam, są dostępne w archiwach portalu YouTube.com.
Skoro jesteśmy już przy temacie YT, powinniśmy zwrócić uwagę na opublikowaną tam wypowiedź doktora Rossa. Chodzi o materiał “Psychiatrist Colin Ross - The CIA Doctors & Military Mind Control” (“Psychiatra Colin Ross - lekarze CIA i militarna kontrola umysłu”) zamieszczony na profilu CCHRInt. Słynny badacz projektu MK-ULTRA wypowiada do kamery słowa: “Mind control experimentation is not in the past. It’s in the present and the future” (“Eksperymenty z kontrolą umysłu nie są kwestią przeszłości. Są kwestią teraźniejszości i przyszłości”). Stwierdzenie to zacytował w swoim filmie Internauta Ripsonar. Myślę, że Colinowi Rossowi wypada wierzyć. Przecież to ceniony naukowiec, autor ponad 170 publikacji, którego zainteresowania oscylują wokół zjawiska traumy, dysocjacji, DID/MPD i podejrzanych działań Central Intelligence Agency. Więcej informacji o uczonym można znaleźć na stronie Rossinst.com.
Podsumowanie i wnioski
W dwudziestym wieku, a szczególnie w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, amerykański wywiad prowadził badania nad kontrolą umysłu. Jest to fakt historyczny: zatrważający, ale potwierdzony i udokumentowany. Projekt, zwany MK-ULTRA, stał się przedmiotem śledztwa zleconego przez władze federalne Stanów Zjednoczonych. Obecnie zgłębianiem tego tematu zajmują się poważni naukowcy, np. dr Colin Ross (ekspert znany z popularno-naukowych stacji telewizyjnych). Istnieje jednak prawdopodobieństwo, że badania nad kontrolą umysłu nadal są prowadzone. Potwierdza to wspomniany przed chwilą uczony. W USA mieszka garstka ludzi, którzy są przekonani, że byli ofiarami nieetycznych praktyk wywodzących się z projektu MK-ULTRA. Utrzymują oni, że wywołano u nich dysocjacyjne zaburzenie osobowości (DID), nazywane dawniej osobowością wieloraką (MPD).
Nowe tożsamości, które pojawiły się w ich umysłach, zostały ponoć wytresowane do wykonywania określonych zadań. Kobietom często przypadała rola seksualnych niewolnic (Brice Taylor, Cathy O’Brien). Mężczyznom - rola żołnierzy i skrytobójców (Duncan O’Finioan, David Corso). Niektórzy ludzie byli programowani w celach niestandardowych, takich jak udział w satanistycznych rytuałach (Arizona Wilder). Temat kontroli umysłu, czyli prania mózgu, pojawia się niekiedy w mediach i kulturze. Czasem jest wyrażany w sposób zakamuflowany (symboliczny, metaforyczny, alegoryczny). Istnieje jednak zestaw znaków, które odnoszą się do różnych aspektów programowania umysłu. Znajomość tych znaków ułatwia interpretację filmów, teledysków, obrazów i zdjęć. Badaniem motywu prania mózgu w popkulturze zajmuje się wiele osób, a wyniki tych badań są publikowane m.in. na stronach VigilantCitizen.com i Pseudoccultmedia.net.
Wszystkie wątki, poruszone w niniejszym artykule, można podsumować zdaniem z twórczości Williama Szekspira: “Są rzeczy na niebie i na ziemi, o których się filozofom nie śniło” (cyt. za: Pl.wikiquote.org). Należy jednak pamiętać, że o ile projekt MK-ULTRA jest ponurym faktem z dziejów Stanów Zjednoczonych, o tyle informacje dotyczące jego rzekomych kontynuacji nie są w pełni potwierdzone. Trzeba umieć rozróżniać, co jest zweryfikowaną prawdą, a co - pogłoską pozostającą w sferze teorii spiskowych. Bardzo możliwe, że hipotezy dotyczące np. programu Talent zostaną kiedyś udowodnione. Na razie jednak trzeba je traktować z dużym sceptycyzmem. Uczmy się, poszerzajmy swoją wiedzę, drążmy temat, ale nie traćmy zdolności krytycznego myślenia. Miejmy otwarte umysły, lecz nie bądźmy naiwni.
Natalia Julia Nowak,
7-21 kwietnia 2013 r.
A-N-E-K-S
Anders Breivik - kat czy ofiara?
Niektórzy konspiracjoniści piszą, że jedną z ofiar kontroli umysłu mógł być Anders Behring Breivik, sprawca zamachu w Oslo i masakry na wyspie Utoya. Jako argument podają fakt, że morderca inspirował się zbrodniami Teda Kaczynskiego, który również jest postrzegany jako człowiek o wypranym mózgu (Redicecreations.com). Zwracają też uwagę na to, że Breivik przez pewien czas współpracował z norweską masonerią oraz wykazywał zainteresowanie Zakonem Templariuszy (Redicecreations.com, Claireevans.hubpages.com). Co więcej, ABB posiada cenione przez Iluminatów “aryjskie” cechy fizyczne, tzn. blond włosy i niebieskie oczy (The-tap.blogspot.com). Przyznam szczerze, że odrzucałam tę teorię, dopóki nie przeczytałam szokującego artykułu z internetowego wydania “The Daily Telegraph” (Telegraph.co.uk). Mam na myśli publikację “Anders Behring Breivik’s mother ‘sexualised’ him when he was four” (“Matka Andersa Behringa Breivika ‘seksualizowała’ go, gdy miał cztery latka”) Richarda Orange’a.
Autor tekstu pisze, że norweski terrorysta był - jako małe dziecko - dręczony na wiele sposobów. Matka nie tylko molestowała go seksualnie, ale również stosowała wobec niego przemoc fizyczną (bicie) i psychiczną (życzenie śmierci). Czyż nie kojarzy się to z projektem Monarch, czyli “opartą na traumie kontrolą umysłu” (“trauma-based mind control”)? Warto nadmienić, że traumatyzowanie ofiar wcale nie musi się odbywać w tajnych bazach należących do wywiadu. Brice Taylor wspomina, że była katowana i gwałcona w swoim najbliższym otoczeniu, np. w domu. Zwróćmy jeszcze uwagę na artykuł “Anders Behring Breivik used meditation to kill - he’s not the first” (“Anders Behring Breivik użył medytacji do zabijania - nie był pierwszym”) Vishvapaniego Blomfielda. Tekst ukazał się w e-wydaniu dziennika “The Guardian” (Guardian.co.uk). W rzeczonym materiale padają słowa: “Breivik uses meditation as a form of mind control” - “Breivik używa medytacji jako formy kontroli umysłu”.
Czym zajmowali się rodzice Breivika? Według strony Biography.com, matka zabójcy była pielęgniarką (osobą związaną ze światem medycyny), a ojciec dyplomatą (człowiekiem władzy, przedstawicielem elity, członkiem establishmentu). ABB urodził się w Londynie, czyli w mieście, które, zdaniem Davida Icke’a, jest istną stolicą Illuminati (porównaj: poglądy wyrażone w filmie “Revelations of a Mother Goddess” - ”Rewelacje Bogini Matki”). Podsumowując: podejrzana sprawa z tym Breivikiem. Naprawdę podejrzana!
Skandale Pana Kleksa
Polsko-radziecki film “Akademia Pana Kleksa”, nakręcony w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych przez Krzysztofa Gradowskiego, od dawna wzbudza wiele kontrowersji. Karolina Kosińska, twórczyni artykułu “Jeszcze raz witajcie w naszej bajce”, zdemaskowała w dziele motywy, które wcale nie pasują do filmu familijnego (Opcit.art.pl, Wici.info). Udowodniła ona, że w “Akademii…” pojawiają się elementy takie, jak homoseksualizm, pedofilia, androgynia, freudyzm, narkotyki, camp, cyberpunk czy faszyzm. Wielu osobom nie podoba się fakt, że w jednej ze scen produkcji widać kompletnie nagich, niedojrzałych chłopców, kąpiących się razem w brodziku. O elementach erotycznych w “Akademii Pana Kleksa” można by pisać i pisać. Mnie rzuciła się w oczy scena, w której grupa młodzieży wymownie spożywa lody i wadę cukrową. Chciałabym jednak zwrócić uwagę na obecne w filmie symbole Illuminati i kontroli umysłu. Są one zbieżne z tymi, o których czytałam w serwisie Vigilant Citizen, w eseju “Project Monarch: Nazi Mind Control” Rona Pattona oraz w dylogii “The Illuminati Formula” Fritza Springmeiera i Cisco Wheeler.
Co widzimy w “Akademii Pana Kleksa”? Niezliczone triggery: motyle, tęcze, kokardy, lustra, lalki, maski, zegary, zamki, drzewa, kwiaty, korytarze, klatki schodowe, obwody komputerowe, Myszkę Miki (symbol Disneya/Disneylandu)… A do tego hipnotyzującą, kręcącą się karuzelę. We fragmencie, w którym słychać utwór “Na wyspach Bergamutach”, pojawia się nawet demon. Gdy Pan Kleks przemawia do zgromadzonych w Akademii bajkowych postaci, na jednej ze ścian widnieją wielkie, namalowane oczy. W pewnej scenie Kleks przybliża Trzecie Oko do jednego ze swoich prawdziwych oczu, równocześnie wykonując gest “6”, powszechnie znany jako “OK”. Gra świateł powoduje, że za plecami czarodzieja widać chwilami trójkąty. Jeśli chodzi o Adasia Niezgódkę, jego unoszenie się w powietrzu może być metaforą dysocjacji lub wrażeń towarzyszących elektrowstrząsom domózgowym. Tajemnicze pigułki, zażywane przez uczniów Akademii, to niewątpliwie narkotyki (tak, zgadzam się z Kosińską). Motywy traumatyzujące: marsz Wilków, krwawiąca rana i piosenka o Kaczce Dziwaczce (myślącej, czującej istocie, która zostaje zabita tylko dlatego, że różni się od pozostałych kaczek). Uważnego widza mogą niepokoić pogrążeni w transie chłopcy, zachowujący się jak psy i mechanicznie powtarzający słowa samokrytyki. Czyżby “animal alters” - “zwierzęce alternatywne osobowości”?
Najbardziej przerażający jest jednak “zakład fryzjerski” Golarza Filipa. Proszę spojrzeć na sposób oznakowania tej pracowni. Na drzwiach znajdują się zarówno napisy, jak i sylwetka mężczyzny pomalowanego w stylu yin-yang (na przemian czerń i biel). Co gorsza, mężczyzna ten ma wyeksponowane jedno oko. Sam Golarz także lubi podkreślać pojedynczą gałkę oczną. Wewnątrz warsztatu znajdują się typowe symbole projektu Monarch: klatki dla ptaków i rozczłonkowane manekiny. W sekretnym pomieszczeniu “zakładu fryzjerskiego” Filip zajmuje się programowaniem Adolfa, dziecka-robota. Demoniczny fryzjer nazywa swoją ofiarę “ziarnem Nowego Świata”. Wyrażenie “Nowy Świat” może się kojarzyć z Nowym Porządkiem Świata albo ze Stanami Zjednoczonymi (ojczyzną MK-ULTRA). Ciekawostka: oglądałam “Akademię Pana Kleksa” w wersji z angielskimi napisami. Termin “Nowy Świat” został tam przetłumaczony na “new order”. Aluzja do New World Order?
Programując chłopca, Golarz mówi: “Oto prawdziwe dziecko cywilizacji komputerowej, wyposażone w system zdalnego, laserowego sterowania, numerycznie zaprogramowane. Posłuszne, dynamiczne, precyzyjne i (…) bez własnego widzimisię. Zdyscyplinowana końcówka komputera. Ten prototyp to tylko początek doskonale zorganizowanego i uporządkowanego przedszkola, podwórza, szkoły. Jeżeli konstrukcja się uda, możemy w przyszłości zapanować nad każdą bajką. (…) Jeżeli prototyp się uda, wkrótce rozpoczniemy seryjną produkcję”. Cytowane słowa to obraz totalitarnego ustroju wypełnionego ofiarami kontroli umysłu. Dodajmy, że Filip chwali się, iż umieścił w Akademii mnóstwo kamer. Czyż to wszystko nie przypomina ponurej wizji NWO?!
Wracając do Adolfa… Chłopiec-robot zostaje “ożywiony” przez Pana Kleksa. Staje się zwinny, inteligentny, otrzymuje nawet naczynia krwionośne, ale nadal pozostaje bezwolnym, sterowanym, zautomatyzowanym agentem. Żywe, zaprogramowane dziecko?! Mam tylko jedną interpretację: “mind control”! Sądząc po brutalności, połączonej z brakiem empatii, mały imiennik Hitlera jest produktem programowania delta (maszyną do zabijania). Cudaczna bajka, jak bum cyk-cyk! Uwaga: nie należy zapominać, że film Gradowskiego stanowi ekranizację powieści Jana Brzechwy. Autor opowiastki o Panu Kleksie był również twórcą wielu wierszy wychwalających komunizm (system, który prał mózgi więźniom politycznym i stosował intensywną propagandę medialną). Wielu konspiracjonistów wierzy, że marksizm był tylko środkiem do celu - Nowego Porządku Świata. A Józefowi Stalinowi nie były obce masońskie gesty.
Moim zdaniem, książka i film “Akademia Pana Kleksa” mogą pełnić taką funkcję, jak zagraniczne książki i filmy “The Wizard of Oz” (“Czarnoksiężnik z Krainy Oz”) i “Alice in Wonderland” (“Alicja w Krainie Czarów”). Co jest nie tak z tymi pięknymi, popularnymi, dziecięcymi baśniami? Odpowiedź na to pytanie znajduje się w dziełach “The Illuminati Formula Used to Create an Undetectable Total Mind Controlled Slave” (“Formuła Illuminati używana do tworzenia niewykrywalnego, totalnego, kontrolowanego umysłowo niewolnika”) i “Deeper Insights into the Illuminati Formula” (“Głębszy wgląd w formułę Illuminati”) autorstwa Fritza Springmeiera i Cisco Wheeler. Gorąco zachęcam do lektury tych publikacji!
Inne filmy fabularne, które mówią o kontroli umysłu: “Hide and Seek” (reż. John Polson), “Labyrinth” (reż. Jim Henson), “Sucker Punch” (reż. Zack Snyder). Teledyski poruszające tę samą problematykę: “Walking On Air” (Kerli), “Brick By Boring Brick” (Paramore), “Price Tag” (Jessie J), “Wide Awake” (Katy Perry), “Paparazzi” (Lady Gaga), “Comme J’ai Mal“ (Mylene Farmer), “F**k Them All“ (Mylene Farmer), “Mademoiselle Juliette“ (Alizee), “Parler Tout Bas“ (Alizee), “Histoire Naturelle” (Nolwenn Leroy), “You And I“ (Lady Gaga). Wybór na podstawie: VigilantCitizen.com, Pseudoccultmedia.net, Mediaexposed.tumblr.com.
Natalia Julia Nowak,
20-22 kwietnia 2013 r.
PS. Zbiór linków do powyższego artykułu (tudzież do aneksu) znajduje się na stronie:
http://njnowak.tnb.pl/readarticle.php?article_id=429
„MKULTRA (czasem MK-ULTRA) to kryptonim kontrowersyjnego, początkowo ściśle tajnego projektu badawczego prowadzonego w latach 50. i 60. przez Centralną Agencję Wywiadowczą Stanów Zjednoczonych. Projekt został ujawniony i oprotestowany przez dziennikarzy i komisje śledcze Prezydenta i Kongresu USA (Komisję Rockefellera i Komitet Churcha). Na podstawie ustaleń śledztwa, celem projektu MKULTRA było zbadanie możliwości sterowania pracą ludzkiego mózgu i kontroli umysłu z wykorzystaniem substancji chemicznych (w tym środków psychodelicznych, m.in. LSD), bodźców elektrycznych, analizy fal mózgowych i form percepcji podprogowej. Według wielu relacji, badania były często brutalne i odbywały się także na nieświadomych ich celu obywatelach USA, czasem z tragicznymi skutkami”
„Zaburzenie dysocjacyjne tożsamości (osobowość mnoga, osobowość naprzemienna, osobowość wieloraka, rozdwojenie osobowości, rozdwojenie jaźni, ang. multiple personality, dissociative identity disorder, DID) – zaburzenie dysocjacyjne, polegające na występowaniu przynajmniej dwóch osobowości u jednej osoby. Zazwyczaj poszczególne osobowości nie wiedzą o istnieniu pozostałych. (…) Jako dysocjacja, osobowość mnoga wytwarza się po szczególnie bolesnych, traumatycznych przeżyciach i kryzysach, przebytych w dzieciństwie i powiązanych z tematyką śmierci oraz seksualności”
Źródło: „Wikipedia. Wolna encyklopedia” (Pl.wikipedia.org)
Wstęp
Artykuł, który oddaję do rąk czytelników, ma dosyć nietypową strukturę. Na początku opisuję filmowy wywiad “Ultimate Warrior: Robert Duncan O’Finioan” Projectu Camelot, żeby zainteresować odbiorców tematem kontroli umysłu (ang. mind control). Potem piszę, kto - oprócz bohatera produkcji - uważa się za byłą ofiarę prania mózgu. Dalsza część mojego tekstu to przewodnik po najciekawszych publikacjach (pisanych i audiowizualnych) poświęconych omawianemu zagadnieniu. Na końcu podsumowuję zaprezentowane informacje i wyciągam z nich odpowiednie wnioski. Mam nadzieję, że mój artykuł spełni swoją rolę, tzn. zachęci czytelników do zbadania poruszonego problemu. Jeżeli czytelnicy znają już ten temat, to ufam, że mój tekst choć trochę poszerzy ich wiedzę.
Jaki jest mój osobisty stosunek do analizowanego zagadnienia? No cóż… Przyjmuję do wiadomości, że w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX wieku naprawdę prowadzono badania nad kontrolą umysłu. Projekt MK-ULTRA to zweryfikowany i udokumentowany fakt. Wiem również, że najsłynniejszy znawca tego problemu (dr Colin Ross) uznaje kontrolę umysłu za otwarty rozdział amerykańskiej historii. Niestety, zeznania osób, podających się za ofiary nowoczesnych form prania mózgu, często brzmią jak science-fiction. W opowieściach tych ludzi elementy realistyczne (takie jak współpraca z CIA) przeplatają się z nieprawdopodobnymi (takimi jak bliskie spotkania III stopnia). Są rzeczy, w które wierzę. Ale są też takie, które uważam za niedorzeczności.
Nie chcę nikomu narzucać swojego światopoglądu, dlatego w niniejszym artykule ograniczam odautorskie komentarze do minimum. Staram się być otwarta i tolerancyjna, jednak podkreślam swój sceptycyzm/krytycyzm za pomocą odpowiedniego słownictwa: „podobno”, „ponoć”, „rzekomo”, „domniemany”, „twierdzi”, „wierzy”, „utrzymuje” itd. Mam dość racjonalistyczne podejście do teorii spiskowych i zjawisk niewyjaśnionych. Z drugiej strony… Sądzę, że - w świetle niektórych faktów historycznych - opowieści o zaprogramowanych niewolnikach wcale nie wydają się bezsensowne. Tak czy owak, zapraszam do lektury mojego tekstu. Życzę przyjemnego czytania i odkrywczych refleksji!
Inne publikacje mojego autorstwa, które mogą zaciekawić czytelników: „Farhan Khan i Zakon Iluminatów” (2010), „Farhan Khan i Masońska Islamofobia” (2010), „Pranie brudnych mózgów” (2011). Wszystkie trzy artykuły można znaleźć w Internecie.
„Ultimate Warrior: Robert Duncan O’Finioan”
„Ostateczny wojownik: Robert Duncan O’Finioan”
Produkcja: Project Camelot (Kerry L. Cassidy, Bill Ryan)
Wersja z polskimi napisami: DavidIcke.pl
Rozmowa z 46-letnim Robertem Duncanem O’Finioanem, mieszkańcem Stanów Zjednoczonych Ameryki, trenerem sztuk walki i autorem autobiograficznej książki. Mężczyzna twierdzi, że był jedną z ofiar ściśle tajnego programu Talent, rzekomo realizowanego przez Centralną Agencję Wywiadowczą (CIA - Central Intelligence Agency). Projekt, o którym mowa, wywodził się ponoć z badań nad kontrolą umysłu, jakie amerykański wywiad prowadził w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX wieku (patrz: “MKULTRA“ w polskojęzycznej Wikipedii i “Project MKUltra“ w anglojęzycznej). Domniemanym celem programu Talent było poszukiwanie dzieci posiadających zdolności paranormalne i nadających się na superszpiegów lub superżołnierzy. Chodziło o to, żeby “szkolić” nieletnich poprzez mordercze treningi, eksperymenty medyczne oraz intensywne pranie mózgu. To ostatnie było równoznaczne z “opartą na traumie kontrolą umysłu” (“trauma-based mind control”), czyli z wywołaniem u człowieka zaburzeń dysocjacyjnych i odpowiednim wytresowaniem nowo powstałych osobowości.
Duncan utrzymuje, że wybrano go do udziału w projekcie z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze: jest człowiekiem pochodzenia indiańsko-celtyckiego. Podobno te dwie grupy etniczne noszą w sobie tajemniczy gen, który odpowiada za posiadanie i używanie zdolności nadnaturalnych. O’Finioan, jako pół-Czirokez i pół-Irlandczyk, był więc idealnym kandydatem na uczestnika programu Talent. Po drugie: ojciec Duncana współpracował z CIA i chciał zaangażować swoje dziecko w prace tej instytucji (sam pokrzywdzony dowiedział się o tym fakcie jako dorosły mężczyzna, wiele lat po śmierci rodzica). Wszystko zaczęło się w roku 1966, kiedy bohater materiału filmowego miał zaledwie sześć lat. Pewnego zimowego wieczoru ojciec i matka zabrali małego Duncana do sklepu i zaprowadzili go na zaplecze, gdzie znajdowała się już grupa dzieci w jego wieku. Była tam również para dorosłych, mężczyzna i kobieta, którzy badali uzdolnienia zgromadzonych kilkulatków. O’Finioan został poproszony o ułożenie pewnej układanki, a gdy poprawnie wykonał zadanie, usłyszał tajemnicze słowa “Mamy kolejnego”.
Chwilę później podano mu jakiś napój, po którym chłopiec stracił przytomność i trafił do ośrodka szkoleniowego. Duncan nie pamięta, co się z nim działo po wypiciu mikstury, w której najprawdopodobniej znajdowały się substancje odurzające. Luka, istniejąca w jego pamięci, jest ogromna. Następne wspomnienie, które O’Finioan jest w stanie przywołać, pochodzi z czasów, gdy miał on już dziewięć i pół roku. Bohater filmu twierdzi, że obudził się z narkozy podczas dziwnego zabiegu, który zapewnił mu nadludzką siłę i niespotykaną wytrzymałość. No cóż, los Duncana został ustalony odgórnie, bez wiedzy i zgody samego zainteresowanego. O’Finioan miał być bezwolną marionetką, kontrolowanym umysłowo niewolnikiem, zaprogramowaną maszyną do zabijania. Zdecydowano, że zostanie on żołnierzem i skrytobójcą, obdarzonym wyjątkowymi zdolnościami fizycznymi i parapsychicznymi. Centralna Agencja Wywiadowcza widziała w bohaterze inteligentną broń, którą można wysłać w dowolne miejsce i użyć do zlikwidowania zawadzających ludzi. Pozbawiony człowieczeństwa Terminator - oto rola, jaka przypadła niewinnemu obywatelowi zachodniego mocarstwa.
Duncan wierzy, że pracujący dla CIA lekarze wszczepili mu kilka chipów, w tym jeden do mózgu. Jest również przekonany, że jedno z jego ramion zostało “okablowane” (“wired“), przez co stało się silne i sprawne jak u cyborga. Bohater materiału filmowego utrzymuje, że jego ciosy były tak mocne, iż niszczyły nie tylko worki treningowe, ale także betonowe bloki. Przyznaje się ponadto do znajomości wielu sztuk walki, które rzekomo musiał trenować od dzieciństwa, i to na równi z osobami dorosłymi. Podobno O’Finioan uczył się również korzystania z wrodzonych zdolności paranormalnych, ale nie osiągnął w tym takiej biegłości, jak w biciu i zabijaniu. Najważniejsza i najstraszniejsza rzecz, jaką mu zrobiono, to wspomniane wcześniej pranie mózgu. Wiadomo, że dysocjacyjne zaburzenie osobowości, czyli osobowość wieloraka, powstaje u jednostki, która doświadcza ekstremalnie traumatycznych przeżyć. U Duncana wywołano tę chorobę poprzez okrutne tortury, takie jak waterboarding czy wbijanie igieł pod paznokcie i podłączanie ich do prądu. Gdy jego “ja” rozpadło się na wiele osobowości, poddano każdą z nich dokładnemu programowaniu.
Robert Duncan O’Finioan zwierza się słuchaczom, że wykorzystywano go do realizacji wielu sekretnych misji, zarówno w kraju, jak i za granicą. Wyznaje, że miał zlikwidować George‘a Walkera Busha, ale nie zrobił tego, bo w porę odzyskał świadomość swoich czynów. Mężczyzna twierdzi, że to cud, iż pamięta tak dużo szczegółów ze swojej przeszłości. Centralna Agencja Wywiadowcza chciała ponoć wymazać mu pamięć i wypełnić umysł fałszywymi wspomnieniami. Tak zresztą uczyniła, ale nie na długo. Duncan mówi, że zaczął sobie przypominać własną historię, kiedy uległ wypadkowi samochodowemu. Wydarzenie doprowadziło bowiem do uszkodzenia implantu w jego mózgu. Od tej pory O’Finioan robi wszystko, co w jego mocy, aby poznać prawdę na własny temat i uświadomić społeczeństwo o istnieniu szalonych programów CIA. Pytanie: czy wyznania Duncana są prawdziwe? Czy faktycznie mamy do czynienia z człowiekiem, który przeszedł gehennę i postanowił o niej publicznie opowiedzieć? Jeśli nie, to… kim jest O’Finioan? Kłamcą? Fantastą? Karierowiczem? A może nieszczęśliwym mężczyzną wymagającym leczenia psychiatrycznego? Rozwiązanie tej zagadki trzeba znaleźć samodzielnie.
Ciekawostka. Kontynuacją analizowanego filmu jest “An Unconventional Friendship: Duncan O’Finioan and David Corso” - “Niekonwencjonalna przyjaźń: Duncan O’Finioan i David Corso” (produkcja: Project Camelot, czyli Kerry Lynn Cassidy i Bill Ryan. Wersja z polskimi napisami: redakcja portalu DavidIcke.pl). Duncan występuje tam razem ze swoim starszym o dwadzieścia lat kolegą. Sędziwy Corso to supersnajper, weteran wojny w Wietnamie, który próbuje odkryć własną przeszłość i tożsamość. Mężczyźni poznali się w Kambodży, a potem zdołali ponownie się odnaleźć. David Corso dodaje do opowieści O’Finioana wiele intrygujących szczegółów. Warto obejrzeć i porównać obie produkcje.
Brice, Cathy i Arizona
Osobami, które deklarują, że przeżyły piekło programowania, są również Brice Taylor, Cathy O’Brien i Arizona Wilder. Pierwsza z wymienionych kobiet jest twórczynią książki “Thanks for the Memories” - “Dzięki za wspomnienia” zawierającej także interesujące eseje innych autorów. Brice utrzymuje, że była seksualną niewolnicą, pracującą w przemyśle pornograficznym i zaspokajającą potrzeby amerykańskich prominentów. Służyła ponadto jako żywa baza danych, mająca gromadzić, przechowywać i przekazywać ważne informacje. Druga z kobiet, Cathy, opisała swoje doświadczenia w książce “Trance-Formation of America” (“Trans-Formacja Ameryki”) przygotowanej razem z Markiem Phillipsem. O’Brien, podobnie jak Taylor, uważa się za uratowaną niewolnicę seksualną.
Amerykanka twierdzi, że od niemowlęctwa była przygotowywana do roli bezwolnego obiektu, mającego zabawiać znanych i wpływowych mężczyzn. Zgodnie z klasyfikacją, opublikowaną w dziele “Deeper Insights into the Illuminati Formula” (“Głębszy wgląd w formułę Illuminati”) Fritza Springmeiera i Cisco Wheeler, obie panie były ofiarami programowania beta. Wskutek prania mózgu stały się one modelami prezydenckimi, czyli erotycznymi zabawkami przeznaczonymi dla najbardziej liczących się dygnitarzy (w tym dla głowy państwa). Więcej o Brice i Cathy można przeczytać w artykule “Illuminati Sex Slaves Paint Horrifying Picture” (“Seksualne niewolnice Illuminati malują przerażający obraz”) Henry’ego Makowa. Hasła do sprawdzenia w Wikipedii: “handel ludźmi” i “niewolnictwo seksualne”.
Arizona Wilder to przypadek tak skrajny i drastyczny, że aż wywołujący kontrowersje w środowisku konspiracjonistów. Kobieta, o której mowa, jest bohaterką trzygodzinnego filmu dokumentalnego “Revelations of a Mother Goddess” - “Rewelacje Bogini Matki” autorstwa Davida Icke’a (polskie napisy: DavidIcke.pl). Arizona wierzy, że była programowana przez samego Josefa Mengele, zbrodniarza hitlerowskiego, który po zakończeniu wojny wyjechał do… Stanów Zjednoczonych, gdzie kontynuował nieetyczne eksperymenty jako dr Green/Greene (różne źródła podają różną pisownię tego nazwiska). Z opowieści kobiety wynika, że kazano jej uczestniczyć w krwawych, satanistycznych rytuałach, podczas których ludzie zamieniali się w Reptilian, czyli jaszczurowatych przybyszów z innej planety.
Wilder przekonuje, że do Reptilian, funkcjonujących na co dzień jako Homo sapiens, należą przedstawiciele brytyjskiej rodziny królewskiej. Więcej informacji o Reptilianach można znaleźć w programie “UFO? Oni już tu są!” Niezależnej Telewizji NTV (chodzi o odcinek z 15 marca 2013 roku, w którym Janusz Zagórski i Krzysztof Rogala rozmawiają o książce “The Biggest Secret” - “Największy sekret” Davida Icke’a). A także w materiale “Typologia kultur pozaziemskich - Danuta A. Sharma” dostępnym w serwisie YouTube.com na profilu “niezaleznatelewizja”. Uwaga! Chodzą słuchy, że Arizona Wilder (właśc. Jennifer Ann Nagel/Greene/Kealey) po kilku latach wycofała się ze swoich opowieści o kosmicznych gadach! Jest to jeden z powodów, dla których uchodzi ona za świadka średnio wiarygodnego.
W Internecie ukazał się obszerny artykuł “Open missive from Jennifer Ann Kealey” - “Pismo otwarte od Jennifer Ann Kealey”, którego autorstwo przypisuje się właśnie Arizonie (Antinewworldorder.blogspot.com). Na facebookowej stronie “Arizona Wilder” pojawiło się zaś krótkie oświadczenie podpisane nazwiskiem Jennifer Kealey (facebook.com/permalink.php?story_fbid=224762537612189&id=113182278770216). Oba teksty, sformułowane w pierwszej osobie liczby pojedynczej, sugerują, że Wilder została zaprogramowana, żeby wprowadzić w błąd opinię publiczną. Niestety, nie ma dowodów na to, że nadawczynią komunikatów jest prawdziwa Bogini Matka. Istnieje prawdopodobieństwo, że ktoś się pod nią podszywa.
Dla głodnych wiedzy
Tym, którzy zainteresowali się problemem kontroli umysłu, mogę polecić kilkanaście wartościowych publikacji. Bardzo solidnym i obszernym opracowaniem tematu jest artykuł „Origins and Techniques of Monarch Mind Control” (SecretArcana.com, VigilantCitizen.com). Polski przekład tekstu to „Korzenie i techniki kontroli umysłu ‘Monarch‘” (Chaosnao.blogspot.com). Praca zawiera m.in. tytuły filmów fabularnych wykorzystywanych do prania mózgów oraz opisy „poziomów programowania” (alpha, beta, theta, delta). O doktorze Greenie, wspominanym przez Wilder, można poczytać w artykule „America’s Condition Greene” - „Stan Ameryki Greene” (Rigorousintuition.blogspot.com). Czy Green/Greene to faktycznie Josef Mengele? Według badacza, powołującego się na zeznania niejakiej Claudii Mullen, niesławny naukowiec był tylko współpracownikiem nazistowskiego Anioła Śmierci (Mindcontrolblackassassins.com). Wypada przypomnieć, że - zgodnie z oficjalnymi danymi - hitlerowski zbrodniarz mieszkał po wojnie w Ameryce Łacińskiej (źródło: „Brazylijski eksperyment doktora Mengele”, TVN24.pl).
Ci, którzy mają czas na lekturę książek, mogą być zainteresowani wspomnianym już dziełem “Deeper Insights into the Illuminati Formula” (“Głębszy wgląd w formułę Illuminati”) i jego poprzednią częścią zatytułowaną “The Illuminati Formula Used to Create an Undetectable Total Mind Controlled Slave” (“Formuła Illuminati używana do tworzenia niewykrywalnego, totalnego, kontrolowanego umysłowo niewolnika”). Są to pozycje autorstwa Fritza Springmeiera (teoretyka spiskowego) i Cisco Wheeler (kobiety podającej się za kolejną ofiarę kontroli umysłu). Temat prania mózgu często pojawia się w materiałach publikowanych na stronach VigilantCitizen.com i Pseudoccultmedia.net. Wymienione portale zajmują się badaniem zawartości mediów. Ich specjalność to poszukiwanie w popkulturze rzekomych nawiązań do kontroli umysłu, a także symboliki masońskiej, okultystycznej, satanistycznej i pogańskiej. Bardzo podobny charakter ma anglojęzyczny blog MKCulture.blogspot.com. Analizy wytworów popkultury pojawiają się także na stronie Mediaexposed.tumblr.com.
Osoby, które pragną rozpocząć samodzielne badanie mediów i kultury, powinny się zapoznać z artykułem “10 secret mind-control symbols in music videos and movies” (“10 sekretnych symboli kontroli umysłu w teledyskach i filmach”) dostępnym na blogu Indianinthemachine.wordpress.com. Publikacja wyjaśnia, co oznaczają: motyl, lustro, lalka, tęcza, szachownica, klatka dla ptaków, drapieżny kot, wzór panterki, potłuczone szkło, styl Marilyn Monroe i inne popularne motywy. Szkoda, że autor notatki zapomniał o maskach, kokardach, zamkach, labiryntach, robotach, zegarach, demonach, muszlach, drzewach i pozostałych symbolach wymienionych przez Rona Pattona w eseju “Project Monarch: Nazi Mind Control“ - “Projekt Monarch: Nazistowska kontrola umysłu“. Rzeczony esej znajduje się w książce “Thanks fot the Memories“ - “Dzięki za wspomnienia“ Brice Taylor. Gdyby ktoś się zastanawiał, o co chodzi z motylem, zwłaszcza monarchą, odnalazłby potrzebną wiedzę w tekście “Monarch Butterfly (Danaus Plexippus)” - “Motyl monarcha (Danaus plexippus)”. Artykuł został umieszczony na stronie Intheknow7.wordpress.com.
Jeśli chodzi o publikacje audiowizualne, mogę czytelnikom polecić czteroczęściowy, polskojęzyczny film “Kontrola umysłu. Zbagatelizowany fakt współczesnego świata” przygotowany przez Internautę o pseudonimie Ripsonar. Pierwsza część dzieła to rys historyczny prania mózgu. Druga - prezentacja współczesnych form programowania. Trzecia - refleksja o ruchach społecznych uznawanych za “kontrolowaną opozycję”. Czwarta - demaskacja nieznanego oblicza mediów, kultury i oświaty. Produkcja nie tylko wprowadza widzów w temat kontroli umysłu, ale również pozwala im zrozumieć wszelkie zawiłości. Materiał zawiera m.in. fragmenty konferencji naukowej z udziałem dr Valerie Wolf (terapeutki ofiar programowania) oraz przemilczane fakty dotyczące firmy The Walt Disney Company. Co może grozić treserom marionetek decydującym się na publiczną spowiedź? Jakimi motywami kierują się rodzice chcący zaprogramować swoje dzieci? Dzieło Ripsonara odpowiada na te pytania. Nie zaszkodzi wspomnieć, że to właśnie z tego filmu dowiedziałam się o istnieniu Duncana O‘Finioana, Davida Corso i Arizony Wilder.
Anglojęzyczny Internauta, stojący za projektem Militia Mack Music, stworzył arcyciekawą serię filmików “The illuminati, The Music Industry, MK ULTRA & You” (“Illuminati, przemysł muzyczny, MK-ULTRA i ty”). Znajdziemy tam np. przemyślenia dotyczące Anny Nicole Smith i jej niesławnego nagrania znanego jako “clown video”. Ten sam autor opracował intrygującą, kilkuminutową prezentację multimedialną “The 27 Club - The Illuminati Hitlist” (“Klub 27 - lista hitów Illuminati”). Drobne wzmianki o kontroli umysłu trafiają się w filmie “Illuminati: The Music Industry Exposed” (“Illuminati: Przemysł muzyczny zdemaskowany”) młodego, brytyjskiego muzułmanina Farhana Khana. Chłopak wprawdzie nie zagłębia się w szczegóły, ale sygnalizuje odbiorcom istnienie pewnego problemu. Tym, którzy zastanawiają się, czy politycy mogą być sterowanymi agentami, polecam króciutkie nagranie “Bill Clinton - hypnotised” (“Bill Clinton - zahipnotyzowany“). Ukazuje ono amerykańskiego prezydenta w nietypowej kondycji psychofizycznej. Wszystkie wymienione przeze mnie publikacje audiowizualne znajdują się w serwisie YouTube.com.
Co na to nauka?
Widzowie sceptyczni, dający wiarę wyłącznie źródłom prestiżowym, powinni obejrzeć profesjonalne, głównonurtowe filmy dokumentalne “Teorie spiskowe. Kontrola umysłu” (“Conspiracy Files. CIA Mind Control”) i “Mroczna strona nauki. Kontrola umysłów i syndrom obcej ręki” (“Dark Matters: Twisted But True. It's Alive!, Tripping with Uncle Sam, My Hand is Killing Me“). Pierwszy z nich został wyemitowany na antenie Discovery World, a drugi - na antenie Discovery Science. Obie stacje telewizyjne są powszechnie uznawane za rzetelne i wiarygodne. Autorzy “Teorii…” i “Mrocznej strony…” zwracają uwagę m.in. na autentyczne eksperymenty z kontrolą umysłu, które przeszły do historii USA jako projekt MK-ULTRA.
Jeden z wypowiadających się specjalistów (dr Colin Ross, psychiatra, znawca CIA) przybliża widzom filozofię tworzenia marionetek oraz opisuje kontrowersyjne metody stosowane przez Centralną Agencję Wywiadowczą: hipnozę, narkotyzację, elektrowstrząsy i implantację elektrod. Naukowiec ten pojawia się również w dokumencie “Conspiracy Theory with Jesse Ventura: Manchurian Candidate” - “Teoria spiskowa z Jessem Venturą: Mandżurski kandydat” przygotowanym na potrzeby kanału TruTV (stacja należy do firmy Turner Broadcasting, będącej przybudówką do koncernu medialnego Time Warner). W filmie występują ponadto znani nam już panowie Robert Duncan O’Finioan i David Corso. Trzy produkcje, które właśnie opisałam, są dostępne w archiwach portalu YouTube.com.
Skoro jesteśmy już przy temacie YT, powinniśmy zwrócić uwagę na opublikowaną tam wypowiedź doktora Rossa. Chodzi o materiał “Psychiatrist Colin Ross - The CIA Doctors & Military Mind Control” (“Psychiatra Colin Ross - lekarze CIA i militarna kontrola umysłu”) zamieszczony na profilu CCHRInt. Słynny badacz projektu MK-ULTRA wypowiada do kamery słowa: “Mind control experimentation is not in the past. It’s in the present and the future” (“Eksperymenty z kontrolą umysłu nie są kwestią przeszłości. Są kwestią teraźniejszości i przyszłości”). Stwierdzenie to zacytował w swoim filmie Internauta Ripsonar. Myślę, że Colinowi Rossowi wypada wierzyć. Przecież to ceniony naukowiec, autor ponad 170 publikacji, którego zainteresowania oscylują wokół zjawiska traumy, dysocjacji, DID/MPD i podejrzanych działań Central Intelligence Agency. Więcej informacji o uczonym można znaleźć na stronie Rossinst.com.
Podsumowanie i wnioski
W dwudziestym wieku, a szczególnie w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, amerykański wywiad prowadził badania nad kontrolą umysłu. Jest to fakt historyczny: zatrważający, ale potwierdzony i udokumentowany. Projekt, zwany MK-ULTRA, stał się przedmiotem śledztwa zleconego przez władze federalne Stanów Zjednoczonych. Obecnie zgłębianiem tego tematu zajmują się poważni naukowcy, np. dr Colin Ross (ekspert znany z popularno-naukowych stacji telewizyjnych). Istnieje jednak prawdopodobieństwo, że badania nad kontrolą umysłu nadal są prowadzone. Potwierdza to wspomniany przed chwilą uczony. W USA mieszka garstka ludzi, którzy są przekonani, że byli ofiarami nieetycznych praktyk wywodzących się z projektu MK-ULTRA. Utrzymują oni, że wywołano u nich dysocjacyjne zaburzenie osobowości (DID), nazywane dawniej osobowością wieloraką (MPD).
Nowe tożsamości, które pojawiły się w ich umysłach, zostały ponoć wytresowane do wykonywania określonych zadań. Kobietom często przypadała rola seksualnych niewolnic (Brice Taylor, Cathy O’Brien). Mężczyznom - rola żołnierzy i skrytobójców (Duncan O’Finioan, David Corso). Niektórzy ludzie byli programowani w celach niestandardowych, takich jak udział w satanistycznych rytuałach (Arizona Wilder). Temat kontroli umysłu, czyli prania mózgu, pojawia się niekiedy w mediach i kulturze. Czasem jest wyrażany w sposób zakamuflowany (symboliczny, metaforyczny, alegoryczny). Istnieje jednak zestaw znaków, które odnoszą się do różnych aspektów programowania umysłu. Znajomość tych znaków ułatwia interpretację filmów, teledysków, obrazów i zdjęć. Badaniem motywu prania mózgu w popkulturze zajmuje się wiele osób, a wyniki tych badań są publikowane m.in. na stronach VigilantCitizen.com i Pseudoccultmedia.net.
Wszystkie wątki, poruszone w niniejszym artykule, można podsumować zdaniem z twórczości Williama Szekspira: “Są rzeczy na niebie i na ziemi, o których się filozofom nie śniło” (cyt. za: Pl.wikiquote.org). Należy jednak pamiętać, że o ile projekt MK-ULTRA jest ponurym faktem z dziejów Stanów Zjednoczonych, o tyle informacje dotyczące jego rzekomych kontynuacji nie są w pełni potwierdzone. Trzeba umieć rozróżniać, co jest zweryfikowaną prawdą, a co - pogłoską pozostającą w sferze teorii spiskowych. Bardzo możliwe, że hipotezy dotyczące np. programu Talent zostaną kiedyś udowodnione. Na razie jednak trzeba je traktować z dużym sceptycyzmem. Uczmy się, poszerzajmy swoją wiedzę, drążmy temat, ale nie traćmy zdolności krytycznego myślenia. Miejmy otwarte umysły, lecz nie bądźmy naiwni.
Natalia Julia Nowak,
7-21 kwietnia 2013 r.
A-N-E-K-S
Anders Breivik - kat czy ofiara?
Niektórzy konspiracjoniści piszą, że jedną z ofiar kontroli umysłu mógł być Anders Behring Breivik, sprawca zamachu w Oslo i masakry na wyspie Utoya. Jako argument podają fakt, że morderca inspirował się zbrodniami Teda Kaczynskiego, który również jest postrzegany jako człowiek o wypranym mózgu (Redicecreations.com). Zwracają też uwagę na to, że Breivik przez pewien czas współpracował z norweską masonerią oraz wykazywał zainteresowanie Zakonem Templariuszy (Redicecreations.com, Claireevans.hubpages.com). Co więcej, ABB posiada cenione przez Iluminatów “aryjskie” cechy fizyczne, tzn. blond włosy i niebieskie oczy (The-tap.blogspot.com). Przyznam szczerze, że odrzucałam tę teorię, dopóki nie przeczytałam szokującego artykułu z internetowego wydania “The Daily Telegraph” (Telegraph.co.uk). Mam na myśli publikację “Anders Behring Breivik’s mother ‘sexualised’ him when he was four” (“Matka Andersa Behringa Breivika ‘seksualizowała’ go, gdy miał cztery latka”) Richarda Orange’a.
Autor tekstu pisze, że norweski terrorysta był - jako małe dziecko - dręczony na wiele sposobów. Matka nie tylko molestowała go seksualnie, ale również stosowała wobec niego przemoc fizyczną (bicie) i psychiczną (życzenie śmierci). Czyż nie kojarzy się to z projektem Monarch, czyli “opartą na traumie kontrolą umysłu” (“trauma-based mind control”)? Warto nadmienić, że traumatyzowanie ofiar wcale nie musi się odbywać w tajnych bazach należących do wywiadu. Brice Taylor wspomina, że była katowana i gwałcona w swoim najbliższym otoczeniu, np. w domu. Zwróćmy jeszcze uwagę na artykuł “Anders Behring Breivik used meditation to kill - he’s not the first” (“Anders Behring Breivik użył medytacji do zabijania - nie był pierwszym”) Vishvapaniego Blomfielda. Tekst ukazał się w e-wydaniu dziennika “The Guardian” (Guardian.co.uk). W rzeczonym materiale padają słowa: “Breivik uses meditation as a form of mind control” - “Breivik używa medytacji jako formy kontroli umysłu”.
Czym zajmowali się rodzice Breivika? Według strony Biography.com, matka zabójcy była pielęgniarką (osobą związaną ze światem medycyny), a ojciec dyplomatą (człowiekiem władzy, przedstawicielem elity, członkiem establishmentu). ABB urodził się w Londynie, czyli w mieście, które, zdaniem Davida Icke’a, jest istną stolicą Illuminati (porównaj: poglądy wyrażone w filmie “Revelations of a Mother Goddess” - ”Rewelacje Bogini Matki”). Podsumowując: podejrzana sprawa z tym Breivikiem. Naprawdę podejrzana!
Skandale Pana Kleksa
Polsko-radziecki film “Akademia Pana Kleksa”, nakręcony w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych przez Krzysztofa Gradowskiego, od dawna wzbudza wiele kontrowersji. Karolina Kosińska, twórczyni artykułu “Jeszcze raz witajcie w naszej bajce”, zdemaskowała w dziele motywy, które wcale nie pasują do filmu familijnego (Opcit.art.pl, Wici.info). Udowodniła ona, że w “Akademii…” pojawiają się elementy takie, jak homoseksualizm, pedofilia, androgynia, freudyzm, narkotyki, camp, cyberpunk czy faszyzm. Wielu osobom nie podoba się fakt, że w jednej ze scen produkcji widać kompletnie nagich, niedojrzałych chłopców, kąpiących się razem w brodziku. O elementach erotycznych w “Akademii Pana Kleksa” można by pisać i pisać. Mnie rzuciła się w oczy scena, w której grupa młodzieży wymownie spożywa lody i wadę cukrową. Chciałabym jednak zwrócić uwagę na obecne w filmie symbole Illuminati i kontroli umysłu. Są one zbieżne z tymi, o których czytałam w serwisie Vigilant Citizen, w eseju “Project Monarch: Nazi Mind Control” Rona Pattona oraz w dylogii “The Illuminati Formula” Fritza Springmeiera i Cisco Wheeler.
Co widzimy w “Akademii Pana Kleksa”? Niezliczone triggery: motyle, tęcze, kokardy, lustra, lalki, maski, zegary, zamki, drzewa, kwiaty, korytarze, klatki schodowe, obwody komputerowe, Myszkę Miki (symbol Disneya/Disneylandu)… A do tego hipnotyzującą, kręcącą się karuzelę. We fragmencie, w którym słychać utwór “Na wyspach Bergamutach”, pojawia się nawet demon. Gdy Pan Kleks przemawia do zgromadzonych w Akademii bajkowych postaci, na jednej ze ścian widnieją wielkie, namalowane oczy. W pewnej scenie Kleks przybliża Trzecie Oko do jednego ze swoich prawdziwych oczu, równocześnie wykonując gest “6”, powszechnie znany jako “OK”. Gra świateł powoduje, że za plecami czarodzieja widać chwilami trójkąty. Jeśli chodzi o Adasia Niezgódkę, jego unoszenie się w powietrzu może być metaforą dysocjacji lub wrażeń towarzyszących elektrowstrząsom domózgowym. Tajemnicze pigułki, zażywane przez uczniów Akademii, to niewątpliwie narkotyki (tak, zgadzam się z Kosińską). Motywy traumatyzujące: marsz Wilków, krwawiąca rana i piosenka o Kaczce Dziwaczce (myślącej, czującej istocie, która zostaje zabita tylko dlatego, że różni się od pozostałych kaczek). Uważnego widza mogą niepokoić pogrążeni w transie chłopcy, zachowujący się jak psy i mechanicznie powtarzający słowa samokrytyki. Czyżby “animal alters” - “zwierzęce alternatywne osobowości”?
Najbardziej przerażający jest jednak “zakład fryzjerski” Golarza Filipa. Proszę spojrzeć na sposób oznakowania tej pracowni. Na drzwiach znajdują się zarówno napisy, jak i sylwetka mężczyzny pomalowanego w stylu yin-yang (na przemian czerń i biel). Co gorsza, mężczyzna ten ma wyeksponowane jedno oko. Sam Golarz także lubi podkreślać pojedynczą gałkę oczną. Wewnątrz warsztatu znajdują się typowe symbole projektu Monarch: klatki dla ptaków i rozczłonkowane manekiny. W sekretnym pomieszczeniu “zakładu fryzjerskiego” Filip zajmuje się programowaniem Adolfa, dziecka-robota. Demoniczny fryzjer nazywa swoją ofiarę “ziarnem Nowego Świata”. Wyrażenie “Nowy Świat” może się kojarzyć z Nowym Porządkiem Świata albo ze Stanami Zjednoczonymi (ojczyzną MK-ULTRA). Ciekawostka: oglądałam “Akademię Pana Kleksa” w wersji z angielskimi napisami. Termin “Nowy Świat” został tam przetłumaczony na “new order”. Aluzja do New World Order?
Programując chłopca, Golarz mówi: “Oto prawdziwe dziecko cywilizacji komputerowej, wyposażone w system zdalnego, laserowego sterowania, numerycznie zaprogramowane. Posłuszne, dynamiczne, precyzyjne i (…) bez własnego widzimisię. Zdyscyplinowana końcówka komputera. Ten prototyp to tylko początek doskonale zorganizowanego i uporządkowanego przedszkola, podwórza, szkoły. Jeżeli konstrukcja się uda, możemy w przyszłości zapanować nad każdą bajką. (…) Jeżeli prototyp się uda, wkrótce rozpoczniemy seryjną produkcję”. Cytowane słowa to obraz totalitarnego ustroju wypełnionego ofiarami kontroli umysłu. Dodajmy, że Filip chwali się, iż umieścił w Akademii mnóstwo kamer. Czyż to wszystko nie przypomina ponurej wizji NWO?!
Wracając do Adolfa… Chłopiec-robot zostaje “ożywiony” przez Pana Kleksa. Staje się zwinny, inteligentny, otrzymuje nawet naczynia krwionośne, ale nadal pozostaje bezwolnym, sterowanym, zautomatyzowanym agentem. Żywe, zaprogramowane dziecko?! Mam tylko jedną interpretację: “mind control”! Sądząc po brutalności, połączonej z brakiem empatii, mały imiennik Hitlera jest produktem programowania delta (maszyną do zabijania). Cudaczna bajka, jak bum cyk-cyk! Uwaga: nie należy zapominać, że film Gradowskiego stanowi ekranizację powieści Jana Brzechwy. Autor opowiastki o Panu Kleksie był również twórcą wielu wierszy wychwalających komunizm (system, który prał mózgi więźniom politycznym i stosował intensywną propagandę medialną). Wielu konspiracjonistów wierzy, że marksizm był tylko środkiem do celu - Nowego Porządku Świata. A Józefowi Stalinowi nie były obce masońskie gesty.
Moim zdaniem, książka i film “Akademia Pana Kleksa” mogą pełnić taką funkcję, jak zagraniczne książki i filmy “The Wizard of Oz” (“Czarnoksiężnik z Krainy Oz”) i “Alice in Wonderland” (“Alicja w Krainie Czarów”). Co jest nie tak z tymi pięknymi, popularnymi, dziecięcymi baśniami? Odpowiedź na to pytanie znajduje się w dziełach “The Illuminati Formula Used to Create an Undetectable Total Mind Controlled Slave” (“Formuła Illuminati używana do tworzenia niewykrywalnego, totalnego, kontrolowanego umysłowo niewolnika”) i “Deeper Insights into the Illuminati Formula” (“Głębszy wgląd w formułę Illuminati”) autorstwa Fritza Springmeiera i Cisco Wheeler. Gorąco zachęcam do lektury tych publikacji!
Inne filmy fabularne, które mówią o kontroli umysłu: “Hide and Seek” (reż. John Polson), “Labyrinth” (reż. Jim Henson), “Sucker Punch” (reż. Zack Snyder). Teledyski poruszające tę samą problematykę: “Walking On Air” (Kerli), “Brick By Boring Brick” (Paramore), “Price Tag” (Jessie J), “Wide Awake” (Katy Perry), “Paparazzi” (Lady Gaga), “Comme J’ai Mal“ (Mylene Farmer), “F**k Them All“ (Mylene Farmer), “Mademoiselle Juliette“ (Alizee), “Parler Tout Bas“ (Alizee), “Histoire Naturelle” (Nolwenn Leroy), “You And I“ (Lady Gaga). Wybór na podstawie: VigilantCitizen.com, Pseudoccultmedia.net, Mediaexposed.tumblr.com.
Natalia Julia Nowak,
20-22 kwietnia 2013 r.
PS. Zbiór linków do powyższego artykułu (tudzież do aneksu) znajduje się na stronie:
http://njnowak.tnb.pl/readarticle.php?article_id=429
czwartek, 4 kwietnia 2013
Krótka recenzja filmowa. "Wyspa skazańców" Mariusa Holsta
Tytuł oryginalny: “Kongen av Bastoy”
Tytuł polski: „Wyspa skazańców”
Reżyseria: Marius Holst
Rok produkcji: 2010
Gatunek: dramat, historyczny, film akcji
Europejska praca zbiorowa
Film fabularny, nad którym pracowała międzynarodowa ekipa: Norwegowie, Szwedzi, Polacy i Francuzi. Dużą rolę w produkcji dzieła odegrali również Estończycy, którzy pozwolili, aby na terenie ich państwa kręcono zdjęcia do filmu. Polski tytuł dramatu, “Wyspa skazańców”, ma niewiele wspólnego z tytułem oryginalnym. Norweskie wyrażenie “Kongen av Bastoy” znaczy bowiem “Król Bastoy”. Jako ciekawostkę można podać fakt, że angielski tytuł produkcji to “King of Devil's Island”, czyli “Król Wyspy Diabła”.
Film Mariusa Holsta opiera się na prawdziwych wydarzeniach, co zostaje widzom wyraźnie zasygnalizowane. Odbiorcy dowiadują się, że w pierwszej połowie XX wieku na norweskiej wyspie Bastoy mieścił się zakład poprawczy dla młodzieży męskiej. Wydarzenia, które zainspirowały scenarzystów, rozegrały się zaś w roku 1915. Główny bohater, Erling, trafia do wspomnianego poprawczaka pod zarzutem morderstwa, którego najprawdopodobniej nie popełnił. Otrzymuje tam charakterystyczne ubranie i nowe “imię” - oznaczenie C19.
Żadnych praw
Młody mężczyzna szybko zaczyna rozumieć, że na wyspie Bastoy więźniowie (bo chyba tak należy określać wychowanków zakładu poprawczego) nie mają żadnych praw. Zostają oni odizolowani od społeczeństwa, pozbawieni rzeczy osobistych i zdehumanizowani przez przedmiotowe traktowanie. Chłopcy są zmuszani do pracy ponad siły, dotkliwie karani za każde przewinienie oraz wystawiani na pośmiewisko innych osadzonych. Nie wolno im rozmawiać o przeszłości i przyszłości. Całym ich życiem ma być “tu i teraz”.
Erling zaprzyjaźnia się z Olavem noszącym numer C1. Jest on liderem całego bloku, a do ośrodka trafił przed sześcioma laty. Główna postać lubi swojego kolegę, ale nie pochwala jego nadgorliwej postawy wynikającej z szansy na rychłe zwolnienie do domu. C19, jako urodzony spryciarz i buntownik, ucieka z wyspy, jednak zostaje odesłany z powrotem na Bastoy. Wkrótce wychodzi na jaw przerażająca prawda dotycząca jednego z opiekunów zakładu. Wydarzenia przybierają niespodziewany obrót, akcja gwałtownie przyspiesza…
Dawniej i dzisiaj
“Wyspa skazańców” to poruszający film, który wprowadza odbiorców w brutalny świat norweskich poprawczaków początku XX wieku (a także ówczesnych więzień, bo bohaterowie są świadomi, że w zakładzie karnym dostawaliby jeszcze większy “wycisk”). Dzieło jest szokujące, ponieważ uzmysławia widzom dwie rzeczy. Po pierwsze: formy kar, jakie stosowano niegdyś w Norwegii, np. bicie skazańca “do pierwszej krwi“. Po drugie: drastyczną rozbieżność między dawnym a dzisiejszym systemem penitencjarnym.
Większość z nas wie, jak wyglądają współczesne norweskie więzienia, albowiem było o nich głośno w związku z procesem Andersa Behringa Breivika. Mówi się, że właściwie nie są to zakłady karne, tylko luksusowe hotele, w jakich wielu ludzi chciałoby mieszkać. Norwescy więźniowie mają obecnie zapewnione wszelkie prawa i przywileje. Mogą korzystać z rozmaitych form rozrywki i rekreacji, takich jak oglądanie telewizji czy łowienie ryb. To nie do wiary, że niespełna sto lat temu norwescy osadzeni byli poniżani i katowani!
Lekkie rozczarowanie
Opisywana produkcja nie jest przeznaczona dla osób delikatnych i wrażliwych. Ukazuje bowiem przemoc, cierpienie i narastającą żądzę zemsty. Surowość zasad, panujących w poprawczaku, wydaje się podkreślać przyroda. Filmowe niebo jest blade, krajobraz straszy martwotą, morze szumi złowieszczo, a śnieg i lód przypominają o srogości północnego klimatu. Obraz zmarzniętych, przemęczonych skazańców, pracujących przy wycince drzew, może się kojarzyć z fragmentami książki “Inny świat” Gustawa Herlinga-Grudzińskiego.
Ekipa filmowa niewątpliwie wykonała kawał dobrej roboty. Mimo to, dzieło “Kongen av Bastoy” nieco mnie rozczarowało. Miałam nadzieję, że obejrzę produkcję dorównującą kultowemu “Przesłuchaniu” Ryszarda Bugajskiego. Zamiast tego, otrzymałam film płytki pod względem psychologicznym i mówiący bardzo niewiele o historii Królestwa Norwegii. Postacie, występujące w “Wyspie skazańców”, są papierowe, a wizja rzeczywistości czarno-biała. Reżyser stawia na akcję i sensację, a nie na analizę człowieka i świata.
Tak czy owak, nie uważam filmu za szmirę i mogę go polecić odważnym czytelnikom.
Natalia Julia Nowak,
1-2 kwietnia 2013 r.
Tytuł polski: „Wyspa skazańców”
Reżyseria: Marius Holst
Rok produkcji: 2010
Gatunek: dramat, historyczny, film akcji
Europejska praca zbiorowa
Film fabularny, nad którym pracowała międzynarodowa ekipa: Norwegowie, Szwedzi, Polacy i Francuzi. Dużą rolę w produkcji dzieła odegrali również Estończycy, którzy pozwolili, aby na terenie ich państwa kręcono zdjęcia do filmu. Polski tytuł dramatu, “Wyspa skazańców”, ma niewiele wspólnego z tytułem oryginalnym. Norweskie wyrażenie “Kongen av Bastoy” znaczy bowiem “Król Bastoy”. Jako ciekawostkę można podać fakt, że angielski tytuł produkcji to “King of Devil's Island”, czyli “Król Wyspy Diabła”.
Film Mariusa Holsta opiera się na prawdziwych wydarzeniach, co zostaje widzom wyraźnie zasygnalizowane. Odbiorcy dowiadują się, że w pierwszej połowie XX wieku na norweskiej wyspie Bastoy mieścił się zakład poprawczy dla młodzieży męskiej. Wydarzenia, które zainspirowały scenarzystów, rozegrały się zaś w roku 1915. Główny bohater, Erling, trafia do wspomnianego poprawczaka pod zarzutem morderstwa, którego najprawdopodobniej nie popełnił. Otrzymuje tam charakterystyczne ubranie i nowe “imię” - oznaczenie C19.
Żadnych praw
Młody mężczyzna szybko zaczyna rozumieć, że na wyspie Bastoy więźniowie (bo chyba tak należy określać wychowanków zakładu poprawczego) nie mają żadnych praw. Zostają oni odizolowani od społeczeństwa, pozbawieni rzeczy osobistych i zdehumanizowani przez przedmiotowe traktowanie. Chłopcy są zmuszani do pracy ponad siły, dotkliwie karani za każde przewinienie oraz wystawiani na pośmiewisko innych osadzonych. Nie wolno im rozmawiać o przeszłości i przyszłości. Całym ich życiem ma być “tu i teraz”.
Erling zaprzyjaźnia się z Olavem noszącym numer C1. Jest on liderem całego bloku, a do ośrodka trafił przed sześcioma laty. Główna postać lubi swojego kolegę, ale nie pochwala jego nadgorliwej postawy wynikającej z szansy na rychłe zwolnienie do domu. C19, jako urodzony spryciarz i buntownik, ucieka z wyspy, jednak zostaje odesłany z powrotem na Bastoy. Wkrótce wychodzi na jaw przerażająca prawda dotycząca jednego z opiekunów zakładu. Wydarzenia przybierają niespodziewany obrót, akcja gwałtownie przyspiesza…
Dawniej i dzisiaj
“Wyspa skazańców” to poruszający film, który wprowadza odbiorców w brutalny świat norweskich poprawczaków początku XX wieku (a także ówczesnych więzień, bo bohaterowie są świadomi, że w zakładzie karnym dostawaliby jeszcze większy “wycisk”). Dzieło jest szokujące, ponieważ uzmysławia widzom dwie rzeczy. Po pierwsze: formy kar, jakie stosowano niegdyś w Norwegii, np. bicie skazańca “do pierwszej krwi“. Po drugie: drastyczną rozbieżność między dawnym a dzisiejszym systemem penitencjarnym.
Większość z nas wie, jak wyglądają współczesne norweskie więzienia, albowiem było o nich głośno w związku z procesem Andersa Behringa Breivika. Mówi się, że właściwie nie są to zakłady karne, tylko luksusowe hotele, w jakich wielu ludzi chciałoby mieszkać. Norwescy więźniowie mają obecnie zapewnione wszelkie prawa i przywileje. Mogą korzystać z rozmaitych form rozrywki i rekreacji, takich jak oglądanie telewizji czy łowienie ryb. To nie do wiary, że niespełna sto lat temu norwescy osadzeni byli poniżani i katowani!
Lekkie rozczarowanie
Opisywana produkcja nie jest przeznaczona dla osób delikatnych i wrażliwych. Ukazuje bowiem przemoc, cierpienie i narastającą żądzę zemsty. Surowość zasad, panujących w poprawczaku, wydaje się podkreślać przyroda. Filmowe niebo jest blade, krajobraz straszy martwotą, morze szumi złowieszczo, a śnieg i lód przypominają o srogości północnego klimatu. Obraz zmarzniętych, przemęczonych skazańców, pracujących przy wycince drzew, może się kojarzyć z fragmentami książki “Inny świat” Gustawa Herlinga-Grudzińskiego.
Ekipa filmowa niewątpliwie wykonała kawał dobrej roboty. Mimo to, dzieło “Kongen av Bastoy” nieco mnie rozczarowało. Miałam nadzieję, że obejrzę produkcję dorównującą kultowemu “Przesłuchaniu” Ryszarda Bugajskiego. Zamiast tego, otrzymałam film płytki pod względem psychologicznym i mówiący bardzo niewiele o historii Królestwa Norwegii. Postacie, występujące w “Wyspie skazańców”, są papierowe, a wizja rzeczywistości czarno-biała. Reżyser stawia na akcję i sensację, a nie na analizę człowieka i świata.
Tak czy owak, nie uważam filmu za szmirę i mogę go polecić odważnym czytelnikom.
Natalia Julia Nowak,
1-2 kwietnia 2013 r.
czwartek, 21 marca 2013
Krótka recenzja filmowa. "Dobry Papież" Ricky'ego Tognazziego
Tytuł oryginalny: “Il Papa buono”
Tytuł polski: “Dobry Papież”
Reżyseria: Ricky Tognazzi
Rok produkcji: 2002/2003
Gatunek: dramat, biograficzny, historyczny
Błogosławiony Jan XXIII
Produkcja, która wprawdzie nie jest nowością filmową, ale powinna zostać obejrzana właśnie teraz, kiedy oczy całego świata są zwrócone w stronę Watykanu. Kościół rzymskokatolicki doczekał się przecież nowego zwierzchnika, który - ku radości mediów - jawi się jako człowiek otwarty, życzliwy, sympatyczny i skromny. Papież Franciszek, ze względu na swój pozytywny stosunek do świata, bywa porównywany do Jana Pawła II. Trzeba jednak pamiętać, że w XX wieku był jeszcze jeden Ojciec Święty, który dał się poznać jako “równy gość”. Błogosławiony Jan XXIII, bo o nim mowa, został zapamiętany jako pogodny staruszek, posiadający ujmującą osobowość, poczucie humoru i dystans do samego siebie.
To właśnie o tym biskupie Rzymu, nazywanym potocznie Dobrym Papieżem, opowiada dzieło Ricky'ego Tognazziego. Produkcja jest biografią w pełnym tego słowa znaczeniu: ukazuje całe życie Jana XXIII, od jego dzieciństwa (przypadającego na wiek XIX) aż do śmierci (w pierwszej połowie lat sześćdziesiątych XX wieku). Film, z przyczyn oczywistych, jest bardzo długi. Trwa trzy godziny zegarowe (stąd forma miniserialu, tzn. podział na dwie półtoragodzinne części). W rolę Angela Roncallego, późniejszego Dobrego Papieża, wciela się trzech aktorów. Najważniejszy z nich to Bob Hoskins - Brytyjczyk z dużym dorobkiem artystycznym. Odtwarza on starość, a więc i pięcioletni pontyfikat Jana XXIII.
Roncalli - oświecony i kontrowersyjny
Pierwsze minuty dzieła Ricky'ego Tognazziego ukazują końcówkę życia Dobrego Papieża. Angelo Roncalli jest ciężko chory, powoli umiera na raka, ale nadal wykazuje zainteresowanie innymi ludźmi. Mówi o konieczności miłowania zarówno osób wierzących, jak i niewierzących. W tym samym czasie jeden z kościelnych hierarchów pisze do Jana XXIII osobisty list. Niedługo potem następuje retrospekcja: oczom widzów ukazuje się dzieciństwo głównego bohatera. Mały Angelo sprawia wrażenie dziecka niezwykle pobożnego, ale dostrzegającego skostnienie katolickiej tradycji. Delikatnie daje dorosłym do zrozumienia, że nie widzi sensu bezmyślnego “klepania” łacińskojęzycznych modlitw.
Chłopiec uwielbia się uczyć, jest zafascynowany historią i potrafi ją samodzielnie interpretować. Przejmuje się faktem, że ludzie przez wieki padali ofiarą przemocy i niesprawiedliwości. Zachęca dziewczynki i kobiety, żeby również zaczęły się edukować. Po latach realizuje swoje największe marzenie: wstępuje do seminarium. Zachowuje jednak otwarty umysł i buntowniczą postawę. Popiera dyskusje z przeciwnikami światopoglądowymi. Odrzuca fanatyzm. Sprzeciwia się dyskryminowaniu ludzi ze względu na pochodzenie. Pamięta o ubogich i cierpiących. Ma zdolności dyplomatyczne. Doprowadza do porozumienia między wojującymi socjalistami i konserwatywnym biskupem.
Roncalli szybko staje się człowiekiem kontrowersyjnym. Z jednej strony, podbija serca wielu osób, zarówno świeckich, jak i duchownych. Z drugiej - zaczyna irytować tradycjonalistów o dziewiętnastowiecznej mentalności. Jego modernistyczne poglądy tak bardzo rzucają się w oczy, że nieżyczliwy kardynał składa na niego donos do papieża Piusa X. Bohater kontynuuje wprawdzie karierę, ale już do końca życia pozostaje człowiekiem wzbudzającym skrajne emocje. Czas mija. W życiu Roncallego dzieje się bardzo dużo. Pod koniec lat pięćdziesiątych postać zostaje Namiestnikiem Chrystusa. Duchowny, już jako Ojciec Święty, podejmuje odważną decyzję: zwołuje sobór w celu unowocześnienia Kościoła…
Niezły film (ale stronniczy)
Telewizyjna biografia Jana XXIII, stworzona przez Ricky'ego Tognazziego, to niezły film. Nie jest, oczywiście, arcydziełem, ale została nakręcona starannie i umiejętnie. Sceny, ukazujące dzieciństwo i młodość Angela Roncallego, wydają się odrobinę nudne. Mimo to, “Dobrego Papieża” przyjemnie się ogląda. Niektóre fragmenty są wzruszające i mogą doprowadzić odbiorców do łez. W pewnym momencie produkcja staje się sensacyjna. Chodzi o długą sekwencję ukazującą wojenne losy przyszłego Ojca Świętego. Wielkie ryzyko, walka z czasem, gra o najwyższą stawkę… Trzeba przyznać, że sceny, w których Roncalli ujawnia swoją przebiegłość i inteligencję, robią piorunujące wrażenie. Ale rekonstrukcja wizyty Jana XXIII w rzymskim więzieniu także jest piękna, przejmująca i świetnie zrealizowana. To samo można powiedzieć o scenie, w której papież dowiaduje się o swojej ciężkiej chorobie.
“Il Papa buono” to produkcja zdecydowanie stronnicza. Reżyser jednoznacznie opowiada się za modelem katolicyzmu proponowanym przez Roncallego i jego sprzymierzeńców. W filmie istnieje wyraźny podział na dobrych, wyrozumiałych modernistów i złych, zacofanych tradycjonalistów. Perfidia tych ostatnich sięga zenitu przed konklawe w 1958 roku, kiedy to jeden z kardynałów mówi, że Roncalli byłby doskonałym papieżem, bo… jest stary, schorowany i pasuje na “przejściowego” biskupa Rzymu. Angelo to bohater wyidealizowany: mądry, asertywny, szlachetny i wielkoduszny. Postać zachwyca łagodnością, serdecznością, prostotą i humanizmem. Czy wizja Tognazziego nie jest naiwna i przesłodzona? Skąd pewność, że Jan XXIII był człowiekiem bez skazy? Co należy myśleć o reformie Kościoła zapoczątkowanej przez tego Namiestnika Chrystusa? Takie pytania można by mnożyć…
Odwilż czy lejdigagizacja?
Sobór Watykański II jest oceniany bardzo różnie. Większość ludzi uważa, że był on czymś potrzebnym i pożytecznym. Niektórzy idą jednak dalej: przekonują, że modernizacja Kościoła powinna być kontynuowana i że nadszedł czas na Sobór Watykański III. Istnieją także osoby, które uznają Concilium Vaticanum II za coś absolutnie negatywnego. W ich mniemaniu, omawiane wydarzenie było błędem lub wręcz zaplanowanym aktem sabotażu. Pojawiają się głosy, według których Kościół - po Soborze Watykańskim II - nie jest już tym samym Kościołem. Zdaniem tradycjonalistów, posoborowi duchowni głoszą herezje, a nawet ośmieszają katolicyzm, np. odprawiając rockowe lub jazzowe Msze święte.
Przedsoborowi katolicy (sedewakantyści, lefebryści i inni) uważnie śledzą zmodernizowany Kościół, nagłaśniając zdarzenia i zjawiska, które - w ich opinii - byłyby nie do pomyślenia w Kościele tradycyjnym. Pewna tradycjonalistka pokazała mi autentyczne nagranie, które zarejestrowano w jednej z polskich parafii katolickich. Młodzi ludzie, zgromadzeni w świątyni, tańczą i śpiewają laicką piosenkę o zakochanym krasnoludku. Kobiecy głos, słyszalny w tle, wydaje im komendy typu “ręce do przodu”, “pupa do góry” czy “język na brodę” (sprawdź: “20 apel Koniecpol krasnoludek” - YouTube.com). Nie wiem, dlaczego, ale przywodzi mi to na myśl prowokacyjne teledyski Lady Gagi, Madonny i Mylene Farmer.
Od czasów Jana XXIII w Kościele rzymskokatolickim dzieją się rzeczy zadziwiające. Niektórzy uważają to za uczłowieczenie nieczułej instytucji, przebudzenie rozumu i wyzwolenie od średniowiecznego obskurantyzmu. Inni postrzegają to jako nędzną, może nawet wymuszoną namiastkę niezbędnych przemian. Jeszcze inni doszukują się w tym wszystkim wpływów masońskich, syjonistycznych i protestanckich. Jak jest naprawdę? Rozstrzygnięcie tego problemu pozostawiam Czytelnikom!
Natalia Julia Nowak,
17-20 marca 2013 r.
Tytuł polski: “Dobry Papież”
Reżyseria: Ricky Tognazzi
Rok produkcji: 2002/2003
Gatunek: dramat, biograficzny, historyczny
Błogosławiony Jan XXIII
Produkcja, która wprawdzie nie jest nowością filmową, ale powinna zostać obejrzana właśnie teraz, kiedy oczy całego świata są zwrócone w stronę Watykanu. Kościół rzymskokatolicki doczekał się przecież nowego zwierzchnika, który - ku radości mediów - jawi się jako człowiek otwarty, życzliwy, sympatyczny i skromny. Papież Franciszek, ze względu na swój pozytywny stosunek do świata, bywa porównywany do Jana Pawła II. Trzeba jednak pamiętać, że w XX wieku był jeszcze jeden Ojciec Święty, który dał się poznać jako “równy gość”. Błogosławiony Jan XXIII, bo o nim mowa, został zapamiętany jako pogodny staruszek, posiadający ujmującą osobowość, poczucie humoru i dystans do samego siebie.
To właśnie o tym biskupie Rzymu, nazywanym potocznie Dobrym Papieżem, opowiada dzieło Ricky'ego Tognazziego. Produkcja jest biografią w pełnym tego słowa znaczeniu: ukazuje całe życie Jana XXIII, od jego dzieciństwa (przypadającego na wiek XIX) aż do śmierci (w pierwszej połowie lat sześćdziesiątych XX wieku). Film, z przyczyn oczywistych, jest bardzo długi. Trwa trzy godziny zegarowe (stąd forma miniserialu, tzn. podział na dwie półtoragodzinne części). W rolę Angela Roncallego, późniejszego Dobrego Papieża, wciela się trzech aktorów. Najważniejszy z nich to Bob Hoskins - Brytyjczyk z dużym dorobkiem artystycznym. Odtwarza on starość, a więc i pięcioletni pontyfikat Jana XXIII.
Roncalli - oświecony i kontrowersyjny
Pierwsze minuty dzieła Ricky'ego Tognazziego ukazują końcówkę życia Dobrego Papieża. Angelo Roncalli jest ciężko chory, powoli umiera na raka, ale nadal wykazuje zainteresowanie innymi ludźmi. Mówi o konieczności miłowania zarówno osób wierzących, jak i niewierzących. W tym samym czasie jeden z kościelnych hierarchów pisze do Jana XXIII osobisty list. Niedługo potem następuje retrospekcja: oczom widzów ukazuje się dzieciństwo głównego bohatera. Mały Angelo sprawia wrażenie dziecka niezwykle pobożnego, ale dostrzegającego skostnienie katolickiej tradycji. Delikatnie daje dorosłym do zrozumienia, że nie widzi sensu bezmyślnego “klepania” łacińskojęzycznych modlitw.
Chłopiec uwielbia się uczyć, jest zafascynowany historią i potrafi ją samodzielnie interpretować. Przejmuje się faktem, że ludzie przez wieki padali ofiarą przemocy i niesprawiedliwości. Zachęca dziewczynki i kobiety, żeby również zaczęły się edukować. Po latach realizuje swoje największe marzenie: wstępuje do seminarium. Zachowuje jednak otwarty umysł i buntowniczą postawę. Popiera dyskusje z przeciwnikami światopoglądowymi. Odrzuca fanatyzm. Sprzeciwia się dyskryminowaniu ludzi ze względu na pochodzenie. Pamięta o ubogich i cierpiących. Ma zdolności dyplomatyczne. Doprowadza do porozumienia między wojującymi socjalistami i konserwatywnym biskupem.
Roncalli szybko staje się człowiekiem kontrowersyjnym. Z jednej strony, podbija serca wielu osób, zarówno świeckich, jak i duchownych. Z drugiej - zaczyna irytować tradycjonalistów o dziewiętnastowiecznej mentalności. Jego modernistyczne poglądy tak bardzo rzucają się w oczy, że nieżyczliwy kardynał składa na niego donos do papieża Piusa X. Bohater kontynuuje wprawdzie karierę, ale już do końca życia pozostaje człowiekiem wzbudzającym skrajne emocje. Czas mija. W życiu Roncallego dzieje się bardzo dużo. Pod koniec lat pięćdziesiątych postać zostaje Namiestnikiem Chrystusa. Duchowny, już jako Ojciec Święty, podejmuje odważną decyzję: zwołuje sobór w celu unowocześnienia Kościoła…
Niezły film (ale stronniczy)
Telewizyjna biografia Jana XXIII, stworzona przez Ricky'ego Tognazziego, to niezły film. Nie jest, oczywiście, arcydziełem, ale została nakręcona starannie i umiejętnie. Sceny, ukazujące dzieciństwo i młodość Angela Roncallego, wydają się odrobinę nudne. Mimo to, “Dobrego Papieża” przyjemnie się ogląda. Niektóre fragmenty są wzruszające i mogą doprowadzić odbiorców do łez. W pewnym momencie produkcja staje się sensacyjna. Chodzi o długą sekwencję ukazującą wojenne losy przyszłego Ojca Świętego. Wielkie ryzyko, walka z czasem, gra o najwyższą stawkę… Trzeba przyznać, że sceny, w których Roncalli ujawnia swoją przebiegłość i inteligencję, robią piorunujące wrażenie. Ale rekonstrukcja wizyty Jana XXIII w rzymskim więzieniu także jest piękna, przejmująca i świetnie zrealizowana. To samo można powiedzieć o scenie, w której papież dowiaduje się o swojej ciężkiej chorobie.
“Il Papa buono” to produkcja zdecydowanie stronnicza. Reżyser jednoznacznie opowiada się za modelem katolicyzmu proponowanym przez Roncallego i jego sprzymierzeńców. W filmie istnieje wyraźny podział na dobrych, wyrozumiałych modernistów i złych, zacofanych tradycjonalistów. Perfidia tych ostatnich sięga zenitu przed konklawe w 1958 roku, kiedy to jeden z kardynałów mówi, że Roncalli byłby doskonałym papieżem, bo… jest stary, schorowany i pasuje na “przejściowego” biskupa Rzymu. Angelo to bohater wyidealizowany: mądry, asertywny, szlachetny i wielkoduszny. Postać zachwyca łagodnością, serdecznością, prostotą i humanizmem. Czy wizja Tognazziego nie jest naiwna i przesłodzona? Skąd pewność, że Jan XXIII był człowiekiem bez skazy? Co należy myśleć o reformie Kościoła zapoczątkowanej przez tego Namiestnika Chrystusa? Takie pytania można by mnożyć…
Odwilż czy lejdigagizacja?
Sobór Watykański II jest oceniany bardzo różnie. Większość ludzi uważa, że był on czymś potrzebnym i pożytecznym. Niektórzy idą jednak dalej: przekonują, że modernizacja Kościoła powinna być kontynuowana i że nadszedł czas na Sobór Watykański III. Istnieją także osoby, które uznają Concilium Vaticanum II za coś absolutnie negatywnego. W ich mniemaniu, omawiane wydarzenie było błędem lub wręcz zaplanowanym aktem sabotażu. Pojawiają się głosy, według których Kościół - po Soborze Watykańskim II - nie jest już tym samym Kościołem. Zdaniem tradycjonalistów, posoborowi duchowni głoszą herezje, a nawet ośmieszają katolicyzm, np. odprawiając rockowe lub jazzowe Msze święte.
Przedsoborowi katolicy (sedewakantyści, lefebryści i inni) uważnie śledzą zmodernizowany Kościół, nagłaśniając zdarzenia i zjawiska, które - w ich opinii - byłyby nie do pomyślenia w Kościele tradycyjnym. Pewna tradycjonalistka pokazała mi autentyczne nagranie, które zarejestrowano w jednej z polskich parafii katolickich. Młodzi ludzie, zgromadzeni w świątyni, tańczą i śpiewają laicką piosenkę o zakochanym krasnoludku. Kobiecy głos, słyszalny w tle, wydaje im komendy typu “ręce do przodu”, “pupa do góry” czy “język na brodę” (sprawdź: “20 apel Koniecpol krasnoludek” - YouTube.com). Nie wiem, dlaczego, ale przywodzi mi to na myśl prowokacyjne teledyski Lady Gagi, Madonny i Mylene Farmer.
Od czasów Jana XXIII w Kościele rzymskokatolickim dzieją się rzeczy zadziwiające. Niektórzy uważają to za uczłowieczenie nieczułej instytucji, przebudzenie rozumu i wyzwolenie od średniowiecznego obskurantyzmu. Inni postrzegają to jako nędzną, może nawet wymuszoną namiastkę niezbędnych przemian. Jeszcze inni doszukują się w tym wszystkim wpływów masońskich, syjonistycznych i protestanckich. Jak jest naprawdę? Rozstrzygnięcie tego problemu pozostawiam Czytelnikom!
Natalia Julia Nowak,
17-20 marca 2013 r.
czwartek, 7 marca 2013
Krótka recenzja filmowa. "Habemus Papam" Nanniego Morettiego
Tytuł oryginalny: “Habemus Papam”
Tytuł polski: “Habemus Papam - mamy papieża”
Reżyseria: Nanni Moretti
Rok produkcji: 2011
Gatunek: komediodramat
Za zamkniętymi drzwiami
Zabawny, a jednocześnie szokujący komediodramat produkcji włosko-francuskiej. Opowieść, która jeszcze do niedawna wydawała się absurdalna i nieprawdopodobna. Akcja filmu rozgrywa się we współczesnym Watykanie. Po długiej, ciężkiej chorobie umiera powszechnie kochany i szanowany papież. Nie poznajemy wprawdzie jego imienia, ale wyeksponowane polskie flagi sugerują, że chodzi o Jana Pawła II. W Stolicy Apostolskiej rozpoczyna się konklawe, które - jak nietrudno się domyślić - stanowi medialną sensację.
Dziennikarze źle znoszą fakt, że wybory papieskie odbywają się za zamkniętymi drzwiami. Próbują jednak odgadnąć, kto będzie nowym Ojcem Świętym. Głosowanie kończy się w sposób zaskakujący. Na biskupa Rzymu nie zostaje wybrany popularny kardynał Gregori, tylko skromny, przeciętny, mało znany Melville. Nadchodzi czas na upublicznienie wyniku wyborów. Protodiakon wychodzi na balkon Bazyliki św. Piotra, aby poinformować wiernych, kto jest nowym pasterzem Kościoła. Nagle rozlega się zatrważający krzyk.
Uciekający papież
To Melville - przerażony czekającymi na niego obowiązkami - nie może opanować paniki. Prosty, nieśmiały, zakompleksiony staruszek mówi “Pomóżcie mi! Nie dam rady!” i wybiega z pomieszczenia. Protodiakon, nie wyjaśniając niczego, opuszcza balkon. Opinia publiczna jest wstrząśnięta. Dziennikarze, urastający do rangi trybunów ludowych, próbują się dowiedzieć, dlaczego papież nie pokazał się tłumom zgromadzonym na Placu św. Piotra. Rzecznik prasowy Watykanu, Marcin Rajski, udziela im wymijających odpowiedzi.
Tymczasem kardynałowie muszą wybrać jedną z dwóch równorzędnych wartości. Pierwsza z nich to wierność prawu kanonicznemu, które zakazuje kontaktów ze światem zewnętrznym aż do ogłoszenia wyniku konklawe. Druga z nich to konieczność wytłumaczenia katolikom zaistniałej sytuacji. Duchowni, chcąc pomóc Ojcu Świętemu, sprowadzają do Stolicy Piotrowej psychoanalityka. Niestety, Melville wciąż nie chce wyjść na balkon. Sprawa robi się beznadziejna. Rajski, w tajemnicy przed kardynałami, realizuje pewien plan…
Mili starsi panowie
“Habemus Papam - mamy papieża” niewątpliwie jest dziełem antyklerykalnym i prowokacyjnym. Należy jednak podkreślić, że Nanni Moretti ani razu nie przekracza granic dobrego smaku. Twórca filmu podchodzi do Kościoła z przymrużeniem oka, ale nie pozwala sobie na prymitywne obrażanie czy wyszydzanie duchownych. Chociaż jest bardzo śmiały, wykazuje się umiarem i wyczuciem, jakich brakuje np. redaktorom polskich tygodników antyklerykalnych. Owszem, reżyser krytykuje duszpasterzy, ale konstruktywnie i kulturalnie.
W omawianej produkcji kardynałowie są przedstawieni w sposób satyryczny, lecz wzbudzający sympatię. Jest to grono miłych starszych panów, którzy układają puzzle, grają w karty, przyjmują lekarstwa, czytają książki, zachwycają się smakiem pączków i cappuccino. Ot, grupa pogodnych staruszków próbujących się odnaleźć w niecodziennych okolicznościach. Z drugiej strony, purpuraci są ukazani jako ludzie skłonni do hipokryzji. Podtrzymują oni tematy tabu i zamiatają problemy pod dywan. Ale i tak dają się lubić.
Humanistyczny film
Główny bohater, Melville, również zyskuje przychylność widza. Ten ciepły, uprzejmy, prostoduszny człowieczek wywołuje pozytywne emocje, chociaż jego niezdecydowanie i brak pewności siebie bywają frustrujące. Fenomenalne jest to, że w dziele Morettiego nie ma postaci negatywnych. Melville otrzymuje od innych osób dużo wsparcia i życzliwości (także od zwykłych Włochów, którzy nie wiedzą, że jest on Namiestnikiem Chrystusa). Marcin Rajski to cwaniak i choleryk, jednak nawet on ma złote serce. Krótko mówiąc: humanistyczny film. Trochę nierzeczywisty, ale zachęcający do marzeń o lepszym świecie.
Opisywana produkcja zawiera fragmenty, w których Nanni Moretti przemyca własne, postępowe poglądy. Reżyser wkłada w usta głównego bohatera wyraźnie ukierunkowane wypowiedzi. Daje do zrozumienia, że Kościół katolicki powinien zostać zmodernizowany i dostosowany do oczekiwań współczesnego społeczeństwa. Moretti, posługując się główną postacią, wzywa duchownych do większej otwartości i tolerancji. “Habemus Papam” ma więc charakter dydaktyczny. Konserwatyści zapewne uznają to za propagandę. Liberałowie docenią ideę dialogu, empatii, współpracy i kompromisu.
Mogę polecić ten film, ale tylko osobom mającym dystans do instytucji Kościoła.
- * - * - * - * - * -
CIEKAWOSTKI
- * - * - * - * - * -
1. Jerzy Stuhr, odtwórca roli rzecznika Watykanu, wypowiedział się na temat abdykacji Benedykta XVI: “Śledzę komentarze i dochodzę do wniosku, że ta decyzja jest konsekwencją kryzysu Kościoła, a nasz film też po trosze o tym opowiadał. Ciężar odpowiedzialności głowy Kościoła jest zbyt duży i może zaowocować tym, że ktoś się nie czuje na siłach go dźwigać. Również filmowy papież miał odwagę o tym powiedzieć i się do tego przyznać. (…) Bez przerwy dostaję SMS-y, że proroczy film żeśmy zrobili”. Źródło: wywiad w serwisie Gazeta.pl.
2. Nazwisko filmowego Ojca Świętego pochodzi od… francuskiego reżysera, który nazywa się Jean-Pierre Melville. Wybór tego nazwiska był dość przypadkowy. Wyjaśnił to sam Nanni Moretti w wywiadzie udzielonym Vittorii Scarpie (Cineuropa.org).
3. Moretti jest nie tylko reżyserem filmu, ale także jednym z autorów scenariusza. Poza tym, to właśnie on wciela się w rolę psychoanalityka.
4. Twórca “Habemus Papam - mamy papieża” jest człowiekiem o poglądach zdecydowanie lewicowych. Ściśle mówiąc, jest on reprezentantem zachodnioeuropejskich komunistów. Ktoś złośliwy mógłby powiedzieć: “To wiele wyjaśnia!”.
5. W rolę nowo wybranego zwierzchnika Kościoła wciela się Michel Piccoli. Ten francuski aktor jest mężczyzną w bardzo zaawansowanym wieku. Urodził się w roku 1925.
Natalia Julia Nowak,
2-4 marca 2013 roku
Tytuł polski: “Habemus Papam - mamy papieża”
Reżyseria: Nanni Moretti
Rok produkcji: 2011
Gatunek: komediodramat
Za zamkniętymi drzwiami
Zabawny, a jednocześnie szokujący komediodramat produkcji włosko-francuskiej. Opowieść, która jeszcze do niedawna wydawała się absurdalna i nieprawdopodobna. Akcja filmu rozgrywa się we współczesnym Watykanie. Po długiej, ciężkiej chorobie umiera powszechnie kochany i szanowany papież. Nie poznajemy wprawdzie jego imienia, ale wyeksponowane polskie flagi sugerują, że chodzi o Jana Pawła II. W Stolicy Apostolskiej rozpoczyna się konklawe, które - jak nietrudno się domyślić - stanowi medialną sensację.
Dziennikarze źle znoszą fakt, że wybory papieskie odbywają się za zamkniętymi drzwiami. Próbują jednak odgadnąć, kto będzie nowym Ojcem Świętym. Głosowanie kończy się w sposób zaskakujący. Na biskupa Rzymu nie zostaje wybrany popularny kardynał Gregori, tylko skromny, przeciętny, mało znany Melville. Nadchodzi czas na upublicznienie wyniku wyborów. Protodiakon wychodzi na balkon Bazyliki św. Piotra, aby poinformować wiernych, kto jest nowym pasterzem Kościoła. Nagle rozlega się zatrważający krzyk.
Uciekający papież
To Melville - przerażony czekającymi na niego obowiązkami - nie może opanować paniki. Prosty, nieśmiały, zakompleksiony staruszek mówi “Pomóżcie mi! Nie dam rady!” i wybiega z pomieszczenia. Protodiakon, nie wyjaśniając niczego, opuszcza balkon. Opinia publiczna jest wstrząśnięta. Dziennikarze, urastający do rangi trybunów ludowych, próbują się dowiedzieć, dlaczego papież nie pokazał się tłumom zgromadzonym na Placu św. Piotra. Rzecznik prasowy Watykanu, Marcin Rajski, udziela im wymijających odpowiedzi.
Tymczasem kardynałowie muszą wybrać jedną z dwóch równorzędnych wartości. Pierwsza z nich to wierność prawu kanonicznemu, które zakazuje kontaktów ze światem zewnętrznym aż do ogłoszenia wyniku konklawe. Druga z nich to konieczność wytłumaczenia katolikom zaistniałej sytuacji. Duchowni, chcąc pomóc Ojcu Świętemu, sprowadzają do Stolicy Piotrowej psychoanalityka. Niestety, Melville wciąż nie chce wyjść na balkon. Sprawa robi się beznadziejna. Rajski, w tajemnicy przed kardynałami, realizuje pewien plan…
Mili starsi panowie
“Habemus Papam - mamy papieża” niewątpliwie jest dziełem antyklerykalnym i prowokacyjnym. Należy jednak podkreślić, że Nanni Moretti ani razu nie przekracza granic dobrego smaku. Twórca filmu podchodzi do Kościoła z przymrużeniem oka, ale nie pozwala sobie na prymitywne obrażanie czy wyszydzanie duchownych. Chociaż jest bardzo śmiały, wykazuje się umiarem i wyczuciem, jakich brakuje np. redaktorom polskich tygodników antyklerykalnych. Owszem, reżyser krytykuje duszpasterzy, ale konstruktywnie i kulturalnie.
W omawianej produkcji kardynałowie są przedstawieni w sposób satyryczny, lecz wzbudzający sympatię. Jest to grono miłych starszych panów, którzy układają puzzle, grają w karty, przyjmują lekarstwa, czytają książki, zachwycają się smakiem pączków i cappuccino. Ot, grupa pogodnych staruszków próbujących się odnaleźć w niecodziennych okolicznościach. Z drugiej strony, purpuraci są ukazani jako ludzie skłonni do hipokryzji. Podtrzymują oni tematy tabu i zamiatają problemy pod dywan. Ale i tak dają się lubić.
Humanistyczny film
Główny bohater, Melville, również zyskuje przychylność widza. Ten ciepły, uprzejmy, prostoduszny człowieczek wywołuje pozytywne emocje, chociaż jego niezdecydowanie i brak pewności siebie bywają frustrujące. Fenomenalne jest to, że w dziele Morettiego nie ma postaci negatywnych. Melville otrzymuje od innych osób dużo wsparcia i życzliwości (także od zwykłych Włochów, którzy nie wiedzą, że jest on Namiestnikiem Chrystusa). Marcin Rajski to cwaniak i choleryk, jednak nawet on ma złote serce. Krótko mówiąc: humanistyczny film. Trochę nierzeczywisty, ale zachęcający do marzeń o lepszym świecie.
Opisywana produkcja zawiera fragmenty, w których Nanni Moretti przemyca własne, postępowe poglądy. Reżyser wkłada w usta głównego bohatera wyraźnie ukierunkowane wypowiedzi. Daje do zrozumienia, że Kościół katolicki powinien zostać zmodernizowany i dostosowany do oczekiwań współczesnego społeczeństwa. Moretti, posługując się główną postacią, wzywa duchownych do większej otwartości i tolerancji. “Habemus Papam” ma więc charakter dydaktyczny. Konserwatyści zapewne uznają to za propagandę. Liberałowie docenią ideę dialogu, empatii, współpracy i kompromisu.
Mogę polecić ten film, ale tylko osobom mającym dystans do instytucji Kościoła.
- * - * - * - * - * -
CIEKAWOSTKI
- * - * - * - * - * -
1. Jerzy Stuhr, odtwórca roli rzecznika Watykanu, wypowiedział się na temat abdykacji Benedykta XVI: “Śledzę komentarze i dochodzę do wniosku, że ta decyzja jest konsekwencją kryzysu Kościoła, a nasz film też po trosze o tym opowiadał. Ciężar odpowiedzialności głowy Kościoła jest zbyt duży i może zaowocować tym, że ktoś się nie czuje na siłach go dźwigać. Również filmowy papież miał odwagę o tym powiedzieć i się do tego przyznać. (…) Bez przerwy dostaję SMS-y, że proroczy film żeśmy zrobili”. Źródło: wywiad w serwisie Gazeta.pl.
2. Nazwisko filmowego Ojca Świętego pochodzi od… francuskiego reżysera, który nazywa się Jean-Pierre Melville. Wybór tego nazwiska był dość przypadkowy. Wyjaśnił to sam Nanni Moretti w wywiadzie udzielonym Vittorii Scarpie (Cineuropa.org).
3. Moretti jest nie tylko reżyserem filmu, ale także jednym z autorów scenariusza. Poza tym, to właśnie on wciela się w rolę psychoanalityka.
4. Twórca “Habemus Papam - mamy papieża” jest człowiekiem o poglądach zdecydowanie lewicowych. Ściśle mówiąc, jest on reprezentantem zachodnioeuropejskich komunistów. Ktoś złośliwy mógłby powiedzieć: “To wiele wyjaśnia!”.
5. W rolę nowo wybranego zwierzchnika Kościoła wciela się Michel Piccoli. Ten francuski aktor jest mężczyzną w bardzo zaawansowanym wieku. Urodził się w roku 1925.
Natalia Julia Nowak,
2-4 marca 2013 roku
sobota, 23 lutego 2013
Krótka recenzja filmowa. "Kłopotliwy chłopak" Juliana Jarrolda
OD AUTORKI
Z przyjemnością zawiadamiam, że rozpoczynam nowy cykl publicystyczny. Moim celem jest stworzenie serii krótkich recenzji filmowych. Teksty, które zamierzam napisać, mają się składać z kilku akapitów (oraz, oczywiście, podstawowych informacji na temat analizowanych produkcji). Pod recenzjami będę umieszczać ciekawostki dotyczące opisywanych dzieł.
Nie narzucam sobie ograniczeń związanych z gatunkiem, problematyką, długością, przeznaczeniem czy rokiem produkcji filmów. Stawiam sobie tylko jeden warunek: mają to być dzieła fabularne. Jeśli kiedyś zdecyduję się omówić spektakl Teatru Telewizji, w tytule mojego artykułu znajdą się słowa “Krótka recenzja teatralna”.
Pozdrawiam serdecznie i zachęcam do lektury pierwszego tekstu!
Natalia Julia Nowak
Tytuł oryginalny: “Worried About the Boy”
Tytuł polski: “Kłopotliwy chłopak”
Reżyseria: Julian Jarrold
Rok produkcji: 2010
Gatunek: dramat, obyczajowy, biograficzny
Zbuntowany nastolatek
Półtoragodzinny film telewizyjny ukazujący wybrane wątki z życia brytyjskiego wokalisty Boya George'a (pisałam o tym piosenkarzu w artykule zatytułowanym “Pete Burns i Boy George. Kongenialność czy konkurencja?”). Czas akcji obejmuje lata 1980-1982. Czas fabuły jest jednak znacznie szerszy. Głównego bohatera poznajemy jako nastolatka, ucznia szkoły średniej, niezrozumianego przez otoczenie miłośnika mody i makijażu. Zachowanie chłopaka mocno odbiega od tzw. mieszczańskiego stylu życia, zatem wszyscy zastanawiają się, co z młodzieńca wyrośnie.
George, który ma już dosyć presji społecznej, przeprowadza się do pewnego squatu. Jego nowi współlokatorzy są równie nietypowi jak on. Przykładowo, najlepszy przyjaciel bohatera, Peter Robinson, jest artystą kopiującym wizerunek i zachowanie Marilyn Monroe. Wkrótce George rozpoczyna pracę w klubie Blitz, czyli w miejscu spotkań londyńskiej cyganerii artystycznej.
Sex, drugs & music
Ludzie, spotykani przez chłopaka, odznaczają się ekscentryzmem i ekstrawagancją. Są utalentowani i kreatywni, ale również dekadenccy: pogrążeni w rozmaitych nałogach, skłonni do przygodnego seksu itd. Główny bohater, zainspirowany karierą swoich znajomych, postanawia zostać gwiazdą. Oczywiście, sława i chwała nie spłyną na niego od razu. Dużo wody w Tamizie upłynie, zanim George osiągnie sukces jako wokalista zespołu Culture Club. Wcześniej spotka go wiele rozczarowań, zarówno w życiu zawodowym, jak i osobistym.
Ten krótki okres, lata 1980-1982, stanowią właściwą akcję filmu “Worried About the Boy”. Logiczny ciąg wydarzeń jest jednak przecinany migawkami z… przyszłości, czyli z roku 1986. Pokazują one, że już za kilka lat główny bohater zamieni się w cierpiącego narkomana, egzystującego na granicy życia i śmierci. No i znowu wszyscy będą się zastanawiać, co z tego delikwenta wyrośnie.
Twór przeciętnej jakości
Produkcja, którą wybrałam do recenzji, jest w Polsce znana jako “Kłopotliwy chłopak”. Tytuł ten nie jest wiernym przekładem tytułu oryginalnego. “Worried About the Boy” to w dosłownym tłumaczeniu “Zmartwieni o chłopaka” lub “Zmartwieni o Boya”. Myślę, że dokładny przekład tytułu lepiej oddawałby sens omawianego filmu. Dzieło Juliana Jarrolda opowiada bowiem o ludziach, którzy niepokoją się postępowaniem George'a. Główna postać na każdym kroku słyszy: “Martwimy się o ciebie”. Najpierw mówią tak rodzice i pedagodzy, a potem także fani i dziennikarze.
Jeśli chodzi o samą produkcję, stanowi ona twór przeciętnej jakości. Forma nie powala na kolana, treść wydaje się uboga, całość sprawia wrażenie filmu niskobudżetowego. Poziom artystyczny jest mniej więcej taki, jak w fabularyzowanych dokumentach. Niby mamy wierne odtworzenie realiów epoki, a jednak brakuje w tym wszystkim polotu.
Minusy i plusy
Największe wady filmu to zła kompozycja i brak proporcji. Reżyser poświęca dużo uwagi pracy Boya w klubie Blitz, a inne ważne wątki z jego życia traktuje “po łebkach”. Co do największej zalety filmu, jest nią gra aktorska nastoletniego Douglasa Bootha. Młody aktor doskonale imituje mimikę, gestykulację, a nawet głos i sposób mówienia Boya George'a. Niewątpliwym plusem dzieła są także kostiumy i charakteryzacje. Wygląd głównego bohatera i jego kolegów dorównuje prezencji pierwowzorów.
Wracając do wad… Mam jeszcze jedną, bardzo subiektywną uwagę. Otóż w filmie pojawia się wiele sławnych postaci. Jest George, jest Marilyn, jest Jon Moss, jest Steve Strange, jest Kirk Brandon, jest Billy Idol, jest David Bowie… A gdzie Pete Burns, frontman grupy Dead or Alive?! Przecież on również bywał w klubie Blitz i znał głównego bohatera (później nawet z nim rywalizował)! Dlaczego postać Burnsa nie występuje w dziele ani razu?! Skandal i hańba! Ja się tak nie bawię!
- * - * - * - * - * -
CIEKAWOSTKI
- * - * - * - * - * -
Kto dał szansę Boyowi?
Jedną z postaci, pojawiających się w filmie, jest Malcolm McLaren (grany przez Marka Gatissa). Człowiek ten, którego prawdziwe nazwisko brzmiało Malcolm Robert Andrew Edwards, był muzykiem, publicystą, artystą wizualnym, projektantem mody, działaczem społecznym i popularyzatorem kultury. Pracował m.in. jako menedżer punk rockowej formacji Sex Pistols. Opiekował się ponadto grupą Bow Wow Wow, z którą przez krótki czas współpracował George. Malcolm McLaren lubił różnorakie eksperymenty artystyczne. Zdarzało mu się np. tworzyć nowoczesne, popularne wersje klasycznych arii operowych (posłuchaj: “Madam Butterfly“, “Carmen“).
W latach dziewięćdziesiątych nagrał - wraz z francuską aktorką Catherine Deneuve - zmysłowy utwór pt. “Paris, Paris”. Zmarł na raka 8 kwietnia 2010 roku (jak podaje oficjalna strona dziennika “The Daily Telegraph“, jego ostatnie słowa brzmiały “Uwolnić Leonarda Peltiera!”). Nie dożył premiery filmu “Worried About the Boy”. Pierwsza emisja produkcji odbyła się w maju 2010 roku.
The Blitz Kids
Klub Blitz mieścił się w londyńskiej dzielnicy Covent Garden. Święcił tryumfy na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku. Muzycy, skupieni wokół tego klubu, tworzyli nieformalny ruch artystyczny zwany The Blitz Kids (Dzieci Blitz). Byli oni nonkonformistycznymi indywidualistami i wyróżniali się szokującym, androgynicznym wyglądem.
Wspólnymi siłami wypracowali nowy nurt w kulturze brytyjskiej: New Romantic. Niektóre z Dzieci Blitz stały się po latach międzynarodowymi gwiazdami. Przykładem może być główny bohater filmu “Kłopotliwy chłopak” - Boy George.
Specjalnie dla TV
Analizowana produkcja powstała na zlecenie brytyjskiej telewizji publicznej (BBC). Według anglojęzycznej Wikipedii, dzieło jest częścią cyklu filmów na temat lat osiemdziesiątych. Filmowa biografia BG została wyświetlona w programie drugim TV brytyjskiej.
Natalia Julia Nowak
Z przyjemnością zawiadamiam, że rozpoczynam nowy cykl publicystyczny. Moim celem jest stworzenie serii krótkich recenzji filmowych. Teksty, które zamierzam napisać, mają się składać z kilku akapitów (oraz, oczywiście, podstawowych informacji na temat analizowanych produkcji). Pod recenzjami będę umieszczać ciekawostki dotyczące opisywanych dzieł.
Nie narzucam sobie ograniczeń związanych z gatunkiem, problematyką, długością, przeznaczeniem czy rokiem produkcji filmów. Stawiam sobie tylko jeden warunek: mają to być dzieła fabularne. Jeśli kiedyś zdecyduję się omówić spektakl Teatru Telewizji, w tytule mojego artykułu znajdą się słowa “Krótka recenzja teatralna”.
Pozdrawiam serdecznie i zachęcam do lektury pierwszego tekstu!
Natalia Julia Nowak
Tytuł oryginalny: “Worried About the Boy”
Tytuł polski: “Kłopotliwy chłopak”
Reżyseria: Julian Jarrold
Rok produkcji: 2010
Gatunek: dramat, obyczajowy, biograficzny
Zbuntowany nastolatek
Półtoragodzinny film telewizyjny ukazujący wybrane wątki z życia brytyjskiego wokalisty Boya George'a (pisałam o tym piosenkarzu w artykule zatytułowanym “Pete Burns i Boy George. Kongenialność czy konkurencja?”). Czas akcji obejmuje lata 1980-1982. Czas fabuły jest jednak znacznie szerszy. Głównego bohatera poznajemy jako nastolatka, ucznia szkoły średniej, niezrozumianego przez otoczenie miłośnika mody i makijażu. Zachowanie chłopaka mocno odbiega od tzw. mieszczańskiego stylu życia, zatem wszyscy zastanawiają się, co z młodzieńca wyrośnie.
George, który ma już dosyć presji społecznej, przeprowadza się do pewnego squatu. Jego nowi współlokatorzy są równie nietypowi jak on. Przykładowo, najlepszy przyjaciel bohatera, Peter Robinson, jest artystą kopiującym wizerunek i zachowanie Marilyn Monroe. Wkrótce George rozpoczyna pracę w klubie Blitz, czyli w miejscu spotkań londyńskiej cyganerii artystycznej.
Sex, drugs & music
Ludzie, spotykani przez chłopaka, odznaczają się ekscentryzmem i ekstrawagancją. Są utalentowani i kreatywni, ale również dekadenccy: pogrążeni w rozmaitych nałogach, skłonni do przygodnego seksu itd. Główny bohater, zainspirowany karierą swoich znajomych, postanawia zostać gwiazdą. Oczywiście, sława i chwała nie spłyną na niego od razu. Dużo wody w Tamizie upłynie, zanim George osiągnie sukces jako wokalista zespołu Culture Club. Wcześniej spotka go wiele rozczarowań, zarówno w życiu zawodowym, jak i osobistym.
Ten krótki okres, lata 1980-1982, stanowią właściwą akcję filmu “Worried About the Boy”. Logiczny ciąg wydarzeń jest jednak przecinany migawkami z… przyszłości, czyli z roku 1986. Pokazują one, że już za kilka lat główny bohater zamieni się w cierpiącego narkomana, egzystującego na granicy życia i śmierci. No i znowu wszyscy będą się zastanawiać, co z tego delikwenta wyrośnie.
Twór przeciętnej jakości
Produkcja, którą wybrałam do recenzji, jest w Polsce znana jako “Kłopotliwy chłopak”. Tytuł ten nie jest wiernym przekładem tytułu oryginalnego. “Worried About the Boy” to w dosłownym tłumaczeniu “Zmartwieni o chłopaka” lub “Zmartwieni o Boya”. Myślę, że dokładny przekład tytułu lepiej oddawałby sens omawianego filmu. Dzieło Juliana Jarrolda opowiada bowiem o ludziach, którzy niepokoją się postępowaniem George'a. Główna postać na każdym kroku słyszy: “Martwimy się o ciebie”. Najpierw mówią tak rodzice i pedagodzy, a potem także fani i dziennikarze.
Jeśli chodzi o samą produkcję, stanowi ona twór przeciętnej jakości. Forma nie powala na kolana, treść wydaje się uboga, całość sprawia wrażenie filmu niskobudżetowego. Poziom artystyczny jest mniej więcej taki, jak w fabularyzowanych dokumentach. Niby mamy wierne odtworzenie realiów epoki, a jednak brakuje w tym wszystkim polotu.
Minusy i plusy
Największe wady filmu to zła kompozycja i brak proporcji. Reżyser poświęca dużo uwagi pracy Boya w klubie Blitz, a inne ważne wątki z jego życia traktuje “po łebkach”. Co do największej zalety filmu, jest nią gra aktorska nastoletniego Douglasa Bootha. Młody aktor doskonale imituje mimikę, gestykulację, a nawet głos i sposób mówienia Boya George'a. Niewątpliwym plusem dzieła są także kostiumy i charakteryzacje. Wygląd głównego bohatera i jego kolegów dorównuje prezencji pierwowzorów.
Wracając do wad… Mam jeszcze jedną, bardzo subiektywną uwagę. Otóż w filmie pojawia się wiele sławnych postaci. Jest George, jest Marilyn, jest Jon Moss, jest Steve Strange, jest Kirk Brandon, jest Billy Idol, jest David Bowie… A gdzie Pete Burns, frontman grupy Dead or Alive?! Przecież on również bywał w klubie Blitz i znał głównego bohatera (później nawet z nim rywalizował)! Dlaczego postać Burnsa nie występuje w dziele ani razu?! Skandal i hańba! Ja się tak nie bawię!
- * - * - * - * - * -
CIEKAWOSTKI
- * - * - * - * - * -
Kto dał szansę Boyowi?
Jedną z postaci, pojawiających się w filmie, jest Malcolm McLaren (grany przez Marka Gatissa). Człowiek ten, którego prawdziwe nazwisko brzmiało Malcolm Robert Andrew Edwards, był muzykiem, publicystą, artystą wizualnym, projektantem mody, działaczem społecznym i popularyzatorem kultury. Pracował m.in. jako menedżer punk rockowej formacji Sex Pistols. Opiekował się ponadto grupą Bow Wow Wow, z którą przez krótki czas współpracował George. Malcolm McLaren lubił różnorakie eksperymenty artystyczne. Zdarzało mu się np. tworzyć nowoczesne, popularne wersje klasycznych arii operowych (posłuchaj: “Madam Butterfly“, “Carmen“).
W latach dziewięćdziesiątych nagrał - wraz z francuską aktorką Catherine Deneuve - zmysłowy utwór pt. “Paris, Paris”. Zmarł na raka 8 kwietnia 2010 roku (jak podaje oficjalna strona dziennika “The Daily Telegraph“, jego ostatnie słowa brzmiały “Uwolnić Leonarda Peltiera!”). Nie dożył premiery filmu “Worried About the Boy”. Pierwsza emisja produkcji odbyła się w maju 2010 roku.
The Blitz Kids
Klub Blitz mieścił się w londyńskiej dzielnicy Covent Garden. Święcił tryumfy na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku. Muzycy, skupieni wokół tego klubu, tworzyli nieformalny ruch artystyczny zwany The Blitz Kids (Dzieci Blitz). Byli oni nonkonformistycznymi indywidualistami i wyróżniali się szokującym, androgynicznym wyglądem.
Wspólnymi siłami wypracowali nowy nurt w kulturze brytyjskiej: New Romantic. Niektóre z Dzieci Blitz stały się po latach międzynarodowymi gwiazdami. Przykładem może być główny bohater filmu “Kłopotliwy chłopak” - Boy George.
Specjalnie dla TV
Analizowana produkcja powstała na zlecenie brytyjskiej telewizji publicznej (BBC). Według anglojęzycznej Wikipedii, dzieło jest częścią cyklu filmów na temat lat osiemdziesiątych. Filmowa biografia BG została wyświetlona w programie drugim TV brytyjskiej.
Natalia Julia Nowak
czwartek, 7 lutego 2013
Pięć filmów o katastrofie smoleńskiej
Od autorki
Niniejszy artykuł jest kontynuacją mojego tekstu “Tematyka okołosmoleńska w filmach dokumentalnych” z sierpnia 2012 roku. W rzeczonym tekście krótko opisałam produkcje “List z Polski”, “Solidarni 2010”, “Krzyż”, “Lista pasażerów”, “10.04.10”, “Mgła” i “Zobaczyłem zjednoczony naród”. Tym razem postanowiłam omówić filmy “Katastrofa w przestworzach. Śmierć prezydenta”, “Anatomia upadku”, “Pogarda”, “Przebudzenie” i “Córka”. Liczę na pozytywny odbiór mojej publikacji!
Natalia Julia Nowak
“Katastrofa w przestworzach. Śmierć prezydenta”
(reż. Su Rynard)
Fabularyzowany dokument, który - jeszcze przed premierą - wywołał w Narodzie Polskim dużo kontrowersji. Film, przygotowany przez kanadyjską wytwórnię Cineflix Productions, jest jednym z odcinków dwunastego sezonu serialu “Katastrofa w przestworzach” (znanego na świecie jako “Mayday”, “Air Crash Investigation”, “Air Emergency” i “Air Disasters”). Oglądając ten twór, należy pamiętać, że jego scenariusz, nastrój i dynamika opierają się na schemacie wspólnym dla wszystkich części cyklu. Schemat ten został pokrótce omówiony w polskojęzycznej Wikipedii: “Każdy z odcinków przedstawia historię zazwyczaj jednego, tragicznego lotu. Odtworzona zostaje atmosfera na pokładzie oraz napięcie towarzyszące pilotom w kokpicie. Dzięki zapisom z czarnych skrzynek następuje drobiazgowe ustalenie wszystkich szczegółów tragedii. Opis wydarzeń uzupełniają relacje pilotów, ekspertów lotnictwa (…) oraz ocalałych pasażerów i świadków zdarzeń”.
“Śmierć prezydenta” to nic innego, jak dane z raportów MAK (Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego) i Jerzego Millera zaprezentowane według podanego wyżej szablonu. Część fabularna, stanowiąca rekonstrukcję wydarzeń z 10 kwietnia 2010 roku, ukazuje zachowanie ludzi przebywających w prezydenckim Tu-154M. Oprócz tego, pokazuje czynności pracowników wieży kontroli lotów w Smoleńsku oraz prace polskich i rosyjskich ekspertów badających przyczyny kwietniowej tragedii. Część dokumentalna składa się głównie z wypowiedzi obywateli polskich i rosyjskich. Nie są to jednak “ocaleni pasażerowie” (gdyż katastrofy smoleńskiej nikt nie przeżył) ani “świadkowie zdarzeń”, tylko dziennikarze i osoby sprawujące ważne funkcje publiczne. Uwagę polskiego odbiorcy mogą przykuwać: Jerzy Miller i Konstanty Gebert. Ten drugi, znany także pod pseudonimem Dawid Warszawski, jest publicystą “Gazety Wyborczej“, głosicielem kontrowersyjnych poglądów, synem dwojga komunistycznych agentów - Bolesława Geberta i Krystyny Poznańskiej (źródło: Jerzy Robert Nowak, “Czerwone dynastie”, s. 41-45).
Opisywany film z serii “Katastrofa w przestworzach” stanowi idealny przykład zjawiska infotainment, czyli łączenia suchej, dziennikarskiej informacji z szeroko pojętą rozrywką. Chociaż produkcja mówi o sprawach wielkiej wagi, ogląda się ją z przyjemnością i wypiekami na twarzy. Część fabularna przypomina dobry film sensacyjny, a potem również detektywistyczny. Mimo, że zna się skutki nieszczęśliwego lotu polskiego tupolewa, do samego końca ma się nadzieję, iż dzielna załoga (i równie dzielna wieża kontroli lotów) zdoła uratować Lecha Kaczyńskiego i jego świtę. Potem, gdy się ogląda rekonstrukcję prac polskich i rosyjskich ekspertów, doznaje się uczucia zaintrygowania, zupełnie jakby chodziło o jakąś mroczną i fascynującą tajemnicę. Twórcy filmu umiejętnie dawkują emocje i stosują liczne zwroty akcji. Kiedy widz myśli, że niestrudzeni tropiciele prawdy rozwiązali smoleńską zagadkę, okazuje się, że któryś z elementów układanki nie pasuje do pozostałych i trzeba zacząć wszystko od nowa. Niby znakomite, ale założę się, że osoby, które przeżywały katastrofę smoleńską jak osobistą tragedię, będą tą konwencją głęboko zniesmaczone.
“Śmierć prezydenta” jest adresowana do masowego odbiorcy, zatem wszystkie fakty i hipotezy prezentowane są w atrakcyjnej i zrozumiałej formie. Przystępny język, połączony z wyrazistą częścią fabularną, sprawia, że nawet dziecko nie miałoby problemów z przyswojeniem większości informacji. To, o czym piszę, dotyczy także przytaczanych w filmie faktów historycznych i politycznych. Pamiętajmy: analizowana produkcja jest przeznaczona dla widzów z całego świata. Nie wszyscy cudzoziemcy są znawcami polskiej przeszłości i teraźniejszości, zatem trzeba im wytłumaczyć, czym była zbrodnia katyńska i jak układały się relacje polsko-rosyjskie po II wojnie światowej. Dla nas, Polaków, jest to banał. Dla obcokrajowców może to być jednak nowość. Kolejny szczegół, o którym wypada wspomnieć, to niezwykle uspokajający charakter “Śmierci prezydenta”. W filmie wielokrotnie pojawia się zapewnienie, że hipoteza zamachu terrorystycznego została dawno wykluczona, a publikowane w mediach teorie spiskowe wynikają głównie z antyrosyjskich uprzedzeń. Z omawianego odcinka “Katastrofy w przestworzach” jednoznacznie wynika, że tragedia smoleńska była wypadkiem lotniczym spowodowanym nieodpowiedzialnym postępowaniem załogi. I to dla wielu ludzi (zwłaszcza sympatyków Prawa i Sprawiedliwości) jest kontrowersyjne.
“Anatomia upadku”
(reż. Anita Gargas)
Film dokumentalny wyprodukowany przez Niezależne Wydawnictwo Polskie, czyli tę samą firmę, która wydaje “Gazetę Polską” i “Gazetę Polską Codziennie”. Dzieło stanowi kontynuację filmu “10.04.10” opisanego przeze mnie w artykule “Tematyka okołosmoleńska w filmach dokumentalnych”. “Anatomię upadku” można uznać za przeciwieństwo zrecenzowanego wcześniej filmu “Katastrofa w przestworzach. Śmierć prezydenta”. O ile w kanadyjskiej produkcji zanegowano (a właściwie wyśmiano) teorie spiskowe dotyczące zamachu terrorystycznego, o tyle w “Anatomii…” przedstawiono hipotezę wybuchu jako ponurą prawdę. Już na początku dzieła zostaje postawiona teza, według której samolot Tu-154M zaczął się rozpadać jeszcze w powietrzu. Dalsza część filmu zawiera argumenty mające potwierdzić tę ryzykowną i zatrważającą teorię. Produkcja, choć niewątpliwie tendencyjna, jest arcyciekawa i doskonale zrealizowana. Jestem sceptycznie nastawiona do rewelacji rozpowszechnianych przez Niezależne Wydawnictwo Polskie, ale muszę przyznać, że “Anatomia upadku” zasługuje na obejrzenie i przemyślenie.
Dzieło Anity Gargas stanowi rozbudowaną krytykę polskiego rządu, który nie do końca poradził sobie z wielkim wyzwaniem, jakim było śledztwo smoleńskie. Film demaskuje błędy, zaniechania i nieścisłe wypowiedzi wpływowych osobistości oraz prezentuje rozbieżność między oficjalną wersją wydarzeń a wspomnieniami naocznych świadków. Kierowca autobusu, przepytywany przez reporterkę, utrzymuje, że przelatujący nad drogą tupolew znajdował się w normalnej pozycji. Tymczasem z raportów MAK i Millera wynikało, że maszyna była wówczas odwrócona do góry kołami. Mężczyzna, który obserwował pędzące ambulanse, twierdzi, że nie dojechały one na miejsce tragedii, gdyż zostały zawrócone. Międzypaństwowy Komitet Lotniczy zapewniał zaś, że do celu dotarło kilka karetek pogotowia. W “Anatomii upadku” można usłyszeć wielu naukowców, którzy uważają, że teoria wybuchu jest bardzo prawdopodobna i próbują opisać przebieg domniemanej eksplozji. Pojawia się również profesor, który uczestniczył w pracach komisji Millera i ocenia działalność tego organu zdecydowanie negatywnie.
Ważnym wątkiem filmu jest sprawa szczątków ofiar katastrofy. Kobieta, będąca żoną tragicznie zmarłego generała, opowiada o tym, jak bolesna była dla niej konieczność organizacji “dochówku” męża. Tak się bowiem złożyło, że dwa tygodnie po pogrzebie żołnierza znaleziono w Smoleńsku fragmenty jego ciała. Lekarz, który zajmował się szczątkami ofiar, wyraża zdumienie faktem, że zmarli byli identyfikowani wyłącznie wzrokowo i że nie sprawdzano ich kodu genetycznego. W filmie “Anatomia upadku” zostaje także poruszony temat wraku samolotu, który zaczęto badać z dwuipółletnim opóźnieniem. Naturalnie, nie brakuje również wzmianek o trotylu i osławionym artykule Cezarego Gmyza (chodzi o publikację “Trotyl na wraku tupolewa” wydrukowaną w ogólnopolskim dzienniku “Rzeczpospolita”). Antoni Macierewicz, udzielający wywiadu dla Anity Gargas, twierdzi, że na zniszczonym samolocie Tu-154M znaleziono “bardzo liczne ślady materiałów wybuchowych“. Pułkownik Ireneusz Szeląg z Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie, sfilmowany podczas konferencji prasowej, wypowiada zaś słowa: “Nie powiedziałem, że nie było trotylu. Powiedziałem, że nie stwierdzono trotylu”.
Niesamowicie wymowny jest tytuł opisywanego filmu. Te dwa wyrazy, “anatomia upadku”, można rozmaicie interpretować. Na pewno kojarzą się one z drobiazgową analizą charakterystyczną dla nauk ścisłych. Skoro mamy do czynienia z “anatomią upadku”, to znaczy, że katastrofa lotnicza będzie “rozkładana na czynniki pierwsze” aż do uzyskania odpowiedzi na wszystkie pytania. “Anatomia upadku” przywodzi na myśl dokładne badanie kawałków rozbitej maszyny i sposobu ich roztrzaskania. Z drugiej strony, “anatomia” może się kojarzyć z sekcją zwłok, co doskonale koresponduje z poruszonym w filmie tematem szczątków ofiar. Rzeczownik “upadek” można rozumieć zarówno dosłownie, jak i metaforycznie. “Upadek” to prosty fakt, że prezydencki tupolew spadł na ziemię 10 kwietnia 2010 roku. Ale “upadek” to również określenie porażki, jaką poniósł rząd Donalda Tuska. “Upadek” - bo polskie służby nie funkcjonowały tak, jak powinny. “Upadek” - bo polscy politycy nie poradzili sobie w kontaktach z Federacją Rosyjską. W tym kontekście “anatomia upadku” oznacza ustalanie, jak i dlaczego Rzeczpospolita Polska poniosła klęskę. Trafne i poetyckie.
“Pogarda”
(reż. Maria Dłużewska, Joanna Lichocka)
Film, który w 2012 roku został uhonorowany Główną Nagrodą Wolności Słowa Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Produkcja utrzymana jest w klimacie przypominającym dokumenty “Mgła” i “Lista pasażerów” opisane przeze mnie w artykule “Tematyka okołosmoleńska w filmach dokumentalnych”. Twór Marii Dłużewskiej i Joanny Lichockiej opowiada o stosunku polskich polityków i dziennikarzy do przedstawicieli tzw. rodzin smoleńskich. Występujące w filmie osoby twierdzą, że na każdym kroku są upokarzane przez reprezentantów władz państwowych i pracowników głównonurtowych mediów. Wyznają, że okrutnie cierpią, kiedy słyszą lub czytają opinie, według których członkowie załogi (i generał Andrzej Błasik) byli odpowiedzialni za katastrofę z 2010 roku. Mówią, że ich krewni są odzierani z należnego im szacunku, a oni sami - posądzani o histerię, agresję, chciwość i upolitycznianie kwietniowej tragedii.
“Pogarda” ma charakter wybitnie oskarżycielski, gdyż zarzuca politykom lekceważenie rodzin smoleńskich oraz niewłaściwe traktowanie obywateli wyrażających publicznie swoją żałobę. Oskarża też najważniejsze osoby w państwie o uległość wobec Rosji i niedążenie do odkrycia prawdziwych przyczyn katastrofy. Dziennikarze (zarówno polscy, jak i zagraniczni) zostają w filmie posądzeni o manipulowanie opinią publiczną, rozpowszechnianie nieprawdziwych informacji i nagminne obrażanie żałobników. Nastrój dzieła doskonale podkreśla muzyka metalowa i marszowa: ciężka, poważna, patetyczna, wypełniona goryczą, gniewem i dumą. “Pogarda” ma niewiele wspólnego z dziennikarskim obiektywizmem, albowiem Dłużewska i Lichocka przedstawiają tematykę smoleńską w sposób jednostronny i emocjonalny. W filmie bezwzględnie krytykuje się Platformę Obywatelską, Donalda Tuska i Bronisława Komorowskiego, broni się zaś środowisk kojarzonych z prawicą i centroprawicą (np. obrońców krzyża z Krakowskiego Przedmieścia).
“Przebudzenie”
(reż. Joanna Lichocka)
Dzieło, które można postawić w jednym szeregu z produkcjami “Solidarni 2010”, “Krzyż” i “Zobaczyłem zjednoczony naród” (pisałam o nich w “Tematyce okołosmoleńskiej…”). Mówi ono o żałobie z kwietnia 2010 roku, a także o ruchu społecznym, który z tej żałoby wyewoluował. Bohaterami “Przebudzenia” są ludzie angażujący się w rozmaite akcje związane z upamiętnianiem ofiar katastrofy i dążeniem do odkrycia jej tajemnicy. Osoby, które wypowiadają się do kamery, to nie tylko zwykli obywatele, ale również przedstawiciele elit gospodarczych i intelektualnych. Jednym z mówców jest Wojciech Wencel - poeta i publicysta, niegdyś związany z katolickim periodykiem “Fronda” (wiersze Wencla są w “Przebudzeniu” kilkakrotnie cytowane). Film jest mocno przesiąknięty duchem religijnym i romantycznym. Od czasu do czasu można więc usłyszeć dziwne poglądy, na przykład to, że dusze wybitnych Polaków wiedzą o organizowanych akcjach, a nawet w nich uczestniczą. Oprócz nawiązań do katolicyzmu, pojawiają się nawiązania do twórczości Adama Mickiewicza, co może zdumiewać, gdyż utwory Wieszcza znajdowały się na Indeksie Ksiąg Zakazanych.
Produkcja, podobnie jak opisana wcześniej “Pogarda”, prezentuje racje tylko jednej strony politycznego sporu. Działacze Platformy Obywatelskiej i młodzi antyklerykałowie z Krakowskiego Przedmieścia są przedstawiani w negatywnym świetle, a Jarosław Kaczyński i jego partia - w pozytywnym. Zmarły prezydent, Lech Kaczyński, zostaje ukazany jako wspaniały człowiek i wielki patriota. Zupełnie zapomina się o fakcie, że nie wszystkie jego decyzje były zgodne z polską racją stanu (weźmy na przykład ratyfikację Traktatu Lizbońskiego. Człowiek, będący żarliwym patriotą, nie podpisałby dokumentu przekazującego część suwerennych uprawnień państwa w ręce instytucji ponadnarodowej. Nie ugiąłby się pod żadnym szantażem, nie przestraszyłby się żadnej kary. Broniłby polskich interesów mimo wszelkich przeciwności losu). Dzieło Joanny Lichockiej, chociaż pozbawione obiektywizmu, może zachwycać natchnionym i uduchowionym charakterem. Momentami jest ono naprawdę poruszające. Nie ma w nim agresji, co nie zmienia faktu, że czasem pojawiają się śmiałe stwierdzenia. Inną zaletą filmu jest piękna ścieżka dźwiękowa, za którą odpowiada Michał Lorenc, ten od kompozycji “Wyjazd z Polski”.
“Córka”
(reż. Maria Dłużewska)
Krótki, dwudziestodwuminutowy film, którego jedyną bohaterką jest Marta Kaczyńska-Dubieniecka, córka Lecha i Marii Kaczyńskich. Dzieło było kręcone 16 kwietnia 2010 roku, a więc jeszcze w czasie żałoby narodowej. Akcja dokumentu rozgrywa się w apartamencie zmarłej pary prezydenckiej, z którego Marta zaczyna już zabierać rzeczy ojca i matki. Kobieta, oprowadzając ekipę filmową po mieszkaniu, w niezwykle ciepły sposób opowiada o prywatnym życiu swoich rodziców. Zdradza, co Kaczyńscy robili w poszczególnych pomieszczeniach, jakie mieli zwyczaje i czym się interesowali. Przedstawia dziennikarzom sukę Lulę i kota Rudolfa, wyjaśniając, jak te zwierzęta trafiły pod opiekę Lecha i Marii. Marta mówi nieco o przeszłości swoich rodziców, przytacza ich wypowiedzi, prezentuje różnorakie pamiątki. Pokazuje także zdjęcia: starsze i nowsze. Kaczyńska-Dubieniecka dużo mówi o emocjach, jakie towarzyszą jej w tych trudnych chwilach. Jest to wszak osoba, która kilka dni wcześniej została sierotą. Kobieta krytykuje sposób, w jaki dziennikarze odnosili się do żyjącego Lecha Kaczyńskiego. Podoba jej się za to postawa zwykłych Polaków, którzy - zgromadzeni przed Pałacem Prezydenckim - oddają hołd zmarłej parze.
Natalia Julia Nowak,
3-7 lutego 2013 roku
Niniejszy artykuł jest kontynuacją mojego tekstu “Tematyka okołosmoleńska w filmach dokumentalnych” z sierpnia 2012 roku. W rzeczonym tekście krótko opisałam produkcje “List z Polski”, “Solidarni 2010”, “Krzyż”, “Lista pasażerów”, “10.04.10”, “Mgła” i “Zobaczyłem zjednoczony naród”. Tym razem postanowiłam omówić filmy “Katastrofa w przestworzach. Śmierć prezydenta”, “Anatomia upadku”, “Pogarda”, “Przebudzenie” i “Córka”. Liczę na pozytywny odbiór mojej publikacji!
Natalia Julia Nowak
“Katastrofa w przestworzach. Śmierć prezydenta”
(reż. Su Rynard)
Fabularyzowany dokument, który - jeszcze przed premierą - wywołał w Narodzie Polskim dużo kontrowersji. Film, przygotowany przez kanadyjską wytwórnię Cineflix Productions, jest jednym z odcinków dwunastego sezonu serialu “Katastrofa w przestworzach” (znanego na świecie jako “Mayday”, “Air Crash Investigation”, “Air Emergency” i “Air Disasters”). Oglądając ten twór, należy pamiętać, że jego scenariusz, nastrój i dynamika opierają się na schemacie wspólnym dla wszystkich części cyklu. Schemat ten został pokrótce omówiony w polskojęzycznej Wikipedii: “Każdy z odcinków przedstawia historię zazwyczaj jednego, tragicznego lotu. Odtworzona zostaje atmosfera na pokładzie oraz napięcie towarzyszące pilotom w kokpicie. Dzięki zapisom z czarnych skrzynek następuje drobiazgowe ustalenie wszystkich szczegółów tragedii. Opis wydarzeń uzupełniają relacje pilotów, ekspertów lotnictwa (…) oraz ocalałych pasażerów i świadków zdarzeń”.
“Śmierć prezydenta” to nic innego, jak dane z raportów MAK (Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego) i Jerzego Millera zaprezentowane według podanego wyżej szablonu. Część fabularna, stanowiąca rekonstrukcję wydarzeń z 10 kwietnia 2010 roku, ukazuje zachowanie ludzi przebywających w prezydenckim Tu-154M. Oprócz tego, pokazuje czynności pracowników wieży kontroli lotów w Smoleńsku oraz prace polskich i rosyjskich ekspertów badających przyczyny kwietniowej tragedii. Część dokumentalna składa się głównie z wypowiedzi obywateli polskich i rosyjskich. Nie są to jednak “ocaleni pasażerowie” (gdyż katastrofy smoleńskiej nikt nie przeżył) ani “świadkowie zdarzeń”, tylko dziennikarze i osoby sprawujące ważne funkcje publiczne. Uwagę polskiego odbiorcy mogą przykuwać: Jerzy Miller i Konstanty Gebert. Ten drugi, znany także pod pseudonimem Dawid Warszawski, jest publicystą “Gazety Wyborczej“, głosicielem kontrowersyjnych poglądów, synem dwojga komunistycznych agentów - Bolesława Geberta i Krystyny Poznańskiej (źródło: Jerzy Robert Nowak, “Czerwone dynastie”, s. 41-45).
Opisywany film z serii “Katastrofa w przestworzach” stanowi idealny przykład zjawiska infotainment, czyli łączenia suchej, dziennikarskiej informacji z szeroko pojętą rozrywką. Chociaż produkcja mówi o sprawach wielkiej wagi, ogląda się ją z przyjemnością i wypiekami na twarzy. Część fabularna przypomina dobry film sensacyjny, a potem również detektywistyczny. Mimo, że zna się skutki nieszczęśliwego lotu polskiego tupolewa, do samego końca ma się nadzieję, iż dzielna załoga (i równie dzielna wieża kontroli lotów) zdoła uratować Lecha Kaczyńskiego i jego świtę. Potem, gdy się ogląda rekonstrukcję prac polskich i rosyjskich ekspertów, doznaje się uczucia zaintrygowania, zupełnie jakby chodziło o jakąś mroczną i fascynującą tajemnicę. Twórcy filmu umiejętnie dawkują emocje i stosują liczne zwroty akcji. Kiedy widz myśli, że niestrudzeni tropiciele prawdy rozwiązali smoleńską zagadkę, okazuje się, że któryś z elementów układanki nie pasuje do pozostałych i trzeba zacząć wszystko od nowa. Niby znakomite, ale założę się, że osoby, które przeżywały katastrofę smoleńską jak osobistą tragedię, będą tą konwencją głęboko zniesmaczone.
“Śmierć prezydenta” jest adresowana do masowego odbiorcy, zatem wszystkie fakty i hipotezy prezentowane są w atrakcyjnej i zrozumiałej formie. Przystępny język, połączony z wyrazistą częścią fabularną, sprawia, że nawet dziecko nie miałoby problemów z przyswojeniem większości informacji. To, o czym piszę, dotyczy także przytaczanych w filmie faktów historycznych i politycznych. Pamiętajmy: analizowana produkcja jest przeznaczona dla widzów z całego świata. Nie wszyscy cudzoziemcy są znawcami polskiej przeszłości i teraźniejszości, zatem trzeba im wytłumaczyć, czym była zbrodnia katyńska i jak układały się relacje polsko-rosyjskie po II wojnie światowej. Dla nas, Polaków, jest to banał. Dla obcokrajowców może to być jednak nowość. Kolejny szczegół, o którym wypada wspomnieć, to niezwykle uspokajający charakter “Śmierci prezydenta”. W filmie wielokrotnie pojawia się zapewnienie, że hipoteza zamachu terrorystycznego została dawno wykluczona, a publikowane w mediach teorie spiskowe wynikają głównie z antyrosyjskich uprzedzeń. Z omawianego odcinka “Katastrofy w przestworzach” jednoznacznie wynika, że tragedia smoleńska była wypadkiem lotniczym spowodowanym nieodpowiedzialnym postępowaniem załogi. I to dla wielu ludzi (zwłaszcza sympatyków Prawa i Sprawiedliwości) jest kontrowersyjne.
“Anatomia upadku”
(reż. Anita Gargas)
Film dokumentalny wyprodukowany przez Niezależne Wydawnictwo Polskie, czyli tę samą firmę, która wydaje “Gazetę Polską” i “Gazetę Polską Codziennie”. Dzieło stanowi kontynuację filmu “10.04.10” opisanego przeze mnie w artykule “Tematyka okołosmoleńska w filmach dokumentalnych”. “Anatomię upadku” można uznać za przeciwieństwo zrecenzowanego wcześniej filmu “Katastrofa w przestworzach. Śmierć prezydenta”. O ile w kanadyjskiej produkcji zanegowano (a właściwie wyśmiano) teorie spiskowe dotyczące zamachu terrorystycznego, o tyle w “Anatomii…” przedstawiono hipotezę wybuchu jako ponurą prawdę. Już na początku dzieła zostaje postawiona teza, według której samolot Tu-154M zaczął się rozpadać jeszcze w powietrzu. Dalsza część filmu zawiera argumenty mające potwierdzić tę ryzykowną i zatrważającą teorię. Produkcja, choć niewątpliwie tendencyjna, jest arcyciekawa i doskonale zrealizowana. Jestem sceptycznie nastawiona do rewelacji rozpowszechnianych przez Niezależne Wydawnictwo Polskie, ale muszę przyznać, że “Anatomia upadku” zasługuje na obejrzenie i przemyślenie.
Dzieło Anity Gargas stanowi rozbudowaną krytykę polskiego rządu, który nie do końca poradził sobie z wielkim wyzwaniem, jakim było śledztwo smoleńskie. Film demaskuje błędy, zaniechania i nieścisłe wypowiedzi wpływowych osobistości oraz prezentuje rozbieżność między oficjalną wersją wydarzeń a wspomnieniami naocznych świadków. Kierowca autobusu, przepytywany przez reporterkę, utrzymuje, że przelatujący nad drogą tupolew znajdował się w normalnej pozycji. Tymczasem z raportów MAK i Millera wynikało, że maszyna była wówczas odwrócona do góry kołami. Mężczyzna, który obserwował pędzące ambulanse, twierdzi, że nie dojechały one na miejsce tragedii, gdyż zostały zawrócone. Międzypaństwowy Komitet Lotniczy zapewniał zaś, że do celu dotarło kilka karetek pogotowia. W “Anatomii upadku” można usłyszeć wielu naukowców, którzy uważają, że teoria wybuchu jest bardzo prawdopodobna i próbują opisać przebieg domniemanej eksplozji. Pojawia się również profesor, który uczestniczył w pracach komisji Millera i ocenia działalność tego organu zdecydowanie negatywnie.
Ważnym wątkiem filmu jest sprawa szczątków ofiar katastrofy. Kobieta, będąca żoną tragicznie zmarłego generała, opowiada o tym, jak bolesna była dla niej konieczność organizacji “dochówku” męża. Tak się bowiem złożyło, że dwa tygodnie po pogrzebie żołnierza znaleziono w Smoleńsku fragmenty jego ciała. Lekarz, który zajmował się szczątkami ofiar, wyraża zdumienie faktem, że zmarli byli identyfikowani wyłącznie wzrokowo i że nie sprawdzano ich kodu genetycznego. W filmie “Anatomia upadku” zostaje także poruszony temat wraku samolotu, który zaczęto badać z dwuipółletnim opóźnieniem. Naturalnie, nie brakuje również wzmianek o trotylu i osławionym artykule Cezarego Gmyza (chodzi o publikację “Trotyl na wraku tupolewa” wydrukowaną w ogólnopolskim dzienniku “Rzeczpospolita”). Antoni Macierewicz, udzielający wywiadu dla Anity Gargas, twierdzi, że na zniszczonym samolocie Tu-154M znaleziono “bardzo liczne ślady materiałów wybuchowych“. Pułkownik Ireneusz Szeląg z Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie, sfilmowany podczas konferencji prasowej, wypowiada zaś słowa: “Nie powiedziałem, że nie było trotylu. Powiedziałem, że nie stwierdzono trotylu”.
Niesamowicie wymowny jest tytuł opisywanego filmu. Te dwa wyrazy, “anatomia upadku”, można rozmaicie interpretować. Na pewno kojarzą się one z drobiazgową analizą charakterystyczną dla nauk ścisłych. Skoro mamy do czynienia z “anatomią upadku”, to znaczy, że katastrofa lotnicza będzie “rozkładana na czynniki pierwsze” aż do uzyskania odpowiedzi na wszystkie pytania. “Anatomia upadku” przywodzi na myśl dokładne badanie kawałków rozbitej maszyny i sposobu ich roztrzaskania. Z drugiej strony, “anatomia” może się kojarzyć z sekcją zwłok, co doskonale koresponduje z poruszonym w filmie tematem szczątków ofiar. Rzeczownik “upadek” można rozumieć zarówno dosłownie, jak i metaforycznie. “Upadek” to prosty fakt, że prezydencki tupolew spadł na ziemię 10 kwietnia 2010 roku. Ale “upadek” to również określenie porażki, jaką poniósł rząd Donalda Tuska. “Upadek” - bo polskie służby nie funkcjonowały tak, jak powinny. “Upadek” - bo polscy politycy nie poradzili sobie w kontaktach z Federacją Rosyjską. W tym kontekście “anatomia upadku” oznacza ustalanie, jak i dlaczego Rzeczpospolita Polska poniosła klęskę. Trafne i poetyckie.
“Pogarda”
(reż. Maria Dłużewska, Joanna Lichocka)
Film, który w 2012 roku został uhonorowany Główną Nagrodą Wolności Słowa Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Produkcja utrzymana jest w klimacie przypominającym dokumenty “Mgła” i “Lista pasażerów” opisane przeze mnie w artykule “Tematyka okołosmoleńska w filmach dokumentalnych”. Twór Marii Dłużewskiej i Joanny Lichockiej opowiada o stosunku polskich polityków i dziennikarzy do przedstawicieli tzw. rodzin smoleńskich. Występujące w filmie osoby twierdzą, że na każdym kroku są upokarzane przez reprezentantów władz państwowych i pracowników głównonurtowych mediów. Wyznają, że okrutnie cierpią, kiedy słyszą lub czytają opinie, według których członkowie załogi (i generał Andrzej Błasik) byli odpowiedzialni za katastrofę z 2010 roku. Mówią, że ich krewni są odzierani z należnego im szacunku, a oni sami - posądzani o histerię, agresję, chciwość i upolitycznianie kwietniowej tragedii.
“Pogarda” ma charakter wybitnie oskarżycielski, gdyż zarzuca politykom lekceważenie rodzin smoleńskich oraz niewłaściwe traktowanie obywateli wyrażających publicznie swoją żałobę. Oskarża też najważniejsze osoby w państwie o uległość wobec Rosji i niedążenie do odkrycia prawdziwych przyczyn katastrofy. Dziennikarze (zarówno polscy, jak i zagraniczni) zostają w filmie posądzeni o manipulowanie opinią publiczną, rozpowszechnianie nieprawdziwych informacji i nagminne obrażanie żałobników. Nastrój dzieła doskonale podkreśla muzyka metalowa i marszowa: ciężka, poważna, patetyczna, wypełniona goryczą, gniewem i dumą. “Pogarda” ma niewiele wspólnego z dziennikarskim obiektywizmem, albowiem Dłużewska i Lichocka przedstawiają tematykę smoleńską w sposób jednostronny i emocjonalny. W filmie bezwzględnie krytykuje się Platformę Obywatelską, Donalda Tuska i Bronisława Komorowskiego, broni się zaś środowisk kojarzonych z prawicą i centroprawicą (np. obrońców krzyża z Krakowskiego Przedmieścia).
“Przebudzenie”
(reż. Joanna Lichocka)
Dzieło, które można postawić w jednym szeregu z produkcjami “Solidarni 2010”, “Krzyż” i “Zobaczyłem zjednoczony naród” (pisałam o nich w “Tematyce okołosmoleńskiej…”). Mówi ono o żałobie z kwietnia 2010 roku, a także o ruchu społecznym, który z tej żałoby wyewoluował. Bohaterami “Przebudzenia” są ludzie angażujący się w rozmaite akcje związane z upamiętnianiem ofiar katastrofy i dążeniem do odkrycia jej tajemnicy. Osoby, które wypowiadają się do kamery, to nie tylko zwykli obywatele, ale również przedstawiciele elit gospodarczych i intelektualnych. Jednym z mówców jest Wojciech Wencel - poeta i publicysta, niegdyś związany z katolickim periodykiem “Fronda” (wiersze Wencla są w “Przebudzeniu” kilkakrotnie cytowane). Film jest mocno przesiąknięty duchem religijnym i romantycznym. Od czasu do czasu można więc usłyszeć dziwne poglądy, na przykład to, że dusze wybitnych Polaków wiedzą o organizowanych akcjach, a nawet w nich uczestniczą. Oprócz nawiązań do katolicyzmu, pojawiają się nawiązania do twórczości Adama Mickiewicza, co może zdumiewać, gdyż utwory Wieszcza znajdowały się na Indeksie Ksiąg Zakazanych.
Produkcja, podobnie jak opisana wcześniej “Pogarda”, prezentuje racje tylko jednej strony politycznego sporu. Działacze Platformy Obywatelskiej i młodzi antyklerykałowie z Krakowskiego Przedmieścia są przedstawiani w negatywnym świetle, a Jarosław Kaczyński i jego partia - w pozytywnym. Zmarły prezydent, Lech Kaczyński, zostaje ukazany jako wspaniały człowiek i wielki patriota. Zupełnie zapomina się o fakcie, że nie wszystkie jego decyzje były zgodne z polską racją stanu (weźmy na przykład ratyfikację Traktatu Lizbońskiego. Człowiek, będący żarliwym patriotą, nie podpisałby dokumentu przekazującego część suwerennych uprawnień państwa w ręce instytucji ponadnarodowej. Nie ugiąłby się pod żadnym szantażem, nie przestraszyłby się żadnej kary. Broniłby polskich interesów mimo wszelkich przeciwności losu). Dzieło Joanny Lichockiej, chociaż pozbawione obiektywizmu, może zachwycać natchnionym i uduchowionym charakterem. Momentami jest ono naprawdę poruszające. Nie ma w nim agresji, co nie zmienia faktu, że czasem pojawiają się śmiałe stwierdzenia. Inną zaletą filmu jest piękna ścieżka dźwiękowa, za którą odpowiada Michał Lorenc, ten od kompozycji “Wyjazd z Polski”.
“Córka”
(reż. Maria Dłużewska)
Krótki, dwudziestodwuminutowy film, którego jedyną bohaterką jest Marta Kaczyńska-Dubieniecka, córka Lecha i Marii Kaczyńskich. Dzieło było kręcone 16 kwietnia 2010 roku, a więc jeszcze w czasie żałoby narodowej. Akcja dokumentu rozgrywa się w apartamencie zmarłej pary prezydenckiej, z którego Marta zaczyna już zabierać rzeczy ojca i matki. Kobieta, oprowadzając ekipę filmową po mieszkaniu, w niezwykle ciepły sposób opowiada o prywatnym życiu swoich rodziców. Zdradza, co Kaczyńscy robili w poszczególnych pomieszczeniach, jakie mieli zwyczaje i czym się interesowali. Przedstawia dziennikarzom sukę Lulę i kota Rudolfa, wyjaśniając, jak te zwierzęta trafiły pod opiekę Lecha i Marii. Marta mówi nieco o przeszłości swoich rodziców, przytacza ich wypowiedzi, prezentuje różnorakie pamiątki. Pokazuje także zdjęcia: starsze i nowsze. Kaczyńska-Dubieniecka dużo mówi o emocjach, jakie towarzyszą jej w tych trudnych chwilach. Jest to wszak osoba, która kilka dni wcześniej została sierotą. Kobieta krytykuje sposób, w jaki dziennikarze odnosili się do żyjącego Lecha Kaczyńskiego. Podoba jej się za to postawa zwykłych Polaków, którzy - zgromadzeni przed Pałacem Prezydenckim - oddają hołd zmarłej parze.
Natalia Julia Nowak,
3-7 lutego 2013 roku
wtorek, 15 stycznia 2013
Przypomnijmy o Rotmistrzu - wolontariat patriotyczny
Wystarczy szanować Pileckiego
Osoby, które cenią polską historię, powinny się zainteresować apolityczną akcją społeczną “Przypomnijmy o Rotmistrzu” (“Let's Reminisce About Witold Pilecki”) zainicjowaną przez krakowską Fundację Paradis Judaeorum. Akcja, o której mowa, prowadzona jest od stycznia 2008 roku. Mogą w niej uczestniczyć wszyscy ludzie, którym podoba się idea popularyzacji postaci Witolda Pileckiego - bohatera II wojny światowej, autora pierwszych raportów o holocauście, ofiary stalinowskiego systemu represji. Fundacja, odpowiedzialna za kampanię, nie współpracuje z żadną partią i nie popiera upartyjniania spraw ogólnonarodowych.
Nieważne, jakie mamy poglądy. Nieważne, czy należymy do jakiejś organizacji. Nieważne, czy mieszkamy na terenie Polski. Jeśli uważamy, że dokonania Witolda Pileckiego powinny być powszechnie znane, możemy się przyłączyć do opisywanej akcji. Pomysłodawcą i koordynatorem przedsięwzięcia jest Michał Tyrpa - prezes Fundacji Paradis Judaeorum. O inicjatywie “Przypomnijmy o Rotmistrzu” informowało wiele mediów, takich jak Polska Agencja Prasowa, Polskie Radio, TVN24, Gazeta Wyborcza, Rzeczpospolita, Gazeta Polska Codziennie, Fronda, Wprost czy Katolicka Agencja Informacyjna.
Żołnierz, artysta, filantrop
Witold Pilecki (13 maja 1901 r. - 25 maja 1948 r.) wywodził się ze szlacheckiej rodziny, mogącej się poszczycić głębokim patriotyzmem i udziałem w powstaniu styczniowym. Od lat młodzieńczych wykazywał ogromne zainteresowanie losem Polski i Narodu Polskiego. W czasie I wojny światowej działał w nieuznawanym przez zaborców harcerstwie. Następnie, już jako żołnierz, uczestniczył w wojnie polsko-bolszewickiej, za co dwukrotnie otrzymał ważne odznaczenie, Krzyż Walecznych. Interesował się malarstwem, o czym świadczy fakt, że w 1922 roku został nadzwyczajnym słuchaczem Wydziału Sztuk Pięknych Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie. Jednocześnie był studentem Uniwersytetu Poznańskiego (Wydział Rolny).
Kiedy wybuchła II wojna światowa, Witold wziął udział w kampanii wrześniowej, a później przyłączył się do konspiracyjnej Tajnej Armii Polskiej. Jedną z najważniejszych dat w życiu Pileckiego był 19 września 1940 roku. Właśnie wtedy żołnierz pozwolił, aby Niemcy zatrzymali go w ramach łapanki i przewieźli do oświęcimskiego obozu koncentracyjnego. Na terenie KL Auschwitz Witold utworzył Związek Organizacji Wojskowej - sekretne ugrupowanie, którego celem było niesienie pomocy więźniom i utrzymywanie kontaktów z ludźmi spoza obozu.
Bohater i męczennik
Pilecki, człowiek niesłychanie sprytny i odważny, uciekł z lagru w nocy z 26 na 27 kwietnia 1943 roku. Kilka miesięcy później otrzymał stopień rotmistrza, który - w polskiej kawalerii - był równoważny ze stopniem kapitana. Dalsze wojenne losy Witolda to: działalność w Kierownictwie Dywersji Komendy Głównej Armii Krajowej, udział w powstaniu warszawskim, pobyt w obozie jenieckim w Łambinowicach i walka w II Korpusie Polskim PSZ we Włoszech. Po wojnie Pilecki prowadził na terenie Polski antykomunistyczną działalność wywiadowczą.
W maju 1947 roku został aresztowany przez Urząd Bezpieczeństwa Publicznego. Witold - po długim, brutalnym, wyniszczającym śledztwie - otrzymał od komunistycznego sądu karę śmierci. Wyrok zapadł 15 maja 1948 roku (nazwisko sędziego: Józef Badecki. Nazwisko prokuratora: Czesław Łapiński). Egzekucja miała miejsce 10 dni później. Więcej informacji o Rotmistrzu można znaleźć na stronach Pilecki.ipn.gov.pl, Rotmistrzpilecki.pl i Wikipedia.org. Wysoką wartość poznawczą posiada także telewizyjny spektakl “Śmierć rotmistrza Pileckiego” w reżyserii Ryszarda Bugajskiego.
Przełamać zmowę milczenia
Przez cały okres Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej mówienie i pisanie o bohaterstwie Witolda Pileckiego było zabronione. Chociaż ustrój komunistyczny upadł w roku 1989, żołnierz wciąż jest postacią mało znaną, zarówno w Polsce, jak i za granicą. Na szczęście, są w naszej Ojczyźnie ludzie, którzy pragną spopularyzować nazwisko wybitnego oficera. Do takich osób należą uczestnicy akcji “Przypomnijmy o Rotmistrzu” (“Let's Reminisce About Witold Pilecki”). W ramach wspomnianego przedsięwzięcia zdołano już bardzo dużo osiągnąć.
Dzięki Fundacji Paradis Judaeorum wiele polskich ulic i innych miejsc otrzymało nazwę nawiązującą do postaci Witolda. Poczta Polska wyemitowała kartki i znaczki z wizerunkiem Pileckiego, a Narodowy Bank Polski - okolicznościową srebrną monetę. Kampania społeczna przyniosła również owoce w formie licznych Marszów Rotmistrza organizowanych na terenie całej Polski. W irlandzkiej miejscowości Galway dwukrotnie udało się zorganizować Bieg “Przypomnijmy o Rotmistrzu”. 10 września 2010 roku ogłoszono konkurs literacki “Rotmistrz Witold Pilecki - dla mnie, dla Polski, dla świata”, którego jurorem był Kazimierz Piechowski, słynny uciekinier z Auschwitz. Wszystkie prace, nadesłane przez uczestników konkursu, opublikowano w wirtualnej antologii.
Lobbing na rzecz Rotmistrza
Jedną z podstawowych form działalności Fundacji Paradis Judaeorum jest rozsyłanie listów do ważnych instytucji i osobistości z Polski i z zagranicy (np. do Parlamentu RP, Amerykańskiego Muzeum Pamięci Holocaustu, Bronisława Komorowskiego, Baracka Obamy). Listy te są apelami o podjęcie działań zmierzających do popularyzacji postaci Pileckiego. Uczestnicy kampanii społecznej “Przypomnijmy o Rotmistrzu” pragną, aby 25 maja został ustanowiony Europejskim Dniem Bohaterów Walki z Totalitaryzmem. Chcą także, żeby któryś z hollywoodzkich reżyserów nakręcił filmową biografię Witolda. O innych celach, sukcesach i pomysłach związanych z akcją “Przypomnijmy o Rotmistrzu” można przeczytać na stronach Michaltyrpa.blogspot.com i Mementomori.salon24.pl.
Dużo ciekawych faktów zawiera ponadto wywiad z Michałem Tyrpą opublikowany w internetowym czasopiśmie “Goniec Wolności”. Mowa o tekście “Witold Pilecki - wzór uniwersalny” zamieszczonym w numerze 5 (39) z maja 2011 roku. Plany Fundacji Paradis Judaeorum na rok 2013 przedstawiono w Kalendarium Rotmistrzowskim dostępnym na Facebooku. Zwolennicy omawianej kampanii, mieszkający na terenie Republiki Irlandii, piszą o swoich działaniach na stronie Przypomnijmyorotmistrzu.eu. Hasłem, jednoczącym patriotycznych wolontariuszy, są znane słowa “Trzeba dać świadectwo”. Pochodzą one z wiersza “Przesłanie Pana Cogito” Zbigniewa Herberta.
Dlaczego jest to ważne?
Na zakończenie niniejszego artykułu przytoczę słynne stwierdzenie Józefa Piłsudskiego: “Kto nie szanuje i nie ceni swojej przeszłości, ten nie jest godzien szacunku, teraźniejszości ani prawa do przyszłości”. Zacytuję też sentencje nieznanych autorów: “Naród, który nie zna swej historii, skazany jest na jej powtórne przeżycie” i “Naród, który nie zna swej przeszłości, nie ma szans na napisanie nowej historii”. Wreszcie przywołam myśl Elizabeth Kostovej: “Studiowanie historii przygotowuje raczej do rozumienia teraźniejszości niż do uciekania od niej w zamierzchłą przeszłość”. Powyższe cytaty wyjaśniają, dlaczego opisana przeze mnie akcja jest istotna i godna rozpropagowania. Przypomnijmy o Rotmistrzu! Wiedza o życiu i dokonaniach jednego z najwybitniejszych Polaków powinna być czymś powszechnym, a nie dostępnym wyłącznie dla wąskiego grona zapaleńców historii!
Natalia Julia Nowak,
9-15 stycznia 2013 r.
PS. Ciekawe materiały do lektury.
Wywiad z Michałem Tyrpą:
http://www.old.goniecwolnosci.pl/witold-pilecki-wzor-uniwersalny
“Rotmistrz Witold Pilecki - dla mnie, dla Polski, dla świata”:
https://docs.google.com/file/d/0Bz61_PER1DyEOTEwOTUwY2ItNjBmZS00NmJjLWE1ZDgtNDliMzljYTExNjA5/edit?hl=en&pli=1
Raporty Witolda z lat 1943-1945:
http://www.polandpolska.org/dokumenty/witold/raporty-witolda.htm
Raport Witolda z 1945 r. przetłumaczony na język angielski:
http://witoldsreport.blogspot.com/2008/05/volunteer-for-auschwitz-report-by.html
Kalendarium Rotmistrzowskie 2013:
http://www.facebook.com/pages/Kalendarium-Rotmistrzowskie-2013/478788118834716
Biografia Pileckiego wg Instytutu Pamięci Narodowej:
http://www.pilecki.ipn.gov.pl/portal/rp/867/7081/Rotmistrz_Witold_Pilecki.html
Biografia Pileckiego w pigułce:
http://www.rotmistrzpilecki.pl/?biografia-w-pigulce,1
Artykuł o Witoldzie w polskojęzycznej Wikipedii:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Witold_Pilecki
Artykuł o Witoldzie w anglojęzycznej Wikipedii:
http://en.wikipedia.org/wiki/Witold_Pilecki
Esej w serwisie Onet.pl:
http://wiadomosci.onet.pl/kiosk/historia/rotmistrz-pilecki-cena-odwagi,1,5009695,wiadomosc.html
Krótki tekst w serwisie Niewiarygodne.pl:
http://niewiarygodne.pl/gid,14250721,img,14250926,kat,1017185,page,8,title,Oto-10-polskich-patriotow-dla-ktorych-Ojczyzna-byla-dobrem-najwyzszym,galeriazdjecie.html
"Grupa społeczników uświadomiła Muzeum Holocaustu dokonania rotmistrza Witolda Pileckiego":
http://wpolityce.pl/wydarzenia/24201-grupa-spolecznikow-uswiadomila-muzeum-holocaustu-dokonania-rotmistrza-witolda-pileckiego
"O rtm. Pileckim w Muzeach Holocaustu do prof. Bartoszewskiego":
http://mementomori.salon24.pl/472895,o-rtm-pileckim-w-muzeach-holocaustu-do-prof-bartoszewskiego
Rotmistrz Pilecki zasłużył na Wawel [strona na Facebooku]:
http://www.facebook.com/pages/Rotmistrz-Pilecki-zas%C5%82u%C5%BCy%C5%82-na-Wawel/437074299681429
Osoby, które cenią polską historię, powinny się zainteresować apolityczną akcją społeczną “Przypomnijmy o Rotmistrzu” (“Let's Reminisce About Witold Pilecki”) zainicjowaną przez krakowską Fundację Paradis Judaeorum. Akcja, o której mowa, prowadzona jest od stycznia 2008 roku. Mogą w niej uczestniczyć wszyscy ludzie, którym podoba się idea popularyzacji postaci Witolda Pileckiego - bohatera II wojny światowej, autora pierwszych raportów o holocauście, ofiary stalinowskiego systemu represji. Fundacja, odpowiedzialna za kampanię, nie współpracuje z żadną partią i nie popiera upartyjniania spraw ogólnonarodowych.
Nieważne, jakie mamy poglądy. Nieważne, czy należymy do jakiejś organizacji. Nieważne, czy mieszkamy na terenie Polski. Jeśli uważamy, że dokonania Witolda Pileckiego powinny być powszechnie znane, możemy się przyłączyć do opisywanej akcji. Pomysłodawcą i koordynatorem przedsięwzięcia jest Michał Tyrpa - prezes Fundacji Paradis Judaeorum. O inicjatywie “Przypomnijmy o Rotmistrzu” informowało wiele mediów, takich jak Polska Agencja Prasowa, Polskie Radio, TVN24, Gazeta Wyborcza, Rzeczpospolita, Gazeta Polska Codziennie, Fronda, Wprost czy Katolicka Agencja Informacyjna.
Żołnierz, artysta, filantrop
Witold Pilecki (13 maja 1901 r. - 25 maja 1948 r.) wywodził się ze szlacheckiej rodziny, mogącej się poszczycić głębokim patriotyzmem i udziałem w powstaniu styczniowym. Od lat młodzieńczych wykazywał ogromne zainteresowanie losem Polski i Narodu Polskiego. W czasie I wojny światowej działał w nieuznawanym przez zaborców harcerstwie. Następnie, już jako żołnierz, uczestniczył w wojnie polsko-bolszewickiej, za co dwukrotnie otrzymał ważne odznaczenie, Krzyż Walecznych. Interesował się malarstwem, o czym świadczy fakt, że w 1922 roku został nadzwyczajnym słuchaczem Wydziału Sztuk Pięknych Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie. Jednocześnie był studentem Uniwersytetu Poznańskiego (Wydział Rolny).
Kiedy wybuchła II wojna światowa, Witold wziął udział w kampanii wrześniowej, a później przyłączył się do konspiracyjnej Tajnej Armii Polskiej. Jedną z najważniejszych dat w życiu Pileckiego był 19 września 1940 roku. Właśnie wtedy żołnierz pozwolił, aby Niemcy zatrzymali go w ramach łapanki i przewieźli do oświęcimskiego obozu koncentracyjnego. Na terenie KL Auschwitz Witold utworzył Związek Organizacji Wojskowej - sekretne ugrupowanie, którego celem było niesienie pomocy więźniom i utrzymywanie kontaktów z ludźmi spoza obozu.
Bohater i męczennik
Pilecki, człowiek niesłychanie sprytny i odważny, uciekł z lagru w nocy z 26 na 27 kwietnia 1943 roku. Kilka miesięcy później otrzymał stopień rotmistrza, który - w polskiej kawalerii - był równoważny ze stopniem kapitana. Dalsze wojenne losy Witolda to: działalność w Kierownictwie Dywersji Komendy Głównej Armii Krajowej, udział w powstaniu warszawskim, pobyt w obozie jenieckim w Łambinowicach i walka w II Korpusie Polskim PSZ we Włoszech. Po wojnie Pilecki prowadził na terenie Polski antykomunistyczną działalność wywiadowczą.
W maju 1947 roku został aresztowany przez Urząd Bezpieczeństwa Publicznego. Witold - po długim, brutalnym, wyniszczającym śledztwie - otrzymał od komunistycznego sądu karę śmierci. Wyrok zapadł 15 maja 1948 roku (nazwisko sędziego: Józef Badecki. Nazwisko prokuratora: Czesław Łapiński). Egzekucja miała miejsce 10 dni później. Więcej informacji o Rotmistrzu można znaleźć na stronach Pilecki.ipn.gov.pl, Rotmistrzpilecki.pl i Wikipedia.org. Wysoką wartość poznawczą posiada także telewizyjny spektakl “Śmierć rotmistrza Pileckiego” w reżyserii Ryszarda Bugajskiego.
Przełamać zmowę milczenia
Przez cały okres Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej mówienie i pisanie o bohaterstwie Witolda Pileckiego było zabronione. Chociaż ustrój komunistyczny upadł w roku 1989, żołnierz wciąż jest postacią mało znaną, zarówno w Polsce, jak i za granicą. Na szczęście, są w naszej Ojczyźnie ludzie, którzy pragną spopularyzować nazwisko wybitnego oficera. Do takich osób należą uczestnicy akcji “Przypomnijmy o Rotmistrzu” (“Let's Reminisce About Witold Pilecki”). W ramach wspomnianego przedsięwzięcia zdołano już bardzo dużo osiągnąć.
Dzięki Fundacji Paradis Judaeorum wiele polskich ulic i innych miejsc otrzymało nazwę nawiązującą do postaci Witolda. Poczta Polska wyemitowała kartki i znaczki z wizerunkiem Pileckiego, a Narodowy Bank Polski - okolicznościową srebrną monetę. Kampania społeczna przyniosła również owoce w formie licznych Marszów Rotmistrza organizowanych na terenie całej Polski. W irlandzkiej miejscowości Galway dwukrotnie udało się zorganizować Bieg “Przypomnijmy o Rotmistrzu”. 10 września 2010 roku ogłoszono konkurs literacki “Rotmistrz Witold Pilecki - dla mnie, dla Polski, dla świata”, którego jurorem był Kazimierz Piechowski, słynny uciekinier z Auschwitz. Wszystkie prace, nadesłane przez uczestników konkursu, opublikowano w wirtualnej antologii.
Lobbing na rzecz Rotmistrza
Jedną z podstawowych form działalności Fundacji Paradis Judaeorum jest rozsyłanie listów do ważnych instytucji i osobistości z Polski i z zagranicy (np. do Parlamentu RP, Amerykańskiego Muzeum Pamięci Holocaustu, Bronisława Komorowskiego, Baracka Obamy). Listy te są apelami o podjęcie działań zmierzających do popularyzacji postaci Pileckiego. Uczestnicy kampanii społecznej “Przypomnijmy o Rotmistrzu” pragną, aby 25 maja został ustanowiony Europejskim Dniem Bohaterów Walki z Totalitaryzmem. Chcą także, żeby któryś z hollywoodzkich reżyserów nakręcił filmową biografię Witolda. O innych celach, sukcesach i pomysłach związanych z akcją “Przypomnijmy o Rotmistrzu” można przeczytać na stronach Michaltyrpa.blogspot.com i Mementomori.salon24.pl.
Dużo ciekawych faktów zawiera ponadto wywiad z Michałem Tyrpą opublikowany w internetowym czasopiśmie “Goniec Wolności”. Mowa o tekście “Witold Pilecki - wzór uniwersalny” zamieszczonym w numerze 5 (39) z maja 2011 roku. Plany Fundacji Paradis Judaeorum na rok 2013 przedstawiono w Kalendarium Rotmistrzowskim dostępnym na Facebooku. Zwolennicy omawianej kampanii, mieszkający na terenie Republiki Irlandii, piszą o swoich działaniach na stronie Przypomnijmyorotmistrzu.eu. Hasłem, jednoczącym patriotycznych wolontariuszy, są znane słowa “Trzeba dać świadectwo”. Pochodzą one z wiersza “Przesłanie Pana Cogito” Zbigniewa Herberta.
Dlaczego jest to ważne?
Na zakończenie niniejszego artykułu przytoczę słynne stwierdzenie Józefa Piłsudskiego: “Kto nie szanuje i nie ceni swojej przeszłości, ten nie jest godzien szacunku, teraźniejszości ani prawa do przyszłości”. Zacytuję też sentencje nieznanych autorów: “Naród, który nie zna swej historii, skazany jest na jej powtórne przeżycie” i “Naród, który nie zna swej przeszłości, nie ma szans na napisanie nowej historii”. Wreszcie przywołam myśl Elizabeth Kostovej: “Studiowanie historii przygotowuje raczej do rozumienia teraźniejszości niż do uciekania od niej w zamierzchłą przeszłość”. Powyższe cytaty wyjaśniają, dlaczego opisana przeze mnie akcja jest istotna i godna rozpropagowania. Przypomnijmy o Rotmistrzu! Wiedza o życiu i dokonaniach jednego z najwybitniejszych Polaków powinna być czymś powszechnym, a nie dostępnym wyłącznie dla wąskiego grona zapaleńców historii!
Natalia Julia Nowak,
9-15 stycznia 2013 r.
PS. Ciekawe materiały do lektury.
Wywiad z Michałem Tyrpą:
http://www.old.goniecwolnosci.pl/witold-pilecki-wzor-uniwersalny
“Rotmistrz Witold Pilecki - dla mnie, dla Polski, dla świata”:
https://docs.google.com/file/d/0Bz61_PER1DyEOTEwOTUwY2ItNjBmZS00NmJjLWE1ZDgtNDliMzljYTExNjA5/edit?hl=en&pli=1
Raporty Witolda z lat 1943-1945:
http://www.polandpolska.org/dokumenty/witold/raporty-witolda.htm
Raport Witolda z 1945 r. przetłumaczony na język angielski:
http://witoldsreport.blogspot.com/2008/05/volunteer-for-auschwitz-report-by.html
Kalendarium Rotmistrzowskie 2013:
http://www.facebook.com/pages/Kalendarium-Rotmistrzowskie-2013/478788118834716
Biografia Pileckiego wg Instytutu Pamięci Narodowej:
http://www.pilecki.ipn.gov.pl/portal/rp/867/7081/Rotmistrz_Witold_Pilecki.html
Biografia Pileckiego w pigułce:
http://www.rotmistrzpilecki.pl/?biografia-w-pigulce,1
Artykuł o Witoldzie w polskojęzycznej Wikipedii:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Witold_Pilecki
Artykuł o Witoldzie w anglojęzycznej Wikipedii:
http://en.wikipedia.org/wiki/Witold_Pilecki
Esej w serwisie Onet.pl:
http://wiadomosci.onet.pl/kiosk/historia/rotmistrz-pilecki-cena-odwagi,1,5009695,wiadomosc.html
Krótki tekst w serwisie Niewiarygodne.pl:
http://niewiarygodne.pl/gid,14250721,img,14250926,kat,1017185,page,8,title,Oto-10-polskich-patriotow-dla-ktorych-Ojczyzna-byla-dobrem-najwyzszym,galeriazdjecie.html
"Grupa społeczników uświadomiła Muzeum Holocaustu dokonania rotmistrza Witolda Pileckiego":
http://wpolityce.pl/wydarzenia/24201-grupa-spolecznikow-uswiadomila-muzeum-holocaustu-dokonania-rotmistrza-witolda-pileckiego
"O rtm. Pileckim w Muzeach Holocaustu do prof. Bartoszewskiego":
http://mementomori.salon24.pl/472895,o-rtm-pileckim-w-muzeach-holocaustu-do-prof-bartoszewskiego
Rotmistrz Pilecki zasłużył na Wawel [strona na Facebooku]:
http://www.facebook.com/pages/Rotmistrz-Pilecki-zas%C5%82u%C5%BCy%C5%82-na-Wawel/437074299681429
środa, 2 stycznia 2013
Katy Carr - alternatywa dla Marii Peszek
Szczęśliwy przypadek
O istnieniu Katy Carr, brytyjskiej piosenkarki polskiego pochodzenia, dowiedziałam się zupełnie przypadkowo. Słuchałam w serwisie YouTube utworów jakiegoś innego wykonawcy, a po prawej stronie, na liście proponowanych materiałów, wyświetlał się odnośnik do jednej z piosenek artystki. Przypadek, o którym piszę, okazał się szczęśliwy, ponieważ Katy Carr to utalentowana wokalistka, kreatywna multiinstrumentalistka i żarliwa patriotka. Co ciekawe, jest ona również lotniczką i producentką filmową. Piosenkarka stoi na czele zespołu o wdzięcznej nazwie Katy Carr and the Aviators (Katy Carr i Lotnicy). W serwisie internetowym MySpace muzyka tej grupy jest definiowana jako eksperymentalna, folkowa i popowa.
Na równi z Kate Bush
Utwory formacji są subtelne i odprężające. Czasem staroświeckie, a czasem bardzo nowoczesne. Oprócz kompozycji z własnego repertuaru, zespół wykonuje m.in. tradycyjne polskie pieśni partyzanckie. Sama liderka chętnie gra na egzotycznym instrumencie, jakim jest ukulele, czterostrunowa gitara hawajska. Katy Carr, która zadebiutowała w roku 2001, odniosła wiele znaczących sukcesów. Śpiewała w Royal Opera House, była opisywana w “The Independent” i “The Guardian”, doczekała się nominacji do London Music Award 2012 (oprócz niej były nominowane takie gwiazdy, jak Kate Bush czy PJ Harvey). Jej twórczość zrobiła duże wrażenie na słuchaczach Programu III Polskiego Radia.
Miłość i wiedza
Dokonaniami piosenkarki interesowały się również BBC Radio 4, TVP, TVN oraz portale Onet.pl, WP.pl i Interia.pl. 31 stycznia 2013 r. Katy będzie supportować Jane Birkin (ikonę lat sześćdziesiątych, która razem z Sergem Gainsbourgiem wykonywała przebój “Je t'aime… moi non plus”). Fenomen Carr opiera się na dwóch faktach. Po pierwsze: artystka wzoruje swój ubiór na stylu z lat trzydziestych i czterdziestych XX wieku. Po drugie: wokalistka śpiewa o czasach II wojny światowej, wysławiając odwagę Polaków i promując historię naszej Ojczyzny. Jej miłość do Rzeczypospolitej jest szczera i gorąca, a wiedza historyczna - rozleglejsza niż w przypadku przeciętnego Polaka.
Zgłębianie polskości
W wywiadach, udzielanych rozmaitym mediom, Katy Carr często odwołuje się do wartości niepodległościowych i cytuje wybitnych polskich literatów. Piosenkarka śpiewa w języku angielskim i polskim. Jeśli chodzi o mowę, jej polszczyzna jest zaawansowana, chociaż pełna błędów gramatycznych i dosłownie przetłumaczonych zwrotów. Katy ma ewidentnie brytyjski akcent i niekiedy wplata w swoje wypowiedzi angielskie słowa. Mimo to, stopień, w jakim opanowała język polski, robi ogromne wrażenie. Tym bardziej, że nauczenie się polszczyzny (jednego z najtrudniejszych języków świata) zajęło jej tylko kilka lat. Carr poznaje tajniki polskiej mowy, a także tradycji i kultury. Uwielbia folklor, zwłaszcza góralski. No i pamięta o ważnych datach: 17 września 1939 r. i 11 listopada 1918 r.
Zawsze blisko Polaków
Wokalistka bardzo chętnie występuje przed polską publicznością. Grała dla Polaków w Rzeczypospolitej, dawała koncerty dla Polonii brytyjskiej i amerykańskiej. W Polsce miała okazję występować razem z muzykiem, publicystą i reżyserem Janem Pospieszalskim. Dodajmy, że Katy koncertowała w tak nietypowych miejscach, jak Instytut Józefa Piłsudskiego w Nowym Jorku czy siedziba Nadleśnictwa Sarbia w Gminie Czarnków. Katy Carr śpiewa o tych elementach polskiej historii, które mogą być interesujące dla międzynarodowej publiczności. Nagrany przez nią utwór “Kommander's Car” to hołd złożony Kazimierzowi Piechowskiemu - człowiekowi, który uciekł z obozu koncentracyjnego Auschwitz. Słynny więzień Oświęcimia był zachwycony poświęconą mu dwujęzyczną piosenką.
Dzieje kraju - fabryka inspiracji
Artystka spotkała się z Piechowskim osobiście i wyprodukowała o nim film dokumentalny (reżyserką dokumentu została Hannah Lovell). Carr stworzyła również utwór o Irenie Gut-Opdyke, czyli partyzantce i filantropce, uhonorowanej medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Piosenka upamiętniająca Irenę nosi tytuł “Mała Little Flower”. W utworze “Wojtek” Katy opowiedziała słuchaczom o niedźwiadku przygarniętym przez żołnierzy generała Andersa. W “Motylku” przypomniała o bohaterskich pilotach Polskich Sił Powietrznych. Naturalnie, wymienione utwory to tylko przykłady arcyciekawej twórczości Carr. Powinny one być zachętą do posłuchania pozostałych nagrań wokalistki. Polskim patriotom należy szczególnie polecić płytę “Paszport”, której okładka przedstawia Orła Białego na czerwonym tle.
Umiłowane polskie barwy
Biel i czerwień są bliskie sercu Katy. Świadczy o tym fakt, że piosenkarka często nosi ubrania lub dodatki w polskich barwach narodowych. Artystka niejednokrotnie dawała się sfotografować z flagą Rzeczypospolitej Polskiej. Wróćmy jednak do krążka “Paszport”. W rankingu albumów roku 2012, opublikowanym na łamach “Sunday Times Culture Magazine”, płyta Katy Carr zajęła czwarte miejsce w kategorii “Świat”. Jakby tego było mało, do wydrukowanego rankingu dołączono duże zdjęcie wokalistki. Dlaczego wybrano właśnie ją? Może uznano, że jest ona tak wyjątkowa, iż zasługuje na specjalne wyróżnienie? Jedno jest pewne: Polacy mają powód do dumy. Znów pojawił się ktoś, kto godnie reprezentuje polskość na arenie międzynarodowej. Działalność Carr poprawia wizerunek naszego Narodu i odkrywa przed cudzoziemcami sekrety naszej Ojczyzny.
Ideał kobiety
32-letnia piosenkarka robi karierę dzięki wielkiemu talentowi, szczeremu patriotyzmowi i imponującej wiedzy historycznej. Śpiewa, gra, chwali Polskę, a na dodatek produkuje filmy i realizuje się jako lotniczka. Sama pisze teksty wykonywanych przez siebie piosenek. Nie ma kompleksów na punkcie własnego pochodzenia. Przeciwnie: uważa je za zaszczyt i swoiste zobowiązanie. Stała się popularna ze względu na liczne uzdolnienia i oryginalne zainteresowania. Do osiągnięcia sławy nie potrzebowała skandalicznego zachowania, niewyparzonego języka, kontrowersyjnych przekonań ani szokującego wyglądu. Nie musiała prezentować golizny, pokazywać ordynarnych gestów, przekraczać granic dobrego smaku. Katy Carr jest mądra, porządna, wyrazista i niezależna. Schludna i elegancka, bystra i elokwentna, życzliwa i kulturalna. Krótko mówiąc: ideał kobiety.
Peszkówna może się schować!
Maria Peszek (śpiewająca “Gdyby była wojna, byłabym spokojna”, “Po kanałach z karabinem nie biegałabym”, “Nie oddałabym ci, Polsko, ani jednej kropli krwi”, “Męczy mnie Polska” i “Flaga pomięta, brudna i szara”) może się przy niej schować. Katy, która od urodzenia mieszka w Zjednoczonym Królestwie, nosi obcobrzmiące nazwisko i mówi łamaną polszczyzną, jest prawdziwszą Polką niż antypatriotyczna Maryśka. Jakie to dziwne, że kobieta z Nottingham, mająca w żyłach tyle brytyjskiej krwi, kocha i wysławia Polskę, a obywatelka RP, urodzona i wychowana w kraju Lecha, cynicznie opluwa polskość! Przypominają mi się słynne słowa Adama Mickiewicza: “Litwo, Ojczyzno moja, Ty jesteś jak zdrowie. Ile Cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, kto Cię stracił”. Zakończ, Peszek, tę farsę! I nie myl patriotyzmu z poddańczym typem kultury politycznej (tak jak to zrobiłaś w drugiej zwrotce “Sorry Polsko”), bo niepotrzebnie się kompromitujesz!
Jeszcze słowo o Marii
Gwoli wyjaśnienia: absolutnie nie neguję tego, że Maria Peszek jest utalentowaną artystką. Jej twórczość posiada pewną wartość estetyczną. W warstwie muzycznej są to specyficzne, niemainstreamowe brzmienia, a w warstwie tekstowej - oryginalne metafory i niecodzienne zbitki słowne (“autobusy zapłakane deszczem mają takie sympatyczne pyski”, “gasiła pety na otwartym sercu”, “po śmierci obudzić się w nieba pościeli“, “cackiem z dziurką“). Niestety, treści prezentowane przez piosenkarkę są dla mnie nie do przyjęcia. Maria propaguje zajadły, wypełniony pogardą i wściekłością antypatriotyzm. Na domiar złego, wokalistka szerzy radykalny feminizm w wersji fizjologiczno-prowokacyjnej. Wykonywane przez nią utwory często są wulgarne i obsceniczne (“Dla własnej wygody zapuszczam swe ogrody i kolekcjonuję wzwody“). Do tego dochodzi szyderczy, pseudosłodki głosik, który wywołuje we mnie agresję (“Hej, hej, hej, weź mój klej“ - brrr!). Peszkówna niewątpliwie posiada talent wokalny, ale bardziej podoba mi się jej milczenie. Uuupsss… Chyba zostałam czyjąś antyfanką!
Katy jest lepsza!
Zdecydowanie wolę Katy Carr. Uważam, że to właśnie ona - wielka patriotka, znawczyni historii, kobieta idealna - zasługuje na uwagę publiczności. Katy ma nam do zaoferowania o wiele więcej niż Maria Peszek. Przekaz brytyjsko-polskiej artystki jest wartościowy, pozytywny i pożyteczny. Treści, serwowane przez Peszek, są zaś puste, nudne i bezużyteczne. Szkoda czasu na Maryśkę. Niech żyje Katy! Chwała Polsce i wszystkim miłośnikom polskości!
Natalia Julia Nowak,
27.12 - 01.01. 2012/13 r.
O istnieniu Katy Carr, brytyjskiej piosenkarki polskiego pochodzenia, dowiedziałam się zupełnie przypadkowo. Słuchałam w serwisie YouTube utworów jakiegoś innego wykonawcy, a po prawej stronie, na liście proponowanych materiałów, wyświetlał się odnośnik do jednej z piosenek artystki. Przypadek, o którym piszę, okazał się szczęśliwy, ponieważ Katy Carr to utalentowana wokalistka, kreatywna multiinstrumentalistka i żarliwa patriotka. Co ciekawe, jest ona również lotniczką i producentką filmową. Piosenkarka stoi na czele zespołu o wdzięcznej nazwie Katy Carr and the Aviators (Katy Carr i Lotnicy). W serwisie internetowym MySpace muzyka tej grupy jest definiowana jako eksperymentalna, folkowa i popowa.
Na równi z Kate Bush
Utwory formacji są subtelne i odprężające. Czasem staroświeckie, a czasem bardzo nowoczesne. Oprócz kompozycji z własnego repertuaru, zespół wykonuje m.in. tradycyjne polskie pieśni partyzanckie. Sama liderka chętnie gra na egzotycznym instrumencie, jakim jest ukulele, czterostrunowa gitara hawajska. Katy Carr, która zadebiutowała w roku 2001, odniosła wiele znaczących sukcesów. Śpiewała w Royal Opera House, była opisywana w “The Independent” i “The Guardian”, doczekała się nominacji do London Music Award 2012 (oprócz niej były nominowane takie gwiazdy, jak Kate Bush czy PJ Harvey). Jej twórczość zrobiła duże wrażenie na słuchaczach Programu III Polskiego Radia.
Miłość i wiedza
Dokonaniami piosenkarki interesowały się również BBC Radio 4, TVP, TVN oraz portale Onet.pl, WP.pl i Interia.pl. 31 stycznia 2013 r. Katy będzie supportować Jane Birkin (ikonę lat sześćdziesiątych, która razem z Sergem Gainsbourgiem wykonywała przebój “Je t'aime… moi non plus”). Fenomen Carr opiera się na dwóch faktach. Po pierwsze: artystka wzoruje swój ubiór na stylu z lat trzydziestych i czterdziestych XX wieku. Po drugie: wokalistka śpiewa o czasach II wojny światowej, wysławiając odwagę Polaków i promując historię naszej Ojczyzny. Jej miłość do Rzeczypospolitej jest szczera i gorąca, a wiedza historyczna - rozleglejsza niż w przypadku przeciętnego Polaka.
Zgłębianie polskości
W wywiadach, udzielanych rozmaitym mediom, Katy Carr często odwołuje się do wartości niepodległościowych i cytuje wybitnych polskich literatów. Piosenkarka śpiewa w języku angielskim i polskim. Jeśli chodzi o mowę, jej polszczyzna jest zaawansowana, chociaż pełna błędów gramatycznych i dosłownie przetłumaczonych zwrotów. Katy ma ewidentnie brytyjski akcent i niekiedy wplata w swoje wypowiedzi angielskie słowa. Mimo to, stopień, w jakim opanowała język polski, robi ogromne wrażenie. Tym bardziej, że nauczenie się polszczyzny (jednego z najtrudniejszych języków świata) zajęło jej tylko kilka lat. Carr poznaje tajniki polskiej mowy, a także tradycji i kultury. Uwielbia folklor, zwłaszcza góralski. No i pamięta o ważnych datach: 17 września 1939 r. i 11 listopada 1918 r.
Zawsze blisko Polaków
Wokalistka bardzo chętnie występuje przed polską publicznością. Grała dla Polaków w Rzeczypospolitej, dawała koncerty dla Polonii brytyjskiej i amerykańskiej. W Polsce miała okazję występować razem z muzykiem, publicystą i reżyserem Janem Pospieszalskim. Dodajmy, że Katy koncertowała w tak nietypowych miejscach, jak Instytut Józefa Piłsudskiego w Nowym Jorku czy siedziba Nadleśnictwa Sarbia w Gminie Czarnków. Katy Carr śpiewa o tych elementach polskiej historii, które mogą być interesujące dla międzynarodowej publiczności. Nagrany przez nią utwór “Kommander's Car” to hołd złożony Kazimierzowi Piechowskiemu - człowiekowi, który uciekł z obozu koncentracyjnego Auschwitz. Słynny więzień Oświęcimia był zachwycony poświęconą mu dwujęzyczną piosenką.
Dzieje kraju - fabryka inspiracji
Artystka spotkała się z Piechowskim osobiście i wyprodukowała o nim film dokumentalny (reżyserką dokumentu została Hannah Lovell). Carr stworzyła również utwór o Irenie Gut-Opdyke, czyli partyzantce i filantropce, uhonorowanej medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Piosenka upamiętniająca Irenę nosi tytuł “Mała Little Flower”. W utworze “Wojtek” Katy opowiedziała słuchaczom o niedźwiadku przygarniętym przez żołnierzy generała Andersa. W “Motylku” przypomniała o bohaterskich pilotach Polskich Sił Powietrznych. Naturalnie, wymienione utwory to tylko przykłady arcyciekawej twórczości Carr. Powinny one być zachętą do posłuchania pozostałych nagrań wokalistki. Polskim patriotom należy szczególnie polecić płytę “Paszport”, której okładka przedstawia Orła Białego na czerwonym tle.
Umiłowane polskie barwy
Biel i czerwień są bliskie sercu Katy. Świadczy o tym fakt, że piosenkarka często nosi ubrania lub dodatki w polskich barwach narodowych. Artystka niejednokrotnie dawała się sfotografować z flagą Rzeczypospolitej Polskiej. Wróćmy jednak do krążka “Paszport”. W rankingu albumów roku 2012, opublikowanym na łamach “Sunday Times Culture Magazine”, płyta Katy Carr zajęła czwarte miejsce w kategorii “Świat”. Jakby tego było mało, do wydrukowanego rankingu dołączono duże zdjęcie wokalistki. Dlaczego wybrano właśnie ją? Może uznano, że jest ona tak wyjątkowa, iż zasługuje na specjalne wyróżnienie? Jedno jest pewne: Polacy mają powód do dumy. Znów pojawił się ktoś, kto godnie reprezentuje polskość na arenie międzynarodowej. Działalność Carr poprawia wizerunek naszego Narodu i odkrywa przed cudzoziemcami sekrety naszej Ojczyzny.
Ideał kobiety
32-letnia piosenkarka robi karierę dzięki wielkiemu talentowi, szczeremu patriotyzmowi i imponującej wiedzy historycznej. Śpiewa, gra, chwali Polskę, a na dodatek produkuje filmy i realizuje się jako lotniczka. Sama pisze teksty wykonywanych przez siebie piosenek. Nie ma kompleksów na punkcie własnego pochodzenia. Przeciwnie: uważa je za zaszczyt i swoiste zobowiązanie. Stała się popularna ze względu na liczne uzdolnienia i oryginalne zainteresowania. Do osiągnięcia sławy nie potrzebowała skandalicznego zachowania, niewyparzonego języka, kontrowersyjnych przekonań ani szokującego wyglądu. Nie musiała prezentować golizny, pokazywać ordynarnych gestów, przekraczać granic dobrego smaku. Katy Carr jest mądra, porządna, wyrazista i niezależna. Schludna i elegancka, bystra i elokwentna, życzliwa i kulturalna. Krótko mówiąc: ideał kobiety.
Peszkówna może się schować!
Maria Peszek (śpiewająca “Gdyby była wojna, byłabym spokojna”, “Po kanałach z karabinem nie biegałabym”, “Nie oddałabym ci, Polsko, ani jednej kropli krwi”, “Męczy mnie Polska” i “Flaga pomięta, brudna i szara”) może się przy niej schować. Katy, która od urodzenia mieszka w Zjednoczonym Królestwie, nosi obcobrzmiące nazwisko i mówi łamaną polszczyzną, jest prawdziwszą Polką niż antypatriotyczna Maryśka. Jakie to dziwne, że kobieta z Nottingham, mająca w żyłach tyle brytyjskiej krwi, kocha i wysławia Polskę, a obywatelka RP, urodzona i wychowana w kraju Lecha, cynicznie opluwa polskość! Przypominają mi się słynne słowa Adama Mickiewicza: “Litwo, Ojczyzno moja, Ty jesteś jak zdrowie. Ile Cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, kto Cię stracił”. Zakończ, Peszek, tę farsę! I nie myl patriotyzmu z poddańczym typem kultury politycznej (tak jak to zrobiłaś w drugiej zwrotce “Sorry Polsko”), bo niepotrzebnie się kompromitujesz!
Jeszcze słowo o Marii
Gwoli wyjaśnienia: absolutnie nie neguję tego, że Maria Peszek jest utalentowaną artystką. Jej twórczość posiada pewną wartość estetyczną. W warstwie muzycznej są to specyficzne, niemainstreamowe brzmienia, a w warstwie tekstowej - oryginalne metafory i niecodzienne zbitki słowne (“autobusy zapłakane deszczem mają takie sympatyczne pyski”, “gasiła pety na otwartym sercu”, “po śmierci obudzić się w nieba pościeli“, “cackiem z dziurką“). Niestety, treści prezentowane przez piosenkarkę są dla mnie nie do przyjęcia. Maria propaguje zajadły, wypełniony pogardą i wściekłością antypatriotyzm. Na domiar złego, wokalistka szerzy radykalny feminizm w wersji fizjologiczno-prowokacyjnej. Wykonywane przez nią utwory często są wulgarne i obsceniczne (“Dla własnej wygody zapuszczam swe ogrody i kolekcjonuję wzwody“). Do tego dochodzi szyderczy, pseudosłodki głosik, który wywołuje we mnie agresję (“Hej, hej, hej, weź mój klej“ - brrr!). Peszkówna niewątpliwie posiada talent wokalny, ale bardziej podoba mi się jej milczenie. Uuupsss… Chyba zostałam czyjąś antyfanką!
Katy jest lepsza!
Zdecydowanie wolę Katy Carr. Uważam, że to właśnie ona - wielka patriotka, znawczyni historii, kobieta idealna - zasługuje na uwagę publiczności. Katy ma nam do zaoferowania o wiele więcej niż Maria Peszek. Przekaz brytyjsko-polskiej artystki jest wartościowy, pozytywny i pożyteczny. Treści, serwowane przez Peszek, są zaś puste, nudne i bezużyteczne. Szkoda czasu na Maryśkę. Niech żyje Katy! Chwała Polsce i wszystkim miłośnikom polskości!
Natalia Julia Nowak,
27.12 - 01.01. 2012/13 r.
Subskrybuj:
Posty (Atom)