tag:blogger.com,1999:blog-63233894870131294452024-02-19T02:41:16.651-08:00Natalia Julia NowakNo hope, no fear. Nie ma nadziei, nie ma strachu.Natalia Julia Nowakhttp://www.blogger.com/profile/07476661304473409593noreply@blogger.comBlogger117125tag:blogger.com,1999:blog-6323389487013129445.post-83270734057442687142021-04-14T00:45:00.000-07:002021-04-14T00:45:52.937-07:00Socjopatia, nie psychopatia. Osobowość antyspołeczna (ASPD)<div style="text-align: justify;"><br /></div><p style="text-align: left;"><b>Klaster „B”</b><br /><br />Tematem niniejszego opracowania jest antyspołeczne zaburzenie osobowości (ASPD – Antisocial Personality Disorder), kryminogenna anomalia umysłowa, której <b>NIE</b> wolno utożsamiać z pojęciem psychopatii we współczesnym tego słowa znaczeniu. Ilekroć w moim tekście pojawia się termin „socjopatia”, należy go traktować wyłącznie jako synonim osobowości antyspołecznej. Dlaczego tak mocno to podkreślam? Elias Abdalla-Filho, MD, PhD i Birgit Völlm, MD, PhD („Does every psychopath have an antisocial personality disorder?” – „Brazilian Journal of Psychiatry” 2020, ResearchGate.net) dają nam do zrozumienia: „Panuje zgoda co do tego, że nie każda jednostka z Antisocial Personality Disorder (ASPD) jest psychopatą. De facto badania pokazują, iż tylko 1/3 ludzi z ASPD spełnia kryteria psychopatii. Ale co z drugą stroną medalu: czy każda psychopatyczna jednostka ma diagnozę ASPD? (…) Niedawno Blackburn[1] wykoncypował sobie psychopatię jako cechy osobowościowe zbliżone bardziej do Narcissistic PD i Histrionic PD niż do Antisocial PD. Według niego, niektóre kryteria psychopatii znajdujemy w ASPD (impulsywność, fałszywość, nieodpowiedzialność, brak skruchy), lecz pozostałe występują też w innych zaburzeniach osobowości z klastra ‘B’, szczególnie w narcystycznym (pretensjonalność, brak empatii), a ponadto w histrionicznym (wyolbrzymiona ekspresja emocji) i w borderline (impulsywność)”. Gdyby ktoś pytał: wiązka „B” obejmuje cztery „chaotyczne” („erratic”) skrzywienia charakteru[2] uwzględnione w amerykańskim podręczniku diagnostyczno-statystycznym DSM-5 (2013).<br /><br /><br /><b>Antisocial Personality Disorder wg DSM-5,<br />Archive.org/details/diagnosticstatis0005unse</b><br /><br /><i>A. „A pervasive pattern of disregard for and violation of the rights of others, occurring since age 15 years, as indicated by three (or more) of the following” | „Całościowy wzorzec lekceważenia i łamania praw innych ludzi, występujący od 15 roku życia, przejawiający się trzema (lub więcej) spośród poniższych”<br />1. „Failure to conform to social norms with respect to lawful behaviors, as indicated by repeatedly performing acts that are grounds for arrest” | „Niepowodzenia w zakresie dostosowania do norm społecznych z szacunkiem dla zachowań zgodnych z prawem, przejawiające się wielokrotnym popełnianiem czynów stanowiących podstawę do aresztowania”<br />2. „Deceitfulness, as indicated by repeated lying, use of aliases, or conning others for personal profit or pleasure” | „Zwodniczość przejawiająca się wielokrotnym kłamaniem, używaniem pseudonimów bądź oszukiwaniem bliźnich dla osobistej korzyści lub przyjemności”<br />3. „Impulsivity or failure to plan ahead” | „Impulsywność lub niepowodzenia w zakresie planowania z wyprzedzeniem”<br />4. „Irritability and aggressiveness, as indicated by repeated physical fights or assaults” | „Drażliwość i agresywność przejawiające się wielokrotnymi fizycznymi walkami lub napaściami”<br />5. „Reckless disregard for safety of self or others” | „Lekkomyślne lekceważenie bezpieczeństwa swojego lub innych”<br />6. „Consistent irresponsibility, as indicated by repeated failure to sustain consistent work behavior or honor financial obligations” | „Systematyczna nieodpowiedzialność przejawiająca się wielokrotnymi niepowodzeniami w zakresie utrzymania konsekwentnego zachowania w pracy lub honorowania zobowiązań finansowych”<br />7. „Lack of remorse, as indicated by being indifferent to or rationalizing having hurt, mistreated, or stolen from another” | „Brak skruchy przejawiający się byciem indyferentnym bądź racjonalizowaniem zranienia, sponiewierania lub okradzenia drugiego człowieka”<br />B. „The individual is at least age 18 years” | „Jednostka ma co najmniej 18 lat”<br />C. „There is evidence of conduct disorder with onset before age 15 years” | „Istnieją dowody na obecność Conduct Disorder o początku przed 15 rokiem życia”<br />D. „The occurrence of antisocial behavior is not exclusively during the course of schizophrenia or bipolar disorder” | „Występowanie antyspołecznego zachowania nie ogranicza się wyłącznie do przebiegu schizofrenii lub choroby afektywnej dwubiegunowej”</i><br /><br /><br /><b>Osobowość antyspołeczna</b><br /><br />Podstawowe fakty o socjopatii prezentują Stéphane A. De Brito, PhD i Sheilagh Hodgins, PhD w materiale „Antisocial Personality Disorder” będącym częścią książki „Personality, Personality Disorder, and Risk of Violence: An Evidence-Based Approach” (2009) pod red. Richarda C. Howarda, PhD i Mary McMurran, PhD[3]. Autorzy ukazują ASPD jako „trwającą całe życie” („life-long”) przypadłość, której zasadnicze komponenty to „jawnie antyspołeczne działania” („overt antisocial acts”) oraz „cechy impulsywności, drażliwości i braku skruchy” („traits of impulsivity, irritability, and remorselessness”). Wczesne symptomy osobowości antyspołecznej zawsze manifestują się w pierwszych 15 latach życia pacjenta. Badania wykazują, że 50% socjopatów rozpoczyna swoją chuligańską karierę już w wieku jednocyfrowym, a 95% schodzi na złą drogę przed 12 urodzinami. We współczesnej psychiatrii patologiczna skłonność nieletnich do łamania zasad współżycia społecznego nosi miano Conduct Disorder (angielski wyraz „conduct” oznacza „sprawowanie”, „prowadzenie się”)[4]. Jeżeli młodociany przestępca nie wyrasta z amoralnego behawioru, to po osiągnięciu pełnoletności przysługuje mu diagnoza Antisocial Personality Disorder. Populacja dojrzałych socjopatów jest wewnętrznie zróżnicowana. Obraz kliniczny ASPD różni się w zależności od tego, czy dany delikwent przyszedł na świat jako zwyczajny człowiek, czy też cierpi na wrodzoną (tzw. pierwotną) psychopatię. Chociaż „normalni” socjopaci mają olbrzymią przewagę liczebną, naukowcy wolą się skupiać na psychopatycznej mniejszości.<br /><br /><br /><b>Narwańcy i skazańcy</b><br /><br />Zdaniem S.A. De Brito i S. Hodgins, „jednostki z ASPD stanowią znaczący ciężar dla społeczeństwa” („individuals with ASPD pose a significant burden to society”). Osobnicy dotknięci tym zaburzeniem odpowiadają za ogrom przestępstw przeciwko zdrowiu, życiu i mieniu innych ludzi, zajmują większość miejsc w zakładach karnych, potrafią być okrutni wobec własnych partnerów romantycznych, no i często bywają bezproduktywni (albo mało produktywni) zawodowo. Jeśli się rozmnażają, to budowane przez nich rodziny niejednokrotnie stają się wylęgarniami kolejnego pokolenia degeneratów. Wielu rzezimieszków z Antisocial Personality Disorder prowadzi nomadyczny styl życia, co czyni ich nieuchwytnymi dla policji, ale także dla uczonych pragnących lepiej poznać tę kłopotliwą grupę ludności. Osobnicy socjopatyczni – zwłaszcza panowie – nieraz kończą swój żywot przedwcześnie. I to wcale nie dlatego, że zostają „sprzątnięci” przez innych socjopatów, lecz dlatego, iż wpadają w pułapkę własnej brawury/agresji/nieuwagi. Czasem spotyka ich jednak los, który może im się jawić jako gorszy od śmierci: poważne uszkodzenie mózgu, utrata pełni władz umysłowych oraz formalne ubezwłasnowolnienie. Z badań poświęconych duńskim kryminalistom wynika, że połowa mężczyzn – po czterdziestce lub młodszych – hospitalizowanych z powodu „organicznego zespołu mózgowego” (Organic Brain Syndrome) mieściła się niegdyś w spektrum ASPD[5]. Dorośli socjopaci zazwyczaj są pobieżnie wykształceni. Ot, bezpośrednie następstwo Conduct Disorder, czyli nieuctwa i łobuzerstwa w czasach szkolnych.<br /><br /><br /><b>Miecz obosieczny</b><br /><br />Donald W. Black, MD („The Natural History of Antisocial Personality Disorder” – „The Canadian Journal of Psychiatry” 2015, ResearchGate.net) podaje, że antyspołeczne zaburzenie osobowości to problem na skalę masową, przynajmniej w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej[6]. Szacuje się, iż nawet 2-4% Amerykanów i 0,5-1% Amerykanek może spełniać kryteria diagnostyczne Antisocial Personality Disorder. Wyraźną nadreprezentację socjopatów zaobserwowano, oczywiście, w placówkach penitencjarnych: odsetek więźniów z ASPD wynosi gdzieniegdzie 80% (sic!). Myliłby się jednak ten, kto by powiedział, że socjopaci działają wyłącznie na szkodę swojego otoczenia. Prawda jest bowiem taka, iż ekstremalny „lajfstajl” wyrządza krzywdę również im samym, a więc ogromnej (wielomilionowej) części gatunku Homo sapiens. Antisocial PD, podobnie jak inne perturbacje osobowościowe, czyni jednostkę podatną na różnorakie schorzenia psychiczne. Człowiek antyspołeczny nosi w sobie imponujące pokłady gniewu, ciągle sprowadza na siebie kłopoty, nie potrafi się ustatkować prywatnie ani zawodowo. Jest rzeczą bezsporną, że przewlekły stres – wraz z ostrymi traumami – wywiera destrukcyjny wpływ na tę udręczoną istotę ludzką. Osoby dotknięte ASPD nierzadko zapadają na depresję, chorobę afektywną dwubiegunową, nerwicę lękową, zaburzenia seksualne i somatoformiczne. W populacji tej powszechne są uzależnienia od substancji psychoaktywnych, a także od gier hazardowych. Niektórzy socjopaci giną śmiercią samobójczą. Inni żyją krócej z powodu cukrzycy, wirusa HIV albo WZW typu „C”.<br /><br /><br /><b>Droga do ASPD</b><br /><br />Jak zauważa dr D.W. Black, aktualna definicja osobowości antyspołecznej wywodzi się z czasów psychiatrycznego podręcznika DSM-III (1980) i stanowi zwieńczenie wieloletnich studiów różnych badaczy nad trajektoriami życia młodocianych przestępców. Gigantyczny wkład w odkrycie nierozerwalnego związku między Conduct Disorder a Antisocial Personality Disorder wnieśli Sheldon i Eleanor Glueck z Uniwersytetu Harvarda, którzy zainteresowali się grupą 500 chuliganów (10-17 lat) przebywających w zakładach poprawczych stanu Massachusetts. Państwo Glueckowie monitorowali dalsze perypetie tych młodzieńców i w ten sposób dowiedli, że aresztowania między 17 a 32 rokiem życia kilkakrotnie częściej zdarzają się byłym wychowankom poprawczaków aniżeli mężczyznom bez kryminalnej przeszłości. Ustalenia Gluecków z lat 40. XX stulecia pozytywnie zweryfikowano 5 dekad później. Kolosalne zasługi dla nowoczesnej psychiatrii miała też Lee Nelken Robins – profesor Washington University in St. Louis – która przeanalizowała biografie 524 chłopców i dziewcząt skierowanych do poradni specjalistycznej w latach 1922-1932. Robins odnotowała, iż tylko 94 nieletnich z tej próby wyrosło na socjopatów podpadających pod kryteria ASPD obowiązujące w dobie DSM-I (lata 50. i 60.). Stwierdziła jednak, że nawet zresocjalizowane osoby nie doświadczyły totalnej przemiany wewnętrznej. Nadal ujawniały one porywczy temperament, wikłały się w konflikty ze swoim otoczeniem, epatowały wrogością do całego świata. Na szczęście, nie stwarzały już poważnego zagrożenia dla niewinnych obywateli.<br /><br /><br /><b>Stępienie pazurów</b><br /><br />Donald W. Black, MD (lekarz psychiatra) przywołuje również wyniki własnych badań, jakie przeprowadził (razem z pielęgniarkami: Connie H. Baumgard, BSN i Sue E. Bell, BSN, MA) w odległym roku 1995. Otóż postanowił on wówczas prześledzić dalsze losy kilkudziesięciu panów socjopatów hospitalizowanych w latach 1945-1970 na oddziale psychiatrycznym szpitala uniwersyteckiego w Iowa City. Black wybrał 71 kazusów spełniających kryteria Antisocial Personality Disorder według DSM-III i zdołał ustalić dzieje ponad 90% wyselekcjonowanych mężczyzn. Okazało się, że zaledwie 27% z nich zdradzało symptomy remisji ASPD. Niewiele więcej – 31% – złagodniało na starość, ale wciąż pasowało do wzorca antyspołecznego zaburzenia osobowości. Pozostali pacjenci (42%) nie zmienili się ani na jotę albo wręcz upadli jeszcze niżej. Dr Donald Black wysnuł niezbyt odkrywczy wniosek, iż realne szanse na progres miały – w gruncie rzeczy – tylko lekkie przypadki Antisocial PD. Naukowiec spostrzegł jednak, że najbardziej spektakularne metamorfozy przeszli osobnicy szczególnie zaawansowani wiekowo… Czyżby wraz z upływem czasu stracili oni siłę do łamania prawa?! Ostateczne konkluzje Blacka idealnie pokrywały się z refleksjami wzmiankowanej już prof. Lee N. Robins. Przerwanie bandyckiej kariery przez łotra z ASPD wcale nie musi oznaczać cudownego uzdrowienia jego charakteru. Socjopata jest socjopatą także w stanie spoczynku. Nawet gdy nie chce się narażać policji i prokuraturze, mimowolnie prezentuje cechy swojej perturbacji osobowościowej (np. spontaniczność, zapalczywość).<br /><br /><br /><b>Trudne dzieci</b><br /><br />Dr Donald W. Black informuje, że u chłopców wczesne sygnały Conduct Disorder nierzadko manifestują się jeszcze przed 8 urodzinami. Dziewczęta mają zaś tendencję do długiego utrzymywania pozorów normalności: drastyczny wyłom w ich zachowaniu przeważnie następuje dopiero po pierwszej miesiączce. O tym, czy dany nicpoń przepoczwarzy się w pełnoobjawowego socjopatę, decyduje szereg różnorodnych czynników. Jednym z nich jest stopień uspołecznienia delikwenta. Dr Black odwołuje się do piśmiennictwa Richarda L. Jenkinsa i Sylvii Glickman, którzy w 1946 r. ogłosili, iż nieletnich z Conduct Disorder można podzielić na „zsocjalizowanych” („socialized”) i „niedostatecznie zsocjalizowanych” („undersocialized”). Dzieci poprawnie socjalizowane zazwyczaj są zdolne do lojalności stadnej, a zatem – przy odrobinie dobrych chęci – mogą zostać przywrócone na łono społeczeństwa. Inaczej wygląda sytuacja jednostek mniej lub bardziej „dzikich” (niewychowanych). Tacy ludzie nieraz stają się immoralnymi autsajderami żyjącymi na bakier z resztą świata. Obserwację Jenkinsa i Glickman potwierdzają studia amerykańskiej psycholog Terrie Edith Moffitt nad perypetiami nowozelandzkiej chuliganerii z miasta Dunedin (1993). Specjalistka odnotowała, że nastoletni hultaje, którzy czynią zło wskutek presji rówieśniczej, z reguły wracają do rozsądku po zakończeniu okresu adolescencji – etapu buntu. Niezbyt optymistycznie rokują natomiast osoby małoletnie, które rozrabiają z własnej inicjatywy, przewyższają cynizmem swoich kolegów oraz wyprzedzają ich w umyślnym sianiu zamętu.<br /><br /><br /><b>Etiologia środowiskowa</b><br /><br />Andrea L. Glenn, PhD, Alexandria K. Johnson, PhD i Adrian Raine, PhD („Antisocial Personality Disorder: A Current Review” – „Current Psychiatry Reports” 2013, ResearchGate.net) zapewniają, że chociaż geny w dużej mierze determinują usposobienie każdego reprezentanta gatunku Homo sapiens, nie da się za ich pomocą wytłumaczyć takiego nawyku, jak notoryczne, celowe, świadome łamanie zasad moralnych. ASPD – nieadaptacyjna forma ukształtowania ludzkiego charakteru – dojrzewa wraz z młodym człowiekiem poddanym oddziaływaniu rozmaitych bodźców środowiskowych. Omawiana aberracja niejednokrotnie konstytuuje się u mężczyzn i kobiet z rodzin dysfunkcyjnych, którzy bezwiednie „wynoszą z domu” nieaprobowane społecznie zwyczaje. Chłopiec, który codziennie obserwuje akty przemocy domowej, może kiedyś powielić ten wzorzec we własnym małżeństwie. Dziewczynce upokarzanej przez matkę grozi powtórzenie w przyszłości matczynych błędów. Czasem psychika dziecka nie rozwija się prawidłowo, ponieważ któreś z jego rodziców jest „toksyczne”. Eksperci norwescy odkryli, iż przedszkolaki zagrożone socjopatią częstokroć pochodzą z rodzin obarczonych problemem Narcissistic PD, Borderline PD lub Antisocial PD[7]. Ale nie obwiniajmy wyłącznie opiekunów niegrzecznych dzieci. Badacze z Dunedin w Nowej Zelandii udowodnili bowiem, że nadmierne oglądanie telewizji może skutecznie obniżyć wrażliwość niedorosłego widza (w wieku 5-15 lat) oraz nauczyć go różnych patologicznych zachowań (dostrzegalnych jeszcze po 26 roku życia)[8]. Ha! Ciekawe, jak to jest z grami komputerowymi!<br /><br /><br /><b>Rozbrajanie bomby</b><br /><br />Choć perturbacje osobowościowe uchodzą za wyjątkowo trwałe rodzaje niepełnosprawności, w wielu więzieniach (tudzież szpitalach psychiatrii sądowej) podejmuje się próby „utemperowania” socjopatów poprzez żmudną psychoterapię indywidualną lub grupową. Piszą o tym J. Reid Meloy, PhD i Jessica Yakeley, FRCPsych w tekście „Antisocial Personality Disorder”, czyli w 69 rozdziale pozycji wydawniczej „Gabbard’s Treatments of Psychiatric Disorders, Fifth Edition” (2014) pod red. Glena O. Gabbarda, MD[9]. Wspomniani autorzy donoszą, że skazańcy z ASPD najczęściej są kierowani na terapię kognitywno-behawioralną (Cognitive-Behavioral Therapy), która może obejmować trening umiejętności społecznych, naukę cywilizowanych metod rozwiązywania problemów albo ćwiczenia w zakresie radzenia sobie z gniewem, agresją i popędem seksualnym. Jeżeli chodzi o socjopatów będących jednocześnie psychopatami, to pracuje się z nimi pod kątem ukrócenia szkodliwych nawyków, a nie skorygowania wrodzonych cech osobniczych. Innym podejściem psychoterapeutycznym, które bywa stosowane w rehabilitacji więźniów obciążonych Antisocial PD, jest tradycyjna psychoanaliza bądź wywodząca się z niej modalność psychodynamiczna. Niestety, przeprowadzone ewaluacje wykazały niską skuteczność tego typu terapii względem jednostek z ASPD. Zdecydowanie lepsze efekty przynoszą nurty eklektyczne, np. leczenie oparte na mentalizacji (Mentalization-Based Treatment). Co do farmakoterapii, obecnie zaleca się jej konsekwentne unikanie, chyba że pacjent socjopatyczny ma jakieś choroby współistniejące.<br /><br /><br /><b>Szanse i zagrożenia</b><br /><br />J.R. Meloy i J. Yakeley nie ukrywają, iż „naprostowywanie” osób dotkniętych Antisocial Personality Disorder to ogromne wyzwanie dla psychoterapeutów realizujących tę skomplikowaną misję. Szczególnie wymagające są – rzecz jasna – rozmowy z pierwotnymi psychopatami, którzy postrzegają interakcje międzyludzkie w kategoriach relacji władzy i podporządkowania, a nie wymiany dóbr duchowych. Najłatwiej jest dotrzeć do socjopatów znerwicowanych, tzn. noszących w sobie jakieś lęki lub konflikty wewnętrzne. Tacy ludzie zawsze plasują się nisko na skali psychopatii. Poza tym, często mają oni za sobą trudne dzieciństwo, a więc skumulowaną traumę nadającą się do przepracowania pod okiem profesjonalisty. Aby rozstrzygnąć, czy dany klient rokuje pomyślnie, czy niepomyślnie, trzeba zdemaskować jego mechanizmy obronne. Jeśli występują u niego typowo narcystyczne strategie defensywne, to najprawdopodobniej jest on psychopatą, od którego nie warto oczekiwać cudów. Jeżeli jednak delikwent broni się w sposób dojrzały albo jak stereotypowy neurotyk, to można zaryzykować bardziej optymistyczną prognozę. Fachowcowi, który zgodził się prowadzić sesje terapeutyczne z osadzonym cierpiącym na ASPD, należy zapewnić bezpieczne warunki pracy. Kwestią priorytetową jest udaremnienie klientowi fizycznego zaatakowania terapeuty. Nie wolno bagatelizować faktu, że zwykły socjopata to choleryk skłonny do przemocy w afekcie (pod wpływem silnego wzburzenia). Psychopatyczny socjopata może być zaś gotów do brutalności instrumentalnej, np. związanej z zaplanowaną próbą ucieczki.<br /><br /><br /><b>Słowo końcowe</b><br /><br />W mojej serii artykułów poświęconych zaburzeniom osobowości ukazały się dotychczas: „Schizoidia i schizoidzi. Czym jest osobowość schizoidalna?” (listopad 2019), „Anankastia i anankaści. Czym jest osobowość anankastyczna?” (grudzień-styczeń 2019/2020), „AvPD. Podtyp schizoidii czy głęboka fobia społeczna?” (luty-marzec 2020), „Paranoja i paranoicy. Czym jest osobowość paranoiczna?” (kwiecień-maj 2020), „STPD. Zaburzenie osobowości czy schizofrenia subkliniczna?” (czerwiec-lipiec 2020), „HPD. Narcystyczny celebrytyzm czy kobieca psychopatia?” (sierpień-wrzesień 2020), „Dependent PD. Strach przed samotnością i samodzielnością” (październik-grudzień 2020). Każdy z wymienionych tekstów można znaleźć w ogólnodostępnych zasobach internetowych, m.in. na moich prywatnych blogach: Njnowak.blogspot.com, Njnowak.wordpress.com, Njnowak.tumblr.com, Njnowak.altervista.org.<br /><br /><br /><b>Natalia Julia Nowak,<br />marzec-kwiecień 2021 r.</b><br /><br /><br /><b>PS.</b> Pamiętajmy o tym, że zaburzenia zachowania (Conduct Disorder – CD) absolutnie nie powinny być mylone z zaburzeniami opozycyjno-buntowniczymi (Oppositional Defiant Disorder – ODD) ani z reaktywnymi zaburzeniami przywiązania (Reactive Attachment Disorder – RAD). Dziecięce transgresje behawioralne… takie jak CD, ODD czy RAD… zawsze trzeba oddzielać od „zespołu nadpobudliwości psychoruchowej z deficytem uwagi” (Attention-Deficit/Hyperactivity Disorder – ADHD)[10].<br /><br /><br /><b>PRZYPISY</b><br /><br />[1] Ronald Blackburn, PhD – „Personality Disorder and Antisocial Deviance: Comments on the Debate on the Structure of the Psychopathy Checklist-Revised” („Journal of Personality Disorders” 2007, GuilfordJournals.com/journal/pedi).<br /><br />[2] Antisocial Personality Disorder, Narcissistic Personality Disorder, Histrionic Personality Disorder i Borderline Personality Disorder. W międzynarodowej klasyfikacji chorób ICD-10 (dostępnej pod adresem ICD.WHO.int/browse10/2019/en) oficjalnym ekwiwalentem ASPD jest Dissocial Personality Disorder (F60.2 – dyssocjalne zaburzenie osobowości). BPD figuruje tam natomiast jako Emotionally Unstable Personality Disorder (F60.3 – osobowość chwiejna emocjonalnie). <b>1 stycznia 2022 r. księga ICD-10 zostanie bezapelacyjnie zastąpiona przez ICD-11.</b> Medyczna biblia ICD-11 (ICD.WHO.int/browse11/l-m/en) zawiera wprawdzie kategorię diagnostyczną Personality Disorder (6D10 – zaburzenie osobowości), ale zrezygnowano w niej ze stosowania konwencjonalnych etykiet psychiatrycznych. Zamiast łatek typu „dissocial” czy „emotionally unstable” wprowadzono prostą skalę niepełnosprawności pacjenta (6D10.0 – lekkie zaburzenie osobowości, 6D10.1 – umiarkowane zaburzenie osobowości, 6D10.2 – znaczne zaburzenie osobowości, 6D10.Z – zaburzenie osobowości w stopniu nieokreślonym). Jakby tego było mało, w najnowszej klasyfikacji chorób umieszczono kategorię Prominent Personality Traits or Patterns (6D11 – wydatne cechy lub wzorce osobowości). Podzielono ją na sześć elastycznych podkategorii, w których odzywa się echo tradycyjnych jednostek nozologicznych (6D11.0 – negatywna afektywność w zaburzeniu osobowości lub trudności osobowościowej, 6D11.1 – zdystansowanie w zaburzeniu osobowości lub trudności osobowościowej, 6D11.2 – dyssocjalność w zaburzeniu osobowości lub trudności osobowościowej, 6D11.3 – odhamowanie w zaburzeniu osobowości lub trudności osobowościowej, 6D11.4 – anankastia w zaburzeniu osobowości lub trudności osobowościowej, 6D11.5 – wzorzec borderline). Wypada napomknąć, iż „alternatywny model” skrzywień charakteru promowano już w ostatniej sekcji DSM-5 („Emerging Measures and Models” – „Wyłaniające się mierniki i modele”). Na naszych oczach szaleje kolejna rewolucja w branży psychiatrycznej!<br /><br />[3] Rozdział przygotowany przez De Brito i Hodgins możemy bezpłatnie pobrać z wirtualnej platformy ResearchGate.net.<br /><br />[4] Polscy specjaliści nazywają ten syndrom „zaburzeniami zachowania” (zobacz: dr hab. Urszula Oszwa, „Zaburzenia zachowania u dzieci i młodzieży”, „Remedium” 2003, Psychologia.edu.pl/czytelnia). W międzynarodowej klasyfikacji chorób ICD-10 młodzieńcza odmiana socjopatii została opatrzona kodem F91. Twórcy księgi ICD-11 przechrzcili zaś „Conduct Disorder” na „Conduct-Dissocial Disorder” (6C91).<br /><br />[5] Emily R. Grekin, MA, Patricia A. Brennan, PhD, Sheilagh Hodgins, PhD i Sarnoff A. Mednick, MD, PhD – „Male Criminals With Organic Brain Syndrome: Two Distinct Types Based on Age at First Arrest” („American Journal of Psychiatry” 2001, ResearchGate.net).<br /><br />[6] Autor – profesor psychiatrii na University of Iowa – odsyła nas w przypisach do jankeskich opracowań epidemiologicznych.<br /><br />[7] Turid Suzanne Berg-Nielsen, PhD i Lars Wichström, PhD – „The mental health of preschoolers in a Norwegian population-based study when their parents have symptoms of borderline, antisocial, and narcissistic personality disorders: at the mercy of unpredictability” („Child and Adolescent Psychiatry and Mental Health” 2012, ResearchGate.net).<br /><br />[8] Lindsay A. Robertson, MPH, Helena M. McAnally, PhD i Robert J. Hancox, MD – „Childhood and Adolescent Television Viewing and Antisocial Behavior in Early Adulthood” („Pediatrics: Official Journal of the American Academy of Pediatrics” 2013, Pediatrics.aappublications.org/content/131/3/439).<br /><br />[9] Cyfrową kopię materiału „Antisocial Personality Disorder” udostępnia dr J.R. Meloy na swojej prywatnej stronie internetowej (DrReidMeloy.com/press/publication-archive).<br /><br />[10] Dominujący w Polsce przekład terminu „Attention-Deficit/Hyperactivity Disorder” wydaje mi się odrobinę nieścisły. Moim zdaniem, lepsze byłoby tłumaczenie „zespół deficytu uwagi lub nadpobudliwości psychoruchowej” (spójnika „lub” użyłam w sensie „i/lub”, nie „albo-albo”). Charakterystyczna pisownia „Attention-Deficit/Hyperactivity Disorder” informuje nas o różnorodności wariantów tego odchylenia neurorozwojowego. Przypominam, że taki zapis zastosowało Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne (APA – American Psychiatric Association) w swoim opasłym tomiszczu DSM-5. Z innej beczki: ADHD to ekstremalnie kontrowersyjna etykieta diagnostyczna. Niektórzy specjaliści (np. Fred A. Baughman, MD i Richard Saul, MD) podważają celowość medykalizacji pospolitych problemów związanych z koncentracją bądź temperamentem. Równie burzliwa dyskusja toczy się na temat dysocjacyjnego zaburzenia tożsamości (DID – Dissociative Identity Disorder), dawniej zwanego osobowością mnogą (MPD – Multiple Personality Disorder). Część uczonych suponuje, iż DID może być iluzorycznym syndromem jatrogennym, a nie produktem wypartej – oraz niedającej się udowodnić w sądzie – traumy z dzieciństwa. Zagorzałym przeciwnikiem kategorii Dissociative Identity Disorder jest brytyjski psycholog kognitywista Lawrence Patihis, PhD. Szczególnie mocno piętnuje on konstrukty „amnezji dysocjacyjnej” (Dissociative Amnesia) i „wypartych/odzyskanych wspomnień” (Repressed/Recovered Memories). Globalne kody ADHD: F90 (ICD-10), 6A05 (ICD-11). Globalne kody DID: F44.8 (ICD-10), 6B64 (ICD-11).<br /><br /><br /><b>A-N-E-K-S<br /><br />1. Dyssocjalność – więcej niż socjopatia?<br />2. Dwuczynnikowa koncepcja psychopatii<br />3. Fascynujący kazus Jamesa H. Fallona</b><br /><br />Jeśli zerkniemy na kryteria diagnostyczne Dissocial Personality Disorder (F60.2 wg ICD-10), natychmiast zauważymy, że zdecydowanie różnią się one od wyznaczników Antisocial Personality Disorder opublikowanych w DSM-5 (tudzież we wcześniejszych edycjach tego jankeskiego podręcznika). World Health Organization, czyli Światowa Organizacja Zdrowia, prawdopodobnie usiłowała stworzyć pojęcie-parasol obejmujące zarówno socjopatię, jak i psychopatię. Oto co na ten temat pisze dr Łukasz Barwiński, krakowski psycholog, autor artykułu „Osobowość dyssocjalna” zamieszczonego w serwisie „Medycyna Praktyczna” (MP.pl): „Kryteria ICD-10 kładą większy nacisk na swoiste zaburzenia funkcjonowania emocjonalnego, takie jak: brak empatii, niezdolność do utrzymywania głębokich relacji interpersonalnych czy obwinianie innych, podczas gdy wskaźniki wymieniane w DSM-IV-TR podkreślają dodatkowe cechy behawioralne (uporczywe kłamstwa i oszukiwanie w celu uzyskiwania korzyści kosztem innych, impulsywność i brak planowania, lekkomyślność i niedbanie o bezpieczeństwo swoje i innych)”.<br /><br />Pozwolę sobie zacytować fragment przewodnika WHO dla przedstawicieli kręgów naukowych („The ICD-10 Classification of Mental and Behavioural Disorders. Diagnostic criteria for research”, WHO.int/classifications/icd/en/GRNBOOK.pdf). Są to interesujące nas wyróżniki osobowości dyssocjalnej:<br /><br /><i>A. „The general criteria of personality disorder (F60) must be met” | „Ogólne kryteria zaburzenia osobowości (F60) muszą zostać spełnione”<br />B. „At least three of the following must be present” | „Co najmniej trzy spośród poniższych muszą być obecne”<br />1. „Callous unconcern for the feelings of others” | „Bezduszne niezważanie na uczucia innych ludzi”<br />2. „Gross and persistent attitude of irresponsibility and disregard for social norms, rules, and obligations” | „Rażące i uporczywe nastawienie na nieodpowiedzialność i lekceważenie społecznych norm, zasad i zobowiązań”<br />3. „Incapacity to maintain enduring relationships, though having no difficulty to establish them” | „Niezdolność do utrzymania długotrwałych związków mimo braku trudności w ich zapoczątkowywaniu”<br />4. „Very low tolerance to frustration and a low threshold for discharge of aggression, including violence” | „Bardzo niska tolerancja frustracji oraz niski próg wyzwalania agresji, w tym przemocy”<br />5. „Incapacity to experience guilt, or to profit from adverse experience, particularly punishment” | „Niezdolność do poczucia winy lub do czerpania korzyści z niepomyślnych doświadczeń, zwłaszcza kary”<br />6. „Marked proneness to blame others, or to offer plausible rationalizations for the behaviour bringing the subject into conflict with society” | „Znacząca skłonność do obwiniania innych lub do proponowania akceptowalnych racjonalizacji zachowań konfliktujących podmiot ze społeczeństwem” <br />„Comments: Persistent irritability and the presence of conduct disorder during childhood and adolescence, complete the clinical picture but are not required for the diagnosis. It is suggested that sub-crtieria should be developed to operationalize behaviour patterns specific to different cultural settings concerning social norms, rules and obligations where needed (such as examples of unresponsibility and disregard of social norms)” | „Komentarz: Uporczywa drażliwość oraz obecność Conduct Disorder w okresie dzieciństwa i adolescencji uzupełniają obraz kliniczny, ale nie są wymagane do diagnozy. Sugeruje się opracowanie podkryteriów w celu operacjonalizacji wzorców zachowań specyficznych dla różnych sytuacji kulturowych, z uwzględnieniem – tam, gdzie jest to konieczne – społecznych norm, zasad i zobowiązań (np. egzemplifikacje nieodpowiedzialności i lekceważenia norm społecznych)”</i><br /><br />Przyjrzyjmy się teraz anomalii psychopatycznej. Znany nam już dr Łukasz Barwiński (wtedy jeszcze magister – sierpień 2012 r.) omawia ów fenomen w tekście zatytułowanym „Psychopatia” („Medycyna Praktyczna”, MP.pl). „Najpopularniejszą obecnie konceptualizację psychopatii przypisać należy wieloletnim pracom psychologa kanadyjskiego Roberta D. Hare’a oraz jego zespołu. (…) Hare definiuje psychopatię jako kombinację interpersonalno-afektywnych charakterystyk funkcjonowania jednostki w połączeniu z jej antyspołecznym stylem życia. Oryginalnie koncepcja zakłada zatem istnienie dwóch podstawowych czynników składających się na obraz psychopatii” – tłumaczy krakowski ekspert.<br /><br />Wedle anglojęzycznej Wikipedii (En.wikipedia.org/wiki/Psychopathy_Checklist), czynnik pierwszy wykazuje podobieństwo do Narcissistic Personality Disorder, a drugi – do Antisocial Personality Disorder i Borderline Personality Disorder. Barwiński (MP.pl) podsumowuje je w następujący sposób: „Pierwszy z nich dotyczy egoistycznego, wrogiego i pozbawionego wyrzutów sumienia wykorzystywania innych, czarującego, lecz powierzchownego uroku osobistego, tendencji do patologicznego kłamstwa, przesadnie zawyżonego poczucia własnej wartości, powierzchownej i płytkiej uczuciowości, chłodu emocjonalnego oraz nieodpowiedzialności. Drugi czynnik z kolei wiąże się z chronicznie niestabilnym, antyspołecznym i nieakceptowanym stylem życia, dużym zapotrzebowaniem na stymulację i dużą podatnością na znudzenie, pasożytniczym trybem życia, niewielką samokontrolą zachowania, brakiem realizmu i planowania dalekosiężnych celów, impulsywnością, nieodpowiedzialnością oraz lekkomyślnością”. Można zaryzykować stwierdzenie, iż „psychopata całą gębą” to człowiek zaburzony w sferze afektywnej i behawioralnej, natomiast socjopata – zwykły nosiciel ASPD – jest psychopatyczny tylko „półgębkiem”.<br /><br />Oczywiście, ludzie są różni, a w psychiatrii raczej nie da się znaleźć dwóch identycznych przypadków danego odchylenia. Może więc się zdarzyć, że ktoś spełni kryteria pierwszego (narcystycznego) czynnika psychopatii, ale nie będzie spełniał kryteriów czynnika drugiego (socjopatycznego). Do takich oryginalnych „wybryków natury” należy amerykański neurobiolog włosko-angielskiego pochodzenia James H. Fallon, PhD – autor książki „The Psychopath Inside: A Neuroscientist’s Personal Journey into the Dark Side of the Brain”, która w Polsce ukazała się jako „Mózg psychopaty: intrygujące spojrzenie na ciemną stronę umysłu” (Biblionetka.pl/book.aspx?id=465796). Naukowiec ten przez długie lata analizował skany mózgów (PET scans*) psychopatycznych morderców, gorącokrwistych zabójców oraz nieszczęśników z chorobami psychicznymi i neurodegeneracyjnymi. W toku prowadzonych badań odkrył, że on sam – będąc członkiem grupy kontrolnej w jednym z rutynowych eksperymentów – jest psychopatą o typowo „morderczych” deficytach neurologicznych.<br /><br />Wyszukiwarka portalu YouTube.com podsuwa nam sporo ciekawych filmików z udziałem dr. J.H. Fallona. Mężczyzna stanowczo w nich podkreśla, że czym innym jest psychopatia jako zakłócenie funkcjonowania mózgu, a czym innym – Antisocial Personality Disorder, skrzywienie charakteru wynikające z nieprawidłowego rozwoju młodego osobnika. James Fallon, PhD cierpi na pierwotną psychopatię. Nie doświadcza empatii afektywnej (chociaż empatia kognitywna – rozpoznawanie cudzych emocji/słabości – działa u niego bez zarzutu), ma naturalną skłonność do manipulacji, wyjątkową potrzebę adrenaliny i ograniczoną możność odczuwania lęku tudzież wyrzutów sumienia. Jego bliscy posądzają go również o narcyzm, egocentryzm, fasadową uczuciowość, niewytwarzanie autentycznych więzi międzyludzkich… Tylko dzięki pozytywnym wpływom środowiskowym, tzn. dobremu wychowaniu i brakowi traum w dzieciństwie, udało się Fallonowi uniknąć ASPD (socjopatii, wtórnej psychopatii). Nie wkroczył on na ścieżkę przemocy, choć miał wśród swoich przodków kilku zbrodniarzy, a wśród krewnych w linii bocznej – oskarżoną o podwójne morderstwo (rzeź siekierą) Lizzie Borden.<br /><br />* Positron Emission Tomography, PET (pozytonowa tomografia emisyjna) – „metoda tomografii, w której obraz przekroju ciała uzyskuje się na podstawie wyznaczenia rozkładu podanego radiofarmaceutyku znakowanego izotopem promieniotwóczym emitującym pozytony, a nośnikiem informacji są fotony powstające w wyniku anihilacji pozytonu; uzyskuje się bardzo dobre rezultaty, zwłaszcza przy badaniu mózgu; praktyczne wykorzystanie metody ograniczają wysokie koszty aparatury i jej eksploatacji” (źródło: „Tomografia emisyjna pozytonowa”, Encyklopedia.pwn.pl).<br /><br /><br /></p>Natalia Julia Nowakhttp://www.blogger.com/profile/07476661304473409593noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6323389487013129445.post-64295413785116832252020-12-03T09:37:00.004-08:002020-12-03T09:37:25.245-08:00Dependent PD. Strach przed samotnością i samodzielnością<div style="text-align: justify;"><br /></div><p style="text-align: left;"><b>Dependent Personality Disorder<br />
(F60.7 w klasyfikacji chorób ICD-10)</b><br />
<br />
Zależne zaburzenie osobowości (Dependent Personality Disorder – DPD)
jest jedną z trzech perturbacji osobowościowych przyporządkowanych do
klastra „C” amerykańskiego podręcznika diagnostyczno-statystycznego
DSM-5 (2013). Pozostałe dwa fenomeny z tej „lękliwej” i „strachliwej”
wiązki to osobowość unikająca (Avoidant Personality Disorder – AvPD)
oraz osobowość obsesyjno-kompulsywna (Obsessive-Compulsive Personality
Disorder – OCPD)[1]. Todd L. Grande, PhD (jankeski specjalista w
zakresie doradztwa zdrowia psychicznego, mieszkaniec stanu Delaware,
gospodarz edukacyjnego wideobloga YouTube.com/c/ToddGrande) poucza, że
zagadnienie „patologicznej/nieadaptacyjnej zależności” jest w
psychologii i psychiatrii znane od czasów freudowskich. Nowoczesna
kategoria kliniczna Dependent PD została jednak oddana do użytku dopiero
w roku 1980, czyli w momencie publikacji psychiatrycznej biblii
DSM-III. Razem z DPD „zadebiutował” wówczas koncept AvPD wyodrębniony z
tradycyjnego pojęcia schizoidii[2]. Jak zauważa dr T.L. Grande,
osobowość zależna to aberracja traktowana przez naukowców „po
macoszemu”. Nie należy ona do modnych tematów badawczych, a poza tym
uchodzi za zbędną etykietę diagnostyczną, której usunięcie z fachowych
podręczników nie byłoby żadną stratą dla świata. Zdaniem dr. Grandego,
problem F60.7 zasługuje na ponowne odkrycie przez ekspertów, gdyż
nierzadko wiąże się z opłakanymi konsekwencjami społecznymi bądź
zdrowotnymi. Mowa tutaj o samobójstwach, samookaleczeniach, zaburzeniach
odżywiania, doświadczaniu (i stosowaniu!) przemocy domowej etc.<br />
<br />
<br />
<b>Kryteria diagnostyczne ICD-10,<br />
WHO.int/classifications/icd/en/GRNBOOK.pdf</b><br />
<br />
<i>1. „Encouraging or allowing others to make most of one’s important
life decisions” | „Zachęcanie innych lub pozwalanie im, aby podejmowali
za jednostkę większość istotnych decyzji życiowych”<br />
2. „Subordination of one’s own needs to those of others on whom one is
dependent, and undue compliance with their wishes” | „Podporządkowywanie
własnych potrzeb potrzebom osób, od których jest się zależnym, oraz
przesadna uległość wobec ich życzeń”<br />
3. „Unwillingness to make even reasonable demands on the people one
depends on” | „Niechęć do stawiania nawet uzasadnionych wymagań ludziom,
od których jest się zależnym”<br />
4. „Feeling uncomfortable or helpless when alone, because of exaggerated
fears of inability to care for oneself” | „Poczucie dyskomfortu lub
bezradności, kiedy jest się samemu, z powodu obawy przed niezdolnością
do zatroszczenia się o siebie”<br />
5. „Preoccupation with fears of being left to take care of oneself” |
„Zaabsorbowanie lękiem przed byciem opuszczonym i zmuszonym do
zatroszczenia się o siebie”<br />
6. „Limited capacity to make everyday decisions without an excessive
amount of advice and reassurance from others” | „Ograniczona zdolność do
podejmowania codziennych decyzji bez nadmiernej ilości porad i upewnień
ze strony innych osób”</i><br />
<br />
<br />
<b>Lęk separacyjny</b><br />
<br />
Dr n. med. Sławomir Murawiec – warszawski psychiatra, psychoterapeuta i
rzecznik prasowy Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego – pisze o
Dependent Personality Disorder w swoim popularnonaukowym artykule
„Osobowość zależna” opublikowanym w serwisie „Medycyna Praktyczna”
(MP.pl). Według tego lekarza, pacjent dotknięty DPD „ma wewnętrzne
poczucie niezdolności do samodzielnego istnienia bez drugiego
człowieka”. Jednostka taka jest pozbawiona elementarnej pewności siebie
tudzież głęboko przeświadczona o swojej społecznej nieudolności. Wierzy
ona, że gdyby przyszło jej samotnie stawiać czoło wyzwaniom dorosłego
życia, odpadłaby w przedbiegach z wyścigu o chleb powszedni. Osobnik
zależny postrzega siebie jako bezbronne dziecko, które stale potrzebuje
kogoś silniejszego, kto umiejętnie pokieruje jego losem. Pierwsze objawy
F60.7 bywają widoczne już w okresie dojrzewania, kiedy to nastolatek
nie podejmuje żadnych prób uniezależnienia się od rodziców. Człowiek
cierpiący na Dependent PD praktycznie nigdy nie nabywa realnej
samodzielności. Gdy osiąga pełnoletność, nadal oczekuje, że to inni będą
za niego decydować i odpowiadać. Jeśli pacjent z DPD opuści rodzinne
gniazdo, szybko znajdzie sobie zastępczego „rodzica” w absolutnie
dowolnej postaci (np. partnera intymnego). Osoba zależna panicznie boi
się porzucenia na pastwę losu oraz zwykłego przebywania w samotności.
Kiedy doświadcza fizycznej separacji od swoich bliskich, kompulsywnie do
nich wydzwania lub esemesuje. Nieprzerwany kontakt z zaufanymi ludźmi
daje jej złudną namiastkę bezpieczeństwa.<br />
<br />
<br />
<b>Umywanie rąk</b><br />
<br />
Z tekstu dr. Sławomira Murawca wynika, że jednostka obciążona Dependent
Personality Disorder nie potrafi niczego uczynić bez wiedzy/zgody innych
osób. Nie zrobi ona najmniejszego kroku naprzód, dopóki nie zostanie
utwierdzona w przekonaniu, iż jest to słuszne i mile widziane przez jej
opiekunów. Człowiek z DPD nie czuje się wystarczająco mądry, aby
dokonywać jakichkolwiek wyborów w życiu codziennym ani w sytuacjach
ekstremalnych. Wmawia sobie, że ma nader ograniczone horyzonty, dlatego
każdy swój ruch musi konsultować z szanowanymi przez siebie
autorytetami. Osobnik cierpiący na F60.7 bezustannie pyta bliźnich o
zdanie. Nakłania ich, żeby mu doradzali albo oceniali jego dotychczasowe
sposoby działania. Ilekroć dochodzi do wniosku, iż dana sprawa go
przerasta, mobilizuje innych do rozstrzygania dylematów za niego.
Pacjent obarczony Dependent PD łatwo poddaje się woli ludzi
dominujących. Z uśmiechem na twarzy wykonuje ich polecenia, nawet wtedy,
gdy w głębi serca nie pochwala ich decyzji. Skąd ta ofiarna
służalczość? „Jeśli ma się poczucie bycia zależnym od innych, to trudno
wyrażać wobec nich te wszystkie emocje, które mogłyby zakłócić lub
podkopać taką relację – wyjaśnia dr Murawiec. – Osoby z zależnym typem
zaburzeń osobowości mają trudność z okazywaniem niezadowolenia i
rozczarowania postępowaniem tych, od których są zależne, wyrażaniem
niezgody na coś. Raczej zgodzą się na rzeczy, które uważają za
niewłaściwe, niż zaryzykują utratę pomocy i przewodnictwa”. Jak widać,
człowiek dotknięty DPD jest całkowicie wyzuty z cnoty asertywności.<br />
<br />
<br />
<b>Diagnostyka różnicowa</b><br />
<br />
Mgr Vivian Natalia Fiszer, psycholog i psychoterapeutka z warszawskiego
Mokotowa, omawia problem F60.7 w opracowaniu pt. „Osobowość zależna,
zaburzenie osobowości zależnej, DPD” (Emocje.pro). Specjalistka zwraca
uwagę na fakt, że Dependent Personality Disorder często idzie w parze z
Borderline Personality Disorder[3]. Badania prowadzone przez różnych
uczonych dowodzą bowiem, iż 16-50% borderowców spełnia też kryteria
diagnostyczne Dependent PD. Mgr Fiszer (powołująca się na dorobek
wybitnego znawcy tematu – Theodore’a Millona, PhD, DSc) pomaga nam
dostrzec granicę oddzielającą BPD od DPD. Według mokotowskiej
profesjonalistki, typowy osobnik z Borderline PD „okazuje złość i
nieprzewidywalne, bardzo intensywne emocje, może próbować kontrolować
partnera (by uniknąć porzucenia), w silnym stresie może tracić kontakt z
rzeczywistością”. Natomiast pacjent z F60.7 „nie pozwala sobie na
okazywanie negatywnych emocji, dobrze funkcjonuje, dopóki ma opiekę i
wsparcie, biernie czeka na to, co będzie”. Mgr Vivian Fiszer podkreśla,
że Dependent PD musi być różnicowane nie tylko z Borderline PD, lecz
również z Avoidant PD i Histrionic PD. Osoby zależne, podobnie jak
unikające, są nieśmiałe, zakompleksione oraz nadwrażliwe na krytykę.
Człowiek z AvPD odczuwa jednak wyraźną potrzebę autonomii, a człowiek z
DPD chce żyć pod czyjąś pieczą. Zarówno ludzie zależni, jak i
histrioniczni rozpaczliwie zabiegają o cudzą atencję. Ci pierwsi robią
to z poczucia niezdolności do samodzielnej egzystencji, a ci drudzy po
prostu uwielbiają być w centrum zainteresowania.<br />
<br />
<br />
<b>Millonowskie warianty</b><br />
<br />
Mgr V.N. Fiszer opisuje cztery nieoficjalne typy F60.7 zaproponowane
przez dr. Theodore’a Millona. Osoby zależne-niedojrzałe nie wykraczają
poza ramy Dependent PD, czyli nie zdradzają symptomów żadnych innych
perturbacji osobowościowych. Są infantylne, pogodne i beztroskie, nie
zaprzątają sobie głowy myśleniem o przyszłości. Kochają towarzystwo
dzieci, ponieważ instynktownie znajdują z nimi wspólny język.
Przypominają Piotrusia Pana – desperacko nie chcą dorosnąć. Ludzie
zależni-usłużni mają w sobie coś z histrioników. Pragną być powszechnie
lubiani, dlatego zachowują się w sposób lizusowski. Wielu spośród nich
błyszczy wspaniałym poczuciem humoru. Do ich największych wad należą:
łatwowierność, podatność na sugestię tudzież skłonność do zatracania się
w miłości. Jednostki zależne-nieefektywne sprawiają wrażenie odrobinę
schizoidalnych. Wegetują w ciągłej apatii, ignorują realny świat, nie
mają na nic siły ani ochoty. Są bezbarwne, ospałe, pozbawione
tożsamości. Marzą tylko o tym, by móc trwać w swojej strefie komfortu.
Pacjenci zależni-zaniepokojeni (o cechach AvPD) jaskrawo kontrastują ze
stereotypowymi nosicielami DPD. „Większość z nich prowadzi pasożytniczy
żywot na koszt różnych instytucji. (…) Taka osoba bardzo boi się utraty
opieki, ten głęboki lęk może owocować wybuchami złości wobec tych,
którzy nie spełniają jej oczekiwań dotyczących opiekowania się nią. (…)
Osoby zaniepokojone stronią od ludzi, czują się odizolowane i samotne.
Starają się być miłe i spokojne, ale wewnątrz odczuwają masę negatywnych
emocji” – tłumaczy mgr Fiszer.<br />
<br />
<br />
<b>Zgubione „ja”</b><br />
<br />
Mgr Katarzyna Dyl-Matuszko, krakowska psycholog i psychoterapeutka, jest
twórczynią artykułu „Osobowość zależna” dostępnego w serwisie
ZaburzeniaOsobowosci.pl (witryna internetowa działa pod patronatem
Fundacji im. Boguchwała Winida na Rzecz Rozwoju Psychoterapii
Psychoanalitycznej). Autorka odnotowuje w swoim tekście, że
nieszczęśnicy obciążeni Dependent Personality Disorder identyfikują się
ze swoimi opiekunami do tego stopnia, iż gubią przy tym poczucie
własnego „ja”. Pacjent cierpiący na DPD nieświadomie utożsamia się z
osobą, która rzekomo podtrzymuje go przy życiu. Kiedy myśli o rozłące z
nią, doznaje potwornego strachu, lecz tak naprawdę obawia się utraty
cząstki samego siebie. Jeśli ktoś wbił sobie do głowy, że nie zdoła
przetrwać bez aktywnej figury rodzicielskiej, to odsunięcie od niej
oznacza dla niego zagładę. Mgr Dyl-Matuszko stwierdza: „Osoby zależne
zgłaszają się na terapię (…) w momencie, gdy z jakiegoś powodu przestają
czuć się bezpiecznie – może to być rozpad związku, utrata bliskiej
osoby zapewniającej wsparcie, życiowa konieczność podjęcia bardziej
odpowiedzialnych zadań – wtedy często pojawiają się lęki, ataki paniki,
depresja, objawy somatyczne[4], które są bezpośrednią przyczyną szukania
pomocy. Może to też być moment, gdy ten sposób nawiązywania relacji
staje się zawodny lub zbyt trudny, albo prowadzi do problemów”. Zdaniem
krakowskiej psychoanalityczki, jedynym ratunkiem dla ludzi obarczonych
F60.7 jest żmudna psychoterapia. Niestety, zawsze istnieje ryzyko, iż
klient mimowolnie uzależni się od swojego terapeuty.<br />
<br />
<br />
<b>Nadopiekuńczość i autorytaryzm</b><br />
<br />
Mgr Lucyna Muraszkiewicz, psycholog kliniczna z Warszawy, przedstawia
zagadnienie Dependent Personality Disorder na oficjalnej stronie Centrum
Medycznego Salus Pro Domo („Osobowość zależna”, SalusProDomo.pl).
Specjalistka poświęca dłuższy fragment różnym koncepcjom dotyczącym
genezy DPD. Dowiadujemy się z niego, że teoria psychodynamiczna upatruje
źródeł F60.7 w „nadmiernej pobłażliwości rodziców” względem przyszłego
nosiciela Dependent PD. Psychologia kognitywno-behawioralna proponuje
zaś nieco inne wytłumaczenie owego zjawiska. Wedle tej szkoły myślenia,
rodzice osoby zależnej nie ufali swojemu dziecku lub zdradzali skłonność
do martwienia się na zapas. Prawdopodobnie żywili oni przekonanie, iż
przychówek musi być trzymany pod kloszem, bo w przeciwnym wypadku zrobi
sobie krzywdę. Rodzina taka mogła również dusić w zarodku wszelkie
przejawy dziecięcego buntu, aby zapobiec ewentualnym kłopotom
wychowawczym w przyszłości. Nurt interpersonalny wskazuje na
rodzicielską nadopiekuńczość w pierwszych latach życia dziecka oraz
późniejszą autorytarną kontrolę nad nim. Sugeruje dodatkowo, że
przesadna troska rodziców o syna/córkę może wynikać z ich własnych
dylematów. „Koncentracja uwagi wokół niego [potomka – przyp. NJN]
wypełnia pustkę emocjonalną pomiędzy małżonkami, a niekiedy chroni przed
rozpadem małżeństwa” – wyjaśnia mgr Muraszkiewicz. Do rozwoju F60.7
częstokroć przyczynia się samotne macierzyństwo. Bywa przecież tak, iż
dla pełnoletniej latorośli „porzucenie samotnej matki i odejście w
dorosłość (…) staje się wyzwaniem nie do pokonania”.<br />
<br />
<br />
<b>Przemoc domowa</b><br />
<br />
Robert F. Bornstein, PhD („The Complex Relationship Between Dependency
and Domestic Violence: Converging Psychological Factors and Social
Forces” – „American Psychologist” 2006, SemanticScholar.org) dokonał
przeglądu licznych raportów z badań nad związkiem między przemocą domową
(w heteroseksualnych układach romantycznych) a fenomenem rozmaicie
pojmowanej zależności. Szeroko zakrojona kwerenda wykazała, że cechy
charakteru z kręgu Dependent Personality Disorder rzadko są przyczyną
długotrwałego grzęźnięcia kobiet w patologicznym małżeństwie bądź
konkubinacie. Najczęstszy powód, dla którego maltretowane żony/konkubiny
zwlekają z opuszczeniem brutalnego męża/konkubenta, to poczucie
finansowej zależności od sprawcy złego traktowania. Studia nad zdrowiem
psychicznym ofiar nadużyć potwierdzają jednak, iż nasilenie agresji
fizycznej ze strony partnera jest wprost proporcjonalne do natężenia
symptomów DPD u katowanej partnerki. Wyjątkowo zależne niewiasty
(skrajne przypadki F60.7) potrafią znieść bardzo wiele, byle tylko nie
stracić swojego „anioła stróża”. Podobne skłonności dostrzeżono zresztą u
pań z Borderline PD oraz Avoidant PD[5]. Przyjrzyjmy się teraz
ustaleniom w kwestii mężczyzn – „damskich bokserów”. Naukowcom NIE udało
się wyśledzić powiązań między okrucieństwem wobec towarzyszki życia a
pełnoobjawowym Dependent Personality Disorder. Udowodnili oni natomiast,
że subkliniczne rysy F60.7 (umiarkowane tendencje w kierunku zależności
od innych ludzi) są dodatnio skorelowane z gotowością do regularnego
terroryzowania partnerki intymnej.<br />
<br />
<br />
<b>Self-Defeating/Masochistic PD</b><br />
<br />
Steven K. Huprich, MA i Mark A. Fine, PhD („Self-Defeating Personality
Disorder: Diagnostic Accuracy and Overlap with Dependent Personality
Disorder” – „Journal of Personality Disorders” 1996,
GuilfordJournals.com/loi/pedi) wzięli pod lupę czysto akademicki
konstrukt Self-Defeating/Masochistic Personality Disorder, czyli świeżą
kategorię kliniczną zaproponowaną w jankeskim podręczniku DSM-III-R
(1987). Koncept ten nigdy nie został usankcjonowany jako dopuszczalna
etykieta diagnostyczna, ponieważ decydenci z Amerykańskiego Towarzystwa
Psychiatrycznego (APA) uznali jego kryteria za pokrywające się z
kryteriami Dependent PD, Borderline PD i Avoidant PD. Poza tym, część
środowiska eksperckiego podnosiła larum, że Self-Defeating/Masochistic
Personality Disorder[6] mogłoby w przyszłości służyć do piętnowania Bogu
ducha winnych ofiar przemocy domowej. Steven Huprich i Mark Fine
postanowili samodzielnie sprawdzić użyteczność pojęcia SDPD oraz
domniemaną zbieżność tego tworu z DPD, BPD i AvPD (szczególny nacisk
położyli jednak na F60.7). Panowie zrealizowali eksperyment z udziałem
118 praktykujących psychologów (doktorów nauk – PhD, PsyD, EdD) ze stanu
Ohio. Uczestnicy projektu zostali poproszeni o ewaluację sześciu
kazusów zaburzeń osobowości. Badanie dowiodło, iż psycholodzy
postrzegają SDPD jako byt samoistny, który w pewnych aspektach wyraźnie
odbiega od wzorca DPD. Niestety, rozpoznawanie tego syndromu przychodzi
im trudniej niż diagnozowanie Dependent PD czy Borderline PD. Z
wykrywaniem SDPD lepiej radzą sobie profesjonaliści płci żeńskiej.<br />
<br />
<br />
<b>Zbędne etykiety?</b><br />
<br />
Robert F. Bornstein, PhD („Reconceptualizing Personality Pathology in
DSM-5: Limitations in Evidence for Eliminating Dependent Personality
Disorder and Other DSM-IV Syndromes” – „Journal of Personality
Disorders” 2011, GuilfordJournals.com/loi/pedi) donosi, że grupa robocza
pracująca nad rozdziałem DSM-5 o perturbacjach osobowościowych
lobbowała u władz APA za nieuwzględnieniem w tymże rozdziale pięciu
rzekomo zbędnych etykiet diagnostycznych: Dependent PD, Schizoid PD,
Paranoid PD, Histrionic PD oraz Narcissistic PD. Zespół redakcyjny
uzasadniał swój pomysł dwoma wątpliwymi argumentami. Primo, kategorie te
są niechętnie wykorzystywane w praktyce klinicznej i zwykle nie
stanowią priorytetu dla terapeutów pomagających klientom z
dolegliwościami psychicznymi. Secundo, literatura akademicka
potwierdzająca rację bytu owych konstruktów jest dziwnie uboga. Dr
Bornstein wysuwa szereg kontrargumentów w obronie zgłoszonych do
likwidacji konceptów. Uczony nie zaprzecza, że Dependent PD i Histrionic
PD rzadko występują bez żadnych innych anomalii umysłowych. Ale
dokładnie to samo można powiedzieć o Borderline PD i Schizotypal PD,
których nikt nie próbuje wykreślić z DSM. Pacjenci obarczeni DPD i HPD
przynoszą ogromne straty finansowe placówkom medycznym zajmującym się
ich psychogennymi somatyzacjami. Dlaczego demaskowanie takich jednostek
miałoby być mniej ważne niż rozpoznawanie „ekonomicznych” nosicieli
OCPD, AvPD i ASPD (Antisocial/Dissocial PD)? Ludzie zależni często
przejawiają skłonności samobójcze. Nie należy zatem bagatelizować ich
bolączek.<br />
<br />
<br />
<b>Słowo końcowe</b><br />
<br />
To chyba wszystko, co trzeba wiedzieć o Dependent Personality Disorder.
Serdecznie dziękuję każdej Osobie, która poświęciła swój czas na lekturę
niniejszego artykułu! Oto spis moich poprzednich tekstów z tej serii:
„Schizoidia i schizoidzi. Czym jest osobowość schizoidalna?” (listopad
2019), „Anankastia i anankaści. Czym jest osobowość anankastyczna?”
(grudzień-styczeń 2019/2020), „AvPD. Podtyp schizoidii czy głęboka fobia
społeczna?” (luty-marzec 2020), „Paranoja i paranoicy. Czym jest
osobowość paranoiczna?” (kwiecień-maj 2020), „STPD. Zaburzenie
osobowości czy schizofrenia subkliniczna?” (czerwiec-lipiec 2020), „HPD.
Narcystyczny celebrytyzm czy kobieca psychopatia?” (sierpień-wrzesień
2020).<br />
<br />
Uczciwie przyznaję, że nie jestem psychiatrą ani psychologiem, tylko
dociekliwą pacjentką o osobowości anankastyczno-unikającej.
Obsessive-Compulsive (Anankastic) Personality Disorder zdiagnozowano u
mnie już w wieku 18 lat, natomiast o symptomach Avoidant (Anxious)
Personality Disorder dowiedziałam się dekadę później. Oprócz w pełni
rozwiniętych perturbacji osobowościowych (OCPD + AvPD) mam subkliniczne
cechy zależne, schizoidalne, narcystyczne oraz „depresyjne”
(Depressive/Melancholic Personality Disorder – niezatwierdzona przez WHO
i APA kategoria diagnostyczna). Cierpię… a przynajmniej kiedyś
cierpiałam… na rozmaite schorzenia nerwicowe[7]. Moim największym
zmartwieniem są jednak zaburzenia snu, które zatruwają mi życie od
niemowlęctwa i nigdy nie reagowały na leczenie tabletkami ziołowymi,
melisą, melatoniną ani hydroksyzyną (farmaceutykiem na receptę
ordynowanym przez lekarza rodzinnego). Dla mnie nawet 25 mg kwetiapiny –
będącej neuroleptykiem, lekiem przeciwpsychotycznym – to stanowczo za
mało. Pożądany efekt daje mi dopiero 75 mg kwetiapiny + 25 mg
prometazyny.<br />
<br />
Doszłam do wniosku, że subkliniczne (a w skrajnych przypadkach:
kliniczne) rysy Dependent PD i Self-Defeating/Masochistic PD mogą
wyjaśniać postawę życiową niektórych bohaterów „Lotu nad kukułczym
gniazdem” – bestsellerowej powieści Kena Keseya (wydanej w roku 1962)
oraz nagrodzonego pięcioma Oscarami filmu Milosa Formana pod tym samym
tytułem (1975). Mam tu na myśli dobrowolnych pacjentów szpitala
psychiatrycznego, którzy boją się despotycznej pielęgniarki oddziałowej,
siostry Mildred Ratched, ale jeszcze bardziej przeraża ich perspektywa
„wyjścia na wolność” i wzięcia odpowiedzialności za własny los.
Rygorystyczna, pedantyczna, biurokratyczna siostra Ratched jest
reprezentatywną egzemplifikacją Obsessive-Compulsive (Anankastic)
Personality Disorder, jednak nie można u niej wykluczyć również
Narcissistic Personality Disorder. Jej postępowanie względem
protagonisty, buntowniczego socjopaty Randle’a Patricka McMurphy’ego,
przypomina mi maksymę Antona Szandora LaVeya: „Jeżeli ktoś cię zaczepia,
poproś go, żeby przestał. Jeżeli nie przestanie, zniszcz go” (cyt. za:
En.wikipedia.org/wiki/LaVeyan_Satanism). Oczywiście, przetrzymywanie
McMurphy’ego w psychiatryku to haniebny błąd lekarzy zmanipulowanych
przez mściwą pielęgniarkę. Miejsce dyssocjalnego/antyspołecznego bandyty
jest w zakładzie karnym, nie wśród schizofreników i ChAD-owców.<br />
<br />
<br />
<b>Natalia Julia Nowak,<br />
październik-grudzień 2020 r.</b><br />
<br />
<br />
<b>PRZYPISY</b><br />
<br />
[1] W międzynarodowej klasyfikacji chorób ICD-10
(ICD.WHO.int/browse10/2019/en) Obsessive-Compulsive PD nosi miano
osobowości „anankastycznej” („anankastic”). Pamiętajmy, że OCPD (F60.5)
nie powinno być mylone z OCD (F42), pospolitą nerwicą natręctw! Jeśli
chodzi o Avoidant PD (F60.6), księga ICD-10 określa to zjawisko
następująco: „anxious [avoidant] personality disorder” – „lękliwe
[unikające] zaburzenie osobowości”. Czyżby wyraz „anxious” (wymieniany
jako pierwszy, przed słówkiem „avoidant” umieszczonym w nawiasie
kwadratowym) był nazwą preferowaną?!<br />
<br />
[2] Aktualnie w DSM figurują dwa zbliżone do siebie konstrukty: Schizoid
Personality Disorder i Avoidant Personality Disorder (etykiety zawarte
kolejno w klastrach „A” i „C”). Niestety, praktyka kliniczna udowadnia,
iż granica oddzielająca SPD (F60.1) od AvPD (F60.6) często bywa płynna.
Informują o tym anglojęzyczni wikipedyści w notatce poświęconej
„zachowaniu schizoidalno-unikającemu”
(En.wikipedia.org/wiki/Schizoid_avoidant_behavior). Wypada wspomnieć, że
Avoidant Personality Disorder – zupełnie jak klasyczna schizoidia –
prawdopodobnie jest łagodnym zaburzeniem ze spektrum schizofrenii.
Zainteresowanych Czytelników odsyłam do intrygującej pracy naukowej
„Avoidant Personality Disorder is a Separable Schizophrenia Spectrum
Personality Disorder even when Controlling for the Presence of Paranoid
and Schizotypal Personality Disorders: The UCLA Family Study” (autorzy:
D.L. Fogelson, K.H. Nuechterlein, R.A. Asarnow, D.L. Payne, K.L.
Subotnik, K.C. Jacobson, M.C. Neale i K.S. Kendler). Ostateczna wersja
tego artykułu ukazała się w 2007 r. na łamach czasopisma „Schizophrenia
Research”. Maszynopis tekstu został zaś udostępniony online (w roku
2008) przez amerykańską instytucję National Center for Biotechnology
Information (Ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC1904485). Tym, którzy
chcieliby wiedzieć więcej o Schizoid Personality Disorder, polecam
trzyczęściową prezentację multimedialną „Schizoids” anonimowego jutubera
ukrytego pod pseudonimem DarkNightSeeker
(YouTube.com/user/darknightseeker). Bardzo merytoryczne są ponadto
filmiki: „Understanding Schizoid Personality vs Autism Spectrum” (Tracey
Marks, MD – YouTube.com/c/DrTraceyMarks) i „Schizophrenia vs.
Schizotypal vs. Schizoid Personality Disorder: the Differences” (Ramani
Durvasula, PhD – YouTube.com/c/MedCircle).<br />
<br />
[3] W klasyfikacji chorób ICD-10
(WHO.int/classifications/icd/en/GRNBOOK.pdf) oficjalnym ekwiwalentem
Borderline Personality Disorder jest Emotionally Unstable Personality
Disorder (osobowość chwiejna emocjonalnie). Koncept EUPD (F60.3) dzieli
się na dwa podtypy: „impulsive” – „impulsywny” (F60.30) i „borderline” –
„pograniczny” (F60.31). Odmiana „impulsywna” stanowi okrojoną wersję
odmiany „pogranicznej”. Amerykańscy psychiatrzy, którzy na co dzień
korzystają z ksiąg DSM-5 i ICD-10-CM, nie uznają podziału BPD/EUPD na
F60.30 i F60.31. Dla nich istnieje wyłącznie F60.3 jako spójna całość
(zobacz: ICD.codes/icd10cm/F603).<br />
<br />
[4] Zaburzenia lękowe (zespół lęku uogólnionego, zespół lęku napadowego,
fobia społeczna, agorafobia) to przypadłości szeroko rozpowszechnione w
grupie pacjentów cierpiących na Dependent PD. Niezliczone badania
naukowe wskazują, że również zaburzenia somatoformiczne (somatyzacje) i
zaburzenia odżywiania (anoreksja, bulimia) są pozytywnie skorelowane z
DPD. Trochę rzadziej u jednostek dotkniętych F60.7 spotyka się kliniczną
depresję, a sporadycznie – uzależnienia od substancji psychoaktywnych.
Więcej ciekawych faktów podaje Robert F. Bornstein, PhD w materiale
zatytułowanym „Comorbidity of Dependent Personality Disorder and other
Psychological Disorders: An Integrative Review” („Journal of Personality
Disorders” 1995, GuilfordJournals.com/loi/pedi).<br />
<br />
[5] „Watson et al. (…) obtained a strong relationship between DPD
symptom levels and severity of physical abuse within the abused sample
(…). Significant correlations were also obtained between severity of
abuse and symptom levels of borderline personality disorder (…) and
avoidant personality disorder” | „Watson i wsp. (…) uzyskali silny
związek między poziomami objawów DPD a dotkliwością nadużyć fizycznych w
próbie badanych z doświadczeniem nadużyć (…). Istotne korelacje
uzyskano także między dotkliwością nadużyć a poziomami objawów
pogranicznego zaburzenia osobowości i unikającego zaburzenia
osobowości”. Cytowane wyżej słowa dr. Roberta Bornsteina odnoszą się do
następującego źródła: C.G. Watson, M. Barnett, L. Nikunen, C. Schultz,
T. Randolph-Elgin i C.M. Mendez – „Lifetime prevalences of nine common
psychiatric/personality disorders in female domestic abuse survivors”
(„Journal of Nervous and Mental Disease” 1997, Journals.lww.com/jonmd).<br />
<br />
[6] Angielski imiesłów/przymiotnik „self-defeating” oznacza z grubsza
„pogrążający się”, „pogarszający swoją sytuację”, „dokonujący
samozaorania/autosabotażu” albo „daremny”, „bezowocny”, „nieskuteczny”
(Dictionary.cambridge.org/dictionary/english/self-defeating). Listę
symptomów „osobowości samopogrążającej się – masochistycznej” (wedle
DSM-III-R) wyszperamy w archiwach anglojęzycznej Wikipedii
(En.wikipedia.org/wiki/Self-defeating_personality_disorder).<br />
<br />
[7] W podstawówce miałam ogromne utrapienie z mizofobią (wyolbrzymionym
lękiem przed zarazkami) i nozofobią (wyolbrzymionym lękiem przed
chorobami). W gimnazjum pojawiły się u mnie natręctwa myślowe tudzież
pierwsze objawy fobii społecznej. W liceum moja socjofobia – pogłębiana
przez dokuczliwych rówieśników, którzy nie tolerowali mojego wzorowego
sprawowania, konserwatywnego światopoglądu, surowych obyczajów ani
intelektualnych pasji – zaczęła ewoluować w kierunku ciężkiej
agorafobii. Uważam, że moje dolegliwości fobiczne zostały już w dużej
mierze wyleczone. Intruzywne myśli nadal mi się zdarzają, ale mój
psychiatra suponuje, iż można je zaliczyć na poczet anankastycznego
(obsesyjno-kompulsywnego) zaburzenia osobowości. Skrzywienia charakteru
są trwałymi niepełnosprawnościami, a nie schorzeniami psychicznymi sensu
stricto. Zdecydowanie NIE należą one do tej samej klasy anomalii
umysłowych, co stany lękowe czy nerwica natręctw. Perturbacje
osobowościowe kwalifikują się do długoterminowej psychoterapii, nie zaś
do kuracji farmakologicznej.<br />
<br />
<br />
<b>ANEKS</b><br />
<br />
Międzynarodowa klasyfikacja chorób ICD-10 (ICD.WHO.int/browse10/2019/en)
oznajmia, że współczesna kategoria diagnostyczna Dependent Personality
Disorder obejmuje takie przestarzałe konstrukty, jak osobowość
„asteniczna” („asthenic”), „nieadekwatna” („inadequate”), „pasywna”
(„passive”) czy „samopogrążająca się” („self-defeating”). Spróbujmy
„rozgryźć” pierwsze trzy spośród wymienionych konceptów!<br />
<br />
W przedpotopowym podręczniku DSM-I (1952) znajdujemy dwa zdania
dotyczące osobowości „nieadekwatnej” („inadequate”). Oto interesujący
nas fragment rzeczonej publikacji: „Such individuals are characterized
by inadequate response to intellectual, emotional, social, and physical
demands. They are neither physically nor mentally grossly deficient on
examination, but they do show inadaptability, ineptness, poor judgment,
lack of physical and emotional stamina, and social incompatibility” |
„Takie jednostki charakteryzują się nieadekwatną odpowiedzią na
wymagania intelektualne, emocjonalne, społeczne i fizyczne. Podczas
badania nie wykazują rażących deficytów fizycznych ani umysłowych, ale
prezentują niezdolność adaptacyjną, nieudolność, słaby osąd, brak
fizycznej i emocjonalnej wytrzymałości oraz niedopasowanie społeczne”.
Dwie strony dalej czytamy o „pasywno-zależnym” („passive-dependent”)
podtypie osobowości „pasywno-agresywnej” („passive-aggressive”). Jest on
zdefiniowany w następujący sposób: „This reaction is characterized by
helplessness, indecisiveness, and a tendency to cling to others as a
dependent child to a supporting parent” | „Ta reakcja charakteryzuje się
bezradnością, niezdecydowaniem i tendencją do lgnięcia ku innym ludziom
niczym zależne dziecko ku wspierającemu rodzicowi”.<br />
<br />
Księga DSM-II (1968) zawiera omówiony już koncept osobowości
„nieadekwatnej” („inadequate”), a ponadto wprowadza kategorię osobowości
„astenicznej” („asthenic”). Cytuję definicję tej drugiej
psychopatologii: „This behavior pattern is characterized by easy
fatigability, low energy level, lack of enthusiasm, marked incapacity
for enjoyment, and oversensitivity to physical and emotional stress.
This disorder must be differentiated from ‘Neurasthenic neurosis’
(q.v.)” | „Ten wzorzec zachowań charakteryzuje się łatwą męczliwością,
niskim poziomem energii, brakiem entuzjazmu, znaczną niezdolnością do
odczuwania uciechy tudzież nadwrażliwością na presję fizyczną i
emocjonalną. To zaburzenie musi być różnicowane z ‘nerwicą
neurasteniczną’ (zob.)”.<br />
<br />
Gdyby ktoś pytał: cyfrową kopię podręcznika DSM-I zamieszczono na
stronie internetowej „Turk Psikiyatri”
(TurkPsikiyatri.org/arsiv/dsm-1952.pdf). Wirtualny egzemplarz DSM-II
można zaś przejrzeć w serwisie dla niepokornych pacjentów „Mad in
America – Science, Psychiatry and Social Justice”
(MadInAmerica.com/wp-content/uploads/2015/08/DSM-II.pdf).<br />
</p>Natalia Julia Nowakhttp://www.blogger.com/profile/07476661304473409593noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6323389487013129445.post-55047600737962069272020-09-30T04:50:00.001-07:002020-09-30T04:50:42.694-07:00HPD. Narcystyczny celebrytyzm czy kobieca psychopatia?<p> <b>Histrionic Personality Disorder<br />
(F60.4 w klasyfikacji chorób ICD-10)</b><br />
<br />
Histrioniczne zaburzenie osobowości jest jedną z czterech perturbacji
osobowościowych zawartych w tzw. klastrze „B” amerykańskiego podręcznika
diagnostyczno-statystycznego DSM-5 (2013). Patologie te zostały
zgrupowane w jednej wiązce ze względu na „dramatyczne”, „emocjonalne” i
„niekonsekwentne” zachowanie ich nieposkromionych nosicieli. W
środowiskach eksperckich, czyli wśród psychiatrów i psychologów,
dominuje ugruntowany pogląd, że syndromy ujęte w tym samym klastrze DSM
wykazują tendencję do wzajemnego przenikania się, a nawet do
współwystępowania u jednego człowieka. Nic więc dziwnego, iż HPD często
idzie w parze z cechami narcystycznymi (NPD – Narcissistic Personality
Disorder), dyssocjalnymi/antyspołecznymi (ASPD – Antisocial Personality
Disorder) i pogranicznymi/borderline (BPD – Borderline Personality
Disorder). Jak informuje Todd L. Grande, PhD (jankeski naukowiec z
Newark w stanie Delaware, ceniony psychoedukator prowadzący kanał
YouTube.com/c/ToddGrande), pacjenci histrioniczni niekiedy mieszczą się
też w spektrum osobowości zależnej (DPD – Dependent Personality
Disorder) z „lękliwego” i „strachliwego” klastra „C”. No dobrze, ale
skąd się wzięło Histrionic Personality Disorder? Otóż F60.4 to jedna z
kilku kategorii medycznych wyodrębnionych z nieklarownego,
staroświeckiego pojęcia histerii. Nowoczesny konstrukt HPD został
dopuszczony do użytku w psychiatrycznym podręczniku DSM-II (1968). Nosił
on wtedy nazwę „hysterical personality” – „osobowość histeryczna”.
Przymiotnik „histrionic” był zaledwie jego alternatywnym określeniem[1].<br />
<br />
<br />
<b>Kryteria diagnostyczne DSM-5,<br />
Archive.org/details/diagnosticstatis0005unse</b><br />
<br />
<i>1. „Is uncomfortable in situations in which he or she is not the
center of attention” | „Czuje się niekomfortowo w sytuacjach, gdy nie
jest w centrum uwagi”<br />
2. „Interaction with others is often characterized by inappropriate
sexually seductive or provocative behavior” | „Interakcje z innymi
ludźmi często charakteryzują się niestosownym, seksualnie uwodzicielskim
albo prowokacyjnym zachowaniem”<br />
3. „Displays rapidly shifting and shallow expression of emotions” |
„Manifestuje błyskawicznie zmieniającą się i płytką ekspresję emocji”<br />
4. „Consistently uses physical appearance to draw attention to self” |
„Konsekwentnie używa wyglądu zewnętrznego w celu zwrócenia na siebie
uwagi”<br />
5. „Has a style of speech that is excessively impressionistic and
lacking in detail” | „Ma styl wypowiedzi, który jest przesadnie
impresjonistyczny i pozbawiony szczegółów”<br />
6. „Shows self-dramatization, theatricality, and exaggerated expression
of emotion” | „Prezentuje samodramatyzację, teatralność oraz
wyolbrzymioną ekspresję emocji”<br />
7. „Is suggestible (i.e., easily influenced by others or circumstances)”
| „Jest podatny na sugestię (np. łatwo ulega wpływom innych osób bądź
okoliczności)”<br />
8. „Considers relationships to be more intimate than they actually are” |
„Uważa związki za bardziej intymne niż są w rzeczywistości”</i><br />
<br />
<br />
<b>Kryteria diagnostyczne ICD-10,<br />
WHO.int/classifications/icd/en/GRNBOOK.pdf</b><br />
<br />
<i>1. „Self-dramatization, theatricality, or exaggerated expression of
emotions” | „Samodramatyzacja, teatralność lub wyolbrzymiona ekspresja
emocji”<br />
2. „Suggestibility, easily influenced by others or by circumstances” |
„Podatność na sugestię, łatwo ulega wpływom innych osób bądź
okoliczności”<br />
3. „Shallow and labile affectivity” | „Płytka i labilna afektywność”<br />
4. „Continually seeks excitement and activities in which the subject is
the centre of attention” | „Nieustannie szuka wrażeń tudzież aktywności,
w których podmiot jest w centrum uwagi”<br />
5. „Inappropriately seductive in appearance or behaviour” | „Niestosownie uwodzicielski w wyglądzie lub zachowaniu”<br />
6. „Overly concerned with physical attractiveness” | „Nadmiernie zatroskany o atrakcyjność fizyczną”<br />
„Comments: Egocentricity, self-indulgence, continuous longing for
appreciation, lack of consideration for others, feelings that are easily
hurt, and persistent manipulative behaviour complete the clinical
picture, but are not required for the diagnosis” | „Komentarz:
Egocentryzm, samopobłażliwość, ciągła tęsknota za aprobatą, niezważanie
na innych ludzi, łatwe do zranienia uczucia i uporczywe zachowanie
manipulacyjne uzupełniają obraz kliniczny, ale nie są wymagane do
diagnozy”</i><br />
<br />
<br />
<b>Atencyjna bestia</b><br />
<br />
Według dr. Todda L. Grandego, osobowość histrioniczna to utrwalony
wzorzec przesadnej ekspresji emocjonalnej związanej z silną potrzebą
zwrócenia na siebie uwagi potencjalnych obserwatorów. Jednostka z F60.4
zazwyczaj pragnie wyglądać w sposób przykuwający wzrok, a jej odpowiedzi
na bodźce zewnętrzne jawią się otoczeniu jako hałaśliwe, widowiskowe i
sztuczne do bólu (np. zbyt szybko wygasające, zwłaszcza w obliczu
wyraźnej obojętności świadków). Istotnie, spektakularne reakcje
histrionika są nie tylko nieadekwatne do sytuacji, lecz także
nieproporcjonalne w stosunku do faktycznie doznawanych przezeń uczuć.
Człowiek dotknięty HPD gorączkowo zabiega o cudze zainteresowanie,
ponieważ bycie „niewidzialnym” i „niesłyszalnym” to – w jego mentalności
– największe z możliwych nieszczęść. Zdecydowanie woli on rolę
karykatury samego siebie niż anonimowej postaci ginącej w tłumie. Jednym
z głównych narzędzi, jakimi posługuje się histrionik w celu zostania
dostrzeżonym, jest wyzywająca albo wręcz wulgarna seksualność. Osobnik z
F60.4 uwielbia flirtować i łamać konwenanse, pozwala więc sobie na
bezpruderyjne i prowokacyjne zachowanie w rozmaitych kontekstach
społecznych. Gdyby tego typu ekscesy miały miejsce wyłącznie na
prywatkach i w nocnych klubach, raczej nie byłoby jeszcze mowy o
jaskrawym problemie behawioralnym. Niestety, pacjent cierpiący na HPD
potrafi być zalotny/obsceniczny również w okolicznościach, kiedy takie
wybryki są powszechnie uznawane za niemoralne lub niedozwolone (w pracy,
w kościele, na rozdaniu dyplomów, na uroczystości państwowej).<br />
<br />
<br />
<b>Gadanie po próżnicy</b><br />
<br />
Dr Todd Grande zauważa, że jednostki histrioniczne lubią mówić dużo i
bez sensu. Może się to przejawiać zuchwałym dołączaniem do trwających
dyskusji i dorzucaniem swoich „trzech groszy” jeszcze przed
zrozumieniem, o co tak naprawdę toczy się spór. Znaczna część
histrioników używa specyficznego, impresjonistycznego języka: barwnego,
mglistego, nastawionego na odmalowanie subiektywnych wrażeń i całkowicie
pozbawionego szczegółów. Osobnicy dotknięci F60.4 są dobrzy w
wypowiadaniu wielkich, nacechowanych emocjonalnie słów, ale beznadziejni
w precyzowaniu swoich komunikatów. Ich wielomówstwo – połączone z
generalną egzaltacją oraz ryzykowną podatnością na sugestię –
niejednokrotnie przyjmuje formę mocnych, acz nieuzasadnionych opinii na
różne tematy. Pacjent z HPD jest człowiekiem spontanicznym, otwartym,
ekstrawertycznym, a zarazem ufnym i naiwnym w kontaktach z obcymi
ludźmi. Często wystarczy jedna, satysfakcjonująca rozmowa albo luźna,
kilkudniowa znajomość, żeby histrionik uznał kogoś za swojego
przyjaciela lub partnera romantycznego. Łatwowierność taka może
doprowadzić chorego do zguby, a w najlepszym wypadku – skończyć się
syndromem „złamanego serca”. Jednostki histrioniczne nie zawsze są
darzone sympatią. Czasem zrażają do siebie bliźnich swoją nachalnością
tudzież ekspansywną wylewnością (także w miejscach publicznych i wobec
słabo znanych osób!). Ludzie cierpiący na F60.4 bywają ponadto
świadomymi bądź nieświadomymi manipulantami. U niektórych z nich
rozwijają się zaburzenia somatoformiczne lub konwersyjne, dawniej zwane
histerycznymi[2].<br />
<br />
<br />
<b>Towarzystwo wzajemnej adoracji</b><br />
<br />
Tracey Marks, MD (afroamerykańska lekarka psychiatra z miasta Atlanta w
południowo-wschodnim stanie Georgia, właścicielka popularnonaukowego
wideobloga o zdrowiu psychicznym YouTube.com/c/DrTraceyMarks) podaje nam
jeszcze więcej przykładów zachowań typowych dla osób z Histrionic
Personality Disorder. Okazuje się, że człowiek obciążony tą anomalią
umysłową może mieć nawyk „koloryzowania” swoich opowieści w imię
uczynienia ich ciekawszymi dla odbiorców. Takie balansowanie na granicy
prawdy i kłamstwa nie zawsze jest jednak wykalkulowanym, nastawionym na
konkretne zyski oszustwem. O wiele częściej ma ono charakter odruchowej
konfabulacji, z której sam konfabulant niezupełnie zdaje sobie sprawę.
Pacjent histrioniczny chętnie podejmuje próby zdobycia cudzych względów
metodą schlebiania lub samobiczowania. Może bowiem zakładać, że
„kupiony” słuchacz zrewanżuje mu się upragnionymi komplementami bądź
słowami otuchy. Irytującą przywarą histrionika jest szybkie spoufalanie
się z nowo poznanymi ludźmi. Osobnik posiadający tę wadę wcześnie skraca
dystans dzielący go od drugiego człowieka, ponieważ sądzi, iż zdążył
nawiązać z nim więź emocjonalną. Samowolne przechodzenie z kimś na „ty”,
określanie rozmówcy pieszczotliwymi zwrotami… Chyba nie trzeba
tłumaczyć, że czasem bywa to odczytywane jako przejaw braku szacunku do
interlokutora! Niestety, pacjent z F60.4 zwykle nie przyjmuje do siebie
żadnej krytyki, a już na pewno nie wyciąga z niej konstruktywnych
wniosków. Gdy otrzymuje od bliźniego negatywny feedback, po prostu robi z
siebie sponiewieraną ofiarę.<br />
<br />
<br />
<b>Dlaczego dzwon głośny?</b><br />
<br />
Ashley Berges, Certified Life Coach (specjalistka ds. rozwoju
osobistego, Teksanka z Dallas, pisarka, spikerka radiowa, gospodyni
poradnikowego kanału YouTube.com/c/AshleyBergesPerspectives) wyjaśnia,
że nienaturalne zachowanie histrioników wynika z gnębiącego ich braku
poczucia własnej wartości. Jednostka cierpiąca na HPD nigdy nie
wypracowała w sobie przekonania, iż w każdym momencie życia jest
pełnoprawną i godną uwagi istotą ludzką. Z powodu tego deficytu nie może
ona czerpać samopotwierdzenia ze swojego wnętrza. Cóż więc czyni?
Konsekwentnie szuka walidacji na zewnątrz, u innych ludzi. Tylko oni –
poprzez niebycie obojętnymi – pozwalają jej wierzyć, że może zostać
dostrzeżona i zapamiętana. Człowiek z F60.4 uzależnia swoje „być albo
nie być” od przyglądającej mu się publiczności. Teatralne zagrania,
jakie prezentuje na każdym kroku, służą zabawianiu i wzruszaniu
zgromadzonych widzów. Histrionik nie zagłębia się w to, co naprawdę
czuje. Zamiast wsłuchiwać się we własne serce, bacznie obserwuje reakcje
gapiów i dostosowuje do nich swój bieżący behawior. Ten dziwaczny
celebrytyzm wcale nie przynosi mu ukojenia. Owszem, pacjent
histrioniczny skutecznie rzuca się w oczy, ale nie jest pozytywnie
oceniany przez swoją umiłowaną publikę. Dorośli ludzie nie są przecież
bezkrytyczną masą. Prędzej czy później uzmysławiają sobie, że mają do
czynienia z osobą płytką i sztuczną. Moim zdaniem, fenomen histrionizmu
można podsumować puentą moralistycznej bajki „Mądry i głupi” Ignacego
Krasickiego: „Wiesz, dlaczego dzwon głośny? Bo wewnątrz jest próżny”[3].<br />
<br />
<br />
<b>HPD a BPD</b><br />
<br />
David DeMars, Certified Community Coach (licencjonowany doradca życiowy z
Las Vegas w stanie Nevada, inicjator edukacyjnego projektu
YouTube.com/c/CNXGCrazyNarcissistXGirlfriend) twierdzi, że Histrionic
Personality Disorder pod wieloma względami przypomina Borderline
Personality Disorder[4]. Na szczęście, istnieje subtelny drobiazg
pozwalający ekspertom rozgraniczyć HPD i BPD. Otóż człowiek
histrioniczny oczekuje zainteresowania od wszystkich ludzi, których
spotyka na swojej drodze. Pacjent z Borderline PD domaga się zaś ciągłej
uwagi tylko od jednego, chorobliwie uwielbianego „wybrańca”
(ewentualnie od garstki wyselekcjonowanych osób, które można policzyć na
palcach jednej ręki). Poza tym, borderowiec wcale nie musi lubić
natrętnych spojrzeń, jakie nieraz na siebie ściąga swoim porywczym
usposobieniem. Czujność przypadkowych świadków może go wręcz przerażać. Z
badań, do których dotarł coach DeMars, wynika, że aż 2/3 histrioników
posiada cechy charakteru należące do kręgu osobowości
dyssocjalnej/antyspołecznej (Dissocial/Antisocial Personality Disorder –
ASPD, F60.2). Krótko mówiąc, ponad połowa ludzi dotkniętych F60.4 ma w
sobie coś z socjopaty. Niektóre „czarne owce” mogą nawet BYĆ klinicznymi
socjopatami (pamiętajmy, iż do spektrum socjopatii zaliczają się m.in.
psychopaci, czyli osobnicy z pewnym wrodzonym defektem neurologicznym.
Uwaga: dr Todd L. Grande podkreśla, że tylko niewielka część socjopatów
cierpi na pierwotną psychopatię!). Według Davida DeMarsa, histrioniczny
socjopata może być trudny do odróżnienia od pospolitego borderowca.<br />
<br />
<br />
<b>HPD a NPD</b><br />
<br />
Richard Grannon, NLP Master Practitioner (brytyjski absolwent
psychologii, coach, instruktor neurolingwistycznego programowania,
założyciel wideobloga YouTube.com/c/RICHARDGRANNON) opowiada, że przez
długi czas uznawał Histrionic Personality Disorder za zbędną kategorię
diagnostyczną świadczącą wyłącznie o skłonności naukowców do mnożenia
bytów ponad miarę. Dziś jednak wierzy, iż F60.4 naprawdę istnieje i nie
jest tylko – jak wcześniej mniemał – podtypem osobowości narcystycznej
(Narcissistic Personality Disorder). Skąd ta zmiana przekonań? Stąd, że
sam spotkał kilka dam będących ucieleśnieniami czystego histrionizmu…
Pierwsza różnica między HPD a NPD polega na tym, że osoba histrioniczna
potrafi epatować seksapilem w sposób przekraczający granice dobrego
smaku. Jest to zachowanie tak ostentacyjne, iż trudno je pomylić z
czymkolwiek innym. Drugi symptom, który wydaje się bardziej
histrioniczny niż narcystyczny, to plecenie, co ślina na język
przyniesie. Człowiek obarczony F60.4 może wygłaszać zaskakujące
komentarze polityczne, a potem zupełnie nie pamiętać swoich rzucanych na
wiatr słów. Cóż, takie są skutki bezmyślnego „kłapania dziobem” pomimo
braku wyrobionych poglądów na poruszane tematy! Ważną rozbieżnością
między Histrionic PD a Narcissistic PD jest stosunek do przypadkowych
gapiów. Tylko histrionikowi zależy na tym, żeby wszyscy się nim
zajmowali jak małym dzieckiem. Oczywiście, narcyz łaknie i pragnie
cudzego podziwu (tudzież posłuchu). Ale to wcale nie oznacza, iż w
każdej chwili chce być adorowany przez swoich służalczych klakierów.<br />
<br />
<br />
<b>Mistrzowie dramatu</b><br />
<br />
Elena Poskochinova, MD (rosyjska lekarka psychiatra z kwalifikacjami
psychiatry sądowego, długoletnia pracownica kilku ośrodków leczniczych w
Zimbabwe oraz twórczyni prywatnego kanału YouTube.com/c/DrPoskoChannel)
podziela opinię, wedle której histrionizm jest podobny do narcyzmu,
aczkolwiek całkowicie od niego odrębny. Specjalistka żywi również
przekonanie, że F60.4 to syndrom szeroko rozpowszechniony w ogólnej
populacji, zwłaszcza wśród przedstawicielek płci pięknej. Statystyki
potwierdzają zresztą, iż HPD częściej diagnozuje się u kobiet, a NPD – u
mężczyzn. Zdaniem dr Poskochinovej, ludzie histrioniczni są chwiejni
emocjonalnie i mają problem z niestabilnym obrazem własnego „ja”.
Kompleks ten zmusza ich do nieustannego szukania aprobaty ze strony
najbliższego otoczenia. Pacjent dotknięty Histrionic PD czuje się
bezpiecznie tylko wówczas, gdy otrzymuje od bliźnich sygnały braku
obojętności. Aby sprowokować te sygnały, stosuje różnorodne sztuczki,
łącznie z urządzaniem „scen” godnych rozhisteryzowanego przedszkolaka
(samodramatyzacja!). Medycyna zna liczne przypadki histrioników, którzy
popełniali sfingowane – celowo nieudane – próby samobójcze, żeby zwrócić
na siebie uwagę członków rodzin albo partnerów romantycznych. Dr Elena
Poskochinova deklaruje, że nigdy w swojej karierze lekarskiej nie
zetknęła się z obecnością ciężkiej depresji u człowieka histrionicznego.
Owszem, zdarzały się kazusy lekkiego i umiarkowanego obniżenia
nastroju. Nie było jednak stanów ekstremalnych, które wiązałyby się z
autentycznym pragnieniem odebrania sobie życia.<br />
<br />
<br />
<b>Kobieca psychopatia?</b><br />
<br />
Rozważmy teraz ciekawą teorię dotyczącą pierwotnych (urodzonych „bez
piątej klepki”) psychopatów. Zakłada ona, że u psychopatycznych panów
bardzo często rozwija się Antisocial Personality Disorder, a u
psychopatycznych pań – Histrionic Personality Disorder. Czy socjopatia
(wtórna psychopatia, osobowość dyssocjalna/antyspołeczna) i histrionizm
to dwie różne drogi, którymi ludzie-drapieżcy mogą dążyć do zbliżonych
celów? Merle E. Hamburger, PhD, Scott O. Lilienfeld, PhD i Matthew
Hogben, MA („Psychopathy, gender, and gender roles: Implications for
antisocial and histrionic personality disorders” – „Journal of
Personality Disorders” 1996, GuilfordJournals.com/loi/pedi) odpowiadają
na to pytanie twierdząco. Wymienieni autorzy przeprowadzili badanie na
grupie 90 studentów i 90 studentek jankeskiego college’u („180
undergraduates”), którzy zostali poproszeni o wypełnienie kilku testów
psychologicznych. Sami naukowcy mieli do dyspozycji następujące skale
pomiaru: PPI (poziom psychopatii), ASPMMPI i ASPPDQ (poziom ASPD),
HPMMPI i HPPDQ (poziom HPD), BSRIMAS i BSRIFEM (stopień męskości,
kobiecości, bezpłciowości i androgynii), HMI i HFS (stopień
„hipermęskości” u mężczyzn i „hiperkobiecości” u kobiet) oraz MCSD
(stopień konformizmu względem norm społecznych). Analiza kwestionariuszy
wykazała, że u facetów mocne rysy psychopatyczne zazwyczaj idą w parze z
wysokim natężeniem cech ASPD, a u facetek – z wysokim natężeniem cech
HPD. Odmienne kierunki rozwoju psychopatów i psychopatek nie mają zbyt
wiele wspólnego z oddziaływaniem czynników socjokulturowych.<br />
<br />
<br />
<b>Aktorzy z Atlanty</b><br />
<br />
Istnieją jednak raporty podważające legendę o pokrewieństwie
histrionizmu z psychopatią. Ellison M. Cale, MA i Scott O. Lilienfeld,
PhD („Histrionic Personality Disorder and Antisocial Personality
Disorder: Sex-Differentiated Manifestations of Psychopathy?” – „Journal
of Personality Disorders” 2002, GuilfordJournals.com/loi/pedi)
zrealizowali eksperyment z udziałem 39 panów i 36 pań trudniących się
aktorstwem teatralnym na obszarze metropolitalnym Atlanty (Georgia,
Stany Zjednoczone). Wybór tak niezwykłej grupy zawodowej wynikał z
zaufania doniesieniom, według których w środowiskach aktorskich
tendencje psychopatyczne, socjopatyczne i histrioniczne są częstsze niż w
ogólnej populacji[5]. Do udziału w przedsięwzięciu zaangażowano także
przyjaciół aktorów: 47 mężczyzn, 58 kobiet i 3 osoby nieujawniające
swojej płci. Zadaniem tych ludzi było wypełnienie ankiety dotyczącej
cech charakteru znajomych uczestników projektu. Aktorzy rozwiązywali
testy psychologiczne oraz wykonywali proste polecenia na komputerze. Co
wyszło z tego ambitnego badania? Okazało się, że elementem łączącym HPD z
ASPD wcale nie musi być psychopatia, tylko impulsywność i odhamowanie
typowe dla wszystkich zaburzeń osobowości z klastra „B” DSM. Niewiastom
postrzeganym jako psychopatki chętniej przypisuje się atrybuty
histrionizmu aniżeli ich męskim odpowiednikom. Histrionicy – płci obojga
– nie widzą u siebie wad dostrzeganych przez otoczenie (albo umyślnie
próbują się zaprezentować w korzystnym świetle!). Również socjopaci
uważają się za osobników lepszych niż w rzeczywistości.<br />
<br />
<br />
<b>Zdrajcy gatunku</b><br />
<br />
Jack A. Palmer, PhD i Linda K. Palmer, MS („Antisocial and Histrionic
Personality Disorders” – fragment książki „Evolutionary Psychology: The
Ultimate Origins of Human Behavior” wydrukowanej w roku 2002,
ULM.edu/~palmer) przekonują, że domniemaną dyssocjalność/antyspołeczność
psychopatów i histrioniczność psychopatek można wyjaśnić na gruncie
psychologii ewolucyjnej. Zgodnie z tym nurtem akademickim, ludzie
dotknięci psychopatią są zdrajcami gatunku Homo sapiens, którzy
posługują się podstępem w celu zdegenerowania puli genowej atakowanej
populacji. Mężczyzna psychopatyczny chętnie używa swojego
powierzchownego uroku osobistego, żeby uwieść i zapłodnić samicę
nieświadomą jego przewrotnej natury. Kobieta psychopatyczna epatuje zaś
erotyzmem oraz symuluje czułość i bezradność, aby po zajściu w ciążę
wyłudzić – od samca lub altruistycznej wspólnoty – szeroko pojętą litość
(opiekę, wsparcie, ułatwienia, przywileje) dla siebie tudzież swojego
potomstwa. Histrioniczne psychopatki rzadko są jednak zainteresowane
czynieniem zadość obowiązkom macierzyńskim. Często traktują one własne,
obciążone genetycznie dzieci jak kukułcze jaja, które należy „podrzucać”
normalnym członkom społeczeństwa (wyrachowane nadużywanie cudzej
życzliwości!). Panowie z Antisocial PD i panie z Histrionic PD idealnie
do siebie pasują. Mamy tutaj odpowiedź na pytanie, skąd się biorą
uderzająco dysfunkcyjne rodziny. Przypuszczam, że taki właśnie „dom”
stworzyliby Joker i Harley Quinn, gdyby – ku utrapieniu spokojnych
mieszkańców Gotham City – doczekali się wspólnego przychówku[6].<br />
<br />
<br />
<b>Siła uprzedzeń</b><br />
<br />
Maureen R. Ford, PhD i Thomas A. Widiger, PhD („Sex Bias in the
Diagnosis of Histrionic and Antisocial Personality Disorders” – „Journal
of Consulting and Clinical Psychology” 1989, SemanticScholar.org)
donoszą, że wśród profesjonalistów zdrowia psychicznego rozpowszechnione
są pewne stereotypy płciowe, które czasem prowadzą do stawiania
pacjentom „naciąganych” rozpoznań. O tym, jaką diagnozę ostatecznie
usłyszy człowiek zdradzający symptomy niejednoznacznej perturbacji
osobowościowej, częstokroć decyduje jego płeć biologiczna. Już Richard
Warner w 1978 r. udowodnił, że dokładnie ten sam opis przypadku –
złożony kazus osoby o cechach HPD i ASPD – może zostać zinterpretowany
jako Hysterical (Histrionic) Personality Disorder lub Antisocial
Personality Disorder. Wszystko zależy od tego, czy przedstawimy opinię
psychologiczną jako charakterystykę kobiety, czy mężczyzny. Jeśli
analizowana postać będzie określona jako facetka, 76% klinicystów uzna
jej przypadłość za osobowość histeryczną, a 22% – za osobowość
dyssocjalną/antyspołeczną. Jeżeli zaś będzie określona jako facet, tylko
49% diagnostów wybierze etykietę HPD, natomiast 41% postawi rozpoznanie
ASPD. Wygląda na to, że z baby łatwo jest zrobić niegroźną histeryczkę,
a z chłopa – groźnego socjopatę! Maureen Ford i Thomas Widiger
przeprowadzili własne badanie na grupie 354 praktykujących psychologów z
USA. Eksperyment wykazał, że socjopatki (wtórne psychopatki) zbyt
często są błędnie klasyfikowane jako histrioniczki. Tymczasem u
histrioników płci męskiej nie zawsze dostrzega się obecność F60.4.<br />
<br />
<br />
<b>Zakończenie</b><br />
<br />
Serdecznie dziękuję wszystkim Czytelnikom, którzy zdołali „przebrnąć”
przez niniejszy artykuł! Oto lista moich wcześniejszych tekstów z
dziedziny psychiatrii/psychologii klinicznej: „Schizoidia i schizoidzi.
Czym jest osobowość schizoidalna?” (listopad 2019), „Anankastia i
anankaści. Czym jest osobowość anankastyczna?” (grudzień-styczeń
2019/2020), „AvPD. Podtyp schizoidii czy głęboka fobia społeczna?”
(luty-marzec 2020), „Paranoja i paranoicy. Czym jest osobowość
paranoiczna?” (kwiecień-maj 2020), „STPD. Zaburzenie osobowości czy
schizofrenia subkliniczna?” (czerwiec-lipiec 2020). Publikacje te można
znaleźć na moich prywatnych blogach w zagranicznych serwisach
Blogspot/Blogger, WordPress, Tumblr, LiveJournal i AlterVista
(Njnowak.blogspot.com, Njnowak.wordpress.com, Njnowak.tumblr.com,
Njnowak.livejournal.com, Njnowak.altervista.org).<br />
<br />
Nie jestem ekspertem od zdrowia psychicznego, ale tematyka
psychiatryczno-psychologiczna jest mi bliska z przyczyn osobistych. Tak
się bowiem składa, że mam anankastyczne (obsesyjno-kompulsywne) i
lękliwe (unikające) zaburzenie osobowości[7] oraz poważne zakłócenia
rytmu dobowego (trudności z zasypianiem towarzyszą mi od niemowlęctwa i
nie reagują na leczenie łagodnymi tabletkami ziołowymi). Tworzenie
artykułów o anomaliach umysłowych pozwala mi lepiej zrozumieć siebie
tudzież innych ludzi: tych atypowych i tych zupełnie normalnych. Moje
oryginalne hobby stanowi również formę edukowania społeczeństwa w
kwestii ważkich problemów objętych nieuzasadnioną zmową milczenia. Lubię
się dowiadywać nowych rzeczy, a potem dzielić z bliźnimi świeżo
przyswojoną wiedzą. Ukończyłam przecież Dziennikarstwo i Komunikację
Społeczną na Uniwersytecie Jana Kochanowskiego w Kielcach (licencjat –
BA).<br />
<br />
<br />
<b>Natalia Julia Nowak,<br />
sierpień-wrzesień 2020 r.</b><br />
<br />
<br />
<b>PRZYPISY</b><br />
<br />
[1] Elektroniczną kopię podręcznika DSM-II udostępniono w serwisie
internetowym „Mad in America – Science, Psychiatry and Social Justice”
(MadInAmerica.com/wp-content/uploads/2015/08/DSM-II.pdf). Ośmielę się
zacytować podaną tam definicję osobowości histerycznej: „These behavior
patterns are characterized by excitability, emotional instability,
over-reactivity, and self-dramatization. This self-dramatization is
always attention-seeking and often seductive, whether or not the patient
is aware of its purpose. These personalities are also immature,
self-centered, often vain, and usually dependent on others. This
disorder must be differentiated from ‘Hysterical neurosis’ (q.v.)” | „Te
wzorce zachowań charakteryzują się pobudliwością, niestabilnością
emocjonalną, nadreaktywnością i samodramatyzacją. Owa samodramatyzacja
jest zawsze żądna uwagi i często uwodzicielska, bez względu na to, czy
pacjent ma świadomość jej przeznaczenia, czy nie. Osobowości te są
również niedojrzałe, skupione na sobie, często próżne i zazwyczaj
zależne od innych. To zaburzenie musi być różnicowane z ‘nerwicą
histeryczną’ (zob.)”. Nie zaszkodzi napomknąć, że w DSM-II „nerwica
histeryczna” – „hysterical neurosis” dzieliła się na dwa podtypy:
„konwersyjny” („conversion”) i „dysocjacyjny” („dissociative”). Ten
ostatni obejmował takie fenomeny, jak amnezja dysocjacyjna, fuga
dysocjacyjna, osobowość mnoga (dzisiaj powiedzielibyśmy: DID –
Dissociative Identity Disorder, dysocjacyjne zaburzenie tożsamości) czy
somnambulizm/sennowłóctwo/lunatykowanie. Anglojęzyczna Wikipedia
oznajmia, iż w czasach Sigmunda Freuda (druga połowa XIX wieku, początek
XX wieku) do spektrum histerii zaliczano także przypadłości
somatoformiczne, m.in. zespół Briqueta (F45.0) i globus hystericus
(F45.8). U schyłku XX stulecia twórcy ICD-10
(ICD.WHO.int/browse10/2019/en) włączyli histerię do kategorii
diagnostycznej „Dissociative [conversion] disorders” – „Zaburzenia
dysocjacyjne [konwersyjne]” (F44).<br />
<br />
[2] W psychiatrycznej biblii DSM-5
(Archive.org/details/diagnosticstatis0005unse) znajduje się rozdział
zatytułowany „Somatic Symptom and Related Disorders” (SSRD) –
„Zaburzenia z objawami somatycznymi i pokrewne”. Umieszczono w nim
następujące jednostki chorobowe: Somatic Symptom Disorder (zaburzenie z
objawami somatycznymi), Illness Anxiety Disorder (zaburzenie z lękiem
przed chorobą), Conversion Disorder – Functional Neurological Symptom
Disorder (zaburzenie konwersyjne – zaburzenie z czynnościowymi objawami
neurologicznymi), Psychological Factors Affecting Other Medical
Conditions (czynniki psychologiczne wpływające na inne stany medyczne),
Factitious Disorder (zaburzenie pozorowane, czyli niesławny zespół
Münchhausena), Other Specified Somatic Symptom and Related Disorder
(inne określone SSRD), Unspecified Somatic Symptom and Related Disorder
(nieokreślone SSRD). Więcej informacji o SSRD zawiera praca poglądowa
„Zaburzenia pod postacią somatyczną: problematyczne zjawisko –
problematyczna diagnoza” autorstwa Katarzyny Nitsch, Marcina
Jabłońskiego, Jerzego Samochowca i Jacka Kurpisza („Psychiatria” 2015,
Journals.viamedica.pl/psychiatria). Uwaga! W księdze ICD-10
(ICD.WHO.int/browse10/2019/en) konwersja histeryczna uchodzi za
patologię dysocjacyjną (F44), nie zaś somatoformiczną (F45)! Oto kilka
przydatnych kodów do samodzielnego sprawdzenia: F44.4 – dysocjacyjne
zaburzenia ruchu, F44.5 – dysocjacyjne konwulsje, F44.6 – dysocjacyjne
znieczulenie i utrata zmysłów, F44.7 – mieszane zaburzenia dysocjacyjne
[konwersyjne]. Podręcznik DSM-5 utożsamia te cztery aberracje z
konceptem Conversion Disorder zawartym w rozdziale „Somatic Symptom and
Related Disorders”.<br />
<br />
[3] Cyt. za: wirtualna biblioteka „Wolne Lektury” fundacji Nowoczesna
Polska (WolneLektury.pl/katalog/lektura/madry-i-glupi.html).<br />
<br />
[4] W międzynarodowej klasyfikacji chorób ICD-10
(WHO.int/classifications/icd/en/GRNBOOK.pdf) Borderline Personality
Disorder figuruje jako „Emotionally Unstable Personality Disorder –
borderline type” (osobowość chwiejna emocjonalnie typu borderline,
F60.31). Istnieje także „okrojona” wersja tego konstruktu znana pod
nazwą „Emotionally Unstable Personality Disorder – impulsive type”
(osobowość chwiejna emocjonalnie typu impulsywnego, F60.30). Kod F60.3
odnosi się do całego pojęcia EUPD, a w Stanach Zjednoczonych jest on
równoważny z kategorią Borderline Personality Disorder
(ICD.codes/icd10cm/F603) uwzględnioną w podręczniku DSM-5. Amerykańscy
specjaliści nie używają etykiety „EUPD – impulsive type”. Za Oceanem
Atlantyckim niepodzielnie króluje BPD (F60.3 jako całość, pełna wersja
EUPD).<br />
<br />
[5] Jeśli wierzyć polskojęzycznej Wikipedii, angielski wyraz
„histrionic” („aktorski”, „nieszczery”) pochodzi od łacińskiego słowa
„histrio” – „aktor”. Człowiek histrioniczny to przecież aktorzyna,
komediant regularnie odgrywający scenki przed publicznością! Jak mówi dr
T.L. Grande, sławnym mordercą (psychopatą/socjopatą?) podejrzewanym o
Histrionic Personality Disorder jest gejowski „aktor” porno Luka
Magnotta z Kanady (ur. 1982). W maju 2012 r. mężczyzna ten zadźgał i
poćwiartował chińskiego studenta o nazwisku Jun Lin. Prawdopodobnie
Kanadyjczyk dopuścił się również aktów kanibalizmu i nekrofilii (źródło:
Murderpedia.org/male.M/m/magnotta-luka.htm).<br />
<br />
[6] Joker – zbrodniczy antagonista Batmana, upiorny klaun słynący z
wyjątkowo okrutnych „żartów”. Harleen Quinzel ps. „Harley Quinn” –
kochanka i adiutantka Jokera, młoda lekarka psychiatra sprowadzona na
złą drogę przez swojego demonicznego oblubieńca (niegdysiejszego
pacjenta, z którym lekkomyślnie się spoufaliła. Czyżby hybristofilia,
zboczenie seksualne na punkcie przestępców?!). Zdaniem amerykańskiej
psycholog społecznej Wind Goodfriend, PhD („Mad Love: Personality
Disorders in Harley Quinn & the Joker”,
PsychologyToday.com/us/blog/psychologist-the-movies), Joker… ten
tradycyjny, komiksowy… ujawnia cechy modelowego psychopaty spełniającego
kryteria diagnostyczne Antisocial Personality Disorder. Harley Quinn
pasuje natomiast do opisu Histrionic Personality Disorder, ale nie można
u niej rozpoznać prawdziwego ASPD. „Cały jej związek z Jokerem bazuje
na ‘arlekinowej’ garderobie, podatności na jego manipulację i niemal
natychmiastowym ‘zakochaniu się’ w nim. Jej głos (przynajmniej w serialu
animowanym o Batmanie) jest piskliwy i niedojrzały, podobnie jak jej
język” – odnotowuje dr Goodfriend. Wypada wiedzieć, że w anglojęzycznej
Wikipedii istnieje kategoria „Histrionic personality disorder in
fiction”, czyli „Histrioniczne zaburzenie osobowości w fikcji”
(En.wikipedia.org/wiki/Category:Histrionic_personality_disorder_in_fiction).
Przyporządkowano do niej m.in. artykuł o Harley Quinn. W 2018 r. Lee
Miller i Michele Lee opublikowali e-book zatytułowany „Dating Harley
Quinn: My 3 Years With A Female Narcissist”, co w wolnym tłumaczeniu
znaczy „Randkując z Harley Quinn: moje 3 lata z żeńskim narcyzem”. Na
okładce książki widnieją jednak słowa „Dating Harley Quinn. Female
Histrionic Narcissist” – „Randkując z Harley Quinn. Żeński histrioniczny
narcyz” (Scribd.com/author/419202471/Lee-Miller). A’ propos idei
„wspólnego przychówku” Jokera i jego szalonej adiutantki… Z
anglojęzycznych witryn internetowych dowiedziałam się, iż w jednej z
niekanonicznych serii komiksowych („Injustice: Gods Among Us” 2013-2016)
Harley potajemnie urodziła Jokerowi córkę, ale oddała ją na wychowanie
swojej siostrze Delii. Upiorny klaun nigdy nie został poinformowany o
narodzinach małej Lucy (Injustice.fandom.com/wiki/Lucy).<br />
<br />
[7] Anankastic/Obsessive-Compulsive Personality Disorder (OCPD, F60.5) i
Anxious/Avoidant Personality Disorder (AvPD, F60.6). Posiadam też
subkliniczne cechy schizoidalne, zależne, narcystyczne i „depresyjne”
(Depressive/Melancholic Personality Disorder – nieoficjalna etykieta
diagnostyczna, koncept przypominający skrzyżowanie AvPD z dystymią). O
moich dolegliwościach natury nerwicowej (natręctwach, socjofobii,
agorafobii) nawet nie warto wspominać, gdyż stanowią one swoiste
„przedłużenia” Anankastic PD i Anxious PD.<br />
<br />
<br />
<br />
<b>A-N-E-K-S<br />
Zespół Münchhausena</b><br />
<br />
Myślę, że nie przesadzę, jeśli stwierdzę, iż osoby histrioniczne są
szczególnie zagrożone tzw. zespołem Münchhausena (zaburzeniem
pozorowanym – Factitious Disorder). W amerykańskim podręczniku
diagnostyczno-statystycznym DSM-5 schorzenie to jest zaliczane do
zaburzeń somatoformicznych. Międzynarodowa klasyfikacja chorób ICD-10
uznaje je natomiast za jedno z zaburzeń zachowania ludzi dorosłych
(F68.1).<br />
<br />
<i>„Najogólniej mówiąc, zespół Münchhausena polega na tym, że pacjent –
celowo i świadomie – wywołuje u siebie objawy chorobowe po to, aby
zostać otoczonym opieką medyczną. (…) Objawy prowokowane są w celu
uzyskania zainteresowania i opieki personelu medycznego. (…) Pacjenci z
zespołem Münchhausena mogą prezentować bardzo różnego typu odchylenia.
Zdarza się np., że zgłaszają się oni do lekarza z objawami krwawienia z
górnego odcinka przewodu pokarmowego, a tak naprawdę może to wynikać z
tego, że wywołali oni u siebie krwawienie z nosa czy też spożyli
zwierzęcą krew, którą później – po sprowokowaniu – zwymiotowali. (…)
Zdarza się również i tak, że pacjent celowo doprowadza do zakażenia
istniejących u niego ran. Osoba z zespołem Münchhausena może i zażywać
zupełnie nieodpowiednie dla niej leki, co doprowadzi do wystąpienia
różnych problemów zdrowotnych. (…) Typowo podawane przez osoby z
zespołem Münchhausena objawy dotyczą różnych zaburzeń somatycznych,
zdarza się jednak i tak, że pacjent zgłasza problemy natury
psychiatrycznej, np. podaje, że widzi on nietypowe rzeczy czy też skarży
się na to, że słyszy jakieś głosy”</i> – pisze lek. Tomasz Nęcki na stronie internetowej Psychiatria.pl (Medforum, Edukacja i Media Medyczne).<br />
<br />
Wyjątkowo niebezpieczną odmianą Factitious Disorder jest
zastępczy/przeniesiony zespół Münchhausena (MSbP – Munchausen Syndrome
by Proxy, FDIA – Factitious Disorder Imposed on Another). Co wiadomo o
tej mrożącej krew w żyłach psychopatologii?<br />
<br />
<i>„W przypadku przeniesionego zespołu Münchhausena fabrykowane objawy
nie dotyczą osoby, która to robi, lecz osoby zależnej, przeważnie
własnego dziecka. (…) W konsekwencji dziecko wymaga pomocy lekarskiej,
często długotrwałej hospitalizacji, a rodzice otrzymują wsparcie i
zainteresowanie ze strony otoczenia, w tym również personelu medycznego,
z powodu choroby dziecka. (…) Rodzina dotknięta tym zaburzeniem
funkcjonuje w sposób bardzo specyficzny, podobnie jak rodzina, w której
jest dziecko przewlekle chore. Najczęściej objawy somatyczne u dziecka
wywołuje matka, natomiast ojciec nie jest niczego świadomy. (…) W
rodzinach tych funkcjonuje swoiste błędne koło, w którym to dziecko
poprzez to, że jest maltretowane, staje się spoiwem i podstawą
funkcjonowania rodziny. Jeżeli matka nie będzie wytwarzać objawów
choroby u dziecka, to nie będzie otrzymywać wsparcia i zainteresowania,
które są konieczne do pełnienia roli matki i żony. U matek
maltretowanych dzieci często występują zaburzenia osobowości”</i> – wyjaśnia mgr Marzena Zubała w artykule „Przeniesiony zespół Münchhausena” („Niebieska Linia” 2014, NiebieskaLinia.pl/pismo).<br />
<br />
O swoich bolesnych doświadczeniach związanych z zastępczym/przeniesionym
ZM wspominał raper Eminem w utworze „Cleanin’ Out My Closet” (album
studyjny „The Eminem Show”, czerwiec 2002):<br />
<br />
<i>„Ofiara zespołu Münchhausena.<br />
Przez całe życie kazano mi wierzyć,<br />
że byłem chory, choć nie byłem. (…)<br />
Czy to nie dlatego<br />
wydałaś dla mnie tę płytę, mamuniu?<br />
Żebyś mogła usprawiedliwić sposób,<br />
w jaki mnie traktowałaś, mamuniu? (…)<br />
Zrozum, najbardziej rani mnie to,<br />
że nie chcesz się przyznać do błędu. (…)<br />
Ty samolubna suko,<br />
obyś spłonęła w piekle za tej gnój!”</i><br />
<br />
Badania wykazują, iż 97,6% osób cierpiących na Munchausen Syndrome by
Proxy (Factitious Disorder Imposed on Another) to przedstawicielki płci
słabej. Niemal zawsze (95,6%) kobiety te są matkami swoich bezbronnych
ofiar. 75,8% sprawców „medycznej przemocy wobec dzieci” oficjalnie żyje w
małżeństwie, a 45,6% kształciło się kiedyś w zawodzie związanym z
służbą zdrowia. Nosiciele zastępczego/przeniesionego ZM nierzadko mają
także inne problemy psychiczne. Najczęściej rozpoznaje się u nich
klasyczny, autoagresywny zespół Münchhausena (30,9%), zaburzenia
osobowości (18,6%) bądź depresję (14,2%). Źródło danych statystycznych:
Gregory Yates, MA i Christopher Bass, MD – „The perpetrators of medical
child abuse (Munchausen Syndrome by Proxy) – A systematic review of 796
cases” („Child Abuse & Neglect” 2017,
ScienceDirect.com/journal/child-abuse-and-neglect).<br />
<br />
Wielu Internautów spekuluje, że do niewiast dotkniętych MSbP (FDIA)
mogła należeć jankeska oszustka Clauddine „Dee Dee” Blanchard z d.
Pitre, która ostatecznie (14 czerwca 2015 r.) została zamordowana przez
swoją córkę Gypsy Rose Blanchard i jej chłopaka Nicholasa Paula
Godejohna. Historię tę dokładnie omówiła warszawska jutuberka Karolina
Anna (YouTube.com/channel/UCxSDfGauduMv1ezbRVRWvCA) w swoim 23-minutowym
filmiku z cyklu „Zagadki Kryminalne” (odcinek zamieszczony 8 listopada
2018 r.).</p>Natalia Julia Nowakhttp://www.blogger.com/profile/07476661304473409593noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6323389487013129445.post-45172518340621893252020-07-26T06:55:00.001-07:002020-07-26T06:55:02.703-07:00STPD. Zaburzenie osobowości czy schizofrenia subkliniczna?<i>„Od lat dziecinnych zawsze byłem<br />
Inny niż wszyscy – i patrzyłem<br />
Nie tam, gdzie wszyscy – miałem swoje,<br />
Nieznane innym smutków zdroje –<br />
I nie czerpałem z ich krynicy<br />
Uczuć – nie tak, jak śmiertelnicy<br />
Radością tchnąłem i zapałem –<br />
A co kochałem – sam kochałem –<br />
To wtedy – nim w burzliwe życie<br />
Zdążyłem wejść – powstała skrycie<br />
Z dna wszelkich złych i dobrych dążeń<br />
Ta tajemnica, co mnie wiąże –<br />
Ze strumienia lub potoku –<br />
Z urwistego góry stoku –<br />
Z kręgu słońca, gdy w jesieni<br />
Blednie złoty blask promieni –<br />
Z błyskawicy ostrym końcem<br />
Drzewo obok mnie rażącej –<br />
Z burzy, grzmotów, ziemi drżenia –<br />
Z chmury – która u sklepienia<br />
Niebieskiego zawieszona –<br />
Miała dla mnie kształt demona…”</i><br />
<br />
<b>Edgar Allan Poe – „W samotności” (1829)<br />
[tłum. Wojciech Usakiewicz,<br />
cyt. za: BibliotekaZSOiZ.blogspot.com]</b><br />
<br />
<br />
<br />
<b>Schizotypal (Personality) Disorder</b><br />
<br />
Zaburzenie psychiczne, któremu poświęcam niniejszy artykuł, jest
zjawiskiem nad wyraz tajemniczym. W amerykańskim podręczniku
diagnostyczno-statystycznym DSM-5 (2013) nosi ono nazwę Schizotypal
Personality Disorder – „schizotypowe zaburzenie osobowości”. Konstrukt
STPD należy do klastra „A” obejmującego trzy „dziwaczne” i
„ekscentryczne” skrzywienia charakteru (Paranoid PD, Schizoid PD i
Schizotypal PD). W międzynarodowej klasyfikacji chorób ICD-10 (lata 90.
XX wieku) nie występuje kategoria „schizotypowe zaburzenie osobowości”.
Figuruje za to Schizotypal Disorder – „zaburzenie schizotypowe” opisane w
sekcji dotyczącej schizofrenii i innych psychoz. O ile w ICD-10
osobowość paranoiczna ma kod F60.0, a osobowość schizoidalna – F60.1, o
tyle zaburzenie schizotypowe („zaburzenie typu schizofrenii”) zostało
opatrzone kodem F21. Schizotypia jest tam wręcz zrównywana ze
schizofrenią (F20) i zespołem schizoafektywnym (F25). Autorzy księgi
DSM-5 podają, że STPD „zaczyna się we wczesnej dorosłości i pozostaje
obecne w różnorodnych kontekstach” („beginning by early adulthood and
present in a variety of contexts”). Tymczasem twórcy ICD-10 wcale nie
twierdzą, że dojrzałe F21 zawsze rozkwita w chwili zakończenia
dorastania jednostki. Tak przynajmniej rozumiem zapis, wedle którego
objawy schizotypowe muszą się utrzymywać „na przestrzeni co najmniej
dwóch lat”, „nieprzerwanie albo w sposób powtarzalny” („over a period of
at least two years”, „either continuously or repeatedly”). Z drugiej
strony, DSM-5 zawiera wzmiankę o zwiastunach STPD u osób małoletnich.<br />
<br />
<br />
<b>Schizotypowe zaburzenie osobowości.<br />
Kryteria diagnostyczne DSM-5,<br />
Archive.org/details/diagnosticstatis0005unse</b><br />
<br />
<i>1. „Ideas of reference (excluding delusions of reference)” | „Idee odniesienia (z wyłączeniem urojeń odnoszących)”<br />
2. „Odd beliefs or magical thinking that influences behavior and is
inconsistent with subcultural norms (e.g. superstitiousness, belief in
clairvoyance, telepathy, or ‘sixth sense’; in children and adolescents,
bizarre fantasies or preoccupations)” | „Dziwne wierzenia lub magiczne
myślenie, które wpływa na zachowanie i jest niezgodne z normami
subkulturowymi (np. zabobonność, wiara w jasnowidztwo, telepatię bądź
‘szósty zmysł’; u dzieci i młodzieży, kuriozalne fantazje lub przedmioty
zaabsorbowania)”<br />
3. „Unusual perceptual experiences, including bodily illusions” | „Niezwykłe doświadczenia percepcyjne, w tym iluzje cielesne”<br />
4. „Odd thinking and speech (e.g. vague, circumstantial, metaphorical,
overelaborate, or stereotyped)” | „Dziwne myślenie i mowa (np. niejasna,
drobiazgowa, metaforyczna, rozwlekła lub stereotypowa)”<br />
5. „Suspiciousness or paranoid ideation” | „Podejrzliwość lub myślenie paranoiczne”<br />
6. „Inappropriate or constricted affect” | „Niedostosowany lub zawężony afekt”<br />
7. „Behavior or appearance that is odd, eccentric, or peculiar” |
„Zachowanie lub wygląd, który jest dziwny, ekscentryczny bądź osobliwy”<br />
8. „Lack of close friends or confidants other than first-degree
relatives” | „Brak bliskich przyjaciół czy powierników innych niż krewni
pierwszego stopnia”<br />
9. „Excessive social anxiety that does not diminish with familiarity and
tends to be associated with paranoid fears rather than negative
judgments about self” | „Nadmierny lęk społeczny, który nie słabnie wraz
z zacieśnianiem stosunków i wydaje się związany bardziej z
paranoicznymi obawami niż z negatywnymi sądami o sobie”</i><br />
<br />
<br />
<b>Zaburzenie typu schizofrenii (schizotypowe).<br />
Kryteria diagnostyczne ICD-10,<br />
WHO.int/classifications/icd/en/GRNBOOK.pdf</b><br />
<br />
<i>1. „Inappropriate or constricted affect, subject appears cold and
aloof” | „Niedostosowany lub zawężony afekt, podmiot wygląda na osobę
zimną i zdystansowaną”<br />
2. „Behaviour or appearance which is odd, eccentric or peculiar” |
„Zachowanie lub wygląd, który jest dziwny, ekscentryczny bądź osobliwy”<br />
3. „Poor rapport with others and a tendency to social withdrawal” |
„Słabe więzi z innymi i tendencja do społecznego wycofywania się”<br />
4. „Odd beliefs or magical thinking influencing behaviour and
inconsistent with subcultural norms” | „Dziwne wierzenia lub magiczne
myślenie wpływające na zachowanie i niezgodne z normami subkulturowymi”<br />
5. „Suspiciousness or paranoid ideas” | „Podejrzliwość lub myśli paranoiczne”<br />
6. „Ruminations without inner resistance, often with dysmorphophobic,
sexual or aggressive contents” | „Ruminacje bez oporu wewnętrznego,
często o treściach dysmorfofobicznych, seksualnych lub agresywnych”<br />
7. „Unusual perceptual experiences including somatosensory (bodily) or
other illusions, depersonalization or derealization” | „Niezwykłe
doświadczenia percepcyjne, w tym iluzje somatosensoryczne (cielesne) lub
inne, depersonalizacja bądź derealizacja”<br />
8. „Vague, circumstantial, metaphorical, over-elaborate or often
stereotyped thinking, manifested by odd speech or in other ways, without
gross incoherence” | „Niejasne, drobiazgowe, metaforyczne, rozwlekłe
lub często stereotypowe myślenie, manifestujące się dziwną mową bądź w
inny sposób, bez rażącej inkoherencji”<br />
9. „Occasional transient quasi-psychotic episodes with intense
illusions, auditory or other hallucinations and delusion-like ideas,
usually occurring without external provocation” | „Sporadyczne,
przemijające epizody quasi-psychotyczne z intensywnymi iluzjami,
halucynacjami słuchowymi lub innymi oraz ideami podobnymi do urojeń,
zazwyczaj występujące bez zewnętrznej prowokacji”</i><br />
<br />
<br />
<b>Nie z tej Ziemi</b><br />
<br />
Todd L. Grande, Ph.D (profesor nadzwyczajny Wilmington University w
stanie Delaware w północnych USA, gospodarz popularnego wideobloga o
zdrowiu psychicznym YouTube.com/user/RioGrande51) mówi, że głównymi
objawami Schizotypal Personality Disorder są aberracje zwane ideami
odniesienia. Człowiek doświadczający takich idei często miewa poczucie,
iż wydarzenia ze świata zewnętrznego – pozornie niezwiązane z jego
życiem osobistym – mają dla niego szczególne znaczenie. Pacjent
cierpiący na STPD może np. odnieść wrażenie, że ponosi odpowiedzialność
za tragedię opisywaną w mediach, gdyż wywołał ją swoimi negatywnymi
myślami. Odczucie takie nigdy nie przeradza się jednak w bezkrytyczną,
niezachwianą, urojeniową pewność. Idee odniesienia stanowią logiczną
konsekwencję wiary w możliwość „zdalnego” wpływania na realia za
pośrednictwem magii, telepatii lub konszachtów z istotami
nadprzyrodzonymi. Jednostka schizotypowa egzystuje w fantastycznym
uniwersum, gdzie przenikanie się sfery materialnej z niematerialną jest
zawsze dopuszczalnym scenariuszem. Przypisuje sobie nadnaturalne dary,
takie jak świetnie rozwinięta intuicja czy wrażliwość na subtelne
przejawy paranormalnej aktywności. Osobnik z STPD nie tylko łączy ze
sobą odległe fakty, ale także doznaje niesamowitych zniekształceń
percepcyjnych. Nie są to, oczywiście, uporczywe halucynacje
psychotyczne. Raczej złudzenia i przywidzenia, kuglarskie sztuczki
umysłu spowodowane siłą sugestii, a w najgorszym wypadku – krótkotrwałe
omamy wzrokowe bądź słuchowe (szybko znikające duchy, ciche szepty z
zaświatów).<br />
<br />
<br />
<b>Nawiedzeni ekscentrycy</b><br />
<br />
Według dr. T.L. Grandego, sama wiara w zagadnienia z kręgu New Age nie
wystarcza do diagnozy Schizotypal Personality Disorder. Osoba
schizotypowa – w przeciwieństwie do umiarkowanego zwolennika okultyzmu
czy parapsychologii – wydaje się całkowicie pochłonięta swoimi
niekonwencjonalnymi wierzeniami. Zaabsorbowanie ezoteryką/psychotroniką
wywiera destrukcyjny wpływ na wszystkie dziedziny życia takiego
zapaleńca. Człowiek dotknięty STPD wyróżnia się ponadto niecodziennym
wyglądem, stylem wypowiedzi i sposobem reagowania na bodźce
środowiskowe. Może on oryginalnie się ubierać (np. preferować czarne
stroje, nosić powłóczyste płaszcze) albo sprawiać wrażenie zaniedbanego,
pozbawionego gustu etc. Komentarze schizotypa mogą być dziwne zarówno
pod względem formy, jak i treści. Nigdy nie obracają się one jednak w
bezsensowną „sałatkę słowną”. Wielu ludzi cierpiących na Schizotypal PD
ma problem ze swoją ekspresją emocjonalną bądź jej rażącym brakiem.
Niektórzy potrafią szokować niepożądanymi społecznie reakcjami, choćby
wybuchami śmiechu w mało zabawnych sytuacjach. Inni cechują się płaskim
afektem – wiecznie obojętną twarzą pokerzysty. Pacjent schizotypowy
chętnie wybiera samotność, ponieważ czuje się niekomfortowo w
towarzystwie osób spoza najbliższej rodziny. Jest nieufnym, lękliwym,
aspołecznym indywidualistą. Czasem daje się ponieść niepsychotycznej
paranoi (definiowanej jako przesadna czujność, podejrzliwość i
ostrożność w kontaktach interpersonalnych). 30% schizotypów ostatecznie
zapada na schizofrenię lub inną przewlekłą chorobę z grupy psychoz.<br />
<br />
<br />
<b>Za króla Ćwieczka</b><br />
<br />
Kenneth S. Kendler, MD („Diagnostic Approaches to Schizotypal
Personality Disorder: A Historical Perspective” – „Schizophrenia
Bulletin” 1985, Academic.oup.com/SchizophreniaBulletin) odnotowuje, że
fenomen medyczny, który dzisiaj nazywamy schizotypowym zaburzeniem
osobowości, intrygował specjalistów już na początku XX stulecia.
Kategoria diagnostyczna STPD, chociaż oficjalnie wprowadzona do użytku
dopiero w 1980 r., wywodzi się z dwóch wielopokoleniowych tradycji
badawczych. Pierwszą z nich są studia nad jaskrawymi ekscentryzmami,
jakie często przejawiają bliscy krewni schizofreników. Drugą – kliniczne
opisy przypadków przypominających schizofrenię, ale niespełniających
kryteriów autentycznej psychozy. Z istnienia osób schizotypowych zdawali
sobie sprawę: Emil Kraepelin (ojciec nowoczesnej klasyfikacji
psychiatrycznej) oraz Eugen Bleuler (twórca chwytliwego terminu
„schizofrenia”). Dr Kendler cytuje fragment ósmego wydania podręcznika
psychiatrii Kraepelina (1909): „Wśród braci i sióstr pacjentów
znajdujemy uderzające osobowości, przestępców, cudaczne jednostki,
prostytutki, samobójców, włóczęgów, zniszczone i zrujnowane istoty
ludzkie”. A oto wyimek z monografii Bleulera o psychozie
schizofrenicznej (1911): „Jeśli ktoś obserwuje krewnych naszych
pacjentów, często znajduje w nich osobliwości, które są jakościowo
identyczne z tymi występującymi u samych pacjentów, tak że choroba
wydaje się tylko ilościowym pomnożeniem anomalii widocznych u rodziców i
rodzeństwa”. Podobnych spostrzeżeń dokonywali lekarze B. Gadelius i
A.J. Rosanoff (1910-1911).<br />
<br />
<br />
<b>Dwudziestolecie międzywojenne</b><br />
<br />
Jak informuje dr Kenneth S. Kendler, pierwszym autorem, który
szczegółowo opisał typ charakteru predysponujący do rozwoju
schizofrenii, był niemiecki psychiatra Ernst Kretschmer (późniejszy
nazista – członek wspierający SS i sędzia sądów eugenicznych maczający
palce w ludobójczej akcji T4). Wedle teorii Kretschmera z 1921 r.,
istnieją na świecie ludzie obarczeni „temperamentem schizoty<b>m</b>icznym”. I nie ma w tym absolutnie nic złego, ponieważ schizoty<b>m</b>ia – sama w sobie – stanowi normalny wariant ludzkiego usposobienia. Problem zaczyna się dopiero wówczas, gdy cechy schizoty<b>m</b>iczne
przyjmują postać wyolbrzymioną, jaką jest „osobowość schizoidalna”.
Wielu schizofreników to osoby, które już wcześniej były schizoidami albo
miały schizoidów w najbliższej rodzinie… Ernst Kretschmer rozumiał
schizoidię bardzo szeroko. Wyróżniał kilka typów pacjentów
schizoidalnych, zróżnicowanych pod względem emocjonalności i
ekspresyjności. Oto podstawowa klasyfikacja schizoidów według
Kretschmera (cytuję za Kendlerem): „1. Nietowarzyscy, cisi,
powściągliwi, poważni (bez poczucia humoru), ekscentryczni”, „2.
Płochliwi, nieśmiali, o delikatnych uczuciach, wrażliwi, nerwowi,
pobudliwi, rozmiłowani w naturze i książkach”, „3. Ustępliwi, uprzejmi,
szczerzy, indyferentni, bezbarwni, małomówni”. Jak widać,
kretschmerowska „schizoidia” to prawdziwy termin-parasol. Niemiecki
psychiatra wrzucał do jednego worka osoby, które dziś zapewne
usłyszałyby diagnozę Schizotypal Personality Disorder (typ 1), Avoidant
Personality Disorder (typ 2) lub Schizoid Personality Disorder (typ 3).<br />
<br />
<br />
<b>Połowa XX wieku</b><br />
<br />
Teorie podobne do tych proponowanych przez Ernsta Kretschmera pojawiały
się również po II wojnie światowej. Dr Kenneth Kendler zwraca uwagę na
dorobek węgierskiego psychoanalityka Sandora Rado, który w 1953 r.
posłużył się pojęciem „schizotypu” – „psychodynamicznej ekspresji
schizofrenicznego genotypu”. Zgodnie z koncepcją Rado, ludzie
schizotypowi (obciążeni genetycznie, zagrożeni schizofrenią) cechują się
dwiema poważnymi wadami umysłowymi. Pierwszą z nich jest anhedonia,
czyli upośledzona zdolność do odczuwania jakiejkolwiek przyjemności.
Drugą – specyficzne zaburzenia świadomości własnego ciała. Zdaniem
węgierskiego psychoanalityka, niepokojące symptomy dostrzegalne u
pacjentów schizotypowych są tylko zewnętrznymi manifestacjami tych
wrodzonych deficytów. Sandor Rado wymieniał wiele oznak
„schizofrenicznego genotypu”, m.in. nadwrażliwość na odtrącenie,
trudności w budowaniu więzi międzyludzkich, chroniczny gniew, zakłócenia
kognitywne związane z niską odpornością na stres. W 1962 r. zabłysnął
kolejny badacz przyczyn schizofrenii: amerykański psycholog kliniczny
Paul E. Meehl. Stwierdził on, że niektórzy ludzie rodzą się z „defektem
integracji nerwowej” prowadzącym do nagminnych zniekształceń
poznawczych, lęków społecznych, anhedonii, ambiwalencji oraz poczucia
dyskomfortu w relacjach towarzyskich. Meehl nazwał ten defekt
„schizotaksją”, a jego nosicieli – „schizotypami” (zapożyczenie z
piśmiennictwa Rado). Praktycznym skutkiem schizotaksji miał być szeroki
wachlarz patologii niby-schizofrenicznych mogących ulec dekompensacji
psychotycznej.<br />
<br />
<br />
<b>Schizofrenie ambulatoryjne</b><br />
<br />
Z tego, co pisze dr Kenneth S. Kendler, wynika, że w pierwszej połowie
XX stulecia zaburzenie schizotypowe bywało utożsamiane z samą
schizofrenią. Do autorów, którzy prezentowali taki właśnie pogląd,
należał Gregory Zilboorg – jankeski psychiatra, psychoanalityk i tłumacz
literatury rosyjskojęzycznej (Żyd urodzony w Kijowie na Ukrainie,
wysoki urzędnik Rządu Tymczasowego Rosji po antycarskiej Rewolucji
Lutowej). W 1941 r. Zilboorg opublikował artykuł poświęcony
„schizofreniom ambulatoryjnym”, czyli syndromom dającym się odróżnić od
„zaawansowanej schizofrenii”. Przymiotnik „ambulatoryjny” wyraźnie
sugeruje, iż interesujący nas badacz nie widział konieczności
hospitalizacji osób schizotypowych (ciekawostka: w tamtych czasach nie
znano jeszcze leków neuroleptycznych. Schizofrenicy byli zwykle
umieszczani w szpitalach psychiatrycznych, gdzie próbowano ich kurować
za pomocą snu, gorączek, śpiączek insulinowych, wstrząsów chemicznych,
elektrowstrząsów, transfuzji krwi oraz leukotomii/lobotomii[1]). Gregory
Zilboorg przedstawiał „schizofrenie ambulatoryjne” jako relatywnie
łagodne choroby, w których nie występują urojenia ani halucynacje, lecz
wciąż są obecne elementy „autystycznego lub dereistycznego myślenia”.
Ludzie dotknięci tymi przypadłościami mieli być introwertyczni,
obdarzeni wybujałą wyobraźnią, pełni wewnętrznego niepokoju. Zilboorg
przypisywał im skrywaną nienawiść do otoczenia, hipochondrię tudzież
perwersyjne fantazje seksualne. „Schizofrenicy ambulatoryjni” byli
zdolni do pracy zarobkowej, ale nieufni i podejrzliwi w życiu prywatnym.<br />
<br />
<br />
<b>Schizofrenia pseudoneurotyczna<br />
(schizofrenia rzekomonerwicowa)</b><br />
<br />
Dr K.S. Kendler przybliża nam także koncepcję „schizofrenii
pseudoneurotycznej/rzekomonerwicowej”, jaką propagował
węgiersko-amerykański psychiatra Paul H. Hoch w latach 40. i 50. XX
wieku (w roku 1949 napisał on stosowny tekst wraz z Philipem Polatinem, a
w 1959 – wraz z Jamesem P. Cattellem). Hoch i jego koledzy utrzymywali,
że istnieje pewna grupa pacjentów, którzy skarżą się na rozmaite objawy
nerwicowe, lecz ich symptomy – zebrane w całość – dają obraz fenomenu
przypominającego schizofrenię. U podstaw „schizofrenii
rzekomonerwicowej” miał leżeć „pierwotny proces myślowy” podobny do
schizofrenicznego, ale zdecydowanie mniej chorobliwy. Do istotnych
elementów omawianego syndromu zaliczały się problemy z samooceną i
postrzeganiem własnego ciała, anomalie afektywne (rozregulowany nastrój
lub uderzający chłód emocjonalny), trudności w funkcjonowaniu
społecznym, niepoukładana seksualność, ogólny chaos wewnętrzny (widoczny
na zewnątrz). Jeśli chodzi o sprawy nerwicowe, to „schizofrenicy
pseudoneurotyczni” prezentowali szeroką gamę psychopatologii: obsesje,
fobie, uzależnienia, depersonalizacje i derealizacje, stany lękowe,
epizody depresyjne, zaburzenia konwersyjne bądź neurasteniczne. Częste w
tej populacji były czyny typu „acting-out” (spontaniczne incydenty o
charakterze samopocieszenia, przynoszące tylko chwilową ulgę), przelotne
psychozy oraz tendencje w kierunku wyolbrzymiania własnych przeżyć. Dr
Kendler podkreśla, że żaden z pacjentów opisywanych przez Hocha i
Polatina nie miał w rodzinie nikogo cierpiącego na pełnoobjawową
schizofrenię.<br />
<br />
<br />
<b>Droga do STPD</b><br />
<br />
Według dr. Kennetha S. Kendlera, ostatnim przystankiem na drodze do
Schizotypal Personality Disorder okazał się konstrukt „schizofrenii
pogranicznej” używany w latach 60. i 70. XX stulecia przez
amerykańskiego neurobiologa Seymoura S. Kety’ego i jego współpracowników
(nazwiska: David Rosenthal, Paul H. Wender, Fini Schulsinger, Bjorn
Jacobsen). Kety et al. prowadzili w Danii badania nad zdrowiem
psychicznym biologicznych krewnych adoptowanych schizofreników. Pragnęli
oni ustalić, czy faktycznie istnieje jakiś genetyczny związek między
kliniczną schizofrenią a lekkimi zaburzeniami schizopodobnymi. W celu
wykrycia osób schizopodobnych zespół naukowców pod wodzą Seymoura S.
Kety’ego opracował kategorię diagnostyczną „borderline schizophrenia” –
„schizofrenia z pogranicza”. Głównym źródłem inspiracji do stworzenia
tego konceptu była bleulerowska „schizophrenia latens” – „schizofrenia
utajona”. Kety i spółka czerpali również z dorobku późniejszych autorów,
takich jak Paul H. Hoch czy Helene Deutsch (polska Żydówka z Przemyśla,
zachodnioeuropejska i północnoamerykańska psychoanalityczka, asystentka
Zygmunta Freuda, która w 1942 r. ukuła termin „as-if personality” –
„osobowość jak-gdyby”). Pojęciem „schizofrenii pogranicznej”
zainteresowali się Robert L. Spitzer, Jean Endicott i Miriam Gibbon,
którzy pod koniec lat 70. nieco je zmodyfikowali i przechrzcili na
Schizotypal Personality Disorder (schizotypowe zaburzenie osobowości).
Konstrukt STPD stał się oficjalną etykietą diagnostyczną w momencie
publikacji nowatorskiego podręcznika DSM-III (1980)[2].<br />
<br />
<br />
<b>Schizotypal & Borderline</b><br />
<br />
Z kuriozalnego tworu „borderline schizophrenia” wywodzi się jeszcze
jedna kategoria medyczna stosowana przez specjalistów w procesie
diagnostycznym. Jak nietrudno odgadnąć, chodzi tutaj o BPD – Borderline
Personality Disorder (osobowość „z pogranicza”)[3]. Można zażartować, iż
STPD i BPD to bliźniacze rodzeństwo – dzieci tych samych rodziców,
urodzone dokładnie w tym samym czasie. Oczywiście, arbitralny podział
„schizofrenii pogranicznej” na Schizotypal PD i Borderline PD nie
przypadł do gustu wszystkim badaczom tematu. Robert L. Spitzer, MD i
Jean Endicott, Ph.D („Justification for Separating Schizotypal and
Borderline Personality Disorders” – „Schizophrenia Bulletin” 1979,
Academic.oup.com/SchizophreniaBulletin) zawiadamiają o surowej krytyce,
jaka wyszła spod pióra Johna G. Gundersona i Larry’ego J. Sievera. Otóż
wspomniani panowie uznali rozgraniczenie STPD i BPD za mnożenie bytów
ponad miarę. Zdaniem Spitzera i Endicott, uczynienie dwóch etykiet z
jednego konstruktu było palącą koniecznością, gdyż w literaturze
akademickiej „borderline” („pogranicze” psychozy) jest rozumiane w
dwojaki sposób. Z jednej strony, przypina się tę łatkę ludziom
prezentującym życiową „niestabilność” oraz „podatność na zranienie”
(domena BPD). Z drugiej – wrzuca się do tego worka osoby, które
zdradzają „pewne psychopatologiczne cechy przypominające schizofrenię
rezydualną” (domena STPD). Robert L. Spitzer i Jean Endicott przekonują,
iż nowe opcje diagnostyczne minimalizują ryzyko zbędnych nieporozumień.
Innowacja ta leży w interesie pacjentów, lekarzy i uczonych.<br />
<br />
<br />
<b>Marsjanie a Wenusjanki</b><br />
<br />
Thomas H. McGlashan, MD i Karen K. Bardenstein, Ph.D („Schizotypal
Personality Disorder: Gender Differences” – „Journal of Personality
Disorders” 1988, GuilfordJournals.com/loi/pedi) analizują podobieństwa i
różnice, jakie udało im się odkryć u mężczyzn i kobiet dotkniętych
schizotypowym zaburzeniem osobowości. Pierwsze spostrzeżenie, o którym
wypada napomknąć, to fakt, że zdolności intelektualne obu grup chorych
wykraczają ponad przeciętność. Wśród jegomościów z STPD trafiają się
dżentelmeni wybitnie inteligentni. Tym, co odróżnia schizotypów od
schizotypiar, jest przede wszystkim stopień uspołecznienia. Faceci
cierpiący na Schizotypal Personality Disorder wydają się bardziej
schizoidalni niż facetki obarczone tą samą przypadłością. Już w młodym
wieku uchodzą oni za wyalienowanych samotników. Kobiety z STPD częściej
prezentują zachowania przywodzące na myśl Borderline Personality
Disorder. Nie izolują się one aż tak jak mężczyźni, ale ujawniają
wyraźne trudności w budowaniu prawidłowych relacji międzyludzkich.
Ogólne funkcjonowanie schizotypowych pań jest oceniane dosyć wysoko. W
skali Lestera B. Luborsky’ego (Health-Sickness Rating Scale, 1962 r.)
uzyskują one średnio 78 punktów na 100 możliwych. Tymczasem schizotypowi
panowie mają problem ze zdobyciem nawet 50 punktów (przeciętny wynik:
48/100). Thomas H. McGlashan i Karen K. Bardenstein nie przeczą, że ich
ustalenia mogą być miarodajne tylko w odniesieniu do białych,
hospitalizowanych psychiatrycznie obywateli z klasy średniej. Tacy
właśnie pacjenci przeważali w dobranej próbie badawczej.<br />
<br />
<br />
<b>Geny to nie wszystko!</b><br />
<br />
Adrian Raine, Ph.D („Schizotypal Personality: Neurodevelopmental and
Psychosocial Trajectories” – „Annual Review of Clinical Psychology”
2006, AnnualReviews.org/journal/clinpsy) zaznacza, że chociaż geny
odgrywają niebagatelną rolę w etiologii zaburzeń ze spektrum
schizofrenii, istotne są także czynniki środowiskowe oddziałujące na
daną jednostkę od momentu poczęcia. Głównym niebezpieczeństwem dla
obciążonego genetycznie płodu są pospolite infekcje sezonowe tudzież
ekspozycja brzemiennej kobiety na niskie temperatury. Z badań
przeprowadzonych na Mauritiusie wynika, że wirus grypy – atakujący matkę
w piątym miesiącu ciąży – może być współodpowiedzialny za pozytywne
objawy schizotypii u podatnego potomka. Negatywne symptomy STPD wydają
się zaś dodatnio skorelowane z wystawieniem organizmu na chłód w drugim
trymestrze ciąży. Do snucia podobnych wniosków skłaniają badania
zrealizowane w Finlandii. Okazuje się, że w kraju św. Mikołaja grypa
sezonowa – dopadająca niewiastę w szóstym miesiącu stanu błogosławionego
– jest współwinna rozwoju cech schizotypowych u predysponowanego
dziecka. Badania angielskie i kanadyjskie sugerują ogromną rolę
komplikacji porodowych oraz anomalii położniczych w wywoływaniu
schizotypii i schizoidii. Badania holenderskie wskazują niedożywienie w
okresie prenatalnym jako czynnik ryzyka „schizoidalności” w znaczeniu z
lat 40. XX wieku (mowa o dzisiejszych kategoriach: Schizoid PD,
Schizotypal PD i Avoidant PD). Badania szkockie demaskują związek między
sztucznym karmieniem noworodka a schizotypią, schizoidią i
schizofrenią.<br />
<br />
<br />
<b>STPD w popkulturze</b><br />
<br />
Doktorantka psychologii Ana (jankeska wideoblogerka rumuńskiego
pochodzenia, założycielka psychoedukacyjnego kanału
YouTube.com/channel/UCOxhlNofmYH-MRC36TURUGw) uważa, że dobrym
przykładem postaci fikcyjnej ze schizotypowym zaburzeniem osobowości
jest Luna „Pomyluna” Lovegood – ekscentryczna przyjaciółka Harry’ego
Pottera ukazana po raz pierwszy w powieści „Harry Potter i Zakon
Feniksa” (2003) Joanne Kathleen Rowling. Luna była marzycielską,
introwertyczną, odepchniętą przez rówieśników nastolatką, która – w
pewnym sensie – żyła we własnym świecie. Miała ona niebanalne
zainteresowania oraz cudaczne upodobania w kwestii przyodziewku. Co
więcej, doświadczała niestandardowych zjawisk percepcyjnych. Należała
jednak do domu Ravenclaw w Hogwarcie (uznawanego za tamtejszą kuźnię
talentów, optymalne miejsce dla wyjątkowo uzdolnionych uczniów). Moim
zdaniem, reprezentatywną egzemplifikacją Schizotypal Personality
Disorder w kulturze masowej jest również Lydia Deetz, młodociana
bohaterka komediohorroru „Sok z Żuka” (1988) w reżyserii Tima Burtona.
Ta mroczna, gotycka dziewczyna – rozmawiająca z duchami poprzednich
właścicieli swojej posiadłości – sama określiła siebie mianem „dziwnej i
niezwykłej” („I, myself, am strange and unusual”). Cechy STPD ujawniał
ponadto Tobias z fantastycznonaukowego cyklu powieściowego „Animorphs”
(1996-2001) Katherine Alice Applegate. Pozwolę sobie zacytować fragment
wstępnego tomu owej serii (przekład Marka Karpińskiego datowany na rok
2000). Jest to wyimek dotyczący lądowania UFO na opuszczonej budowie
centrum handlowego:<br />
<br />
<i>„Pierwszy zobaczył to coś Tobias. Szedł z uniesioną głową i wpatrywał
się w gwiazdy. Taki właśnie był – dziwny, zatopiony we własnym świecie
marzeń. Nagle zatrzymał się w pół kroku i podniósł rękę, wskazując na
niebo wprost nad naszymi głowami.<br />
– Patrzcie – szepnął.<br />
– Co jest? – spytałem, zirytowany, że opóźnia marsz. Zdawało mi się, że
słyszę za plecami kroki seryjnego mordercy z piłą łańcuchową. <br />
– Sam zobacz – powiedział dziwnym głosem Tobias. Brzmiały w nim zdumienie i powaga. (…)<br />
Tobias uśmiechał się, ale z niego zawsze było dziwadło. Nigdy się nie bał dziwnych rzeczy, a raczej tego, co normalne.<br />
– Zaraz wyląduje – oznajmił rozradowany. Oczy błyszczały mu z podniecenia, a długie jasne włosy były nastroszone”</i><br />
<br />
<b>K.A. Applegate, „Animorphs. Inwazja”<br />
(wydaw. Egmont Polska, Warszawa 2001)</b><br />
<br />
<br />
<b>Zamiast zakończenia</b><br />
<br />
Czytelnikom, którym spodobał się niniejszy artykuł, polecam moje
wcześniejsze teksty poświęcone perturbacjom osobowościowym z klastrów
„A” i „C” DSM-5: „Schizoidia i schizoidzi. Czym jest osobowość
schizoidalna?” (materiał o Schizoid Personality Disorder, listopad 2019
r.), „Anankastia i anankaści. Czym jest osobowość anankastyczna?”
(materiał o Obsessive-Compulsive Personality Disorder, grudzień-styczeń
2019/2020 r.), „AvPD. Podtyp schizoidii czy głęboka fobia społeczna?”
(materiał o Avoidant Personality Disorder, luty-marzec 2020 r.),
„Paranoja i paranoicy. Czym jest osobowość paranoiczna?” (materiał o
Paranoid Personality Disorder, kwiecień-maj 2020 r.). Każda z
wymienionych publikacji jest ogólnodostępna w cyberprzestrzeni
(Njnowak.blogspot.com, Njnowak.wordpress.com, Njnowak.tumblr.com,
Njnowak.livejournal.com, Njnowak.altervista.org).<br />
<br />
Jeśli chodzi o mnie, to mam stwierdzoną osobowość
anankastyczno-unikającą (OCPD + AvPD) z subklinicznymi cechami
schizoidalnymi, zależnymi, narcystycznymi oraz „depresyjnymi”
(Depressive/Melancholic Personality Disorder – niekanoniczna,
proponowana etykieta diagnostyczna). Gdy miałam 18 lat, podejrzewano u
mnie również Schizotypal PD. Chyba mogę powiedzieć, że „byłam
podejrzana, lecz niczego mi nie udowodniono” (cha, cha, cha!). Z drugiej
strony… Stare porzekadło głosi: „Kto się wróblem urodził, kanarkiem nie
umrze”. Osobowość unikająca – zupełnie jak schizotypowa, schizoidalna i
paranoiczna – bywa niekiedy zaliczana do zaburzeń ze spektrum
schizofrenii. Pisali o tym David L. Fogelson, Keith H. Nuechterlein,
Robert A. Asarnow, Diana L. Payne, Kenneth L. Subotnik, Kristen C.
Jacobson, Michael C. Neale i Kenneth S. Kendler w opracowaniu
zatytułowanym „Avoidant personality disorder is a separable
schizophrenia-spectrum personality disorder even when controlling for
the presence of paranoid and schizotypal personality disorders: The UCLA
family study” („Schizophrenia Research” 2007,
ScienceDirect.com/journal/schizophrenia-research)[4].<br />
<br />
Trzeba odnotować, iż przyszłam na świat zimą (19 lutego 1991 r.), w
ósmym miesiącu życia płodowego, przez cesarskie cięcie. Pochodziłam z
ciąży zagrożonej, byłam nieprawidłowo ułożona w macicy, a w okresie
niemowlęcym zazwyczaj piłam mleko z butelki. Od urodzenia mam też duże
problemy ze snem i zasypianiem. Już jako małe dziecko (czytaj: niemowlę)
cierpiałam na bezsenność, w szkole średniej spałam dosłownie 2-3
godziny na dobę, a po studiach wyższych (oczywiście, zaocznych, gdyż
panicznie bałam się akademika/stancji/współlokatorstwa[5]) popadłam w
ekstremalne zaburzenia rytmu dobowego. W wieku nastoletnim pojawiły się u
mnie parasomnie, takie jak bruksizm (nieświadome zaciskanie zębów przez
sen, skutkujące recesjami dziąsłowymi, ubytkami klinowymi siekaczy
bocznych i dysfunkcją stawu skroniowo-żuchwowego) czy „zespół
eksplodującej głowy” – „exploding head syndrome” (sporadyczne
halucynacje słuchowe występujące podczas usypiania: pojedynczy głos
wykrzykujący moje imię i gwałtownie wyrywający mnie z letargu). Od
jesieni 2018 r. biorę leki psychotropowe, albowiem naturalne tabletki
ziołowe nigdy nie pomagały mi zasnąć. Neuroleptyki – wspomagane
przeciwhistaminową prometazyną – „robią” mi za proszki nasenne. Poza
tym, zażywam antydepresanty z grupy SSRI na objawy agorafobii,
socjofobii i nerwicy natręctw. Opłakane konsekwencje bruksizmu zmuszają
mnie do bezterminowego korzystania z usług periodontologa (od 2012 r.),
ortodonty (od 2013 lub 2014 r.) i fizjoterapeuty (od 2016 r.).<br />
<br />
<br />
<b>Natalia Julia Nowak,<br />
czerwiec-lipiec 2020 r.</b><br />
<br />
<br />
<b>PS.</b> Według dr. Todda Grandego, ze schizotypowym zaburzeniem
osobowości mogli/mogą się zmagać następujący zbrodniarze: Jeffrey Dahmer
(seryjny morderca, nekrofil, „kanibal z Milwaukee”) i James Holmes
(naśladowca fikcyjnego Jokera – antagonisty Batmana, sprawca strzelaniny
na premierze filmu „Mroczny Rycerz powstaje” w mieście Aurora w stanie
Kolorado). Wypada nadmienić, że u Dahmera dopatrywano się także
Borderline Personality Disorder (i kilku innych patologii umysłowych).
Jak już ustaliliśmy, współczesne konstrukty STPD i BPD wywodzą się z
historycznego konceptu „schizofrenii pogranicznej” – „borderline
schizophrenia” autorstwa Seymoura Kety’ego i jego towarzyszy.<br />
<br />
<br />
<b>PRZYPISY</b><br />
<br />
[1] Wartościowe materiały o dziejach branży psychiatrycznej: Andrzej
Kapusta, „Psychiatria XX wieku w Europie Zachodniej i USA: próba
retrospekcji” („Kwartalnik Historii Nauki i Techniki” 2003,
Bazhum.muzhp.pl), Tomasz Zyss, Robert T. Hese, Andrzej Zięba, „Terapia
wstrząsowa w psychiatrii – rys historyczny” („Psychiatria Polska” 2008,
PsychiatriaPolska.pl), Eric D. Peselow, Kishor Malavade, R. Sandlin
Lowe, Ira Glick, „Historyczne oraz alternatywne metody leczenia w
psychiatrii” („Psychiatria po Dyplomie” 2009, PoDyplomie.pl/pspd),
Patric Blomstedt, Marwan I. Hariz, „A short history of psychiatric
neurosurgery” (edukacyjna prezentacja multimedialna, 2018,
YouTube.com/channel/UCB-a7tGats7X9P3kthfQ9nA), Patric Blomstedt,
„Maurice Ducosté. The inventor of lobotomy” (edukacyjna prezentacja
multimedialna, 2020, YouTube.com/channel/UCB-a7tGats7X9P3kthfQ9nA),
Sundararajan Rajagopal, „Psychiatry Lecture: History of Psychiatry”,
„Psychiatry Lecture: Physical Treatments in Psychiatry” (edukacyjne
prezentacje multimedialne, 2015-2017,
YouTube.com/channel/UCVZhg8unEqo0XUm8cHAIwbA).<br />
<br />
[2] Nie zaszkodzi napomknąć, że w DSM-II (1968) obecna była kategoria
„schizophrenia, latent type” – „schizofrenia, typ utajony”. Natomiast w
DSM-I (1952) widniał mętny termin „schizophrenic reaction, chronic
undifferentiated type” – „reakcja schizofreniczna, przewlekły typ
niezróżnicowany”. Cyfrową kopię podręcznika DSM-II można znaleźć na
stronie internetowej „Mad in America”
(MadInAmerica.com/wp-content/uploads/2015/08/DSM-II.pdf). Księga DSM-I
została zaś udostępniona w serwisie „Turk Psikiyatri”
(TurkPsikiyatri.org/arsiv/dsm-1952.pdf).<br />
<br />
[3] W międzynarodowej klasyfikacji chorób ICD-10
(ICD.WHO.int/browse10/2019/en) formalnym odpowiednikiem Borderline
Personality Disorder jest „osobowość chwiejna emocjonalnie”, czyli
Emotionally Unstable Personality Disorder – EUPD (F60.3). Konstrukt EUPD
dzieli się na dwa podtypy: „impulsywny” („impulsive” – F60.30) i
„pograniczny” („borderline” – F60.31). Aby można było rozpoznać
„osobowość chwiejną emocjonalnie typu pogranicznego”, pacjent musi
spełniać co najmniej trzy kryteria przewidziane dla typu impulsive, a do
tego minimum dwa kryteria zarezerwowane dla typu borderline (zobacz:
WHO.int/classifications/icd/en/GRNBOOK.pdf). W Stanach Zjednoczonych,
gdzie klinicyści korzystają z podręczników DSM-5 i ICD-10-CM, nie
stosuje się etykiety „osobowość chwiejna emocjonalnie typu
impulsywnego”. Całe pojęcie EUPD (F60.3) jest tam utożsamiane z
Borderline Personality Disorder. Księga ICD-10-CM, federalna adaptacja
ICD-10, nie zawiera kodów F60.30 i F60.31 (dowód:
ICD.codes/icd10cm/F603). Jeżeli chodzi o Chińską Republikę Ludową, która
używa lokalnego podręcznika CCMD-3 (Chinese Classification of Mental
Disorders, Third Edition), to akceptowanym ekwiwalentem BPD/EUPD jest
tam IPD, tzn. Impulsive Personality Disorder – „impulsywne zaburzenie
osobowości” (źródło: Jie Zhong, Freedom Leung, „Diagnosis of Borderline
Personality Disorder in China: Current Status and Future Directions” –
„Current Psychiatry Reports” 2009, ResearchGate.net).<br />
<br />
[4] Maszynopis artykułu jest dostępny – za darmo i bez cięć – w serwisie
National Center for Biotechnology Information (NCBI to wydział
jankeskiej biblioteki National Library of Medicine, która podlega
rządowej agencji zdrowia publicznego National Institutes of Health):
Ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC1904485<br />
<br />
[5] Niewtajemniczonych wtajemniczam, zapominalskim przypominam: od
starszych klas podstawówki aż do egzaminu maturalnego doświadczałam
bullyingu – dokuczania, wyszydzania, upokarzania – ze strony
rozwydrzonych niedorostków, którym przeszkadzało moje wzorowe
zachowanie, skromny ubiór, surowe obyczaje i intelektualne
zainteresowania (np. czytanie książek na przerwach w szkole, uważne
słuchanie nauczycieli podczas zajęć dydaktycznych). W połowie II klasy
LO życzliwi dorośli – świadomi mojego pogarszającego się stanu
emocjonalnego – przyznali mi nauczanie indywidualne, czyli prawo do
edukacji w oddzielnej sali lekcyjnej. Po tym wszystkim, co przeżyłam
jako uczennica, nawet nie chciałam słyszeć o mieszkaniu pod jednym
dachem z balującą młodzieżą ze studiów dziennych (ani z innymi obcymi
ludźmi!). Rozumiałam przecież, że studenteria jest niewiele starsza od
gimbazy i licbazy, ale pełnoletnia (uprawniona m.in. do kupowania
alkoholu) i wyrwana spod kontroli rodzicielskiej. Moje traumy szkolne
częściowo przyczyniły się do tego, iż nigdy nie umówiłam się z nikim na
rendez-vous. Bardzo wcześnie dotarło do mnie, że w XXI stuleciu
randkowanie zupełnie mija się z celem, albowiem żaden kawaler – który w
wieku 13 lat oglądał pornosy zamiast dobranocek – nie będzie skłonny
poczekać z seksem do ślubu. A ja jestem grzeczną dziewczynką i strasznie
mi zależy na utrzymaniu tego chwalebnego statusu. Uważam, że miłość do
mężczyzny nigdy nie powinna być silniejsza niż miłość do własnej cnoty.
Lepiej stracić chłopaka aniżeli cześć panieńską. Adoratorów można mieć –
w ciągu całego żywota – nieskończenie wielu, ale dziewictwo ma się
tylko jedno. Reputacja niewieścia to sprawa honorowa. Nie należy stawiać
miłości ponad honorem.<br />
Natalia Julia Nowakhttp://www.blogger.com/profile/07476661304473409593noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6323389487013129445.post-13470377195406018882020-05-18T07:21:00.001-07:002020-05-18T07:21:40.358-07:00Paranoja i paranoicy. Czym jest osobowość paranoiczna?<i>„Każdy ukrywa coś z tyłu głowy,<br />
każdy chowa coś w rękawie, tak.<br />
Wszyscy są mocno splątani –<br />
– najciaśniej, jak tylko potrafią.<br />
I każdy z nich<br />
próbuje mnie udusić, tak. (…)<br />
<br />
Każdemu z nich<br />
zjadliwe plotki kapią z języka.<br />
Wszyscy nie mogą się doczekać,<br />
aż zobaczą mnie uciekającego, tak.<br />
Każdy ma nabitą historyjkę<br />
i przyjmuję za fakt,<br />
iż wszyscy widzą tarczę strzelniczą<br />
na moich plecach, tak.<br />
<br />
Węszę spisek. Ciągle o mnie kłamią.<br />
Prześladują mnie. Widzę was tutaj.<br />
Czy wy nie wiecie, że dokarmiacie<br />
moją paranoiczną osobowość?!”</i><br />
<br />
<b>Alice Cooper – „Paranoiac Personality”<br />
[z płyty „Paranormal”, 2017 r.,<br />
tłumaczyła Natalia Julia Nowak]</b><br />
<br />
<br />
<br />
<b>Kategoria do likwidacji</b><br />
<br />
Paranoiczne zaburzenie osobowości (Paranoid Personality Disorder – PPD,
F60.0 w międzynarodowej klasyfikacji chorób ICD-10) jest jednym z
najsłabiej zbadanych syndromów znanych współczesnej psychiatrii. Zgodnie
z tym, co mówi amerykański naukowiec Todd L. Grande, Ph.D (profesor
nadzwyczajny Wilmington University w miasteczku New Castle w stanie
Delaware, aktywny psychoedukator występujący na kanale
YouTube.com/user/RioGrande51), kategoria PPD została uwzględniona we
wszystkich wydaniach jankeskiego podręcznika
diagnostyczno-statystycznego DSM. Niestety, jej użyteczność kliniczna
coraz częściej bywa kwestionowana. Po pierwsze: literatura akademicka
dotycząca Paranoid Personality Disorder jest niesłychanie uboga,
ponieważ ludzie z tym zaburzeniem psychicznym zwykle nie chcą
współpracować z służbą zdrowia. Po drugie: niemal cały konstrukt
osobowości paranoicznej mieści się w szerszym, nowocześniejszym pojęciu
zaburzeń schizotypowych (Schizotypal Personality Disorder – STPD). Po
trzecie: kryteria diagnostyczne F60.0 częściowo pokrywają się z
kryteriami diagnostycznymi chorobliwego narcyzmu (Narcissistic
Personality Disorder – NPD). Po czwarte: osobowość paranoiczna w czystej
formie należy do rzadkości, albowiem 75% pacjentów cierpiących na PPD
ujawnia również inne perturbacje osobowościowe (zazwyczaj schizotypowe –
STPD, schizoidalne – SPD, unikające – AvPD, narcystyczne – NPD lub
pograniczne/borderline – BPD). Po piąte: F60.0 to problem łatwy do
przeoczenia, gdyż myślenie paranoiczne może towarzyszyć wielu anomaliom
umysłowym, od PTSD aż po ChAD.<br />
<br />
<br />
<b>Kryteria diagnostyczne ICD-10,<br />
WHO.int/classifications/icd/en/GRNBOOK.pdf<br />
[przełożyła Natalia Julia Nowak]</b><br />
<br />
<i>1. „Excessive sensitivity to setbacks and rebuffs” („Nadmierna wrażliwość na porażki i odmowy”)<br />
2. „Tendency to bear grudges persistently, e.g. unforgiveness of
insults, injuries or slights” („Skłonność do uporczywego trzymania
urazy, np. niewybaczania obelg, zranień czy lekceważenia”)<br />
3. „Suspiciousness and a pervasive tendency to distort experience by
misconstruing the neutral or friendly actions of others as hostile or
contemptuous” („Podejrzliwość oraz całościowa tendencja do
zniekształcania doświadczeń poprzez błędne interpretowanie neutralnych
lub przyjaznych działań innych ludzi jako wrogich bądź pogardliwych”)<br />
4. „A combative and tenacious sense of personal rights out of keeping
with the actual situation” („Bojowe i wytrwałe poczucie osobistych praw,
nieadekwatne do rzeczywistej sytuacji”)<br />
5. „Recurrent suspicions, without justification, regarding sexual
fidelity of spouse or sexual partner” („Nawracające podejrzenia,
niedające się usprawiedliwić, w kwestii seksualnej wierności
współmałżonka czy partnera seksualnego”)<br />
6. „Persistent self-referential attitude, associated particularly with
excessive self-importance” („Uporczywe nastawienie ksobne, związane
szczególnie z nadmiernym poczuciem własnej ważności”)<br />
7. „Preoccupation with unsubstantiated ‘conspiratorial’ explanations of
events around the subject or in the world at large” („Zaabsorbowanie
bezpodstawnymi ‘spiskowymi’ wyjaśnieniami wydarzeń wokół siebie lub w
szerokim świecie”)</i><br />
<br />
<br />
<b>Mizantropia stosowana</b><br />
<br />
Według dr. Todda L. Grandego, człowiek dotknięty paranoicznym
zaburzeniem osobowości cechuje się ekstremalną podejrzliwością,
nieufnością oraz wrogością wobec gatunku Homo sapiens. Osobnik taki
wychodzi z założenia, że istoty ludzkie są z gruntu niegodziwe, a ich
motywy – brudne i cyniczne. Uważa, iż nikomu nie można wierzyć, ponieważ
każdy może się okazać zdrajcą, szpiegiem lub oszustem. Paranoik „patrzy
na ręce” wszystkim ludziom ze swojego otoczenia: rodzinie, znajomym,
sąsiadom, wspólnikom. Niestrudzenie szuka na nich „haków”, aby móc bez
skrupułów naciągać fakty pod tezę. W uniwersum PPD obowiązuje
„domniemanie winy”. Jeśli ktoś nieumyślnie wyrządza choremu szkodę, to
zostaje przezeń oskarżony o celowe działanie w złej wierze. Jednostka
paranoiczna nigdy nie przebacza realnych ani wyimaginowanych krzywd.
Chętnie wypomina bliźnim dawne potknięcia, a nawet dąży do odwetu za
doznane urazy. Z wiedzy dr. T.L. Grandego wynika, że Paranoid
Personality Disorder to jedno z niewielu zaburzeń osobowości, które
wiążą się z podwyższonym ryzykiem zachowań agresywnych względem innych
ludzi[1]. Pacjent cierpiący na F60.0 może stosować groźby karalne albo
uprawiać szeroko pojęty stalking. Rękoczyny? Człowiek paranoiczny raczej
nie zaatakuje nikogo z zimną krwią. Gdyby jednak został wyprowadzony z
równowagi, mógłby wdać się w bójkę ze swoim winowajcą. Paranoik żyjący w
stałym związku intymnym zazwyczaj jest szalenie zazdrosny o swoją
„drugą połowę”. A stąd już tylko krok do ciągłego kontrolowania
ukochanej osoby (w poszukiwaniu dowodów ewentualnej zdrady).<br />
<br />
<br />
<b>Błędne koło</b><br />
<br />
Jak twierdzi dr Todd L. Grande, ludzie dotknięci Paranoid Personality
Disorder nie są zupełnie aspołeczni. Pod tym względem różnią się od
jednostek schizoidalnych i schizotypowych (PPD, SPD i STPD to trzy
zaburzenia osobowości zawarte w klastrze „A” psychiatrycznego
podręcznika DSM-5. Wspólnym mianownikiem tych syndromów jest ich
„dziwaczny” i „ekscentryczny” charakter)[2]. Większość paranoików wcale
nie ma pustelniczej natury ani skłonności do wyruszania na duchową
emigrację. Dlaczego więc pacjenci z F60.0 tak często bywają
wyalienowani? Ano, dlatego, że zrażają do siebie całe otoczenie
społeczne. Ten, kto widzi w innych farbowane lisy, sam w końcu zaczyna
być postrzegany jako wilk w owczej skórze. Osoby paranoiczne
nieświadomie prowokują bliźnich do negatywnych reakcji, a potem
utwierdzają się w przekonaniu, iż od samego początku miały rację (tzn.
przejrzały wszystkich na wylot). Paranoik to osobnik, do którego bardzo
trudno się zbliżyć. Unika on głośnego wyrażania swoich myśli oraz
podawania obszernych informacji na swój temat. Wyznaje bowiem zasadę
„wszystko, co powiesz, może być wykorzystane przeciwko tobie”. Jednostka
cierpiąca na PPD nie lubi się zbytnio uzewnętrzniać, lecz kiedy inni
ludzie próbują coś o niej wyartykułować, ta nierzadko traktuje to jako
zamach na swoją reputację (postawa defensywna, konfrontacyjna). Człowiek
paranoiczny uchodzi w swoim środowisku za kogoś chłodnego, oschłego,
surowego i zgryźliwego. Może jednak dobrze funkcjonować w grupie osób o
podobnych zapatrywaniach, np. wśród zwolenników spiskowej teorii
dziejów.<br />
<br />
<br />
<b>Obraza majestatu</b><br />
<br />
Dr n. med. Sławomir Murawiec (psychiatra, psychoterapeuta, publicysta
portalu „Medycyna Praktyczna” – MP.pl) odnotowuje, iż ludzie z F60.0
generalnie nie widzą w swoim postępowaniu niczego zdrożnego. Nie uważają
się oni za paranoików, toteż nie szukają dla siebie fachowej pomocy.
Jeśli trafiają do poradni specjalistycznej, to zwykle dlatego, że ktoś
inny zmusił ich do poddania się profesjonalnym badaniom. Czasem jednak
chory wpada we własne sidła. Idzie do psychiatry lub psychologa, żeby
poprosić o radę w sprawie innej osoby, a przypadkiem dowiaduje się, iż
to on jest źródłem zgłaszanego problemu. Zdaniem dr. S. Murawca, ludzie
paranoiczni są wyjątkowo niewdzięcznymi pacjentami. Rozpoznanie
zaburzenia i propozycję psychoterapii/farmakoterapii często odbierają
jako niewybredny afront. Opinia diagnosty jawi im się jako zniewaga,
patologizacja krytycznego myślenia albo próba zdyskredytowania
antyreżimowej opozycji. Człowiek z PPD, któremu zaoferowano potrzebne
leczenie, może gniewnie odrzucić pomocną dłoń. Jeżeli – mimo wszystko –
zdecyduje się on współpracować ze specjalistą, raczej nie będzie to
oznaczało końca kłopotów. Dr Sławomir Murawiec pisze: „Pacjent z
osobowością o typie paranoicznym może się bardzo łatwo poczuć źle
traktowany jako pacjent, nieszanowany, niezrozumiany, a nawet
niesłusznie oskarżany lub oszukany. (…) Bywa, że kontakt takiej osoby z
profesjonalistami ochrony zdrowia jest gwałtownie zrywany, kiedy pacjent
ostatecznie utraci do nich zaufanie; czasami kieruje w tych
okolicznościach pod ich adresem różne skargi i roszczenia”.<br />
<br />
<br />
<b>Społeczna dżungla</b><br />
<br />
Mgr Małgorzata Strzałkowska (psycholog, psychoterapeutka, współtwórczyni
serwisu ZaburzeniaOsobowosci.pl będącego pobocznym projektem Fundacji
im. Boguchwała Winida na Rzecz Rozwoju Psychoterapii Psychoanalitycznej)
przybliża nam hipotetyczną genezę Paranoid Personality Disorder. Wedle
tej autorki, do wystąpienia F60.0 u syna/córki nierzadko przyczyniają
się apodyktyczni rodzice. Chodzi tutaj o dorosłych, którzy wychowują
swoją latorośl „w atmosferze lęku oraz podejrzliwości wobec świata i
innych ludzi”. Opiekunowie tacy ukazują rzeczywistość społeczną jako
pełną niebezpieczeństw, a jednocześnie ignorują potrzeby emocjonalne
potomstwa i nie pozwalają mu otwarcie użalać się nad sobą. „W ten sposób
powstaje u nich [dzieci – przypis NJN] wzorzec braku podstawowego
zaufania do innych. Dziecko uczy się również, że wszystko, co wiąże się
ze słabością, jest godne potępienia i pogardy, dlatego trudno mu później
zaakceptować jakiekolwiek negatywne cechy u siebie” – tłumaczy mgr M.
Strzałkowska. Paranoik wkracza w dorosłe życie z przeświadczeniem, że
jest silny, twardy, prawy i sprawiedliwy. Jego egzystencja staje się
dramatyczną walką o przetrwanie w środowisku imitującym amazońską
dżunglę. Człowiek dotknięty PPD postrzega siebie jako rycerza bez skazy,
któremu przyszło stawiać czoło zdegenerowanemu otoczeniu. Nie ufa on
ludziom piastującym kierownicze stanowiska, toteż gromko domaga się
niezależności i respektowania swoich swobód obywatelskich. Chce być
panem własnego losu, gdyż w głębi serca czuje się uciśnioną ofiarą
systemu (trauma z dzieciństwa!).<br />
<br />
<br />
<b>Narcyzi? Anankaści?</b><br />
<br />
Na stronie internetowej „Emocje: życie warte przeżycia” (Emocje.pro)
znajdujemy obszerną publikację „Osobowość Paranoiczna. Paranoid
Personality Disorder. PPD” składającą się z dwóch treściwych rozdziałów:
miniatury literackiej lub studium przypadku (pióra Moniki Rutke) oraz
wyczerpującego omówienia F60.0 na tle innych perturbacji osobowościowych
(pióra Marii Czarneckiej). Szczególnie ciekawa jest ta druga wypowiedź
pisemna, w której zostały przedstawione m.in. podobieństwa i różnice
między PPD a NPD. „Osoba paranoiczna, w przeciwieństwie do osoby
narcystycznej, nie jest podatna na pochlebstwa i nie przekonuje się do
innych ludzi – wyjaśnia Maria Czarnecka. – Osoba paranoiczna jest oddana
tylko wobec osób lojalnych i o tym samym systemie wartości, zaś osoba
narcystyczna jest w stanie wykorzystać każdego, aby zaspokoić swoje
potrzeby. Osoba narcystyczna spodziewa się ze strony innych podziwu, zaś
osoba paranoiczna spisku i sabotażu”. Twórczyni cytowanego tekstu
podejmuje także próbę porównania PPD z OCPD (osobowością anankastyczną,
czyli obsesyjno-kompulsywną). „Obie są racjonalne oraz mocno
kontrolujące siebie i innych. Obie mają sztywne przekonania, które
zniekształcają rzeczywistość na poziomie procesów uwagi i przetwarzania
informacji” – notuje Czarnecka. Na czym więc polega różnica dzieląca te
dwa fenomeny? Otóż anankaści nie mają większych problemów z
podporządkowaniem się władzom państwowym czy przełożonym w miejscu
pracy. Natomiast paranoicy to wieczni dysydenci, którzy widzą w swoich
zwierzchnikach skorumpowanych kłamców i krwiopijców.<br />
<br />
<br />
<b>Norma? Psychoza?</b><br />
<br />
Mgr Lucyna Muraszkiewicz (psycholog kliniczna, długoletnia pracownica
Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie, dociekliwa blogerka
poruszająca tematykę zdrowia psychicznego – SalusProDomo.pl/blog)
zapewnia, że nie każdy skryty i sceptyczny człowiek musi być od razu
pełnoobjawowym paranoikiem. Tak naprawdę, etykietka F60.0 przysługuje
tylko tym delikwentom, których nawyki mentalne rażąco wykraczają poza
ramy zdrowego rozsądku. „Za odmianę osobowości paranoicznej mieszczącą
się w granicach normy można uznać tak zwany styl czujny – stwierdza mgr
L. Muraszkiewicz. – Osoby o stylu czujnym podchodzą do innych z rezerwą i
ostrożnością, zwracają uwagę na to, co i jak inni mówią, wychwytują
podteksty, są wyczulone na niuanse konwersacji. Jednak nie odrzucają
nikogo na podstawie podejrzeń, nie doszukują się lekceważenia, a gdy
kogoś poznają, cenią sobie i szanują zaufanie, lojalność i szczerość”. Z
drugiej strony, pacjentów dotkniętych PPD nie wolno stawiać w jednym
szeregu z nieszczęśnikami cierpiącymi na urojenia prześladowcze.
Skrzywienia charakteru i stany psychotyczne to dwie różne rzeczy,
chociaż eksperci dowodzą pokrewieństwa między F60.0 a schizofrenią
paranoidalną (F20.0) i uporczywymi zaburzeniami urojeniowymi (F22). Mgr
Lucyna Muraszkiewicz: „Jeszcze inne badania wskazują na silniejszy
genetyczny związek pomiędzy paranoicznym zaburzeniem osobowości a
zaburzeniami urojeniowymi, niż obu tymi postaciami a schizofrenią
paranoidalną. Klinicyści podkreślają, że dekompensacja osobowości
paranoicznej może mieć formę psychozy paranoidalnej”[3].<br />
<br />
<br />
<b>Homo toxicus</b><br />
<br />
Ramani Durvasula, Ph.D (psycholog kliniczna, naukowiec-dydaktyk
Uniwersytetu Stanu Kalifornia w Los Angeles, czołowa gwiazda wirtualnej
telewizji „MedCircle” – YouTube.com/channel/UCyGOloOIJWt8NlE4tnejQeA)
nie pochwala używania wyrazu „paranoja” w kontekście przesadnej
czujności i podejrzliwości względem istot ludzkich. Zdaniem uczonej,
słowo to powinno być zarezerwowane wyłącznie dla epizodów
psychotycznych, kiedy to chory traci kontakt z rzeczywistością i nie
odróżnia faktów od fikcji. Zachowanie osób dotkniętych F60.0 należałoby
raczej nazywać nadwrażliwością/przewrażliwieniem. Dr R. Durvasula mówi,
że jednostki z Paranoid Personality Disorder potrafią mocno zatruwać
życie rozsądnej części społeczeństwa. Chodzi tutaj zwłaszcza o tych
pacjentów, którzy dochrapali się stanowisk decyzyjnych, takich jak
menedżer czy dyrektor zakładu pracy. Paranoik-kierownik może mieć bowiem
obsesję na punkcie bezpieczeństwa, a co za tym idzie – zarządzać
rygorystyczne kontrole oraz wdrażać totalitarne procedury w celu
wyłapania potencjalnych rabusiów, terrorystów i dywersantów. Osobnik
cierpiący na PPD zmierza prosto do potwierdzenia swoich pochopnych
wniosków (tendencyjność). Nie zaprząta on sobie głowy weryfikowaniem
hipotez alternatywnych, czyli analizą prawdopodobieństwa cudzej
niewinności. Człowiek paranoiczny bywa też arogancki, przemądrzały,
zrzędliwy i napastliwy. Czasem umyślnie szuka zaczepki, pali za sobą
mosty albo sypie pozwami sądowymi jak z rękawa (pieniactwo). Wielu
paranoików „zalicza” pasmo nieudanych, pełnych zazdrości związków
romantycznych.<br />
<br />
<br />
<b>Miłość i kariera</b><br />
<br />
Kerris Dillon, Ph.D (psycholog, parapsycholog, licencjonowana agentka
nieruchomości i matka-edukatorka domowa z jankeskiego stanu Iowa,
twórczyni amatorskich prezentacji multimedialnych o charakterze
popularnonaukowym – YouTube.com/channel/UCDKCsUdOTo7FUdCNDDbGQ_A)
twierdzi, że osoby dotknięte F60.0 bardzo aktywnie dążą do udowodnienia
współmałżonkowi/konkubentowi rzekomej zdrady seksualnej. Jedną ze
strategii, po które chętnie sięgają, jest przeszukiwanie „manatków”
partnera, znajdowanie losowych drobiazgów i traktowanie ich jako
niezbitych dowodów niewierności. Postępowanie takie ma więcej wspólnego z
polowaniem na czarownice niż z metodycznym ustalaniem obiektywnej
prawdy. Jeśli chodzi o sferę zawodową, pacjenci paranoiczni zdecydowanie
wolą tyrać samodzielnie aniżeli w jakimkolwiek zespole. Integracja z
grupą roboczą przychodzi im przecież niezmiernie trudno. Przywary typu
kłótliwość, konfliktowość, zarozumiałość czy niedopuszczanie odmiennego
punktu widzenia nigdy nie sprzyjają owocnej kooperacji. Mogą tylko
spowolnić pracę zespołu, a w najgorszym wypadku – całkowicie ją
sparaliżować. Niedostosowanie społeczne często prowadzi do tego, że
osobnik cierpiący na PPD wybiera wolny zawód lub stanowisko
niewymagające intensywnych kontaktów służbowych. Ale samotna harówka nie
zawsze jest szczytem ambicji takiego indywidualisty. Otóż wielu
paranoikom marzy się władza i bogactwo. Chcą oni zarządzać zasobami
ludzkimi, żeby wszystko toczyło się po ich myśli. Stołki dyrektorskie są
dla nich atrakcyjne, ponieważ dają namiastkę upragnionej niezależności.<br />
<br />
<br />
<b>Słowo końcowe</b><br />
<br />
Według naszego ulubionego dr. Todda L. Grandego, rokowania w przypadku
osobowości paranoicznej są zazwyczaj „słabe” („poor”). Zaburzenia
osobowości z klastra „A” DSM-5 uchodzą wszak za najbardziej
terapiooporne i niereformowalne. Paranoicy z reguły nie chcą nad sobą
pracować, albowiem nie widzą takiej potrzeby. Nawet, jeśli dostrzegają
konieczność zmiany swojego postępowania, zachowują sceptyczną postawę
wobec lekarzy, terapeutów oraz samej psychiatrii i psychologii. Co tu
dużo mówić… Na paranoików nie ma rady. Trzeba się po prostu pogodzić z
ich istnieniem w takiej, a nie innej formie. Warto jednak obserwować,
czy nie wyrządzają oni nikomu krzywdy (świadomie lub nieświadomie)[4]. I
czy „paranoja niepsychotyczna” nie przepoczwarza im się w „paranoję
psychotyczną”[5].<br />
<br />
Serdecznie dziękuję za lekturę niniejszego artykułu! Moje poprzednie
teksty z tej serii: „Schizoidia i schizoidzi. Czym jest osobowość
schizoidalna?” (listopad 2019), „Anankastia i anankaści. Czym jest
osobowość anankastyczna?” (grudzień-styczeń 2019/2020), „AvPD. Podtyp
schizoidii czy głęboka fobia społeczna?” (luty-marzec 2020). Gdyby ktoś
pytał: mam zdiagnozowaną osobowość anankastyczno-unikającą (OCPD + AvPD)
z niepatologicznymi/subklinicznymi cechami schizoidalnymi, zależnymi,
narcystycznymi i depresyjnymi. Zmagam się także z dolegliwościami natury
nerwicowej (agorafobią, socjofobią, natręctwami) tudzież zaburzeniami
rytmu snu i czuwania (Circadian Rhythm Sleep-Wake Disorders).<br />
<br />
<br />
<b>Natalia Julia Nowak,<br />
kwiecień-maj 2020 r.</b><br />
<br />
<br />
<b>PRZYPISY</b><br />
<br />
[1] Pozostałe „agresywne” skrzywienia charakteru: osobowość
dyssocjalna/antyspołeczna (zdolna do zbrodni z premedytacją), osobowość
pograniczna/borderline (zdolna do ślepej furii) i osobowość narcystyczna
(zdolna do egoistycznej manipulacji, przemocy psychicznej oraz
obojętności na cudze nieszczęście).<br />
<br />
[2] Nie zaszkodzi napomknąć, że przypadłości z klastra „A” DSM-5
(paranoiczna, schizoidalna i schizotypowa) bywają zaliczane do tzw.
zaburzeń ze spektrum schizofrenii (SSD – Schizophrenia Spectrum
Disorders). Czasem do tego kręgu włącza się również osobowość unikającą
(AvPD – Avoidant Personality Disorder) z wiązki „C”. W międzynarodowej
klasyfikacji chorób ICD-10 schizotypia (STPD – Schizotypal Personality
Disorder) nie jest uznawana za perturbację osobowościową, tylko za
fenomen przypominający psychozę schizofreniczną. Zauważmy, że
schizofrenia została tam oznaczona kodem F20, a zespół schizotypowy –
kodem F21. Dla ciekawskich: F22 to uporczywe zaburzenia urojeniowe
(według dawnej nomenklatury: paranoja prawdziwa), F23 to ostre i
przemijające zaburzenia psychotyczne, F24 to indukowane zaburzenia
urojeniowe (według dawnej nomenklatury: paranoja udzielona), F25 to
zaburzenia schizoafektywne. W księdze ICD-10 nie ma kodów F26 i F27.
Istnieją za to kody: F28 (inne nieorganiczne zaburzenia psychotyczne)
oraz F29 (nieokreślona psychoza nieorganiczna). Lekarska biblia ICD-10
została opublikowana online przez Światową Organizację Zdrowia
(ICD.WHO.int/browse10/2019/en). Podręcznik DSM-5 jest zaś dostępny dla
zarejestrowanych użytkowników witryny Amerykańskiego Towarzystwa
Psychiatrycznego (DSM.PsychiatryOnline.org).<br />
<br />
[3] Skoro mowa o urojeniach – symptomach autentycznej psychozy,
należałoby ustalić, co oznaczają słówka „paranoiczny” i „paranoidalny”.
Wbrew pozorom, wyrazy te nie są synonimami… Oto długi cytat rozwiewający
wszelkie wątpliwości w tej kwestii: „Pochodzący od słowa ‘paranoja’
angielski przymiotnik – paranoid w polskiej typologii psychiatrycznej
tłumaczony jest w dwojaki sposób: jako paranoiczny lub paranoidalny. (…)
Zespół paranoiczny dotyczy usystematyzowanych, spójnych ze sobą urojeń,
najczęściej o treściach prześladowczych, wielkościowych i
hipochondrycznych – zazwyczaj urojenia dotyczą jednej tematyki. Praca z
pacjentami, u których można stwierdzić zespół paranoiczny, jest
niezwykle ciężka – zazwyczaj cechują się niskim poziomem wglądu, a co za
tym idzie nie dostrzegają w swoim sposobie zachowania braku logiki.
Osoby, których objawy tworzą zespół paranoiczny, nie mają zaburzonej
struktury osobowości. Zespół paranoidalny, podobnie jak paranoiczny,
obejmuje urojenia różnego rodzaju, rzadko kiedy tworzących
usystematyzowany kompleks. Co więcej, urojeniom często towarzyszą
halucynacje, zazwyczaj słuchowe, z nimi związane. Zarówno urojenia, jak i
halucynacje zazwyczaj występują w przebiegu epizodów psychoz, które
rzutują na zdolności poznawcze osoby chorej, nie mają zaś charakteru
ciągłego” (Katarzyna Wyspiańska, „Otoczony przez wrogów. Osobowość
paranoiczna, schizofrenia paranoidalna: różnicowanie”, Emocje.pro).<br />
<br />
[4] Wielokrotnym mordercą, u którego zdiagnozowano m.in. Paranoid
Personality Disorder, był amerykański zabójca na zlecenie Richard
Kuklinski ps. „Iceman” (nie mylić z Ryszardem Kuklińskim ps. „Jack
Strong” – pułkownikiem Ludowego Wojska Polskiego i tajnym agentem CIA w
Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej!). Istnieje film dokumentalny „The
Iceman and the Psychiatrist” (HBO 2003) będący zapisem dialogu między
Richardem Kuklinskim a Parkiem Dietzem, MD, Ph.D (wybitnym psychiatrą
sądowym). Pod koniec rozmowy dr Dietz rozpoznaje u Icemana
socjopatię/psychopatię oraz właśnie PPD. Co łączy osobowość
dyssocjalną/antyspołeczną (ASPD, F60.2) z osobowością paranoiczną? Na to
pytanie odpowiada nam niezawodna Maria Czarnecka (Emocje.pro): „Obie
ponad wszystko cenią sobie wolność i autonomię. Bronią jej w dominujący
sposób, odpierają próby narzucenia im zewnętrznych ograniczeń, są przy
tym zimne i zazdrosne”. Badaczka podkreśla jednak, że osoba paranoiczna –
w przeciwieństwie do klasycznego socjopaty/psychopaty – jest gotowa
bronić „tych, którzy popierają jej system wartości i są wobec niej
lojalni”. Paranoicy wykazują skłonność do fanatyzmu, a nawet mesjanizmu,
dlatego mogą postrzegać swoją działalność (także tą przestępczą) jako
rodzaj zbawczej misji, np. akcję oczyszczania świata z ludzi uznawanych
za śmieci. Uwaga: ciągotami sekciarskimi, utopijnymi i wywrotowymi
cechują się głównie pacjenci paranoiczno-narcystyczni!<br />
<br />
[5] Dr Todd Grande podaje, że krótkie epizody psychotyczne nie są u
paranoików niczym niespotykanym. Takie przelotne psychozy – ogarniające
chorego w chwilach bardzo silnego stresu – trwają zwykle od kilku minut
do kilku godzin. Symptomami, które naprawdę powinny nas niepokoić, są
przedłużające się stany odrealnienia. Mogą one bowiem świadczyć o
początkach „paranoi prawdziwej” (uporczywych zaburzeń urojeniowych –
F22) bądź innej poważnej anomalii umysłowej. Pamiętajmy, iż wraz z
wiekiem maleje prawdopodobieństwo zachorowania na schizofrenię. Rośnie
za to ryzyko wpadnięcia w pułapkę usystematyzowanych urojeń. Jak
informuje polskojęzyczna Wikipedia, objawy psychotyczne często wskazują
też na demencję starczą: otępienie typu alzheimerowskiego,
parkinsonowskiego etc. Ale urojenia i omamy o podłożu neurologicznym (w
przebiegu schorzeń neurodegeneracyjnych) to zupełnie „inna para
kaloszy”. Organiczne przypadłości kognitywne, afektywne i behawioralne
zostały opisane w podrozdziale F00-F09 międzynarodowej klasyfikacji
chorób ICD-10.<br />
Natalia Julia Nowakhttp://www.blogger.com/profile/07476661304473409593noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6323389487013129445.post-27240837127821624152020-03-21T08:11:00.000-07:002020-03-21T08:11:00.440-07:00AvPD. Podtyp schizoidii czy głęboka fobia społeczna?<b>Tajemnicza przypadłość</b><br />
<br />
Unikające zaburzenie osobowości (Avoidant Personality Disorder – AvPD,
F60.6 w międzynarodowej klasyfikacji chorób ICD-10)[1] to prawdziwa
zagadka dla badaczy i klinicystów. Jak mówi Todd L. Grande, Ph.D
(amerykański znawca tematyki psychiatrycznej, profesor nadzwyczajny
Wilmington University w północno-wschodnim stanie Delaware, gospodarz
edukacyjnego wideobloga YouTube.com/user/RioGrande51), interesująca nas
jednostka nozologiczna „zadebiutowała” w 1980 r., kiedy to w Stanach
Zjednoczonych ukazał się podręcznik diagnostyczno-statystyczny DSM-III. Z
wiedzy dr. Grandego wynika, że kategoria AvPD została utworzona w
opozycji do starego pojęcia osobowości schizoidalnej (Schizoid
Personality Disorder, F60.1). Miała ona obejmować pacjentów, którzy na
pierwszy rzut oka sprawiają wrażenie modelowych schizoidów, ale w głębi
serca zmagają się z zupełnie innymi rozterkami. Do dziś nie wiadomo, co
właściwie dolega ludziom spełniającym kryteria diagnostyczne Avoidant
Personality Disorder. Część specjalistów uważa, że osobowość unikająca –
chociaż uwzględniona w klastrze „C” DSM-5 (2013) – jest
niepsychotycznym syndromem ze spektrum schizofrenii. Oznacza to, iż ma
ona dużo wspólnego z zaburzeniami osobowości należącymi do klastra „A”
(schizoidalnym – SPD, schizotypowym – STPD, paranoicznym – PPD)[2]. Inni
eksperci twierdzą, że AvPD to rodzaj ciężkiej, utrwalonej fobii
społecznej (Social Anxiety Disorder, F40.1). Jeszcze inni postrzegają
osobowość unikającą jako byt w 100% samoistny. Jedno jest pewne: F60.6
bardzo utrudnia życie swoim licznym ofiarom.<br />
<br />
<br />
<b>Kryteria diagnostyczne ICD-10,<br />
WHO.int/classifications/icd/en/GRNBOOK.pdf<br />
[tłum. Natalia Julia Nowak]</b><br />
<br />
<i>1. „Persistent and pervasive feelings of tension and apprehension” („Uporczywe i całościowe uczucia napięcia i obawy”)<br />
2. „Belief that oneself is socially inept, personally unappealing, or
inferior to others” („Przeświadczenie, że jest się społecznie
nieudolnym, personalnie niepociągającym lub pośledniejszym od innych”)<br />
3. „Excessive preoccupation about being criticized or rejected in social
situations” („Nadmierne zaabsorbowanie doświadczaniem krytyki lub
odrzucenia w sytuacjach społecznych”)<br />
4. „Unwillingness to get involved with people unless certain of being
liked” („Niechęć do angażowania się w związki z ludźmi, dopóki nie
uzyska się pewności, iż jest się lubianym”)<br />
5. „Restrictions in lifestyle because of need of security” („Ograniczenia w stylu życia z powodu potrzeby bezpieczeństwa”)<br />
6. „Avoidance of social or occupational activities that involve
significant interpersonal contact, because of fear of criticism,
disapproval or rejection” („Unikanie społecznych lub zawodowych
aktywności, które uwzględniają znaczący kontakt interpersonalny, ze
strachu przed krytyką, dezaprobatą bądź odrzuceniem”)</i><br />
<br />
<br />
<b>Pesymistyczny fatalizm</b><br />
<br />
Dr Todd L. Grande (korzystający głównie z jankeskiego podręcznika DSM-5)
opisuje sylwetkę awojdanta jako człowieka głęboko przekonanego o swojej
odmienności od reszty społeczeństwa oraz o byciu skazanym na wieczne
odtrącenie. Osobnik cierpiący na AvPD wmawia sobie takie przywary, jak
niedostosowanie społeczne czy deficyt umiejętności interpersonalnych.
Niska samoocena – połączona z paraliżującym strachem przed negatywną
ewaluacją – skłania chorego do wystrzegania się wszelkich okoliczności, w
których mogłoby go spotkać odepchnięcie przez jednostkę bądź
zbiorowość. Typowy awojdant woli sam podciąć sobie skrzydła (np.
wykluczyć się z jakiejś istotnej dziedziny życia) niż czekać, aż zrobią
to za niego rozczarowani bliźni. Gdy przeczuwa, że może się
skompromitować w zawodzie wymagającym intensywnych interakcji
międzyludzkich, decyduje, iż w ogóle nie będzie szukał pracy na takim
stanowisku. Gdy podejrzewa, że nie jest przez kogoś bezwarunkowo
lubiany, nie angażuje się emocjonalnie w daną znajomość. Sfera
romantyczna to dla awojdanta „czarna magia” – zazwyczaj brakuje mu
odwagi, żeby zrobić choćby mały krok w kierunku upatrzonego „obiektu
westchnień”. Niewiara we własne siły oraz ubóstwo nadziei na lepsze
jutro często biorą górę nad nieszczęśliwą miłością (i nie tylko!).
Pacjent z AvPD raczej stroni od towarzystwa. Ma ogromną trudność w
nawiązywaniu nowych kontaktów, a poza tym sądzi, iż nie pasuje do żadnej
grupy koleżeńskiej. Obsesyjnie analizuje, jak jest postrzegany przez
świat zewnętrzny. Wszędzie doszukuje się oznak spodziewanej krytyki.<br />
<br />
<br />
<b>Schizoidzi i paranoicy?</b><br />
<br />
Chociaż dr T.L. Grande potwierdza, że osobowość unikająca w dużej mierze
przypomina osobowość schizoidalną, wysuwa tezę, iż podobieństwa te
ograniczają się niemal wyłącznie do symptomów behawioralnych. Zarówno
schizoidzi, jak i awojdanci są powściągliwymi odludkami, lecz za ich
niestandardowym zachowaniem kryją się całkiem inne motywy. Schizoid to
urodzony samotnik, aspołeczny i apatyczny z natury. Izoluje się od
społeczeństwa, bo nigdy nie lubił działań integracyjnych i nie czuł tak
jak większość gatunku Homo sapiens. Nie ma on absolutnie żadnego
problemu ze swoją alienacją. Egzystuje zgodnie z własną wolą i nie
przejmuje się opinią postronnych obserwatorów. Natomiast awojdant może
tylko pomarzyć o takiej harmonii ducha. Daleko mu do spokojnego
flegmatyka – jest raczej rozdartym wewnętrznie melancholikiem,
ponadprzeciętnie neurotycznym i przewrażliwionym na własnym punkcie. O
ile pacjent z SPD (F60.1) biernie usuwa się w cień, o tyle jego
odpowiednik z AvPD (F60.6) aktywnie omija niezręczne sytuacje. Dr Grande
informuje, że osobowość unikająca bywa też mylona z osobowością
paranoiczną, ale to kolejne zbędne nieporozumienie. Różnica między
awojdantami a paranoikami polega na tym, że ci pierwsi borykają się z
lękiem i wstydem, a ci drudzy – ze złością i wrogością. Człowiek z PPD
(F60.0) jest nader podejrzliwy względem swojego otoczenia. Uchodzi za
srogiego, pamiętliwego odwetowca. Ma o sobie wysokie mniemanie, czuje
się stale atakowany, postępuje w sposób defensywny lub
pasywno-agresywny. Nałogowo projektuje na innych własną nienawiść[3].<br />
<br />
<br />
<b>Śnięte ryby</b><br />
<br />
Zdaniem dr. Todda L. Grandego, korzenie osobowości unikającej sięgają
dokładnie tych samych dylematów, jakie leżą u podstaw osobowości
zależnej (Dependent Personality Disorder, F60.7). Może się wydawać, że
zachowanie ludzi dotkniętych AvPD radykalnie odbiega od zachowania osób
cierpiących na DPD. Tymczasem prawda jest taka, że oba te syndromy z
klastra „C” DSM-5 mają wspólny mianownik. Pacjenci z F60.6 i F60.7 są
nadwrażliwi na krytykę i odrzucenie. Czują się słabi, ułomni, mniej
ekspansywni od większości dojrzałych obywateli. W związku ze swoimi
kompleksami realizują jednak nieco inne strategie. Awojdanci skazują się
na bezterminową izolację, gdyż przewidują, że i tak będą kiedyś zdani
wyłącznie na siebie. Żywot autsajdera jawi im się jako ponure fatum,
przed którym nie ma drogi ucieczki. Przypominają śnięte ryby płynące
bezwiednie z prądem rzeki. Jeśli chodzi o osoby zależne, to boją się one
samotności jak diabeł święconej wody. Myśl o samodzielnej egzystencji
napawa je bladym przerażeniem, albowiem uznają się za niezdolne do
przetrwania na własną rękę. Jednostki z DPD „włażą w d…” wszystkim
dookoła: są miłe, zgodne, potulne, uległe. Potrzebują wszak zaplecza
społecznego, aby mogło za nie decydować i odpowiadać[4]. Niestety,
serwilizm chorych na F60.7 wynika z chronicznego lęku tudzież braku
zaufania do drapieżnego świata dorosłych. Co się tyczy ludzi
unikających, nie zawsze wegetują oni w totalnej alienacji. Często mają
pojedynczych krewnych bądź przyjaciół, na których polegają niczym osoby
zależne na swoich dominujących „opiekunach”.<br />
<br />
<br />
<b>Sztama z borderline</b><br />
<br />
Dr Todd Grande dostrzega również dziwne podobieństwo między Avoidant
Personality Disorder a Borderline Personality Disorder (czyli
osobowością „z pogranicza”. W krajach, gdzie psychiatrzy zamiast DSM-5
używają ICD-10, aprobowanym ekwiwalentem BPD jest EUPD, F60.3 –
„osobowość chwiejna emocjonalnie”. Kategoria EUPD oficjalnie dzieli się
na dwa podtypy: „impulsywny” – F60.30 oraz „pograniczny” – F60.31)[5].
Porównanie AvPD do BPD może wyglądać absurdalnie. Przecież awojdanci to
bojaźliwi pustelnicy, którzy nie znoszą podejmować jakiegokolwiek
ryzyka! Borderowcy słyną zaś z gwałtownych reakcji, niekontrolowanych
poczynań i autodestrukcyjnych tendencji… Dr Grande podkreśla jednak, że
obie grupy chorych widzą siebie w negatywnym świetle, mają olbrzymie
problemy w relacjach międzyludzkich, a ponadto są ciągle przepełnione
ujemnymi emocjami. Fakt, iż osoby unikające tłumią w sobie kłopotliwe
odczucia, wcale nie czyni ich stabilnymi afektywnie. Może i zachowują
pozory zrównoważonych myślicieli, lecz pod maską spokoju ukrywają same
zmartwienia. Awojdanci – zupełnie jak borderowcy – doświadczają
obezwładniającego strachu przed porzuceniem. Sprawia on, że poniekąd
sami nie wiedzą, czego chcą: zacieśnienia więzi z drugim człowiekiem,
czy prewencyjnego odsunięcia się odeń? Badania naukowe, do których
dotarł dr Grande, sugerują, iż pacjenci z AvPD i BPD czują się
niekomfortowo w obliczu „bliskości społecznej” („social proximity”). U
tych pierwszych potęguje ona lęk, a u tych drugich – gniew. Z takimi
doznaniami trudno funkcjonować w normalnej wspólnocie!<br />
<br />
<br />
<b>Unikanie w praktyce</b><br />
<br />
Kerris Dillon, Ph.D (psycholog i parapsycholog ze stanu Iowa w
centralnej części USA, a zarazem certyfikowana agentka nieruchomości,
domowa edukatorka swoich nieletnich dzieci oraz właścicielka
amatorskiego kanału YouTube.com/channel/UCDKCsUdOTo7FUdCNDDbGQ_A)
twierdzi, że pracownicy z F60.6 zazwyczaj nie robią oszałamiającej
kariery zawodowej. Tak bardzo wątpią w swoje możliwości, że nie szukają
dla siebie miejsca wśród elit albo rezygnują/dezerterują z umówionych
rozmów kwalifikacyjnych. Gdy – ku własnemu zaskoczeniu – otrzymują
propozycję awansu, niejednokrotnie udzielają szefostwu odpowiedzi
odmownej. Sądzą bowiem, iż nie poradziliby sobie w nowej roli lub nie
spełniliby oczekiwań swoich wymagających przełożonych. Podobnie
zachowują się zresztą w życiu prywatnym. Awojdanci często nie akceptują
zaproszeń na przyjęcia bądź „nie docierają” na zaplanowane spotkania
towarzyskie. Nie mają zaufania do samych siebie, toteż stronią od
wszelkich sytuacji, w których mogliby popełnić jakąś „gafę” lub
przypadkowo podpaść znajomym (i nieznajomym) osobom. Jednostki dotknięte
AvPD utrzymują ograniczony kontakt z własną rodziną. W ten sposób
uciekają od niewygodnych pytań, oceniających spojrzeń tudzież
potencjalnych reprymend. Dr Kerris Dillon zaznacza, że ludzie unikający z
reguły nie przyznają się innym do swojego nonsensownego lęku. Brak
szczerej komunikacji z bliźnimi powoduje natomiast, iż postępowanie
chorych bywa różnie – czasem błędnie – interpretowane przez otoczenie
społeczne. Na przykład jako utajony narcyzm: pycha, snobizm, dufność,
wzgarda.<br />
<br />
<br />
<b>Mroczne uniwersum</b><br />
<br />
Athina Ehlen, BA [Hons] (szkocko-grecka absolwentka studiów
artystycznych, coach kognitywno-behawioralna akredytowana przez
Brytyjskie Towarzystwo Psychologiczne, inicjatorka pomocowego projektu
„Courage Coaching” – YouTube.com/channel/UCZeoDmVdW7gTuBDqOcd7qkg)
przedstawia nam odrobinę nowych ciekawostek o osobach z Avoidant
Personality Disorder. Zacznijmy od tego, że pacjenci cierpiący na to
zaburzenie psychiczne egzystują w świecie „dołujących” zniekształceń
poznawczych. Obserwują rzeczywistość przez metaforyczne „czarne okulary”
– wyznają depresyjny światopogląd i dekodują zewnętrzne sygnały zgodnie
z subiektywnymi przekonaniami. Innymi słowy, interpretują wszystko na
swoją i cudzą niekorzyść. Awojdanci czują się stale mieszani z błotem,
ponieważ dopuszczają do siebie tylko krytyczne uwagi, a pozytywnych
znaków nie wychwytują. Jak podaje lic. Athina Ehlen, wielu ludzi z F60.6
nadużywa wyrazów „zawsze” i „nigdy”. Maniera ta zdradza ich wyjątkowe
zamiłowanie do uogólnień oraz deterministyczne rozumienie mechaniki
wszechświata. Jednostki unikające noszą w sobie cząstkę schizoidalnej
mizantropii. Niekiedy mogą więc stosować „domniemanie winy” i
tendencyjnie oskarżać bliźnich o wywoływanie różnorakich problemów.
Chorzy na AvPD nie okazują wściekłości ani nienawiści w sposób otwarty.
Jeżeli chcą komuś zaszkodzić, czynią to poprzez opieszałość albo inne
zagrania pasywno-agresywne. I jeszcze jeden smaczek: awojdanci nierzadko
wiodą bujne życie w swojej sekretnej krainie wyobraźni. Jest to kolejna
cecha zbliżająca ich do tradycyjnych schizoidów.<br />
<br />
<br />
<b>Płochliwe sarenki</b><br />
<br />
Christine Hammond, LMHC (licencjonowana doradczyni zdrowia psychicznego,
której prelekcje ukazują się na oficjalnym profilu jednej z florydzkich
placówek terapeutycznych – YouTube.com/user/LifeWorksGroup) podkreśla,
że Avoidant Personality Disorder to nie tylko chorobliwa nieśmiałość i
patologiczny samokrytycyzm, ale też skrajna introwersja i pragnienie
zachowania psychofizycznej przestrzeni osobistej (utożsamianej z
komfortem, bezpieczeństwem). Jednostki dotknięte F60.6 nie lubią
hucznych zabaw ani przebywania z hałaśliwymi, energicznymi
sangwinikami/cholerykami. Nie czerpią one zbytniej przyjemności z takich
bodźców – można wręcz powiedzieć, iż tego typu doświadczenia są dla
nich nudne. Druzgocząca większość awojdantów nigdy nie zmieni się w
lekkoduchów, flirciarzy czy poszukiwaczy przygód. Taki „lifestyle” po
prostu nie leży w ich naturze i żadne akty „uszczęśliwiania na siłę” nie
przyniosą tutaj efektu. Mogą jedynie pogorszyć sprawę, a nawet
bezpowrotnie spłoszyć te nieufne i lękliwe istoty… Każdy, kto chce
zdobyć sympatię osoby cierpiącej na AvPD, musi respektować jej specjalne
wymagania, w tym potrzebę fizycznego dystansu w kontaktach
nieformalnych. Awojdant zdecydowanie NIE jest kimś, kogo można swobodnie
zasypywać „całuskami” i „uściskami”. Gdyby doszło do takiego incydentu,
człowiek z F60.6 na pewno miałby poczucie naruszenia jego cielesnych
tudzież psychologicznych granic. Ekstrawertyczna wylewność byłaby dla
niego boleśnie przytłaczająca. Nie próbujmy się narzucać jednostkom
unikającym, bo to proceder zbędny i przeciwskuteczny!<br />
<br />
<br />
<b>Social Anxiety Disorder</b><br />
<br />
Pochylmy się teraz nad nieco inną kwestią… Czym jest fobia społeczna
(socjofobia, SAD, F40.1) i jak możemy ją odróżnić od AvPD? Na te pytania
odpowie nam prawdziwa lekarka psychiatra – Tracey Marks, MD
(afroamerykańska specjalistka prowadząca swój gabinet w
południowo-wschodnim stanie Georgia, założycielka
popularnonaukowego/poradnikowego kanału o zagadnieniach psychiatrycznych
– YouTube.com/user/MarksPsych). Z tego, co mówi dr Marks, wynika, że
fobia społeczna ma się tak do osobowości unikającej, jak nerwica
natręctw (OCD) do osobowości anankastycznej (OCPD). O ile perturbacje
osobowościowe są trwałymi „skrzywieniami” ludzkiego charakteru (niemal
„przezroczystymi” dla samego zainteresowanego!), o tyle zaburzenia
lękowe/nerwicowe dają się poznać jako obce, dokuczliwe i nieakceptowane
przez pacjenta dolegliwości. Osobnik dotknięty socjofobią nie ma
problemu z własną mentalnością ani wyuczonymi nawykami. Skarży się on na
intensywny, niepożądany, kłopotliwy strach dopadający go w rozmaitych
sytuacjach społecznych. Może to być np. ekstremalna trema sceniczna
objawiająca się mdłościami i wymiotami tuż przed planowanym występem.
Człowiek cierpiący na F40.1 postrzega swoje lęki jako irracjonalne lub
wyolbrzymione, a jednak nie potrafi ich skutecznie kontrolować. Fobia
społeczna, podobnie jak pozostałe odmiany nerwicy, jest schorzeniem
powierzchownym. W walce z tą przypadłością dobrze sprawdzają się
antydepresanty – leki przeciwdepresyjne (sertralina, paroksetyna,
wenlafaksyna, escitalopram). Niekiedy pomocne bywają także sesje
psychoterapeutyczne.<br />
<br />
<br />
<b>Moja historia</b><br />
<br />
Po raz pierwszy trafiłam do psychiatry w połowie drugiej klasy liceum
ogólnokształcącego (2009 r.), kiedy to rówieśnicy-prześladowcy
doprowadzili mnie do takiego stanu, że byłam gotowa rzucić szkołę i/lub
popełnić samobójstwo. Otrzymałam wtedy nauczanie indywidualne – prawo do
nauki w osobnej sali lekcyjnej – oraz diagnozę osobowości
anankastycznej, nerwicy natręctw, fobii społecznej, bezsenności i
obniżenia nastroju (potem doszło jeszcze podejrzenie STPD). Jako
beneficjentka nauczania indywidualnego nadal padałam ofiarą drobnych
uszczypliwości w szkolnym korytarzu, ale to już – na szczęście – nie
było to samo, co wcześniej[6]. Po maturze świadomie wybrałam studia
zaoczne, gdyż panicznie bałam się mieszkania z obcymi ludźmi (w
akademiku lub na stancji) oraz docinków z ust balującej studenterii. Do
poradni zdrowia psychicznego wróciłam jesienią 2018 r. Młody lekarz
rozpoznał u mnie przewlekłą agorafobię z elementami fobii społecznej i
nerwicy natręctw, a także długoletnie zaburzenia rytmu dobowego. Po
przeszło półrocznej kuracji doktor stwierdził, iż mój zakotwiczony lęk
ma podłoże osobowościowe, i skierował mnie na badania psychologiczne. Te
zaś wykazały, że mam osobowość anankastyczno-unikającą (z pewnymi
cechami schizoidalnymi, zależnymi, narcystycznymi i depresyjnymi).
Codziennie łykam antydepresanty i neuroleptyki, stosuję też prometazynę
jako nieuzależniający środek sedatywny. Raz w tygodniu korzystam z usług
psychoterapeuty (zaoferowano mi 25 spotkań w ramach NFZ). Zaczęłam się
nawet starać o orzeczenie o stopniu niepełnosprawności.<br />
<br />
<br />
<b>Zakończenie</b><br />
<br />
Niniejszy artykuł NIE jest pierwszym, w którym zwróciłam uwagę na
zagadnienie Avoidant Personality Disorder. Lapidarne wzmianki o AvPD
można bowiem znaleźć w moich dwóch wcześniejszych tekstach: „Schizoidia i
schizoidzi. Czym jest osobowość schizoidalna?” (listopad 2019) oraz
„Anankastia i anankaści. Czym jest osobowość anankastyczna?”
(grudzień-styczeń 2019/2020). Czytelników, którzy jeszcze nie znają tych
opracowań, gorąco zapraszam do nadrobienia zaległości. Oba artykuły
zamieściłam na moich publicystycznych blogach w darmowych serwisach
Blogspot/Blogger, WordPress, LiveJournal, Tumblr i Altervista
(Njnowak.blogspot.com, Njnowak.wordpress.com, Njnowak.livejournal.com,
Njnowak.tumblr.com, Njnowak.altervista.org).<br />
<br />
<br />
<b>Natalia Julia Nowak,<br />
luty-marzec 2020 r.</b><br />
<br />
<br />
<b>PRZYPISY</b><br />
<br />
[1] Inna, równoważna nazwa fenomenu: „osobowość lękliwa” – „anxious
personality” (łac. „personalitas anxifera”). Nie wiem, jak się mówi na
człowieka dotkniętego F60.6, dlatego będę używać własnego neologizmu
„awojdant” (prymitywnego spolszczenia angielskiego imiesłowu „avoidant” –
„unikający”).<br />
<br />
[2] Trzeba odnotować, że w Europie (m.in. w Polsce) STPD nie jest
zaliczane do zaburzeń osobowości, tylko do zdecydowanie groźniejszych
schorzeń psychicznych. Świadczy o tym fakt, iż autorzy medycznej biblii
ICD-10 umieścili schizotypię w podrozdziale zatytułowanym
„Schizophrenia, schizotypal and delusional disorders (F20-F29)” –
„Schizofrenia oraz zaburzenia schizotypowe i urojeniowe (F20-F29)”.
Tymczasem SPD, PPD i AvPD znalazły się w podrozdziale „Disorders of
adult personality and behaviour (F60-F69)” – „Zaburzenia osobowości i
zachowania dorosłych (F60-F69)”. Pełna treść ICD-10 jest ogólnodostępna
online w angielskiej wersji językowej (ICD.WHO.int/browse10/2019/en)*.
Według dr. Todda L. Grandego, osoby cierpiące na STPD (F21) są w grupie
ryzyka zachorowania na schizofrenię. Statystyki pokazują bowiem, że u
30% pacjentów schizotypowych prędzej czy później rozwija się psychoza
schizofreniczna (F20) lub inny zespół urojeniowy/halucynacyjny. Mamy
tutaj odpowiedź na pytanie, dlaczego cały świat – oprócz Ameryki
Północnej – traktuje schizotypię aż tak poważnie. No dobrze, ale… Czym
charakteryzuje się owo enigmatyczne Schizotypal Personality Disorder?!
Otóż STPD to takie AvPD, lecz z wyraźnymi elementami paranoicznymi i z
dodatkowymi atrakcjami w formie symptomów przypominających wytwórcze
objawy schizofrenii.<br />
<br />
* Piąty rozdział ICD-10 („Chapter V”) obejmuje wszelkiej maści choroby
umysłowe. Pozwolę sobie – w wielkim uproszczeniu – podsumować zawartość
poszczególnych jego podrozdziałów. F00-F09: demencja starcza, delirium
organiczne, otępienie z przyczyn neurologicznych, anomalie psychiczne po
uszkodzeniu mózgu. F10-F19: alkoholizm, nikotynizm, narkomania,
odmienny stan świadomości pod wpływem substancji psychoaktywnej.
F20-F29: schizofrenia, schizotypia, syndrom schizoafektywny, uporczywe
urojenia, krótkie epizody psychotyczne. F30-F39: mania, hipomania,
depresja, dystymia, cyklotymia, cyklofrenia. F40-F48: nerwica, fobia,
hipochondria, stres pourazowy, dysocjacja, somatyzacja. F50-F59:
anoreksja, bulimia, patologie snu, psychogenne dysfunkcje seksualne,
nadużywanie środków nieuzależniających, choroba duszy w związku z
chorobą ciała. F60-F69: perturbacje osobowościowe, utrata kontroli nad
impulsami, zespół Münchhausena, parafilie, dysforia płciowa,
dezorientacja seksualna. F70-F79: upośledzenie umysłowe. F80-F89:
spektrum autyzmu, zakłócenia rozwoju psychologicznego, specyficzne
trudności w nauce. F90-F98: dziecięce i młodzieżowe zaburzenia
emocjonalne, behawioralne tudzież hiperkinetyczne. F99-F99:
niezidentyfikowany przypadek psychiatryczny.<br />
<br />
[3] Reprezentatywną postacią fikcyjną z Paranoid Personality Disorder
(PPD, F60.0) jest Alastor „Szalonooki” Moody, bohater drugoplanowy w
powieściach „Harry Potter i Czara Ognia” (2000) oraz „Harry Potter i
Zakon Feniksa” (2003) autorstwa Joanne Kathleen Rowling. Czarodziej ten
był wykwalifikowanym aurorem, funkcjonariuszem „kontrwywiadu” (?) na
usługach brytyjskiego Ministerstwa Magii.<br />
<br />
[4] W jankeskim podręczniku ICD-10-CM, będącym federalną adaptacją
ICD-10, składnikiem osobowości zależnej jest abulomania/aboulomania
(ICD.codes/icd10cm/F607). Anglojęzyczna Wikipedia definiuje zaś
abulomanię/aboulomanię jako „patologiczne niezdecydowanie” –
„pathological indecisiveness” (En.wikipedia.org/wiki/Aboulomania).<br />
<br />
[5] W księdze ICD-10-CM (ICD-10 Clinical Modification) nie występuje
rozróżnienie na „typ impulsywny” i „typ pograniczny”. Nie wyszperamy tam
kodów „F60.30” i „F60.31”. Syndrom oznaczony kodem F60.3
(ICD.codes/icd10cm/F603) nosi miano… Borderline Personality Disorder.
Wedle załączonej notatki, termin BPD obejmuje cały konstrukt „osobowości
chwiejnej emocjonalnie” – EUPD. Kod F60.3 został także przypisany
następującym pojęciom: „quarrelsomeness” – „kłótliwość”, „emotionality,
pathological” – „emocjonalność, patologiczna” i „excitability, abnormal,
under minor stress (personality disorder)” – „pobudliwość, anormalna,
pod wpływem niewielkiego stresu (zaburzenie osobowości)”.<br />
<br />
[6] Dlaczego doświadczałam bullyingu, czyli gnębienia ze strony
młodocianych troglodytów (głównie w liceum, ale również w gimnazjum i
starszych klasach podstawówki)? Bo spełniałam oczekiwania dorosłych
autorytetów, a protestowałam przeciwko rozwydrzonym niedorostkom. Nie
chciałam wagarować, zbierać jedynek, chodzić na dyskoteki, uczestniczyć w
pijackich imprezach, palić papierosów, oglądać pornografii, uprawiać
seksu przedmałżeńskiego ani symulować (na przerwach w szkole!) czynów
nierządnych z młodzieżą płci obojga. Byłam tzw. dzieckiem idealnym, co w
wielu „zbuntowanych nastolatkach” wzbudzało oczywistą agresję. Ale nie
dałam się przekabacić – nie uległam presji rówieśniczej. Nadal jestem tą
samą grzeczną dziewczynką.<br />
<br />
<br />
<b>ANEKS</b><br />
<br />
Schorzeniem nerwicowym, które łatwo pomylić zarówno z osobowością
unikającą, jak i z fobią społeczną, jest agorafobia (F40.0 w
międzynarodowej klasyfikacji chorób ICD-10). Poniżej przedstawiam dwa
cytaty wyjaśniające specyfikę tego psychiatrycznego fenomenu.<br />
<br />
<i>„Osoba cierpiąca na agorafobię odczuwa niepohamowany lęk przed
przebywaniem w nieznanym dobrze otoczeniu lub wszędzie tam, gdzie nie ma
poczucia kontroli nad sytuacją. Może to być otwarta przestrzeń,
zatłoczony pokój, podróż autobusem, stanie w kolejce w supermarkecie,
przebywanie na moście. Często towarzyszy temu obawa przed publicznym
upokorzeniem, głównie z powodu wystąpienia ewentualnego napadu paniki.
Dlatego osoby z agorafobią starają się unikać miejsc publicznych, co w
dłuższej perspektywie może prowadzić do wystąpienia tzw. fobii
społecznej. Agorafobia może być również skutkiem innego zaburzenia, np.
stresu pourazowego lub każdego innego, które jest przyczyną
irracjonalnego strachu przed wyjściem z domu, do innych ludzi”</i> (Matylda Mazur, „Agorafobia – przyczyny, objawy, leczenie”, Medonet.pl)<br />
<br />
<i>„Charakterystyczną cechą agorafobii jest unikanie owych miejsc przez
osobę chorą, obawia się ona bowiem, że w takiej dramatycznej sytuacji
uzyskanie pomocy albo natychmiastowe opuszczenie niebezpiecznego
terytorium będzie trudne lub niemożliwe. (…) Unikanie wszystkich
sytuacji i miejsc, których chory się obawia – może być silne. Osoby z
agorafobią mogą być niezdolne do opuszczenia domu, jeśli nie towarzyszy
im bliska osoba. Jest to wtedy sytuacja rzeczywistego społecznego
inwalidztwa, przynajmniej okresowego, które w wypadku agorafobii zdarza
się częściej niż w przypadku innych zaburzeń lękowych. Inni chorzy
potrafią tak skutecznie unikać ‘niebezpiecznych’ miejsc, że mogą dość
dobrze funkcjonować i nie przejawiać ostrych objawów lękowych czy
panicznych. (…) Jeżeli nie podejmie się leczenia, lęk agorafobiczny może
trwać wiele lat, zmieniać swoją intensywność, ale niejednokrotnie
nasila się z czasem”</i> (lek. med. spec. psych. Stanisław Porczyk, „Agorafobia, lęk przed otwartą przestrzenią”, Online.synapsis.pl)<br />
Natalia Julia Nowakhttp://www.blogger.com/profile/07476661304473409593noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6323389487013129445.post-62917833275211760832020-01-04T08:50:00.000-08:002020-01-04T08:50:24.551-08:00Anankastia i anankaści. Czym jest osobowość anankastyczna?<i>„Może wszystko już wiesz<br />
Może wszystko już masz<br />
Jesteś pewny, że to szczęście<br />
<br />
Nie masz czasu na sen<br />
Nie masz czasu na seks<br />
Wciąż od życia chcąc więcej<br />
<br />
Zachłanna jest ta gwiazda<br />
Dla której gubisz radość chwil<br />
Liczy się wciąż niepewność<br />
Którą przynoszą dni”</i><br />
<br />
<b>Bajm – „O Tobie”<br />
[z płyty „Szklanka wody”, 2000 r.]</b><br />
<br />
<br />
<br />
<b>Anankastic Personality Disorder<br />
[F60.5 w klasyfikacji ICD-10]</b><br />
<br />
Temat, który poruszam w niniejszym artykule, jest niezwykle bliski
mojemu sercu, ponieważ sama mam zdiagnozowane anankastyczno-unikające
zaburzenie osobowości (OCPD + AvPD). O osobowości unikającej wspominałam
już w moim poprzednim tekście zatytułowanym „Schizoidia i schizoidzi.
Czym jest osobowość schizoidalna?”. Teraz wypadałoby wyjaśnić, o co
chodzi z anankastią i anankastami. Na początek należy odnotować, że
interesujące nas zaburzenie psychiczne posiada wiele nazw, które
wprowadzają pewien zamęt pojęciowy. W międzynarodowej klasyfikacji
chorób ICD-10 (stosowanej m.in. w Polsce od lat 90. XX wieku) używa się
terminu „anankastic personality disorder” – „anankastyczne zaburzenie
osobowości”. W podręczniku diagnostyczno-statystycznym DSM-5
(obowiązującym w Stanach Zjednoczonych Ameryki od 18 maja 2013 r.)
występuje zaś określenie „obsessive-compulsive personality disorder” –
„obsesyjno-kompulsywne zaburzenie osobowości”. Podręczniki DSM-I (1952) i
DSM-III (1980) podsuwały zwięzłą nazwę „compulsive personality
disorder” – „kompulsywne zaburzenie osobowości”. O tym, że warto
promować wyraz „anankastyczny”, świadczy fakt, iż wielu Anglosasów myli
„obsesyjno-kompulsywne zaburzenie osobowości” (OCPD) z „zaburzeniem
obsesyjno-kompulsywnym” (OCD). Ten ostatni fenomen to po prostu nerwica
natręctw, czyli odprawianie kuriozalnych rytuałów w celu odparcia
nawracających myśli o niepokojącej treści. Osobowość anankastyczna NIE
jest tożsama z owym uciążliwym schorzeniem psychicznym. To ekstremalna
anankastia – rodzaj patologii ludzkiego charakteru.<br />
<br />
<br />
<b>Kryteria diagnostyczne ICD-10<br />
[cyt. za: polskojęzyczna Wikipedia]</b><br />
<br />
<i>1. „nadmiar wątpliwości i ostrożności”<br />
2. „pochłonięcie przez szczegóły, regulaminy, inwentaryzowanie, porządkowanie, organizowanie lub schematy postępowania”<br />
3. „perfekcjonizm (przeszkadza w wypełnianiu zadań)”<br />
4. „nadmierna sumienność z zaniedbaniem przyjemności i relacji interpersonalnych”<br />
5. „przesadna pedanteria i przestrzeganie konwencji społecznych”<br />
6. „sztywność i upór”<br />
7. „irracjonalne sądzenie, że inni dokładnie podporządkują swe działania
sposobom działania pacjenta lub nieracjonalna niechęć do przyzwalania
innym na działanie”<br />
8. „natarczywe, niechciane myśli i impulsy”</i><br />
<br />
<br />
<b>Człowiek z zasadami</b><br />
<br />
Dr n. med. Sławomir Murawiec poświęcił osobom anankastycznym jeden ze
swoich artykułów zamieszczonych na stronie internetowej „Medycyna
Praktyczna” (MP.pl). W tekście tym możemy przeczytać, że anankasta już
na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie kogoś surowego i drobiazgowego.
Jego twarz emanuje wiecznym skupieniem, a mowa ciała wskazuje na
permanentną samokontrolę i brak spontaniczności. Osobnik dotknięty F60.5
zwykle stara się zachowywać w sposób niebudzący żadnych zastrzeżeń.
Jest powściągliwy w okazywaniu emocji, uważny podczas wypełniania
codziennych obowiązków oraz niesłychanie wrażliwy na to, jak inni ludzie
oceniają jego działania tudzież osiągnięcia. Człowiek anankastyczny
poważnie podchodzi do życia i wykonywanej pracy, chętnie snuje „plany
awaryjne” na wypadek wszelkich nieszczęść. W swoim otoczeniu uchodzi za
pedanta/perfekcjonistę z tendencją do pracoholizmu. Przywiązuje ogromną
wagę do szczegółów – nie spocznie, dopóki nie poczuje, iż wszystko
zostało dopięte na ostatni guzik. Anankasta to typowy fundamentalista
moralny, który przestrzega swoich zasad bez względu na okoliczności
zewnętrzne. I tutaj sielanka się kończy. Według dr. S. Murawca,
jednostka z omawianym zaburzeniem psychicznym „stara się mieć wszystko
pod kontrolą, zarówno w stosunku do samej siebie, jak i w zakresie (…)
oczekiwań dotyczących postępowania innych osób. (…) Natomiast ci, którzy
nie są równie sumienni i nie przejmują się tak normami postępowania,
mogą wywołać u osoby anankastycznej dużą złość i chęć wpasowania ich
postępowania w obowiązujące reguły”.<br />
<br />
<br />
<b>Prawie jak autyzm</b><br />
<br />
Naomi Fineberg, MRCPsych – brytyjska lekarka ze specjalizacją z
psychiatrii – opowiada o ludziach anankastycznych w swoim krótkim
wywiadzie dla amerykańskiego psychiatry Erica Hollandera, MD
(YouTube.com/user/SpectrumNeuroscience). Mówi tam, że skrajna anankastia
może być cnotą, lecz i przywarą osoby cierpiącej na tę przypadłość.
Wiele cech anankastycznych (choćby staranność i dokładność) jest mile
widzianych w kulturze euroatlantyckiej oraz preferowanych przez
ambitnych rekruterów. Niestety, istnieje też druga strona medalu:
jednostki anankastyczne tak bardzo dbają o detale, że pracują w żółwim
tempie i nierzadko mają problem z finalizacją misternego projektu. Co
więcej, koncentrują się na wykonywanym zleceniu do tego stopnia, iż nie
potrafią równolegle realizować innych zadań (brakuje im elastyczności
koniecznej do efektywnego wypełniania licznych obowiązków). Kiedy
zostają oddelegowane do zrobienia czegoś ważnego, oczekują, że wszystko
pójdzie zgodnie z założeniem, a warunki umowy nie ulegną nawet
najmniejszej korekcie. Jeśli jednak dochodzi do niespodziewanej zmiany
planów, czują się totalnie zbite z tropu. Odczuwają wtedy lęk i złość,
które można porównać tylko do frustracji osób z zespołem Aspergera –
łagodnym zaburzeniem ze spektrum autyzmu. Anankaści nienawidzą
wszystkiego, co niepełne i niedoskonałe, nie tolerują chaosu w żadnej
formie. Gdy spotykają kogoś, kto w ich mniemaniu zachowuje się zbyt
swobodnie, arbitralnie go dyskredytują. Są sztywni, niereformowalni,
zatwardziali. Mają intruzywne myśli i multum rozterek wewnętrznych.<br />
<br />
<br />
<b>Ułomność czy supermoc?</b><br />
<br />
Todd L. Grande, Ph.D (profesor nadzwyczajny Wilmington University w
amerykańskim stanie Delaware, autor wyjątkowo merytorycznego wideobloga o
zagadnieniach psychiatrycznych – YouTube.com/user/RioGrande51) opisuje
skrajną anankastię jako jedyne zaburzenie osobowości, które z definicji
przynosi choremu sporo korzyści. Jest to równocześnie strategia
adaptacyjna, która na pozór wygląda zupełnie niegroźnie dla postronnego
obserwatora. Osobowość anankastyczna wydaje się zjawiskiem społecznie
akceptowalnym, ponieważ współczesna cywilizacja faworyzuje ludzi
produktywnych i dobrze zorganizowanych. W wielu środowiskach ceni się
takie atrybuty, jak dystans emocjonalny czy umiejętność panowania nad
własnymi reakcjami. Pomagają one przecież w budowaniu wizerunku
rzetelnego profesjonalisty. Jeżeli ktoś ma skłonność do pracoholizmu, to
jest wymarzonym najemnikiem dla każdego wyzyskiwacza, gdyż dobrowolnie
zrezygnuje z niejednego urlopu. A jeśli stawia obowiązki służbowe ponad
relacjami interpersonalnymi, raczej nie przyniesie firmie wstydu w
postaci jakiejś seksafery. Dodatkowe zalety anankastów: punktualność,
puryzm językowy, szanowanie powagi sytuacji. Cóż może być złego w takim
„pozytywnym” zaburzeniu psychicznym?! Otóż jednostki anankastyczne są
niezbyt koleżeńskie, mają piekielne braki w dziedzinie komunikacji
niewerbalnej oraz ciężko znoszą słowa krytyki. Empatia zdecydowanie nie
jest ich mocną stroną. Osoby dotknięte F60.5 bywają bardzo
nietolerancyjne względem ludzi epikurejskich i ekstrawertycznych. Nie
aprobują żadnych zachowań impulsywnych.<br />
<br />
<br />
<b>Ofiarny fanatyk</b><br />
<br />
Kati Morton, LMFT (psycholog kliniczna, terapeutka małżeńsko-rodzinna
prowadząca swój gabinet w kalifornijskim mieście Santa Monica, a zarazem
właścicielka poradnikowego kanału YouTube.com/user/KatiMorton)
twierdzi, że jednostki anankastyczne odczuwają przymus robienia
wszystkiego w „jedyny słuszny sposób”. Mają swoje ulubione metody
postępowania, których trzymają się jak rzep psiego ogona i nie rezygnują
z nich nawet wówczas, gdy inni ludzie postępują inaczej albo proponują
sensowne alternatywy. Z punktu widzenia otoczenia anankaści są
zamkniętymi umysłowo „betonami”, z którymi trudno się żyje, a jeszcze
trudniej kooperuje. Czasem tak bardzo „fiksują się” na preferowanych
zasadach działania, że zapominają, po co właściwie je stosują. Kiedy
przygotowują jakieś dzieło, poprawiają je mnóstwo razy, ale nigdy nie są
zadowoleni z efektu końcowego. Można powiedzieć, iż szukają dziury w
całym. Anankasta to człowiek obowiązku – jeśli wierzy, że jest do czegoś
zobligowany, na pewno to uczyni. W imię tego, co uznaje za swoją misję,
wyrzeknie się każdej przyjemności, choćby zasłużonego odpoczynku i
ciepłych relacji z najbliższymi osobami. Tutaj dochodzimy do kolejnej
cechy jednostek anankastycznych, czyli do pryncypializmu w kwestiach
etycznych bądź ideologicznych. Ortodoksja ta nie wypływa bezpośrednio z
norm przyjętych w danej kulturze lub religii. Modelowy pacjent z F60.5
myśli samodzielnie. Jeżeli zostaje nieugiętym radykałem, to dlatego, że
tak mu podpowiada własna intuicja. Opinia współwyznawców czy towarzyszy
partyjnych nie ma tu znaczenia.<br />
<br />
<br />
<b>Dyktator i dusigrosz</b><br />
<br />
Ramani Durvasula, Ph.D (psycholog kliniczna, wykładowczyni California
State University w Los Angeles, niezastąpiona gwiazda wirtualnej
telewizji „MedCircle” – YouTube.com/channel/UCyGOloOIJWt8NlE4tnejQeA)
uważa, iż sednem anankastycznego zaburzenia osobowości jest pragnienie,
aby uzyskać pełną kontrolę nad własnym życiem. A ponieważ życie składa
się z wielu różnorodnych elementów, anankasta próbuje kontrolować
wszelkie aspekty swojego istnienia – zarówno wewnętrzne (myśli, emocje,
popędy), jak i zewnętrzne (porządek w mieszkaniu, zawartość lodówki,
pory spożywania posiłków). Z tej przemożnej potrzeby stabilizacji wynika
dążenie do „ustawienia” wszystkich i wszystkiego zgodnie z subiektywnym
poczuciem doskonałości. To zaś często spotyka się z oporem innych
ludzi, którzy prędzej czy później zaczynają postrzegać chorego jako
apodyktycznego narcyza. Relacje osoby anankastycznej z resztą świata –
współmałżonkiem, dorastającą latoroślą, przyjaciółmi, sąsiadami – bywają
zatem napięte. Jednostki dotknięte F60.5 przejawiają specyficzny
stosunek do dóbr materialnych. W ich mniemaniu pieniądze są po to, by je
odkładać na czarną godzinę. Nieuchronną konsekwencją takiego
rozumowania jest powielanie błędów Ebenezera Scrooge’a z „Opowieści
wigilijnej” Charlesa Dickensa (1843). Bohater przywołanego utworu
dysponował imponującymi oszczędnościami, lecz był zbyt skąpy, żeby z
nich skorzystać albo oddać je biednym. Człowiek anankastyczny może
uznawać każdy niekonieczny wydatek za zgubną rozrzutność. Dotyczy to
nawet drobnych upominków dla kogoś umiłowanego.<br />
<br />
<br />
<b>OCPD vs OCD<br />
</b><br />
Wróćmy na chwilę do podobieństw i różnic między osobowością
anankastyczną (obsesyjno-kompulsywnym zaburzeniem osobowości, OCPD) a
nerwicą natręctw (zaburzeniem obsesyjno-kompulsywnym, OCD). Wypada
pochylić się nad tą kwestią, bo – jak zauważył dr T.L. Grande – około
25% „natręctwowców” wykazuje także symptomy F60.5. Tracey Marks, MD
(afroamerykańska lekarka, specjalistka w dziedzinie psychiatrii,
gospodyni edukacyjnego profilu YouTube.com/user/MarksPsych) tłumaczy, że
perturbacje osobowościowe tkwią w samym rdzeniu ludzkiego „ja”. Są one
czymś, z czym dana osoba zwyczajnie się identyfikuje. Wpływają bowiem na
to, kim ktoś jest, za kogo się uważa, jaką ścieżką podąża oraz w jaki
sposób buduje więzi ze światem zewnętrznym. Patologie osobowości
stanowią cząstkę „natury” konkretnego człowieka. Natomiast zaburzenia
lękowe – chociażby nerwica natręctw – są powierzchowne i dają się
pacjentowi odczuć jako coś obcego, kłopotliwego, niepożądanego. Gdy
dopadają swoją ofiarę, dręczą ją bez litości. Jednostka anankastyczna i
osobnik z natręctwami mogą zachowywać się podobnie, ale za tymi
działaniami stoją całkiem inne motywy. Jeśli anankasta długo się myje i
sprawdza wszystko kilkanaście razy, to dlatego, iż po prostu preferuje
taką nadgorliwość. Tymczasem „natręctwowiec” czyni tak z powodu
horrendalnego lęku i niepohamowanego przymusu wewnętrznego. Znerwicowana
osoba męczy się ze swoimi obsesjami i kompulsjami, jednak nie potrafi
ich w pełni kontrolować. Nie lubi tego, co sama robi. Wie, że postępuje
absurdalnie, lecz jakoś nie może się powstrzymać.<br />
<br />
<br />
<b>Brenda aka Terminator</b><br />
<br />
Dr Todd L. Grande opisywał kiedyś casus anankastycznej księgowej z
nerwicą natręctw (OCPD + OCD), której współpracownicy nadali przezwisko
„Terminator” ze względu na nieokazywanie uczuć, niebranie urlopów, ślepe
przestrzeganie dyscypliny tudzież efektywność w ustalaniu
nieprawidłowości finansowych. Była to wykształcona dama po
pięćdziesiątce, stara panna, która od dziecka kochała weryfikować, czy
„kasa się zgadza” i czy dobra ruchome są bezpieczne. Dyrekcja chwaliła
ją za solidność i skrupulatność, a szeregowi pracownicy – postrzegali
jako wyrachowane i antypatyczne indywiduum. Brenda (bo takim imieniem
„ochrzcił” ją dr Grande) nie znosiła rzeczy w jakimkolwiek stopniu
uszkodzonych. Pewnego dnia jej samochód został naruszony wskutek
parkingowej stłuczki. Cóż kobieta wówczas uczyniła? W ciągu tygodnia
wymieniła auto na zupełnie nowe: kupiła ten sam model w tym samym
kolorze! Gdy terapeutka Brendy poznała ów motoryzacyjny sekret, zapewne
nie posiadała się ze zdumienia… Pełną historię „Terminatora” można
usłyszeć w filmiku „Obsessive-Compulsive Disorder & OCPD
Presentation Analysis” (YouTube). Ciekawostka: bezceremonialne
wyrzucanie podniszczonych przedmiotów NIE jest objawem
charakterystycznym dla skrajnej anankastii. Osoby z tym syndromem
zdradzają raczej tendencję do szaleńczego zbieractwa – syllogomanii.
Wstrzymują się z usuwaniem nawet zawadzających rupieci, ponieważ
„wszystko może się jeszcze przydać”. Takie chomikowanie doskonale
koresponduje z typowo anankastycznym skąpstwem, drastycznym
ograniczaniem wydatków na siebie i bliźnich.<br />
<br />
<br />
<b>Cluster „C” (DSM-5)</b><br />
<br />
Ehsan Gharadjedaghi, Psy.D (psycholog kliniczny osiadły w kalifornijskim
hrabstwie Orange, pomysłodawca branżowego projektu „TherapyCable” –
YouTube.com/user/TherapyCable) omawia F60.5 w kontekście tzw. klastra
„C” wyodrębnionego w amerykańskim podręczniku
diagnostyczno-statystycznym DSM-5. Chodzi tutaj o trzy zaburzenia
osobowości, które zostały uznane przez tamtejszych psychiatrów za
„lękliwe” i „strachliwe”. Są to: osobowość unikająca („avoidant” –
AvPD), osobowość zależna („dependent” – DPD) i osobowość anankastyczna
(„obsessive-compulsive” – OCPD). Nieszczęśnicy dotknięci przypadłościami
z wiązki „C” egzystują w chronicznej trwodze. Jednostki unikające boją
się upokorzenia i odrzucenia, toteż wolą tkwić w permanentnej izolacji
społecznej niż wyjść do ludzi i doświadczyć spodziewanej krytyki. Z
obawy przed wyśmianiem/potępieniem usiłują nie zwracać na siebie uwagi,
ale w głębi serca tęsknią za zwykłymi interakcjami społecznymi.
Jednostki zależne odczuwają strach przed samodzielnością i podejmowaniem
ryzyka. Uwielbiają być wyręczane w dokonywaniu codziennych wyborów,
dzięki czemu mogą uniknąć ponoszenia odpowiedzialności za swoje decyzje.
Robią z siebie niezaradne dzieci, którym stale trzeba „matkować” lub
„ojcować”. Jednostki anankastyczne lękają się utraty panowania nad
własnym losem. Przeraża je przyszłość – ta wielka niewiadoma, która może
przynieść dużo frasunku. W miarę możliwości próbują więc być
przewidujące: przygotowują się psychicznie i materialnie na przyszłe
kryzysy oraz niedostatki. Wykazują iście surwiwalową mentalność.<br />
<br />
<br />
<b>Oszukać przeznaczenie</b><br />
<br />
Zajrzyjmy teraz do artykułu „Osobowość anankastyczna” opatrzonego stopką
redakcyjną „opr. aw/aw”. Tekst ten, opublikowany w rzymskokatolickim
serwisie Opoka.org.pl, bazuje na książce „Oblicza lęku. Studium z
psychologii lęku” niemieckiego psychologa i psychoanalityka Fritza
Riemanna (wydanie oryginalne – Monachium 1961, wydanie polskie –
Warszawa 2005). Z lektury owego artykułu wynika, że człowiek
anankastyczny szczególnie boi się przemijania, czyli upływu czasu
niosącego za sobą nieuchronne zmiany we wszystkich sferach ludzkiego
istnienia. Świadomość faktu, iż w życiu nie ma nic stałego, doprowadza
anankastę do frustracji i rozpaczliwych prób zatrzymania rzeczy znanych.
Dochowywanie wierności starym zwyczajom jest wyrazem buntu przeciwko
efemeryczności ziemskich spraw – budowaniem domu na skale, który ma
trwać pomimo niszczycielskiego działania sił przyrody. Upieranie się
przy tym, co sprawdzone i umiłowane, daje wszak namiastkę
ponadczasowości. Niestety, takie postępowanie wiąże się również z
licznymi skutkami ubocznymi, a zwłaszcza z zaprzepaszczeniem wielu szans
na korzystne przeobrażenia. Jeśli wyrobiliśmy w sobie nawyk odrzucania
nawet rozsądnych sugestii, to sami podcinamy sobie skrzydła. Mroczne są
ponadto konsekwencje ciągłego niezdecydowania. Bywa, że anankasta tak
długo zwleka z podjęciem jakiejś decyzji, iż rozważana przezeń opcja
przestaje być aktualna. Zdaniem Fritza Riemanna, za anankastyczną
niechęcią do zmian kryje się… wyolbrzymiony strach przed śmiercią. Walka
z przemijaniem to nieświadome dążenie do nieśmiertelności.<br />
<br />
<br />
<b>Gombrowiczowska symetria</b><br />
<br />
Jeszcze inny obraz F60.5 wyłania się z naukowego opracowania
„Niedojrzałość emocjonalna i moralna a zaburzenia osobowości”
pochodzącego z periodyku „Studia Psychologica”, nr 5/2004 (cyfrową
wersję tej publikacji udostępniono w elektronicznym archiwum
Bazhum.muzhp.pl). Twórca artykułu – dr Włodzimierz Strus z Uniwersytetu
Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie – przedstawia osobowość
anankastyczną jako absolutne przeciwieństwo osobowości dyssocjalnej
(F60.2). Według badacza, skrajna anankastia i socjopatia/psychopatia są
względem siebie symetryczne niczym dwie strony tego samego medalu.
Zarówno jednostki anankastyczne, jak i dyssocjalne mają ogromny problem z
własnym superego. Sęk w tym, że u tych pierwszych jest ono zbyt
rozbudowane, a u tych drugich – prowizoryczne. O ile anankasta ujawnia
„skrupulanckie” sumienie i nadwrażliwość moralną, o tyle
socjopata/psychopata wydaje się pozbawiony hamulców i nieczuły wobec
zastanych norm społecznych. Człowiek cierpiący na F60.5 nadmiernie się
kontroluje, żyje w nieustannej obawie przed konsekwencjami swoich
poczynań. Delikwent z F60.2 działa pod wpływem impulsu, nie bierze na
siebie żadnej odpowiedzialności i nie odczuwa strachu przed karą za
swoje przewinienia. Jednostka anankastyczna wstydzi się własnej
seksualności, próbuje ją trzymać na wodzy. Jednostka dyssocjalna nie zna
takich dylematów – jest po prostu hedonistyczna. Anankaści i
socjopaci/psychopaci różnią się niczym Filidor i Anty-Filidor z
„Ferdydurke” Witolda Gombrowicza (1937). Ale obie grupy ludności są
niedojrzałe emocjonalnie.<br />
<br />
<br />
<b>3 x M</b><br />
<br />
Kiedy myślę o anankastycznym zaburzeniu osobowości, natychmiast
przychodzi mi do głowy Maryla Cuthbert – adopcyjna matka Ani z Zielonego
Wzgórza. Bohaterka ta została wykreowana przez Lucy Maud Montgomery w
1908 r. „Maryla była to wysoka i szczupła kobieta o ostrych konturach
członków. Jej ciemne włosy o niewielu siwych pasmach zwinięte były stale
w gruby węzeł, w morderczy sposób przeszyty dwiema metalowemi
szpilkami. Czyniła wrażenie osoby o ciasnym poglądzie na świat i bardzo
wymagającej. Jednakże nieznaczny jakiś rys wokoło ust, leciutko tylko
naznaczony, wskazywał, że gdyby był cokolwiek bardziej rozwinięty,
zdradzałby niewątpliwie skłonność do wesołej ironji” – czytamy w
pierwszym rozdziale powieści (tłum. Rozalia Bernsztajnowa, Warszawa
1921, pisownia oryginalna, cyt. za: Pl.wikisource.org). Osobą dotkniętą
F60.5 była też zapewne Mildred Ratched, despotyczna pielęgniarka
oddziałowa z książki „Lot nad kukułczym gniazdem” Kena Keseya (1962) i
oscarowego filmu Milosa Formana pod tym samym tytułem (1975). Fabuła
„Lotu…” ukazuje historię konfliktu między tą pedantyczną pracownicą
szpitala psychiatrycznego a zbuntowanym, socjopatycznym pacjentem o
nazwisku Randle Patrick McMurphy. Cech anankastycznych można by się
także doszukiwać u prof. Minerwy McGonagall, opiekunki Gryffindoru w
szkole magii Hogwart. Wspomniana postać występuje w powieściach o Harrym
Potterze autorstwa Joanne Kathleen Rowling (1997-2007) i w kinowych
adaptacjach tego cyklu prozatorskiego (2001-2011). McGonagall to bardzo
mądra czarownica, lecz surowa i restrykcyjna.<br />
<br />
<br />
<b>Żelazna dziewica</b><br />
<br />
Urodziłam się 19 lutego 1991 r. na Kielecczyźnie. Jako nastolatka byłam
„czarną owcą” w moim środowisku rówieśniczym. Nie tylko dlatego, że
chętnie ubierałam się na czarno, ale przede wszystkim dlatego, iż
zachowywałam się inaczej niż większość moich znajomych. Zawsze pilnie
się uczyłam, odrabiałam lekcje i respektowałam grono pedagogiczne. Co
gorsza, nie chodziłam na imprezy, nie podrywałam chłopaków i nie
oglądałam materiałów XXX. Te wszystkie „zbrodnie” wystarczały, żeby być
„na cenzurowanym” od końca podstawówki aż do egzaminu maturalnego. Na
studiach wypruwałam sobie żyły, aby zaliczyć komplet przedmiotów z
najwyższym możliwym dla mnie wynikiem. Dzięki swojej determinacji
trzykrotnie pobierałam stypendium rektora za wysoką średnią ocen: dwa
razy na Uniwersytecie Jana Kochanowskiego w Kielcach (500 zł
miesięcznie) i raz na Uniwersytecie Warszawskim (550 zł miesięcznie). Co
zrobiłam z zarobionymi pieniędzmi? Nie, nie roztrwoniłam ich na
luksusy/hulanki. Umieściłam je na lokacie bankowej, żeby się powoli
mnożyły i zabezpieczały finansowo moją przyszłość. Nigdy nie umówiłam
się z nikim na randkę ani nie poszłam z nikim do łóżka. Nie uznaję seksu
przedmałżeńskiego i nie popełniłabym takiego czynu nawet dla
„niewinnego” eksperymentu. Hołduję tradycyjnej zasadzie „jak kocha, to
poczeka” (min. 3 lata). Nie chcę mieć nieślubnych dzieci, więc nie
dopuszczam się głupstw, których skutkiem mogłaby być ciąża i oddanie
noworodka do okna życia. Jestem dumna, zimna, przezorna i zapobiegliwa.
Irracjonalne „błędy młodości” omijają mnie szerokim łukiem.<br />
<br />
<br />
<b>Natalia Julia Nowak,<br />
grudzień-styczeń 2019/2020</b><br />
<br />
<br />
<b>PS 1.</b> Z tymi „Terminatorami” to faktycznie jest coś na rzeczy.
Osobowość anankastyczna została u mnie zdiagnozowana w 2009 r.,
osobowość unikająca – w 2019 r. Kiedyś na studiach licencjackich
(2010-2013) życzliwa koleżanka wyjawiła mi, że studentka X w prywatnych
konwersacjach nazywa mnie robotem. Później sama usłyszałam to określenie
(„robot”) na własne uszy. Hmmm…<br />
<br />
<b>PS 2.</b> Funkcjonuje ciekawy wideoblog poświęcony w 100% osobowości
anankastycznej, czyli północnoamerykańskiemu „obsesyjno-kompulsywnemu
zaburzeniu osobowości”. Projekt nosi tytuł „OCPD: My Life in Debris”, co
w tłumaczeniu na polszczyznę oznacza „OCPD: Moje Życie w Gruzach”
(YouTube.com/ocpdmylifeindebris). Założycielem tego vloga jest niejaki
Darryl – prawdziwy anankasta ze Stanów Zjednoczonych. O swoim OCPD
wielokrotnie opowiadała też znerwicowana, kanadyjska wideoblogerka Emma,
właścicielka amatorskiego kanału „EmmAnxiety”
(YouTube.com/channel/UCWwm_9iH0k3inBrknkE9oag). Inna anankastka
zamieszczająca swoje audiowizualne miniprodukcje na YT: „Let’s Talk
Mental Health” – „Porozmawiajmy o Zdrowiu Psychicznym”
(YouTube.com/channel/UC9LuPdpWmojRJqSzKPgm0ag).<br />
<br />
<b>PS 3.</b> W akapicie „Gombrowiczowska symetria” pisałam o
rozbieżnościach między osobowością anankastyczną a osobowością
dyssocjalną. Nie zaszkodzi odnotować, że ta ostatnia jest znana w USA
jako „antyspołeczne zaburzenie osobowości” (ASPD – „antisocial
personality disorder”). Twórcy podręcznika DSM-5 przyporządkowali
dyssocjalność/antyspołeczność do klastra „B”. Obejmuje on cztery
zaburzenia osobowości, które na pierwszy rzut oka sprawiają wrażenie
„dramatycznych”, „emocjonalnych” i/lub „niekonsekwentnych” (oto ich
lista: ASPD – osobowość antyspołeczna, NPD – osobowość narcystyczna, HPD
– osobowość histrioniczna, BPD – osobowość pograniczna/borderline).
Ludzie dyssocjalni bywają nieoficjalnie dzieleni na socjopatów i
psychopatów. W serwisie YouTube znajdziemy wiele krótkich filmików
demaskujących podobieństwa i różnice między socjopatami a psychopatami,
np. „What is the Difference Between Sociopathy and Psychopathy?”
(YouTube.com/user/RioGrande51), „Sociopath vs Psychopath: What’s the
Difference?” (YouTube.com/user/Psych2GoTv), „Sociopath vs Psychopath –
What’s The Difference?” (YouTube.com/user/TheInfographicsShow),
„Difference between a psychopath and a sociopath”
(YouTube.com/user/businessinsider).<br />
<br />
<b>PS 4.</b> Jeśli wierzyć anglojęzycznej Wikipedii powołującej się na
badania Belindy Board i Katariny Fritzon z University of Surrey
(południowo-wschodnia Anglia), istnieją trzy perturbacje osobowościowe,
które częściej spotyka się u Brytyjczyków na stanowiskach kierowniczych
niż u pacjentów Broadmoor Hospital – pilnie strzeżonego zakładu dla
niepoczytalnych przestępców. Tymi trzema „elitarnymi” patologiami są:
osobowość narcystyczna, osobowość histrioniczna i osobowość
anankastyczna. Chyba nikogo to nie dziwi!<br />
<br />
<b>PS 5.</b> Nurtuje mnie następujące pytanie… Czy Władysław Gomułka,
pierwszy sekretarz Komitetu Centralnego PZPR w latach 1956-1970, nie był
jednym z sukcesywnych anankastów? Do takich refleksji skłania mnie
seans fabularyzowanego dokumentu „Towarzysz Wiesław. Od agitatora do
dyktatora” (reż. Piotr Boruszkowski, TVP 2014). Co się tyczy spisu
fikcyjnych postaci z F60.5, należałoby do niego dodać Artura,
protagonistę sztuki teatralnej „Tango” Sławomira Mrożka (1964).
Zauważmy, że antagonistą tego autorytarnego młodzieńca jest lokalny
degenerat Edek – socjopata, osobnik dyssocjalny/antyspołeczny.<br />
<br />
Natalia Julia Nowakhttp://www.blogger.com/profile/07476661304473409593noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6323389487013129445.post-55502403835732099942019-11-28T02:12:00.000-08:002019-11-28T02:12:19.124-08:00Schizoidia i schizoidzi. Czym jest osobowość schizoidalna?<i>„Zapytasz ją, gdzie jest sens<br />
wśród szarych dni szarego przemijania.<br />
Ona, Alicja, to wie.<br />
Szczęśliwa jest, choć żyje całkiem sama.<br />
<br />
Jej oczy bramą na tamten świat,<br />
co się jak kameleon zmienia.<br />
Serce niezwykłe… Odczuwać tak…<br />
Jak struna drży, gdy grają jej marzenia.<br />
<br />
(…) Opisujesz jej swój dziwny strach,<br />
który nie daje myślom odlecieć.<br />
Ona, uśmiechnięta, odpowie tak:<br />
– Po drugiej stronie lustra jest lepiej”</i><br />
<br />
<b>Closterkeller – „Alicja”<br />
[z płyty „Cyan”, 1996 r.]</b><br />
<br />
<br />
<br />
<b>Schizoid Personality Disorder (SPD)<br />
[F60.1 w klasyfikacji ICD-10]</b><br />
<br />
Schizoidalne zaburzenie osobowości (chorobliwa schizoidia – styl
charakteru) przejawia się nieodpartą potrzebą zachowania psychofizycznej
przestrzeni osobistej oraz emocjonalnego dystansu wobec innych ludzi.
Potrzeba ta skutkuje trwałą preferencją samotnictwa, niechęcią do
budowania głębokich więzi międzyludzkich, nieangażowaniem się w
istniejące relacje interpersonalne, a także tendencją do skrytości,
tajemniczości, małomówności i bujania w obłokach. Jednostka schizoidalna
jest nieprzystępna i introwertyczna – niemal zawsze zamyka się w sobie,
męczy się podczas spotkań rodzinnych/służbowych, umyślnie izoluje się
od otoczenia oraz nie znosi, gdy inni ludzie „zawracają jej gitarę”. Jak
nietrudno odgadnąć, schizoid najlepiej czuje się we własnym
towarzystwie i doskonale potrafi się sobą zająć. Do jego ulubionych
aktywności należą: rozmyślanie, fantazjowanie i oddawanie się
jednoosobowym pasjom, takim jak twórczość artystyczna, działalność
badawcza czy spędzanie całych dni przed ekranem komputera (no-life).
Mimo że czasem odzywa się w nim tęsknota za przyjaźnią, miłością lub
odrobiną szaleństwa, prawie nigdy nie jest ona na tyle silna, żeby
wychodziła poza sferę wstydliwych marzeń i abstrakcyjnych refleksji.
Schizoid – chociaż niepospolicie wrażliwy – zazwyczaj zaspokaja swoje
sekretne pragnienia w bogatym, acz niedostępnym dla innych ludzi
królestwie wyobraźni. Jednostki dotknięte SPD zwykle nie mają żadnych
przyjaciół oprócz krewnych pierwszego stopnia. I choć niekiedy czują się
samotne, świadomie nie dopuszczają do siebie nikogo obcego.<br />
<br />
<br />
<b>Kryteria diagnostyczne ICD-10<br />
[cyt. za: polskojęzyczna Wikipedia]</b><br />
<br />
<i>1. „brak lub znikome działania służące przyjemności”<br />
2. „chłód emocjonalny”<br />
3. „ograniczona zdolność wyrażania emocji wobec innych”<br />
4. „niezainteresowanie pochwałami i krytyką”<br />
5. „brak zainteresowania doświadczeniami seksualnymi”<br />
6. „preferencja samotnictwa”<br />
7. „pochłonięcie introspekcją”<br />
8. „brak bliskich związków”<br />
9. „niewrażliwość wobec norm społecznych”</i><br />
<br />
<br />
<b>Dwie twarze mizantropa</b><br />
<br />
Dr n. med. Sławomir Murawiec, autor zwięzłego artykułu „Osobowość
schizoidalna” opublikowanego w serwisie internetowym „Medycyna
Praktyczna” (MP.pl), opisuje schizoidów jako outsiderów posiadających
dwa oblicza. Jedno z nich istnieje na użytek świata zewnętrznego i
pozwala chorym przetrwać w większości sytuacji społecznych. Drugie – ma
charakter ściśle tajny i ujawnia się tylko wtedy, gdy schizoid przebywa w
samotności lub w towarzystwie nielicznych zaufanych osób. Według dr.
Murawca, jednostka dotknięta skrajną schizoidią „często robi wrażenie
chłodnej emocjonalnie, pochłoniętej własnymi przemyśleniami i sprawami. W
czasie spotkania nie wyda się kimś serdecznym i łatwo nawiązującym
kontakt. Przeciwnie, najczęściej jest odbierana jako mało empatyczna i
mało uczuciowa, jako emocjonalnie zdystansowana. (…) Jej ubiór będzie
najczęściej poprawny, czasami może być ekscentryczny, ale nie będzie
podążał za najnowszymi trendami mody”. Pod tą twardą skorupą i pozorną
obojętnością na cudze dole-niedole kryje się jednak istota łagodna,
marzycielska oraz skłonna do filozoficznych rozważań, która panicznie
boi się naruszenia jej psychicznej i cielesnej integralności. Surowa
maska, jaką nakłada na siebie schizoid, pełni funkcję czysto ochronną.
Bo gdy nie można zamknąć się w czterech ścianach, trzeba po prostu
zamknąć się w sobie… Tak jak to czynił Winston Smith, główny bohater
powieści „Rok 1984” George’a Orwella (1949). „Nic nie było twoje oprócz
tych kilku centymetrów sześciennych zamkniętych pod czaszką” – czytamy w
owej literackiej antyutopii.<br />
<br />
<br />
<b>Pro publico bono</b><br />
<br />
Mgr Katarzyna Synówka, twórczyni tekstu „Schizoidalne zaburzenia
osobowości” (zamieszczonego na stronie ZaburzeniaOsobowosci.pl
prowadzonej przez Fundację im. Boguchwała Winida na Rzecz Rozwoju
Psychoterapii Psychoanalitycznej), próbuje scharakteryzować niespokojne
wnętrze osoby schizoidalnej. Zdaniem autorki, schizoid jest człowiekiem
niepewnym własnej tożsamości, pozbawionym zaufania do samego siebie, a
zarazem podejrzliwym względem innych istot ludzkich. Obawia się on, że
mógłby nieumyślnie skrzywdzić kogoś bliskiego lub samemu doświadczyć
traumy wskutek toksycznej relacji interpersonalnej. Celowo wybiera więc
samotność jako formę „mniejszego zła”. Jednostka schizoidalna czuje się
niezręcznie z powodu faktu, że nie potrafi przezwyciężyć swoich dziwnych
zahamowań. Martwi się, że coś z nią jest nie tak, a to prowadzi ją do
konkluzji, iż powinna – dla dobra wspólnego – trzymać się z daleka od
społeczeństwa (błędne koło!). Schizoid postrzega siebie jako osobnika
groźnego i przypisuje tę cechę również innym przedstawicielom gatunku
Homo sapiens. Trzymanie bliźniego na dystans i odgradzanie się od jego
emocji daje choremu złudzenie bezpieczeństwa, ale w dłuższej
perspektywie skutkuje poczuciem wyobcowania oraz wątpliwościami
dotyczącymi sensu dalszej wegetacji. Człowiek schizoidalny odbiera sobie
szansę na rozwinięcie wielu umiejętności społecznych i faktycznie czyni
siebie niezdolnym do prawidłowego funkcjonowania w jakiejkolwiek
wspólnocie. Konsekwencją takiego postępowania jest tylko pogłębienie
alienacji i dylematów egzystencjalnych.<br />
<br />
<br />
<b>Aspołeczni i aseksualni</b><br />
<br />
Todd L. Grande, Ph.D (pracownik naukowy Wilmington University w
amerykańskim stanie Delaware, właściciel popularnego wideobloga o
zdrowiu psychicznym – YouTube.com/user/RioGrande51) poświęcił jednostkom
schizoidalnym kilka krótkich filmików. Jak wynika z wiedzy uczonego,
schizoidzi są wybitnymi samotnikami, którzy „nie pragną” („no desire”)
bliskich relacji z innymi ludźmi. Osobom tym jest po prostu wygodnie w
stanie permanentnej izolacji i nie usiłują one zmienić swojego losu. Nie
oznacza to bynajmniej, że wszyscy schizoidzi są ekonomicznie
bezproduktywni. Przeciwnie, wielu z nich posiada stałe zatrudnienie (np.
w charakterze stróża nocnego) i wzorowo wypełnia swoje obowiązki
zawodowe. Wbrew obiegowej opinii, schizoidzi nie są pozbawieni życia
emocjonalnego. Owszem, spektrum dostępnych dla nich uczuć jest węższe
niż u większości społeczeństwa, lecz absolutnie nie czyni ich to
lodowatymi biorobotami. Tym, co wielu schizoidom nastręcza poważnych
trudności, jest wyrażanie własnych stanów wewnętrznych. Niektórzy
zmagają się z tzw. płaskim afektem, czyli minimalną/zerową ekspresją
odczuwanych emocji. Ludzie dotknięci skrajną schizoidią często bywają
niewrażliwi na krytykę i pochwały ze strony otoczenia, a przynajmniej
sprawiają wrażenie obojętnych cyników. Generalnie, nie zawierają oni
małżeństw – decydują się na życie z rodzicami albo w pojedynkę. Wielu
schizoidów nie chce nawet słyszeć o zdobywaniu jakichkolwiek doświadczeń
erotycznych z innymi istotami ludzkimi (!). Ten specyficzny aseksualizm
jest jednym z kryteriów diagnostycznych SPD.<br />
<br />
<br />
<b>Cluster „A” (DSM-5)</b><br />
<br />
Ehsan Gharadjedaghi, Psy.D (działający w USA psycholog kliniczny,
inicjator edukacyjnego projektu „TherapyCable” –
YouTube.com/user/TherapyCable) omawia ekstremalną schizoidię w
kontekście innych zaburzeń osobowości zaliczanych (w amerykańskim
podręczniku diagnostyczno-statystycznym DSM-5) do klastra „A”. Wiązka ta
obejmuje patologie charakteru postrzegane przez zdrową część populacji
jako „dziwaczne” lub „ekscentryczne”. Należą do nich: osobowość
paranoiczna – PPD, osobowość schizoidalna – SPD i osobowość schizotypowa
– STPD (uwaga: w Europie schizotypia nie jest uznawana za zaburzenie
osobowości, tylko za „zaburzenie typu schizofrenii”! Stary kontynent
korzysta z międzynarodowej klasyfikacji chorób ICD-10!). Jak podaje dr
E. Gharadjedaghi, ludzie dotknięci zaburzeniami z klastra „A” egzystują w
przewlekłej alienacji, lecz wynika to z różnych przyczyn. Jednostki
paranoiczne zrywają kontakty z otoczeniem, bo są nadmiernie podejrzliwe
wobec swoich bliźnich, czują się atakowane i zaszczute, mają głowy
wypełnione niezliczonymi teoriami spiskowymi. Jednostki schizotypowe są
wykluczane i stygmatyzowane, gdyż wypowiadają się w niezrozumiały
sposób, myślą kategoriami magicznymi lub metafizycznymi, opowiadają o
swoich rzekomych doświadczeniach ze sferą nadprzyrodzoną (tzn. o
pseudohalucynacjach?). Jednostki schizoidalne wycofują się z życia
towarzyskiego, ponieważ uzmysławiają sobie, że nie reagują tak jak
większość ludzkości. Nie cieszy ich i nie porusza to samo, co innych
ludzi, mają po prostu odmienne zainteresowania i wyobrażenia o świecie.<br />
<br />
<br />
<b>Dawniej i dzisiaj</b><br />
<br />
Wielu ciekawostek o schizoidach dostarcza nam trzyczęściowa prezentacja
multimedialna pt. „Schizoids” (YouTube.com/user/darknightseeker). Nie
znam personaliów jej autora, ale wszelkie poszlaki sugerują, iż jest to
jakiś nauczyciel akademicki – ścieżka dźwiękowa brzmi, jakby została
nagrana podczas wykładu na wyższej uczelni. W materiale, o którym mowa,
DarkNightSeeker informuje swoich słuchaczy, że pojęcie schizoidii
istnieje w psychiatrii od dawna, jednak kiedyś było ono znacznie szersze
niż obecnie. Przykładowo, w 1925 r. Ernst Kretschmer podzielił
schizoidów na dwa typy: „nadwrażliwy” i „niewrażliwy”. Ten pierwszy
odpowiada kryteriom diagnostycznym współczesnego „unikającego zaburzenia
osobowości” (AvPD), które w tamtych czasach nie stanowiło odrębnej
jednostki nozologicznej[1]. DarkNightSeeker podkreśla, że jeszcze w
latach 70. XX wieku pojęcie schizoidii obejmowało też niektóre objawy
zaburzeń schizotypowych. Gdy ukazał się rewolucyjny podręcznik DSM-III
(1980), z osobowości schizoidalnej powstały następujące kategorie
medyczne: SPD, STPD i AvPD. Twórca omawianej prezentacji podważa słynny
aseksualizm schizoidów. Wysuwa hipotezę, iż chodzi w nim o odrzucenie
aktów płciowych opartych na miłosnej namiętności, a nie o brak
zainteresowania fizyczną przyjemnością (chociaż dorośli z SPD faktycznie
są mniej hedonistyczni od swoich zdrowych rówieśników!). Niektórzy
schizoidzi się żenią albo wychodzą za mąż, lecz nie potrafią zapewnić
swojej żonie lub swojemu mężowi emocjonalnego ciepła. Nawet w takich
związkach pozostają oziębli, szorstcy.<br />
<br />
<br />
<b>Pasywni nudziarze</b><br />
<br />
Tematowi schizoidalnego zaburzenia osobowości przyjrzała się także
psycholog kliniczna Kati Morton, LMFT (licencjonowana terapeutka
małżeńsko-rodzinna z Kalifornii, która zamieszcza swoje audiowizualne
miniprodukcje na kanale YouTube.com/user/KatiMorton). W filmiku
poświęconym SPD kobieta raportuje, że – według aktualnej edycji DSM –
skrajna schizoidia składa się z dwóch podstawowych elementów. Pierwszym z
nich jest tendencja do nieangażowania się w relacje interpersonalne,
natomiast drugi komponent to ograniczona ekspresja emocjonalna względem
napotykanych istot ludzkich. Te dwie słabości natury psychicznej
przekładają się na konkretne zachowania chorego: preferencję samotnictwa
i powściągliwość w okazywaniu uczuć. Zgodnie z tym, co ustalili autorzy
DSM-5, dojrzałe SPD zaczyna się zwykle we wczesnej dorosłości
(aczkolwiek pierwsze anomalie mogą być widoczne już w okresie
niemowlęcym, o czym wyraźnie mówił DarkNightSeeker!). Zdaniem mgr K.
Morton, schizoidzi jawią się otoczeniu jako bierni flegmatycy, których
trudno wyprowadzić z równowagi i którzy wiodą monotonne życie bez
większych aspiracji. Zdecydowanie nie są oni karierowiczami
uczestniczącymi w wyścigu szczurów. Nie są też rodzinni: nie pielęgnują
więzi z własnymi krewnymi. W stresujących sytuacjach mogą popadać w
kilkuminutowe/kilkugodzinne epizody psychotyczne, ale rzadko oznaczają
one początek schizofrenii. Mimo licznych podobieństw osobowość
schizoidalna nie może być mylona z zaburzeniami ze spektrum autyzmu
(ASD). Ludzie cierpiący na SPD nie zdradzają pędu do powtarzalności.<br />
<br />
<br />
<b>Schizophrenia Spectrum Disorders (SSD)</b><br />
<br />
Według jednej z teorii dotyczących zdrowia psychicznego, patologie
charakteru z klastra „A” przypominają pewne aspekty zaburzeń
schizofrenicznych. DarkNightSeeker zwrócił uwagę na fakt, iż schizoidia
jest podobna do negatywnych/deficytowych objawów schizofrenii, a
schizotypia – do symptomów pozytywnych/wytwórczych. Jak twierdzi
psycholog kliniczna Ramani Durvasula, Ph.D (wykładowczyni Uniwersytetu
Stanu Kalifornia w Los Angeles, która systematycznie udziela wywiadów
dla wirtualnej telewizji „MedCircle” –
YouTube.com/channel/UCyGOloOIJWt8NlE4tnejQeA), istnieją twarde dowody na
genetyczny związek między schizofrenią a innymi zaburzeniami z tego
samego spektrum psychopatologicznego. Badania empiryczne pokazują, że
problemy spod znaku SSD często występują w obrębie jednej rodziny
biologicznej. Jeśli jesteś schizofrenikiem, to masz spore szanse na to,
iż Twoje dzieci okażą się schizoidalne bądź schizotypowe. Jeżeli zaś
rozwinęło się u ciebie SPD lub STPD, musisz wiedzieć, że Twoje potomstwo
będzie szczególnie zagrożone zapadnięciem na schizofrenię. Oczywiście,
dziedziczna predyspozycja to jeszcze nie wyrok skazujący… Wracając do
schizoidalnego zaburzenia osobowości: dr R. Durvasula poucza, że
przeciętnemu zjadaczowi chleba schizoid może się jawić jako osoba
pogrążona w depresji. Wygląda on bowiem na człowieka apatycznego, który
stracił zainteresowanie całym światem. Ale to tylko pozory. W
rzeczywistości jednostka dotknięta SPD wcale nie rozpacza z powodu
swojej pustej wegetacji. Jej domniemana „pochmurność” to de facto
bezbarwna indyferencja.<br />
<br />
<br />
<b>Karuzela tożsamości</b><br />
<br />
Joanna Zbroniec, BSc [Hons] (absolwentka rozszerzonych, licencjackich
studiów psychologicznych oraz studiów podyplomowych z zakresu
psychologii stosowanej i coachingu, brytyjska twórczyni internetowa
znana z branżowego kanału „MindMastery” – YouTube.com/user/1Eruanis),
skłania się w kierunku ciekawej koncepcji dotyczącej umysłowości
schizoidów. Koncepcja ta głosi, że „prawdziwe ja”, którego schizoid
strzeże jak oka w głowie, tak naprawdę nie istnieje. Osoba z SPD nie
posiada spójnej, klarownej, ugruntowanej tożsamości, a zatem nie wie,
kim jest i dokąd zmierza. Schizoidalne „ja” wydaje się rozbite na drobne
kawałki. Naturalnie, nie wygląda to aż tak drastycznie jak w przypadku
schizofrenii czy DID/MPD. Powoduje jednak, że w zależności od etapu
życia lub sytuacji zewnętrznej schizoid może różnie postrzegać siebie,
innych ludzi i swoje miejsce we wszechświecie. Jednostka cierpiąca na
SPD ma tendencję do występowania w czterech karykaturalnych rolach: jako
Władca, Niewolnik, Zdrajca albo Wygnaniec. Żadna z nich nie jest pełna
ani trwała. Zmieniają się one niczym pory roku i wpływają na stosunki
chorego ze środowiskiem społecznym. Czasem schizoid bywa narcystyczny,
apodyktyczny i egoistyczny, innym razem – bezradny, ofiarny i zahukany.
Niekiedy ogarnia go mizantropia i bunt przeciwko ludzkości, a niekiedy
pragnienie, żeby rzucić wszystko i udać się na emigrację wewnętrzną.
Teorię czterech tożsamości, na którą powołuje się lic. J. Zbroniec,
ukuły same osoby schizoidalne. Podano ją na stronie samopomocowej
SelfInExile.com (red. nacz. Rachel).<br />
<br />
<br />
<b>Fritz Riemann o schizoidach</b><br />
<br />
Dość nieprzychylny obraz schizoidów wyłania się z książki „Oblicza lęku.
Studium z psychologii lęku” niemieckiego psychoanalityka Fritza
Riemanna (wydanie oryginalne – 1961, wydanie polskie – 2005). Z
poglądami wyrażonymi w tym dziele zapoznaje nas autor artykułu „Osoba
schizoidalna a miłość” zamieszczonego w rzymskokatolickim[2] serwisie
Opoka.org.pl (stopka pod tekstem: „opr. aw/aw”). Możemy tam przeczytać,
że pierwsze oznaki schizoidii bywają widoczne już w dzieciństwie (gdy
dziecko ewidentnie nie radzi sobie w kontaktach z rówieśnikami) albo w
okresie adolescencji (gdy nastolatek ciągle filozofuje w samotności i
nie wykazuje zainteresowania romantycznymi uniesieniami). Problemy
jednostki schizoidalnej ulegają nasileniu u progu dorosłości, kiedy
głównym dylematem schizoida staje się konflikt wewnętrzny między
napięciem seksualnym a strachem przed bliskością z drugim człowiekiem.
Część osób dotkniętych SPD sięga wówczas po najgorsze rozwiązanie:
decyduje się na przypadkowe kontakty płciowe z nieznajomymi partnerami.
Niektórzy schizoidzi tworzą sztuczne układy intymne, w których druga
osoba jest dehumanizowana oraz traktowana jako instrument do
zaspokajania własnych popędów. W tych atrapach związków osoby
schizoidalne bywają podłe wobec swoich partnerów – nieczułe, podejrzliwe
i sarkastyczne. Nierzadko wyżywają się na nich, jakby „druga połówka”
stanowiła idealny obiekt do rozładowywania stłamszonego gniewu.
Jednostka cierpiąca na SPD jasno oddziela uczucia od erotyzmu. Uważa, że
można miłować bez spółkowania i spółkować bez miłowania.<br />
<br />
<br />
<b>Schizoidzi w kulturze</b><br />
<br />
Stereotypowym, indyferentnym, cynicznym schizoidem, w dodatku mocno
oderwanym od rzeczywistości, jest sławetny „motylek, co ma wszystko w
d…” – antybohater wulgarnej, humorystycznej animacji internetowej z
przełomu tysiącleci (albo z początku XXI wieku). Owad ten ujawnia 100%
symptomów SPD podanych w oenzetowskiej księdze ICD-10. Rozpoznanie
schizoidalnego zaburzenia osobowości można by także postawić 29-letniej
Valancy Jane Stirling, protagonistce zakręconej powieści „Błękitny
Zamek” Lucy Maud Montgomery (1926). Przywołana książka opowiada o losach
aspołecznej, zakompleksionej, marzycielskiej starej panny, która na
wieść o swojej śmiertelnej chorobie gwałtownie przechodzi z trybu
Niewolnika w tryb Zdrajcy. Według twórcy trzyczęściowej prezentacji
multimedialnej „Schizoids” (czyli użytkownika portalu YouTube.com o
pseudonimie DarkNightSeeker), jednym ze schizoidów jest odważny Bruce
Wayne – Batman, Człowiek-Nietoperz, Mroczny Rycerz. Myślę, że owa
etykietka pasuje zwłaszcza do klasycznej, hollywoodzkiej wersji tego
superbohatera, którą zaproponowano w filmach „Batman” (1989) i „Powrót
Batmana” (1992) z Michaelem Keatonem w roli głównej. Przykład utworu
muzycznego o fenomenie schizoidii? Piosenka „Gdybyś był” poprockowej
grupy Łzy (2006). „Ale ty jesteś zimny jak lód, obojętny jak głaz.
Wolisz być sam, zupełnie sam. Ale ty jesteś zimny jak lód, obojętny jak
głaz. Nie sprawię, byś chciał dzielić ze mną świat” – śpiewa wokalistka
Ania Wyszkoni. Osobą mówiącą w przytoczonym tekście jest uczuciowa
kobieta zakochana w schizoidalnym mężczyźnie.<br />
<br />
<br />
<b>Natalia Julia Nowak,<br />
listopad 2019 roku</b><br />
<br />
<br />
<b>PS 1.</b> Bonnie Evans, PhD – brytyjska historyk psychologii,
badaczka sprzymierzona z londyńskim King’s College i Queen Mary
University of London – pisze, że „w latach 40. i 50. XX wieku diagnozy
schizofrenii, psychozy i autyzmu u dzieci były stosowane zamiennie”
[źródło: „How autism became autism: The radical transformation of a
central concept of child development in Britain”, Journals.SAGEpub.com].
Zdaniem uczonej, dopiero w latach 70. specjaliści nauczyli się
odróżniać zaburzenia ze spektrum autyzmu (ASD) od zaburzeń ze spektrum
schizofrenii (SSD). Nie zmienia to jednak faktu, że – jak donoszą
lekarki Yael Dvir, MD i Jean A. Frazier, MD – „istnieją zarówno
kliniczne, jak i biologiczne związki między autyzmem a schizofrenią”
[źródło: „Autism and Schizophrenia”, PsychiatricTimes.com]. Jeśli
zajrzymy do międzynarodowej klasyfikacji chorób ICD-10, przekonamy się,
że zespół Aspergera – uwzględniony w rozdziale F84 razem z autyzmem
dziecięcym i zespołem Retta – obejmuje pojęcia „schizoidalnego
zaburzenia wieku dziecięcego” („schizoid disorder of childhood”) i
„psychopatii autystycznej” („autistic psychopathy”). Informacja dla
niewtajemniczonych: księga ICD-10 jest ogólnodostępna online w języku
angielskim [ICD.WHO.int/browse10/2016/en]. Funkcjonuje ponadto witryna
internetowa ICD10.pl z rozpoznaniami wszelkich schorzeń w językach
polskim, angielskim i łacińskim.<br />
<br />
<b>PS 2.</b> Dotychczas znalazłam dwa amatorskie wideoblogi prowadzone
przez osoby, które podobno zostały zdiagnozowane jako schizoidzi: „Queen
Spacegoat” (YouTube.com/user/piikaachoo) i „Stuff and Stuff”
(YouTube.com/channel/UCZXUs03Ayf1Wcb4DEkHMBhA).<br />
<br />
<br />
<b>PRZYPISY</b><br />
<br />
[1] Człowiek z AvPD (rozwinięcie akronimu: „avoidant personality
disorder”) świadomie izoluje się od społeczeństwa, ale postępuje tak na
skutek zaniżonej samooceny i paraliżującego strachu przed wyśmianiem,
upokorzeniem tudzież odrzuceniem. Taki ktoś cierpi z powodu swojego
osamotnienia i zastoju życiowego, jednak nie potrafi się przełamać i
wyjść ze swojej strefy komfortu. W praktyce trudno rozstrzygnąć, gdzie
przebiega granica między schizoidią a unikaniem. Symptomy AvPD i SPD
często idą ze sobą w parze… Anglojęzyczna Wikipedia zawiera nawet hasło
„Schizoid avoidant behavior” („Zachowanie schizoidalno-unikające”).
Przykładem postaci z przewagą cech unikowych jest podmiot liryczny z
piosenki „Creep” artrockowej formacji Radiohead (1992). Cytuję fragment
rzeczonego utworu: „Gdy byłaś tu wcześniej, nie mogłem spojrzeć ci w
oczy. Jesteś jak anioł, twoja skóra doprowadza mnie do płaczu. Unosisz
się niczym piórko w pięknym świecie. Chciałbym być kimś szczególnym, ty
jesteś kimś cholernie szczególnym. Ale jestem oblechem, jestem
dziwadłem. Co, do diaska, tutaj robię? Nie przynależę tutaj”. Pozwolę
sobie zakpić, że młodzi dorośli z AvPD, fobią społeczną lub „chorobliwą
nieśmiałością” to wymarzeni klienci dla różnej maści „coachów kariery” i
„trenerów rozwoju osobistego”. Pytanie za sto punktów: po co wydawać
pieniądze na jakichś nowomodnych „mistrzów motywacyjnych”, skoro można
skorzystać z darmowej pomocy psychiatry albo psychoterapeuty?! Tego
rodzaju usługi są w Polsce dostępne w ramach Narodowego Funduszu
Zdrowia.<br />
<br />
[2] Warto wiedzieć, że Kościół rzymskokatolicki uznaje osoby
schizoidalne za niezdolne do małżeństwa z przyczyn natury psychicznej.
Oznacza to, iż nie mogą one wziąć ślubu wyznaniowego… przynajmniej
dopóty, póki nie zostaną całkowicie wyleczone (a taki scenariusz wydaje
się mało realistyczny, ponieważ zaburzenia osobowości z klastra „A”
DSM-5 uchodzą za najbardziej oporne i niereformowalne!). „Nie może
zawrzeć ważnego małżeństwa – które ze swej istoty jest międzyosobową
relacją – osoba, która absolutnie nie jest zdolna wejść w taką relację
ze swym współmałżonkiem. Osoby schizoidalne nie potrafią nawiązać
międzyosobowej relacji polegającej na dawaniu siebie i przyjmowaniu” –
pisze anonimowy adwokat kościelny na stronie Poradni Rodzinnej „Salomon”
[„Osobowość schizoidalna a nieważność małżeństwa”, PoradniaSalomon.pl].
Wcześniej w tej samej notatce padają następujące stwierdzenia:
„Schizoidia to brak syntonii. Syntonia zaś to cecha osobowości, która
umożliwia współprzeżywanie, współodczuwanie (empatię) z innymi ludźmi.
Ludzie schizoidalni mają nikłe możliwości nawiązania bezpośrednich
kontaktów uczuciowych z innymi. Żyją w izolacji psychicznej, w swoim
świecie przeżyć wewnętrznych. (…) Tego rodzaju zaburzona osobowość
cechuje się brakiem potrzeby bliższych związków uczuciowych z innymi
osobami, nie wyłączając członków rodziny, brakiem uczucia zadowolenia z
kontaktów emocjonalnych z innymi. (…) Człowiek z osobowością
schizoidalną żyje w swoim własnym świecie. Jego problemy i przeżycia są w
centrum uwagi, nie zaś potrzeby drugiej strony czy też dziecka”. Z słów
adwokata kościelnego wynika, że sakramentalne małżeństwo zawarte przez
schizoida jest nieważne w oczach Boga i może zostać oficjalnie
unieważnione przez sąd biskupi.<br />
<br />
Natalia Julia Nowakhttp://www.blogger.com/profile/07476661304473409593noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-6323389487013129445.post-79134111036502030472018-11-28T13:47:00.002-08:002018-11-28T13:47:59.279-08:00O hipisie, nerdzie i kradzieży pierwszego miliona<div style="text-align: justify;">
<i>„Pierwszy milion trzeba ukraść”</i><br />
<br />
<b>Słowa przypisywane J.K. Bieleckiemu<br />
(cyt. za: Wikicytaty, Pl.wikiquote.org)</b><br />
<br />
<br />
<b>UWAGA! UWAGA! UWAGA!<br />
PONIŻSZA ANALIZA ZAWIERA SPOILERY!</b><br />
<br />
<br />
<b>Tytuł oryginalny:</b> „Pirates of Silicon Valley”<br />
<b>Tytuł polski:</b> „Piraci z Doliny Krzemowej”<br />
<b>Reżyseria:</b> Martyn Burke (Kanadyjczyk, rocznik 1952)<br />
<b>Kraj i rok produkcji:</b> Stany Zjednoczone Ameryki 1999<br />
<b>Instytucja sprawcza:</b> TNT – Turner Network Television<br />
<b>Gatunek:</b> dramat/komediodramat, obyczajowy, biograficzny<br />
<i>Na podstawie książki Paula Freibergera i Michaela Swaine’a<br />
„Fire in the Valley: The Making of the Personal Computer”</i><br />
<br />
„Piraci z Doliny Krzemowej” to półtoragodzinny, telewizyjny film
fabularny mówiący o narodzinach korporacji informatycznych Apple i
Microsoft. Bohaterami… a właściwie antybohaterami… opowieści są dwaj
reprezentanci branży IT, których chyba nikomu nie trzeba przedstawiać:
Steve Jobs (założyciel Apple’a) i Bill Gates (twórca Microsoftu).
Zostali oni sportretowani jako młodzi, ambitni i pozbawieni skrupułów
przedsiębiorcy, którzy chcą zawojować świat i mają głębokie poczucie
misji dziejowej. Obaj rozumieją, że ludzkość stoi u progu rewolucji
informatycznej, dlatego pragną stanąć na czele tego bezkrwawego
przewrotu, aby trwale zapisać się na kartach historii. Początkowo
młodzieńcy działają niezależnie od siebie, lecz później ich losy
krzyżują się ze sobą i coraz bardziej potwierdzają biblijną sentencję:
„Ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi” (Mt 20, 16)[1].
Dyskusyjną kwestią jest to, czy mamy tutaj do czynienia z dwoma
równorzędnymi (anty)bohaterami, czy też z sukcesywnym protagonistą
Jobsem, który finalnie zostaje zdetronizowany przez swojego perfidnego
antagonistę Gatesa – niegdysiejszego współpracownika/podwykonawcę. Za tą
drugą hipotezą przemawia fakt, że Steve’a poznajemy wcześniej niż
Billa. Ja jednak najpierw opiszę BG, gdyż uważam go za postać o niebo
ciekawszą. Film posiada aż dwóch narratorów: Steve’a Wozniaka z Apple’a i
Steve’a Ballmera z Microsoftu. Są to, oczywiście, aktorzy wcielający
się w role tych sławnych Amerykanów.<br />
<br />
Firma Apple od początku swojego istnienia stawiała na maszyny łatwe w
obsłudze. Dostrzegłszy ogromny potencjał w graficznym interfejsie
użytkownika, zaczęła czerpać pełnymi garściami z osiągnięć
przedsiębiorstwa Xerox, które już w roku 1973 skonstruowało komputer
Alto umożliwiający m.in. granie w gry-strzelanki. Steve Jobs wzbogacił
się szybciej niż Bill Gates, a w latach 80. wynajął Microsoft do
napisania software’u dla nowoczesnego peceta Macintosh. Potem miał
pretensje do Gatesa, gdy zobaczył, że rozwiązania znane z Maca
(applowskie/xeroxowskie) znalazły się również w microsoftowskim
oprogramowaniu Windows (1985). Rzeczony program był pierwotnie graficzną
nakładką na MS-DOS, który Microsoft odkupił w 1980 r. od Tima
Patersona. Niestety, DOS został wcześniej „ukradziony” (?) niejakiemu
Gary’emu Kildallowi. Bill Gates zarobił krocie dzięki licencji na MS-DOS
udzielonej korporacji IBM, a Kildall zmarł w niewyjaśnionych
okolicznościach w lipcu ‘94. Według Jeffreya Younga, dziennikarza pisma
„Forbes”, programista został zabity za „naszywki Harleya-Davidsona”
przez karczemny gang motocyklowy[2]. Rok później BG uzyskał status
najbogatszego człowieka świata. W „Piratach z Doliny Krzemowej” pojawia
się postać Tima Patersona, natomiast nie ma żadnej wzmianki o Garym
Kildallu i jego zagadkowej śmierci na śmietniku historii. No, ale trudno
się temu dziwić. „Piraci…” mieli być opowieścią w wersji soft, a nie
mrocznym kryminałem czy krwawym thrillerem.<br />
<br />
<br />
<b>WILLIAM „BILL” GATES<br />
(ur. 28 X 1955 r.)</b><br />
<br />
Zanim opiszę filmowego Billa Gatesa, pozwolę sobie odnotować, że
prawdziwy Gates na 99% zmaga się z zespołem Aspergera – łagodnym
zaburzeniem ze spektrum autyzmu[3]. Jest więc modelowym przykładem
„ludożercy” rodem z wiersza Tadeusza Różewicza („Kochani ludożercy/ nie
patrzcie wilkiem/ na człowieka/ który pyta o wolne miejsce/ w przedziale
kolejowym/ zrozumcie/ inni ludzie też mają/ dwie nogi i siedzenie”)[4].
Jakie są główne objawy tego syndromu? Niezauważanie cudzych emocji,
błędne ich interpretowanie lub nieliczenie się z nimi. Niezastanawianie
się nad tym, że bliźni także myślą i czują. Dostrzeganie tylko czubka
własnego nosa. Życie we własnym świecie, płomienna fascynacja jakimś
tematem. Nieradzenie sobie w banalnych sytuacjach społecznych. Problem z
budowaniem więzi międzyludzkich, szukanie raczej wspólnoty
zainteresowań niż porozumienia dusz. Nawyki przypominające realizowanie
jakiegoś algorytmu, nietolerowanie zmian w codziennej rutynie.
Samotnictwo i wycofanie albo ustawianie wszystkich według własnego
widzimisię. Chorobliwa nieśmiałość lub zachowywanie się jak słoń w
składzie porcelany (obcesowość). Analityczność i wyrachowanie.
Przemądrzałość, rzeczowy język, osobliwa intonacja głosu. Niezdarność
ruchowa i różne dziwactwa (tiki, stereotypie, sensoryzmy –
nadwrażliwości zmysłowe). Ekranowy BG wykazuje wiele objawów zespołu
Aspergera, zatem warto obejrzeć „Piratów…” choćby dla tej znakomitej
kreacji aktorskiej.<br />
<br />
Jedną z pierwszych informacji, jakie otrzymujemy na temat Billa – z ust
narratora Steve’a Ballmera, kolegi Gatesa z harvardzkiego akademika –
jest spostrzeżenie, że żyje on według ściśle określonego algorytmu. „Ten
facet mógł obrócić każdą ludzką sytuację w grę w pokera. Zapomnij o
wykładach. Poker. Fakt, że dzisiejszej nocy świat może się skończyć? Nie
ma problemu, poker. Albo: właśnie odkrywamy sens życia? Więcej
pokera”[5] – opowiada Ballmer. Inną przedstawioną nam cechą BG jest
gromadzenie przezeń czasopism erotycznych. „Jesteś jedynym facetem,
jakiego znam, który mógłby budować meble z Playboyów” – żartuje kumpel
przyszłego założyciela Microsoftu[6]. To specyficzne hobby mówi nam o
Billu całkiem sporo, ponieważ skłonność do kolekcjonowania i układania
różnych rzeczy jest typowa dla autyzmu. Jednocześnie Gates, który jawi
się jako zapalony miłośnik nagich kobiet, nie przepada za realnym
kontaktem z płcią przeciwną (woli oddawać się swoim pasjom niż „tracić
czas” z prawdziwymi dziewczynami). Zresztą, zupełnie sobie nie radzi w
roli uwodziciela. Gdy już próbuje kogoś poderwać, ponosi klęskę przez
swoją drętwotę i nietaktowność. Dlaczego? Wedle obiegowej opinii,
jednostki z zaburzeniami autystycznymi mają miejscowo zablokowane (lub
wręcz zredukowane liczebnie!) neurony odpowiedzialne za zdolność do
empatii. Przyczyna może więc tkwić na poziomie „hardware”, nie
„software”. Brak piątej klepki, trochę jak u psychopatów.<br />
<br />
Podczas seansu „Piratów z Doliny Krzemowej” szybko żegnamy się z wizją
Billa jako studenta prestiżowej uczelni. Młody Gates rezygnuje bowiem z
nauki, żeby – wraz ze swoim przyjacielem z czasów szkolnych, Paulem
Allenem – pisać programy komputerowe i sprzedawać je wszystkim
napotkanym producentom komputerów (na krótki czas znika nam z oczu
Ballmer, jednak pozostaje on narratorem w niektórych scenach dotyczących
dziejów Microsoftu). W życiu bohatera zachodzi iście rewolucyjna
zmiana, lecz jego objawy wskazujące na zespół Aspergera wcale nie
ustępują. Manifestują się za to nowe ekscentryzmy. Przede wszystkim,
okazuje się, że chociaż BG należy już do grupy wiekowej 20+, nadal ma
problem z „ogarnięciem” swojego codziennego życia. Jest wyjątkowo
fajtłapowaty, roztargniony i źle zorganizowany, ciągle coś gubi albo
czegoś zapomina, wchodzi nawet w konflikt z prawem za nieprzepisową
jazdę samochodem. Są to bardzo poważne sygnały, iż młodzieniec może mieć
lekki kłopot z prawą półkulą mózgową – dokładnie tą samą, która
odpowiada za relacje międzyludzkie. Tymczasem lewa półkula działa u
niego na pełnych obrotach (programowanie komputerów, analizowanie rynku
IT, robienie korzystnych dla MS interesów). Bill jest tak
niesamodzielny, że musi – przynajmniej na początku swojej kariery
biznesowej – wozić ze sobą rodzoną matkę. W kontrahentach wzbudza raczej
negatywne odczucia, bo jest zaniedbany, niehigieniczny i ogólnie
„chłopaczkowaty”.<br />
<br />
Z badań wynika, że mężczyźni autystyczni są mniej męscy od swoich
rówieśników, a kobiety – mniej kobiece. Chodzi tutaj o rysy twarzy:
proporcje, odległości itp[7]. Powszechnie uważa się również, że dorośli z
zespołem Aspergera wyglądają nienaturalnie młodo jak na swój wiek (np.
30-latkowie mogą sprawiać wrażenie 18-latków). Czym to może być
spowodowane? „Zaskakujący jest stan fizyczny osób niedojrzałych
emocjonalnie. Zazwyczaj wyglądają na młodsze niż są w rzeczywistości” –
podaje studentka psychologii Monika Wilk na stronie Psychika.net[8].
Ludzie dotknięci zespołem Aspergera mają normalny, a często nawet wysoki
iloraz inteligencji, ale pod względem kompetencji społecznych
przypominają „dzieci w ciałach dorosłych”. Wielu z nich cechuje się
także dziwną prozodią wypowiedzi. Osobnik taki może mówić powoli,
beznamiętnie i mrukliwie, albo odwrotnie – głośno popiskiwać dziecinnym
głosikiem. Niektórzy prawie w ogóle nie mówią, bo mają jakąś blokadę
wewnętrzną (mutyzm wybiórczy). Czasem zespół Aspergera wiąże się z
drobnymi anomaliami w ekspresji twarzy. Osoba z tym syndromem może
wiecznie zachowywać „twarz pokerzysty” (martwą, kamienną, lodowatą
fizjonomię) bądź wyróżniać się nadmierną, przesadną, wyolbrzymioną
mimiką. Najpowszechniejszą oznaką „aspergeryzmu” jest jednak unikanie
kontaktu wzrokowego. Problem ów bywa dostrzegalny już u małych dzieci.
Oczywiście, nie każdy „aspie” musi mieć ten sam zestaw objawów
zaburzenia.<br />
<br />
W latach 70. i 80. (tudzież jeszcze na początku lat 90.) XX wieku Bill
Gates wyglądał na indywiduum dużo młodsze niż w rzeczywistości oraz
dysponował rześkim głosem, jakiego nie powstydziłby się nastoletni
licealista. Oglądając „Piratów z Doliny Krzemowej”, nie mamy możliwości
podziwiania tych cech, albowiem cały czas obserwujemy aktora, a nie
prawdziwego szefa Microsoftu. Wypada jednak odnotować, że inne postacie
reagują na Billa jak na niezwykle młodego chłopaka. Jest to tym
istotniejsze, że nikt nie traktuje w podobny sposób filmowego Steve’a
Jobsa (będącego przecież w tym samym wieku co Gates!). Zwróćmy również
uwagę na fakt, iż odtwórca roli BG wydaje z siebie dość wysokie dźwięki,
szczególnie w scenach, w których nerdowaty[9] przedsiębiorca mocno się
złości/denerwuje. Czy ekranowy Bill utrzymuje kontakt wzrokowy z innymi
ludźmi? Raczej tak, lecz czasem z pewnym wysiłkiem (to akurat można
wyjaśnić nieszczerością i brudnymi intencjami). Mimika Gatesa z
„Piratów…” nie oddaje w pełni karykaturalnej ekspresji twarzy, jaką
odznacza się autentyczny założyciel MS. Prawdziwy BG często chichocze i
prezentuje – choćby półgębkiem – szelmowskie uśmieszki, jakby miał
nieudolnie skrywany ubaw ze swoich słuchaczy. Zarówno realny, jak i
udawany Bill wykazują niekiedy objaw typowy dla cięższych odmian
autyzmu. Chodzi tutaj o charakterystyczne, mimowolne kołysanie się w
przód i w tył, uskuteczniane w chwilach głębokiej zadumy[10].<br />
<br />
Zespół Aspergera nie jest chorobą, tylko całościowym zaburzeniem
rozwojowym, ale generuje tyle przykrości w życiu jednostki, że
faktycznie grozi chorobami i zaburzeniami psychicznymi. Jedną z
psychopatologii, które nagminnie spotyka się u „aspies”, jest nerwica
natręctw, czyli zaburzenie obsesyjno-kompulsywne. Filmowy Bill Gates co
najmniej czterokrotnie pada ofiarą własnych wątpliwości, wyrzutów
sumienia, intruzywnych myśli oraz katastroficznych wizji. Incydent
pierwszy: gdy Steve Ballmer „siłą” zaciąga BG do baru ze striptizem,
przyszły założyciel Microsoftu nagle wpada w panikę, bo przypomina
sobie, że nie napisał programu ładującego (w związku z tym Paul Allen
nie zdoła zaprezentować Edowi Robertsowi oprogramowania dla maszyny
Altair 8800, a wtedy Gates będzie musiał zostać na Harvardzie i pożegnać
się z karierą programisty). Incydent drugi: gdy Bill wybiera się do
Albuquerque w celu przeprowadzenia negocjacji biznesowych z Robertsem,
niespodziewanie kamienieje ze strachu, po czym uzasadnia swoją reakcję:
„Właśnie pomyślałem o Harvardzie. To zaraz minie”. Incydent trzeci: gdy
BG słyszy, że jego sąsiad z motelu (któryś ze współpracowników?) spędza
upojną noc z prostytutką, pyta retorycznie: „Rzuciłem Harvard w imię
czegoś takiego?”. Incydent czwarty: gdy Gates i Ballmer (sprowadzony do
MS w 1980 r.) czekają, aż Allen wróci z rozmów z Timem Patersonem, nasz
ulubieniec dramatyzuje: „Całe moje życie wisi na włosku!”.<br />
<br />
Skoncentrujmy się jednak na objawach stricte autystycznych. W pierwszej
połowie „Piratów…” mamy scenę, w której Bill Gates, Paul Allen i jeden z
zatrudnionych przez nich studentów ciężko pracują nad oprogramowaniem
dla różnych prymitywnych komputerów. Nagle rozbrzmiewa – odtworzony
przez BG – plik lub nośnik danych ze staroświecką muzyką. Paulowi robi
się wówczas słabo. Tak słabo, że zarzuca Billowi, iż „znowu” włącza
piosenki Franka Sinatry, których pozostali pracownicy Microsoftu nie są
już w stanie słuchać. Niby nieistotny drobiazg, ale informuje nas o
dwóch ciekawych ekscentryzmach Gatesa. Primo: założyciel MS jest
człowiekiem niezależnym umysłowo, który – także w kwestii upodobań
muzycznych – polega wyłącznie na własnym guście i nie próbuje się
dostosowywać do aktualnych mód obowiązujących wśród młodych ludzi. Nie
ma w tym nic zdrożnego, lecz to swoiste wolnomyślicielstwo stanowi
ewidentny dowód na bycie outsiderem niezważającym na opinię
„demokratycznej większości”. Prawdopodobnie Bill nawet nie wie, co jest
obecnie „na topie” w jego grupie wiekowej, gdyż nie chodzi na imprezy i
nie interesuje się cudzym życiem. To ostatnie, niestety, podpada pod
„dostrzeganie tylko czubka własnego nosa”. Secundo: jęk Allena („znów
Frank Sinatra!”) uzmysławia nam, że BG praktycznie nie zmienia
repertuaru – odtwarza wciąż te same kawałki, na okrągło, aż do
znudzenia. Czyż nie jest to… typowe dla autyzmu umiłowanie
powtarzalności?<br />
<br />
Pospolitą wadą „aspergerowców” jest ich jednostronna i monotematyczna
komunikacja z otoczeniem. Osoby dotknięte zespołem Aspergera nie
przepadają za ploteczkami ani pogawędkami, ale potrafią godzinami
rozprawiać o swoich pasjach bądź uzewnętrzniać się do granic
ekshibicjonizmu psychicznego. Ich wywody są kwieciste i treściwe,
naszpikowane literackim i specjalistycznym słownictwem. Uderzający jest
jednak fakt, że autorzy tych monologów nie wykazują zainteresowania
wiedzą, poglądami ani przeżyciami innych ludzi. Często nawet nie
zauważają albo mają w nosie, że słuchacze są znudzeni/zażenowani tymi
wykładami lub zwierzeniami. W „Piratach z Doliny Krzemowej” mamy taki
fragment, w którym Bill – prowadzący samochód – z zapałem opowiada
koledze o tym, jaki to genialny wzór matematyczny wymyślił. Jednocześnie
ignoruje samego kolegę, który rozpaczliwie błaga go o zmniejszenie
prędkości jazdy. Dalszy ciąg tej sekwencji: nakręcony Gates zatrzymuje
auto i namawia swojego towarzysza do porwania – dla hecy – dwóch
stojących nieopodal buldożerów. Widzimy tutaj, że pozornie „sztywny”
nerd też umie być spontaniczny, ale jest w tym szalenie infantylny
niczym mały chłopiec uwięziony w ciele dorosłego mężczyzny. Na skutek
omawianego wybryku zostaje zniszczony samochód należący do Paula Allena.
Kiedy współzałożyciel Microsoftu wyraża ubolewanie z powodu tego
zdarzenia, Bill nie okazuje skruchy ani współczucia (jak obojętny
półpsychopata!).<br />
<br />
Ekranowy BG nie jest bohaterem dynamicznym, albowiem liczne przywary
trapiące go na początku filmu towarzyszą mu także w późniejszych
scenach. A trzeba przyznać, że „Piraci…” wyróżniają się dość rozległym
czasem fabularnym. Zasadnicza akcja opowieści rozgrywa się w latach
1971-1985, jednak mamy tam również nawiązania do roku 1997 (Bill Gates
jako Wielki Brat dominujący nad przegranym Steve’em Jobsem) tudzież
słowne odwołania do dzieciństwa/nastoletniości szefa Microsoftu. Gdy
poznajemy Gatesa jako studenta Uniwersytetu Harvarda (1974), otrzymujemy
sugestię, że ma on kłopot z zachowaniem schludnego wyglądu oraz
porządku w swoim najbliższym otoczeniu. „Nasze pokoje były jak kasyno.
Ściślej mówiąc, zabałaganione kasyno” – brzmi fragment narracji Steve’a
Ballmera. BG nie wyrasta z niechlujności praktycznie do końca filmu.
Weźmy na przykład okres, w którym mieszka on i pracuje w Albuquerque na
południu USA. Sprowadzona przez niego matka musi mu stale przypominać:
„Umyj/uczesz włosy”, „Zmień koszulę”. W latach 80., gdy Microsoft ma już
za sobą pierwsze istotne sukcesy, obcy fotoreporter spostrzega, że
Gates paraduje w brudnych, dziurawych i niegustownych ubraniach.
Dlaczego podkreślam akurat tę cechę? Bo „aspies” często mają problem z
przestrzeganiem higieny osobistej. Jedną z przyczyn tego stanu rzeczy
jest ich nadwrażliwość zmysłowa – na mydło, szampon do włosów, pastę do
zębów, proszek do prania, drażniące tkaniny itd.<br />
<br />
Kiedy Bill tłumaczy swoją filozofię biznesową, używa wyrażeń „przetrwać”
i „być potrzebnym”. Myślę, że chodzi tu o coś więcej niż tylko o
utrzymanie się na rynku i kreowanie potrzeb konsumentów. To są osobiste
pragnienia niepełnosprawnej, wkraczającej w dorosłe życie jednostki,
która ma świadomość, że jest słaba, ale musi jakoś funkcjonować w
socjaldarwinistycznym społeczeństwie amerykańskim. Nie będzie przecież
wiecznie polegać na rodzicach ani na kolegach z akademika. Ta naturalna
obawa o własną przyszłość – połączona z udziałem w wyścigu szczurów –
popycha Gatesa w kierunku czynów wysoce nieetycznych[11]. Gdyby Bill był
przyzwoitym obywatelem, zapewne skończyłby studia i podjąłby pracę na
jakimś mało eksponowanym stanowisku (zgodnym z uzdolnieniami i
zamiłowaniami). Tylko tyle i aż tyle mógłby uczciwie osiągnąć w swoim
niełatwym położeniu. Ale BG usiłuje oszukać przeznaczenie. Pcha się do
biznesu, choć nie jest do niego stworzony. Kłamie, kradnie, wprowadza w
błąd, uprawia wampiryzm energetyczny, działa metodą faktów dokonanych,
ponieważ samą pracą i osobowością nie potrafi pokonać swoich
konkurentów. Mijanie się z prawdą to główny oręż raczkującego
Microsoftu. Gates i spółka zaczynają od drobnych, niegroźnych
kłamstewek, a kończą na wielkich, poważnych hochsztaplerstwach (takich
jak okantowanie IBM-u). Łgarstwem założycielskim MS są słowa Billa
wypowiedziane przez telefon do Eda Robertsa: „Z tej strony Paul Allen…”.<br />
<br />
<br />
<b>STEVEN „STEVE” JOBS<br />
(ur. 24 II 1955 r., zm. 5 X 2011 r.)</b><br />
<br />
Drugi – a właściwie pierwszy, bo zaprezentowany w pierwszej kolejności –
antybohater „Piratów z Doliny Krzemowej” nie był człowiekiem tak
głęboko zaburzonym jak jego autystyczny rywal. Nie ulega jednak
wątpliwości, że miał problemy z samym sobą (narcyzm kliniczny), a za ich
przyczynę uznaje się traumę z dzieciństwa i wynikający z niej kryzys
tożsamości. Steve Jobs pojawił się na świecie… przez przypadek. Urodziła
go bowiem niemiecko-szwajcarska katoliczka Joanne Schieble, która
zaszła w nieplanowaną ciążę z syryjskim muzułmaninem Abdulfattahem
al-Jandalim. Steve – jako niemowlę „wpadkowe” i pochodzące z
kontrowersyjnego związku – został oddany do adopcji, czyli wcześnie
oddzielony od matki biologicznej, co z pewnością zachwiało jego
poczuciem bezpieczeństwa. Małego, mieszanego rasowo chłopca przygarnęło
bezdzietne małżeństwo: Paul Jobs (kalwinista o burzliwym życiorysie) i
Clara z domu Hagopian (córka ormiańskich imigrantów). Państwo Jobsowie
otoczyli Steve’a należytą opieką, ale nie ustrzegli go przed trudnymi
pytaniami typu: „Kim jestem?”, „Dlaczego rodzice mnie porzucili?”,
„Czemu Paul i Clara wybrali akurat mnie?”, „Po co ja się urodziłem?”,
„Czy jestem komukolwiek potrzebny?”. Przyszły założyciel Apple’a długo
szukał dla siebie miejsca na tym łez padole. Głównie poza domem – w
subkulturach młodzieżowych i alternatywnych ruchach społecznych (hipisi,
konsumenci LSD, frutarianie, weganie, głosiciele wierzeń Wschodu).<br />
<br />
Taki jest też filmowy Steve Jobs, którego poznajemy jako zbuntowanego
nastolatka noszącego brodę, długie włosy i luźne ubrania (rok 1971). Ten
wczesny SJ sprawia wrażenie standardowego produktu swojej epoki, ale
wydaje się lepiej (od innych wywrotowców) rozumieć, w jakim kierunku
pójdą oczekiwane zmiany społeczne. W jednej z pierwszych scen Jobs –
wraz ze swoim przyjacielem, obiecującym wynalazcą Steve’em „Wozem”
Wozniakiem – bierze udział w charakterystycznych dla tamtych czasów
zamieszkach studenckich. Po chwili młodzieńcy wycofują się na bezpieczną
odległość, a SJ mówi z politowaniem o protestujących przeciwnikach
wojny wietnamskiej: „Ci faceci myślą, że są rewolucjonistami. Ale nimi
nie są. To my nimi jesteśmy”. Chodzi mu o to, że on i Woz zajmują się
udoskonalaniem nowych technologii, a to właśnie urządzenia
teleinformatyczne zmienią kiedyś oblicze Ziemi. Steve wierzy, że
człowiek przyszłości będzie wyemancypowanym indywidualistą, lecz nie
osiągnie tego statusu dzięki przewrotowi politycznemu, tylko dzięki
pomysłowym sprzętom umożliwiającym swobodną komunikację między
obywatelami. W opinii Jobsa taki scenariusz jest „nie na rękę” obecnemu
establishmentowi oraz szeroko pojętym środowiskom konserwatywnym.
Wkrótce nasz antysystemowiec dojdzie do wniosku, że nic się na świecie
nie poprawi, dopóki nie zostanie przełamany monopol korporacji
informatycznej IBM (produkującej duże komputery dla „skostniałych”
instytucji).<br />
<br />
Dwaj Steve’owie dorastają w Kalifornii, a dokładnie – na ziemiach
wchodzących w skład Doliny Krzemowej. Codziennie mają kontakt z ludźmi
świetnie znającymi się na elektronice. Jedną z osób, które wywierają
szczególny wpływ na życie SJ i SW, jest tajemniczy jegomość znany pod
pseudonimem Captain Crunch[12]. Dzięki jego wiedzy i sprytowi Wozniak
opracowuje Blue Box – niewielki gadżet pozwalający na darmowe
(aczkolwiek nielegalne) telefonowanie do wszystkich zakątków globu. Już
na tym etapie działalności Steve’ów zaczyna się zarysowywać wyraźny
podział ich pracy. „Ja budowałem Boxy, a Steve je sprzedawał” – opowiada
narrator Woz. Gdy SW stwierdza, że dalsza produkcja Blue Boxów może być
niebezpieczna, postanawia własnoręcznie zbudować komputer osobisty. I
tutaj znów niespodzianka. Okazuje się, że SJ (który w XXI wieku
„obdaruje” ludzkość iPodami, iPadami i iPhone’ami) nie jest zbyt
zadowolony z tego śmiałego konceptu! „Potrzebujemy Blue Boxów, nie
komputerów” – marudzi przyszły założyciel Apple’a. Młody Jobs nie widzi w
maszynach liczących nic atrakcyjnego, ponieważ prowadzi intensywny tryb
życia, a komputery stacjonarne zmuszają swoich użytkowników do
monotonii i zamknięcia w czterech ścianach. Komuś takiemu, jak on, marzy
się zaawansowane urządzenie mobilne lub przynajmniej lekki, przenośny
pecet. Ten sen ziści się dopiero w styczniu 1984 r., kiedy firma Apple
wypuści na rynek poręczny i multimedialny komputer Macintosh.<br />
<br />
Pierwszy PC skonstruowany przez Wozniaka przypadkowo staje w
płomieniach. Majsterkowicz nie zraża się jednak tym niepowodzeniem i
wkrótce buduje następny komputer, który przejdzie do historii jako Apple
I. SW i SJ – prawdziwe papużki nierozłączki – prezentują wynalazek na
zebraniu Homebrew Computer Club. Ku ich zaskoczeniu urządzenie spotyka
się z ogromnym entuzjazmem klubowiczów. Wtedy też wychodzi na jaw
kolejna cecha Jobsa: charyzma, showmaństwo, dryg oratorski. Mimo że to
Woz zbudował Apple I, całą uwagę skupia na sobie SJ, który wygłasza
improwizowaną przemowę do sporej grupy komputerowców. Od tego momentu
(chociaż pierwsze symptomy były dostrzegalne już w czasach handlowania
Blue Boxami) możemy mówić o żerowaniu Jobsa na talencie Wozniaka. Staje
się to szczególnie widoczne w scenie, w której do garażu będącego
pierwszym warsztatem Apple’a przyjeżdża doświadczony inwestor Mike
Markkula. Przybysz nieopatrznie nazywa SW „pracownikiem nr 1”, a SJ –
„pracownikiem nr 2”. Słowa te doprowadzają Jobsa do irytacji.
Młodzieniec stanowczo podkreśla, że to on, a nie Woz, jest „pracownikiem
nr 1”, ewentualnie „pracownikiem nr 0”. Skromny Wozniak deklaruje, iż
dla niego owe liczby „nie mają znaczenia”. Wynalazca chyba nie zdaje
sobie sprawy z tego, co to znaczy być „pracownikiem nr 1” lub
„pracownikiem nr 2”. Na razie faktycznie jest to nieistotne, ale gdy w
grę wejdą grube miliony dolarów, sława medialna i pozycja społeczna…!<br />
<br />
Powiedzmy sobie szczerze: Steve Wozniak to jedyna uczciwa – lecz
szokująco naiwna – postać w tym 95-minutowym filmie. O jego
nieskazitelnym charakterze świadczy chociażby fakt, że pozostaje on
lojalny wobec swojego pierwszego pracodawcy, firmy Hewlett-Packard (SW
podpisał niegdyś kontrakt, zgodnie z którym HP ma mieć pierwszeństwo
patentowe do każdej maszyny Woza. A ponieważ Apple I powstał w okresie,
kiedy Wozniak był jeszcze zatrudniony w Hewletcie-Packardzie,
prostoduszny konstruktor decyduje się oddać swoje dzieło potężnemu
chlebodawcy. Na szczęście, niewyczuwające „ducha czasu” przedsiębiorstwo
odrzuca ów niepozorny „gadżet dla zwykłych ludzi”). Po drobnym
sukcesie, jakim było ciepłe przyjęcie Apple I przez członków klubu
komputerowego, nadchodzi pierwsze przełomowe dokonanie. Rewolucyjny
pecet Apple II (z niespotykaną w latach 70. kolorową grafiką) robi
furorę na targach komputerowych w San Francisco. Nowy wynalazek SW tak
bardzo podoba się klientom, że praktycznie nie wykazują oni
zainteresowania innymi prezentowanymi tam maszynami, np. urządzeniem
Altair 8800. Jak nietrudno odgadnąć, sytuacja ta mocno niepokoi –
obecnych w pomieszczeniu – Billa Gatesa i Paula Allena. Chociaż gawiedź
gromadzi się wokół peceta Apple II, Steve Jobs czuje się, jakby to on,
nie zaś komputer czy jego twórca, był obiektem fascynacji tłumu. „Po raz
pierwszy w życiu ludzie przychodzą do mnie, a nie ja do nich” – mówi
uradowany SJ do SW.<br />
<br />
Zauważmy, że w miarę rozkręcania się działalności gospodarczej
buntowniczość Jobsa zaczyna blednąć i tępieć. Dopóki młodzieniec
pracował dorywczo i pomagał Wozowi w rozprowadzaniu Blue Boxów, był
bezkompromisowym antysystemowcem kontestującym zastany porządek
społeczny oraz reguły obowiązujące w świecie dorosłych. Gdy jednak
pojawia się szansa na zdobycie pokaźnego majątku, hipisowska
kontrkulturowość ustępuje miejsca postawom bardziej konformistycznym.
Jaskrawymi oznakami tej psychologicznej metamorfozy są radykalne zmiany w
wizerunku Steve’a. Najpierw znika broda i długie włosy. Potem zostają
zgolone wąsy, a na grzbiecie ląduje elegancki garnitur… Z całym
szacunkiem dla zmarłego założyciela Apple’a, ale ta zdumiewająca
ewolucja przywodzi mi na myśl stopniową degenerację Świń z „Folwarku
Zwierzęcego” George’a Orwella[13]. Jak pamiętamy, Świnie przewodziły
zwierzęcej rebelii i głosiły antyludzkie hasła. Wraz z upływem czasu
zaczęły jednak przejmować cechy swoich dawnych ciemiężycieli, a
ostatecznie stanęły na dwóch nogach, przywdziały ludzkie ubrania i
zagrały w karty z przedstawicielami gatunku Homo sapiens. Co się tyczy
SJ, w drugiej połowie „Piratów…” wypowiada on zaskakujące słowa:
„Przegapiliśmy Wietnam. To jest nasz Wietnam”. Na końcu filmu Jobs
zostaje przykładnym mężem i ojcem, choć wcześniej gardził (?) instytucją
małżeństwa, uprawiał wolną miłość i nie chciał mieć nic wspólnego ze
swoją nieślubną córką Lisą.<br />
<br />
Wątek nieplanowanego ojcostwa Steve’a Jobsa jest w „Piratach…” mocno
wyeksponowany. Zagadnieniu temu poświęcono kilka osobnych scen, poza tym
wraca się do tej sprawy również przy innych okazjach. Reżyser ostro
napiętnuje bohatera za wypieranie się „wpadkowej” córeczki. Szkoda, że
nie jest równie bezlitosny wobec matki dziecka[14], która nie powinna
była sypiać z niezrównoważonym facetem, w dodatku niebędącym jej
legalnym współmałżonkiem. Dlaczego „niezrównoważonym”? Bo już na długo
przed „wpadką” SJ miewał nieadekwatne do sytuacji napady złości, zażywał
środki odurzające, korzystał z usług psychoterapeuty, a nawet
pielgrzymował do Indii, żeby tam zrozumieć samego siebie. Każda
poczytalna kobieta o prawidłowo rozwiniętej inteligencji potrafi
przewidzieć konsekwencje pójścia do łóżka z osobnikiem płci przeciwnej.
Nie ma absolutnie nic niewinnego w zajściu w przedmałżeńską ciążę. A
tymczasem kochanka Jobsa jest nam prezentowana jako anielska istota,
wręcz Madonna z Dzieciątkiem, którą „podły Steve” wykorzystał i
zostawił. Wracając do wspomnianych wcześniej napadów złości: ten problem
nasila się wraz z upływem czasu. SJ coraz łatwiej wpada w gniew.
Ponadto ma skłonność do ubliżania innym ludziom, poniżania ich,
werbalnego znęcania się nad nimi. Szef Apple’a zmusza swoich pracowników
do pracy ponad siły (90 godzin tygodniowo i więcej!), a gdy nie
spełniają jego wygórowanych oczekiwań, obrzuca ich niewyszukanymi
obelgami.<br />
<br />
Po spektakularnym sukcesie maszyny Apple II, dzięki któremu
przedsiębiorstwo dwóch Steve’ów stało się jednym z liderów branży IT,
następuje długotrwała stagnacja. Coraz bardziej sfrustrowany SJ – który
ma już pewne doświadczenie w strojeniu się w cudze piórka – postanawia
dokonać czynu nagannego etycznie. Otóż załatwia sobie i garstce swoich
ludzi przepustkę do instytutu badawczego Xerox PARC, żeby zobaczyć
ukrywany przed światem komputer Alto z graficznym interfejsem
użytkownika, a następnie go odwzorować i zaprezentować opinii publicznej
jako oryginalny twór Apple’a. Adele Goldberg, menedżerka grupy
inżynierów, którzy opracowali urządzenie, jest załamana decyzją władz
Xeroxa. Ma świadomość, że Alto to rewolucyjny wynalazek, a Steve Jobs
chce go ukraść prawowitym właścicielom[15]. Jednakże ta Kasandra
przemysłu high-tech postępuje w sposób, jakiego nie powstydziłaby się
poddana japońskiego cesarza: wbrew własnemu sumieniu wykonuje rozkaz
przełożonych i pokazuje konkurentom arcydzieło swojego zespołu[16].
Kilka lat później PC Alto podbija rynek jako applowski Macintosh[17].
Zanim do tego dochodzi, SJ sam zostaje potraktowany tak, jak niegdyś
potraktował rudowłosą Goldberg. Młodzieniec wpuszcza do siedziby Apple’a
delegację Microsoftu i prezentuje Gatesowi oraz jego kumplom prototyp
Maca. A potem jest wściekły, kiedy odkrywa, że rywale skopiowali
macowskie oprogramowanie i sprzedają je jako system operacyjny Windows.<br />
<br />
<br />
<i>„Niedzielne ofiary i oprawcy niedzielni.<br />
Każdy ponad każdym, wszyscy najmądrzejsi”</i><br />
<br />
<b>White House Records & WWO,<br />
„Każdy ponad każdym” (2004)</b><br />
<br />
<br />
<b>REFLEKSJE PO SEANSIE</b><br />
<br />
„Piraci z Doliny Krzemowej” to film intrygujący zarówno pod względem
treści, jak i formy. Dzieło rozpoczyna się nawiązaniem do słynnej
reklamy Apple’a z lat 80. XX wieku, której akcja rozgrywa się w realiach
powieści „Rok 1984” George’a Orwella. Narrator Steve Wozniak zwraca
uwagę na pokazany w wideogramie olbrzymi teleekran z twarzą Wielkiego
Brata. Stwierdza, że antyutopijna wizja z reklamy urzeczywistniła się w
1997 r., gdy na podobnym ekranie wyświetlono świętoszkowatą fizjonomię
Billa Gatesa, od teraz ważnego udziałowca firmy Apple. Po tym wstępie
cofamy się w czasie do lat 70., żeby uzyskać odpowiedź na pytanie: „Jak
do tego doszło?”. Akcja właściwa „Piratów…” jest więc retrospekcją,
powoli zmierzającą do wydarzeń roku 1983 (kręcenie wiadomej reklamy) i
1997 (tryumf Gatesa nad Jobsem). „Piraci z Doliny Krzemowej” to
produkcja wypełniona typowo amerykańskim poczuciem humoru. Zawarty w
niej komizm słowny i sytuacyjny nie jest może komizmem najwyższych
lotów, ale potrafi łatwo i skutecznie rozbawić widza. Oglądając
analizowany film, trudno nie zauważyć licznych analogii fabularnych,
które mają udowodnić, że SJ i BG są siebie warci. Zdanie „Dobrzy artyści
kopiują, wielcy kradną” pada w „Piratach…” dwukrotnie, zupełnie jak
refren prostej piosenki. A skoro już o piosenkach mowa: w obrazie
wykorzystano fragmenty wielu chwytliwych utworów z czasów młodości
Steve’a i Billa (np. The Guess Who – „No Time”). Podkreślają one klimat
tamtej zwariowanej epoki.<br />
<br />
Mam 27 lat, używam komputera codziennie (z kilku- i kilkunastodniowymi
przerwami) od 5 roku życia. To jest 81,48% mojego żywota. Od początku
tej przygody aż do dnia dzisiejszego korzystam z systemów operacyjnych
MS Windows. W moim domu były kolejno: Windows 95, Windows 98, Windows
2000, Windows XP, Windows Vista i Windows 10 (wcześniej trafił mi się
„komputer domowy” Commodore 64 z microsoftowską odmianą BASIC-a, ale
używałam go tylko do sporadycznego grania w gry wideo. Za swojego
pierwszego „prawdziwego” peceta uznaję stacjonarnego Adaxa z
zainstalowanym oprogramowaniem Win95. Dodam jeszcze, że moje starsze
Windowsy były trwale sprzężone z MS-DOS). Oprócz produktów Microsoftu
było mi dane poznać mobilny OS Android, który należy do Google’a, a
bazuje na jądrze Linuxa. Nigdy nie kupiłam żadnego urządzenia Apple’a
ani nie trzymałam w dłoniach czegoś takiego. Wypadałoby więc mieć na
uwadze, że nie mogę być obiektywnym sędzią w sprawie „Microsoft vs
Apple”. Gram w drużynie windowsiarzy i na pewno mam trochę skrzywiony,
pro-Gatesowy obraz rzeczywistości. Korzystanie z software’u MS jest dla
mnie tak oczywiste, jak mówienie prozą. Szczerze powiedziawszy, nigdy
się nad tym głębiej nie zastanawiałam (no, może raz, gdy pilnie
potrzebowałam oryginalnego Office’a[18]). I chyba na tym polega tryumf
Wielkiego Brata. On ma Cię w garści, a Ty nawet tego nie czujesz… To
jest kompletnie inny rodzaj niewoli niż „sekciarstwo” i „szpanerstwo”
zagorzałych fanów Apple’a.<br />
<br />
<br />
<b>NATALIA JULIA NOWAK,<br />
sierpień-listopad 2018 r.</b><br />
<br />
<br />
<b>PS 1.</b> W trakcie pracy nad niniejszym artykułem przypadkowo
dowiedziałam się o śmierci Paula Allena, współzałożyciela Microsoftu.
Programista zmarł 15 października 2018 r. „z powodu powikłań związanych z
nowotworem – chłoniakiem nieziarniczym” (Adam Bednarek, „Paul Allen:
nie żyje współzałożyciel Microsoftu”, Tech.wp.pl). Cześć jego pamięci!<br />
<br />
<b>PS 2.</b> Moja analiza „Piratów z Doliny Krzemowej” – chociaż bardzo
obszerna – nie wyczerpuje tematu w 100%. Pozwoliłam sobie pominąć wątek
stopniowego przepoczwarzania się firmy Apple w religijną sektę
destrukcyjną (z dziwaczną, pełną metafizyki terminologią, hasełkami
wkuwanymi na pamięć, poczuciem misji dziejowej, krucjatą przeciwko
wyimaginowanym wrogom, ideą kształtowania ludzkich umysłów, kultem guru –
Steve’a Jobsa oraz szkodliwym podziałem personelu na dwie zwalczające
się frakcje). Polecam samodzielnie zbadać i przemyśleć to zagadnienie,
bo tego po prostu nie da się opisać… Osoby zainteresowane problematyką
„korporacyjnego prania mózgu” zachęcam również do obejrzenia polskiego
filmu dokumentalnego „Witajcie w życiu!” (1997) Henryka Dederki o
ciemnej stronie koncernu handlowego Amway. Ostrzegam: jest to
wstrząsający, długo zakazywany dokument okrzyknięty mianem pierwszego
„półkownika” III Rzeczypospolitej. Warto zobaczyć tę produkcję zwłaszcza
dzisiaj, w dobie recydywy „coachingu” i „treningów motywacyjnych”.<br />
<br />
<b>PS 3.</b> Korzystając z okazji, chciałabym podziękować mojemu
wykładowcy ze studiów magisterskich, adiunktowi X, bez którego mogłabym w
ogóle nie usłyszeć o filmie „Piraci z Doliny Krzemowej”. Nauczyciel
akademicki odwołał się bowiem do tej produkcji podczas swojego wykładu o
klasie kreatywnej, a nawet zaprezentował nam – studentom – fragment lub
kilka fragmentów „Piratów…”. Adiunkt X zwrócił uwagę na różnicę między
młodymi, nowoczesnymi, swobodnymi, obszarpanymi przedstawicielami klasy
kreatywnej („pokolenie hipisów”, „urodzeni w latach 50.”) a dojrzałymi,
staroświeckimi, spiętymi, eleganckimi burżujami (zacofanymi
technologicznie leśnymi dziadkami) z korporacji typu IBM, Xerox czy
Hewlett-Packard. Zapamiętałam, że pracownik naukowo-dydaktyczny pokazał
nam scenę z „Piratów…” ukazującą kupowanie przez prostackiego Steve’a
Ballmera krawata od nieznajomego „białego kołnierzyka” w lotniskowej
toalecie (przebieranie się klasy kreatywnej za reprezentantów starszego,
tradycyjnego pokolenia filistrów). Dzięki adiunktowi X, doktorowi
socjologii, dowiedziałam się również – w trakcie innego wykładu – o
istnieniu przysłowia: „Chłop wyjdzie ze wsi, ale wieś z chłopa nigdy”.
Ze swojej strony mogę dodać, że topos „prostaków przebranych w
garnitury”, którym ewidentnie „słoma z butów wystaje”, został
wykorzystany także w obscenicznym teledysku „Baby’s Got a Temper”
brytyjskiego zespołu The Prodigy (obejrzałam ten filmik w telewizji,
kiedy miałam jakieś 11 lat, i byłam przerażona nie na żarty! Motyw
sprzedaży mleka jest alegorią sprzedaży narkotyków, a sam napój wzbudza
skojarzenie z nasieniem męskim). W miarę posuwania się akcji wideoklipu
do przodu antybohaterowie obnażają swoje prawdziwe oblicza, po czym znów
wkładają formalne ubrania i udają wzorowych obywateli. W polskiej
kinematografii – tudzież Teatrze TV – tak właśnie są portretowani
funkcjonariusze stalinowskiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego.<br />
<br />
<br />
<b>PRZYPISY</b><br />
<br />
[1] Cyt. za: „Biblia Tysiąclecia. Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu” (wydanie zdigitalizowane – Biblia.deon.pl).<br />
<br />
[2] Jeffrey Young – „Gary Kildall: The DOS that wasn’t” (Forbes.com).
Materiał kończy się słowami: „W śledztwie nazwano śmierć ‘tajemniczą’,
ale nikt nie został oskarżony”. Więcej informacji o Kildallu: John
Steele Gordon, Michael Maiello – „Pioneers Die Broke” (Forbes.com),
David Laws – „Gary Kildall and the 40th Anniversary of the Birth of the
PC Operating System” (Computerhistory.org), Len Shustek – „Microsoft
MS-DOS early source code” (Computerhistory.org), „Gary Kildall”
(Pbs.org/wgbh/theymadeamerica/whomade/kildall_hi.html), „Gary Kildall”
(En.wikipedia.org, Pl.wikipedia.org), „What’s the story behind the guy
Bill Gates bought DOS from?” (dyskusja, Quora.com).<br />
<br />
[3] Mirosław Stańczyk – „Geniusze Aspergera” (tygodnik „Wprost” nr 34-35/2009, Wprost.pl).<br />
<br />
[4] Tadeusz Różewicz – „List do ludożerców” (utwór liryczny z tomiku
„Formy” opublikowanego w 1958 r., pełna treść na stronie
Wiersze.annet.pl).<br />
<br />
[5] Cytaty z „Piratów…” tłumaczyłam samodzielnie na podstawie
transkrypcji filmu dostępnej w anglojęzycznym Internecie (Paul
Freiberger, „Pirates of Silicon Valley”, Scripts.com).<br />
<br />
[6] Plotka głosi, że za umasowienie pornografii w globalnej sieci
komputerowej odpowiada właśnie Microsoft. Wedle tej narracji, w połowie
lat 90. agenci MS udawali zwykłych Internautów i rozsyłali
kryptoreklamowe wiadomości typu „Znalazłem witrynę XXX, najlepiej ją
wyświetlać za pośrednictwem przeglądarki Internet Explorer”. Czy tak
było naprawdę? Nie wykluczam takiego scenariusza, tym bardziej, że – jak
wieść niesie – młody Bill Gates był uzależniony od mediów erotycznych
(pokazano to zresztą w „Piratach…”). Pamiętajmy również, że ojciec BG
zarządzał organizacją Planned Parenthood, a sam twórca Microsoftu (oraz
jego żona, Melinda z Frenchów Gatesowa) od lat angażują się w
upowszechnianie sztucznej kontroli urodzeń. Ale to jeszcze nie wszystko.
W 2015 r. korporacja MS – kierowana wówczas (i obecnie) przez
hinduskiego przedsiębiorcę Satyę Nadellę – wykupiła domeny internetowe
Office.porn i Office.adult. Podobno chodziło jej o uprzedzenie
dowcipnisiów/nienawistników, którzy mogliby zrobić to samo w celu
podważenia renomy pakietu biurowego Microsoft Office. Ech, cóż za
pokrętna logika! Rozumowanie w stylu „popełnijmy samobójstwo zanim nas
zamordują”! Z innej beczki: jeśli Gates, który aż do roku 1994 był
„stulejarzem” – odrzucanym, brzydkim, cherlawym*, aspołecznym,
ofermowatym, nieporadnym w kontaktach z kobietami starym kawalerem –
faktycznie jest odpowiedzialny za epidemię pornografii i jej rozliczne
skutki cywilizacyjne, to chyba naprawdę mamy tutaj do czynienia z
apokaliptycznym Antychrystem… [Henricus Institor – „How Bill Gates
Invented Web Porn and Saved Internet Explorer From the Dustbin of
History” (Harddawn.com); Henry Makow – „Bill Gates’ Porn Addict Days”
(Henrymakow.com); Piotr Gontarczyk – „Microsoft kupił domeny .porn i
.adult” (Pclab.pl); „Bill Gates’ Planned-Parenthood-President dad
inspired pro-abortion funding” (Lifesitenews.com); „Melinda Gates:
ściśle współpracujemy z Kościołem i papież zmieni nauczanie w sprawie
antykoncepcji” (Pch24.pl)]<br />
<br />
* Pozwoliłam sobie napisać „brzydkim, cherlawym”, gdyż tak ocenia go
wielu Internautów. Ja jednak żywię przekonanie, iż obgadywany jegomość
miał ongiś urok stereotypowego informatyka, co w tym przypadku należy
uznać za atut. Przynajmniej nie był „wypachnionym pięknisiem” ani
„zniewieściałym przyjemniaczkiem” rodem z ekskluzywnych magazynów o
modzie. Wszyscy mężczyźni w wieku 20+ i 30+ (poza nosicielami ciężkich
wad wrodzonych i rażąco oszpeconymi nieszczęśnikami) są na swój sposób
atrakcyjni fizycznie. No i każdy jest z natury dominujący, tylko
niektórzy mają jakieś kompleksy lub blokady wewnętrzne. Jako
zdroworozsądkowiec uważam, że dla heteroseksualnej panny
najkorzystniejszy jest związek z kawalerem powszechnie uznawanym za
mniej przystojnego od innych. Skoro facet nie ma powodzenia przed
ślubem, to istnieje ogromna szansa na to, iż nie będzie go miał także po
ślubie (ergo: nie ucieknie do innej kobiety. I zapewne doceni fakt, że
wreszcie jakaś niewiasta go zechciała). Mało tego. Naukowo udowodniono,
że szczęśliwsze są małżeństwa, w których mąż wygląda gorzej od żony
(Wendy Soderburg, „Do looks really matter? Yes and no, depending on your
gender”, Newsroom.ucla.edu). Nieważne, czy którakolwiek ze stron
zasługuje na miano obiektywnie pięknej. Jeżeli baba jest „niewyjściowa”
(jak Melinda), to chłop musi być jeszcze bardziej „niewyjściowy” (jak
Bill). Spójrzmy na Gatesów – cóż za udana para!<br />
<br />
[7] Syed Zulqarnain Gilani, Diana Weiting Tan, Suzanna N. Russell-Smith,
Murray T. Maybery, Ajmal Mian, Peter R. Eastwood, Faisal Shafait,
Mithran Goonewardene, Andrew J.O. Whitehouse – „Sexually dimorphic
facial features vary according to level of autistic-like traits in the
general population” („Dymorficzne płciowo rysy twarzy różnią się w
zależności od stopnia [nasilenia] cech autyzmopodobnych w ogólnej
populacji”). Periodyk naukowy „Journal of Neurodevelopmental Disorders” –
„Dziennik Zaburzeń Neurorozwojowych” poświęcony neurobiologii,
genetyce, kognitywistyce, psychiatrii i psychologii
(Jneurodevdisorders.biomedcentral.com).<br />
<br />
[8] Monika Wilk – „Jak niezaspokojenie emocjonalne w dzieciństwie wpływa
na psychikę dorosłego człowieka?” (artykuł na blogu Marcina Hankego,
Psychika.net). Żeby nie było niejasności: dostrzegam różnicę między
zespołem Aspergera (nieuleczalnym, wcześnie manifestującym się
zaburzeniem rozwojowym o nieustalonej dotychczas etiologii) a „zwykłą”
niedojrzałością emocjonalną spowodowaną deficytem rodzinnego ciepła w
dzieciństwie. Przytoczyłam fragment tekstu Moniki Wilk, bo pomyślałam,
że młody wygląd niektórych „aspergerowców” może być powiązany z ich
„opóźnieniem” w rozwoju społeczno-emocjonalnym (czyli ze swoistą
„niedojrzałością”, albowiem trudno tutaj mówić o człowieku „dojrzałym” w
tradycyjnym tego słowa znaczeniu).<br />
<br />
[9] Nerd – „pejor. osoba pasjonująca się naukami ścisłymi, informatyką,
grami komputerowymi itp. kosztem nieprzystosowania do życia społecznego,
niezdolności utrzymywania stosunków towarzyskich lub niedbałości o
formę fizyczną” (Wikisłownik, Pl.wiktionary.org). Postacie nerdów i
nerdówek regularnie są ukazywane w zachodniej i dalekowschodniej
popkulturze. Ze swojego dzieciństwa pamiętam Billy’ego Cranstona
(Niebieskiego Wojownika z serialu „Mighty Morphin Power Rangers”) oraz
Ami Mizuno (Sailor Mercury – Czarodziejkę z Merkurego, bohaterkę mangi i
anime „Sailor Moon. Czarodziejka z Księżyca”).<br />
<br />
[10] Można to zobaczyć m.in. w materiale audiowizualnym „Bill Gates
Deposition” (Michael Courtroom,
Youtube.com/channel/UCecGXxOs0ad13VElTG-R2wQ/videos).<br />
<br />
[11] Prawdziwy BG, w odróżnieniu od ekranowego, nie musiał się aż tak
lękać o swój los. Trzeba wyznać otwarcie, że założyciel Microsoftu to
jankeski Bartłomiej Misiewicz – niekompetentny karierowicz z „układu”
albo ze środowiska „krewnych i znajomych królika”. Pochodzi on z
bogatej, wpływowej i doskonale ustosunkowanej rodziny, a jego matka,
Mary z domu Maxwell, znała osobiście szefa IBM-u („Mary Gates, 64;
Helped Her Son Start Microsoft”, Nytimes.com).<br />
<br />
[12] John Thomas Draper, haker telekomunikacyjny i pirat radiowy, który wcześniej grasował na Alasce oraz w stanie Maine.<br />
<br />
[13] To skojarzenie przyszło mi do głowy zupełnie samoistnie. Jakże
wielkie było moje zdumienie, kiedy odkryłam, że Martyn Burke, reżyser
„Piratów z Doliny Krzemowej”, jest też – razem z Alanem Janesem –
scenarzystą telewizyjnej adaptacji „Folwarku…”
(Filmweb.pl/film/Folwark+zwierzęcy-1999-961)! Oprócz mikropowieści
George’a Orwella można by również przywołać (w kontekście przemiany
Jobsa z „Piratów…”) urywek piosenki „Agnieszka” gothic rockowej formacji
Closterkeller: „Rozbijając szkło, nie słyszałam nawet śpiewu krwi.
Ogarnęło mnie takie wielkie Nic. Dziś rozumiem już, teraz we mnie
mieszkasz. Odtąd idę drogą Twojej misji. Agnieszko, i to ja! Teraz
jestem inna: jak Ty przewrotna i niewinna. I tylko dziwnie zimna, gdy…
zamiast mnie w lustrze jesteś Ty! I gdy nadchodzi czas, biały ogień w
nas, smak gorącej krwi, zamiast mnie w lustrze jesteś Ty. I gdy
nadchodzi czas, biały ogień w nas, smak gorącej krwi, zamiast mnie w
lustrze jesteś Ty. I gdy nadchodzi czas, biały ogień w nas, smak gorącej
krwi, zamiast mnie w lustrze jesteś… Ty!” (utwór z epki „Agnieszka” i
longplayu „Violet”, 1993 r.).<br />
<br />
[14] W filmie nosi ona imię Arlene, lecz w rzeczywistości nazywa się
Chrisann Brennan i należy do grona profesjonalnych artystów plastyków.
Steve Jobs nigdy nie ożenił się z Chrisann. Jego wybranką (poślubioną w
marcu 1991 r.) została politolog i ekonomistka Laurene Powell. Twórca
Apple’a miał z nią troje dzieci – dwie córki i syna. Co ciekawe, Bill
Gates także ma syna i dwie córki (z informatyczką i ekonomistką Melindą
French, którą pojął za żonę w styczniu ‘94).<br />
<br />
[15] Uczeni z Xerox PARC (Palo Alto Research Center) bynajmniej nie byli
święci! Żerowali oni na pomysłach Douglasa Engelbarta, który 9 grudnia
1968 r. zorganizował legendarny pokaz innowacyjności The Mother of All
Demos (Youtube.com/user/MarcelVEVO/videos). Podczas tego wydarzenia,
będącego częścią Fall Joint Computer Conference w San Francisco,
Engelbart zademonstrował graficzny interfejs użytkownika obsługiwany za
pomocą myszy komputerowej. Jak wielu „skomputeryzowanych” ludzi kojarzy
dzisiaj ojca Matki Wszystkich Dem? W „Piratach z Doliny Krzemowej” nie
ma ani słowa o skromnym Douglasie Engelbarcie! [Malcolm Gladwell –
„Creation Myth. Xerox PARC, Apple, and the truth about innovation”
(Newyorker.com); Cade Metz – „The Mother of All Demos – 150 years ahead
of its time” (Theregister.co.uk); Dylan Tweney – „Dec. 9, 1968: The
Mother of All Demos” (Wired.com); „Doug’s Great Demo: 1968”
(Thedemo.org)]<br />
<br />
[16] Adele Goldberg to bohaterka autentyczna, ale niewymieniona z
imienia i nazwiska, zupełnie jak ekranowy Tim Paterson. Po latach
niewiasta tak wspominała swoją przygodę z łupieżczym Jobsem: „Miałam
dużą kłótnię z tymi kierownikami Xeroxa, mówiąc im, że zostaną oskubani
do cna. I powiedziałam im, że zrobię to tylko wówczas, gdy zostanie mi
to nakazane, bo wtedy – oczywiście – odpowiedzialność będzie spoczywać
na nich. I to jest to, co oni uczynili” (cyt. za: „Triumph of the Nerds:
The Transcripts, Part III”, Pbs.org/nerds/part3.html). Postawa Adele
jawi mi się jako książkowy przykład umywania rąk. Pracownica ośrodka
Xerox PARC mogłaby zastąpić Poncjusza Piłata na stanowisku prefekta
biblijnej Judei.<br />
<br />
[17] Przed Macintoshem ukazuje się Lisa – komputer „ochrzczony” na cześć
nieślubnej córki SJ (do której ojciec oficjalnie się nie przyznaje, ale
w głębi serca nie może o niej zapomnieć). Lisa to już zaawansowany
pecet z xeroxowskim interfejsem, jednak maszyna ta nie odnosi większego
sukcesu komercyjnego.<br />
<br />
[18] Było to na studiach licencjackich. Któregoś dnia pan od informatyki
oznajmił, że zadana przez niego praca domowa (zaliczeniowa?) musi
zostać odrobiona w płatnym procesorze tekstu Microsoft Word**, ponieważ
na zajęciach uczyliśmy się obsługi właśnie tego programu. A ja
dysponowałam tylko darmowym oprogramowaniem OpenOffice i Microsoft
Works. Tak, tak… „Biegusiem” kupowałam pakiet MS Office, żeby wykonać
zadanie w prawdziwym Wordzie! I jeszcze mniemałam, że jestem sama sobie
winna, bo przecież „każdy normalny człowiek” korzysta z Worda! Gdybym
się nie ugięła przed imperium Wielkiego Brata, zapewne nie skończyłabym
studiów przez dwójkę z informatyki. Dobrze, że nie byłam (i nie jestem)
fanatyczną linuksiarą ani jabłkarą, gdyż mogłabym mieć dylemat moralny
niczym Świadek Jehowy przed transfuzją krwi! Oprócz technologii
informacyjnej miałam na licencjacie przedmiot „edytorstwo prasowe”, lecz
jego prowadzący nie wymagał od nas posiadania żadnych komercyjnych
programów. Chyba nawet rozdał nam płyty CD z jakimś wolnym
oprogramowaniem edytorskim.<br />
<br />
** Coś mi świta w głowie, że poza dokumentem w Wordzie musieliśmy również sporządzić plik w arkuszu kalkulacyjnym Excel.<br />
<br />
<br />
<b>WIĘCEJ O AUTYZMIE<br />
I ZESPOLE ASPERGERA</b><br />
<br />
1. Rhonda S. Walter – „Asperger Syndrome” [Kidshealth.org]<br />
2. Melissa Conrad Stoppler – „Asperger’s Syndrome (Asperger Syndrome, Asperger Disorder)” [Medicinenet.com]<br />
3. Steve Bressert – „Asperger’s Disorder Symptoms” [Psychcentral.com]<br />
4. Julie Marks – „Asperger’s Syndrome: What Are the Signs and Symptoms of the Disorder?” [Everydayhealth.com]<br />
5. Catherine Roberts – „Symptoms of Asperger’s Syndrome: Know the Signs” [Activebeat.com]<br />
6. Kenneth Roberson – „What Causes Asperger’s Syndrome?” [Kennethrobersonphd.com]<br />
7. Judith A. Morgan – „Conversation with an Adult with High functioning autism” [Theneurotypical.com]<br />
8. Gavin Bollard – „Conversations with People with Asperger’s Syndrome
can leave you with a Wrong Impression”
[Life-with-aspergers.blogspot.com]<br />
9. Syed Zulqarnain Gilani, Diana Weiting Tan, Suzanna N. Russell-Smith,
Murray T. Maybery, Ajmal Mian, Peter R. Eastwood, Faisal Shafait,
Mithran Goonewardene, Andrew J.O. Whitehouse – „Sexually dimorphic
facial features vary according to level of autistic-like traits in the
general population” [Jneurodevdisorders.biomedcentral.com]<br />
10. Mark Hutten – „Aspergers and Poor Personal Hygiene” [Myaspergerschild.com]<br />
11. Michael Clatch – „Asperger’s and Hygiene: Solutions for an Overlooked Issue” [Goodtherapy.org]<br />
12. Robyn Steward – „Lesser-known things about Asperger’s syndrome” [Bbc.com]<br />
13. Fugen Neziroglu, Jill Henriksen – „Differentiating Between Asperger’s and Obsessive-Compulsive Disorder” [Iocdf.org]<br />
14. Jonathan Mitchell – „Undiagnosing Gates, Jefferson and Einstein” [Jonathans-stories.com]<br />
15. Ailin Quinlan – „There’s something different about dad” [Independent.ie]<br />
16. Roger A. Brumback, Caryn R. Harper, Warren A. Weinberg (tłum. Piotr
Ślusarski) – „Upośledzenie zdolności niewerbalnego uczenia się, syndrom
Aspergera, całościowe zaburzenia rozwojowe” [Niegrzecznedzieci.org.pl]<br />
17. Sylwia Iwan – „Zespół Aspergera – zaburzenia obsesyjno-kompulsyjne (OCD)” [Autyzmwszkole.com]<br />
18. Mirosław Stańczyk – „Geniusze Aspergera” [Wprost.pl]<br />
19. Izabella Groszczyk – „Sławne osoby z zespołem Aspergera” [Psycholog-partner.pl]<br />
20. Magdalena Wątrobińska – „Neurony lustrzane a autyzm” [Autyzm-blog.pl]<br />
21. „Dlaczego dzieci z autyzmem nie chcą patrzeć nam w oczy” [Niegrzecznedzieci.org.pl]<br />
22. „Autyzm i anomalie w jądrze migdałowatym mózgu” [Niegrzecznedzieci.org.pl]<br />
23. „Zespół Aspergera” [Centrum-hiperbaryczne.pl]<br />
24. „Asperger Syndrome” [Autismspeaks.org]<br />
25. „Looking a lot younger?” [dyskusja, Autismforums.com]<br />
26. Hasła w polskojęzycznej Wikipedii [Pl.wikipedia.org]<br />
27. Hasła w anglojęzycznej Wikipedii [En.wikipedia.org]<br />
<br />
<b>COŚ DLA ZAINTERESOWANYCH<br />
HISTORIĄ MICROSOFTU I APPLE’A<br />
(pomijam źródła, które już wymieniłam<br />
w artykule, przypisach i postscriptach)</b><br />
<br />
1. Rafał Borawski – „Tendencyjnie opowiedziana historia początków
Microsoftu – w czterech aktach zamknięta. Odsłona pierwsza”
[Dobreprogramy.pl]<br />
2. Rafał Borawski – „Tendencyjnie opowiedziana historia początków
Microsoftu – w czterech aktach zamknięta. Odsłona druga”
[Dobreprogramy.pl]<br />
3. Rafał Borawski – „Tendencyjnie opowiedziana historia początków
Microsoftu – w czterech aktach zamknięta. Odsłona trzecia i ostatnia”
[Dobreprogramy.pl]<br />
4. Wielki Piec – „Microsoft nie jest ‘kochany’ i warto o tym pamiętać – polemika” [Dobreprogramy.pl]<br />
5. Tomasz Oryński – „Marketing a sekciarstwo” [Orynski.eu]<br />
6. Romain Moisescot – „Short Biography of Steve Jobs” [Allaboutstevejobs.com]<br />
7. Romain Moisescot – „Steve at Work” [Allaboutstevejobs.com]<br />
8. Romain Moisescot – „Steve at Home” [Allaboutstevejobs.com]<br />
9. Romain Moisescot – „Steve on Stage” [Allaboutstevejobs.com]<br />
10. Martin Kluger – „Was Steve Jobs a narcissist?” [Njpsychologist.com]<br />
11. Gregg Henriques – „Was Steve Jobs’ Narcissism Justified?” [Psychologytoday.com]<br />
12. Relly Nadler – „Steve Jobs EI Profile: Technical Giant or Narcissistic Tyrant?” [Psychologytoday.com]<br />
13. Relly Nadler – „Steve Jobs: Superman Syndrome, Low EQ, High IQ” [Psychologytoday.com]<br />
14. Samuel Barondes – „Why Was Steve Jobs Sometimes So Mean?” [Psychologytoday.com]<br />
15. Ellen Kay Trimberger – „Adoption in the Life of Steve Jobs” [Psychologytoday.com]<br />
16. Susan Donaldson James – „‘Steve Jobs’ and ‘Blue Nights’ Reveal Dark Side of Adoption” [Yahoo.com]<br />
17. James Altucher – „10 Things I Didn’t Know About Steve Jobs” [Businessinsider.com]<br />
18. Danika McClure – „10 Surprisingly Dark Truths About Steve Jobs And Apple” [Allthatsinteresting.com]<br />
19. Zameena Mejia – „The No. 1 thing Bill Gates wishes he’d done in college” [Cnbc.com]<br />
20. Rachel Premack – „‘I missed a lot’: Bill Gates regrets not partying
and going to football games at Harvard” [Businessinsider.com]<br />
21. Arif Mahmud Riad – „Pirates of Silicon Valley” [Fintechbd.com]<br />
22. Matt Weinberger – „The strange relationship between Bill Gates and Steve Jobs” [Businessinsider.com.au]<br />
23. „Steve Jobs and Bill Gates: Inside the rivalry” [Aljazeera.com]<br />
24. „Steve Job’s Personal Beliefs” [Theapplepost.com]<br />
25. „Frutarianizm. Owocowa dieta zachwalana przez Steve’a Jobsa” [Salon24.pl/u/zdrowie/]<br />
26. Hasła w polskojęzycznej Wikipedii [Pl.wikipedia.org]<br />
27. Hasła w anglojęzycznej Wikipedii [En.wikipedia.org]<br />
<br />
<b>FILMY DOKUMENTALNE<br />
O BILLU, STEVIE I ICH FIRMACH</b><br />
<br />
1. „Biography. Bill Gates: Sultan of Software” [prod. Margaret Murphy,
ABC News Productions dla A&E Network, 2003 (wersja oryginalna, bez
późniejszych aktualizacji – 1998)]<br />
2. „The vaccine according to Bill Gates” [reż. Frederic Castaignede,
scen. Vincent Gaullier i Frederic Castaignede, prod. Valerie Abita, ZED
& ARTE France, 2013]<br />
3. „Money Programme. Bill Gates: How a Geek Changed the World” [prod. i
reż. Charles Miller i Dan Trelford, BBC & The Open University, 2008]<br />
4. „Money Programme. Steve Jobs: Billion Dollar Hippy” [prod. i reż. Laura Craig Gray i Tristan Quinn, BBC Productions, 2011]<br />
5. „Steve Jobs: One Last Thing” [prod. i reż. Susan Crook, Jonathan
Challis, John Coffey i Ian Lynch, Pioneer Film and Television
Productions (we współpracy z PBS i Mentorn International) dla Channel 4,
2011]<br />
6. „History of Microsoft -- 1975”, „History of Microsoft -- 1976”,
„History of Microsoft -- 1977”, „History of Microsoft -- 1978”, „History
of Microsoft -- 1979”, „History of Microsoft -- 1980”, „History of
Microsoft -- 1981”, „History of Microsoft -- 1982”, „History of
Microsoft -- 1983”, „History of Microsoft -- 1984”, „History of
Microsoft -- 1985”, „History of Microsoft -- 1986”, „History of
Microsoft -- 1987”, „History of Microsoft -- 1988”, „History of
Microsoft -- 1989”, „History of Microsoft -- 1990”, „History of
Microsoft -- 1991”, „History of Microsoft -- 1992”, „History of
Microsoft -- 1993”, „History of Microsoft -- 1994”, „History of
Microsoft -- 1995” [Youtube.com/user/jonpaulmoen/videos]<br />
7. Krótkie materiały audiowizualne, które znajdziemy w serwisie YouTube,
gdy wpiszemy do tamtejszej wyszukiwarki hasła „Young Bill Gates” i
„Young Steve Jobs” (polecam zwłaszcza filmik „1991 Interview with Bill
Gates”, Youtube.com/user/king5evening/videos)<br />
<br />
<br />
<b>Wampir energetyczny znalazł sobie ofiarę<br />
(Bill Gates z wizytą u Steve’a Jobsa)</b><br />
https://www.youtube.com/watch?v=yG4DvM0wxdk<br />
<br />
<b>BG sprzedaje IBM-owi coś, czego nie posiada<br />
(system DOS, który zostanie nabyty od Patersona,<br />
a który wcześniej został „gwizdnięty” Kildallowi)</b><br />
https://www.youtube.com/watch?v=9nfgRf2A0Tc<br />
<br />
<b>Zarząd Xeroxa nie chce myszy ani peceta Alto<br />
(leśne dziadki blokują postęp technologiczny!<br />
Korzysta na tym konkurencja – Apple.<br />
To jest film o konflikcie pokoleniowym)</b><br />
https://www.youtube.com/watch?v=2u70CgBr-OI<br />
<br />
<b>* * * * *</b><br />
<br />
<b>Prawdziwy Bill jako chłopię 36-letnie (1991).<br />
Zwróćmy uwagę na autystyczne kołysanie się!</b><br />
https://www.youtube.com/watch?v=6V6Gir1Dyfs<br />
<br />
<b>Prawdziwy Steve w 1984 roku,<br />
podczas prezentacji komputera Macintosh</b><br />
https://www.youtube.com/watch?v=2B-XwPjn9YY<br />
<br />
<b>* * * * *</b><br />
<br />
<b>Z innej beczki: „Witajcie w życiu!” (1997) –<br />
– dokument o psychomanipulacji w Amwayu</b><br />
https://www.youtube.com/watch?v=tcZDgbK_o38</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
</div>
Natalia Julia Nowakhttp://www.blogger.com/profile/07476661304473409593noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-6323389487013129445.post-87916336938309012662018-08-02T00:20:00.000-07:002018-08-03T16:34:33.647-07:00Lacrimosa. Orkiestry symfoniczne i gitary elektryczne<b>Niemcy + Finlandia = Szwajcaria</b><br />
<br />
Lacrimosa, niemiecko-fiński duet muzyczny działający w Szwajcarii, jest
jednym z najbardziej cenionych przedstawicieli subkultury gotyckiej
(gothic, goth). Zespół, którego nazwa pochodzi od finałowej części
„Requiem” Wolfganga Amadeusza Mozarta, rozpoczął swoją karierę jako
jednoosobowy projekt artystyczny spod znaku dark wave (mrocznych,
depresyjnych brzmień keyboardowych). Prawdziwą sławę i uznanie
przyniosły mu jednak późniejsze płyty, na których udało się połączyć
gotycki rock/metal z muzyką poważną. Lacrimosa zasłynęła z ambitnych,
skomplikowanych kompozycji, niejednokrotnie nagrywanych z udziałem
orkiestr i chórów. Formacja współpracowała m.in. z Londyńską Orkiestrą
Symfoniczną (London Symphony Orchestra), Państwową Operą w Hamburgu
(Hamburgische Staatsoper) i Niemiecką Orkiestrą Filmową Babelsberg
(Deutsches Filmorchester Babelsberg). W ostatnich latach duet odszedł –
ze szkodą dla siebie – od tej niecodziennej konwencji twórczej, porzucił
tradycjonalizm na rzecz futuryzmu. Utwory Lacrimosy stały się prostsze i
bardziej elektroniczne. Nic więc dziwnego, że zespół nie jest już tak
popularny jak niegdyś. Krążą nawet słuchy, że obecnie na koncerty
formacji przychodzi o połowę (sic!) mniej melomanów niż dekadę temu.
Czyżby publiczność chciała pamiętać Lacrimosę taką, jaką była na
przełomie XX i XXI wieku?<br />
<br />
Początek Lacrimosy datuje się na rok 1990. To właśnie wtedy Niemiec Tilo
Wolff (ur. 10 lipca 1972 r.) powołał do życia swój nietuzinkowy projekt
muzyczny. W roku ‘93 do Lacrimosy dołączyła Finka Anne Nurmi (ur. 22
sierpnia 1968 r.), wcześniej związana z fińskim zespołem Two Witches.
Grudzień 1994 – oto data wydania epki „Schakal”, na której Tilo i Anne
po raz pierwszy wystąpili jako duet. Aktualnie Lacrimosa ma w swoim
dorobku 13 albumów długogrających, w tym 3 solowe płyty Wolffa („Angst” –
1991, „Einsamkeit” – 1992, „Satura” – 1993) i 10 krążków zawierających
głos Nurmi („Inferno” – 1995, „Stille” – 1997, „Elodia” – 1999,
„Fassade” – 2001, „Echos” – 2003, „Lichtgestalt” – 2005, „Sehnsucht” –
2009, „Revolution” – 2012, „Hoffnung” – 2015, „Testimonium” – 2017).
Ofertę zespołu wzbogacają liczne single, EP, składanki, koncertówki,
kasety VHS i płyty DVD. Od roku ‘04 Tilo Wolff działa również pod
szyldem Snakeskin (tak brzmi nazwa jego pobocznego projektu muzycznego,
który można zaliczyć do nurtu electro-goth). Anne Nurmi jest w
Lacrimosie przede wszystkim klawiszowcem, a dopiero później – wokalistką
i kompozytorką. Piosenki śpiewane w całości przez tę damę (12 nagrań)
stanowią 8,63% lacrimosowego repertuaru[1]. Teksty formacji mówią zwykle
o uczuciach. Często poruszają temat miłości, tęsknoty, osamotnienia.<br />
<br />
Tilo i Anne prywatnie są małżeństwem, doczekali się dwóch synów:
Tristana Alexandra i Tiziana Immanuela. Skąd o tym wiadomo, skoro nie ma
tej informacji w Wikipedii ani na oficjalnej stronie duetu? W lokalnym,
szwajcarskim pisemku „Riehener Zeitung” (29 kwietnia 2016 r.,
Riehener-zeitung.ch[2]) znalazłam krótki komunikat „Aufnahme in das
Burgerrecht der Gemeinde Riehen” autorstwa Eleonore Spiniello-Behret.
Wiadomość zawiera następujące słowa: „Wolff, Wolf-Tilo, deutscher
Staatsangehoriger mit seiner Ehefrau, Wolff geb. Nurmi, Anne Marjaana,
finnische Staatsangehorige, und die Kinder, Wolff, Tristan Alexander,
Wolff, Tizian Immanuel, finnische Staatsangehorige”. Ale to jeszcze nie
koniec sensacji. Od 2013 r. Tilo jest kapłanem w jednej z parafii
Kościoła Nowoapostolskiego (NAK – Neuapostolische Kirche). Aby się o tym
przekonać, wystarczy odwiedzić witrynę Riehen.nak.ch i wpisać do
tamtejszej wyszukiwarki hasło „Tilo Wolff”. Udany zabieg powinien
doprowadzić do wyświetlenia się nagłówków trzech newsów: „Besuch des
Bezirksapostels” (2013), „Taufe Simon Emmanuel Dappen” (2014) i
„Vorsteherwechsel am Karfreitag, den 30. Marz 2018” (2018). Ten ostatni
artykuł donosi m.in. o parafialnym awansie mężczyzny. Kilka ładnych
zdjęć z Wolffem zobaczymy ponadto w świeżym materiale „17. Juni 2018 –
Taufe Samuel Dappen” (2018).<br />
<br />
<br />
<b>„STILLE”, „ELODIA”, „FASSADE” –<br />
– TRZY MINIRECENZJE MUZYCZNE</b><br />
<br />
<br />
<b>„Stille” (1997)</b><br />
<br />
„Stille” („Cisza”) nie jest pierwszą płytą z repertuaru Lacrimosy. Bez
cienia wątpliwości można jednak powiedzieć, że stanowi ona pierwszy w
pełni dojrzały longplay opisywanego duetu. Wyjątkowe arcydzieło, w
którym Tilo Wolff – kompozytor, wokalista i multiinstrumentalista –
rozwija skrzydła na całą szerokość, pokazując światu rozmach swojego
przedsięwzięcia muzycznego. Trzy najwcześniejsze krążki zespołu
(„Angst”, „Einsamkeit” i „Satura”) były jeszcze młodzieńczymi wprawkami
utalentowanego Niemca, w dodatku dość ubogimi formalnie (słyszymy na
nich niemal wyłącznie keyboard, typowy dla depresyjnego dark wave).
Czwarte CD, „Inferno”, zawierało już utwory bardziej skomplikowane, a
poza tym ujmowało słuchacza nieśmiałymi partiami orkiestralnymi,
służebnymi wobec dominujących brzmień gothic metalowych. „Stille” to
zdecydowanie nie przelewki, tylko poważne dokonanie artystyczne, w
którym elementy muzyki klasycznej (orkiestra, chór) współgrają z
drapieżnymi gitarami na równych prawach. Album zawiera w sobie więcej
energii i zuchwałości niż poprzednie propozycje Lacrimosy. Inaczej brzmi
też na nim wokal Tilo Wolffa – nareszcie śmiało, żywo i spontanicznie.
Znika męczydusza, która na „Inferno” zaczynała się już robić uciążliwa, a
przybywa szczery rockowy wokalista wyrzucający z siebie wiele
zróżnicowanych emocji.<br />
<br />
Wprowadzeniem do płyty „Stille” jest ponad 10-minutowy utwór „Der Erste
Tag”. Kompozycja zaczyna się dźwiękami tradycyjnych instrumentów, które
swoim brzmieniem sygnalizują odbiorcy, że właśnie wydarzyło się coś
tajemniczego i niesamowitego. Skojarzenie w pełni uzasadnione, bo –
jeśli wierzyć anglojęzycznej Wikipedii – jest to pieśń o „ozdrowieniu z
płonącego piekła”[3] (przeciwieństwo raju stanowiło motyw przewodni
poprzedniego CD zespołu). Po intrygującym wstępie kawałek „Der Erste
Tag” ślamazarnie wlecze się przed siebie, przywodząc na myśl długą i
pozbawioną pośpiechu wędrówkę. W czwartej minucie muzyka nagle zaczyna
gęstnieć i ciemnieć. Robi się coraz mroczniej i niebezpiecznej… Nadciąga
burza, która na dobre rozpętuje się półtorej minuty później. Tilo Wolff
powtórzy ten zabieg artystyczny w 2005 r. na krążku „Lichtgestalt” (w
obłędnym tracku „Sapphire”). Drugim nagraniem zarejestrowanym na płycie
„Stille” jest piosenka „Not Every Pain Hurts” wykonywana w całości przez
Anne Nurmi[4]. Ten powolny, ociężały, melancholijny kawałek posiada
rytm walca, co zbliża go do gatunku muzycznego zwanego doom metalem. Nie
jest może aż tak ciężki jak „The Dance” (1998) grupy Within Temptation,
ale ewidentnie kojarzy się z macochą Królewny Śnieżki, która na weselu
swojej pasierbicy musiała tańczyć w żelaznych trzewikach.<br />
<br />
Kolejne dzieło, jakim obdarowali nas Tilo i Anne w roku 1997, to
przebojowy utwór „Siehst Du Mich Im Licht?” – jedno z najbardziej
energetyzujących nagrań w bogatym repertuarze Lacrimosy. Jeżeli chcesz
posłuchać czegoś „z pazurem” i „z przytupem”, to wspomniana piosenka na
pewno nie zawiedzie Twoich oczekiwań. Ten kawałek Cię rozbuja, a
przynajmniej sprawi, że trudno Ci będzie zapanować nad własną głową i
stopą. Anja Orthodox, liderka zespołu Closterkeller, tłumaczyła kiedyś,
czym się różni „gitara elektryczna” od „przesterowanej gitary
elektrycznej”. Otóż czysta gitara robi „dun, din, dan”, a przesterowana –
„dżu, dżu, dżu” lub „adż, adż, adż”[5]. W „Siehst…” rozbrzmiewają oba
te instrumenty, przy czym ten, który miauczy „dun, din, dan”, wspina się
na wyżyny muzycznej wirtuozerii[6]. Do tego dochodzi dumna, potężna,
wyrazista perkusja… Po wysłuchaniu omawianego utworu słuchacz czuje się
zmęczony, ale w pozytywnym znaczeniu, jak po jakiejś mocno absorbującej
rozrywce. Nic więc dziwnego, że następnym kawałkiem na krążku „Stille”
jest spokojniejsza kompozycja „Deine Nahe”. Dzieło to zawiera fragmenty,
które dyskretnie zwiastują piosenkę „Alleine Zu Zweit”, jaka pojawi się
na płycie „Elodia” w 1999 r. „Deine…” pozwala nam odpocząć po „Siehst
Du Mich Im Licht?” oraz nabrać sił przed największym hitem Lacrimosy.<br />
<br />
„Stolzes Herz”, piąty utwór zapisany na CD „Stille”, to pieśń ciesząca
się szczególnym uznaniem fanów Wolffa i Nurmi. Rzeczony kawałek miał
swoją premierę już rok wcześniej na niespełna 23-minutowym singlu
zawierającym również kompozycje „Ich Bin Der Brennende Komet”, „Mutatio
Spiritus” i „Stolzes Herz (Piano Version)”. Na początku marca 2018 r.
Tilo poprosił śledzących go użytkowników Facebooka, żeby wskazali trzy
najbardziej lubiane przez siebie piosenki Lacrimosy[7]. Kilka dni
później artysta opublikował wyniki tego małego plebiscytu. Okazało się,
że na liście 100 najpopularniejszych nagrań duetu pierwsze miejsce
zajmuje właśnie „Stolzes Herz”. Czy Internauci mają rację? Niech każdy z
nas oceni to samodzielnie… Wróćmy jednak do analizy płyty „Stille”.
Szóstą piosenką, jaką znajdziemy na tym krążku, jest wyjątkowo ciekawa
kompozycja „Mein Zweites Herz”. Co w niej takiego niezwykłego? Otóż
kawałek ten nie zawiera żadnych elementów rockowych (brak gitar i
perkusji). Poza tym, nawiązuje on do dwóch najstarszych albumów
Lacrimosy. Przeciągłe, lodowate dźwięki organów stanowią odwołanie do
„Seele In Not” i „Der Ketzer” z płyty „Angst” (1991). Lekko cyrkowa,
ironiczna melodia[8] przypomina zaś tytułowy utwór z krążka „Einsamkeit”
(1992). Myślę, że jest to także hołd dla arlekina Jestera zdobiącego
logo zespołu.<br />
<br />
Kawałek następujący po „Mein Zweites Herz” wyraźnie kontrastuje ze swoim
poprzednikiem. „Make It End” jest kompozycją niemal stuprocentowo
metalową: bardzo twardą, surową, a na dodatek zdominowaną przez
przesterowaną gitarę elektryczną. Tradycyjnych instrumentów nie ma tutaj
prawie wcale. Ba, trzeba się uważnie wsłuchać, żeby je w ogóle
usłyszeć! Jednocześnie jest to już druga piosenka na CD „Stille”, którą
samodzielnie wykonuje Anne Nurmi. Podkreślam ten fakt, gdyż nie ma
drugiej płyty Lacrimosy, na której rodaczka Tarji Turunen śpiewałaby
solo więcej niż raz. Niestety, w „Make It End” Anne radzi sobie raczej
kiepsko. Z przykrością stwierdzam, że Finka nie należy do wybitnych
śpiewaczek, a takie agresywne kawałki zwyczajnie ją przerastają. Nurmi
sprawdza się w utworach spokojnych i powolnych, natomiast w nagraniach
typu „Make It End” dosłownie nie nadąża za muzyką. Największą słabością
omawianej piosenki jest jej końcówka, w której wokalistka wydaje z
siebie jakieś dziwne piski. Chyba miało to brzmieć dramatycznie, ale
wyszło po prostu śmiesznie. Na szczęście, ostatnia kompozycja to
monumentalne arcydzieło, jedno z najwspanialszych w dorobku
szwajcarskiego duetu. „Die Strasse Der Zeit” trwa niemal kwadrans i
stanowi epicką wędrówkę przez czas, w której doświadczamy atmosfery
różnych wydarzeń historycznych.<br />
<br />
<br />
<b>„Elodia” (1999)</b><br />
<br />
„Elodia” (tytuł – imię żeńskie) od lat uchodzi za szczytowe osiągnięcie
Lacrimosy. Płyta, o której mowa, jest concept albumem i rock operą, a
więc produkcją, w której poszczególne utwory układają się w spójną
całość. Elementów muzyki klasycznej – tradycyjnych instrumentów,
skomplikowanych melodii i patetycznych klimatów – jest tutaj jeszcze
więcej niż na krążku „Stille”. Do udziału w nagraniach Tilo Wolff
zaangażował artystów z tak poważnych instytucji, jak Londyńska Orkiestra
Symfoniczna czy Państwowa Opera w Hamburgu. Zgodnie z tym, co
powiedział muzyk w wywiadzie dla polskiego magazynu „Tylko Rock” (nr
6/1999)[9], „Elodia” koncentruje się na zagadnieniach miłości, śmierci i
przeznaczenia. Tilo potwierdza, że teksty piosenek zarejestrowanych na
longplayu są częściowo inspirowane mitologią grecką, a melodie stanowią
kontynuację twórczości dawnych mistrzów: Mozarta, Vivaldiego, Beethovena
i Bacha. Nagrania odbywały się w Niemczech i w Anglii, m.in. w znanym
londyńskim studiu przy ulicy Abbey Road, które gościło wiele sławnych
zespołów rockowych oraz metalowych (The Beatles, Iron Maiden, U2, Pink
Floyd, Green Day, Radiohead, Nightwish, Oasis). Jak się ma „Elodia” do
„Stille”? „Nie jest to może płyta bardzo różna od tej poprzedniej, ale
wydaje mi się lepsza” – ocenił Wolff w rozmowie z czasopismem „Tylko
Rock”.<br />
<br />
Utworem otwierającym „Elodię” jest „Am Ende Der Stille”: spokojna,
elegancka, bogata brzmieniowo kompozycja, w której nie uświadczymy
elektrycznych gitar ani ciężkiej perkusji. Ten 8-minutowy, klasyczny
kawałek ma charakter niemal całkowicie instrumentalny. Śpiew Tilo
słychać tylko w dwóch pierwszych minutach, przy czym jest to wokal
cichy, drugoplanowy względem muzyki. Przyjemne, łagodne dźwięki, które
tak umiejętnie wprowadzają nas w atmosferę „Elodii”, stanowią ilustrację
dla subtelnego, lirycznego tekstu. „Twe słowa szybują ku porankowi/ I w
wątłym, różowym welonie/ Unoszącym się nad naturą/ Zanikają i milkną w
ciszy/ Tylko tęsknota w moim głosie/ I w ulotnej modlitwie/ Rozpamiętują
Twe słowa/ W których oddano mi Ciebie/ Ma nadzieja milknie/ A cisza
wznieca wojnę”[10] – nuci autor tych strof, czyli sam Wolff. Gdy „Am
Ende…” dobiega końca, nastrój na CD ulega zmianie. Zaczyna się „Alleine
Zu Zweit”: piosenka rockowa, chwytliwa i optymistyczna, co u Lacrimosy
należy do rzadkości. „Alleine…” mówi o długotrwałym związku
damsko-męskim, w którym kobieta i mężczyzna stopniowo oddalają się od
siebie pod wpływem rutyny oraz trosk dnia codziennego. Jednak odrobina
namiętności sprawia, że ich uczucie odradza się jak feniks z popiołów, a
stary układ odzyskuje dawno utraconą młodość. Iście antyrozwodowy
kawałek[11].<br />
<br />
„Halt Mich”, trzeci utwór zapisany na krążku „Elodia”, to 4-minutowa
perełka muzyczna utrzymana w klimatach pogodnej melancholii. Gwoździem
programu jest tutaj zwinny smyczek wygrywający na skrzypcach
szczebioczącą, wpadającą w ucho melodię. Doskonale współpracuje on z
gitarą elektryczną i prawdziwie wirtuozerską, choć wcale nie lekką
perkusją. „Halt Mich” ma dość konwencjonalną budowę, na którą składają
się zwrotki, refreny i instrumentalna solówka poprzedzająca wyrazisty
finał. Omawiana piosenka jest jednocześnie prezentacją aktorskich
zdolności Tilo. Założyciel Lacrimosy wydaje się bowiem udawać
sentymentalnego, nadwrażliwego, znudzonego arystokratę z epoki
(pre)Romantyzmu, a jego aksamitny wokal stopniowo ewoluuje w stronę
płaczu i teatralnego krzyku. Po kawałku „Halt Mich” następuje utwór „The
Turning Point” wykonywany w całości przez Anne Nurmi. Piosenka zaczyna
się krótką melorecytacją w ojczystym języku artystki. Kobieta już raz
deklamowała niedługi tekst po fińsku: miało to miejsce w tytułowym
nagraniu z epki „Schakal” (1994)[12]. „The Turning Point” przypomina
nieco „Not Every Pain Hurts”, lecz w refrenach, które są żywsze od
zwrotek, Anne popełnia błędy rodem z „Make It End”. Tekst „The Turning…”
to głos żony znajdującej oparcie w swoim mężu. Rzecz o miłości,
wdzięczności i wtórnej socjalizacji.<br />
<br />
Cztery kawałki, które omówiłam do tej pory, stanowiły pierwszy akt
„Elodii” (pamiętajmy, że analizowane CD jest concept albumem i rock
operą!). „Am Ende Der Stille” było wstępem do tej melodramatycznej
opowieści: bardzo delikatnym i poetyckim, ale już napomykającym o
czarnych chmurach wiszących nad głównymi postaciami. „Alleine Zu Zweit”
dawało do zrozumienia, że bohaterowie przeżywają kryzys w związku, lecz
próbują go jakoś przezwyciężyć. „Halt Mich” zawierało refleksje
mężczyzny, który wprawdzie zmaga się z konfliktem wewnętrznym i myślami
samobójczymi, jednak ma u swojego boku niewiastę podtrzymującą go przy
życiu i sprowadzającą go na ziemię. „The Turning Point” stanowiło
poruszające wyznanie owej niewiasty: historię jej dawnego zagubienia, z
którego umiłowany mężczyzna pomógł jej się wyplątać[13]. W utworach
budujących drugi akt „Elodii” – „Ich Verlasse Heut’ Dein Herz” i „Dich
Zu Toten Fiel Mir Schwer” – wszelka nadzieja pryska jak bańka mydlana.
Długoletni związek, w którym obie strony przeżyły tyle wzlotów i
upadków, ostatecznie się rozpada. Początkowo wiąże się z tym uczucie
smutku („Ich Verlasse…”). Później przygnębienie ustępuje złości oraz
pretensjom do byłego partnera („Dich Zu Toten…”). Ta druga pieśń brzmi
trochę prowokacyjnie: chwilami przypomina wojenny marsz, inwazję wojsk
Wehrmachtu[14].<br />
<br />
Trzeci akt opowieści – „Sanctus” i „Am Ende Stehen Wir Zwei” – przynosi
pewną niespodziankę. Czyżby nieoczekiwany zwrot akcji? Utwór „Sanctus”
(trwający ponad 14 minut, a zatem będący jedną z najdłuższych kompozycji
Lacrimosy) jest tak trudny do interpretacji, że właściwie nie wiadomo,
dlaczego znalazł się na „Elodii”. W rzeczonym nagraniu występują zarówno
fragmenty klasyczne, jak i metalowe, przy czym te pierwsze wydają się
przeważać nad tymi drugimi. Czasem można nawet odnieść wrażenie, że
ciężkie gitary służą tylko podkreślaniu orkiestralnych uniesień…
„Sanctus” należy do dzieł wyjątkowo monumentalnych. Najpierw chór
uroczyście chwali Boga po łacinie[15], a potem zabiera głos główny
bohater męski, który – ustami Wolffa – śpiewa o spotkaniu swojej świeżo
opuszczonej współmałżonki. Prawdopodobnie mamy tu do czynienia z
literackim zabiegiem „Deus ex machina”. Gdy już sądzimy, że
przedstawienie dobiegło końca, następuje przedziwna interwencja Niebios.
Co z niej wynika? Odpowiedź na to pytanie zawiera piosenka „Am Ende
Stehen Wir Zwei”. W tym patetycznym, dudniącym jak dzwon utworze
(zwiastującym „Fassade – 1. Satz”) Tilo i Anne poruszają temat „drugiej
szansy dla nas obojga”[16]. Zaiste, wzruszający kawałek. Kiedy go
słucham, mam ochotę płakać niczym gospodyni domowa oglądająca swoją
ulubioną telenowelę.<br />
<br />
<br />
<b>„Fassade” (2001)</b><br />
<br />
„Fassade” („Fasada”, „Maska”, „Pozory”) to kolejny w karierze Lacrimosy
concept album. Tym, co odróżnia go od poprzednich płyt duetu, jest
zwiększenie – w warstwie tekstowej – nacisku na problematykę uniwersalną
i ogólnoludzką. O ile wcześniejsze krążki zespołu skupiały się na
przeżyciach jednostki i relacjach interpersonalnych (głównie pomiędzy
dwojgiem zakochanych ludzi), o tyle teraz w centrum uwagi zostaje
postawione współczesne społeczeństwo. A trzeba przyznać, że jest to
wizja daleka od pozytywnej. Można śmiało skonstatować, że w tytułowym
tryptyku („Fassade – 1. Satz”, „Fassade – 2. Satz” i „Fassade – 3.
Satz”) nowoczesna cywilizacja euroatlantycka zostaje skrytykowana jako
pusta i bezduszna. Jest to raczej krytyka konserwatywna lub
konserwatywno-liberalna, piętnująca zanik tradycyjnych wartości oraz
demaskująca zniewolenie jednostki przez biurokratyczny system, środki
masowego przekazu i uniformizujące procesy społeczne: globalizację,
urbanizację, makdonaldyzację etc. Okładka albumu „Fassade” przedstawia
pokaz mody obserwowany przez robotników z filmu „Metropolis” (1927)
Fritza Langa[17]. To już drugie nawiązanie Lacrimosy do tej słynnej
antyutopii. Na okładce CD „Inferno” (1995) widzieliśmy przecież miasto
podobne do tego z „Metropolis”. Ono również zostało przywołane w
kontekście piekła, otchłani.<br />
<br />
„Fassade – 1. Satz” (track #1) nie jest utworem łatwym do opisania.
Panuje w nim nastrój… nawet więcej niż podniosły. Ta multiinstrumentalna
kompozycja brzmi ultrapatetycznie, a zarazem złowieszczo i
rozpaczliwie, jakbyśmy właśnie odkryli, że wydarzyło się coś bardzo
poważnego. Nagranie dosłownie zwala człowieka z nóg swoim tragizmem.
Mógłbyś przy nim paść na kolana, ukryć twarz w dłoniach i wybuchnąć
histerycznym płaczem. Katastroficznej, wręcz apokaliptycznej muzyce
towarzyszy rozdzierający krzyk Tilo Wolffa: „Nie patrzcie na mnie!/ Nie
jestem zwierzęciem!/ Tylko ludzkim dzieckiem – dla was obcą istotą –
może/ Z oczami i uszami/ Sercem i uczuciami/ I wciąż jeszcze czystym i
wolnym umysłem”[18]. Jakie to szczęście, że gdy „Fassade – 1. Satz”
dobiega końca, napięcie zostaje rozładowane przez kawałek znacznie
lżejszy i radośniejszy! „Der Morgen Danach” (track #2) jest
konwencjonalną piosenką utrzymaną w klimatach rodem z „Elodii”.
Założyciel Lacrimosy znów godzi rockową plebejskość z dworskością
klasycznych instrumentów. Tym razem pieszczotą dla naszych uszu są
łagodne dźwięki fletu. Tekst utworu mówi o miłości: podmiotem lirycznym
jest mężczyzna, który wychwala pod niebiosa swoją wybrankę. „Der
Morgen…” należy do sztandarowych nagrań duetu. Kawałek zajął trzecie
miejsce w rankingu „Top 100” (marzec 2018)[19].<br />
<br />
„Senses” (track #3) to jedyny i poniekąd obowiązkowy – z punktu widzenia
lacrimosowej tradycji – utwór wykonywany przez Anne Nurmi. Piosenka
jest najsłabszą kompozycją zarejestrowaną na płycie „Fassade”. Jak
nietrudno wywnioskować z tytułu, „Senses” stawia na zmysłowość w
wymiarze muzycznym oraz treściowym. Nagranie opowiada o kobiecie
tęskniącej za swoim mężem, który niedawno umarł, ale jego obecność nadal
jest w domu wyczuwalna. Bohaterka przechowuje wiele pamiątek po
ukochanym mężczyźnie, lecz odczuwa dotkliwy brak jego pocałunków[20].
Spokojna melodia sprawia, że głos fińskiej wokalistki nareszcie brzmi
dobrze. Aż za dobrze. I tu leży pies pogrzebany. Ten śpiew jest po
prostu zbyt piękny, żeby był prawdziwy. Głęboki, eteryczny, nieziemski,
rozchodzący się w przestrzeni… Czyżby magia autotune’a? Całkiem
możliwe[21]. „Warum So Tief?” (track #4) to ociekający chandrą utwór, w
którym ważną rolę odgrywa ciężka perkusja będąca tłem dla klasycznego
instrumentarium. Rytm, tempo i aranżacja tego kawałka mogą się kojarzyć z
piosenką „Meine Welt” z 1999 r. Dla niezorientowanych: „Meine Welt” to
jedno z dwóch nagrań bonusowych dołączonych do japońskiego wydania
„Elodii”[22]. „Warum…” przypomina też „Mein Zweites Herz” ze względu na
smętne pobrzękiwanie trąbki. Oj, rzadko słyszy się trąbkę poza jazzem i
filharmonią!<br />
<br />
„Fassade – 2. Satz” (track #5) jest drugą częścią tryptyku, od którego
wziął swoją nazwę analizowany krążek Wolffa i Nurmi. Kompozycja ma
charakter chóralno-orkiestralny, brakuje w niej elementów
rockowo-metalowych. Nie jest ona radosna, ale daleko jej do dramatyzmu
przepełniającego pierwszą część trylogii. Dużym zaskoczeniem są tutaj
operowe popisy tajemniczych sopranistek. Tilo Wolff również podejmuje
próby śpiewania wysoko i dźwięcznie (wyje wówczas jak ksiądz zawodzący w
kościele podczas nabożeństwa!). Artysta będzie kontynuował te
eksperymenty także na następnych płytach sygnowanych logiem
Lacrimosy[23]. Jeśli chodzi o tekst „Fassade – 2. Satz”, to pada w nim
desperacka deklaracja: „Chcę się wydostać z zimnego świata ludzi/ I chcę
wejść w ciepłe ręce miłości”[24]. „Liebesspiel” (track #6) jest owym
upragnionym „wejściem w ciepłe ręce miłości”. Dokładnie mówiąc: wejściem
smoka. Ten ostry, dynamiczny kawałek porusza temat zbliżenia
damsko-męskiego, lecz czyni to w sposób zdecydowanie atawistyczny,
frywolny tudzież sugestywny („Pomiędzy Twoimi udami/ Dotykając Twych
wilgotnych ust/ Umieram dla Ciebie…/ Jesteś moja!”[25]). Utwór brzmi jak
połączenie „Siehst Du Mich Im Licht?” z „Alleine Zu Zweit”. Hałaśliwe
grzmoty przesterowanej gitary łagodzi jednak wesoły obój, drewniany
instrument dęty pokrewny fujarce.<br />
<br />
„Stumme Worte” (track #7) można uznać za kontynuację „Liebesspiel”. Oto
dociera do naszych uszu klasyczna kompozycja, w której kluczową rolę
odgrywa melancholijne pianino. Dzieło prezentuje punkt widzenia
mężczyzny, który z pewnym rozrzewnieniem wspomina swój przelotny romans
należący już do przeszłości. Postawa podmiotu lirycznego jest
ambiwalentna. Z jednej strony, bohater cieszy się, że w jego życiu miał
miejsce taki barwny epizod. Z drugiej – boleje nad faktem, że ten słodki
rozdział żywota został zamknięty na amen. „Tylko raz jej zapragnąłem;/
Tylko raz – teraz i już na zawsze./ Ale nie chcę, by skończyło się moje
cierpienie,/ Bo jest wszystkim, co mi zostawiła”[26] – śpiewa Tilo
Wolff. Piosenka „Stumme Worte” przywodzi mi na myśl fikcyjny szlagier z
powieści „Rok 1984” (1949) George’a Orwella. Przebój ten zaczyna się
bowiem słowami: „To był tylko chwilowy urok/ I minął jak kwietniowy
dzień,/ Lecz cóż za marzenia rozbudził!/ Z serca mego najlżejszy zdjął
cień!”[27]. „Fassade – 3. Satz” (track #8), ostatnia część wielkiego
tryptyku Lacrimosy, wyraźnie nawiązuje do części pierwszej, ale jest od
niej bardziej gitarowa. Katastrofizm ustępuje tutaj z drogi
buntowniczości. Czyżby podmiot liryczny zamienił rozpacz na aktywną
walkę ze złem? Takie zakończenie byłoby istnym „happy endem” (choć może
nieco naiwnym)!<br />
<br />
<br />
<b>* * *</b><br />
<br />
Mam nadzieję, że mój artykuł wniósł coś do dyskusji o Lacrimosie i jej
prawie 30-letniej pracy twórczej. A tych, którzy wcześniej nie znali
tego duetu, zachęcił do sięgnięcia po jego trzy najsłynniejsze albumy
muzyczne. Lacrimosa to zespół, który pokochałam mocniej niż jakikolwiek
inny. Zaczęłam go słuchać w styczniu 2006 r., gdy nie miałam jeszcze
ukończonych 15 lat. Mimo upływu czasu nieustannie wracam do nagrań
Wolffa i Nurmi, za każdym razem odkrywając w nich coś nowego i
zaskakującego. Oprócz Lacrimosy cenię gotyckie formacje Closterkeller i
Switchblade Symphony, a od niedawna – również XIII. Stoleti, L’Ame
Immortelle, Persephone i Coma Divine. Naturalnie, słucham także
symfonicznego rocka/metalu typu Within Temptation, Nightwish czy Epica.
Artystów spoza nurtów gothic i symphonic, których twórczość przypadła mi
do gustu, jest tak wielu, że nie byłabym w stanie ich dzisiaj wymienić.
Wciąż mam sentyment do rosyjskiego duetu t.A.T.u., który był modny w
czasach mojej nauki w szkole podstawowej. Ale lubię też Filipinki
(polski girlsband doby gomułkowskiej i gierkowskiej), brytyjskie
przeboje z lat 70. i 80. XX wieku, a nawet „piosenki zaangażowane”
rozmaitych opcji politycznych. Ostatnio przekonuję się do muzyki
industrialnej (Nachtmahr – projekt Thomasa Rainera). Zaciekawiła mnie
bowiem subkultura cyber-goth.<br />
<br />
<br />
<b>Natalia Julia Nowak,<br />
23.06. – 01.08. 2018 r.</b><br />
<br />
<br />
<b>PRZYPISY</b><br />
<br />
[1] Wszystkich utworów Lacrimosy jest prawdopodobnie 139. Tak
przynajmniej wynika z facebookowych obliczeń Tilo Wolffa (marzec 2018,
Facebook.com/LacrimosaOfficial). Lista kawałków z Anne Nurmi jako jedyną
lub główną wykonawczynią: „No Blind Eyes Can See” (1995), „Not Every
Pain Hurts” (1997), „Make It End” (1997), „The Turning Point” (1999),
„Senses” (2001), „Vankina” (2001), „Apart” (2003), „My Last Goodbye”
(2005), „A Prayer For Your Heart” (2009), „If The World Stood Still A
Day” (2012), „Thunder And Lightning” (2015), „My Pain” (2017). Piosenka
„Vankina” została dołączona – jako bonus track – do japońskiego wydania
płyty „Fassade”. Umieszczono ją także na singlu „Der Morgen Danach” z
sierpnia 2001 r. Jeśli nie liczyć tego fińskojęzycznego nagrania,
wszystkie kompozycje śpiewane przez Nurmi są anglojęzyczne. „Vankina” to
w języku suomi „uwięziona”.<br />
<br />
[2] Plik do pobrania:
Riehener-zeitung.ch/assets/downloads/zeitungen2016/RZ17_20160429.pdf
(Portable Document Format, rozmiar 9,85 MB).<br />
<br />
[3] Tłumaczenie własne. Sformułowanie oryginalne: „the recovery from a
burning inferno” [En.wikipedia.org/wiki/Stille_(Lacrimosa_album)].<br />
<br />
[4] Tilo jest jednak słyszalny w tle, pod koniec utworu.<br />
<br />
[5] Powołuję się tutaj na wywiad opublikowany w serwisie Gazeta.pl
(„Anja Orthodox: Przydałby mi się romans z jakimś ‘Dodem’. Wtedy ludzie
chodziliby na mnie, jak teraz śmigają na Behemota”). Rozmowę z Królową
Polskiego Gotyku przeprowadziła dziennikarka Krystyna Pytlakowska.<br />
<br />
[6] Warto zauważyć, że mruczy tam również gitara basowa, inny szarpany „strunowiec”.<br />
<br />
[7] Miało to miejsce na oficjalnym fanpejdżu zespołu (Facebook.com/LacrimosaOfficial).<br />
<br />
[8] Nie zaszkodzi odnotować, że czasem towarzyszy jej pseudowesołe –
podobne do wymuszonego śmiechu przez łzy – podśpiewywanie Tilo. W tym
„pogodnym” nuceniu tekstu nie ma jednak ani krzty radości.<br />
<br />
[9] Kopia materiału jest dostępna na stronie Lacrimosa.rockmetal.art.pl (dział „Wywiady”).<br />
<br />
[10] Przekład utworu „Am Ende Der Stille” zaczerpnęłam z portalu
Tekstowo.pl. Tłumaczenie zostało tam dodane przez osobę ukrywającą się
pod pseudonimem „sheri303”.<br />
<br />
[11] Skoro już rozmawiamy o „Alleine Zu Zweit”, powinniśmy pamiętać, że
utwór ten ukazał się na singlu zapowiadającym płytę „Elodia”. Krążek
krótkogrający ujrzał światło dzienne w kwietniu ‘99 (dwa miesiące przed
premierą długo wyczekiwanej „Elodii”). Z tamtego okresu pochodzi
publikacja „Samotni razem – Lacrimosa” wydrukowana na łamach magazynu
„Jazgot” (nr 4/1999). Kopię rozmowy Orona z Tilo Wolffem można znaleźć
na stronie Lacrimosa.rockmetal.art.pl w dziale „Wywiady”.<br />
<br />
[12] Kawałek „Schakal” zajął drugie miejsce w rankingu „Top 100”
opracowanym przez Tilo na podstawie wyników facebookowego plebiscytu z
marca 2018 r. Ciekawostka: w napisach końcowych wyświetlanych po
teledysku „Schakal” (VHS „The Clips 1993-1995”, DVD „Musikkurzfilme: The
Video Collection”) pojawia się imię żeńskie „Elodia”. Takie właśnie
miano nosi postać grana przez Anne Nurmi.<br />
<br />
[13] „Zanim się dowiedziałam, że kochałam tylko Twoją połowę we mnie,
spędziłam zbyt dużo czasu, nie znając siebie. (…) Teraz mi pokazałeś, że
dwie pełne połowy czynią silniejszą całość. (…) Nie mogłam walczyć
samotnie. Dziękuję Ci za wysłuchanie mnie we właściwym czasie.
Błogosławię Cię za zaufanie, jakie mi okazałeś, gdy nie przyznawałam się
do bycia słabą. (…) Osiągnęłam swój cel, teraz znów mogę stawić sobie
czoło. Dziękuję Ci za to, że mnie kochasz i utrzymujesz nas na właściwej
drodze” – Lacrimosa, „The Turning Point”, tłumaczenie własne. Pełny
tekst piosenki (w języku angielskim) znajdziemy na stronie
Lyrics.wikia.com.<br />
<br />
[14] Wypełniają się tutaj dwa ostatnie wersy „Am Ende Der Stille”.
Cytat: „Ma nadzieja milknie/ A cisza wznieca wojnę” (przeł. sheri303,
Tekstowo.pl).<br />
<br />
[15] Początek utworu: „Sanctus – Sanctus – Sanctus – Dominus/ Sanctus/
Sanctus – Sanctus – Sanctus – Dominus/ Deus Deus Sabaoth – pleni sunt
caeli et terra/ Deus Deus Sabaoth – pleni sunt caeli et terra/ Gloria
Tua – gloria Tua/ Gloria Tua – gloria Tua/ Deus Deus Sabaoth – pleni
sunt caeli et terra/ Deus Deus Sabaoth – pleni sunt caeli et terra/
Gloria Tua – gloria Tua/ Gloria Tua – gloria Tua”. Zakończenie utworu:
„Hosanna in excelsis/ Hosanna in excelsis/ Hosanna in excelsis/
Benedictus, qui venit in nomine Domini/ Hosanna in excelsis/ Hosanna in
excelsis/ Sanctus Dominus/ Sanctus Dominus/ Sanctus Dominus/ Sanctus
Dominus/ Sanctus Dominus/ Sanctus Dominus/ Sanctus Dominus/ Sanctus
Dominus/ Sanctus Dominus/ Dominus”. Pełna treść pieśni Lacrimosy jest
dostępna w archiwach witryny Lyrics.wikia.com. Strofy łacińskie pochodzą
z liturgii rzymskokatolickiej (Pl.wikipedia.org/wiki/Sanctus).<br />
<br />
[16] Tłumaczenie: Aneakh, Lacrimosa.rockmetal.art.pl.<br />
<br />
[17] Albo przez masy partyjne z filmowej adaptacji „Roku 1984” George’a
Orwella. Chodzi mi o ekranizację w reżyserii Michaela Radforda (1984) z
Johnem Hurtem, Richardem Burtonem i Suzanną Hamilton w rolach głównych.<br />
<br />
[18] Tłumaczenie: Julia, Lacrimosa.rockmetal.art.pl.<br />
<br />
[19] Dodam jeszcze, że singiel „Der Morgen Danach” (wydany w sierpniu
2001 r.) stanowił oficjalną zapowiedź albumu „Fassade” (wypuszczonego na
rynek w październiku ‘01). <br />
<br />
[20] Trochę inaczej – aczkolwiek nie z własnej winy – przeżywa swoje
wdowieństwo niewiasta będąca podmiotem lirycznym w polskim kawałku
„Drzewo” (Maleo Reggae Rockers & Lilu, składanka „Morowe Panny”,
Muzeum Powstania Warszawskiego 2012). Wdowa śpiewająca ustami Aleksandry
„Lilu” Agaciak wspomina swojego małżonka, który zbudował dom, posadził
drzewo i spłodził syna. Wszystko układało się perfekcyjnie, ale wybuch
II wojny światowej przyniósł totalną zagładę, odwrócił życie bohaterki
do góry nogami. „Dom jest pusty, drzewo uschło, mój mąż i syn nie żyją” –
zdradza kobieta w puencie opisywanej piosenki.<br />
<br />
[21] Jeżeli jednak się mylę, to pokornie przepraszam za ten dyskredytujący (dla każdego profesjonalnego artysty) zarzut!<br />
<br />
[22] Drugim bonusem jest tam „Und Du Fallst”, odrobinę elektroniczny
przedsmak CD „Echos” (2003). „Und…” wydaje mi się podobne do takich
utworów, jak „Malina” czy „Ein Hauch Von Menschlichkeit”.<br />
<br />
[23] Interesująca nas technika wokalna pojawi się m.in. w
anglojęzycznych nagraniach „The Party Is Over” („Lichtgestalt” – 2005) i
„Call Me With The Voice Of Love” („Sehnsucht” – 2009).<br />
<br />
[24] Tłumaczenie: Julia, Lacrimosa.rockmetal.art.pl.<br />
<br />
[25] Tłumaczenie: Lestath, Lacrimosa.rockmetal.art.pl.<br />
<br />
[26] Tłumaczenie: Lestath, Lacrimosa.rockmetal.art.pl.<br />
<br />
[27] Cyt. za: Rok-1984.klp.pl/ser-345.html (część II, strona 82).Natalia Julia Nowakhttp://www.blogger.com/profile/07476661304473409593noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-6323389487013129445.post-35647468188781919942018-05-28T14:39:00.001-07:002018-05-28T14:39:04.536-07:00Z.J. Rumel. Poeta, komendant Okręgu Wołyń BCh, ofiara UPA<b>Muzyczne motto:</b><br />
<br />
<i>„Bóg mnie natchnął poezją<br />
i świat lepszy widziałem,<br />
choć w ludziach był niepokój<br />
i problemy nabrzmiałe.<br />
Wierzyłem mocno<br />
w lepszą stronę ludzkiej natury.<br />
Za wiarę tę przyszło mi wkrótce<br />
cierpieć nieludzkie tortury”</i><br />
<br />
<b>Dariusz Grzybkowski,<br />
„Spowiedź Zygmunta Rumla” (frag.)<br />
[Youtube.com/user/KlubGPostrow]</b><br />
<br />
<br />
Zygmunt Jan Rumel przyszedł na świat 22 lutego 1915 r. w rosyjskim
Piotrogrodzie (Petersburgu). Był poetą i publicystą zanurzonym po uszy w
polskiej tradycji romantycznej. Tworzył liryki trudne w odbiorze,
naszpikowane środkami stylistycznymi i doszlifowane pod względem formy. W
swojej wysoce zmetaforyzowanej, melodyjnej poezji sławił Kresy
Wschodnie RP jako obszar wielokulturowy i urzekający krajobrazowo. Skąd
się tam wziął? Dlaczego właściwie zaczął układać wiersze? Odpowiedzią na
te pytania jest rodzinna historia autora. Otóż ojciec Rumla –
Władysław, inżynier rolnictwa – był zasłużonym uczestnikiem wojny
polsko-bolszewickiej. Za bohaterską postawę w roku 1920 otrzymał Order
Virtuti Militari i osadę wojskową pod Wiśniowcem na Wołyniu. Tam, w
powiecie krzemienieckim, spędził więc swoją młodość utalentowany
Zygmunt. Piękno „małej ojczyzny” i jej kulturowa specyfika poruszały w
chłopcu jakąś nieznaną strunę. A ponieważ matka Zygmunta, Janina z
Tymińskich (pseud. „Liliana”), pisała i publikowała wiersze[1], wrażliwy
syn wkrótce zaczął robić to samo.<br />
<br />
ZJR miał zaszczyt uczęszczać do słynnego Liceum Krzemienieckiego,
zwanego szumnie Atenami Wołyńskimi. Instytucja ta została założona w
1805 r. przez Tadeusza Czackiego i Hugona Kołłątaja (funkcjonowała
wówczas pod nazwą Gimnazjum Wołyńskiego). Celem rzeczonej placówki było
edukowanie przyszłej inteligencji. Dziewiętnastowieczna szkoła została
wprawdzie zamknięta przez carat w ramach represji za powstanie
listopadowe, ale odrodziła się w roku 1920 dzięki stosownemu rozkazowi
Józefa Piłsudskiego. Ucząc się w tak niezwykłym liceum, Zygmunt Jan
Rumel zdołał rozwinąć skrzydła w wielu różnych dziedzinach. Co go
interesowało? Po pierwsze: pisanie (nasz bohater zamieszczał swoją
twórczość – poetycką i publicystyczną – w szkolnym czasopiśmie „Nasz
Widnokrąg”). Po drugie: aktorstwo (był gwiazdą licealnego teatru,
publicznie recytował własne utwory). Po trzecie: sport (uprawiał boks i
grał w szkolnej reprezentacji hokejowej). Po czwarte: społecznikostwo
(angażował się w działalność na rzecz regionu wołyńskiego). Jakby tego
było mało, chłopak należał do harcerstwa.<br />
<br />
<br />
<i>„Nie będę dziś sobą,<br />
nie będę mądry i ludzki…<br />
Wpatrzę się w polne niebo,<br />
w płócienne, lniane obłoki.<br />
<br />
Wystarczy mi świerszcz w koniczynie,<br />
koncertujący pod liściem<br />
i te badyle niczyje<br />
w niebo sterczące kiścią.<br />
<br />
Nie będę o niczym myślał,<br />
ani niczego żałował…<br />
…jarzębinowy wisior<br />
smutek rumieńcem zachowa.<br />
<br />
A potem – potem gdzieś w rowie<br />
wargi przytulę do ziemi…<br />
…wszystkie swe bóle wypowiem<br />
…wrosnę zielonym korzeniem”</i><br />
<br />
<b>Z.J. Rumel, 1934 – „Pole”<br />
[cyt. za: Nawolyniu.pl/wiersze]</b><br />
<br />
<br />
Aktywizm społeczny wydawał się pochłaniać Rumla szczególnie mocno. Tę
cechę prawdopodobnie również odziedziczył po rodzicach. Oboje byli
bowiem pozytywistami (matka jeszcze w czasach panieńskich ukończyła kurs
przedszkolanek, żeby nieść oświatę najmłodszym mieszkańcom polskich
ziem). Tym, co „opętało” Zygmunta, była miłość do Ukraińców, marzenie o
uczynieniu ich świadomymi współgospodarzami Wołynia. ZJR był
zafascynowany wielokulturowością Kresów Wschodnich. Podobało mu się, że
zamieszkiwany przez niego obszar jest prawdziwą mozaiką
etniczno-religijną. W swoich artykułach podkreślał, że Kresy są miejscem
szczególnym, gdyż właśnie tutaj przebiega granica między cywilizacją
łacińską a cywilizacją bizantyjską. To na Kresach, a nie w Utopii, stoją
obok siebie kościoły, cerkwie, meczety i synagogi. Zygmunt był czystej
krwi Polakiem, ale wykształcił w sobie niemal polsko-ukraińską tożsamość
narodową („dwie Matki-Ojczyzny”). Biegle władał językiem ukraińskim,
chętnie zawierał przyjaźnie z Ukraińcami. Szanował także Żydów, zwalczał
zjawisko antysemityzmu.<br />
<br />
Za kolejny czynnik, który uwarunkował postawę Rumla, uznaje się fakt, że
w latach szkolnych poeta mieszkał na stancji w wyjątkowym dworku. Otóż
dworek ten był ongiś domem najbliższej rodziny Juliusza Słowackiego, a
obecnie jest siedzibą muzeum poświęconego temu wieszczowi narodowemu.
Wpływy Słowackiego, jak również Norwida, są w twórczości ZJR doskonale
widoczne. Zygmunt był jednak poetą międzywojnia i II wojny światowej,
dlatego w jego wierszach można też wyczuć „klimaty” będące skutkiem
obcowania z poezją bardziej współczesną (skamandryci, Staff, Leśmian,
Liebert). Po zdaniu matury w 1935 r. Rumel wyjechał do stolicy Polski,
żeby rozpocząć studia polonistyczne na Uniwersytecie Warszawskim. Mimo
wielkomiejskiego stylu życia nie zapomniał o swojej wołyńskiej
przeszłości. Natychmiast wstąpił do działającego na uczelni Zrzeszenia
Byłych Wychowanków Liceum Krzemienieckiego. Klub ten stawiał na
integrację młodych Kresowian poprzez organizowanie wspólnych ognisk i
wycieczek. W tamtym czasie ZJR kolegował się m.in. z Krystyną Krahelską –
„warszawską syrenką”[2].<br />
<br />
<br />
<i>„Jak wonne sosnowe drzewo<br />
pojone żywicy więźbą<br />
wystrzela ku niebu słowo<br />
wiersza zieloną gałęzią…<br />
<br />
Rośnie – wspaniałe, bujne,<br />
do mózgu korzeniem wsparte,<br />
pod kory brunatną runią<br />
sącząc żywicy prawdę…<br />
<br />
Złotokłującym igliwiem<br />
liter opiewa błękit…<br />
Leśnie, puszyście kwili,<br />
jak ptak chwycony do ręki…<br />
<br />
Aż z lasu żywicznych stronic<br />
siekiery podstępnym ciosem<br />
czytelniku – wytniesz<br />
najpiękniejszą z moich sosen”</i><br />
<br />
<b>Z.J. Rumel, 1937 – „Słowo”<br />
[cyt. za: Nawolyniu.pl/wiersze]</b><br />
<br />
<br />
Zygmunt Jan Rumel spędzał na Kresach Wschodnich każde swoje studenckie
wakacje. Chociaż pochodził z warstwy inteligenckiej, a nie chłopskiej,
udzielał się w Wołyńskim Związku Młodzieży Wiejskiej, czyli w postępowej
organizacji ruchu ludowego. Cechą charakterystyczną tego stowarzyszenia
był jego polsko-ukraiński skład osobowy. Młodzi ludowcy stawiali sobie
za cel walkę z cywilizacyjnym zacofaniem Wołynia. Chcieli, żeby ich
region rozwijał się kulturowo i ekonomicznie. Postulowali budowę
społeczności lokalnej, w której Polacy i Ukraińcy będą ze sobą zgodnie
współpracować, zachowując wprawdzie swoją odmienność, ale korzystając z
równych praw i obowiązków. Dzięki takim ludziom, jak Rumel, Wołyński
Związek Młodzieży Wiejskiej utrzymywał ścisły kontakt ze Zrzeszeniem
Byłych Wychowanków Liceum Krzemienieckiego. Pozycja ZJR w Zrzeszeniu (do
którego też należał) musiała być dość silna, albowiem uczyniono go
redaktorem naczelnym czasopisma „Droga Pracy”. Periodyk ten był
dodatkiem do „Życia Krzemienieckiego”, a jednocześnie oficjalnym organem
prasowym ZBWLK.<br />
<br />
Będąc na Kresach, nasz bohater nie marnował ani jednej chwili. Starał
się być tak aktywny, jak to tylko możliwe. Przychodził na zebrania kół
wiejskich, brał udział w różnorakich wydarzeniach lokalnych (np.
próbował swoich sił w konkursach czytelniczych). Niestrudzenie wykładał
na Uniwersytecie Ludowym w Różynie – edukował prostych mieszkańców
Wołynia, którzy dotychczas nie mieli dostępu do wiedzy na poziomie
akademickim. Kierownikiem rzeczonej placówki był znany polityk-ludowiec
Kazimierz Banach, z którym później Zygmunt Jan Rumel współpracował w
ramach konspiracji niepodległościowej. Co ciekawe, zajęcia na UL
prowadziła również matka poety, Janina. Ona akurat uczyła Wołynian
plastyki. Mimo napiętego harmonogramu ZJR zawsze znajdował czas, żeby
pomagać Antoniemu Hermaszewskiemu, prezesowi Wołyńskiego Związku
Młodzieży Wiejskiej, w redagowaniu dwujęzycznego (POL/UKR) pisma „Młoda
Wieś – Mołode Seło”. Antoni Hermaszewski to stryj Mirosława
Hermaszewskiego[3], peerelowskiego kosmonauty, którego przed wojną nie
było jeszcze na świecie (MH: rocznik 1941).<br />
<br />
<br />
<i>„Samodziały, samodziały tkają dziewczęta<br />
Pryśki, Nastki, Jaryny – nie pamiętam –<br />
na surową, na chłopską odzież<br />
i na hafty, których nie wypowiem.<br />
<br />
Przędą, przędą na kołowrotkach,<br />
Wołyń w palcach ich barwnie się mota<br />
w proste znaki i proste nici<br />
na płóciennych, lnianych okryciach.<br />
<br />
Przędą Pryśki, przędą Jaryny,<br />
już oprzędły płótna Wołyniem<br />
w znakach prostych i jak najprościej<br />
na tych płótnach Wołyń się mości…”</i><br />
<br />
<b>Z.J. Rumel, 1937 – „Pieśń III” (frag.)<br />
[cyt. za: Nawolyniu.pl/wiersze]</b><br />
<br />
<br />
Zygmunt trzymał sztamę z innymi młodymi autorami, o czym świadczy fakt,
że w 1936 r. został jednym z członków Grupy Poetyckiej „Wołyń”. Oprócz
Rumla należeli do niej: Czesław Janczarski, Józef Łobodowski, Wacław
Iwaniuk, Władysław Milczarek, Jan Śpiewak, Stefan Szajdak i Zuzanna
Ginczanka (właśc. Sara Gincburg). Ten wyjątkowy zespół literatów
pozostawał w stałej łączności z Józefem Czechowiczem, swoim mecenasem i
autorytetem. Działalność Grupy Poetyckiej „Wołyń” cieszyła się pełną
aprobatą Henryka Józefskiego[4] – wojewody wołyńskiego, którego ZJR
popierał ze względu na realizację koncepcji Polski Jagiellońskiej.
Wypada odnotować, że losy poszczególnych członków GP „Wołyń” potoczyły
się bardzo różnie. Czesław Janczarski przeżył wojenną zawieruchę. To
właśnie on w 1957 r. założył pisemko „Miś” i stworzył kultową postać
Misia Uszatka. Zuzanna Ginczanka – pupilka Juliana Tuwima, Żydówka,
satyryczka, przedstawicielka witalizmu – zginęła z rąk nazi-Niemców[5].
Była zmysłową pięknością, a zdobyła popularność w Warszawie, gdzie
studiowała pedagogikę na UW.<br />
<br />
Gdy Rumel miał 23 lata, trafił na szkolenie wojskowe do Wołyńskiej
Szkoły Podchorążych Rezerwy Artylerii we Włodzimierzu Wołyńskim. W
młodzieńcu, który do niedawna przypominał głównie swoją matkę, zaczęły
się wówczas budzić cnoty odziedziczone po ojcu. Od tej pory Zygmunt,
niczym Krzysztof Kamil Baczyński, był poetą-żołnierzem godzącym
artystyczną wrażliwość z militarystycznym patriotyzmem. ZJR zakończył
trening w lipcu 1939 r., po czym wyjechał na praktykę do Będzina, gdzie
stacjonował 23. Pułk Artylerii Lekkiej. We wrześniu ‘39 mężczyzna wziął
udział w nieudanej obronie II RP przed niemieckim agresorem. 20 września
wylądował w niewoli sowieckiej, lecz został z niej zwolniony jako
rzekomy szeregowiec (de facto nosił stopień podporucznika). Rumel
przeniósł się wkrótce do Dubna i nawiązał współpracę z ZWZ-AK, tzn.
polskim podziemiem antysowieckim. Później – wraz z Antonim Hermaszewskim
– konspirował na terenie Równego. W 1940 r. nasz bohater przeżył
ogromną tragedię. Jego młodszy brat, Bronisław, został aresztowany przez
NKWD (zabito go w roku ‘40 lub ‘41).<br />
<br />
<br />
<i>„Twój dziad w czerwonym polu<br />
Szkarłatne kwiaty kładł –<br />
Twój ojciec niósł do boju<br />
Dwadzieścia młodych lat…<br />
<br />
U września ran koralu<br />
Zastygał śmiercią brat –<br />
Gdy wstyd twe czoło palił<br />
Że on – a nie tyś padł…<br />
<br />
Dziś tęsknisz – werset stali<br />
Płomieniem krwawych szmat –<br />
U nowych ran korali<br />
Jak ojciec nieść i dziad…”</i><br />
<br />
<b>Z.J. Rumel, 1940 – „Werset”<br />
[cyt. za: Nawolyniu.pl/wiersze]</b><br />
<br />
<br />
Sowieci dopadli nie tylko brata, ale również ukochaną Zygmunta, Janinę
Sułkowską, adresatkę wierszy „Jabłoń Aksamitna” (1937) i „Anioł
Czuwający” (1940). Nic więc dziwnego, że ZJR – także zagrożony
dekonspiracją – opuścił ziemie okupowane przez ZSRR i wyjechał do strefy
kontrolowanej przez III Rzeszę. W Warszawie nasz bohater związał się z
podziemiem antyhitlerowskim: Stronnictwem Ludowym „Roch” i Batalionami
Chłopskimi. Był podwładnym znanego nam już Kazimierza Banacha, szefa
Komendy Głównej BCh. Na Ochocie, w okolicach Placu Narutowicza, Zygmunt
prowadził sklep z naczyniami kuchennymi, który służył jako przykrywka
dla tajnej drukarni ruchu ludowego. Praca w tym miejscu zainspirowała go
do napisania wiersza „Drukarnia”[6] (Uwaga! Był to jedyny utwór Rumla
opublikowany w czasie II wojny światowej!). 6 lutego 1941 r. ZJR
uczestniczył w brawurowej ewakuacji maszyny poligraficznej do lokalu
przy Alejach Jerozolimskich. W okresie „drukarskim” bardzo pomagał
Zygmuntowi jego drugi brat, Stanisław. Wspierała go też nowa miłość, o
której w następnym akapicie.<br />
<br />
Anna Kinga z Wójcikiewiczów była słuchaczką szkoły teatralnej
funkcjonującej przy Teatrze Reduta. Żywo interesowała się poezją, którą
również sama tworzyła. Jej matka, Maria, miała duże zdolności
humanistyczne i zamieszczała w prasie swoje recenzje książkowe. Anna
(pseud. „Teresa”) już w 1939 r. wstąpiła do Służby Zwycięstwu Polski,
później jednak postawiła na „Roch”/BCh. Zygmunt Jan Rumel ożenił się z
Wójcikiewiczówną w roku 1941. Przebywając w stolicy Polski, mężczyzna
kontynuował (na tajnych kompletach) rozpoczęte w latach 30. studia
polonistyczne. Wraz z upływem czasu jego poezja stawała się coraz
bardziej monumentalna tudzież abstrakcyjna. ZJR poruszał w niej
problematykę filozoficzną i historiozoficzną, popadał w katastrofizm
oraz przepowiadał własną śmierć. Nawiązywał do Biblii, legend, mitów
słowiańskich i indoeuropejskich, a nawet do Buddy („Utopia”, 1943).
Podczas jednego z konspiracyjnych wieczorów poetyckich dostrzegł go
mistrz Leopold Staff, który ponoć rzekł do obecnej w sali Anny: „Niech
pani chroni tego chłopca – to będzie wielki poeta”[7].<br />
<br />
<br />
<i>„Może to tylko bogini biegła przetowłosa<br />
a może się zachwiały koliste niebiosa?<br />
<br />
Może tylko Sawitri – Sawitri promienna<br />
stopą dotyka ziemi jak fala tajemna?<br />
<br />
Nie – to drżenie kosmiczne za globem nad nami<br />
nie – to czas wirujący wszystkimi czasami!<br />
<br />
To spirala zagłady – plejada płomieni<br />
szybuje gorejąca ponad kołem ziemi!<br />
<br />
I na jądra galaktyk nawleka się włócznią!<br />
nie – to bogini tylko – Sawitri przed jutrznią”</i><br />
<br />
<b>Z.J. Rumel, 1941 – „Sawitri”<br />
[cyt. za: Nawolyniu.pl/wiersze]</b><br />
<br />
<br />
Jesienią ‘41, kilka miesięcy po ataku Niemiec na ZSRR, w życiu Zygmunta
nastąpił istny zwrot akcji. Nasz bohater otrzymał od Centralnego
Kierownictwa Ruchu Ludowego i Komendy Głównej Batalionów Chłopskich
polecenie wyjazdu na Wołyń w celu przeprowadzenia rekonesansu oraz
przygotowania gruntu pod ewentualny nowy okręg BCh. Od tej pory Rumel
nieustannie „kursował” między Warszawą a Kresami, co nie było łatwe,
gdyż hitlerowcy pilnie strzegli granicy oddzielającej Generalne
Gubernatorstwo od Komisariatu Rzeszy Ukraina. Wspomniana granica leżała
zresztą na Bugu, a ZJR każdorazowo był uzależniony od przychylności
znajomego Ukraińca, który przeprawiał go przez rzekę[8]. Poeta, zgodnie
ze swoją misją, odnawiał na Wołyniu kontakty z działaczami ludowymi i
młodowiejskimi. Jego żona, Anna, pełniła zaś funkcję łączniczki,
kurierki i kolporterki prasy podziemnej. Mimo dochodzącego do głosu
banderyzmu Rumlowie często kwaterowali zarówno u Polaków, jak i u
Ukraińców. Zygmunt – nie tracąc wiary w swoje ideały – próbował siać
wśród rodaków Szewczenki propolską propagandę.<br />
<br />
Raport z Wołynia, dostarczony elicie SL „Roch” przez Rumla, zadecydował o
tym, że wiosną ‘42 konspiracyjny ruch ludowy zaczął operować także na
Kresach Południowo-Wschodnich. W styczniu 1943 r. oficjalnie powołano do
życia VIII (Wołyński) Okręg Batalionów Chłopskich. Na czele nowej
jednostki organizacyjnej BCh stanął sam ZJR, który przyjął pseudonim
„Krzysztof Poręba”. Tymczasem banderowcy coraz mocniej dawali się
Polakom we znaki. Czystki etniczne, dokonywane przez tych ukraińskich
szowinistów i niemieckich kolaborantów, stanowiły już bolesną
codzienność Wołynia. Młody komendant VIII Okręgu BCh (tudzież jego
przełożony, Kazimierz Banach) niejako stał w rozkroku. Z jednej strony –
organizował polską samoobronę i partyzantkę, czyli zbrojny opór wobec
Ukraińskiej Powstańczej Armii. Z drugiej – usiłował kontynuować politykę
Henryka Józefskiego nastawioną na kooperację Polaków z Ukraińcami, tym
razem przeciwko III Rzeszy. W latach 1941-1943 Rumel czuł się naprawdę
rozdarty wewnętrznie. Był przecież Polakiem, ale jednocześnie
identyfikował się z Ukrainą.<br />
<br />
<br />
<i>„Dwie mi Matki-Ojczyzny hołubiły głowę –<br />
Jedna grzebień bursztynu czesała we włos<br />
Druga rafy porohów piorąc koralowe<br />
Zawodziła na lirach dolę ślepą – los…<br />
<br />
Jedna oczom tańczyła pasem złotolitym,<br />
Czerep drugą obijał – pijany jak trzos –<br />
Jedna boso garnęła smutek za błękitem –<br />
Druga kurem jej piała buntowniczych kos<br />
<br />
Dwie mnie Matki-Ojczyzny wyuczyły mowy –<br />
W warkocz krwisty plecionej jagodami ros –<br />
Bym się sercem przełamał bólem w dwie połowy –<br />
By serce rozdwojone płakało jak głos…”</i><br />
<br />
<b>Z.J. Rumel, 1941 – „Dwie matki”<br />
[cyt. za: Nawolyniu.pl/wiersze]</b><br />
<br />
<br />
Początkowo ZJR i jemu podobni próbowali dotrzeć jedynie do „normalnych”
Ukraińców. Liczyli bowiem na to, że uda się ich przekonać do walki z
niemieckimi i ukraińskimi nazistami. W czerwcu-lipcu ‘43, gdy rzeź
wołyńska zaczęła przybierać apokaliptyczne rozmiary, Polskie Państwo
Podziemne wpadło na kuriozalny koncept. Otóż postanowiło się dogadać z
samą UPA, żeby uczynić z niej sojuszniczkę Armii Krajowej i Batalionów
Chłopskich w walce z hitlerowskim okupantem. Ten cudaczny alians miał
być jednocześnie ratunkiem dla tysięcy polskich cywilów zagrożonych
śmiercią z rąk banderowskich rezunów. 7 lipca bechowiec Zygmunt Jan
Rumel i akowiec Krzysztof Markiewicz „Czart” – parlamentariusze
Delegatury Rządu na Kraj – odbyli w Świniarzynie wstępne rozmowy z
lokalnym dowództwem Ukraińskiej Powstańczej Armii. 8 lipca żołnierze
udali się do Kustycz[9] w celu przeprowadzenia dalszych pertraktacji z
UPA-ińcami. „Genialnym” (ironia) pomysłem ZJR był wyjazd w pełnym
umundurowaniu, ale bez zbrojnej obstawy. Miał to być wyraz czystych
intencji i zaufania do drugiej strony.<br />
<br />
Nieznane są szczegóły tego, co się działo w następnych dniach. Wiadomo
jednak, że 9, 10 lub 11 lipca 1943 r. jeźdźcy UPA rzucili się w pościg
za odjeżdżającą polską delegacją. Zygmunt Jan Rumel, Krzysztof
Markiewicz i ich woźnica-przewodnik Witold Dobrowolski mieli zostać
dognani, pojmani, skatowani i rozerwani końmi przez oszalałych
banderowców. Ciała trzech zabitych Polaków miały spocząć w nieustalonym
do dziś miejscu, najprawdopodobniej „w lasku na brzegu jeziora” (wersja
Feliksa Budzisza) albo „na samotnym chutorze między Różynem a
Turzyskiem” (wersja Anny Rumlowej)[10]. Zygmunt żył zaledwie 28 lat. Ten
obiecujący poeta nie zdążył nawet wydać debiutanckiego tomiku wierszy.
Utwory Rumla – niektóre w formie rękopisów – przetrwały wojnę dzięki
matce, żonie i teściowej autora (ciekawostka: Janinę ocalił sprawiedliwy
Ukrainiec, a Anna uczestniczyła w Powstaniu Warszawskim jako
sanitariuszka). ZJR miał jedną córkę, ale zmarła ona przy narodzinach
kilka dni przed męczeństwem ojca. Może to dlatego ostatni wiersz poety
(z 5 lipca ‘43) nosi tytuł „Kołysanka”[11].<br />
<br />
<br />
<i>„Historio – kolędnico przeznaczenia pieśni –<br />
Która Naród prowadzisz przez losu wierzeje<br />
I smagasz jako kaci – złowrogo – złowieśni –<br />
Strugą wichru – co żywych – kość i popiół wieje.<br />
Dziś bicz twój smagający nad nami jest z tobą –<br />
I jak ból naszych kości – cierpieniem nas smaga –<br />
Ty stając na kurhanach pierś otwierasz grobom<br />
I sądzisz jako prawda – karząca i naga.<br />
Uczynków naszych wagę na szale układasz –<br />
Ja – twoją obojętność poznaję – ty badasz”</i><br />
<br />
<b>Z.J. Rumel, 1942 – „Rok 1863” (frag.)<br />
[cyt. za: „Nasza Rota. Kwartalnik dla środowisk<br />
polskich i polonijnych w świecie”, nr 4/2008]</b><br />
<br />
<br />
Desperacka misja poruczników Rumla i Markiewicza nie była bezsensownym
samobójstwem. Chociaż nie zdołała zatrzymać okrutnej rzezi, przedłużyła
życie mieszkańcom kilku polskich wiosek. Parlamentariusze umówili się
bowiem z miejscową ludnością, że jeśli nie wrócą z Kustycz, to dwunastu
śmiałków z Radowicz wymaszeruje do Zasmyk i zorganizuje tam
antybanderowską samoobronę. Dzięki temu, że Zygmunt i Krzysztof zajęli
czas dowództwu UPA, garstka Polaków zyskała możliwość ucieczki lub
udziału w przygotowaniach do defensywy. Z grupy zbrojnej zawiązanej w
Zasmykach powstał wkrótce oddział partyzancki „Gromada”. Ten zaś dał
początek 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK, której liczebność w marcu
1944 r. osiągnęła 6000 żołnierzy. Zygmunt Jan Rumel został zapamiętany
jako prawdziwy bohater, który poświęcił własne istnienie, żeby ratować
rodaków przed ukraińskim ludobójstwem. Wspominano go jako młodzieńca
wesołego, życzliwego, łatwo zjednującego sobie ludzi. Wielu osobom
zapadł w pamięć jego anielski wygląd – jasnoblond włosy, niebieskie oczy
i szlachetne rysy twarzy.<br />
<br />
W okresie PRL wdowa po ZJR opublikowała swoje wspomnienia wojenne
zatytułowane „Wędrówki za Bug”. Ukazały się one w książce „Twierdzą nam
będzie każdy próg. Kobiety ruchu ludowego w walce z hitlerowskim
okupantem” (wybór i opracowanie: Maria Jędrzejec, Ludowa Spółdzielnia
Wydawnicza 1970). Pierwsze wydanie twórczości Zygmunta Jana Rumla
ujrzało światło dzienne w roku 1975. Duża w tym zasługa katolickiej
poetki Anny Kamieńskiej, która stała się pośmiertnym mecenasem autora
„Dwóch Matek”. Drugie wydanie wierszy ZJR wyszło w roku ‘78. Kolejne
tomiki poezji Rumla drukowano już w III RP (2008 – nakład Stowarzyszenia
Rodzin Osadników Wojskowych i Cywilnych Kresów Wschodnich, 2018 –
nakład Państwowego Instytutu Wydawniczego). Rumel jest bohaterem dwóch
książek biograficznych (Bożena Gorska – „Krzemieńczanin”, Warszawa 2008;
Janusz Gmitruk – „Zygmunt Rumel. Żołnierz nieznany”, Warszawa 2009) i
pełnometrażowego filmu dokumentalnego (Wincenty Ronisz – „Poeta
nieznany”, TVP 2004). Uwieczniono go ponadto w dramacie kinowym „Wołyń”
Wojciecha Smarzowskiego (2016)[12].<br />
<br />
<br />
<i>„Wieki miną nad nami – przyjdą nowi ludzie<br />
Na swoją miarę mali – na swoją ogromni –<br />
I rozorzą mogiły i kość wydrą grudzie<br />
I albo ślad zamiotą – albo czcią pokłonni<br />
Odmierzą sławie dumnej w marmurze pomniki –<br />
Które ludzkość zadziwią. Przyjdą wichry nowe<br />
Nowych dziejów zarania moce – Kolędniki – <br />
A wonczas w owym szyku – ten tylko zostanie<br />
Który mimo koleje – doskonali trwanie”</i><br />
<br />
<b>Z.J. Rumel, 1942 – „Rok 1863” (frag.)<br />
[cyt. za: „Nasza Rota. Kwartalnik dla środowisk<br />
polskich i polonijnych w świecie”, nr 4/2008]</b><br />
<br />
<br />
Oba peerelowskie wydania poezji Zygmunta Jana Rumla wypuściła na rynek
Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza. Zapomnianym poetą dwudziestolecia
międzywojennego i II wojny światowej zainteresował się sam Jarosław
Iwaszkiewicz, który tak skomentował los przedwcześnie zmarłego liryka:
„Był to jeden z diamentów, którym strzelano do wroga. Diament ten mógł
zabłysnąć pierwszorzędnym blaskiem” (cyt. za: Halina Świrska, „Syn dwóch
Matek – rzecz o Zygmuncie Janie Rumlu”, Anti-defamation.pl/redutanews).
Trudno o lepsze podsumowanie życia i twórczości niedocenionego… albo
umyślnie wymazanego z kart historii… „Baczyńskiego Kresów”. Czas
wydostać Rumla z zabójczej otchłani niepamięci. Czas złamać zmowę
milczenia panującą wokół wołyńskich herosów i męczenników.<br />
<br />
<br />
<b>Natalia Julia Nowak,<br />
01.04. – 27.05. 2018 r.</b><br />
<br />
<br />
<b>PS 1.</b> Anna Rumlowa długo nie mogła się pogodzić ze śmiercią męża.
Całymi latami czekała na Zygmunta, święcie przekonana, że kiedyś wróci
on ze swojej ryzykownej wyprawy dyplomatycznej. Nie dopuszczała do
siebie myśli, że ten młody, energiczny, obdarzony poczuciem humoru
człowiek mógł po prostu zginąć. Kobieta nigdy już nie poślubiła żadnego
mężczyzny. Wolała pozostać wierna pamięci „tego jedynego”.<br />
<br />
<b>PS 2.</b> Nazwiskiem Zygmunta Jana Rumla ochrzczono jedną z ulic w
Gdańsku, a także skwer w dużej dolnośląskiej wsi Ruszów. ZJR jest
patronem Biblioteki Publicznej w Dzielnicy Praga-Południe m.st Warszawy
(od 2011 r.) i Miejsko-Gminnej Biblioteki Publicznej w Prochowicach (od
2017 r.). W marcu ‘17 polscy ludowcy spod znaku PSL powołali do życia
Forum Myśli Społecznej im. Zygmunta Jana Rumla. Piotr Zgorzelski, prezes
owego gremium, oświadczył na blogu „Z dziejów ruchu ludowego” w
serwisie Salon24: „Dziś w naszym kraju znów są ludzie którzy chcą
dzielić, którzy stawiają jednych naprzeciwko drugich, którzy zmuszają do
wyboru strony, bo żywią się konfliktem. (…) My chcemy się dzielić
swoimi poglądami, a nie dzielić ludzi. Chcemy wysłuchiwać racji innych i
wypracowywać porozumienie oraz tworzyć dialog. (…) Tylko wymiana
poglądów, tylko otwarcie się na drugiego człowieka, wysłuchanie go i
przestawienie [pisownia oryginalna – przypis NJN] własnych racji, buduje
mosty. Ruch ludowy zawsze budował mosty, a nie mury”
(Salon24.pl/u/ruchludowy/). Typowo „koniczynkowa” mowa-trawa. Zero
konkretów, 100% populizmu, elastyczność koalicyjna i totalnoopozycyjne
zacietrzewienie.<br />
<br />
<br />
<b>PRZYPISY</b><br />
<br />
[1] Poezje Janiny Rumlowej ukazywały się w dwumiesięczniku „Osadnik.
Organ Centralnego Związku Osadników Wojskowych” oraz na łamach „Drogi
Pracy” – dodatku do „Życia Krzemienieckiego”. Ten drugi periodyk,
wychodzący od roku 1937, był głosem Zrzeszenia Byłych Wychowanków Liceum
Krzemienieckiego. W latach 1937-1938 na czele komitetu redakcyjnego
„Drogi…” stał Zygmunt Jan Rumel, który widocznie nie wahał się promować
twórczości swojej mamy.<br />
<br />
[2] „Krahelska Krystyna, pseud. Danuta, ur. 24 III 1914, Mazurki k.
Baranowicz, zm. 2 VIII 1944, Warszawa, poetka; podczas okupacji niem. w
ZWZ-AK; w liryce osobistej i krajobrazowej nawiązywała do folkloru
białoruskiego; autorka popularnych okupacyjnych piosenek żołnierskich
(‘Hej, chłopcy, bagnet na broń’, z własną melodią); pozowała L.
Nitschowej do pomnika Syreny w Warszawie (1939); zginęła w powstaniu
warsz.; ‘Wiersze’ (1978)” (źródło: Encyklopedia.pwn.pl).<br />
<br />
[3] „Hermaszewski Mirosław, ur. 15 IX 1941, Lipniki k. Równego,
kosmonauta, pilot myśliwski (klasy mistrzowskiej), generał; członek
Międzynarodowego Stowarzyszenia Uczestników Lotów Kosmicznych; dowódca
pułku myśliwców przechwytujących MiG 21 we Wrocławiu; 1988-91 komendant
Wyższej Oficerskiej Szkoły Lotniczej w Dęblinie, 1991-92 zastępca
dowódcy Wojsk Lotniczych i Obrony Powietrznej, 1992-95 szef
bezpieczeństwa lotów tamże, 1995-98 inspektor ds. Sił Powietrznych w
Sztabie Generalnym WP; 27 VI – 5 VII 1978 jako pierwszy i jedyny Polak
odbył (wraz z P.I. Klimukiem) lot kosmiczny na statku Sojuz 30 i stacji
orbitalnej Salut 6; w locie tym zrealizowano bogaty program naukowy z
zakresu medycyny, geofizyki, technologii materiałowej” (źródło:
Encyklopedia.pwn.pl).<br />
<br />
[4] Spotykana jest też pisownia nazwiska: „Józewski”.<br />
<br />
[5] Więcej na ten temat w aneksie dołączonym do niniejszego artykułu.<br />
<br />
[6] „Czarne literki w taśmach mitraliez,/ Odbite rzędem na lustra
stronic./ Głuche jest tętno tajnej drukarni –/ Zmęczonej dłoni palący
płomień./ Czterech?… Czy cienie?… Liczy maszyna!/ Podwyższyć nakład!
Dziesięć tysięcy!/ Cztery są serca – lecz imion nie ma,/ Może je kiedyś
pamięć wydźwięczy./ Czarne literki w stalowym rzędzie…/ Czterech?… Czy
jutro?… Godzina szósta!…/ Dziesięć tysięcy maszyna przędzie/ Czarnych
literek na białych lustrach./ Czy jutro?… Jutro!… A może dzisiaj/
Buchnie nad miasto płomień jak salwa!/ Czarne literki piaskiem
przysypie…/ Nitką czerwoną ziemię ubarwi…” (cyt. za: „Nasza Rota.
Kwartalnik dla środowisk polskich i polonijnych w świecie”, nr 4/2008).<br />
<br />
[7] Niektóre źródła podają, że Staff powiedział tak do matki Rumla, co
również brzmi prawdopodobnie (zważywszy na fakt, iż była ona
doświadczoną poetką po debiucie prasowym). „Niech pani chroni tego
chłopca…” – w takiej formie spopularyzowała ten cytat Anna Kamieńska,
która w latach 70. XX wieku doprowadziła do wydania dwóch pośmiertnych
tomików wierszy dzielnego Kresowianina.<br />
<br />
[8] O niebezpiecznym, a zarazem ekscytującym pokonywaniu granicy
„niemiecko-niemieckiej” traktuje wiersz „Przewodnica” Zygmunta Jana
Rumla. „Zakukała kukułeczka zozula/ szarym świtem przez zielony liść,/
dzięcioł czarny po korze zaturlał –/ możesz iść – możesz iść – możesz
iść…/ (…) Zakukała, zakukała mi znowu…/ przeszli, znikli – teraz idź –
prowadź Bóg!/ Kukułeczko, zozuleńko, bądź zdrowa –/ moja rzeka już tu
jest – chłodny Bug” (cyt. za: Rumel.bppragapd.pl).<br />
<br />
[9] Kustycze leżały w przedwojennej gminie Turzysk będącej częścią
powiatu kowelskiego. Świniarzyny – w gminie Kupiczów, także w powiecie
kowelskim. Kowel to spore miasto położone na zachodnim Wołyniu, a
dokładniej – na Nizinie Poleskiej sąsiadującej z Ziemią Chełmską.
Miejscowość (trzecia pod względem wielkości w województwie wołyńskim II
RP) została wzniesiona nad rzeką Turią (stanowiącą prawy dopływ Prypeci,
która z kolei wpływa do 2285-kilometrowego Dniepru). Dzieje Kowla są
bardzo długie, sięgają czasów Księstwa Halicko-Wołyńskiego i Wielkiego
Księstwa Litewskiego. Od 1991 r. miasto wchodzi w skład niepodległej
Ukrainy. W roku 2010 honorowym obywatelem Kowla ogłoszono Stepana
Banderę (1909-1959). Miejscowość utrzymuje jednak partnerskie stosunki z
polskim Chełmem. Wydaje się to dosyć dziwne, jako że chełmianie
odważnie kultywują pamięć o ofiarach banderowskich zbrodni. Zbudowali
oni nawet pomnik zwany Pietą Wołyńską i organizują przed nim
uroczystości ku czci pomordowanych Kresowian.<br />
<br />
[10] Przytoczone słowa F. Budzisza i A. Rumlowej zaczerpnęłam z
obszernego opracowania Jana Antoniego Paszkiewicza („Po matce poeta, po
ojcu żołnierz. Zygmunt Jan Rumel”, Chelm.lscdn.pl).<br />
<br />
[11] Utwór ten pod każdym względem przypomina łagodną piosenkę dla
najmłodszych. Oto dwie ostatnie zwrotki: „Kołysanka, kołysanka,/ W
kolebeczce Maj,/ Pije życie z rosy dzbanka,/ Otulony w gaj./ Kołysanka,
kołysanka,/ Kolebeczka z mgły,/ Świt jaśnieje u poranka/ I rozwija sny”
(cyt. za: Rumel.bppragapd.pl). Podejrzewam, że Zygmunt ułożył
„Kołysankę” w związku z zaplanowanym porodem swojej małżonki. Nie mógł
wszak przewidzieć, iż dziecko udusi się pępowiną podczas przychodzenia
na świat.<br />
<br />
[12] „Jedną z najbardziej szokującej [pisownia oryginalna – przypis NJN]
scen filmu ‘Wołyń’ jest ta, która ukazuje straszliwy mord dokonany
przez banderowców na polskim parlamentariuszu. W filmie występuje on
jako Zygmunt Krzemieniecki i nosi mundur kapitana Armii Krajowej. Jest
to postać historyczna, z tym, że w rzeczywistości nazywał [się – przypis
NJN] Zygmunt Jan Rumel i był w randze porucznika Batalionów Chłopskich”
(ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, „‘Wołyński Baczyński’ rozerwany końmi”,
Rmf24.pl).<br />
<br />
<br />
<b>ANEKS</b><br />
<br />
Okoliczności śmierci Zuzanny Ginczanki (Sary Poliny Gincburżanki,
urodzonej 22 marca 1917 r. w Kijowie) nie zostały jeszcze do końca
wyjaśnione. Wiadomo, że Niemcy rozstrzelali poetkę, ale data i miejsce
tego wydarzenia wciąż czekają na doprecyzowanie. Według części
historyków, naziści zastrzelili Zuzannę jesienią 1944 r. w krakowskim
więzieniu przy ulicy Montelupich. Zdaniem innych – odebrali jej życie
wiosną ‘44 w KL Plaszow (niemieckim obozie koncentracyjnym, który
operował na terenie Płaszowa w Mieście Królów Polskich). Gdyby
potwierdziła się informacja, że Ginczanka przeszła przez więzienie
Montelupich, sugerowałoby to polityczny lub polityczno-rasistowski
charakter jej egzekucji. W polskojęzycznej Wikipedii czytamy: „Podczas
II wojny światowej w budynku na Montelupich znajdowało się hitlerowskie
więzienie policyjne podlegające Gestapo. (…) Przetrzymywano tu m.in.
profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego, aresztowanych podczas
wymierzonej przeciwko polskiej inteligencji akcji Sonderaktion Krakau.
(…) Większość aresztowanych, po ciężkich przesłuchaniach, wywożono do
obozów koncentracyjnych Auschwitz-Birkenau i Plaszow”. Za co, oprócz
pochodzenia etnicznego, Niemcy mieliby prześladować koleżankę Rumla?
Wikipedia odnotowuje: „17 września 1940 roku [Ginczanka – przypis NJN]
wstąpiła do Związku Radzieckich Pisarzy Ukrainy. Publikowała swoje i
tłumaczone na język polski wiersze innych autorów w ‘Nowych
Widnokręgach’ oraz w ‘Almanachu Literackim’. Po zajęciu Lwowa przez
hitlerowskie Niemcy w czerwcu 1941 roku ukrywała się w tym mieście do
1943 roku. (…) Po tym jak udało jej się uciec, zaczęła się ukrywać od
roku 1943 wraz z mężem w Krakowie”. Teraz już wszystko jasne. Naziści
mogli postrzegać Zuzannę nie tylko jako Żydówkę, lecz także jako
sowiecką komunistkę.<br />
<br />
Lwowski periodyk „Nowe Widnokręgi” był oficjalnym organem prasowym
Związku Pisarzy ZSRR, a następnie gadzinówką prosowieckiego,
antylondyńskiego Związku Patriotów Polskich. Na łamach pisma publikowali
między innymi: Julian Przyboś, Adam Ważyk, Mieczysław Jastrun, Tadeusz
Peiper, Tadeusz Boy-Żeleński, Stanisław Jerzy Lec, Jerzy Putrament,
Jerzy Borejsza (Beniamin Goldberg – brat ubeckiego sadysty Józefa/Jacka
Goldberga-Różańskiego) i Julia Brystiger (Brystygierowa – „Krwawa
Luna”). W 1943 r. redaktorem naczelnym „Nowych Widnokręgów” została
Wanda Wasilewska, domniemana kochanka Józefa Stalina i późniejsza
wiceprzewodnicząca PKWN. Ciekawi mnie, co Zuzanna Ginczanka robiłaby w
latach 1945-1956, gdyby jakimś cudem przeżyła okupację niemiecką. Urocza
przedstawicielka witalizmu była nazywana „Tuwimem w spódnicy”, a
przecież „Tuwim w spodniach” słał wiernopoddańcze listy do Józefa/Jacka
Goldberga-Różańskiego. Umieszczał w nich zwierzenia typu: „W panu widzę
mściciela mojej matki” (cyt. za: Barbara Fijałkowska, „Borejsza i
Różański. Przyczynek do dziejów stalinizmu w Polsce”, Olsztyn 1995).
Naturalnie, jest też możliwe, że Ginczanka poszłaby zupełnie inną drogą
niż jej skamandrycki mentor. Miała wszak w rodzinie drobny epizod
antykomunistyczny. Otóż rodzice autorki, rosyjscy Żydzi, wyemigrowali z
Kijowa do Równego tuż po wybuchu rewolucji październikowej. Trudno tutaj
mówić o stereotypowej „żydokomunie”.<br />
<br />
<br />
<b>WYKAZ ŹRÓDEŁ<br />
<br />
I. Publikacje elektroniczne:</b><br />
<br />
1. Anna Kamieńska – „Poeta nieznany” [wstęp do książki „Zygmunt Jan
Rumel – Poezje Wybrane” (Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1978),
kopia w serwisie Wołyń Naszych Przodków, Nawolyniu.pl]<br />
2. Anatol F. Sulik – „Zygmunt Rumel – poeta nieznany” [Stowarzyszenie Solidarni 2010, Solidarni2010.pl]<br />
3. Feliks Budzisz – „Zygmunt Jan Rumel – żołnierz, poeta, syn osadnika”
[Stowarzyszenie Rodzin Osadników Wojskowych i Cywilnych Kresów
Wschodnich, Osadnicy.org]<br />
4. Jan Antoni Paszkiewicz – „Po matce poeta, po ojcu żołnierz. Zygmunt
Jan Rumel” [Lubelskie Samorządowe Centrum Doskonalenia Nauczycieli
(oddział chełmski), Chelm.lscdn.pl]<br />
5. Halina Świrska – „Syn dwóch Matek – rzecz o Zygmuncie Janie Rumlu”
[Reduta Dobrego Imienia, Magazyn Reduta Online,
Anti-defamation.pl/redutanews]<br />
6. Tadeusz Isakowicz-Zaleski – „‘Wołyński Baczyński’ rozerwany końmi” [RMF FM – Radio Muzyka Fakty, Rmf24.pl]<br />
7. Tadeusz Isakowicz-Zaleski – „Polecam wydane po raz pierwszy wiersze
Zygmunta Rumla z Wołynia” [prywatny blog ks. Tadeusza
Isakowicza-Zaleskiego, Isakowicz.pl]<br />
8. Krzysztof Wojciechowski – „Zygmunt Jan Rumel – nieszczęsny poeta” [portal Kresy.pl]<br />
9. Paweł Brojek – „Ppor. Zygmunt Rumel – żołnierz-poeta zamordowany przez UPA” [portal Prawy.pl, kopia z Kresy.pl]<br />
10. Robert Plebaniak – „Zygmunt Jan Rumel, poeta-żołnierz-ludowiec” [blog „Z dziejów ruchu ludowego”, Salon24.pl/u/ruchludowy/]<br />
11. Piotr Zgorzelski – „Dlaczego Zygmunt Jan Rumel?” [blog „Z dziejów ruchu ludowego”, Salon24.pl/u/ruchludowy/]<br />
12. Anna Małgorzata Budzińska – „Pisarze kresowi cz. V – grupa poetycka Wołyń” [Kresowy Serwis Informacyjny, Ksi.btx.pl]<br />
13. Bogusław Szarwiło – „Kresowe ‘Ojcze Nasz’” [portal Wolyn.org]<br />
14. Zbigniew Zaborowski – „73. rocznica męczeńskiej śmierci Zygmunta
Rumla” [przemówienie wygłoszone w Chełmie na placu przed pomnikiem ofiar
zbrodni wołyńskiej, Stowarzyszenie „Pamięć i Nadzieja”,
Pamiec-nadzieja.org.pl]<br />
15. Ewa Kaniewska – „Wspomnienie w 20. rocznicę śmierci” [artykuł ze
stołecznej „Gazety Wyborczej” (nr 300/2009), kopia w serwisie Instytutu
Teatralnego im. Zbigniewa Raszewskiego, E-teatr.pl]<br />
16. Anna Alwast – „Liceum Krzemienieckie” [Goniec – Tygodnik Polonijny w Kanadzie, Goniec.net]<br />
17. Izabela Wyszowska, Tadeusz Jędrysiak – „Ukraina. Szlakiem słynnych
twierdz obronnych dawnych Kresów Wschodnich (Kamieniec Podolski - Okopy
Świętej Trójcy - Chocim - Zbaraż - Krzemieniec)” [Turystyka Kulturowa –
Portal Popularyzacyjny, Turystykakulturowa.eu]<br />
18. Grzegorz Mazur – „Polskie Państwo Podziemne na terenach
południowo-wschodnich II Rzeczypospolitej 1939-1945” [Polish Institute
in Kyiv, Polinst.kyiv.ua]<br />
19. Jan Matkowski – „Henryk Józefski – wróg prorosyjskiej endecji na
Wołyniu” [Jagiellonia – Portal Międzymorza, kwartalnik „Głos Polonii”,
Jagiellonia.org]<br />
20. Małgorzata Olszewska – „Zuzanna Ginczanka” [serwis kulturalny Instytutu Adama Mickiewicza, Culture.pl]<br />
21. Mikołaj Gliński – „Sana, Saneczka, Gina – piękno i piętno Zuzanny
Ginczanki” [serwis kulturalny Instytutu Adama Mickiewicza, Culture.pl]<br />
22. Agata Araszkiewicz – „Dwa wiersze Ginczanki” [magazyn „Nowa Orgia Myśli”, Nowaorgiamysli.pl]<br />
23. „Biografia” [Biblioteka Publiczna im. Zygmunta Jana Rumla w Dzielnicy Praga-Południe m. st. Warszawy, Rumel.bppragapd.pl]<br />
24. „Zygmunt Jan Rumel” [Internetowy Polski Słownik Biograficzny, Narodowy Instytut Audiowizualny, Ipsb.nina.gov.pl]<br />
25. „Zygmunt Jan Rumel” [Y-Elita PL, Yelita.pl]<br />
26. „Zygmunt Jan Rumel, poeta ‘źle obecny’” [dziennik „Rzeczpospolita”, Rp.pl]<br />
27. „Baczyński Kresów – Zygmunt Jan Rumel” [serwis informacyjny Polskiego Radia, Polskieradio.pl]<br />
28. „Zygmunt Rumel – Baczyński Wołynia” [serwis informacyjny Polskiego Radia, Polskieradio.pl]<br />
29. „Uroczystości upamiętniające ofiary Rzezi Wołyńskiej” [serwis informacyjny Polskiego Radia, Polskieradio.pl]<br />
30. „Marsz Pamięci Rzezi Wołyńskiej w Chełmie” [Narodowe Siły Zbrojne, Nsz.com.pl]<br />
31. „Rumel Zygmunt Jan (1915-1943)” [Wołyń – Pamiątki Polskich Czasów, Wolhynia.pl]<br />
32. „Wiersze Zygmunta Jana Rumla zebrane po raz pierwszy” [O.pl – Polski Portal Kultury, News.o.pl]<br />
33. „Wiersze zebrane Zygmunta Jana Rumela” [Silesius – Wrocławska Nagroda Poetycka, Silesius.wroclaw.pl]<br />
34. „Portret z wierszy i pamięci – Grupa Poetycka ‘Wołyń’” [Wrocław 2016 – Europejska Stolica Kultury, Wroclaw2016.pl]<br />
35. „Męczennik Wołynia patronem prochowickiej biblioteki” [portal E-legnickie.pl]<br />
36. „Poeta z Kresów patronem prochowickiej biblioteki” [Lca.pl – Twój Portal Internetowy, „Gazeta Legnicka”, Fakty.lca.pl]<br />
37. „Muzeum Juliusza Słowackiego” [Muzeum Juliusza Słowackiego w Krzemieńcu, Mjsk.te.ua/pl/muzeum]<br />
38. Poezje Zygmunta Jana Rumla dostępne online [Nawolyniu.pl/wiersze, Rumel.bppragapd.pl]<br />
39. Hasła w wirtualnej Encyklopedii PWN: „Krahelska Krystyna”, „Hermaszewski Mirosław” [Encyklopedia.pwn.pl]<br />
40. Hasła w polskojęzycznej Wikipedii: „Zygmunt Rumel”, „Okręg Wołyń
BCh”, „Bataliony Chłopskie”, „Stronnictwo Ludowe ‘Roch’”, „Centralne
Kierownictwo Ruchu Ludowego”, „Kazimierz Banach”, „23 Pułk Artylerii
Lekkiej (II RP)”, „27 Wołyńska Dywizja Piechoty”, „Henryk Józewski”,
„Taras Szewczenko”, „Stepan Bandera”, „Rzeź wołyńska”, „Komisariat
Rzeszy Ukraina”, „Zuzanna Ginczanka”, „Więzienie Montelupich”,
„Plaszow”, „Płaszów”, „Nowe Widnokręgi”, „Związek Patriotów Polskich”,
„Wanda Wasilewska”, „Jerzy Borejsza”, „Julia Brystiger”, „Julian Tuwim”,
„Juliusz Słowacki”, „Cyprian Kamil Norwid”, „Krzysztof Kamil
Baczyński”, „Leopold Staff”, „Jarosław Iwaszkiewicz”, „Józef
Czechowicz”, „Czesław Janczarski”, „Krystyna Krahelska”, „Anna
Kamieńska”, „Mirosław Hermaszewski”, „Chełm”, „Kijów”, „Równe”,
„Turzysk”, „Kupiczów”, „Kowel”, „Krzemieniec (miasto)”, „Ruszów
(województwo dolnośląskie)”, „Bug”, „Dniepr”, „Prypeć (rzeka)”, „Turia
(rzeka na Ukrainie)” [Pl.wikipedia.org]<br />
<br />
<b>II. Publikacje drukowane:</b><br />
<br />
1. Bożena Gorska – „‘Może tylko zostanę imieniem…’ (O Zygmuncie Janie
Rumlu)” [„Nasza Rota. Kwartalnik dla środowisk polskich i polonijnych w
świecie”, nr 2/2008, ISSN 1733-0556]<br />
2. Bożena Gorska – „Zapomniany poeta Zygmunt Jan Rumel” [„Nasza Rota.
Kwartalnik dla środowisk polskich i polonijnych w świecie”, nr 4/2008,
ISSN 1733-0556]<br />
3. Poezje Zygmunta Jana Rumla [„Nasza Rota. Kwartalnik dla środowisk
polskich i polonijnych w świecie” (numery 2/2008 i 4/2008, ISSN
1733-0556)]<br />
4. Marek A. Koprowski – „Kresy w II Rzeczpospolitej” [Warszawa 2012, ISBN 978-83-7845-155-6]<br />
5. Barbara Fijałkowska – „Borejsza i Różański. Przyczynek do dziejów stalinizmu w Polsce” [Olsztyn 1995, ISBN 83-85513-49-3]<br />
<br />
<b>III. Materiały audialne i audiowizualne:</b><br />
<br />
1. „Poeta jednego tomu – Zygmunt Rumel” [Polskie Radio 1976, Ipsb.nina.gov.pl]<br />
2. „Zygmunt Jan Rumel – poeta i żołnierz” [Polskie Radio 2012, Polskieradio.pl]<br />
3. „Baczyński Kresów – Zygmunt Jan Rumel” [Polskie Radio 2013, Polskieradio.pl]<br />
4. „Poeta nieznany” [film dokumentalny Wincentego Ronisza, Telewizja Polska 2004, Vod.tvp.pl]<br />
5. „‘Spowiedź Zygmunta Rumla’ – sł. muz. wyk. Dariusz Grzybkowski” [Youtube.com/user/KlubGPostrow]<br />
6. „Wojciech Smarzowski ‘Wołyń’ (2016) – scene” [Youtube.com/user/MaurRaban]<br />
Natalia Julia Nowakhttp://www.blogger.com/profile/07476661304473409593noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6323389487013129445.post-69639199063555679732018-02-25T22:43:00.002-08:002018-02-25T22:43:08.527-08:00Limanowska "Inka" oraz jej koledzy z BCh-LSB i AK<i>„Nie chcemy sierpów ani młotów<br />
i obrzydł nam germański wróg.<br />
Na pomstę mamy dziś ochotę,<br />
za Polskę spłacić krwawy dług.<br />
<br />
Myśmy rebelianci,<br />
polscy partyzanci.<br />
Poszliśmy w las,<br />
bo nadszedł czas,<br />
bo nadszedł czas”</i><br />
<br />
<b>De Press – „Myśmy Rebelianci”<br />
(„Myśmy Rebelianci. Piosenki Żołnierzy Wyklętych”,<br />
Muzeum Powstania Warszawskiego 2009)</b><br />
<br />
<br />
<br />
<b>Sanitariuszka z powołania</b><br />
<br />
Genowefa Kroczek przyszła na świat 14 czerwca 1919 r. w Przyszowej
(gmina Łukowica leżąca w Małopolsce, między Limanową a Nowym Sączem).
Pochodziła z zamożnej i oświeconej rodziny chłopskiej, która angażowała
się w działalność ruchu ludowego, a swoim dzieciom pragnęła zapewnić jak
najlepsze wykształcenie. Syn państwa Kroczków, starszy brat Geni,
został zawodowym dentystą. Sama Kroczkówna również miała aspiracje
związane z medycyną: planowała zostać lekarką lub pielęgniarką. Według
różnych źródeł, dziewczyna ukończyła gimnazjum albo szkołę
pielęgniarską. Legitymowała się świadectwem dojrzałości i mogła pójść na
studia. Wybuch II wojny światowej spowodował, że otrzymała ona szansę,
aby spróbować swoich sił jako osoba ratująca rannych i chorych.
Genowefa, przedwojenna członkini Związku Młodzieży Wiejskiej RP „Wici”,
stanęła bowiem na czele powiatowego (limanowskiego) Zielonego Krzyża[1].
Pod tą nazwą krył się wydział sanitarny Ludowego Związku Kobiet, jednej
z cywilnych przybudówek do Batalionów Chłopskich[2].<br />
<br />
<br />
<b>Koordynatorka i instruktorka</b><br />
<br />
Kroczek, jako wysoko postawiona działaczka LZK-ZK, organizowała w
podległych sobie wioskach (np. w Młyńczyskach, Wilczyskach i Kiczni)
konspiracyjne szpitale. Placówki te – do których udało się przyciągnąć
prawdziwych lekarzy – udzieliły pomocy kilkudziesięciu potrzebującym
ludziom. Wśród nich było dwudziestu pięciu partyzantów BCh, ale też
czterech żołnierzy sowieckich, co dowodzi, że ludowcy współpracowali z
Armią Czerwoną przy wyzwalaniu polskich ziem spod okupacji niemieckiej. W
lazaretach zakładanych przez Genowefę radzono sobie z takimi
problemami, jak złamania kości, rany postrzałowe czy trudne przypadki
zapalenia płuc. Na tym jednak aktywność Kroczkówny się nie kończyła.
Zdolna Genia prowadziła także ożywioną działalność edukacyjną. Przede
wszystkim, szkoliła pielęgniarki i sanitariuszki (łącznie było to
kilkadziesiąt kursantek, spośród których część trafiła później do
plutonów BCh). Niosła również oświatę ludności wiejskiej, propagując
zasady higieny oraz podnosząc świadomość chłopów dotyczącą tyfusu i
czerwonki.<br />
<br />
<br />
<b>LSB „Opór”</b><br />
<br />
Genowefa Kroczek posługiwała się w konspiracji pseudonimem „Lotte”
(aczkolwiek była też znana jako „Lotka” i „Lutka”). Owo przybrane imię
stanowiło hołd dla pewnej niemieckiej wolontariuszki, która w ramach
działalności dobroczynnej odwiedziła szpital psychiatryczny i została
zamordowana przez któregoś z tamtejszych pacjentów. Gdy Kroczkówna
obierała ten obcobrzmiący pseudonim, nie przypuszczała jeszcze, że w
przyszłości sama zginie z ręki swojego byłego podopiecznego. Ale o tym
później. Podczas II wojny światowej Genia była nie tylko komendantką
lokalnego Zielonego Krzyża, lecz także szefową sekcji sanitarnej
oddziału Ludowej Straży Bezpieczeństwa „Opór” (pod szyldem LSB
funkcjonowały liczne jednostki Batalionów Chłopskich, które w 1943 r.
odmówiły scalenia z Armią Krajową[3]). Grupą „Opór” dowodził Wojciech
Dębski „Bicz” pochodzący ze Starej Wsi na Limanowszczyźnie. Temu
wybitnemu „leśnemu” zawdzięczamy wiele udanych akcji, np. rozbrojenie
czterdziestoosobowego oddziału Niemców w Podegrodziu (Nowosądeckie).<br />
<br />
<br />
<b>Ubecy Wyklęci</b><br />
<br />
Dalsze losy Ludowej Straży Bezpieczeństwa „Opór” potoczyły się dość
dziwnie. W roku 1945, gdy wielu polskich żołnierzy podejmowało decyzję o
kontynuacji walki zbrojnej (tym razem z nowym okupantem – Sowietami i
ich polskojęzycznymi, komunistycznymi marionetkami), większość
partyzantów „Oporu” zasiliła szeregi Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego.
Niektórzy ludowcy, jak choćby Tadeusz Lecyń „Czapka”, polubili swoją
pracę i zaakceptowali stalinowski totalitaryzm. Inni jednak czuli się w
nowej roli tak źle, że potajemnie nawiązali współpracę z
niepodległościowym podziemiem antykomunistycznym. Do zaszczytnego grona
sabotażystów, wartowników UB, należeli Wojciech Dębski „Bicz” i jego
konspiracyjny zastępca Teofil Górka „Dywan”, prywatnie narzeczony
Genowefy Kroczek. Czyżby od początku chcieli oni infiltrować czerwony
aparat represji[4]? Jedno jest pewne: „Bicz” i „Dywan” utrzymywali
kontakt z aktywnymi oddziałami Armii Krajowej. Starali się również
pracować w taki sposób, żeby nie utrudniać życia tym antyreżimowym
grupom.<br />
<br />
<br />
<b>Rozbicie aresztu w Limanowej</b><br />
<br />
O nielojalności Dębskiego, Górki i innych chłopaków z BCh doskonale
wiedziało kierownictwo limanowskiego PUBP. Weterani LSB „Opór” nie
zawsze potrafili bowiem zatuszować takie drobiazgi, jak ukrywanie
akowskiej broni czy przemycanie grypsów od uwięzionych Żołnierzy
Wyklętych. Przełożeni „Bicza” i „Dywana” – ideowi peperowcy z Niska na
Podkarpaciu – rozważali nawet możliwość zwolnienia delikwentów z pracy.
17 kwietnia 1945 r. oddział AK pod dowództwem Jana Wąchały „Łazika” bez
jednego wystrzału rozbił ubecki areszt w Limanowej, uwalniając
czternaścioro więźniów politycznych. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie
świadoma współpraca plutonu wartowniczego o bechowskim rodowodzie.
Teofil Górka „Dywan”, Antoni Mruk „Guzik” i Franciszek Miśkowiec „Wacek”
(uprzedzeni o planowanym szturmie) dobrowolnie wpuścili Niezłomnych na
teren więzienia. Kiedy akowcy zaatakowali piętro budynku, wywiązała się
okrutna strzelanina. „Guzik” i „Wacek” stracili w niej życie, a dyrektor
UB, jego żona i jeden z funkcjonariuszy ponieśli rany.<br />
<br />
<br />
<b>Skatowany na śmierć</b><br />
<br />
Nazajutrz bezpieka aresztowała Wojciecha Dębskiego „Bicza”. Komuniści
uznali, że chociaż nie brał on udziału w operacji partyzanckiej Jana
Wąchały „Łazika”, to jednak jest odpowiedzialny za niesubordynację
ubeków wywodzących się z Ludowej Straży Bezpieczeństwa „Opór”. Mimo iż
mężczyzna miał za sobą krótkotrwałą służbę w PUBP, zatłuczono go kijami
jak zwykłego aresztanta (czy zrobiono to umyślnie, czy też zgon ofiary
nastąpił wskutek zbyt intensywnego przesłuchania?). Tak zginął Wojciech
Dębski „Bicz”, uczestnik wojny obronnej 1939 roku, znakomity „leśny” z
czasów okupacji hitlerowskiej. Jego zwłoki, podobnie jak szczątki
„Guzika” i „Wacka”, zostały barbarzyńsko wrzucone do szamba na terenie
lokalnego Urzędu Bezpieczeństwa[5]. Dopiero po odwilży gomułkowskiej, w
roku 1957, rodziny Dębskiego, Mruka i Miśkowca zdołały zmusić PZPR do
wydania zgody na ekshumację i godny pochówek sponiewieranych kombatantów
BCh. Trzej przyjaciele Żołnierzy Wyklętych zostali pogrzebani na
cmentarzu rzymskokatolickim w Limanowej.<br />
<br />
<br />
<b>Oddział antykomunistyczny</b><br />
<br />
Nieposłuszni wartownicy, którzy wiosną 1945 r. pozwolili intruzom
przekroczyć drzwi PUBP, w większości dołączyli do uciekających więźniów.
Grupa dezerterów z Teofilem Górką na czele przekształciła się wkrótce w
partyzancki oddział antykomunistyczny. Zmartwychwstanie „Dywana” jako
człowieka „żyjącego prawem wilka”[6] sprawiło, że do akcji wróciła
również jego ukochana, Genia Kroczkówna „Lotte”. Niestety, dziewczyna
trafiła niebawem w szpony ubecji, która zamierzała z niej uczynić kartę
przetargową w demonicznej grze z Górką. O tym, jak ważna jest „Lotte”
dla „Dywana”, wiedziano dzięki donosom Tadeusza Lecynia „Czapki” –
eksbechowca, który autentycznie przeszedł na stronę bolszewii. 9 maja
1945 r. drużyna „Dywana” bezkrwawo odbiła młodą sanitariuszkę i
dwanaście innych osób. Dokonała tego dzięki garstce pozostałych w
bezpiece dywersantów, którzy po prostu przekazali Niezłomnym klucze do
więziennych cel. A dlaczego stalinowcy niczego nie zauważyli? Bo akurat
opijali z czerwonoarmistami upadek nazistowskich Niemiec[7].<br />
<br />
<br />
<b>Strzał w głowę</b><br />
<br />
Kondycja psychofizyczna, w jakiej znajdowała się Genowefa Kroczek po
opuszczeniu ubeckich kazamatów, była nie do pozazdroszczenia. Panna
„Lotte”, niegdysiejsza wspomożycielka ofiar wojny, teraz sama
potrzebowała opieki medycznej. Wybawiciele zastali ją mocno poturbowaną
oraz dotkniętą faktem, że przetrzymywano ją w jednej celi z Niemkami i
folksdojczkami. Początkowo „leśni” ukryli Genię w którymś z zaufanych
gospodarstw w Mordarce, później jednak Górka przeniósł ją do specjalnej
kryjówki pod Modyniem. 14 maja 1945 r. cały oddział rozpoczął
przygotowania do kolejnej relokacji, ale przeszkodziła mu w tym zadaniu
niespodziewana obława UB. Spanikowani partyzanci rzucili się do
ucieczki, na co agresorzy zareagowali serią z broni maszynowej.
Kroczkówna została postrzelona w nogę. Do cierpiącej sanitariuszki
podszedł jej dawny pacjent, Tadeusz Lecyń „Czapka”, i zapytał o miejsce
pobytu „Dywana”. Dziewczyna „odpowiedziała, że nie wie, a jakby
wiedziała, to i tak by nie powiedziała”[8]. Zirytowany zdrajca dobił ją
strzałem w głowę.<br />
<br />
<br />
<b>Egzekucja mordercy</b><br />
<br />
Ciało Genowefy przez wiele godzin leżało na świeżym powietrzu, pod gołym
niebem. Usunięciem zwłok zajęli się dopiero podwładni Teofila Górki
„Dywana”, którzy przystąpili do tych czynności, gdy okolica wydała im
się w miarę bezpieczna. Pogrzeb bohaterki miał miejsce na cmentarzu
parafialnym w Przyszowej. Śmierć zasłużonej sanitariuszki nie mogła ujść
„Czapce” na sucho. Po dwóch nieudanych próbach zlikwidowania bandyty
misję pomszczenia Kroczkówny powierzono Marianowi Mordarskiemu ps.
„Orzeł” i Janowi Millanowi ps. „Pantera”. 19 czerwca 1945 r. obaj
akowcy, którzy uważnie obserwowali ubeków Tadeusza Lecynia i Antoniego
Zonia, weszli za śledzonymi do jednej z małopolskich restauracji
(Limanowa, Rynek). Tam, w lokalu gastronomicznym Kazimierza Florka,
ostatecznie rozprawili się z zabójcą „Lotte”. Kilka lat później
Mordarski wrócił do cywila i... zrobił wspaniałą karierę jako
mikrobiolog[9]. Już w 1950 r. zaoferowano mu posadę asystenta na
Akademii Medycznej we Wrocławiu. Potem pozwalano mu odwiedzać kraje
Zachodu.<br />
<br />
<br />
<b>III Rzeczpospolita</b><br />
<br />
Na cmentarzu w Limanowej, niedaleko grobów „Bicza”, „Guzika” i „Wacka”,
wisiała kiedyś tablica pamiątkowa gloryfikująca ubeków (m.in. „Czapkę”) i
milicjantów zabitych w walkach z Żołnierzami Wyklętymi. W 2014 r.
anonimowy antykomunista zamalował ją czerwoną farbą i namalował na niej
znak Polski Walczącej. Opisane wydarzenie przypomniało Instytutowi
Pamięci Narodowej i Małopolskiemu Urzędowi Wojewódzkiemu o istnieniu
tego haniebnego reliktu PRL. Gdy podjęto decyzję o demontażu płyty,
krakowscy ipeenowcy wyruszyli na prowincję w celu wykonania powierzonego
im zadania. Jakże wielkie było ich zdumienie, kiedy odkryli, że kotwica
PW została starannie zmyta, a przed samą tablicą pojawiły się znicze
oraz świeże kwiaty! Akcja dekomunizacyjna przebiegła jednak bez
zakłóceń. Genowefa Kroczek „Lotte” długo pozostawała bohaterką
zapomnianą. Szczęśliwie, zaczęło się to zmieniać dzięki uczniom
Gimnazjum nr 2 w Nowym Sączu (2016-2017). Młodzież odnalazła mogiłę
sanitariuszki i zachęciła samorządowców do popularyzacji tej pięknej
postaci.<br />
<br />
<br />
<b>Narzeczony Kroczkówny</b><br />
<br />
Teofil Górka „Dywan” urodził się 8 sierpnia 1923 r. w Siekierczynie koło
Limanowej. Należał do Stronnictwa Ludowego, podobno dysponował własnym
gospodarstwem rolnym. Utworzony przez niego oddział partyzancki nie miał
na koncie zbyt wielu sukcesów. Gdy latem 1945 r. grupa Górki została
rozbita przez limanowską bezpiekę, skonsternowany dowódca nie do końca
„zachował się jak trzeba”[10]. Młodzieniec, wspierany przez swoją
rodzinę, zdołał wybłagać PUBP o jeszcze jedną szansę. W zamian za
obietnicę przebaczenia ujawnił resztę swojej drużyny i oddał komunistom
część zgromadzonej broni palnej. Aparat represji, który widocznie
uwierzył w skruchę „Dywana”, uczynił go komendantem posterunku MO w
Łukowicy. Po pewnym czasie okazało się jednak, że ów „powrót syna
marnotrawnego”[11] był fałszywy. Teofil nawiązał bowiem współpracę z
samoobroną AK Zygmunta Wawrzuty „Śmiałego”. W roku 1946 Górka został
ostatecznie wydalony ze służby, a trzy lata później – aresztowany. 4
czerwca 1951 r. usłyszał wyrok czterech lat pozbawienia wolności.<br />
<br />
<br />
<b>„Łazik”, „Ogień” i „Ośka”</b><br />
<br />
Jan Wąchała „Łazik”, który 17 kwietnia 1945 r. rozbił areszt PUBP w
Limanowej, jest bohaterem mało pochlebnej książki pt. „Oddział. Między
AK i UB – historia żołnierzy ‘Łazika’” (2016). Publikację tę przygotował
Jerzy Wójcik, redaktor naczelny krakowskiej i katowickiej „Gazety
Wyborczej”. Według autora, „Łazik” był pod koniec życia postacią bardzo
niejednoznaczną. Co więcej, został zlikwidowany przez podwładnych Józefa
Kurasia „Ognia”, kontrowersyjnego Niezłomnego z Podhala. Warto
odnotować, że „Ogień”, tak jak „Bicz” i „Dywan”, wywodził się z
Batalionów Chłopskich i miał w swojej biografii szokujący epizod z
UB/MO. Jednakże najciekawszym przykładem milicjanta-sabotażysty o
bechowskim rodowodzie jest Jan Sońta „Ośka”, wyjątkowy bohater Ziemi
Kielecko-Radomskiej (pisałam o nim w artykule zatytułowanym „Służył w
BCh, trafił do MO, wspierał Żołnierzy Wyklętych” – 2016 r.). Sońta
został za swoją postawę skazany na karę śmierci, lecz doczekał się
ułaskawienia dzięki wstawiennictwu kolegów z GL/AL i znajomych wojaków
radzieckich.<br />
<br />
<br />
<b>Natalia Julia Nowak,<br />
10.01. – 26.02. 2018 r.</b><br />
<br />
<br />
<b>PS. </b>Jeśli chodzi o Tadeusza Lecynia „Czapkę”, to polskie
podziemie niepodległościowe nie dawało mu spokoju nawet po śmierci.
Doszło wręcz do tego, że poakowski oddział Zygmunta Jońca „Zyga”
urządził zasadzkę na... kondukt pogrzebowy eskortujący zwłoki ubeka na
cmentarz! W wyniku udanego zamachu trumna zbrodniarza została
roztrzaskana, a kilku funkcjonariuszy-żałobników pożegnało się z życiem.
Nie chcę być złośliwa, ale przypomina mi się tutaj fragment piosenki
„Pogrzeb” zespołu Ramzes & The Hooligans: „Zapraszam wrogów i
przyjaciół, na pewno będzie mała zadyma. Uchwyty z trumny są dobre na
kastety i może ktoś mi towarzystwa dotrzyma?”.<br />
<br />
<br />
<b>PRZYPISY</b><br />
<br />
[1] „Zielony Krzyż, wydział sanitarny Ludowego Związku Kobiet, utworzony
1942 od jesieni 1943 podporządkowany wydziałowi sanitarnemu KG BCh;
organizował służbę sanitarną dla BCh, Lud. Straży Bezpieczeństwa i
ludności cywilnej (szpitale polowe, szkolenie sanitariuszek – 1942-44
ok. 8 tys. osób, gromadzenie leków); jego działalnością kierowały M.
Szczawińska (‘Czarna Maria’) i A. Chorążyna (‘Hanka’)” [źródło: „Zielony
Krzyż”, Encyklopedia.pwn.pl]<br />
<br />
[2] „Ludowy Związek Kobiet (LZK), konspiracyjna organizacja społ.-polit.
kobiet, utworzona II 1942, związana z ruchem lud. i uznająca
zwierzchnictwo Centralnego Kierownictwa Ruchu Ludowego; prowadziła
służbę sanitarną, obsługę konspiracyjnej łączności i kolportażu
wydawnictw ‘Roch’ i BCh, pomoc rodzinom więzionych i pomordowanych,
zaopatrywanie w żywność oddziałów BCh, samokształcenie i tajne
nauczanie; w składzie kierownictwa LZK m.in.: A. Chorążyna, M.
Szczawińska, W. Tropaczyńska-Ogarkowa; LZK skupiał ok. 12 tys. kobiet, z
tego 8 tys. działało w Zielonym Krzyżu; prasa centralna (‘Żywią’,
‘Biedronka’) i terenowa; od 1945 członkinie LZK podjęły działalność w
PSL i ZMW RP ‘Wici’” [źródło: „Ludowy Związek Kobiet”,
Encyklopedia.pwn.pl]<br />
<br />
[3] „Ludowa Straż Bezpieczeństwa, konspiracyjna organizacja zbrojna o
charakterze milicji partyjnej, tworzona od jesieni 1943 z oddziałów
terytorialnych Batalionów Chłopskich; polit. podporządkowana Centralnemu
Kierownictwu Ruchu Ludowego; organizacją kierował Centralny Wydział
LSB; komendant gł.: S. Koter (‘Poręba’); LSB ochraniała działalność SL
‘Roch’, zapewniała porządek społ. na wsi, wypełniając zadania określone
przez Kierownictwo Walki Cyw.; w skład organizacji weszła większość
garnizonów oraz oddziałów partyzanckich i oddziałów specjalnych BCh
(ponad 200), które nie podlegały wcieleniu do AK; 1944 LSB liczyła
kilkadziesiąt tys. czł. skupionych w załogach obwodowych, gminnych i
gromadzkich, gł. w okręgach: kiel., lubel. i krak.; IX 1945 LSB została
rozwiązana (wraz z BCh)” [źródło: „Ludowa Straż Bezpieczeństwa”,
Encyklopedia.pwn.pl]<br />
<br />
[4] Podobno uczynili to na rozkaz swoich pryncypałów z zielonej konspiracji.<br />
<br />
[5] Makabryczną, szambową wersję omawianych wydarzeń promuje Dominika
Kalaga, polonistka z Mszany Dolnej, autorka książki „Nie o taką Polskę
walczyli” (2015) [zob.: Stefan Hutek – „‘Nie o taką Polskę walczyli’ –
Spotkanie autorskie z Dominiką Kalagą”, Ziemialimanowska.pl]. Natomiast
dr Dawid Golik, pracownik krakowskiej ekspozytury Instytutu Pamięci
Narodowej, utrzymuje, że ciało Wojciecha Dębskiego „Bicza” zostało po
prostu zakopane w ziemi obok budynku limanowskiego PUBP [zob.: Dawid
Golik – „Rozbić areszt, uwolnić akowców”, Dziennikpolski24.pl].<br />
<br />
[6] Aluzja do wiersza „Wilki” Zbigniewa Herberta.<br />
<br />
[7] Hitlerowcy zniknęli z Limanowszczyzny już 19 stycznia 1945 r., ale
nie oznaczało to jeszcze oficjalnego zakończenia II wojny światowej. Za
początek PRL w powiecie limanowskim można uznać 27 stycznia 1945 r.,
kiedy to przybyła do Limanowej (a raczej: została tam przyniesiona na
sowieckich bagnetach) delegacja sił bezpieczeństwa z Rzeszowszczyzny.
Stalinizm trwał na Ziemi Limanowskiej do roku 1957, czyli do objęcia
władzy przez Czesława Bogacza, reformistycznego przewodniczącego
Prezydium MRN.<br />
<br />
[8] Relacja naocznego świadka, Teofila Górki „Dywana” [cyt. za: Dawid
Golik – „Niezłomna sanitariuszka ‘Lotte’”, Dziennikpolski24.pl].<br />
<br />
[9] „Mordarski Marian, ur. 10 XI 1927, Nowy Sącz, zm. 4 II 2003,
Wrocław, mikrobiolog; od 1971 profesor Inst. Immunologii i Terapii
Doświadczalnej im. L. Hirszfelda we Wrocławiu (1986-99 dyrektor); od
1991 członek PAN; od 1962 redaktor nacz. czasopisma ‘Postępy Higieny i
Medycyny Doświadczalnej’; prace z zakresu biologii i taksonomii
promieniowców, biosyntezy antybiotyków i innych wtórnych metabolitów,
mechanizmu działania antybiotyków na komórki bakteryjne i nowotworowe,
immunomodulatorów i ich działania” [źródło: „Mordarski Marian”,
Encyklopedia.pwn.pl]<br />
<br />
[10] Nawiązanie do słów Danuty Siedzikówny „Inki” – sanitariuszki 5.
Wileńskiej Brygady AK majora Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki” – która w
swoim ostatnim więziennym grypsie napisała: „Jest mi smutno, że muszę
umierać. Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba...”.<br />
<br />
[11] Por.: Ewangelia wg św. Łukasza, rozdział 15, wersety 11-32.<br />
<br />
<br />
<b>WYKAZ ŹRÓDEŁ</b><br />
<br />
1. Dawid Golik – „Niezłomna sanitariuszka ‘Lotte’” [„Dziennik Polski”, Dziennikpolski24.pl]<br />
2. Dawid Golik – „Rozbić areszt, uwolnić akowców” [„Dziennik Polski”, Dziennikpolski24.pl]<br />
3. Dawid Golik – „‘Śmiały’ do samego końca” [„Dziennik Polski”, Dziennikpolski24.pl]<br />
4. Piotr Subik – „Kobiety wyklęte, czyli walka z komuną niezależnie od płci” [„Dziennik Polski”, Dziennikpolski24.pl]<br />
5. Maciej Korkuć – „Od likwidacji ubeków do katedry naukowej. ‘Śmiga’ –
naukowiec z przeszłością” [„Gazeta Polska”, Gazetapolska.pl]<br />
6. Filip Musiał – „Śmierć nie pytała o wiek” [„Tygodnik Powszechny”, Tygodnikpowszechny.pl]<br />
7. Agnieszka Małecka – „Młodzież odkrywała sądeckich bohaterów” [„Dobry Tygodnik Sądecki”, Dts24.pl]<br />
8. Tatiana Biela – „Nowy Sącz - Łukowica: gimnazjalistki znalazły patronkę dla parku” [„Dobry Tygodnik Sądecki”, Dts24.pl]<br />
9. Dominika Kalaga – „Limanowa w okresie drugiej wojny światowej”
[„Informator Miejski. Wydanie specjalne: 450 lat miasta Limanowa
1565-2015”, Miasto.limanowa.pl]<br />
10. Magdalena Dyląg – „Limanowa w okresie PRL-u” [„Informator Miejski.
Wydanie specjalne: 450 lat miasta Limanowa 1565-2015”,
Miasto.limanowa.pl]<br />
11. Jerzy Bednarek – „Przestępczość wśród funkcjonariuszy aparatu
bezpieczeństwa w latach 1946-1950 w ocenie Biura do spraw
Funkcjonariuszy MBP” [„Przegląd Archiwalny Instytutu Pamięci Narodowej”,
Bazhum.muzhp.pl]<br />
12. Alicja Gałęziowska – „Genowefa Kroczek ‘Lotte’ (1919-1945)” [Fundacja Centrum Edukacji Mobilnej, Bohaterzy.edumobile.pl]<br />
13. Alicja Gałęziowska – „Natalia Kunicka i Klaudia Padula uczennice
Gimnazjum nr 2 im. ks. Jana Twardowskiego w Nowym Sączu walczą o mandaty
poselskie na XXIII Sesję Sejmu i Młodzieży” [Szkoła Podstawowa nr 3 im.
Jana Kochanowskiego w Nowym Sączu – oddziały gimnazjalne (Gimnazjum nr 2
im. ks. Jana Twardowskiego w Nowym Sączu), G2.jp.net.pl]<br />
14. Wiktoria Bulanda, Paweł Kunicki – „Genowefa Kroczek” [Urząd Gminy Łukowica, Lukowica.pl]<br />
15. Wiktoria Bulanda, Paweł Kunicki – „Genowefa Kroczek ‘Lotte’” [YouTube, Youtube.com/user/kania170]<br />
16. Stefan Hutek – „‘Nie o taką Polskę walczyli’ – Spotkanie autorskie z
Dominiką Kalagą” [Ziemia Limanowska, Ziemialimanowska.pl]<br />
17. Kazimierz Wilk – „Rozbicie ubeckiego aresztu w Limanowej, przez
Kamienną Górę do oddziału Ognia, wrocławski profesor światowej sławy”
[Wirtualne Muzeum Historii Wy(za)klętej,
Armiakrajowazgorzelec.blogspot.com]<br />
18. Karolina Kot – „Limanowa – groby żołnierzy Armii Krajowej i Batalionów Chłopskich” [Strażnicy Czasu, Straznicyczasu.pl]<br />
19. Grzegorz Wąsowski – „Krótka refleksja na temat kontrowersji wokół
postaci Józefa Kurasia ‘Ognia’, odpowiedniej perspektywy i patriotyzmu
pejzażu” [wPolityce, Wpolityce.pl]<br />
20. Magdalena Kościółek – „6 mandatów dla gimnazjalistów” [miastoNS, Miastons.pl]<br />
21. Jerzy Wójcik – „Osiem śmierci ‘Łazika’. Historia dowódcy patrolu
likwidacyjnego AK na Sądecczyźnie” [Nowa Historia,
Nowahistoria.interia.pl]<br />
22. Szymon Nowak – „‘Oddział. Między AK i UB – historia żołnierzy Łazika’ J. Wójcik – recenzja” [Historia, Historia.org.pl]<br />
23. Piotr Szubarczyk – „Inka. Zachowałam się jak trzeba...” [Dom Wydawniczy „Rafael”, Kraków 2013]<br />
24. Janusz Gmitruk – „Bataliony Chłopskie” [szósty tom cyklu „Polska
Walcząca – Historia Polskiego Państwa Podziemnego”, Edipresse-Kolekcje i
Bellona SA, Warszawa 2015]<br />
25. Zbigniew Herbert – „Wilki” [utwór poetycki z tomu „Rovigo”, Bliskopolski.pl]<br />
26. „Marta Florkiewicz-Borkowska Nauczycielem Roku 2017!” [„Głos Nauczycielski”, Glos.pl]<br />
27. „Historia ‘Łazika’” [Nowa Historia, Nowahistoria.interia.pl]<br />
28. „‘Łazik i inni: historie splątane’ – spotkanie z cyklu ‘Krakowska
Loża Historii Współczesnej’” [Nowa Historia, Nowahistoria.interia.pl]<br />
29. „Mogiła Genowefy Kroczek ps. ‘Lotte’, ofiary terroru stalinowskiego z
1945 r. w Przyszowej” [Groby Wojenne na Terenie Małopolski,
Grobywojenne.malopolska.uw.gov.pl]<br />
30. „Kwatera wojenna z I i II wojny światowej nr 366 w Limanowej” [Groby
Wojenne na Terenie Małopolski, Grobywojenne.malopolska.uw.gov.pl]<br />
31. „Streszczenie rozprawy doktorskiej mgr. Joanny Kurczab pt. ‘Aparat
bezpieczeństwa wobec Podziemia Niepodległościowego w powiecie
limanowskim w latach 1945-1957’” [Instytut Historii im. Tadeusza
Manteuffla PAN, Ihpan.edu.pl]<br />
32. „Ruch ludowy w służbie RP – Opór” [Instytut Pamięci Narodowej, Ipn.gov.pl]<br />
33. „70. rocznica akcji rozbicia więzienia św. Michała w Krakowie –
Kraków, 18 sierpnia 2016” [Instytut Pamięci Narodowej (oddział
krakowski), Krakow.ipn.gov.pl]<br />
34. „70. rocznica akcji rozbicia więzienia św. Michała w Krakowie” [Kraków Travel, Krakow.travel]<br />
35. „Czas okupacji” [Urząd Gminy Łukowica, Lukowica.pl]<br />
36. „Partyzantka” [Urząd Gminy Łukowica, Lukowica.pl]<br />
37. „Historia Łukowicy cd.” [Gimnazjum w Łukowicy, Lukowica.neostrada.pl]<br />
38. „Historia wsi Jadamwola” [Szkoła Podstawowa im. Kazimierza Pułaskiego w Jadamwoli, Spjadamwola.strefa.pl]<br />
39. „Uczniowie Gimnazjum nr 2 ubiegają się o mandaty poselskie na XXII
Sesję Sejmu Dzieci i Młodzieży” [Urząd Miasta Nowego Sącza, Nowysacz.pl]<br />
40. „Nowy Sącz: Kandydaci na posłów z Gimnazjum nr 2” [Sądeczanin, Sadeczanin.info]<br />
41. „Artykuł o partyzantce z Przyszowej Genowefie Kroczek” [Ziemia Limanowska, Ziemialimanowska.pl]<br />
42. „Przyszowa 2017 – Tropem Wilczym” [Stowarzyszenie Rekonstrukcji
Historycznych 1. Pułku Strzelców Podhalańskich AK , Grh.limanowa.org]<br />
43. „Nasza ‘Inka’. Mogiła sanitariuszki AK Genowefa Kroczek ‘Lotte’”
[Stowarzyszenie Rekonstrukcji Historycznych 1. Pułku Strzelców
Podhalańskich AK,
Facebook.com/Stowarzyszenie-Rekonstrukcji-Historycznych-1-PSP-AK-468633663161836]<br />
44. „Limanowa, 17 kwietnia 1945 r. Zatrzymać komunistyczny terror...”
[Stowarzyszenie Rekonstrukcji Historycznych 1. Pułku Strzelców
Podhalańskich AK, Limanowa.in]<br />
45. „‘Opór’ we wspomnieniach...” [Limanowa.in, Malopolska.in]<br />
46. „Żołnierze wyklęci – Cześć Ich Pamięci!” [Limanowa.in, Sacz.in]<br />
47. „Zamalowano tablicę szkalującą Żołnierzy Wyklętych” [Niezalezna.pl, Limanowa.in]<br />
48. „Usuną tablicę gloryfikującą UB za walkę z ‘Żołnierzami Wyklętymi’” [Wprost.pl, Limanowa.in]<br />
49. „Kontrowersyjna tablica została usunięta” [Limanowa.in]<br />
50. „Uroczyście uczczono pamięć o ‘Żołnierzach Wyklętych’” [Limanowa.in]<br />
51. „De Press – Myśmy Rebelianci” [YouTube, Youtube.com/user/powstanie44]<br />
52. „Ramzes & The Hooligans – Pogrzeb” [YouTube, Youtube.com/user/baksiu95] <br />
53. „Syn marnotrawny” [Biblia Tysiąclecia, Biblia.deon.pl]<br />
54. „Zielony Krzyż” [Encyklopedia PWN, Encyklopedia.pwn.pl]<br />
55. „Ludowy Związek Kobiet” [Encyklopedia PWN, Encyklopedia.pwn.pl]<br />
56. „Ludowa Straż Bezpieczeństwa” [Encyklopedia PWN, Encyklopedia.pwn.pl]<br />
57. „Mordarski Marian” [Encyklopedia PWN, Encyklopedia.pwn.pl]<br />
58. „Żelazne kompanie” [film dokumentalny Janusza Gmitruka i Wojciecha Nalazka, TVP 2002]<br />
59. „Z archiwum IPN. ‘Ośka’” [film dokumentalny Tadeusza Doroszuka i Adama Sikorskiego, TVP 2009]<br />
60. „Rozkaz sumienia” [serial fabularno-dokumentalny Roberta Miękusa i Marcina Cygala, TVP 2013]<br />
61. Natalia Julia Nowak – „Służył w BCh, trafił do MO, wspierał
Żołnierzy Wyklętych” [Njnowak.tnb.pl, Njnowak.blogspot.com,
Njnowak.wordpress.com, Njnowak.tumblr.com, Njnowak.livejournal.com]Natalia Julia Nowakhttp://www.blogger.com/profile/07476661304473409593noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6323389487013129445.post-46832134063944401152017-10-29T12:25:00.000-07:002017-10-29T12:25:54.039-07:00Rock gotycki od strony językoznawczej<b>Autor:</b> Urszula Majdańska (ur. 1979)<br />
<b>Tytuł:</b> „Metaforyka w tekstach rocka<br />
gotyckiego i muzyki okołogotyckiej”<br />
<b>Rok wydania:</b> 2006<br />
<b>Miejsce wydania:</b> Męcina Mała<br />
<b>Wydawnictwo:</b> Na Rzekach Art<br />
<b>Recenzent naukowy:</b> Ewa Kołodziejek<br />
<br />
<br />
<b>Analiza językowa</b><br />
<br />
„Metaforyka w tekstach rocka gotyckiego i muzyki okołogotyckiej” Urszuli
Majdańskiej to niewielka objętościowo książka, która znajduje się w
mojej domowej biblioteczce od jedenastu lat. Zażyczyłam ją sobie na
Gwiazdkę od Rodziców, kiedy przeżywałam okres fascynacji subkulturą
gotycką, a właściwie - twórczością kilku zespołów muzycznych spod znaku
mrocznego rocka i metalu (chodzi tutaj głównie o formacje Lacrimosa i
Closterkeller, jak również o grupę Within Temptation zaliczaną do nurtu
rocka/metalu symfonicznego). Publikacja Majdańskiej ma charakter
krótkiej rozprawy naukowej, przypomina pracę dyplomową lub dzieło będące
rozwinięciem takiej pracy. Książka liczy ponad 150 stron, przy czym
znaczną część jej zawartości stanowią „wypełniacze” typu zdjęcia,
indeksy cytatów, wykazy skrótów itd. Zasadnicza treść publikacji to
około 100 stron tekstu napisanego fachowym, aczkolwiek zrozumiałym dla
przeciętnego czytelnika językiem (autorka jest absolwentką Wydziału
Humanistycznego Uniwersytetu Zielonogórskiego, ukończyła filologię
polską ze specjalnością dziennikarską). „Metaforyka...” to praca z
zakresu szeroko pojętego językoznawstwa, dlatego nie koncentruje się na
samej muzyce, tylko na tekstach piosenek kilku wybranych zespołów.
Majdańska „wzięła na warsztat” utwory dziewięciu polskich grup:
Artrosis, Batalion d’Amour, Closterkeller, Delight, Desdemona, Fading
Colours, Lilith (z Poznania), Lilith (z Radomia) i Moonlight. Analizując
metafory zawarte w zgromadzonym materiale źródłowym, podjęła próbę
znalezienia cech wspólnych świadczących o istnieniu pewnego kodu
(sub)kulturowego - zestawu znaczeń i symboli charakterystycznych dla
społeczności polskich gotów. Przynajmniej tych aktywnych artystycznie.<br />
<br />
<br />
<b>Czym jest gothic?</b><br />
<br />
W przedmowie „Od autorki” i we „Wstępie” Urszula Majdańska wyjaśnia
ogólny zamysł swojej książki, a także usiłuje zdefiniować badane przez
siebie zjawisko kulturowe. Uczciwie zaznacza, że „terminy ‘gotycki’ i
‘okołogotycki’, używane w rozprawie, mają charakter umowny i odnoszą się
do pewnych gatunków muzycznych, które można określić jako mroczne”.
Według Majdańskiej, nurt gotycki cechuje się wewnętrznym zróżnicowaniem.
Formacje kojarzone z omawianą subkulturą nie unikają eksperymentów
muzycznych, chętnie sięgają po różnorodne środki wyrazu (od operowego
śpiewu aż po industrialne szmery). „Klasyczny gotyk” jest gatunkiem
„opierającym się na gitarze basowej i melodyjnym refrenie”. „Metal
gotycki” to muzyka zdominowana przez „pompatyczny śpiew i melancholijny
nastrój utworów”, natomiast „dark electro” stanowi „połączenie
elektronicznego rytmu techno ze stylem EBM”. Wspólnym mianownikiem
spajającym różne odmiany gotyku jest swoisty romantyzm obecny w tekstach
piosenek. Majdańska wprowadza termin „konwencja gotycka” i definiuje go
jako „podejmowanie (…) określonej tematyki (m.in. problematyki śmierci,
przemijania, cierpienia, nieszczęśliwej miłości), wykorzystywanie
charakterystycznych symboli i motywów kulturowych (np. anioł, wampir,
dusza, sen, zamek itp.), które mają na celu uczynić przekaz mrocznym,
tajemniczym”. Zdaniem badaczki, gotyccy wokaliści nierzadko wykonują
utwory „odnoszące się do praktyk tajemnych, okultystycznych, legend,
mitologii greckiej, germańskiej, słowiańskiej, powieści i filmów grozy”.
W gothic metalu występuje istna apoteoza „świata fantazji, magii, snów,
uczuć itp”. Autorka „Metaforyki...” uważa, że subkulturę gotów „można
nazwać neodekadencką”.<br />
<br />
<br />
<b>Korzenie (post)punkowe</b><br />
<br />
Współcześnie gotyk często przyjmuje postać muzyki ambitnej, dojrzałej i
trudnej w odbiorze. Znakomitym tego przykładem jest mój ulubiony duet
Lacrimosa, który wielokrotnie nagrywał płyty z udziałem orkiestr
symfonicznych, a w warstwie tekstowej nawiązywał do filozofii,
chrześcijaństwa i literatury wysokiej (zwłaszcza do dzieł Franza Kafki).
Dlatego dużym zaskoczeniem może być fakt, że historycznie muzyka
gotycka wywodzi się z... punk rocka! Pisze o tym Urszula Majdańska,
która dowodzi, że gothic jest spadkobiercą pesymistycznej muzyki cold
wave, jaka powstała na gruzach ruchu punkowego. Istnieje bowiem termin
„post-punk” obejmujący zespoły typu Bauhaus, Joy Division czy Siouxsie
and The Banshees (lata 70. i 80. XX wieku). To właśnie te grupy uchodzą
za protoplastów gotyku, chociaż nie są gotyckie w dzisiejszym rozumieniu
tego słowa. Według Majdańskiej, kolejnym stadium ewolucji, bezpośrednio
poprzedzającym narodziny subkultury gotyckiej, była działalność m.in.
formacji The Sisters of Mercy, Fields of Nephilim, Clan of Xymox i
Lacrimosa (Uwaga! Rozmawiamy o Lacrimosie z czasów, kiedy Tilo Wolff –
mój idol, którego kocham za wszystko, choć niejednokrotnie opadały mi
przez niego ręce – był jeszcze solistą!). W rozprawie Majdańskiej
przydałoby się pojęcie „dark wave”, nazwa gatunku muzycznego będącego
brakującym ogniwem między cold wave a gothic rockiem. Autorka
„Metaforyki...” twierdzi, że niezwykła dbałość o wizerunek, jaka cechuje
wykonawców gotyckich, wzięła się z podpatrywania gwiazd glam rocka. I
chyba coś w tym jest. Krążek „Testimonium” Lacrimosy (premiera: 25
sierpnia 2017 roku) stanowi pośmiertny hołd złożony artystycznym
autorytetom Tilo. Jeden z nich to David Bowie.<br />
<br />
<br />
<b>Dandysowska elegancja</b><br />
<br />
Urszula Majdańska przekonuje, że gotycki ubiór pełni wielorakie funkcje.
Jest widoczną oznaką przynależności do omawianej subkultury, pomaga
człowiekowi wyrazić własną indywidualność, sprzyja roztaczaniu wokół
siebie mrocznej atmosfery i bezpośrednio nawiązuje do pewnych
archetypów. „Makijaż gotycki zazwyczaj przypomina teatralną maskę, którą
nakładają zarówno kobiety, jak i mężczyźni, co wiąże się z
androginicznym postrzeganiem przez gotów natury ludzkiej. (…) Bladość
ponadto ma stwarzać pozór subtelnej wampiryczności, efemeryzmu i ujawnia
fascynację gotów mitami o wampirach oraz stworach nocy. (…) Oczy
podkreśla się czarnymi, rozmazanymi cieniami. Służy to wywołaniu efektu
zapadniętych oczu niczym u nieboszczyka lub oczu zapłakanych, które
symbolizują smutek i cierpienie. (…) Garderoba gotycka wzorowana jest na
strojach średniowiecznych i romantycznych (np. powłóczyste,
rozkloszowane suknie, rozszerzane rękawy, nakrycia głowy,
wielowarstwowość strojów, płaszcze i peleryny itp.). W sferze mody
pojawiają się również odwołania do schyłku XIX wieku. Kobiety noszą
sznurowane gorsety, suknie na drutach, cylindry, rękawiczki, parasole,
wachlarze, ozdobne broszki i żaboty. Do popularnych strojów męskich
zaliczają się ubrania stylizowane na mnisze szaty, pseudorycerskie
zbroje. Mężczyźni przywdziewają także peleryny z kapturami, sznurowane
koszule, surduty, fraki, białe koszule z żabotami, cylindry, binokle,
rękawiczki, płaszcze, peleryny i wysokie kołnierze. Niektórzy z nich
preferują modę damską, czyli suknie, długie spódnice, a nawet gorsety” -
opisuje badaczka. Potwierdzeniem jej słów są fotografie gotów
zamieszczone na końcu książki. Do zdjęć pozowali uczestnicy bolkowskiego
festiwalu Castle Party. <br />
<br />
<br />
<b>Umiłowanie literatury</b><br />
<br />
Zdaniem Majdańskiej, członkowie subkultury gotyckiej często przejawiają
zainteresowania literackie i poetyckie. Dowodem na to jest fakt, że na
ich stronach internetowych pojawiają się fragmenty utworów Tadeusza
Micińskiego, Rafała Wojaczka, Haliny Poświatowskiej, Charles’a
Baudelaire’a, Arthura Rimbauda i Edgara Allana Poego. Zielonogórska
filolog uznaje tę twórczość za fatalistyczną, wypełnioną tragizmem,
niejednokrotnie sięgającą po elementy fantastyczne i makabryczne. Co
ciekawe, sami goci również nie stronią od pisania poezji i prozy
utrzymanej w podobnych klimatach. Kto nie wierzy, niech zajrzy do
„Metaforyki...”, gdzie na stronach 30-32 znajdują się reprezentatywne
przykłady „wypocin” publikowanych przez gotyckich Internautów. Urszula
Majdańska odnotowuje, że w dziełach gotów nieustannie powracają te same
tematy: „splin, motyw kwiatów zła i ciemności, turpistyczne wizje
rozkładu ciała, otchłani, śmierci, przemijania” oraz „motywy
dezintegracji osobowości, swoisty ból istnienia”. Takie właśnie
zagadnienia dominują w tekstach gothic rockowych piosenek, którym
autorka poświęciła całą drugą część swojej pracy (pierwsza ma charakter
ogólny, teoretyczny). Majdańska wyraża się o badanej społeczności
następująco: „Goci nie podważają wzorców kultury oficjalnej, ale
wykorzystują je i przetwarzają. Obficie czerpią ze skarbnicy kultury i
tradycji literackiej, ale są to najczęściej nawiązania powierzchowne i
wybiórcze, ich fascynacja gotykiem odnosi się wyłącznie do sfery
architektury, estetyki i na poły baśniowych, tajemnych realiów, a nie –
gotyckiej filozofii”[1]. Absolwentka UZ dostrzega analogię między
subkulturą gotycką a findesieclowymi dekadentami. Oba zjawiska narodziły
się przecież u schyłku wieku (XIX/XX).<br />
<br />
<br />
<b>Co z tym językiem?</b><br />
<br />
Urszula Majdańska poświęca dużo uwagi „stanowi badań nad tekstami
rockowymi”. Raportuje, że utwory spod znaku mocnego uderzenia były w
Polsce analizowane zarówno pod względem lingwistycznym, jak i
merytorycznym. Formie rockowych piosenek przyglądali się językoznawcy i
poloniści, a treści – kulturoznawcy i socjologowie. Majdańska nie neguje
wartości tych badań, ale zarzuca swoim poprzednikom, że traktowali
muzykę rockową w sposób holistyczny. Starsi badacze zdawali się nie
dostrzegać, że rock to nie monolit, tylko spektrum obejmujące rozmaite
gatunki i podgatunki muzyczne. Wokół niektórych odmian rocka wytworzyły
się pełnoprawne subkultury młodzieżowe, które znacznie się od siebie
różnią, np. wyznawanymi normami moralnymi. Odmienności światopoglądowe
nie pozostają bez wpływu na teksty śpiewanych piosenek, dlatego błędem
jest „wrzucanie do jednego worka” dzieł będących manifestami różnorakich
środowisk. Upodobania estetyczne, przekonania filozoficzne i ustalone
wzorce zachowań odciskają swoje piętno na problematyce wykonywanych
utworów. Jakby tego było mało, znajdują odzwierciedlenie w stosowanym
słownictwie i stylu wypowiedzi. Aby to udowodnić, Majdańska przytacza
pełne treści trzech rockowych kawałków: punkowego, skinheadowskiego i
gotyckiego. Ten pierwszy jest lewicowy, buntowniczy i wulgarny, ten
drugi – rasistowski, tyrtejski i przeładowany terminologią militarną, a
ten trzeci – poetycki, liryczny, emocjonalny, skupiony na uczuciach
jednostki i wysoce zmetaforyzowany. Według twórczyni omawianej książki,
piosenki gotyckie są antropocentryczne i głęboko osadzone w kulturze
europejskiej. Koncentrują się na człowieku, jego rozterkach i próbach
zrozumienia wszechrzeczy.<br />
<br />
<br />
<b>Metafora – trudne słowo!</b><br />
<br />
Badawczą część swojej rozprawy Urszula Majdańska otwiera wyjaśnieniem,
czym jest metafora i jakie rodzaje metafor wyróżniają kompetentni
eksperci. Ten rozdział „Metaforyki...” jeszcze bardziej upodabnia
publikację zielonogórzanki do standardowej pracy dyplomowej (obowiązkowa
definicja analizowanego zagadnienia). Kobieta powołuje się m.in. na
Arystotelesa, który miał uznawać przenośnię za „upatrywanie podobieństw w
rzeczach niepodobnych”. Fragment, w którym Majdańska zgłębia tajemnicę
metafory, ciągnie się całymi stronami. Nie będę go tutaj streszczać.
Przepiszę za to kilka zdań wyłuszczających rolę przenośni w gothic
rocku: „Zabiegi te mają na celu wzbogacenie przekazu, uatrakcyjnienie
go, uczynienie oryginalnym. Jednocześnie realizują w tekstach piosenek
określoną, gotycką konwencję. (…) Rock gotycki (…) nawiązuje do
średniowiecznej filozofii dualizmu świata, natury człowieka,
romantycznego cierpienia i niezrozumienia, modernistycznych motywów
przemijania, dekadencji, a zwłaszcza obsesji śmierci, postrzeganej
często jako wybawienie z chaosu świata, beznadziei codzienności. (…)
Człowiek jawi się jako istota tragiczna, targana sprzecznościami. (…)
Metaforyka w tekstach rocka gotyckiego służy ukazaniu sprzeczności
tkwiących w człowieku. Odwołuje się do manichejskiej koncepcji walki
dobra (duch, światło) ze złem (materia, ciemność) w świecie i we wnętrzu
ludzkim. (…) Znaczenia przenośne eksponują katastroficzny wymiar
ludzkiego losu, kruchość i niestałość uczuć, rzeczy i zjawisk. (…)
Wyrazy przeciwstawne (…) odnoszą się do pojęcia zła, nocy, ciemności,
śmierci, które dominują nad dobrem, dniem, światłem, życiem”.
Pamiętajmy, że młoda filolog sprawdziła “ponad czterysta” różnych
utworów gotyckich.<br />
<br />
<br />
<b>Kręgi leksykalno-semantyczne</b><br />
<br />
W porządku, ale co dokładnie wyszło z tych szeroko zakrojonych badań?
Otóż Majdańska odkryła, że metafory stosowane przez gothic rockowych
tekściarzy zazwyczaj oscylują wokół kilkunastu głównych tematów.
Przenośnie te – mniej lub bardziej dosłownie – nawiązują do pojęcia nocy
(24%), snu (18%), krwi i duszy (10%), cienia (9%), kamienia (9%),
światła (7%), lustra (6%), drogi (5%), tańca i gry (4%), wody (4%) oraz
kwiatu (4%). O tym, jaki jest “procentowy udział poszczególnych kręgów
leksykalno-semantycznych” w przeanalizowanych piosenkach, dowiadujemy
się ze wstępu do omawianej książki. Urszula Majdańska poświęca każdemu z
wymienionych zagadnień osobny, kilkustronicowy rozdzialik. Motyw krwi
opisuje razem z motywem duszy, a motyw tańca – razem z motywem gry.
Dlaczego? Według badaczki, krew i dusza odnoszą się do tego samego
zjawiska, czyli do dychotomicznej koncepcji człowieka. Moim zdaniem,
jest to błąd. Rzeczownik “dusza” wcale nie musi oznaczać duszy w sensie
religijnym. Równie dobrze może on być określeniem ludzkiej psychiki
(albo – z zaimkiem “moja” – synonimem słowa “ja”). Grecki wyraz
“psyche”, który oznacza duszę, znalazł swoje miejsce w nazwach dwóch
nowoczesnych dziedzin wiedzy – psychologii i psychiatrii. A przecież
akademicka nauka i medycyna zwykle nie wykraczają poza wąskie ramy
racjonalizmu[2]! Słowo “dusza” występuje nawet w utworach zespołu
Closterkeller. Sęk w tym, że ich autorka, Anja Orthodox, to wojująca
ateistka, która w kawałku “Miraż” śpiewa: “A dalej nie ma już nic”[3].
OK, co z tańcem i grą? Majdańska postanowiła je połączyć, gdyż
przypominają one znaną alegorię życia jako teatru, a ponadto “wspólna
jest im (…) kategoria ludyczności”. Dyskusyjna decyzja.<br />
<br />
<br />
<b>W co się bawić? </b><br />
<br />
Do kręgu leksykalno-semantycznego, jakim jest lustro, absolwentka
Uniwersytetu Zielonogórskiego zalicza nie tylko same zwierciadła, lecz
również lustrzane odbicia, sobowtóry i postacie noszące znamiona
rzeczywistych bądź potencjalnych “alter ego” członków subkultury
gotyckiej. Osoby, które układają teksty gothic rockowych piosenek,
chętnie wskrzeszają w swoich dziełach znanych bohaterów literackich,
ofiarowują nowe życie postaciom legendarnym i mitycznym. Takie zabiegi
podsuwają słuchaczom pewien punkt zaczepienia. Ikony kultury, które
odżywają w mrocznej muzyce, to nierzadko postacie tragiczne, z którymi
da się jakoś utożsamić, a już na pewno można je przywoływać podczas
rozważania trudnych tematów. Urszula Majdańska przypisuje gotom
fascynację bohaterami demonicznymi, którzy przy bliższym poznaniu
okazują się istotami skomplikowanymi, niejednoznacznymi, rozdartymi
wewnętrznie (Lilith, Lorelei, Lady Makbet, Lucyfer[4], Faust i inni). W
gotyku, tak jak w romantyzmie, jest miejsce na relatywizm i rewizjonizm.
Postacie dwuznaczne są opiewane lub traktowane z zadziwiającą
wyrozumiałością, a jednoznaczne – dekonstruowane, odbrązawiane. Autorzy
utworów gotyckich namiętnie podważają siłę moralną aniołów.
Przypominają, że demony to nie prymitywne bestie znikąd, tylko anioły
upadłe, podobne w swoich słabościach do Homo sapiens[5]. Wampiry w
gothic rocku uchodzą za stwory niezwykle ludzkie, ale dotknięte
straszliwą chorobą, która zmusza je do popełniania nieludzkich czynów.
Często są również seksowne, gdyż wampiryzm bywa ukazywany jako rodzaj
sadomasochizmu, posiadający nawet swój perwersyjny urok. Majdańska łączy
wampiry z motywem krwi. Anioły i demony zostają przez nią skojarzone z
motywem duszy.<br />
<br />
<br />
<b>Kwiat, cień, kamień</b><br />
<br />
W analizowanej rozprawie bardzo trafna wydaje mi się interpretacja
metafor roślinnych. Młoda filolog ma rację, twierdząc, że kwiat oznacza
po prostu przemijanie. “Poszczególne etapy rozwoju kwiatu przypominają
życie człowieka od momentu narodzin aż po jego śmierć” - konstatuje
zielonogórzanka. Badaczka dostrzega, że sam człowiek ma wiele wspólnego z
kwiatem. “Istota ludzka (…) jest nadwrażliwa, delikatna, wyjątkowa,
piękna, ale z drugiej strony nietrwała, szybko przemija, łatwo ją
zranić, zniszczyć” - czytamy w akapicie dotyczącym antropomorfizacji
roślin. Majdańska poświęca odrobinę miejsca motywom ogrodu i róży,
symbolizującym kolejno ludzką psychikę i uczucie miłości. Napomyka też o
utrwalonej w naszej kulturze wymowie barw. Autorka “Metaforyki...”
zapomina jednak odnotować, że w przypadku kobiety kwiaty mogą także
oznaczać dziewictwo. “Wspominam, jak zabrałeś mi moje kwiaty” -
melorecytuje Anja Orthodox w utworze “Cyan”. Jeśli chodzi o metafory
cienia i kamienia, to refleksje Majdańskiej przekonują mnie tylko
częściowo. Dla absolwentki UZ cień to przede wszystkim duch. Jest w tym
ziarnko prawdy. Ale są też kawałki gotyckie, w których cień nie ma nic
wspólnego z życiem pozagrobowym. „Jestem jak cień, który kiedyś był
częścią ciebie” - słyszymy w piosence „Umbra” zespołu Moonlight.
Rozdział dotyczący kamienia zawiera klasyczne naciąganie faktów pod
tezę. Majdańska pragnie udowodnić, że twardość, chłód, lód i kamień (np.
czarny/biały marmur) wiążą się ze śmiercią fizyczną i duchową. Dlatego
sformułowania „zimny wzrok” (Batalion d’Amour), „dotyk zimnych rąk”
(Closterkeller) i „serce takie czarne” (Moonlight) kojarzą jej się ze…
stopniowym kamienieniem ludzkiego ciała! Bo osobnik robi się nieczuły,
skamieniały.<br />
<br />
<br />
<b>Matrix nasz conocny</b><br />
<br />
Sen pełni dla gotów taką funkcję, jaką pełniła wirtualna rzeczywistość
dla Cyphera z filmu „Matrix” sióstr (eksbraci) Wachowskich[6]. Urszula
Majdańska stwierdza: „W metaforyce rocka gotyckiego sen – marzenie jest
czymś niesłychanie cennym i ważnym. (…) Przebudzenie bowiem ’jest
źródłem bólu’. Sen daje ’nadzieję’, konotuje azyl, bezpieczeństwo,
przynosi ukojenie, zabiera strach, niepokoje. (…) Sen – marzenie jest
metaforą szczęścia, dobra, uczuć i spełnienia, a także niewinności i
nieświadomości zła, jakie charakteryzuje dziecko”. Badaczka zaznacza
jednak, że owo słodkie złudzenie często przeradza się w coś zgoła
odmiennego. „Traciły kolor sny” - dramatyzuje Anja Orthodox w utworze
„California”. Refleksje Majdańskiej wypadałoby uzupełnić spostrzeżeniem,
że goci słowem „koszmar” chętnie określają jawę („W codzienności mdłej
koszmarze zanurzasz twarz zmęczoną i bladą” - Artrosis). Prawdziwy
koszmar zaczyna się więc w momencie przerwania onirycznej iluzji („Gdy
gubię sny, jakby nigdy nie były, wysycha źródło mojej wielkiej siły” -
Closterkeller). W piosence „Imaginary” grupy Evanescence – amerykańskiej
kapeli inspirującej się gotykiem – słyszymy wyraźnie: „Dobrze wiem, co
leży poza moim sennym schronieniem. Koszmar. Zbudowałam swój własny
świat, żeby uciec”. Cóż począć z taką eskapistką? „Nie mów jej, że tego
nie ma, ona to widzi, ona wierzy w to. I nie mów jej i nie zabieraj tych
resztek wiary, co się jeszcze tlą” (Closterkeller - „Alicja”). Dla
zielonogórskiej filolog sen to również metafora śmierci. Dowodem na to
mają być cytaty typu „Do snu kołysze cię powolna śmierć” (Batalion
d’Amour). Utożsamienie tych dwóch pojęć jest w kulturze zachodniej dość
banalne. Ale skoro sen ratuje śniącego przed rzeczywistością…!<br />
<br />
<br />
<b>Odwrotność dnia</b><br />
<br />
Gotycka noc posiada wiele znaczeń. Zdaniem Urszuli Majdańskiej,
wieloznaczność nocy ściśle koresponduje z niejednolitą naturą człowieka.
Mroczna część doby może symbolizować lęk, poczucie zagrożenia i
dezorientację istoty ludzkiej zmuszonej do egzystencji w chaotycznym
świecie. Ciemność tradycyjnie kojarzy się ze złem, ponieważ to w jej
realiach rozgrywają się opowieści o demonach, czarownicach itp.
Twórczyni „Metaforyki...” łączy noc z pojęciem śmierci, a nawet
sugeruje, że w gothic rocku zjawiska te bywają ze sobą tożsame. Aby
wykazać, że istnieje coś w rodzaju triady noc-sen-śmierć,
zielonogórzanka przytacza fragment „Ballady o dwóch siostrach”
Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego: „Były dwie siostry – Noc i Śmierć/
Śmierć była większa a Noc mniejsza/ Noc była piękna jak sen a Śmierć.../
Śmierć była jeszcze piękniejsza”. Majdańska odnotowuje, że w utworach
gotyckich występuje tendencja do ukazywania nocy, czyli śmierci jako
kobiety. Zwraca uwagę na to, co odróżnia współczesny gotyk od tego
starodawnego: „Różnica polega na tym, że średniowieczna śmierć była
kostuchą, szkieletem, rozkładającym się ciałem. (…) Natomiast w tekstach
gotyckich śmierć-kobieta przypomina bądź piękną opiekunkę, bądź matkę”.
Absolwentka UZ przywołuje kilka piosenek, w których noc zostaje
przedstawiona jako kryjówka, ostoja, wybawienie od udręki. Podkreśla jej
ważną rolę w życiu zakochanych par. Do tych głębokich refleksji dołącza
niezbyt mądre rozważania o ciszy. Według lubuskiej filolog, bezdźwięk
może być synonimem nocy i śmierci. Szkoda tylko, że cytowane przez nią
kawałki wcale na to nie wskazują. „I tak dobrze znam zapach mojej ciszy”
(Closterkeller), „Cisza spływa we łzach” (Artrosis) – czy te urywki
mówią o ciemności i umieraniu?<br />
<br />
<br />
<b>Pozostałe przenośnie</b><br />
<br />
Światło. Do tego kręgu leksykalno-semantycznego Urszula Majdańska
zalicza „ogień, słońce, gwiazdy”. Wedle jej interpretacji, płomień
stanowi metaforę przemijania i śmierci, gdyż powoli trawi dany obiekt i
doprowadza do jego unicestwienia. Kobieta zapomina jednak, że ogień może
też oznaczać pożądanie („Coś na kształt ognia w twych oczach jest” -
Closterkeller, „Senne macanki”) i cierpienie („Czy wiesz, jak pali, gdy
zamieniasz moje serce w twardy kryształ?” - Closterkeller, „Dwa dni”).
Gasnące słońce i spadające gwiazdy symbolizują – zdaniem młodej badaczki
– nieszczęście i przygnębienie. Droga. Majdańska raportuje, że gotyccy
tekściarze nagminnie przedstawiają ludzką egzystencję jako bolesną
tułaczkę. Człowiek jest w życiu zagubiony, nie może odnaleźć celu
swojego istnienia, niejednokrotnie „znajduje się na rozdrożu” i „traci
grunt pod nogami”. Czasem nawet spada ku ziemi, w której „grzebie się
zmarłych”. Woda. Według zielonogórzanki, przenośnia ta służy
„zobrazowaniu motywu przemijania oraz chaosu w człowieku i w świecie”.
Bohaterowie gothic rockowych piosenek zazwyczaj „toną” i „dryfują”, co
raczej nie ma w polszczyźnie pozytywnej konotacji. Jakby tego było mało,
opadają oni na dno, czyli zmierzają „ku śmierci, w głąb, w ciemność”.
Taniec i gra. Zgodnie z tym, co pisze Majdańska, taniec wyraża nieład,
szaleństwo, a także – jak niemal każda metafora gotycka – przemijanie i
śmierć. W wyjątkowych przypadkach może on być tożsamy z „aktem
miłosnym”. Gra aktorska (teatr, film) symbolizuje przypisaną człowiekowi
rolę życiową oraz powszechną nieszczerość w relacjach
interpersonalnych. Gra hazardowa (karty) oznacza bezradność i
zniewolenie istoty ludzkiej. Człowieczy los tkwi bowiem w rękach siły
wyższej, przeznaczenia.<br />
<br />
<br />
<b>Zakończenie</b><br />
<br />
„Metaforyka w tekstach rocka gotyckiego i muzyki okołogotyckiej” to
jedna z najcenniejszych książek, jakie przechowuję w swojej kolekcji.
Nie tylko dlatego, że porusza ona temat, który mnie interesuje, ale
również dlatego, iż jest istnym „białym krukiem”. Chociaż mam do tej
publikacji ogromny sentyment, uważam ją za dzieło zdecydowanie
niedoskonałe. Bardzo lubię teoretyczną część owej pracy. Urszula
Majdańska krótko, ale treściwie (29 stron) opisuje w niej subkulturę
gotycką na tle burzliwej historii rock&rolla. Autorka uzmysławia
czytelnikom, że gothic – ze swoją rozwiniętą estetyką i filozofią –
wyróżnia się spośród innych ruchów skupionych wokół muzyki mocnego
uderzenia. Nurt ten posiada swoje niuanse, lecz funkcjonuje w szerszym
kontekście, jakim jest euroatlantycka kultura młodzieżowa po II wojnie
światowej. Badawcza część rozprawy (57 stron) wzbudza we mnie mieszane
odczucia. Doceniam wysiłek Majdańskiej, gdyż niewątpliwie potrafi ona
kojarzyć odległe fakty. Sądzę jednak, że niektóre z jej komentarzy
wymagają uzupełnienia, a inne nadają się tylko do kosza na śmieci (bo są
nadinterpretacjami). „Metaforyka...” wydaje mi się odrobinę
przeintelektualizowana. Przyznam szczerze, że rozśmieszyła mnie końcówka
rozdziału poświęconego światłu. Otóż absolwentka UZ stwierdziła, iż
śmierć „działa zarówno na osi horyzontalnej, jak i wertykalnej”,
ponieważ „płomienie pną się w górę, w prawo, w lewo”, a „słońce, gwiazdy
(…) gasną, zachodzą, czyli kierują się w dół”. Absolutnie nie odpowiada
mi fakt, że lubuska filolog ukazuje gotyk jako łagodną rozrywkę dla
wrażliwych inteligentów, natomiast zamiata pod dywan jego ścisłe związki
z ruchem BDSM[7]. Te przecież istniały już w czasach postpunkowych.
Dowód: prowokacyjne ubiory Siouxsie Sioux.<br />
<br />
<br />
<b>Natalia Julia Nowak,<br />
powtórnie początkująca<br />
wielbicielka gotyku</b><br />
<br />
<br />
<b>PS 1.</b> Obecnie autorka „Metaforyki...” nosi nazwisko Urszula
Majdańska-Wachowicz. Wciąż jest związana z Instytutem Filologii Polskiej
działającym w obrębie Wydziału Humanistycznego Uniwersytetu
Zielonogórskiego.<br />
<br />
<b>PS 2.</b> Niektóre fragmenty gotyckich piosenek, zaprezentowane w
powyższym artykule, znajdują się również w książce Majdańskiej. Są też i
takie, które dodałam od siebie w toku publicystycznej dyskusji z
twórczynią recenzowanej rozprawy.<br />
<br />
<b>PS 3. </b>Jeśli Jan Paweł II miał rację, mówiąc, że współczesna
cywilizacja jest Cywilizacją Śmierci, to subkultura gotycka stanowi jej
idealne podsumowanie. Muzyka gothic rockowa brzmi jak westchnienie
naszej epoki. Opisuje dzień dzisiejszy, wspomina czasy minione i
przepowiada nieuchronną przyszłość. Dlatego nie ma sobie równych w całej
popkulturze. Gotyk to muzyka cywilizacji tańczącej na własnym grobie.
Viva la muerte – niech żyje śmierć! <br />
<br />
<b>PS 4.</b> Niemcy są państwem, w którym subkultura gotycka jest
szczególnie silna. Kraj ten dał ludzkości wiele znanych zespołów
reprezentujących wszystkie odmiany tego nurtu. Nic więc dziwnego, że to
właśnie tam odbywają się dwa największe na świecie festiwale gotyckie:
Wave-Gotik-Treffen i M’era Luna. Według Majdańskiej, nasz zachodni
sąsiad jest nazywany Gotlandią ze względu na swoje zasługi dla ruchu
Dark Independent (termin-parasol określający szeroko pojętą „mroczną
muzykę”). My, Polacy, możemy się poszczycić festiwalem Castle Party,
najznamienitszą imprezą gotycką w Europie Środkowo-Wschodniej.
Wydarzenie to jest organizowane każdego roku w Bolkowie – na Ziemiach
Odzyskanych, niedaleko granicy z Czechami i Niemcami. Najwybitniejszą
słowiańską kapelą gothic rockową jest prawdopodobnie XIII. Stoleti. Ta
wspaniała formacja została założona w 1989 roku w czeskiej Igławie przez
braci Petra i Pavla Stepanów. Zanim zostali oni gotami, byli gwiazdami
czechosłowackiej sceny punkowej.<br />
<br />
<b>PS 5.</b> Ze społeczności gotyckiej (goth) wyłoniła się społeczność
„cyber-goth”, o której zresztą wzmiankuje autorka „Metaforyki...”. Jest
to wąsko wyspecjalizowana subkultura koncentrująca się wyłącznie na
elektronicznych odmianach gotyku. Zielonogórzanka pisze: „Cybergoci
przypominają bardziej ekscentrycznych fanów techno i house. (…)
Tradycyjna czerń ustępuje miejsca kolorom żywym, intensywnym, wręcz
krzykliwym (np. różom, czerwieniom). We włosy wplata się druty,
plastikowe pręty, rurki itp. Twarz niekiedy pokrywana jest grubą warstwą
specjalnego wosku kosmetycznego, który ma nadać skórze wygląd
nienaturalnego tworzywa, plastiku, gumy czy sztucznej skóry”. Uwaga!
Ruchu gotyckiego i cybergotyckiego pod żadnym pozorem nie należy mylić z
ruchem emo! A już absolutnie nie wolno ich utożsamiać ze wspólnotą
heavymetalowców, bo to zupełnie inna gałąź ewolucji rock&rolla! Nie
za bardzo wiem, jak zaklasyfikować amerykański nurt zwany death rockiem.
Najprawdopodobniej jest on czymś w rodzaju „gotycyzującego odłamu
subkultury punkowej”. Japońskie style „gothic lolita” i „visual kei” to
jeszcze co innego. Nawet dalekowschodnia muzyka okołogotycka (Malice
Mizer, Moi dix Mois – obydwa z Kraju Kwitnącej Wiśni) różni się od
zachodniej.<br />
<br />
<br />
<b>PRZYPISY</b><br />
<br />
[1] Postmodernizm (ponowoczesność) w czystej postaci.<br />
<br />
[2] Chociaż psychoanaliza i psychologia głębi ocierają się czasem o New
Age. Carl Gustav Jung, Erich Fromm, Wilhelm Reich... Oni akurat popadli w
swoisty mistycyzm.<br />
<br />
[3] Pojęcia duszy w rozumieniu chrześcijańskim należałoby szukać w
repertuarze Lacrimosy, której założyciel od kilku lat jest kapłanem w
Kościele Nowoapostolskim (nie wierzycie? Odwiedźcie stronę Riehen.nak.ch
i wpiszcie do tamtejszej wyszukiwarki hasło „Tilo Wolff”. Gdy to
zrobicie, wyskoczą Wam odnośniki do newsów „Taufe Simon Emmanuel Dappen”
i „Besuch des Bezirksapostels”. Kliknijcie oba linki, obejrzyjcie
zdjęcia dołączone do wiadomości. Następnie zobaczcie pokaźny zbiór
fotografii zgromadzony przez rosyjską społeczność Lacrimosafan:
Vk.com/album-290858_208397571). Niemieckojęzyczny wyraz „seele” -
„dusza” pojawia się w twórczości duetu dosyć często. Oto dwanaście
przykładów pochodzących z trzech pierwszych płyt formacji (1991-1993,
świecka młodość Wolffa): „Die Augen fest verschlossen, die Seele
verkrampft” - „Oczy stale zamknięte, dusza skurczona”, „Ich weine um
deine Seele” - „Płaczę nad twoją duszą”, „Und meine Seele blickt mich
fragend an” - „A moja dusza patrzy na mnie pytająco”, „So wird keine
Seele trauern” - „W taki sposób żadna dusza nie będzie się smucić”,
„Verletzter Seele letzter Schmerz” - „Zraniona dusza ostatnim bólem”,
„Zerschneide Deine Seele” - „Pokrój swoją duszę”, „Und f… meine Seele” -
„I p… moją duszę”, „Ich horte die Musik meiner Seele” - „Słyszałem
muzykę mojej duszy”, „Und blicke ins Zwilicht meiner Seele” - „I patrzę w
niejasność mojej duszy”, „In deine Seele in dein Fleisch” - „W twoją
duszę i w twoje ciało”, „Entblose deine Seele” - „Obnaż swoją duszę”,
„Ich lecke meine Seele wund” - „Liżę moją ranną duszę”*. Lacrimosa
wydała łącznie trzynaście albumów studyjnych, a także mnóstwo singli i
epek, dlatego powyższa lista nie obejmuje wszystkich przypadków użycia
rzeczownika „dusza” (czy to w języku niemieckim, czy angielskim). Żeby
było śmieszniej, najstarsza piosenka zespołu, opublikowana na kasecie
„Clamor” (1990) i krążku „Angst” (1991), nosi tytuł „Seele in Not” -
„Dusza w potrzebie”. Samo słowo „seele” nie pada w niej jednak ani razu.
<br />
<br />
* Cytaty te zaczerpnęłam z witryny Stille.prv.pl (tłumacz: Trauer).
Niestety, nie jestem w stanie ocenić wierności polskich przekładów, gdyż
nie znam mowy Goethego. Lacrimosa to niemiecko-fiński duet działający w
Szwajcarii. Drugą osobą jest – od 1993 roku – Anne Nurmi, prywatnie
żona lidera. Pełni ona funkcję klawiszowca, rzadziej wokalistki i
kompozytorki. Po raz pierwszy można ją było usłyszeć na epce „Schakal”
wydanej w roku 1994. Ciekawe, czy dołączając do Lacrimosy spodziewała
się, że za 20 lat zostanie księżyną (bo przecież nie „pastorową”. W
Neuapostolische Kirche kapłan to kapłan, a nie zwykły człowiek z ludu
czytający na głos Pismo Święte)! Chrześcijanie nowoapostolscy uważają
się za związek wyznaniowy podobny do katolicyzmu i prawosławia, ale
świat zewnętrzny porównuje ich niekiedy do mormonów. Interesujące, że
Lacrimosa zdobyła największą popularność w krajach katolickich,
prawosławnych i buddyjskich (Meksyk, Ameryka Południowa, Polska, Rosja,
Chiny. Wyjątkiem od reguły są Niemcy, co zapewne wynika z pochodzenia i
preferencji językowych Wolffa). Czy jakiś kulturoznawca mógłby to
skomentować? U progu jesieni ’17 Tilo napisał na Facebooku: „Moi drodzy
przyjaciele w Meksyku! Moje myśli i modlitwy są z wami! Kocham was!” -
„My dear friends in Mexico! My thoughts and my prayers are with you! I
love you!” (LacrimosaOfficial, 20 września 2017 roku). Wolff i Nurmi
zawsze rozpieszczali Meksykanów, stąd płyta DVD „Live in Mexico City” i
specjalna wersja utworu „Durch Nacht und Flut” z hiszpańskojęzycznym
finałem. Artyści uwielbiają również Rosjan. W nagraniu „I lost my star
in Krasnodar (Russian version)” zaskakuje nas – a raczej rodaków
Puszkina – krótki fragment śpiewany po rosyjsku. Ech, ta łamana
ruszczyzna to pseudosłowiański bełkot!<br />
<br />
[4] Potrafię podać przykład okołogotyckiej piosenki, w której postać
Lucyfera zostaje zdekonstruowana do granic absurdu. Jest nią utwór
„Lucifer” zespołu Blutengel, niemieckiej kapeli grającej muzykę
electro-goth i futurepop („gothic pop” – określenie sugerowane przez
samą formację). Dobrze, ja rozumiem, że wielu wolnomyślicieli postrzega
Lucyfera jako chrześcijańskiego odpowiednika Prometeusza: wyklętego
herosa, który poniósł dotkliwą karę, bo chciał przekazać ludziom
tajemnice zastrzeżone dla mieszkańców Niebios. Ale żeby od razu robić z
niego przyjaznego ducha niosącego pomoc wyalienowanej nastolatce?!
Czegoś takiego nie wymyśliłby nawet najgłupszy satanista! A właśnie taką
wizję czarta promuje Chris Pohl i jego damska ekipa. Pod względem
muzycznym „Lucifer” to prosty, elektroniczny kawałek, który przypomina
standardowy popowy przebój. Jednak w tekście utworu występują istne
cuda-wianki. Zwrotki: „Nie była jedną z nich. Nigdy nie miała
przyjaciółki. Była tą jedną, z którą się drażniono. Nie była jedną z
nich. Ona zawsze stoi sama. Nikt nie dał jej szansy. Zawsze była
popychana. Nie była jedną z nich”, „Jej rodzice zginęli w wypadku. Nigdy
się w nikim nie zakochała. Nikt nie rozumiał jej strachu. I każdej nocy
płakała o pomoc. Modliła się do Boga, bo tak ją nauczono. Lecz on nigdy
się do niej nie odezwał. Było jej tak zimno, czuła się taka opuszczona.
Ale wtedy przyszedł Upadły Anioł”, „Ale wtedy przyszedł Upadły Anioł,
żeby wyleczyć ból wewnątrz jej serca, jej złamanego serca. Ona zamknęła
oczy i zobaczyła jego dobroć i prawdę. Ona nie jest sama, on zawsze tu
jest”. Refren: „Ona jest zakochana w diable. Ona jest zakochana w
Lucyferze. To jest jej zemsta za wszystkie lata nienawiści i łez. Ogień
spada z nieba. Ona pali swoją przeszłość. Ona zaczyna nowe życie. Do
piekła z Jezusem Chrystusem!”. Tym, co w cytowanym materiale uderza
najbardziej, jest zupełny brak logiki w ostatnim wersie („To hell with
Jesus Christ!”. Idiom „to hell with” – dosłownie „do piekła z” –
zazwyczaj tłumaczy się jako „do diabła z”, lecz w tym przypadku
należałoby zastosować tłumaczenie „słowo w słowo”). Skoro Szatan jest
taki kochany, to piekło musi być cudownym miejscem. A skoro piekło jest
cudownym miejscem, to po co tam wysyłać znienawidzonego Syna Bożego?!
Widzę tylko dwie możliwości: albo piekło nie jest cudownym miejscem,
albo Syn Boży wcale nie jest taki znienawidzony. Trzeciego wyjścia nie
ma. Hmmm… Może ten piosenkowy nonsens jest efektem zamierzonym? Może
chodzi w nim o to, żeby jednym równoważnikiem zdania zanegować cały
tekst, czyli niejako „wyegzorcyzmować” kontrowersyjną treść? A może
autor „Lucifera” chciał po prostu oddać stan umysłu niedojrzałej
dziewczyny, która w ramach buntu młodzieńczego została satanistką? Nie
mam zielonego pojęcia. Jedno jest pewne: łagodny szlagier grupy
Blutengel ma więcej wspólnego z prawdziwym satanizmem niż dzieła heavy
metalowe ukazujące diabła jako dziką bestię. Pamiętajmy, co o HM mówiła
Zeena Schreck, córka Antona Szandora LaVeya („Zeena Schreck interview on
KJTV”, Radio Werewolf Youth Party, YouTube.com, watch?v=tgHCCgPOpFM).
Dla satanistów czart to przyjaciel, nie potwór, choć uznaje się go
wyłącznie za archetyp, konstrukt kulturowy. Jak pisał lewicowy aforysta
Stanisław Jerzy Lec: „W piekle diabeł jest postacią pozytywną”. I
dlatego piosenka „Lucifer” może budzić niepokój części odbiorców.<br />
<br />
[5] Trzeba przyznać, że romantyczna wizja Szatana jako Upadłego Anioła
jest w gotyku szalenie popularna. Tandetny kawałek „Lucifer” formacji
Blutengel, który omawiałam w przypisie czwartym, to tylko wierzchołek
góry lodowej. Takich piosenek jest znacznie, znacznie więcej. Istnieją
nawet utwory, w których ludzie – z natury niedoskonali – są
przyrównywani do upadłych aniołów (przykład: „Fallen Angel”
austriackiego duetu L’Ame Immortelle). Postać podobna do Upadłego Anioła
zdobi okładkę CD „Lichtgestalt” mojej umiłowanej Lacrimosy. Tendencję
do eksponowania tego symbolu można ponadto zaobserwować w rocku/metalu
symfonicznym, gatunku nagminnie mylonym z gotykiem. Holenderka Sharon
den Adel pyta w jednej z wykonywanych przez siebie piosenek: „Upadły
Aniele, powiedz mi, dlaczego? Co jest przyczyną, cierń w twoim oku?”
(Within Temptation - „Angels”). Finka Tarja Turunen śpiewa: „O, Panie,
dlaczego anioły upadają pierwsze?” (Nightwish - „Angels Fall First”) i
„Anioły, one upadają pierwsze, ale ja wciąż tutaj jestem” (Nightwish -
„End of All Hope”). Motyw Upadłego Anioła bez trudu znajdziemy w
teledysku „Amaranth”, jednym z pierwszych wideoklipów Nightwisha
nakręconych z udziałem nowej wokalistki, Szwedki Anette Olzon (to było
dekadę temu, teraz w NW występuje Holenderka Floor Jansen). Niektórzy
melomani twierdzą, że Upadły Anioł pojawia się też w filmiku „Fire and
Ice” Within Temptation. Ja nie do końca zgadzam się z tą interpretacją
(chociaż na początku materiału słychać odgłos grzmotu, sygnał Lucyfera).
Moim zdaniem, „Fire and Ice” to pesymistyczna przeróbka historii Joanny
d’Arc zawierająca feministyczne przesłanie pt. „Kościół
rzymskokatolicki podcina kobietom skrzydła”. Skoro już rozmawiamy o tej
produkcji… Jest w niej coś, co powinno zaalarmować katolickich
tradycjonalistów. Otóż w pierwszym ujęciu widzimy m.in. ukrzyżowanego
Chrystusa wiszącego w powietrzu, jakby na niewidzialnym krzyżu. A kto
się boi krzyża? Oczywiście, diabeł. Skłonność do eksperymentowania z
krzyżem i ukrzyżowanym Chrystusem ma również Jorge Mario Bergoglio, co
bywa traktowane jako dowód na to, iż jest on antypapieżem
rozpracowującym KrK od wewnątrz. Dużo o tym napisali Bernard Teolog i
jego przenikliwi komentatorzy na blogu
Franciszekfalszywyprorok.wordpress.com. <br />
<br />
[6] Andy i Larry Wachowscy to obecnie Lilly i Lana Wachowskie.<br />
<br />
[7] Na tym polu wybija się niemiecki zespół Umbra et Imago, którego
widowiskowe koncerty stanowią przykład degeneracji sztuki współczesnej
(ot, libertynizm uzasadniany ideologią rozszerzonego freudyzmu). Podczas
tych „wołających o pomstę do nieba” performansów pokazywane są widzom
kobiety bez majtek i/lub bez staników, autentyczne czynności seksualne
nieoszczędzające genitaliów, a przede wszystkim – wymyślne akty
sadomasochizmu z zastosowaniem groźnie wyglądających akcesoriów. Do tego
dochodzą ryzykowne efekty pirotechniczne, lateksowe kostiumy dla
fetyszystów i ogólna atmosfera zdziczenia obyczajów (choćby wulgarne,
agresywne gesty lidera kapeli). A to wszystko przy dźwiękach dobrej
muzyki gothic metalowej, którą zapewne udałoby się wypromować bez
przekraczania granicy między erotyką a pornografią. Uważam, że należy
dołożyć wszelkich starań, aby na tego typu imprezy nie
wpuszczano/posyłano nieletniej młodzieży. Czy chcielibyśmy, żeby młodzi,
zagubieni, nieuformowani ludzie oglądali wiszącą do góry nogami, bitą w
pośladki niewiastę ze świeczką i zimnymi ogniami w pochwie? Chyba
nie... Proszę potraktować moje ostrzeżenie poważnie, gdyż grupa Umbra et
Imago często występuje na mrocznych festiwalach (Wave-Gotik-Treffen,
M’era Luna, Castle Party) obok mniej kontrowersyjnych formacji
muzycznych. Ech, to są właśnie te słynne „gotyckie sprzeczności”! Raz
mamy do czynienia z rzeczami pięknymi, rozsądnymi i podniosłymi, a innym
razem – z ich zupełnymi przeciwieństwami! Kto pragnie słuchać gotyku,
ten musi się z tym oswoić. W zespole Umbra et Imago najważniejszymi
osobami są Peter Manuel Munz pseud. „Mozart” i Madeleine Le Roy (na
99,9% małżeństwo, oboje sadyści [?] o „zakazanych mordach”). On jest
głównym wokalistą i mózgiem całego projektu, ona zaś pracuje dodatkowo
jako domina. Nie wiem, czy taką kobietę można nazwać prostytutką, ale
ewidentnie jest to jakaś forma „sexworkingu”. W Niemczech obowiązuje
liberalne prawo dotyczące pikantnego biznesu, dlatego owa „artystka”
śmiało reklamuje swoje usługi na własnej stronie internetowej. Oferta
Madeleine, opatrzona numerem telefonu i adresem e-mailowym, obejmuje
umiarkowane świadczenia z zakresu praktyk BDSM. Kobieta zastrzega, że
może czegoś odmówić, jeśli nie jest to zgodne z „jej skłonnościami”
(sic!). Ciekawe, ilu klientów Le Roy to fani muzyki Umbra et Imago? Z
innej beczki: wspomniałam wcześniej o festiwalu Wave-Gotik-Treffen.
Warto wiedzieć, że w 2015 roku zaśpiewała na tej imprezie Zeena Schreck,
córka Antona Szandora LaVeya, o której wzmiankowałam w przypisie
czwartym. Jaki ten świat jest mały, no nie? Aż chce się krzyknąć: sami
swoi! A teraz smaczek socjolingwistyczny. W polskojęzycznej Wikipedii
występy Umbra et Imago zostały zdefiniowane jako „nietuzinkowe koncerty”
(wyrażenie raczej pochlebne). W anglojęzycznej Wikipedii określa się je
mianem „fantazyjnych koncertów” („fancy concerts”) i „niesławnych
pokazów scenicznych” („their stage shows are still infamous” - „ich
pokazy sceniczne wciąż są niesławne”). Zachodniacy mają słuszność.<br />
<br />
<br />
<b>ANEKS 1.<br />
Within Temptation,<br />
feminizm i New Age</b><br />
<br />
Na bezustanne przedstawianie – w dziełach Within Temptation – mężczyzn
jako oprawców niewiast i dziatek zwrócił uwagę popkulturowy serwis
Tvtropes.org. Oprócz teledysku „Fire and Ice” są jeszcze wideoklipy
„Angels” i „Frozen” oraz czarno-biała krótkometrażówka „Triplets”. W tę
konwencję wpisują się ponadto „The Howling” (wersja z 2007 roku) i
„Paradise (What About Us?)”, albowiem kobiety i dzieci cierpią wskutek
męskich wojen. Wszelka agresja niefacetów wobec facetów jest w
produkcjach WT ukazywana jako zło konieczne lub zrozumiała zemsta
(„Angels”, „Frozen”, „Triplets”, krótkometrażówka „Mother Maiden”,
krótkometrażówka i teledysk „Sinead”, oba warianty wideoklipu „What Have
You Done?”). Portal Tvtropes.org uznaje to za rażącą stronniczość,
androfobię i moralność Kalego. Według mnie, twórczość Within Temptation
nawiązuje do znanej antropologom społecznym dychotomii
„mężczyzna-kultura, kobieta-natura”, przy czym zła kultura próbuje
ujarzmić dobrą naturę. W teledysku „Paradise…” niewiasty doprowadzają do
odrodzenia się przyrody zniszczonej podczas konfliktu atomowego.
Tryumfując, splatają dłonie niczym w feministycznym dramacie kinowym
„Thelma i Louise” Ridleya Scotta. W piosence „Mother Earth” - „Matka
Ziemia” (która nosi wszelkie znamiona manifestu zespołu!) przyroda
zostaje opisana jako wszechpotężna władczyni zagrażająca kruchej
cywilizacji. „Ona rządzi aż do końca czasu, daje i odbiera. Ona rządzi
aż do końca czasu, chodzi własnymi drogami” - śpiewa Sharon den Adel.<br />
<br />
Mówiąc wprost: we Wszechświecie wszystko zależy od natury, która jest
rodzaju żeńskiego, a nie np. od Boga, który w chrześcijaństwie jest
rodzaju męskiego. Czy to niewinna poetyzacja ateizmu, deizmu, świeckiego
humanizmu? A może Wicca lub New Age (Era Wodnika usiłująca pogrzebać
Erę Ryb)? Na okładce brytyjskiej edycji krążka „Mother Earth” widnieją
m.in. znaki Zodiaku. Grupa Within Temptation ma też w swoim repertuarze
miłosny kawałek „Aquarius” - „Wodnik”. Oto co na jego temat napisała
pewna Internautka: „Aquarius wcale nie odnosi się do Roberta
[gitarzysty, partnera życiowego wokalistki – przypis NJN] i Sharon.
Swoją drogą, oni nie są małżeństwem, Robert z kolei urodził się 2
stycznia i jest Koziorożcem” (Nessa25, Tekstowo.pl). Dla sprawiedliwości
należy odnotować, że nie wszystkie teledyski WT ociekają mizoandrią.
Gdy mężczyźni się nie wychylają, są przedstawiani z niekwestionowaną
życzliwością. Przykładowo, filmik „Dangerous” wyraża podziw dla Norwega
uprawiającego sporty ekstremalne (Skandynawowie słyną z feministycznych
poglądów, uchodzą wręcz za forpocztę społeczeństwa matriarchalnego,
dyskryminującego facetów). Jest on bohaterem pozytywnym, gdyż kocha
przyrodę i liczy się z jej prawami, choćby grawitacją. Bohater
wideoklipu korzysta ze skafandra i spadochronu, a zatem bawi się w
granicach przez naturę wyznaczonych. Sharon den Adel ma wizerunek
„prawdziwej kobiety” i jest matką trojga dzieci, co znowu wzbudza
skojarzenia z ezoteryczną koncepcją „świętej kobiecości” – animą,
pierwiastkiem żeńskim, postacią Lilith. Wspomniana niewiasta (wywodząca
się z żydowsko-arabskiego folkloru) to pierwsza żona Adama, partnerka
Szatana, matka złych duchów, ikona feminizmu i satanistyczna
odpowiedniczka Najświętszej Maryi Panny.<br />
<br />
W jednej z wersji teledysku „What Have You Done?” Sharon uprawia seks z
mężczyzną jako osoba dominująca, a potem jej kochanek okazuje się
niebezpiecznym, impulsywnym, rozchwianym emocjonalnie szowinistą.
Wszystko układa się w logiczną całość, czyż nie? Aha, jeszcze jedno.
Piosenka „What Have You Done?” została nagrana z gościnnym udziałem
Keitha Caputo, który obecnie jest Miną Caputo. Zaraz po swojej tranzycji
Mina oznajmiła na Twitterze: „Transseksualistki M/K, takie jak ja, są
kobietami, które rezygnują z męskiego uprzywilejowania na rzecz
kobiecości! Zagrażają patriarchatowi!” („Male to female transsexuals
like me are the women who give up male privilege for femininity!
Threaten the patriarchy!” – cyt. za: Nme.com). Przypadek Miny wydaje się
kłopotliwy z punktu widzenia kultu Matki Ziemi, ponieważ płeć
psychiczna (tożsamość płciowa) to jedno, płeć kulturowa (rola płciowa)
to drugie, a płeć biologiczna (chromosomy, anatomia) to trzecie. Na
poziomie psychicznym i kulturowym (gender identity, gender role) Caputo
jest kobietą, lecz na poziomie biologicznym (sex) pozostaje mężczyzną.
Ewidentny spór kultury z naturą. Proszę nie zrozumieć mnie opacznie:
akceptuję Minę jako wyoutowaną transkobietę. Zdumiewa mnie tylko fakt,
że osoba transpłciowa, która najpewniej od lat planowała kurację
hormonalną, zgodziła się wystąpić z kapelą głoszącą poglądy typu
„bezużytecznym jest pytanie, dlaczego nie możesz jej [przyrody - przypis
NJN] kontrolować”. Przywołane słowa pochodzą z hymnu „Mother Earth”.<br />
<br />
Zespołu Within Temptation słucham od 2005 roku, ale dopiero teraz
ogarnęłam jego dorobek prawą półkulą mózgową. A powinnam tak zawsze, bo
jestem leworęczna i niektóre horoskopy przyporządkowują moją datę
urodzenia – 19 lutego 1991 roku – do znaku Wodnika (lecz inne do znaku
Ryb)! „Znak ten jest przypisywany osobom urodzonym w czasie obserwowania
Słońca w tym znaku, to znaczy na odcinku ekliptyki pomiędzy 300 a 330
stopniem długości ekliptycznej. Wypada to między 19/20 stycznia a 18/19
lutego – dokładne ramy czasowe zależą od rocznika. Czasem przyjmuje się
umowne granice – według Evangeline Adams (1868-1932) był to okres między
21 stycznia a 20 lutego. Znak Wodnika przypisuje się również osobom
urodzonym w trakcie wschodzenia tego znaku” (źródło: polskojęzyczna
Wikipedia). Wedle portalu Astrolog.pl, jestem Rybami, ale gdybym
przyszła na świat kilka godzin wcześniej, byłabym Wodnikiem. Dlaczego?
Ponieważ w 1991 roku zmiana znaku z Wodnika na Ryby nastąpiła 19 lutego o
godzinie 4:58 (ja się urodziłam grubo po 9:00). Czuję, że antagonizm
między Erą Wodnika a Erą Ryb dotyczy mnie osobiście. Bardzo to gotyckie.
Stereotypowy Wodnik jest indywidualistą i innowatorem, człowiekiem
obdarzonym wysoką inteligencją i nieprzeciętną intuicją (patrz: Juliusz
Verne). Osobnik spod znaku Ryb to melancholik i cierpiętnik, który
posiada artystyczną duszę i romantyczny światopogląd (patrz: Zdzisław
Beksiński). Wodnik, Ryby – jedno i drugie kojarzy się z wodą! A ja od
dziecka mam przechlapane, gdyż nie potrafię zwięźle odpowiedzieć na
pytanie: „Jaki masz znak Zodiaku?”. <br />
<br />
<b>PS.</b> Przypominam, że od dłuższego czasu zespół Within Temptation
nie ma nic wspólnego z gotykiem. Grupa zaczęła swoją karierę od gothic
metalu i doom metalu, jednak później poszła w kierunku rocka/metalu
symfonicznego. Formacja z płyty na płytę staje się coraz bardziej
komercyjna i popowa.<br />
<br />
<br />
<b>ANEKS 2.<br />
Lacrimosa, obłuda religijna<br />
i saga rodziny Bischoffów </b><br />
<br />
Jeżeli kogoś zaintrygowały teologiczno-eklezjalne sekrety Tilo Wolffa,
to niech zajrzy do mojego poprzedniego artykułu zatytułowanego
„Lacrimosa. Gothic metal i Kościół Nowoapostolski”. Tekst jest
ogólnodostępny online (Njnowak.tnb.pl). Tych, którzy już znają ów
materiał, informuję o kilku nowych ustaleniach. Po pierwsze: dwa
miesiące po opublikowaniu – w ramach solowego projektu Snakeskin –
pornograficznych teledysków „Keep Me Alive” i „Keep Me Alive - DC” Tilo
Wolff zamieścił na Instagramie fotografię Biblii otwartej na Psalmie 32
(lacrimosa_official, 13 listopada 2016 roku). Rzeczona pieśń wychwala
Boga za to, że jest miłosierny i łatwo wybacza grzechy pokutnikom. W
opisie zdjęcia artysta oświadczył: „Każdego dnia, ale szczególnie w
czasach, gdy ludzie zachowują się nieludzko i krótkowzrocznie, a potem
ledwo znoszą skutki swojego zachowania, cieszę się, że jestem w stanie
żyć moją wiarą! To takie piękne! Życzę Wam spokojnej niedzieli!” („Every
day, but especially in times when people behave inhumanly and
short-sightedly and then barely endure the results of their behavior, I
am glad to be able to live my faith! So very beautiful! I wish you a
peaceful Sunday!”). Hipokryzja. Czegoś takiego nie powstydziłby się
Świętoszek z komedii Moliera.<br />
<br />
Po drugie: w serwisie YouTube.com można znaleźć filmik z 2013 roku, w
którym Tilo Wolff gawędzi z młodą fanką w drzwiach jakiegoś hotelu
(nagranie zostało zarejestrowane w Argentynie, czyli w Ameryce
Łacińskiej, gdzie nasz ulubieniec zrobił największą karierę. „Lacrimosa
en Rosario 2013 - Charlando con Tilo en la puerta del hotel”, Yamil Jose
Anello, user/YamWt, watch?v=V8_NGIjJhyI). Kiedy rozmowa schodzi na
tematy filozoficzne, wokalista popada w samozachwyt: „Chodzę do
kościoła, jestem bardzo religijny”, „Moja wiara w Boga jest nawet
silniejsza niż moja wiara w muzykę” („I go to church, I’m very
religious”, „My belief in God is even stronger than my belief in
music”). Przez cały czas kopci jak smok. Wypada odnotować, że zanim
Niemiec rozpoczyna konwersację z Latynoską, w rozmowie z kimś innym
używa wulgaryzmu „f**k”. Czy to jest słownictwo godne księdza
nowoapostolskiego? <br />
<br />
Po trzecie: uważnie przyjrzałam się okładce kasety „Clamor” z 1990 roku.
Widnieje na niej zdjęcie 18-letniego Wolffa, który wygląda jak
androgyniczny demon, a jego nastroszone włosy imitują rogi Baphometa.
Chłopak ma splecione – jakby do modlitwy – dłonie, ale jedną z nich
pokazuje gest „mano cornuta”. Za plecami młodzieńca wisi marmurowa płyta
pamiątkowa, na której wyryto m.in. nazwiska „Benedict Bischoff” i
„Dorothea Frey”. Osoby te zmarły w XIX wieku (chyba w latach 1836 i
1834; nie widzę dokładnie). Czyżby dalecy krewni artysty? Potwierdzałoby
to moją hipotezę, zgodnie z którą matka Tilo pochodziła z rodziny
Bischoffów. Kim byli Benedict (Benedikt) Bischoff i Dorothea Frey?
Żmudne googlowanie doprowadziło mnie do wniosku, że mogli to być dawni
bogacze/arystokraci, członkowie rodu związanego z Riehen – szwajcarską
gminą, w której mieszka i pracuje Tilo Wolff. Bischoffowie przez wieki
zajmowali się biznesem, zostając kupcami i fabrykantami. Przedstawiciele
tego klanu byli nawet współwłaścicielami eleganckiego parku i
wytwornego pałacyku w Riehen (Sarasinpark, Villa Wenkenhof). Fragmenty
teledysku „Nach dem Sturm” Lacrimosy, opublikowanego 23 sierpnia 2017
roku, prawdopodobnie były kręcone na terenie majątku Wenkenhof. Zgadza
się wystrój prezentowanych komnat, obrazy, drzwi, żyrandol, a także
krzaki, rzeźby i oczko wodne na zewnątrz budynku
(Beat-ernst-basel.ch/Wenkenhof?PHPSESSID=51032ece4f91426b209777f8146ef41f).<br />
<br />
O dziejach rodu Bischoffów można poczytać w artykule „Die Sarasinschen
Guter in Riehen”, który został wydrukowany w 1966 roku na łamach
periodyku „Basler Zeitschrift fur Geschichte und Altertumskunde”.
Cyfrowa kopia materiału jest dostępna w formacie PDF na stronie
E-periodica.ch. Inny tekst, do którego warto dotrzeć: „Von den
Sarasinschen Gutern in Riehen und ihren Bewohnern” autorstwa Fritza
Lehmanna (Riehener-jahrbuch.ch). Zachęcam ponadto do sprawdzenia haseł
„Wenkenhof” i „Sarasinpark” w niemieckojęzycznej Wikipedii. „Das
Wenkengut blieb nach Zaslins Tod zum Teil bis 1931 in Besitz der mit ihm
verwandten Familien Merian, Bischoff und Burckhardt” (wiki/Wenkenhof),
„Zeitweise besass der Basler Stadtratsprasident Hieronymus Bischoff, der
ab 1852 erster Prasident des Riehener Diakonissenhauses war, das
Elbs-Birrsche Landgut” (wiki/Sarasinpark).<br />
<br />
Ursula z Bischoffów Wolff odeszła pod koniec wakacji 2017 roku. Smutne
uroczystości pogrzebowe odbyły się 26 sierpnia w Bazylei. Pochówek miał
miejsce 28 sierpnia w Riehen. Wzięli w nim udział: mąż zmarłej
(Friedrich Wolff), dzieci wraz ze swoimi rodzinami, siostra Barbel oraz
szwagier Wilhelm Leber. Ten ostatni to były Główny Apostoł – duchowy
przywódca – Kościoła Nowoapostolskiego. A zatem Tilo Wolff miał kiedyś
wujka na stanowisku „papieża” Neuapostolische Kirche! Skąd informacje o
zgonie, pogrzebie i pochówku Ursuli? Z newsa „Abschied von unserer
Glaubensschwester Ursula Wolff” (Riehen.nak.ch). Śmierć w rodzinie to
przerażająca sprawa, ale życie pozostałych członków familii toczy się
dalej. 10 września 2017 roku Tilo był widziany w Reinach podczas
religijnych obchodów Dnia Dziecka („Kindertag 2017 im Bezirk Basel”,
Bezirk-basel.nak.ch).<br />
<br />
Lider Lacrimosy dość często ma do czynienia z dziećmi, co zapewne wynika
z faktu, że sam jest ojcem dwóch chłopców – Tristana Alexandra i
Tiziana Immanuela. Wiem o tym z wirtualnego wydania pisemka „Riehener
Zeitung” (Eleonore Spiniello-Behret, „Aufnahme in das Burgerrecht der
Gemeinde Riehen”, 29 kwietnia 2016 roku, Riehener-zeitung.ch). Znalazłam
tam bowiem słowa: „Wolff, Wolf-Tilo, deutscher Staatsangehoriger mit
seiner Ehefrau, Wolff geb. Nurmi, Anne Marjaana, finnische
Staatsangehorige, und die Kinder, Wolff, Tristan Alexander, Wolff,
Tizian Immanuel, finnische Staatsangehorige”. Cytowany urywek udowadnia
przy okazji, że Anne Nurmi jest współmałżonką („ehefrau”) owego
dwulicowego kapłana o czarno-białych włosach. Formalnie, w świetle
prawa, kobieta nazywa się Anne Wolff.<br />
<br />
<br />
<b>Lacrimosa (Niemiec Tilo Wolff<br />
i Finka Anne Nurmi) na żywo w 2000 r.<br />
Ogólne wrażenie: Werter i Lotta,<br />
ewentualnie Gustaw i Maryla. :-)</b><br />
<br />
<b>„Kabinett Der Sinne” (z płyty „Inferno”, 1995)</b><br />
https://www.youtube.com/watch?v=yWaEn6ic3bs <br />
<br />
<b>„Am Ende Stehen Wir Zwei” (z płyty „Elodia”, 1999)</b><br />
https://www.youtube.com/watch?v=VDrimgTQkRU <br />
<br />
<b>„Stolzes Herz” (z singla „Stolzes Herz”, 1996)</b><br />
https://www.youtube.com/watch?v=s2SKpjs_oXc <br />
<br />
<b>* * *</b><br />
<br />
<b>Lacrimosa - „Nach dem Sturm” (2017)</b><br />
<b>[czy w niektórych ujęciach widać willę Wenkenhof?<br />
Ha! Ja się nie dziwię, że to się podoba Latynosom,<br />
sentymentalnym wielbicielom łzawych telenowel!]</b><br />
https://www.youtube.com/watch?v=XAeX-Ib3IW8 <br />
<br />
<b>Lacrimosa - „Sanctus” (1999)<br />
[połączenie metalu z muzyką poważną]</b><br />
https://www.youtube.com/watch?v=Zi98GzYHKoI <br />
<br />
<b>* * *</b><br />
<br />
<b>L’Ame Immortelle - „5 Jahre” (2004)<br />
[lubię ten austriacki teledysk!<br />
To jest właśnie „cywilizacja<br />
tańcząca na własnym grobie”.<br />
Dużo tu również nawiązań<br />
do Romantyzmu i Fin de Siecle]</b><br />
https://www.youtube.com/watch?v=5D30kYmf-rw <br />
<br />
<b>Liv Kristine & Michelle Darkness - „Love Decay” (2014)<br />
[Norweżka i Niemiec; komentarz taki jak do „5 Jahre”]</b><br />
https://www.youtube.com/watch?v=QdHG-gnVZPc <br />
<br />
<b>* * *</b><br />
<br />
<b>Blutengel & Meinhard - „Kinder der Sterne” (2015)<br />
[elektroniczny/industrialny „gothic pop” z Dojczlandu.<br />
Teoretycy spiskowi! Uważajcie na symbole Illuminati<br />
i kontroli umysłu Monarch/MK-ULTRA!]</b><br />
https://www.youtube.com/watch?v=NTiaCV47-bw <br />
<br />
<b>Blutengel - „Lucifer” (2007)<br />
[kawałek analizowany w przypisie czwartym]</b><br />
https://www.youtube.com/watch?v=u4ESaFJ20SA <br />
<br />
<b>* * *</b><br />
<br />
<b>XIII. Stoleti - „Elizabeth” (1998)<br />
[największy przebój czeskiego Dark Independent]</b><br />
https://www.youtube.com/watch?v=ksB0ep6bP7w <br />
<br />
<b>XIII. Stoleti - „Transilvanian Werewolf” (1996)<br />
[znakomity utwór, serdecznie polecam!]</b><br />
https://www.youtube.com/watch?v=JJ8tkq9bv2o <br />
<br />
<b>* * *</b><br />
<br />
<b>Xmal Deutschland - „Mondlicht” (1984)<br />
[muzyka postpunkowa, protogotycka.<br />
Ojczyzna formacji: jak sama nazwa wskazuje]</b><br />
https://www.youtube.com/watch?v=1_1FHvLxeA4 <br />
<br />
<b>* * *</b><br />
<br />
<b>Christian Dorge - „Mystische Rosenmadonna” (1992)<br />
[niemieckie dark wave; śpiewa 20-letni Tilo Wolff]</b><br />
https://www.youtube.com/watch?v=gifHf1y88fc <br />
<br />
<b>Switchblade Symphony - „Clown” (1995)<br />
[hipnotyzujące dark wave ze Stanów Zjednoczonych.<br />
Uwaga, konspiracjoniści! Wideoklip jest przepełniony<br />
symbolami kontroli umysłu Monarch/MK-ULTRA!]</b><br />
https://www.youtube.com/watch?v=A3dEWeu7aII <br />
<br />
<b>* * *</b><br />
<br />
<b>Umbra et Imago - „The Animal’s Blues” (2017)<br />
[skandaliści zza Odry ocieplają swój wizerunek?<br />
Promocja praw zwierząt i marksistowska troska o ubogich<br />
(Madeleine Le Roy popiera socjalistyczną Die Linke):<br />
„Nie masz ziemi, praw i nie możesz mówić”,<br />
„Nie masz pieniędzy, praw i nie możesz mówić”,<br />
„Pierwsze są pieniądze, a drugie – może –<br />
prawa człowieka dla bogatych ludzi”.<br />
Absolutnie nic zdrożnego w sensie obyczajowym!]</b><br />
https://www.youtube.com/watch?v=F8N3_Q3In0Y <br />
<br />
<b>Umbra et Imago - „Viva Vulva” (2015)<br />
[teledysk tylko dla widzów dorosłych]</b><br />
https://www.youtube.com/watch?v=gm45qVZf3wk <br />
<br />
<b>Umbra et Imago - „Milch” (1998)<br />
[live 1999; materiał wyłącznie dla (zalogowanych) dorosłych.<br />
„Mozart” prezentuje typowo sadystyczne wzorce zachowań]</b><br />
https://www.youtube.com/watch?v=V4wNwb1IQvA <br />
<br />
<b>* * *</b><br />
<br />
<b>Within Temptation - „Fire and Ice” (2011)<br />
[holenderski rock/metal symfoniczny.<br />
W wideoklipie: zła Era Ryb, czas chrześcijaństwa]</b><br />
https://www.youtube.com/watch?v=ve2pS-jxXz0<br />
<br />
<b>Within Temptation - „Mother Earth” (2002)<br />
[holenderski rock/metal symfoniczny.<br />
W wideoklipie: dobra Era Wodnika, czas New Age]</b><br />
https://www.youtube.com/watch?v=reGlno9aUpw<br />
<br />
Natalia Julia Nowakhttp://www.blogger.com/profile/07476661304473409593noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6323389487013129445.post-85720397352121493762017-05-28T20:12:00.001-07:002018-01-03T10:43:30.326-08:00Lacrimosa. Gothic metal i Kościół Nowoapostolski<i>“Lacrimosa NIE JEST<br />
chrześcijańskim zespołem,<br />
ale Tilo jest chrześcijaninem”</i><br />
<br />
<b>Resistencia Underground (stepman628),<br />
użytkownik serwisu YouTube.com</b><br />
<br />
<br />
<i>“Wierzę w Boga, jestem chrześcijaninem.<br />
Wiara stanowi ogromną część mojej osobowości,<br />
jest jedną z najważniejszych wartości w moim życiu”</i><br />
<br />
<b>Tilo Wolff w rozmowie z Anną Sadłowską,<br />
Polskie Radio PiK, Lacrimosa.rockmetal.art.pl</b><br />
<br />
<br />
<br />
<b>Cierpienia młodego poety</b><br />
<br />
Historia Lacrimosy sięga roku 1990. To właśnie wtedy Tilo Wolff, wówczas
nadwrażliwy 18-latek w typie goethowskiego Wertera, musiał podjąć
decyzję dotyczącą swojej dalszej drogi życiowej. Ale nie było mu łatwo.
Ta delikatna mimoza, egzystująca w świecie głębokich uczuć i bujnej
wyobraźni, została akurat wyrzucona ze szkoły za noszenie
ekstrawaganckich, gotyckich ubrań. Sytuacja przedstawiała się
nieciekawie, a sam Tilo - miłośnik poezji, literatury i muzyki -
prawdopodobnie zmagał się z dojmującym uczuciem weltschmerz. Nastolatek
miał jednak asa w rękawie: od dłuższego czasu pisał wiersze, a poza tym
posiadał spore doświadczenie w dziedzinie gry na różnych instrumentach.
Pewnego razu, gdy spojrzał na swoje liryki, doszedł do wniosku, że
mógłby wzmocnić ich przekaz poprzez dodanie do nich akompaniamentu. Tak
powstały pierwsze utwory Wolffa, zatytułowane “Seele in Not” i “Requiem”
(gatunek: dark wave). Były to kompozycje proste pod względem formy,
czysto keyboardowe, eksperymentalne, a przede wszystkim wyjątkowo
depresyjne. Te dwa kawałki znalazły się wkrótce na kasecie demo “Clamor”
(1990). Młodzieniec, działający pod szyldem “Lacrimosa“, marzył o
pozostaniu niezależnym twórcą. A ponieważ wolność kojarzyła mu się z
wolnym rynkiem, postanowił założyć własne przedsiębiorstwo
fonograficzne. Przepracowawszy trochę czasu w kilku fabrykach, zdobył
kapitał początkowy i założył firmę Hall of Sermon (HoS). W latach
1991-1993 sam sobie wydał trzy płyty (“Angst”, “Einsamkeit”, “Satura”)
oraz jeden singiel (“Alles Luge”). Krążki te bardzo przypominały kasetę
“Clamor”. Prostymi, mrocznymi dźwiękami odmalowywały ból, strach,
rozpacz, obłęd itd.<br />
<br />
<br />
<b>Od “Inferno” do “Elodii”</b><br />
<br />
W 1993 roku, podczas wspólnej trasy koncertowej Lacrimosy i fińskiej
grupy Two Witches, Tilo poznał swoją przyszłą partnerkę sceniczną, a
zarazem żonę, Anne Nurmi[1]. Świeżo upieczony duet wydał epkę “Schakal”
(1994) i longplay “Inferno” (1995), które przyniosły mu uznanie w
mrocznych subkulturach. Krążek “Inferno” był jeszcze głęboko
zakorzeniony w solowej twórczości Wolffa, ale ewidentnie zwiastował
wielkie zmiany. Piosenki Lacrimosy, choć nadal przygnębiające, brzmiały
już dojrzale i melodyjnie. Na CD po raz pierwszy pojawiła się orkiestra
symfoniczna. Lecz to dopiero płyta “Stille” (1997) przekształciła
gotycki zespół w wybitną formację łączącą metal z muzyką poważną. W
dziejach Lacrimosy rozpoczął się złoty wiek, a sam krążek “Stille”
zachwycał odbiorcę wyszukanymi melodiami i bogactwem klasycznych
instrumentów. Tilo stał się pewny siebie, charyzmatyczny, zdolny do
ciągłego zaskakiwania publiczności czymś nowym. Śpiewał “z chlebem” (na
“Inferno” zawodził “jakby chciał, a nie mógł”, natomiast wcześniej
preferował różne szepty, skrzeki i piski). Muzyka była wyraźnie szybsza,
mocniejsza, bardziej dynamiczna. W 1999 roku ujrzał światło dzienne
album powszechnie uznawany za opus magnum Lacrimosy. “Elodia”, bo o niej
mowa, okazała się płytą utrzymaną w klimatach podobnych do “Stille”,
ale jeszcze bliższą twórczości Mozarta, Beethovena, Bacha i Wagnera.
Chwytliwe melodie, zawarte na tej długograjce, łatwo wpadały w ucho, a
Londyńska Orkiestra Symfoniczna dopełniała dzieła. To właśnie na tym
albumie znalazł swoje miejsce singlowy przebój “Alleine Zu Zweit”, utwór
o namiętności przywracającej młodość staremu, zaśniedziałemu, ostygłemu
związkowi.<br />
<br />
<br />
<b>Od “Fassade” do “Echos”</b><br />
<br />
Rok 2001 przyniósł światu kolejne CD Lacrimosy, “Fassade”. Był to już
siódmy krążek w karierze zespołu, a zarazem czwarty spośród tych, które
wbijały słuchacza w fotel swoim niezwykłym patetyzmem i orkiestrowym
rozmachem. Najważniejsze dzieło na tej płycie stanowił cykl “Fassade”
składający się z trzech monumentalnych, apokaliptycznych, podobnych do
siebie pieśni tworzących spójną - brzmieniowo i tematycznie - całość. W
ich przypadku ogromne znaczenie miała zarówno muzyka, jak i treść
krytykująca (po)nowoczesne społeczeństwo, które nie jest już wspólnotą
opartą na tradycyjnych wartościach, tylko zbiorem egoistycznych,
materialistycznych, osamotnionych jednostek. W 2003 roku ukazał się
album “Echos” zawierający więcej klasyki niż metalu. Otwierała go
nieprawdopodobnie pompatyczna uwertura “Kyrie”, w całości wykonywana
przez chór i orkiestrę symfoniczną. Twórczość Lacrimosy powoli zaczęła
się robić… męcząca. Na płycie “Echos” znalazły się wprawdzie dwa rockowe
kawałki, “Durch Nacht Und Flut” i “Malina”, ale brzmiały one dość
umownie, zupełnie jakby miały być przeznaczone do wykonywania na żywo w
TVP1. Piosenki te były rozdzielone czterema ciepłymi, gładkimi,
subtelnymi nagraniami, w rytm których można by rozsmarowywać masło na
chlebie lub ustawiać porcelanowe figurki na szklanych półeczkach. Tilo i
Anne, wtłoczeni w gorset konwencji, nigdy wcześniej nie wydawali się
tak nudni. Ostatni utwór, “Die Schreie Sind Verstummt”, pełnił funkcję
kwiatka u kożucha. Odróżniał się od pozostałych tym, że wracała w nim
Lacrimosa z czasów “Stille” i “Elodii”. Niestety, było już za późno,
żeby cokolwiek zmienić. Wolff i Nurmi zaprzepaścili swoją szansę.<br />
<br />
<br />
<b>Od “Lichtgestalt” do “Testimonium”</b><br />
<br />
Nie od dziś wiadomo, że jeśli coś się zbytnio napina, to prędzej czy
później musi pęknąć. Tak też było z Lacrimosą, która na kolejnym krążku,
“Lichtgestalt” (2005), wyraźnie spuściła z tonu. Po opublikowaniu
czegoś tak snobistycznego, jak “Echos”, przyszedł czas na odrobinę
pokory. Owszem, nowy longplay znów urzekał klasycznym instrumentarium,
ale był zdecydowanie skromniejszy, chwilami wręcz rozrywkowy
(“Lichtgestalt”, “Kelch der Liebe”, “Letzte Ausfahrt: Leben”). Poważna,
uroczysta atmosfera wracała jednak w ostatnim utworze, czyli we
wzruszającym “Hohelied der Liebe” będącym interpretacją biblijnego
“Hymnu o miłości” św. Pawła z Tarsu (1 Kor 13). Płyta “Sehnsucht”, która
trafiła do sklepów w 2009 roku, stanowiła potwierdzenie woli odejścia
od dotychczasowej stylistyki. Z dzisiejszej perspektywy widać, że owo CD
było mostem między “Lichtgestalt” a “Revolution” - krążkiem, o którym
będzie mowa za chwilę. Album “Sehnsucht” zaprezentował publiczności
nową, niestroniącą od elektroniki Lacrimosę. W uszy słuchacza rzucało
się zwłaszcza komputerowe chrobotanie wykorzystane w utworze “A.U.S.
(Alles Unter Schmerzen)”. Tilo znów zaczął szeptać, skrzeczeć i
piszczeć, tak jak to czynił w wieku 18-21 lat. Oczywiście, drobne
wstawki elektroniczne występowały już na “Echos”, a dziwne odgłosy
Wolffa dawały się słyszeć na “Lichtgestalt”, ale nie na taką skalę! Rok
2012 to data wydania płyty “Revolution”. Krążek ten rozwiewał wszelkie
wątpliwości, udowadniał, że Lacrimosa, niegdyś staroświecka, zwróciła
się ku futuryzmowi. Następcą CD “Revolution” został depresyjny,
elektroniczny album “Hoffnung” (2015). 25 sierpnia 2017 roku wyszło
ciężkie, żałobne “Testimonium”.<br />
<br />
<br />
<b>Tilo i przyjaciele</b><br />
<br />
Oferta Lacrimosy to także pięć składanek: “Live” (1998), “Vintage
Classix” (2002), “Lichtjahre” (2007), “Schattenspiel” (2010) i “Live in
Mexico City” (2014). Na szczególną uwagę zasługuje dwupłytówka
“Schattenspiel” skompilowana z okazji 20-lecia istnienia formacji. Tilo i
Anne umieścili na niej alternatywne wersje sześciu starych kawałków
oraz utwory nigdy wcześniej niepublikowane. Lacrimosa obdarowała też
swoich fanów licznymi materiałami audiowizualnymi. W latach 1995-1997
ujrzały światło dzienne dwie kasety VHS: “The Clips 1993-1995” i “Silent
Clips”. Później trafiły w ręce widzów cztery płyty DVD: “The Live
History” (2000), “Musikkurzfilme” (2005), “Lichtjahre” (2007) i “Live in
Mexico City” (2015). Prawdziwą perłę stanowi film dokumentalny
“Lichtjahre”, relacja z trójkontynentalnej trasy koncertowej zespołu.
Dyskografia duetu nie byłaby pełna, gdyby nie napomykała o różnorakich
singlach (np. “Feuer” - 2009), epkach (np. “Heute Nacht” - 2013) oraz
nagraniach będących efektem współpracy z innymi wykonawcami. Gościnne
występy Wolffa na cudzych płytach to osobny rozdział jego życia.
Piosenki do posłuchania: Kreator - “Endorama”, Kartagon - “Messiah”, Tk.
Kim - “Bleib”, Mono Inc. - “Children of the Dark”, Dreams of Sanity -
“The Phantom of the Opera”, Joachim Witt - “Abendrot”, Martin Sprissler -
“Gimmie Somethin’ To Believe In”, Christian Dorge - “Weltschmerz”,
Christian Dorge - “Der Satyr”, Christian Dorge - “Mystische
Rosenmadonna”. Tilo realizuje także poboczny projekt muzyczny,
Snakeskin. Jego dorobek to trzy albumy electro: “Music For The Lost”
(2004), “Canta’Tronic” (2006) i “Tunes For My Santimea” (2016).
Usłyszymy na nich przejmujący śpiew Kerstin Doelle i Cariny Bohmer.<br />
<br />
<br />
<b>Kaznodziejski ton</b><br />
<br />
Czytając wywiady, jakich Tilo Wolff udzielił na przestrzeni ponad
dwudziestu lat, można czasem odnieść wrażenie, że artysta wykazuje
skłonność do popadania w iście kaznodziejski ton. Przykładem może tutaj
być “Wywiad na temat ‘Inferno’”, którego polską wersję językową
znajdujemy na stronie Lacrimosa.rockmetal.art.pl. Rozmowa
najprawdopodobniej została przeprowadzona około roku 1995. Co z tego, że
muzyk wyglądał wówczas ekscentrycznie, skoro jego mentalność nie
odbiegała zbytnio od mentalności typowego eschatologicznego
chrześcijanina? Pozwolę sobie zacytować odpowiedź, jakiej udzielił Tilo
na jedno z pytań dziennikarza. Artysta ustosunkowuje się w niej do
utworu “Das Schweigen“ z płyty “Satura” (1993).<br />
<br />
TW: “To prawda, raczej nie wierzę w ludzkość. Ludzie są zbyt
egoistyczni. Myślą tylko o sobie, ale kiedy tylko pojawiają się jakieś
problemy, zwracają się do sąsiadów. A powinno być inaczej. Ludzie są też
za bardzo materialistami, ale to tylko symptom. Bóg dał nam dziesięć
przykazań, gdybyśmy tylko postępowali zgodnie z nimi, albo przynajmniej
trzymali się najważniejszej rzeczy, jakiej uczył nas Jezus: ‘Kochaj
bliźniego tak jak siebie‘, życie byłoby o wiele prostsze, a problemy
naszego społeczeństwa przestałyby istnieć. Pomyślcie o tym! Zastanówcie
się, skąd biorą się nasze problemy! Ten świat stoi na krawędzi, to nie
może dłużej tak wyglądać. Ale to nie jest pierwszy raz, a tym razem
powinniśmy wiedzieć lepiej. Potop został przepowiedziany i wszyscy byli
ostrzeżeni. Noe budował Arkę i chciał ją zapełnić, ale ludzie tylko się z
niego śmiali. Po potopie on i jego rodzina wciąż żyli, natomiast
wszyscy inni ludzie zginęli. Kojarzy mi się to z naszymi czasami”<br />
<br />
Inny przykład popadania w kaznodziejski ton? Fragment arcyciekawego
wywiadu dla magazynu “Tylko Rock” (materiał, opublikowany w październiku
2001 roku, nosi tytuł “Samotność długodystansowca“. Kopia rozmowy jest
dostępna na stronie Stille.prv.pl). Gdy redaktor Wiesław Weiss pyta
Lacrimosę o zawartość merytoryczną tryptyku “Fassade”, Tilo Wolff
wygłasza długi, socjologiczny monolog. Narzeka w nim na współczesnych
ludzi, którzy nie zdają sobie sprawy z tego, jak bardzo są urabiani
przez mainstreamowe media, reklamę, propagandę i odgórne programy
nauczania. Twierdzi, że społeczeństwo jest zmanipulowane do tego
stopnia, iż czuje się wolne pomimo swojego oczywistego zniewolenia. O
ile początek i środek wypowiedzi można jeszcze uznać za manifest
anarchisty lub libertarianina, o tyle koniec wywodu brzmi jak kościelne
kazanie. Muzyk wypowiada bowiem zdania, jakich nie powstydziłby się
nawet ksiądz rzymskokatolicki.<br />
<br />
TW: “’Fassade - 2. Satz’ to z kolei wyraz moich przeżyć
duchowo-religijnych. Mówi o tym, że w życiu chodzi nie tylko o majątek,
wygląd modelki, sławę. Nie lekceważę prostych ludzkich pragnień. Ale w
życiu musi być coś jeszcze, co nadaje mu sens. Śpiewam tam na przykład:
‘Nie ma miłości bez prawdy. I nie ma prawdy bez miłości‘… Jeśli nie
jesteś wierny swojej miłości - czy naprawdę możesz nazwać ją miłością?
Jeśli nie jesteś wierny sobie - czy możesz spojrzeć sobie samemu w
twarz? To prawdziwy problem naszych czasów. Większość ludzi jest tak
bardzo zakłamana, że dawno straciła orientację, kim w rzeczywistości
jest. Co więcej - nie chce wiedzieć”<br />
<br />
W wywiadzie “Samotni razem” (czasopismo “Jazgot”, numer 4 z 1999 roku,
Lacrimosa.rockmetal.art.pl) pojawia się zagadnienie życia pozagrobowego.
Dziennikarz, niejaki Oron, zadaje Wolffowi pytanie: “Twój stosunek do
śmierci, obawiasz się jej?”. Odpowiedź artysty doskonale koresponduje z
jego innymi poglądami filozoficznymi.<br />
<br />
TW: “Nie. Całe nasze życie jest przygotowaniem do jej przyjęcia. Uważam i
wierzę w to, że po śmierci istniejemy dalej, kontynuując naszą podróż.
Tylko takie nastawienie spowoduje zwalczenie strachu przed nicością. Nie
jesteśmy tylko ciałami fizycznymi, to jest tylko jedna z form naszej
egzystencji. Owszem, to bardzo ważne, aby dbać o ciało, dawać mu jeść,
pielęgnować je, lecz stanowi ono jakby kostium wypożyczony nam do
poruszania się w ziemskiej strukturze. Wierząc w życie po śmierci, nie
masz żadnych obaw”<br />
<br />
Szkoda, że Oronowi nie przyszło do głowy, żeby pociągnąć ten wątek i
zapytać: “A piekła się nie obawiasz?”. Mogłaby z tego wyniknąć
pasjonująca dyskusja teologiczna. Odkrylibyśmy wówczas, jak wygląda
Wolffowa wizja życia pozagrobowego. Czy muzyk na pewno nie odrzuca
klasycznej, chrześcijańskiej koncepcji zaświatów - nieba i piekła
(tudzież czyśćca i limbusa)? Wszystko jedno. Przejdźmy do następnego
wywiadu. W październiku 2003 roku uruchomiono specjalny adres e-mailowy,
na który można było nadsyłać dowolne pytania do Lacrimosy. Zakazano
tylko wściubiania nosa w prywatne życie duetu. Odpowiedzi na zadane
pytania zostały wkrótce opublikowane na stronie internetowej zespołu
(“Exclusive Fan-Interview, October 2003”, Lacrimosa.ch). Sprawdźmy, jak
Tilo odpisał dwóm osobom pytającym o przekonania religijne formacji, a
także irańskiemu muzułmaninowi, który miał dziwny koszmar z Wolffem w
roli głównej.<br />
<br />
TW (do Danieli Veas): “Tak, wierzymy w Boga i wierzymy w Jezusa
Chrystusa, chodzimy do kościoła, ale widzimy również istotne różnice
między istniejącymi Kościołami, jak to, że nie wszystkie spośród
powszechnie znanych Kościołów chrześcijańskich wydają się dążyć do
oryginalnego celu Kościoła Jezusa, którym jest prowadzenie ludzkości
drogą do Boga kierowaną przez apostołów opieczętowanych Duchem Świętym, a
którym nie jest dążenie do ludzkich i zorientowanych na świat celów!
To, oczywiście, jest nasza osobista opinia, a nie jakikolwiek rodzaj
osądu, albowiem nie mamy prawa osądzać”<br />
<br />
TW (do Yaira Abrahama Gamboy Palomeque): “Tradycyjna wiedza o Bogu
pochodzi z Biblii. Tradycyjna wiedza o Szatanie również pochodzi z
Biblii. Według Biblii, Bóg jest miłością, a Szatan jest źródłem jej
przeciwieństwa. W konsekwencji, jeśli czujesz miłość, czujesz Boga. A ja
staram się nie nienawidzić zbyt dużo, kocham i chcę być kochany!”<br />
<br />
TW (do Alirezy Ghasemi): “Sen, jaki miałeś, raczej brzmi dla mnie tak,
jakbyś widział we mnie zagrożenie dla siebie i swojej wiary, gdyż jestem
chrześcijaninem, a Ty muzułmaninem słuchającym mojej muzyki i lubiącym
ją. Uwierz mi, nie chcę sprawiać Tobie ani nikomu innemu takich
problemów moją muzyką, więc proszę, Alireza, nie rozdzieraj się na pół!
Myślę, iż możesz znaleźć rozwiązanie jedynie poprzez to, że albo
przestaniesz słuchać Lacrimosy, albo dowiesz się, czy w Twojej religii
grzechem jest słuchanie muzyki innej kultury”<br />
<br />
<br />
<b>Prawda, która szokuje</b><br />
<br />
Zauważywszy, że Tilo i Anne przywiązują ogromną wagę do religii
chrześcijańskiej, zaczęłam się zastanawiać: “Jakiego oni są wyznania?”.
Ponieważ sądziłam, że znalezienie jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie
będzie niemożliwe, postanowiłam ustalić coś innego. “Gdzie oni
mieszkają? Jakie tam są związki wyznaniowe?” - główkowałam. Przeglądając
zasoby serwisu MoneyHouse.ch, odkryłam, że firma Hall of Sermon była
rejestrowana w Bazylei, Schlieren, Riehen i Rheinfelden (Szwajcaria).
Sam Tilo Wolff uchodzi obecnie za przedsiębiorcę z Riehen.
Zorientowawszy się w sytuacji, pomyślałam: “Riehen to mała gmina pod
Bazyleą. Jeśli Tilo i Anne faktycznie tam mieszkają, to ja nie wierzę,
że nikt ich nie zna i nie kojarzy”. Moje poszukiwania ruszyły w
następującym kierunku: “Tilo Wolff z Riehen. Ktokolwiek widział,
ktokolwiek wie?”. No i dotarłam do celu. Drodzy Czytelnicy! Mam
nadzieję, że siedzicie na tyłkach, bo to, co zaraz przeczytacie, może
Was powalić na kolana! Tilo Wolff, lider duetu Lacrimosa, jest duchownym
w Kościele Nowoapostolskim (Neuapostolische Kirche, New Apostolic
Church, NAK, NAC). W lutym 2013 roku został oficjalnie zaakceptowany
przez wyższego kapłana, Markusa Fehlbauma, dzięki czemu awansował z
diakona na księdza (“Besuch des Bezirksapostels”, Riehen.nak.ch). We
wrześniu 2014 roku własnoręcznie ochrzcił małego Simona (“Taufe Simon
Emmanuel Dappen”, Riehen.nak.ch). Ponadto muzyk aktywnie uczestniczy w
życiu swojej i pobliskich parafii. Świadczą o tym liczne zdjęcia
opublikowane na stronach internetowych NAK. Rosyjscy fani Lacrimosy -
użytkownicy portalu VKontakte - zgromadzili co najmniej 24 takie
fotografie (Vk.com/album-290858_208397571).<br />
<br />
<br />
<b>Neuapostolische Kirche</b><br />
<br />
Kościół Nowoapostolski, ośmiomilionowy ruch religijny, należy do nurtu
irwingiańskiego, gdyż powstał w wyniku działalności Edwarda Irvinga
(XIX-wiecznego charyzmatyka) i jego ambitnych uczniów. Ci ostatni
uważali się za “nowych apostołów” kontynuujących misję swoich biblijnych
poprzedników. Duchowni tytułowani apostołami do dziś stanowią elitę
Kościoła Nowoapostolskiego, a na ich czele stoi prorokujący Główny
Apostoł. Oni wszyscy mają do pomocy biskupów, księży i diakonów. Jednym z
podstawowych założeń NAK jest wiara w rychłą Paruzję, która
zapoczątkuje idylliczne Milenium, czyli tysiącletnie, ziemskie panowanie
Jezusa i jego sprawiedliwych wybrańców. Epoka ta zakończy się Sądem
Ostatecznym i anihilacją niegodziwych dusz. Neuapostolische Kirche głosi
istnienie Trójcy Świętej i uznaje bóstwo Chrystusa. Zezwala na
transfuzję krwi i transplantację narządów, potępia zaś niszczenie
ludzkich zarodków. W NAK nie wyświęca się kobiet, aktywnych
homoseksualistów ani mężczyzn żyjących w konkubinacie. Nie ma też
możliwości zawarcia małżeństwa jednopłciowego. Kościół Nowoapostolski
oferuje swoim wyznawcom trzy sakramenty: chrzest wodny (odrodzenie z
wody), święte pieczętowanie (odrodzenie z Ducha) i świętą wieczerzę
(komunię pod postacią opłatka pokropionego winem). Te wielkie dary są
dostępne nie tylko dla żywych. Trzy razy do roku odbywają się specjalne
nabożeństwa, podczas których żyjący pełnomocnicy przyjmują sakramenty w
imieniu osób zmarłych. Najdłużej urzędującym Głównym Apostołem był
Niemiec Johann Gottfried Bischoff, kolaborant NSDAP. W 1954 roku ogłosił
on dogmat, według którego Chrystus powróci jeszcze za jego życia. Sześć
lat później zmarł[2].<br />
<br />
<br />
<b>Wolffowie i Bischoffowie</b><br />
<br />
Wytwórnia płytowa HoS składa się z dwóch bytów: “Hall of Sermon
Publishing, Tilo Wolff” i “Hall of Sermon GmbH”. Pierwszy z nich
dwukrotnie (?) był rejestrowany w Riehen. Najpierw pod adresem
Storklingasse 38, a potem pod adresem Im Hinterengeli 14 (logo “Tilo
Wolff” - adres Im Hinterengeli 22). Z ulicą Storklingasse wiążą się
legendarne początki Lacrimosy. Otóż właśnie tam młodziutki Tilo ulokował
swoje przedsiębiorstwo w 1992 roku. Intrygującym przypadkiem jest dom
przy ulicy Im Hinterengeli 14. Aktualnie w tej posiadłości mają swoje
siedziby firmy Friedricha Wolffa i Franka Wolffa. Przypuszczam, że
Friedrich to ojciec Tilo, a Frank - rodzony brat artysty. Friedrich,
wynalazca solarium[3], jest człowiekiem sukcesu, który zbił kokosy w
latach 70. XX wieku. W 2011 roku, mimo choroby Parkinsona, pozostawał
aktywny i dyrygował chórem seniorów. Działalność biznesową zawsze
ułatwiała mu rodzina, szczególnie bracia (Jorg, Christoph, Dietrich) i
żona Ursula z Bischoffów. Pytanie: czy ta kobieta ma coś wspólnego z
Johannem Gottfriedem Bischoffem? Główny Apostoł był związany z
Frankfurtem nad Menem, a przecież w latach 70. Wolffowie mieszkali
dokładnie w tym mieście. Później przenieśli się do Riehen, chyba na
Storklingasse 38, bo akurat ten adres figuruje w opisach patentowych
Friedricha. Z wynalazcą solarium ściśle współpracuje Corinna Oechsle,
która ewidentnie uczęszcza do Neuapostolische Kirche (“Festgottesdienst
mit Apostel Wolfgang Eckhardt in Lorrach”, Nak-loerrach.de). Frank Wolff
to kolejny ksiądz nowoapostolski (“Gottesdienst mit Apostel Burren”,
Riehen.nak.ch). Prowadzi on firmę wraz ze swym kuzynem Felixem Wolffem,
diakonem NAK (“Neuer Vorsteher fur die Gemeinden Pratteln und
Rheinfelden”, Nak.ch).<br />
<br />
<br />
<b>Ukryta opcja irwingiańska</b><br />
<br />
Lacrimosa “popełniła” kiedyś utwór przemycający w swojej treści poglądy
irwingiańskie. Jest nim mało znane nagranie “The Last Millennium“. W
pierwszej zwrotce podmiot liryczny opisuje swoją burzliwą przeszłość: “I
to zawsze będą moje drzwi/ Ten konkretny dzień, w którym się urodziłem/
I to zawsze będzie mój poranek/ Wszystkie te lata wpływające na moją
tęsknotę/ Kiedy byłem niespokojny, poniekąd bezdomny/ Walczący często o
zrozumienie/ Szukający czegoś stabilnego/ Zmęczony kręceniem się w
kółko/ Teraz jestem tutaj, żeby pozostać w miejscu, do którego należę”.
Po tych słowach następuje refren, w którym Tilo wyje: “Hej! Hej!/
Dzisiaj mówię ‘do widzenia‘!/ Czekając na coś więcej, co przyjdzie/
Witam Ostatnie Milenium/ Hej! Hej!/ Dzisiaj mówię ‘cześć‘!/ Czekałem na
to, to jest/ To jest Ostatnie Milenium”. Gdy Wolff wykrzykuje te zdania,
Nurmi dośpiewuje: “Witaj/ Musisz się obudzić/ To jest Ostatnie
Milenium”. W drugiej zwrotce słyszymy, że wkrótce nadejdzie “całkiem
nowa epoka”, która “spłucze nasze piękne życie” (New World Order?). Jest
tam również mowa o “arogancji ludzkości” i “zmianie ludzkiej rasy“.
Trzecia zwrotka brzmi zaś jak świadectwo nawrócenia: “A kiedy patrzę w
swoje życie, widzę/ Że każda łza, którą wypłakałem, była wzmocnieniem
mojej duszy/ Nic, tylko miłosierdzie/ Prowadziło mnie przez ból/ I nic,
tylko miłosierdzie/ Utrzymywało mnie niezmienionym/ To było
miłosierdzie, które uzyskałem/ Raz ofiarowałem/ I to było miłosierdzie/
Dzięki któremu wciąż jestem żywy/ A kiedy patrzę w swoje życie, mogę
powiedzieć/ ‘Dziękuję Ci z całego serca za miłosierdzie, które
otrzymałem!‘”. Elementy irwingiańskie występują także w piosenkach
“Promised Land” i “If The World Stood Still A Day“.<br />
<br />
<br />
<b>Wojtyła jako heretyk?</b><br />
<br />
Chciałabym teraz napisać kilkanaście zdań o kawałku “Der Ketzer” z płyty
“Angst” (1991). Jest to nagranie, w którym 19-letni Tilo Wolff dość
ostro krytykuje papieża Jana Pawła II. Oczywiście, człowiek, który nie
jest katolikiem, nie ma obowiązku kochać głowy Kościoła
rzymskokatolickiego, ale taki “hejterski” utwór stanowi rodzaj “haka” na
dzisiejszego księdza nowoapostolskiego. Uwaga! Jeśli dokładnie wczytamy
się w tekst utworu “Der Ketzer”, uzmysłowimy sobie, że wcale nie chodzi
w nim o czcigodnego Karola Wojtyłę. Ojciec Święty jest tu jedynie
symbolem atakowanego związku wyznaniowego (KrK). Zarzuty, jakie padają w
piosence, mogłyby zostać postawione każdemu innemu papieżowi: “biedni,
ponieważ kradniesz ich pieniądze”, “biedni, ponieważ oni tobie wierzą”,
“płaczę nad twoją duszą”, “twoim królestwem jest piekło” (tłum. Trauer,
Stille.prv.pl). Ustalmy tożsamość tytułowego “heretyka“. Czy rzeczownik
ten odnosi się do osoby mówiącej? A może do… suwerena Watykanu? Ta druga
możliwość oznaczałaby, że podmiot liryczny postrzega JP2 jako
odszczepieńca, który sprzeniewierzył się nauczaniu Jezusa Chrystusa lub
przynajmniej doktrynie Kościoła rzymskokatolickiego. Nie wiem, czy Karol
Wojtyła był heretykiem, ale poważnie traktuję hipotezę, że jest nim
Jorge Mario Bergoglio. Poczynania jezuity Franciszka tak dalece
odbiegają od wskazań Ewangelii (adhortacja “Amoris Laetitia”!) i
tradycyjnych zasad KrK, że nawet teolodzy rzymskokatoliccy wyrażają swój
niepokój. W środowiskach ultrakatolickich spotkamy wielu
sedewakantystów, którzy głoszą, że ostatnim prawowiernym Ojcem Świętym
był Pius XII, a wszyscy (po)soborowi papieże to antypapieże. A zatem…
Nie wieszałabym psów na jednym irwingiańskim gocie!<br />
<br />
<br />
<b>Perspektywa teoretycznospiskowa</b><br />
<br />
Co o Lacrimosie powiedzieliby teoretycy spiskowi wyspecjalizowani w
analizowaniu wytworów popkultury (Vigilantcitizen.com,
Pseudoccultmedia.net)? Niewątpliwie stwierdziliby, że Tilo Wolff i Anne
Nurmi pozornie są poza wszelkim podejrzeniem. Przecież Tilo to
niezależny artysta, którego trudno uznać za część globalnego przemysłu
rozrywkowego. Wiadomo o nim, że powiedział “NIE”, kiedy pracownicy MTV
złożyli mu ofertę współpracy. Czy on mógłby być marionetką Illuminati?
Czy mógłby być ofiarą kontroli umysłu - projektu Monarch lub MK-ULTRA? A
kto niby miałby go kontrolować? Hmmm… Może ktoś z Kościoła
Nowoapostolskiego? Albo sama Anne Nurmi? To by wyjaśniało, dlaczego ta
skromna, nieśmiała kobieta na zdjęciach bywa ukazywana jako arogancka
domina. Symbole BDSM (np. klatki, łańcuchy) jak najbardziej są kojarzone
z projektem Monarch. Podobnie zresztą jak inne atrybuty Lacrimosy:
arlekiny, karuzele, maski, drzwi, korytarze, schody, kolumny, zegary,
łuki architektoniczne oraz kontrastowe zestawienia czerni i bieli.<br />
<br />
W 2015/2016 roku duet zaczął wyraźnie nadużywać motywu czarno-białej
szachownicy. Istnieją fotografie z czasów płyty “Hoffnung”, na których
Tilo i Anne, pokryci takim właśnie wzorem, subtelnie eksponują jedno
oko. Zwróćmy też uwagę na okładkę krążka “Intrication” Tk. Kim
(przypominam o piosence “Bleib“ nagranej z gościnnym udziałem Wolffa!).
Zawiera ona mnóstwo podejrzanych elementów: dziewczynę z zasłoniętym
okiem, trójkąt, spiralę, kłódkę, drut kolczasty, węża, motyle monarchy,
motyle innych gatunków, szkielet motylich skrzydeł, greckie litery,
podłogę-szachownicę, odłamki czegoś rozbitego, Drzewo Życia oraz
Wszystkowidzące Oko. Same znaki masońskiej kontroli umysłu… Na okładce
DVD “Musikkurzfilme” Lacrimosy znajduje się cyrkiel, kątomierz i
przedziwny człowiek-robot, który w pustej głowie ma tylko arlekina i
światło. Okładka CD “Fassade” przedstawia pokaz mody. Widzowie,
obserwujący roznegliżowane modelki, wyglądają jak robotnicy z filmu
“Metropolis” Fritza Langa i noszą na głowach cudaczne aparaty.
Tajemnicze ustrojstwo widnieje również na głowie ślepego mężczyzny,
reprezentanta tzw. białych kołnierzyków, wyobrażonego na okładce płyty
“In the Clinic” zespołu Kartagon (formacji promowanej przez Hall of
Sermon). Tytuł albumu, zestawiony z tą sugestywną ilustracją, przywodzi
na myśl psychuszkę.<br />
<br />
W 2010 roku Tilo Wolff zaprezentował się światu w zupełnie nowej roli:
wystąpił jako DJ podczas halloweenowej imprezy w moskiewskim klubie
“Toćka” (“Tochka”). Żaden człowiek, bez względu na światopogląd, nie
jest w stanie ominąć nocy z 31 października na 1 listopada. Należałoby
wszakże zapytać, czy chrześcijanin myślący o posłudze kapłańskiej
powinien obchodzić Halloween (jedno z dwóch najważniejszych świąt
satanistycznych zalecanych przez Antona Szandora LaVeya) w jakiejkolwiek
formie. Żeby nie odbiegać zbytnio od tematu teorii spiskowych, pozwolę
sobie przypomnieć, co o Halloween powiedziała Arizona Wilder, słynna
rozmówczyni Davida Icke’a, podająca się za byłą ofiarę kontroli umysłu i
oskarżająca międzynarodową elitę o przynależność do Illuminati.
Poniższe słowa pochodzą z materiału audiowizualnego “Revelations of a
Mother Goddess” (“Rewelacje Bogini Matki”) i dotyczą rzekomych
okultystycznych praktyk uskutecznianych w pewnym amerykańskim kościele.
Autorami polskiego przekładu są Łukasz i Krzysztof, redaktorzy portalu
Davidicke.pl.<br />
<br />
AW: “Tej nocy jest czczenie i modły do Szatana. I tej nocy wielu ludzi w
tym kraju wie, że chodzi tu o Diabła, Szatana. I chrześcijaństwo mówi
wciąż… Wierzę, że stworzyli chrześcijaństwo, by było tym, czym jest.
Stworzyli również tego Szatana i kontrolują wszystko w ten sposób. I tej
nocy jest wiele rozlewu krwi i składa się ofiary Szatanowi. Jest osoba,
która gra swoją rolę w tej Wysokiej Radzie, która ma do czynienia z tą
Wysoką Radą. Nie jest w Wysokiej Radzie, ale ma do odgrywania rolę
Szatana. Jest telewizyjnym kaznodzieją w TBN, przez jakiś czas był
czołowym wokalistą w Iron Butterfly, wiele lat temu. Ma długie blond
włosy. W tym punkcie nie przypominam sobie jego nazwiska. Rozpoznałam
tylko jego twarz, widziałam go ostatnio w TBN, i to jest jego przykrywka
albo jest DID[4]. I gra tę rolę Wielkiego Oszusta Szatana tej nocy
Halloween w tym kościele. I to się dzieje w Halloween. Powiem jeszcze,
że Halloween, które stało się tak popularne w tym kraju, służy również
sprofanowaniu w tym ludzi. I nawet odłam chrześcijańskiego ruchu, który
chce nazwać to Festynem Żniw, nie zdaje sobie sprawy, że Festyn Żniw
jest z druidycznej religii, i znów robią to samo świętując Festyn Żniw, o
to chodzi w Festynie Żniw”<br />
<br />
Ktoś może burknąć: “Arizona Wilder? To żaden autorytet! Przecież w tym
samym wywiadzie, który zacytowano wyżej, kobieta twierdzi, że widziała
znane osobistości zamieniające się w Reptilian (zmiennokształtnych
jaszczuroludzi)!”. Święta prawda. Ale jest coś, co powinno rozbudzić
wyobraźnię każdego konspiracjonisty: zdjęcia Tilo zrobione w ramach
promocji jego drugiego projektu muzycznego, Snakeskin. Zauważmy, że na
niektórych fotografiach z pierwszej dekady XXI wieku artysta jest
przedstawiony jako osobnik zrzucający skórę. Ucharakteryzowano go w taki
sposób, że wygląda, jakby pod ludzką powłoką ukrywał gadzią łuskę.
Czyżby jakieś reptiliańskie aluzje?! Niestety, to dopiero początek
horroru. Jeszcze gorsze są materiały graficzne i audiowizualne promujące
najnowszą płytę Snakeskin, “Tunes For My Santimea” (2016). Na jednym ze
zdjęć widzimy niemal zupełnie nagą modelkę, siedzącą na jakimś stołku i
trzymającą w dłoniach bukiet czerwonych róż. Kobieta ma na sobie czarną
(po wewnętrznej stronie - złocistą) szatę z kapturem oraz złotą maskę
przywodzącą na myśl starodawnego lekarza zadżumionych. Dopełnieniem tego
obrazu jest lśniąca, czerwona zasłona i czarno-biała podłoga imitująca
szachownicę. Na fotografii zdecydowanie dominuje kolorystyka
złoto-czarno-czerwona. Jeśli to nie jest nawiązanie do filmu “Eyes Wide
Shut” (“Oczy Szeroko Zamknięte”) Stanleya Kubricka, to ja się nazywam
Eliza Orzeszkowa! Jak wiadomo, “Eyes…” to klasyka okultystycznego kina.<br />
<br />
Zerknijmy także na trzy niskobudżetowe teledyski Snakeskin z lat
2016-2017: “Alive”, “Keep Me Alive” i “Keep Me Alive - DC”. Oprócz
twardej erotyki LGBT i BDSM (dwa ostatnie video clipy) zawierają one
symbolikę związaną z Illuminati i projektem Monarch. We wszystkich
trzech filmikach zobaczymy ćmy, wyeksponowane pojedyncze oczy, dziwne
maski oraz potłuczone szkło. W “Alive” ujrzymy też trójkątne kształty, a
w pozostałych materiałach - lusterko, tatuaże-kokardy, tatuaże-gwiazdy i
zwierzęcą (wężową) teksturę. Jedna z pań występujących w “Keep Me
Alive” i “Keep Me Alive - DC” płacze krwawymi łzami, które tradycyjnie
oznaczają wielkie cierpienie i stanowią atrybut Matki Boskiej. Czy to
straumatyzowana ofiara tzw. programowania beta (jak Brice Taylor lub
Cathy O’Brien)? Czemu w niektórych ujęciach ma ona wąskie, gadzie
źrenice? I dlaczego te lesbijsko-sadomasochistyczno-ezoteryczne pornole
zostały połączone z muzyką zawierającą odwołania do katolickich
chorałów?! Taka prowokacja nie przystoi kapłanowi żadnego wyznania[5]!
Abstrahuję już od tego, że wąż, ukryty w nazwie Snakeskin, to symbol
grzechu i fallusa. A przynajmniej tak było do niedawna, dopóki Bergoglio
nie palnął, że Jezus stał się “grzechem“, “diabłem“ i “wężem”
(Franciszekfalszywyprorok.wordpress.com).<br />
<br />
Wróćmy na moment do halloweenowej imprezy w moskiewskiej “Toćce”. Jednym
z utworów, jakie Wolff wziął wówczas na warsztat, był “Bad Romance”
Lady Gagi. Tak się składa, że LG od dawna uchodzi za typową marionetkę
Illuminati. Natomiast teledysk “Bad Romance” bywa wymieniany jako
przykład ekstremalnie wolnomularskiego tudzież reptiliańskiego video
clipu. Tilo Wolff, członek Kościoła Nowoapostolskiego, nie jest jedynym
duchownym chrześcijańskim, którego przyłapano na
wykonywaniu/przerabianiu niesławnego hitu Gagi. Parafrazę dokładnie tej
samej piosenki zaśpiewali kiedyś na scenie polscy dominikanie (można to
zobaczyć w serwisie YouTube.com: watch?v=aP74qJBWsKY). Zakon
dominikanów, podobnie jak zakon jezuitów, zmaga się z oskarżeniami o
promasońskie sympatie. Według ks. prof. Michała Poradowskiego, autora
książki “Problemy II Soboru Watykańskiego”, konszachty dominikanów i
jezuitów z wolnomularzami trwają już dobrych kilka wieków.<br />
<br />
Na zakończenie niniejszego wywodu chciałabym, tak dla hecy, odnieść się
do filmu “Metropolis” Fritza Langa, o którym wzmiankowałam kilka
akapitów wcześniej. W tej niemej, niemieckiej antyutopii z 1927 roku
wykorzystano motyw dwóch Marii: anielskiej dzieweczki i jej złowrogiego
sobowtóra (robota, gynoida). Prawdziwa Maria, świątobliwa prorokini,
naucza robotników w kaplicy, a fałszywa - deprawuje kapitalistów jako
tancerka erotyczna w klubie “Yoshiwara“. Główny bohater, Freder, wie o
obu Mariach, ale ich nie rozróżnia. W pewnej scenie widzimy go
czytającego Apokalipsę Świętego Jana. Nagle przychodzi do niego Jozafat,
który opowiada mu o straszliwych zbrodniach sprowokowanych przez
nierządnicę z “Yoshiwary”. Przybysz rozumie, że Freder zakochał się w
cnotliwej prorokini, dlatego oznajmia dyplomatycznie: “Ta kobieta, u
stóp której wszystkie grzechy są nagromadzone, też ma na imię Maria”.
Wówczas Freder zrywa się i krzyczy: “Ta sama kobieta, którą w Podziemiu
uważają za świętą?!” (YouTube.com, watch?v=RK_hTPyK50w). Nie zamierzam
tego komentować.<br />
<br />
<br />
<b>Natalia Julia Nowak,<br />
06.04. - 29.05. 2017 r.<br />
[zmiany: 03.09. 2017 r.]</b><br />
<br />
<br />
<b>PS 1.</b> Twórczość Lacrimosy znam od stycznia 2006 roku (miałam
wtedy 14 lat i 11 miesięcy). W gimnazjum i w liceum szalałam na punkcie
tego zespołu. Udało mi się nawet zdobyć oryginalną koszulkę z obrazkiem z
płyty “Live“. Muzyka Lacrimosy towarzyszyła mi mniej więcej do drugiego
roku studiów licencjackich. Teraz, po kilkuletniej przerwie, ze
wzruszeniem wracam do jej słuchania.<br />
<br />
<b>PS 2. </b>Jeśli powyższy artykuł zawiera nieaktualne informacje i/lub
błędy związane z chronologią omawianych wydarzeń, to pokornie za nie
przepraszam!<br />
<br />
<br />
<b>PRZYPISY</b><br />
<br />
[1] Anne jest o cztery lata starsza od Tilo. Przyszła bowiem na świat 22
sierpnia 1968 roku w fińskim mieście Tampere (jej mąż urodził się 10
lipca 1972 roku w niemieckim Frankfurcie nad Menem). Oboje małżonkowie
mieszkają w Szwajcarii, jednak pozostają obywatelami swoich ojczystych
krajów. Wiele wskazuje na to, że formalnie kobieta nazywa się Anne
Marjaana Wolff. Na stronie Moneyhouse.ch, w jednym z komunikatów Swiss
Official Gazette of Commerce, znajdujemy taką oto adnotację: “Wolff Anne
Marjaana, finnische Staatsangehorige, Rheinfelden, Gesellschafterin…”
(“Wolff Anne Marjaana, obywatelka fińska, Rheinfelden,
akcjonariuszka…“). Niestety, witryna Moneyhouse.ch zawiera również
łamańce językowe typu “Wolf-Tilo gen. Tilo Wolff-Nurmi”, “Wolff
Wolf-Tilo” czy “Wolff-Nurmi Wolf-Tilo genannt Tilo”. Proszę mnie nie
pytać, o co tu chodzi, bo nie mam zielonego pojęcia! Napiszę tylko tyle,
że w polskiej i angielskiej Wikipedii drugie imię Anne figuruje w
formie “Marjanna”. Jaką funkcję pełni Nurmi w Lacrimosie? Otóż jest ona
klawiszowcem, wokalistką i kompozytorką. Chyba właśnie w tej kolejności
(większość muzyki zespołu to kompozycje Tilo). Znamienne, że na
koncertach artystka stoi/siedzi z boku, przy keyboardzie, ale zawsze ma
przy ustach niewielki mikrofon, który umożliwia jej wyśpiewywanie
“swoich kwestii” w poszczególnych piosenkach. Czasem Anne wychodzi na
środek sceny i wtedy Tilo zastępuje ją przy instrumencie klawiszowym.
Dzieje się tak wówczas, gdy kobieta ma do zaśpiewania któryś ze “swoich”
utworów. Ale kawałki wykonywane w całości lub w zdecydowanej większości
przez Nurmi stanowią margines repertuaru Lacrimosy. Szczerze mówiąc,
doliczyłam się ich zaledwie dwunastu: “No Blind Eyes Can See” (1995),
“Not Every Pain Hurts” (1997), “Make It End” (1997), “The Turning Point”
(1999), “Senses” (2001), “Vankina” (2001), “Apart” (2003), “My Last
Goodbye” (2005), “A Prayer For Your Heart” (2009), “If The World Stood
Still A Day” (2012), “Thunder And Lightning” (2015), “My Pain” (2017).
Anne w dużej mierze odpowiada za wizerunek i autoprezentację duetu,
ponieważ jest także projektantką mody, krawcową i fotografem. Jakby tego
było mało, Finka posiada zdolności i zamiłowania kulinarne. Czy
Wolffowie mają dzieci? Po Internecie krąży plotka, że Tilo i Anne
doczekali się córki, ale dotychczas nie udało mi się pozytywnie
zweryfikować tego doniesienia. Zdołałam za to ustalić, że Wolffowie mają
dwóch synów, którzy noszą imiona Tristan Alexander i Tizian Immanuel
(WOW! Na płycie “Sehnsucht“ z 2009 roku w chórku dziecięcym śpiewa jakiś
Tristan Alexander!). Chłopcy otrzymali nazwisko po ojcu, a obywatelstwo
po matce. Od 19 kwietnia 2016 roku Tilo, Anne, Tristan i Tizian są
obywatelami gminy Riehen i kantonu Bazylea-Miasto. Potwierdza to
Eleonore Spiniello-Behret na łamach lokalnego pisemka “Riehener Zeitung”
(29 kwietnia 2016 roku, Riehener-zeitung.ch).<br />
<br />
[2] Ciekawostka: w Kościele rzymskokatolickim urząd papieski jest
nieomylny. Jeżeli osoba piastująca ten urząd popełnia jakikolwiek błąd w
kwestii wiary, to znaczy, że nie jest już papieżem, albowiem prawdziwy
Ojciec Święty nigdy by nie zbłądził. Może Główny Apostoł NAK też
przestał być Głównym Apostołem? [Prywata: podzielam opinię katotradsów,
że Novus Ordo - Vaticanum Secundum (modernistyczny porządek ustanowiony
na Soborze Watykańskim II) ma niewiele wspólnego z autentyczną doktryną i
liturgią rzymskokatolicką. Zastanawiam się, czy “papież” (?) Franciszek
nie jest jakimś dynamitem mającym rozsadzić KrK od wewnątrz. Utrzymuję,
że liberalny kler ośmiesza Kościół skuteczniej niż niejeden
antyklerykalny satyryk]<br />
<br />
[3] “Za datę powstania pierwszego solarium przyjmuje się rok 1975, kiedy
to Friedrich Wolff wyprodukował pierwszą świetlówkę UV i zaobserwował,
że promienie UVB syntetyzują witaminę D3 i aktywują proces produkcji
pigmentu. Lampy następnie umieszczono pod akrylową powłoką, która
przepuszczała promienie ultrafioletowe, i tak oto powstało pierwsze
urządzenie zwane dziś solarium. Wprawdzie celem Wolffa nie było
opalanie, a leczenie za pomocą promieni ultrafioletowych chorób skóry,
jednak fakt, że ‘sztuczne słońce’ nie tylko leczyło, ale i dawało piękną
opaleniznę spowodował, że powstała nowa usługa, która z powodzeniem
działa do dziś” [cytat z tekstu “Bezpieczne i zdrowe opalanie w
solarium” zamieszczonego na stronie Solarium.net.pl]<br />
<br />
[4] Chodzi o Dissociative Identity Disorder, czyli dysocjacyjne
zaburzenie tożsamości (chorobę psychiczną, na której podobno bazuje
kontrola umysłu Monarch). Inna nazwa schorzenia: MPD - Multiple
Personality Disorder, osobowość wieloraka. Fenomen DID/MPD polega na
tym, że w jednym ciele mieszkają liczne osobowości, które mają różne
charaktery/temperamenty/uzdolnienia i zazwyczaj nie wiedzą o sobie
nawzajem. Konspiracjoniści wierzą, że Iluminaci - poprzez przemoc
fizyczną, psychiczną i seksualną - umyślnie wywołują tę przypadłość w
niewinnych dzieciach. Po co? Żeby móc zaprogramować każdą personę do
wykonywania określonych (często skrajnie odmiennych!) zadań. Teoria
spiskowa o projekcie Monarch nie wzięła się z powietrza. Jej fundamentem
jest wiedza o autentycznym projekcie MK-ULTRA, który był realizowany
przez CIA w latach 50. i 60. XX wieku. Nielegalne eksperymenty, jakie
wówczas prowadzono, miały związek z zimnowojennym wyścigiem zbrojeń. Czy
w repertuarze Lacrimosy są piosenki wzbudzające skojarzenia z kontrolą
umysłu Monarch? Aktualnie przychodzą mi do głowy dwa tytuły: “Diener
Eines Geistes” (1992) i “Erinnerung” (1993). Pierwszy z tych utworów
ukazuje konflikt między poszczególnymi kawałkami rozbitej psychiki, a
drugi - porusza problem bolesnych wspomnień z dzieciństwa.<br />
<br />
[5] Przyznam, że odkryłam te teledyski bardzo późno, gdy miałam już
ukończoną większą część niniejszego artykułu. Znaleziska, o których
mowa, nie tylko mnie zaskoczyły, ale wręcz pokrzyżowały mi plany.
Chciałam bowiem napisać coś w stylu: “Kariera muzyczna Tilo Wolffa to
ewolucja w stronę coraz większego konserwatyzmu”. Obecnie jestem
zmuszona wycofać się z tego twierdzenia. Gdyby analizowane video clipy
miały charakter archiwalny, tzn. powstały przed dołączeniem twórcy do
grona duchownych chrześcijańskich, nie sprawiałyby mi żadnego
dyskomfortu. Wiem przecież, że w przeszłości Tilo nie bał stosować
różnorakich prowokacji artystycznych. Znam teledysk “Satura” z 1993
roku, który stanowi coś w rodzaju mroczniejszej wersji “Like a Prayer”
Madonny*. Obejrzałam filmiki “Copycat” (1995), “Stolzes Herz” (1996) i
“Siehst Du Mich Im Licht?” (1997), które czerpią pełnymi garściami z
subkultury BDSM. Przeczytałam tłumaczenia utworów “Crucifixio” (1993) i
“Schakal“ (1994). Sądziłam jednak, że prowokacje obyczajowe Wolffa
skończyły się na początku XXI wieku, a prowokacje religijne - już w
połowie lat 90. poprzedniego stulecia. Myliłam się. Uznaję swój błąd. I
naprawdę, nie przeszkadzają mi same wybryki Tilo, bo szokowanie leży w
naturze artysty. Przeszkadza mi to, że ten człowiek wrócił do swoich
starych grzechów, będąc już od dawna praktykującym kapłanem. Pewne
rzeczy nie licują z godnością księdza. Czy to hipokryzja, czy
rozdwojenie jaźni?! Aha, jeszcze jedno. Niektórzy badacze twierdzą, że
osoby o skłonnościach masochistycznych wykazują tendencję do popadania w
dewocję religijną. Przyczyną tego zjawiska jest głębokie pragnienie,
żeby całkowicie zatracić się w miłości do kogoś uwielbianego,
wywyższanego, podziwianego, a zarazem surowego, apodyktycznego i
mającego nad nami władzę. Różne formy, mechanizm ten sam. Nie próbuję
przez to skonstatować, że chrześcijaństwo jest religią
sadomasochistyczną, tylko dowieść, że czasem ludzie działają z bardzo
niskich pobudek (świadomie lub nieświadomie). [*Drodzy teoretycy
spiskowi! Jeśli będziecie kiedyś oglądać video clip “Satura” Lacrimosy,
to przypomnijcie sobie złowieszcze słowa Arizony Wilder: “I tej nocy
jest wiele rozlewu krwi i składa się ofiary Szatanowi“, “I gra tę rolę
Wielkiego Oszusta Szatana tej nocy Halloween w tym kościele”. Ostrzegam!
Jednostki wrażliwe religijnie mogą uznać ten teledysk za bluźnierczy!]<br />
<br />
<br />
<b>ŹRÓDŁA WIEDZY<br />
O LACRIMOSIE I SNAKESKIN:</b><br />
<br />
1. Witryna internetowa Lacrimosa.ch<br />
2. Witryna internetowa Lacrimosa.life<br />
3. Witryna internetowa Lacrimosaforever.com<br />
4. Witryna internetowa Lacrimosa.rockmetal.art.pl<br />
5. Witryna internetowa Stille.prv.pl<br />
6. Witryna internetowa Snakeskin.ch<br />
7. Profil Lacrimosy na Facebooku: LacrimosaOfficial<br />
8. Profil Lacrimosy na Twitterze: LacrimosaBand<br />
9. Profil Lacrimosy na YouTube: LACRIMOSAofficial<br />
10. Profil Tilo Wolffa na Instagramie: Lacrimosa_Official<br />
11. Polska, angielska i niemiecka Wikipedia<br />
12. Zbiór tekstów piosenek Lyrics.wikia.com<br />
13. Ustalenia własne wynikające z słuchania utworów Lacrimosy i
Snakeskin, a także z oglądania zdjęć, obrazków, teledysków, nagrań
koncertowych oraz innych materiałów dotyczących Tilo Wolffa i Anne Nurmi<br />
<br />
<b>ŹRÓDŁA WIEDZY<br />
O INTERESACH I LOKALIZACJI WOLFFÓW:</b><br />
<br />
1. “Hall of Sermon Publishing, Tilo Wolff” [Easymonitoring.ch]<br />
2. “Hall of Sermon Publishing, Tilo Wolff” [Moneyhouse.ch]<br />
3. “Hall of Sermon GmbH” [Moneyhouse.ch]<br />
4. “Hall of Sermon GmbH. SOGC notifications” [Moneyhouse.ch]<br />
5. “Wolf-Tilo gen. Tilo Wolff-Nurmi” [Moneyhouse.ch]<br />
6. “Adress-Suche. Liste von Marken und Gesuche, welche mit der Adresse ‘Tilo Wolff’ zu tun haben” [Wirtschaft.ch]<br />
7. “Adress-Suche. Liste von Marken und Gesuche, welche mit der Adresse ‘Tilo Wolff Hall of Sermon’ zu tun haben” [Wirtschaft.ch]<br />
8. “Markenregister/Tilo+Wolff/Riehen/01335/2007” [Wirtschaft.ch]<br />
9. “Markenregister/LACRIMOSA/Tilo+Wolff+Hall+of+Sermon/Riehen/07965/1992” [Wirtschaft.ch]<br />
10. “Markenregister/LACRIMOSA/Tilo+Wolff/Rheinfelden/07692/1992” [Wirtschaft.ch]<br />
11. “Hall of Sermon” [Myspace.com/hallofsermon]<br />
12. “Hall of Sermon Shop” [Hos-shop.com]<br />
13. “Friedrich Wolff AG” (3162484691) [Moneyhouse.ch]<br />
14. “GfMI Gesellschaft fur Management-Innovation mbH” (20088440501) [Moneyhouse.ch]<br />
15. “Results for Tilo Wolff” [Moneyhouse.ch/en/pp/tilo-wolff]<br />
16. “Results for Anne Wolff” [Moneyhouse.ch/en/pp/anne-wolff]<br />
17. “Results for Friedrich Wolff” [Moneyhouse.ch/en/pp/friedrich-wolff]<br />
18. “Results for Ursula Wolff” [Moneyhouse.ch/en/pp/ursula-wolff]<br />
19. “Results for Joerg Wolff” [Moneyhouse.ch/en/pp/joerg-wolff]<br />
20. “Results for Frank Wolff” [Moneyhouse.ch/en/pp/frank-wolff]<br />
21. “Results for Felix Wolff” [Moneyhouse.ch/en/pp/felix-wolff]<br />
22. “Results for Corinna Oechsle” [Moneyhouse.ch/en/pp/corinna-oechsle]<br />
23. “Der Erfinder des Solariums gibt nicht auf” [“Badische Zeitung“, Badische-zeitung.de]<br />
24. “Der Name Wolff steht fur Besonnung” [Medikos-wolff.com]<br />
25. “Research Award of the Jorg Wolff Foundation: Arnold Rikli Award 2016” [Aliya Anwar, Blogs.rsc.org]<br />
26. “A short overview of the company roots of JW Holding” [Jw-holding.de]<br />
27. “Skin tanning apparatus. United States of America Patent. Patent no 4703184” [Patentbuddy.com]<br />
28. “European Patent Office - EP 0023311 B2” (“Neue Europaische
Patentschrift. Veroffentlichungsnummer: 0 023 311 B2”) [plik PDF,
Patentimages.storage.googleapis.com]<br />
29. “Elektrisches Lichtbad - European Patent Office - EP 0275817 A1”
(“Europaische Patentanmeldung. Veroffentlichungsnummer: 0 275 817 A1”)
[plik PDF, Patentimages.storage.googleapis.com]<br />
30. “Bestrahlungslampe zur Erhohung des Vitamin D3-Spiegels einer Person
- European Patent Office - EP 0427917 A2” (“Europaische
Patentanmeldung. Veroffentlichungsnummer: 0 427 917 A2”) [plik PDF,
Patentimages.storage.googleapis.com]<br />
31. “Exklusives Wohnen im Grunen. Im Hinterengeli 14, 4125 Riehen“ [Home.ch]<br />
32. “Wolff, Friedrich und Ursula (-Bischoff)” [Tel.search.ch]<br />
33. “Frank Wolff” (frankywolff) [Facebook.com]<br />
34. “Christoph Wolff” (christoph.wolff.391) [Facebook.com]<br />
35. “Solarium. Historia solarium” [Pl.wikipedia.org/wiki/Solarium#Historia_solarium]<br />
36. “Indoor tanning. History” [En.wikipedia.org/wiki/Indoor_tanning#History]<br />
37. “Bezpieczne i zdrowe opalanie w solarium” [“Solarium & Fitness”, Solarium.net.pl]<br />
38. Eleonore Spiniello-Behret, “Aufnahme in das Burgerrecht der Gemeinde Riehen” [“Riehener Zeitung”, Riehener-zeitung.ch]<br />
<br />
<b>ŹRÓDŁA WIEDZY<br />
O ŻYCIU RELIGIJNYM WOLFFÓW:</b><br />
<br />
1. “Tilo Wolff” + Riehen [wyniki wyszukiwania Google]<br />
2. “Suche. Suchen nach” (trzeba wpisać zapytanie “Tilo Wolff” i nacisnąć
przycisk “Suche”. Pojawią się wówczas wyniki wyszukiwania opatrzone
nagłówkiem “Suche nach ‘tilo’ und ‘wolff‘”)
[Riehen.nak.ch/servicemenu/suche]<br />
3. “Besuch des Bezirksapostels” (Riehen, 13 lutego 2013 roku. Tilo Wolff
odbiera gratulacje z okazji awansu na pełnoprawnego księdza)
[Riehen.nak.ch/news/?berID=2951]<br />
4. “Taufe Simon Emmanuel Dappen” (Riehen, 7 września 2014 roku. Tilo
Wolff chrzci urocze niemowlę) [Riehen.nak.ch/news/?berID=4619]<br />
5. Lacrimosafan - “Neuapostolische Kirche” (pokaźny zbiór fotografii
zgromadzony przez rosyjskich fanów Lacrimosy. Jak się okazuje, grafiki
zostały skopiowane ze stron różnych parafii nowoapostolskich. Wydarzenia
uwiecznione na obrazkach miały miejsce w miejscowościach: Riehen,
Oberwil, Tenniken i Bazylea) [Vk.com/album-290858_208397571]<br />
6. Lacrimosafan - “Neuapostolische Kirche. View comments” (dodatkowa
fotografia wklejona przez Alexandra Petrovsky’ego)
[Vk.com/album-290858_208397571?act=comments]<br />
7. “Himmelfahrt - Der Stammapostel erobert Basel” (Bazylea, 29 maja 2014
roku. Rosjanie przeoczyli zdjęcie numer 1, na którym jest Tilo)
[Nak.ch/nc/news/nak-schweiz/?archivYear=2014&start=4081-1401919200&berID=4063]<br />
8. “Amter-Treff ‘Seelsorge‘” (Bazylea, 24 stycznia 2011 roku. Tilo jest
na zdjęciu numer 1)
[Nak.ch/nc/news/nak-schweiz/?archivYear=2011&start=1806-1295737200&berID=1807]<br />
9. “1.November 2015 - Entschlafenen-Gottesdienst” (Riehen, 1 listopada
2015 roku. Tilo i Anne są na zdjęciu numer 1)
[Riehen.nak.ch/news/?start=&berID=5467]<br />
10. “Kindertag 2016 im Bezirk Basel” (Reinach, 4 września 2016 roku.
Tilo i Anne są na zdjęciu numer 2. Anne jest ponadto na zdjęciu numer 9)
[Bezirk-basel.nak.ch/news/?berID=6200]<br />
11. “Kindergottesdienst vom 19. Marz 2017 in Oberwil” (Oberwil, 19 marca
2017 roku. Tilo i Anne są na zdjęciu numer 6. Tilo jest ponadto na
zdjęciu numer 1) [Oberwil.nak.ch/news/?berID=6682]<br />
12. “Gottesdienst mit Apostel Burren” (Riehen, 6 sierpnia 2014 roku. W
tekście jest wzmianka o Franku Wolffie. Obaj bracia są widoczni na
zdjęciu numer 2. Frank znajduje się także na zdjęciu numer 4)
[Riehen.nak.ch/news/?berID=4269]<br />
13. “Neuer Vorsteher fur die Gemeinden Pratteln und Rheinfelden”
(Rheinfelden, 25 sierpnia 2010 roku. W tekście jest wzmianka o Feliksie
Wolffie. Felix znajduje się także na jedynym zdjęciu dołączonym do
newsa) [Nak.ch/nc/news/nak-schweiz/?berID=1559]<br />
14. “Festgottesdienst mit Apostel Wolfgang Eckhardt in Lorrach”
(Lorrach, Niemcy, 7 października 2012 roku. W tekście jest wzmianka o
Corinnie i Hansie Oechsle. Zapewne są oni również widoczni na zdjęciach)
[Nak-loerrach.de/db/8519/Aktuelles/Festgottesdienst-mit-Apostel-Wolfgang-Eckhardt-in-Loerrach]<br />
<br />
<b>ŹRÓDŁA WIEDZY<br />
O KOŚCIELE NOWOAPOSTOLSKIM:</b><br />
<br />
1. “Catechism of the New Apostolic Church” [plik PDF dostępny na stronie Nak.org]<br />
2. Andreas Fincke, Michael Utsch - “Kościół nowoapostolski” [plik PDF dostępny na stronie Weltanschauungsfragen.de]<br />
3. Victor Kuligin - “The New Apostolic Church” [“Africa Journal of
Evangelical Theology”, plik PDF dostępny na stronie
Biblicalstudies.org.uk]<br />
4. Eryl Davies - “Concerning Cults - New Apostolic Church (1)” [“Evangelical Times”, Evangelical-times.org]<br />
5. Eryl Davies - “Concerning Cults - New Apostolic Church (2)” [“Evangelical Times”, Evangelical-times.org]<br />
6. Eryl Davies - “Concerning Cults - New Apostolic Church (3)” [“Evangelical Times”, Evangelical-times.org]<br />
7. Timothy C. Hanline - “Life Line to Members of the New Apostolic
Church” (witryna internetowa byłego kapłana nowoapostolskiego z Karoliny
Północnej) [Lifelinetonac.com]<br />
8. David J. Stewart - “New Apostolic Church Exposed!” [Jesus-is-savior.com]<br />
9. Dariusz Bruncz - “Kościół Nowoapostolski i Stasi” [Ekumenizm.pl]<br />
10. Armin - “This document is about the doctrine of the New Apostolic Church (NAC)” [Naki.de]<br />
11. “What is the New Apostolic Church, and what do they believe?” [Gotquestions.org]<br />
12. “The New Apostolic Church: The one true church or another erroneous sect?” [Acfar.org]<br />
13. “The Truth About the New Apostolic Church” [Ibtministries.org]<br />
14. “The Bible - Word of God - Versus Errors of - ‘New Apostolic Church‘” [Menorah.org]<br />
15. “New Apostolic Church Chief Apostle Schneider Q&A On Current
Church Doctrine” [YouTube.com, Qft Nac,
channel/UC-0K3yPSxFJh3xvx89XIjQQ, watch?v=jm8vlvqRXQg]<br />
16. “Redeemed - Reflecting on Service for the Departed | 2016”
[YouTube.com, NACTV New Apostolic Church, user/nactvcape,
watch?v=87zsMK3LWEI]<br />
17. “NAC Holy Sealing Service” [YouTube.com, Nac Videos, channel/UCSk3TUih-hfZgusDHd76zyA, watch?v=SWkV180a_tQ]<br />
18. “Kościół Nowoapostolski” [Ekumenizm.wiara.pl]<br />
19. “Apostoł w każdym zborze. Kościół Nowoapostolski w Polsce” [Ekumenizm.wiara.pl]<br />
20. “Chronologia eschatologii według Kościoła Nowoapostolskiego” [Ekumenizm.wiara.pl]<br />
21. “Friedrich Bischoff Verlag” [Bischoff-verlag.de]<br />
22. Nak.org, Nak.org.pl, Nak.ch, Nac.today/en<br />
23. Polska, angielska i niemiecka Wikipedia<br />
<br />
<b>INNE ŹRÓDŁA WIEDZY:</b><br />
<br />
1. “Biblia Tysiąclecia. Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu”
[wydawnictwo “Pallotinum“, Poznań 2003, elektroniczna edycja dostępna na
stronie Biblia.deon.pl]<br />
2. “Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu w przekładzie polskim W.O.
Jakuba Wujka S.J.” [Wydawnictwo Apostolstwa Modlitwy, Kraków 1962, plik
PDF dostępny na stronie Madel.jezuici.pl]<br />
3. Wikipedia, Google Maps, Google Street View, Google Translate
(podstawowe informacje o geografii Szwajcarii i Niemiec, podziale
administracyjnym tych państw, miejscowościach wchodzących w ich skład,
wyglądzie różnych budynków, arkanach języka niemieckiego itd.)<br />
4. Vigilantcitizen.com, Pseudoccultmedia.net<br />
5. “Origins and Techniques of Monarch Mind Control” [Vigilantcitizen.com]<br />
6. “Korzenie i techniki kontroli umysłu ‘Monarch‘” [Ukrytawladza.wordpress.com]<br />
7. “Prelekcja o Greenbaumie: Program kontroli umysłu” [Radtrap.wordpress.com]<br />
8. “Przerażający Sekret Ameryki… Kontrola Umysłu” [Davidicke.pl/forum]<br />
9. “Rewelacje Bogini Matki” [Davidicke.pl]<br />
10. “Revelations of a Mother Goddess 09 17 PL rewelacje bogini matki”
[YouTube.com, diamentowa brzoza, channel/UCr7saRj3eykaaqxxULS3snA,
watch?v=pvh6SStqR5M]<br />
11. Pozostałe części “Revelations of a Mother Goddess” [YouTube.com, diamentowa brzoza, channel/UCr7saRj3eykaaqxxULS3snA]<br />
12. “1927 Metropolis (restored) part 2/3” (TV Arte) [YouTube.com, George Orwell, user/OfficialUtubeUser, watch?v=RK_hTPyK50w]<br />
13. “Madonna - Like A Prayer (Official Music Video)” [YouTube.com, QueenMadonnaHD, user/QueenMadonnaHD, watch?v=BMZtrsuv508]<br />
14. “Dominikanie - Lady Gaga (cover ‘Bad Romance‘)” [YouTube.com, MIDI Online, user/pitosz1975, watch?v=aP74qJBWsKY]<br />
15. “Dominikanie i parafianie (cover ‘Ona tańczy dla mnie‘)” [YouTube.com, MIDI Online, user/pitosz1975, watch?v=Inpww-lezxE]<br />
16. “Taniec w kościele - Uwaga, mocne” [YouTube.com, Sandra Szczęsna, channel/UC-XkpAn0K2Bim5RMe-c1XEA, watch?v=wJN9tE9r6eo]<br />
17. “Cyrk w kościele III Niedziela Adwentu” [YouTube.com, Sandra
Szczęsna, channel/UC-XkpAn0K2Bim5RMe-c1XEA, watch?v=gt3lexPBr00]<br />
18. “Profanacja następnego kościoła - W kościele, w którym się śpiewa
‘idzie sobie krasnoludek‘” [YouTube.com, Sandra Szczęsna,
channel/UC-XkpAn0K2Bim5RMe-c1XEA, watch?v=yk5UvEWH_JQ]<br />
19. “Ann Barnhardt, Pociąć ten bzdet: 32 Pytania i dosadne odpowiedzi
dotyczące Kościoła Katolickiego i antypapieża Bergoglio”
[Wobronietradycjiiwiary.wordpress.com]<br />
20. “Czy Franciszek to fałszywy prorok?” (posoborowy blog rzymskokatolicki) [Franciszekfalszywyprorok.wordpress.com]<br />
21. “Msza Święta Katolicka” (witryna sedewakantystyczna) [Msza.com.pl]<br />
22. “Ultra montes - sede vacante” (witryna sedewakantystyczna) [Ultramontes.pl]<br />
23. “Herezje Karola Wojtyły ‘Jana Pawła II’” [Msza.com.pl]<br />
24. “Herezja Jana Pawła II” [Ultramontes.pl]<br />
25. Donald J. Sanborn - “Przygotowania Benedykta XVI do zniesienia limbusa i ogłoszenia nowej herezji” [Msza.com.pl]<br />
26. Mario Derksen - “Habemus Bergoglio. Antypapież Franciszek i soborowy kościół” [Ultramontes.pl]<br />
27. Ks. prof. Michał Poradowski - “Masoneria w Kościele” (fragment
książki “Problemy II Soboru Watykańskiego”)
[W.kki.com.pl/piojar/polemiki/kosciol]<br />
28. Fritz Springmeier, Cisco Wheeler - “The Illuminati Formula Used to
Create an Undetectable Total Mind Controlled Slave” [plik PDF dostępny
na stronie Loveforlife.com.au]<br />
29. Fritz Springmeier, Cisco Wheeler - “Deeper Insights into the Illuminati Formula” [plik PDF dostępny na stronie Whale.to]<br />
30. Cathy O’Brien, Mark Phillips - “Trance-Formation of America” [plik PDF dostępny na stronie Freeyourmindaz.com]<br />
31. Brice Taylor - “Thanks for the Memories” [plik PDF dostępny na stronie Files.meetup.com]<br />
32. Ron Patton - “Project Monarch: Nazi Mind Control” [w: Brice Taylor - “Thanks for the Memories”, Files.meetup.com]<br />
33. Anton Szandor LaVey - “Biblia Szatana” [Docer.pl]<br />
34. Stuart L. Charme - “Religion and the Theory of Masochism” [Academia.edu]<br />
35. Kamila Drozd (z d. Krocz), Paulina Stolorz - “Osobowość wieloraka” [Portal.abczdrowie.pl]<br />
36. Natalia Julia Nowak - “Kontrola umysłu - prawda czy teoria spiskowa?” [Njnowak.tnb.pl]<br />
37. Natalia Julia Nowak - “Saturn - planeta Szatana? Mroczne konotacje i teorie spiskowe” [Njnowak.tnb.pl]<br />
38. Natalia Julia Nowak - “Synchromistycyzm. Gra skojarzeń, teorie spiskowe i pogrobowcy Junga” [Njnowak.tnb.pl]<br />
39. Natalia Julia Nowak - “Wiwisekcja Alice’a Coopera. Chrześcijanin, satanista, mormon czy mason?” [Njnowak.tnb.pl]<br />
40. Natalia Julia Nowak - “Na tropie diabła. Tajemnice Black Sabbath” [Njnowak.tnb.pl]<br />
41. Natalia Julia Nowak - “Dziwne teorie Davida Icke‘a” [Njnowak.tnb.pl]<br />
42. Natalia Julia Nowak - “Illuminati i Dajjal. Konspiracjonizm muzułmański w ‘The Arrivals‘” [Njnowak.tnb.pl]<br />
43. Natalia Julia Nowak - “Film ‘Metropolis’ Fritza Langa. Rozbiór na czynniki pierwsze” [Njnowak.tnb.pl]<br />
<br />
<br />
<b>To, co w Lacrimosie cenię najbardziej -<br />
- połączenie metalu z muzyką poważną</b><br />
<br />
“Halt Mich” (CD “Elodia”, 1999)<br />
https://www.youtube.com/watch?v=f5M6N8y6ob8<br />
<br />
“Der Morgen Danach” (CD “Fassade”, 2001)<br />
https://www.youtube.com/watch?v=d3CivmVnOyE<br />
<br />
“The Turning Point” (CD “Elodia“, 1999)<br />
https://www.youtube.com/watch?v=9e4AYDVIZ8M<br />
<br />
“Die Strasse der Zeit” (CD “Stille” 1997)<br />
https://www.youtube.com/watch?v=U43K_RhY3aw<br />
<br />
“Hohelied der Liebe” (CD “Lichtgestalt”, 2005)<br />
https://www.youtube.com/watch?v=TpHm99siylg<br />
<br />
<b>* * *</b><br />
<br />
<b>Teledysk do utworu “Schakal” (1994)</b><br />
https://www.youtube.com/watch?v=XhLVraM9Q68<br />
<br />
<b>Powyższy video clip<br />
kojarzy mi się z wizją czyśćca<br />
według św. Faustyny Kowalskiej<br />
(Uwaga! Przed Vaticanum Secundum<br />
“Dzienniczek” Faustyny<br />
był na Indeksie Ksiąg Zakazanych!)</b><br />
<br />
<i>“Ujrzałam Anioła Stróża, który mi kazał pójść za sobą. W jednej
chwili znalazłam się w miejscu mglistym, napełnionym ogniem, a w nim
całe mnóstwo dusz cierpiących. Te dusze modlą się bardzo gorąco, ale bez
skutku dla siebie, my tylko możemy im przyjść z pomocą. Płomienie,
które paliły je, nie dotykały się mnie. Mój Anioł Stróż nie odstępował
mnie ani na chwilę. I zapytałam się tych dusz, jakie ich jest największe
cierpienie? I odpowiedziały mi jednozgodnie, że największe dla nich
cierpienie to jest tęsknota za Bogiem. Widziałam Matkę Bożą odwiedzającą
dusze w czyśćcu. Dusze nazywają Maryję ‘Gwiazdą Morza‘. Ona im przynosi
ochłodę. Chciałam więcej z nimi porozmawiać, ale mój Anioł Stróż dał mi
znak do wyjścia. Wyszliśmy za drzwi tego więzienia cierpiącego.
[Usłyszałam głos wewnętrzny], który powiedział: Miłosierdzie moje nie
chce tego, ale sprawiedliwość każe. Od tej chwili ściśle obcuję z
duszami cierpiącymi”</i> (cyt. za: “Dzienniczek Siostry Faustyny”, “Nasza Arka. Miesięcznik Rodzin Katolickich”, Nasza-arka.pl)<br />
Natalia Julia Nowakhttp://www.blogger.com/profile/07476661304473409593noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6323389487013129445.post-59410910807882922692017-03-29T05:01:00.000-07:002017-03-29T05:01:20.790-07:00Ksiądz - Żołnierz Wyklęty! Niezwykły dowódca ROAK<i>“Ksiądz Stanisław Domański<br />
akceptował działalność<br />
o charakterze samoobrony,<br />
a nigdy nie dopuszczał<br />
do bezsensownego rozlewu krwi.<br />
W wyniku działalności<br />
jego organizacji<br />
po stronie sił represji<br />
nie zginął ani jeden człowiek”</i><br />
<br />
<b>Grzegorz Sado,<br />
“Nasz Dziennik”, 28-11-2009<br />
(cyt. za: Interaktywna Polska)<br />
<br />
<br />
Naturalny lider</b><br />
<br />
Stanisław Domański, późniejszy ksiądz, przyszedł na świat 10 maja 1914
roku. Urodził się w Strzyżowicach, niewielkiej wiosce położonej 7
kilometrów na południowy zachód od Opatowa (Wyżyna
Opatowska/Sandomierska nieopodal Gór Świętokrzyskich). Rodzice chłopca,
Filip Domański i Anna z domu Ozdoba, zajmowali się uprawą roli.
Posiadali skromne gospodarstwo, które przy odpowiednim wysiłku pozwalało
na utrzymanie trojga dzieci. Stanisław uczęszczał do szkół powszechnych
w Strzyżowicach i Mydłowie, a potem został przyjęty do prywatnego
Gimnazjum Koedukacyjnego im. Bartosza Głowackiego w Opatowie. Dyrektorem
tej placówki był ksiądz Antoni Prugel - charyzmatyczna postać, która
sprawiła, że młody Staszek postanowił zostać duchownym
rzymskokatolickim. Głęboka religijność, jaką nosił w sobie Domański,
wynikała również z wychowania w atmosferze pobożności i bogobojności. W
rodzinie naszego bohatera ważne były także idee patriotyczne, które
stały się podstawą jego niepodległościowego światopoglądu. Stanisław
Domański już jako gimnazjalista był człowiekiem energicznym,
optymistycznym, towarzyskim oraz nastawionym na aktywne kształtowanie
rzeczywistości. Działał w Związku Harcerstwa Polskiego, uwielbiał
górskie wędrówki i sporty zespołowe (szczególnie interesowały go piłka
nożna i siatkówka). Miał wielu przyjaciół, wykazywał cechy naturalnego
lidera. W 1934 roku zdał maturę i wstąpił do Wyższego Seminarium
Duchownego w Sandomierzu. Po kilku latach nauki został diakonem
(kwiecień 1939), a następnie pełnoprawnym księdzem (czerwiec 1939).
Sakrament kapłaństwa otrzymał z rąk biskupa sandomierskiego Jana Kantego
Lorka.<br />
<br />
<br />
<b>Ceniony i lubiany</b><br />
<br />
Msza prymicyjna Stanisława Domańskiego odbyła się w wiosce Sulisławice,
29 kilometrów na południe od Opatowa. Dzień później początkujący
duchowny otrzymał swoją pierwszą, a zarazem ostatnią parafię w życiu -
został wikariuszem kościoła pw. św. Zygmunta w Siennie. Gdzie leży
Sienno? Wieś, o której rozmawiamy, wchodzi dziś w skład powiatu
lipskiego województwa mazowieckiego. W czasach księdza Stanisława była
ona częścią powiatu iłżeckiego województwa kieleckiego. Co do samego
powiatu iłżeckiego, jego stolicą nie była Iłża, tylko
Starachowice-Wierzbnik, obecnie znane jako Starachowice (miasto
powiatowe na Kielecczyźnie, w województwie świętokrzyskim, ale w
diecezji radomskiej. Iłża, leżąca 22 kilometry na północny wschód od
Starachowic, podlega aktualnie powiatowi radomskiemu województwa
mazowieckiego). Ludność Sienna bardzo szybko pokochała swojego nowego
duszpasterza. Ksiądz Domański dał się bowiem poznać jako kapłan
życzliwy, sympatyczny i przyjaźnie nastawiony do otoczenia. Miał
doskonały kontakt z dziećmi i nastolatkami, dla których - z racji
młodego wieku - był kimś w rodzaju starszego brata. Ale to jeszcze nie
wszystko. Po przybyciu do Sienna duchowny w pełni rozwinął się jako
społecznik, któremu nigdy nie brakowało sił do udziału w akcjach na
rzecz lokalnej wspólnoty. Chętnie uczestniczył w przedsięwzięciach o
charakterze kulturalnym, słynął ze znakomitych (niejednokrotnie
patriotycznych) kazań. Przypisywano mu talenty oratorskie i uzdolnienia
wokalne. Prawdopodobnie dysponował donośnym głosem. Gdy śpiewał podczas
odprawiania pogrzebów, okazywał się słyszalny w całej okolicy. Trzy
letnie miesiące 1939 roku minęły jak oka mgnienie.<br />
<br />
<br />
<b>Kapelan AK</b><br />
<br />
Wybuch II wojny światowej pozwolił księdzu Stanisławowi wznieść się na
wyżyny patriotycznego kaznodziejstwa. Umocnił również jego pozycję jako
miejscowego autorytetu. To właśnie wtedy, podczas okupacji niemieckiej,
Domański zaczął wygłaszać swoje najbardziej płomienne kazania, które
inspirowały wiernych do stawiania oporu najeźdźcy. Wzruszającym
przemówieniom często towarzyszyły melodie polskich pieśni narodowych,
grane na żywo przez utalentowanego organistę, Janusza Chorosińskiego.
Nasz bohater nie tylko wspierał lokalnych niepodległościowców, ale także
czynnie uczestniczył w działaniach konspiracyjnych. Od roku 1941 był
kapelanem Związku Walki Zbrojnej, czyli późniejszej Armii Krajowej. Do
jego najbardziej zaszczytnych obowiązków należało zaprzysięganie nowych
członków ZWZ-AK. Ksiądz Stanisław dużo czasu spędzał z polskimi
partyzantami. Widziano go nawet na Wykusie, słynnym wzniesieniu pod
Starachowicami, które w XIX wieku służyło wojskom Mariana Langiewicza, a
w następnym stuleciu - m.in. żołnierzom Henryka Dobrzańskiego “Hubala” i
Jana Piwnika “Ponurego”. Duchowny zajmował się ponadto kolportażem
antynazistowskich ulotek, nasłuchem radiowym, aprowizacją leśnych
oddziałów, roznoszeniem tajnej korespondencji, ukrywaniem osób
poszukiwanych przez gestapo oraz ewidencjonowaniem aresztowanych,
zaginionych i pomordowanych duszpasterzy. W lipcu 1944 roku Domański
został mianowany kapelanem wszystkich jednostek AK operujących w
obwodzie iłżeckim. Podczas akcji “Burza” towarzyszył 1. Batalionowi 3.
Pułku Piechoty Legionów Armii Krajowej (okolice Końskich). Jesienią 1944
roku otrzymał Krzyż Walecznych.<br />
<br />
<br />
<b>Dowódca ROAK</b><br />
<br />
Ksiądz Stanisław, podobnie jak wielu innych akowców, był krytycznie
nastawiony do Armii Czerwonej “wyzwalającej” polskie ziemie spod
okupacji niemieckiej. Zdawał sobie sprawę z faktu, że Sowieci, którzy
przekroczyli granice naszej Ojczyzny, nie zrezygnują łatwo ze swojej
zdobyczy. Rozumiał, że komunistyczny reżim, budowany przez grupę
radzieckich kolaborantów, jest systemem totalitarnym, opresyjnym i w
pełni dyspozycyjnym względem Moskwy. Złe przeczucia, jakie dręczyły
Domańskiego już od 1944 roku, znalazły swoje odzwierciedlenie w
dramatycznych kazaniach kierowanych do sienneńskich parafian. Kapłan nie
miał wątpliwości, że w Polsce zaczyna się właśnie nowa okupacja, tym
razem grożąca wynarodowieniem społeczeństwa. Podczas sylwestrowej Mszy
świętej 1944/1945 pozwolił sobie nawet stwierdzić, że nad naszą Ojczyzną
wisi “czerwona płachta” pochodząca ze Wschodu. Duchowny otwarcie mówił o
swoich obawach związanych z doktryną marksistowsko-leninowską,
niezwykle wrogą wobec rzymskiego katolicyzmu. Na początku 1945 roku
ksiądz Stanisław zdecydował się aktywnie przeciwstawić bolszewickim
porządkom. Wstąpił do organizacji “NIE” (“Niepodległość”) -
antykomunistycznej struktury zarządzanej przez generała Augusta Emila
Fieldorfa “Nila”. Kilka miesięcy później, prawdopodobnie w maju, założył
własne ugrupowanie, którego szeregi zasilili ludzie doświadczeni w
walce z Niemcami. Organizacja liczyła około czterdziestu osób. Historycy
uznają ją za element szerszego zjawiska, jakim był ROAK - Ruch Oporu
Armii Krajowej. Domański, major używający swojego starego pseudonimu
“Cezary”, utrzymywał też luźny kontakt ze Zrzeszeniem “WiN“.<br />
<br />
<br />
<b>Podwójny żywot</b><br />
<br />
Grupa księdza Stanisława nie była oddziałem leśnym, co odróżniało ją od
naszego stereotypowego wyobrażenia o Żołnierzach Wyklętych jako
antykomunistycznych partyzantach. Członkowie tej organizacji wiedli
podwójny żywot. Mieli stałe miejsca zamieszkania i udawali zwyczajnych
obywateli, a jednocześnie prowadzili systematyczne działania przeciwko
bierutowskiej dyktaturze. Sam Domański godził rolę dysydenta z rolą
duszpasterza i katechety. Ugrupowanie, którym kierował, uciekało się do
akcji propagandowych i militarnych. Rodziło to pewien paradoks. Ksiądz
Stanisław, jako dowódca ROAK, był odpowiedzialny za wszelkie poczynania
swoich podwładnych. Uważał wszakże, iż kapłanowi nie wypada walczyć z
bronią w ręku, dlatego osobiście posługiwał się jedynie słowem. Szefem
do spraw działań zbrojnych był kapral Jan Wiśniewski “Sęp” i to właśnie
on realizował te mniej pacyfistyczne przedsięwzięcia organizacji. Należy
tutaj podkreślić, że wszystkie akcje militarne podejmowane w imieniu
Domańskiego były przeprowadzane w duchu chrześcijańskiego miłosierdzia,
czyli z poszanowaniem życia i zdrowia atakowanych przeciwników.
Żołnierze dbali o to, aby ich napady były jak najmniej krwawe. Rozbroili
kilka posterunków milicji, urządzili niefortunny “skok” na wytwórnię
spirytusu w Rudzie Kościelnej, próbowali powstrzymać czerwonoarmistów
wywożących do ZSRR polską rogaciznę. Nie stosowali jednak takich metod,
jak likwidowanie pepeerowców czy wydawanie surowych wyroków na
funkcjonariuszy bezpieki. Organizacja księdza Stanisława nadrabiała tę
łagodność radykalną propagandą, w której padało m.in. hasło “Śmierć
komunie!”. Czcza pogróżka czy metafora?<br />
<br />
<br />
<b>“Daj nam, Boże…”</b><br />
<br />
W kolejny sylwestrowy wieczór (1945/1946) Domański znów wzruszył
parafian mocnym, antykomunistycznym kazaniem odnoszącym się do bieżących
wydarzeń społeczno-politycznych. Namawiał słuchaczy, żeby zawsze
pamiętali, iż czerwony sztandar i czerwona gwiazda nie są prawowitymi
symbolami polskości. Zwrócił uwagę na niesprawiedliwy los wielu akowców,
którzy podczas II wojny światowej dzielnie walczyli z hitlerowcami, a
obecnie doświadczają szykan ze strony “polskich“ władz państwowych.
Ksiądz Stanisław zakończył swoją przemowę patetyczną apostrofą, która
stanowiła idealne podsumowanie jego poglądów: “Daj nam, Boże, Polskę nie
białą, nie czerwoną, tylko biało-czerwoną, a nad nią Orzeł Biały w
koronie i Krzyż!”. To pewnie te słowa sprawiły, że komuniści postanowili
przystąpić do ostatecznego rozwiązania kwestii niepokornego duchownego.
Rozbijanie ROAK zaczęło się wprawdzie już kilka tygodni wcześniej, ale
teraz akcje podejmowane przez PUBP w Starachowicach miały zostać
sfinalizowane. W pierwszej połowie stycznia 1946 roku Domański wraz z
częścią swoich podkomendnych wyjechał do Wólki Trzemeckiej, żeby tam
przeczekać spodziewany najazd ubeków na Sienno. Następnie kapłan (i
kilku innych Niezłomnych) przeniósł się na Dolny Śląsk. Droga do
Bielawy, miejsca docelowego, była dość nietypowa, gdyż prowadziła przez
Kraków i Katowice. Przebywając w Mieście Kraka, nasz bohater odbył
rozmowę z kardynałem Adamem Stefanem Sapiehą, cichym zwolennikiem
podziemia niepodległościowego. Ksiądz Stanisław wrócił do Sienna na
początku marca 1946 roku. Wcześniej, ze względu na zły stan zdrowia,
“zaliczył” jeszcze pobyt w będzińskim szpitalu. <br />
<br />
<br />
<b>Męczeńska śmierć</b><br />
<br />
W nocy z 9 na 10 marca 1946 roku Domański i jego dwaj żołnierze, Józef
Cielecki i Stanisław Dmuchalski, zebrali się w domu Franciszka
Stefańskiego, żeby omówić plan swojej rychłej ucieczki do Krakowa.
Duchowny miał bowiem szansę objąć jedną z podkrakowskich parafii.
Spokojną debatę przerwała nieoczekiwana obława. Do Eugeniowa, wioski
Stefańskiego, przybyło 25-30 funkcjonariuszy UB i MO, z którymi Cielecki
i Dmuchalski musieli stoczyć walkę. Strzelanina, podczas której
Dmuchalski zginął, a Domański został ranny w plecy, trwała około trzech
godzin. Kiedy ubecy zagrozili spaleniem szturmowanego obejścia, Cielecki
podjął decyzję o kapitulacji. Wkrótce on, ranny Domański i martwy
Dmuchalski wylądowali na przygotowanym przez bezpieczniaków wozie
(czterej oprawcy usiedli na obolałym duszpasterzu). Aresztanci zostali
przewiezieni do budynku spółdzielni gminnej w Siennie. Rannego kapłana
wciągnięto za nogi na piętro i tam bito przez jakieś pół godziny.
Następnie znowu chwycono go za nogi i ściągnięto na dół po schodach.
Skatowanego duchownego przetransportowano ciężarówką do starachowickiego
szpitala. Ciekawe, że do samochodu wsiadł też ksiądz Włodzimierz
Sedlak, późniejszy bioelektronik, profesor KUL. Sedlak był proreżimowym
kaznodzieją, a w styczniu 1945 roku radośnie witał Armię Czerwoną.
Domański zmarł jeszcze 10 marca. W tym samym czasie do domu Kazimiery
Bednarek, propagandystki ROAK, przyszedł jeden z uczestników zakończonej
obławy. Milicjant poprosił o możliwość umycia skrwawionych rąk. Majora
“Cezarego” pochowano w rodzinnych Strzyżowicach. Józefa Cieleckiego
skazano zaś na cztery lata więzienia w zawieszeniu na pięć lat.<br />
<br />
<br />
<b>Jan Trojnar</b><br />
<br />
Kilka dni po śmierci Stanisława Domańskiego w powiecie iłżeckim został
zamęczony kolejny ksiądz: Jan Trojnar, proboszcz pętkowicki. Morderstwo,
do którego doszło 14 marca 1946 roku, nie zostało jeszcze do końca
wyjaśnione. Wiele wskazuje na to, że tym razem sprawa nie miała
charakteru politycznego. Najprawdopodobniej była to zbrodnia na tle
religijnym, popełniona za wiedzą i zgodą Urzędu Bezpieczeństwa. Trojnar
pochodził z Rzeszowszczyzny, a konkretnie - ze wsi Smolarzyny niedaleko
Łańcuta. Urodził się 17 sierpnia 1907 roku jako syn dwojga prostych
rolników. Oprócz niego było w domu jeszcze czworo innych dzieci.
Rodzicom Jana (Józefowi Trojnarowi i Marii z Kloców) wiodło się wręcz
fatalnie. Małe, ubogie gospodarstwo nie przynosiło zysków adekwatnych do
potrzeb siedmioosobowej rodziny. Sytuację pogarszał Wisłok, dopływ
Sanu, który często wylewał swoje wody na pole Trojnarów. Smolarzyny były
miejscowością bez perspektyw, dlatego Jan, ukończywszy szkołę
powszechną, zdecydował się wyemigrować do Sandomierza. Tam też zaliczył
gimnazjum i Wyższe Seminarium Duchowne. Po otrzymaniu święceń
kapłańskich z rąk biskupa Pawła Kubickiego (2 czerwca 1935 roku) pełnił
funkcję wikariusza w sześciu prowincjonalnych parafiach. Sierpień 1945
roku to moment, gdy opisywany duchowny zadebiutował w roli proboszcza.
Kiedy wyjeżdżał do Pętkowic - bo właśnie tam miał administrować
wspólnotą parafialną - zapewne nie spodziewał się, że jego posługa
będzie trwała zaledwie siedem miesięcy. Nie mógł przewidzieć swojej
tragedii, chociaż biskup Jan Kanty Lorek uprzedził go o możliwych
trudnościach. Kto by pomyślał, że neutralny, apolityczny kapłan zostanie
okrutnie zabity?<br />
<br />
<br />
<b>Rewolucja hodurowska</b><br />
<br />
Pętkowice i okolice były terenem pogrążonym w ostrym konflikcie
religijnym pamiętającym jeszcze czasy II Rzeczypospolitej. Wszystko
zaczęło się w roku 1929, kiedy to część miejscowej ludności popadła w
spór z łacińską hierarchią kościelną i na znak protestu zmieniła
wyznanie. Buntownicy założyli w Okole parafię polskokatolicką, tzn.
kościół pw. św. Franciszka z Asyżu. Nazywano ich “narodowcami” i
“hodurowcami” (oryginalna nazwa Kościoła polskokatolickiego, zaliczanego
do rodziny Kościołów starokatolickich, to Polski Narodowy Kościół
Katolicki. Pierwszym zwierzchnikiem tej instytucji był biskup Franciszek
Hodur). W 1934 roku w sąsiednich Pętkowicach powstał kościół pw. św.
Teresy od Dzieciątka Jezus: parafia rzymskokatolicka, która na swoją
siedzibę wybrała zabytkowy zbór poariański. Pasterzom KrK chodziło o
odzyskanie “zagubionych” owieczek. Stosunki między ludnością
polskokatolicką a rzymskokatolicką układały się bardzo źle. II wojna
światowa częściowo złagodziła lokalne animozje, ale po wyzwoleniu
Kielecczyzny spod okupacji niemieckiej wzajemna niechęć wróciła ze
zdwojoną siłą. Duży wpływ na rozdrapanie starych ran miała władza
komunistyczna, która świadomie realizowała zasadę “dziel i rządź”. Jak
wiadomo, stalinowcy gardzili wszelkimi religiami, jednak czasem
wspierali wyznania mniejszościowe w celu osłabienia wyznania
większościowego. Tak też było i tym razem. Partia rządząca chętnie
udzielała poparcia Kościołowi polskokatolickiemu, dzięki czemu zdobyła
uznanie wielu jego wiernych. Cały powiat iłżecki był zresztą daleki od
antybolszewickiej kontrrewolucji, chyba ze względu na pepeerowskie
inwestycje w Starachowicach (odbudowę tutejszego przemysłu).<br />
<br />
<br />
<b>Zbrodnia z nienawiści</b><br />
<br />
Gdy latem 1945 roku przybył do Pętkowic nowy łaciński proboszcz, ksiądz
Jan Trojnar, polskokatoliccy ekstremiści postanowili zamienić jego życie
w piekło. Rzymskokatolicki kapłan wielokrotnie był obrzucany
kamieniami, a jego plebania - plądrowana przez nieznanych sprawców.
Hodurowcy absolutnie nie mieli powodu, żeby go tak traktować. Trojnar
należał bowiem do ludzi prostodusznych. Nie interesował się polityką,
nie komentował aktualnych wydarzeń, nie zabierał głosu w kwestii PNKK.
Był szczery i bezpośredni, często używał wyrażeń gwarowych, w wolnych
chwilach oddawał się pracy fizycznej. Pewnego wieczoru, gdy załatwiał
jakąś sprawę z grupą parafian, na plebanię wtargnęło czterech mężczyzn w
wojskowych mundurach. Wierni zostali skierowani do sąsiedniego
pomieszczenia, a ksiądz Trojnar usłyszał wiele pytań o pieniądze i
ewentualną afiliację partyjną. Potem intruzi zaczęli się nad nim znęcać,
bić go nogami od stołu i krzeseł. Podczas dwugodzinnych tortur połamali
mu żebra i wybili większość zębów. Ostatecznie zamordowali go dwoma
strzałami w głowę (czaszka ofiary rozpadła się na cztery kawałki). Krew
zbryzgała ściany, mózg zabrudził podłogę. Zwłoki duszpasterza przez
tydzień straszyły na miejscu zbrodni, gdyż milicja zabroniła ich dotykać
aż do przyjazdu śledczych. Chociaż starachowiccy i ostrowieccy ubecy
podjęli się zbadania tej sprawy, szybko uznali ją za pospolity napad
rabunkowy. Zdaniem świadków, Trojnara zabili sami funkcjonariusze UB,
ekspartyzanci GL/AL wyznania polskokatolickiego. Pogrzeb denata odbył
się w Ostrowcu Świętokrzyskim. Na pochówek w Pętkowicach nie pozwolili
domniemani mordercy, którzy zagrozili, że wysadzą mogiłę duchownego w
powietrze. <br />
<br />
<br />
<b>Cudowne ocalenie</b><br />
<br />
Następcą Jana Trojnara mianowano Juliana Banasia, wikariusza
bałtowskiego. Ksiądz ten doskonale wiedział, że na terenie
spacyfikowanym przez polskokatolickich ekstremistów będzie mu grozić
śmiertelne niebezpieczeństwo. Początkowo tak bardzo się bał, że nie
chciał nawet zamieszkać na plebanii w Pętkowicach. Wolał dojeżdżać do
swojego nowego “miejsca pracy” z odległego o 5,5 kilometra Bałtowa. Gdy
trwoga nieco zelżała, ośmielił się wreszcie przeprowadzić w okolice
pętkowickiego kościoła. Zaczął tam żyć, odprawiać nabożeństwa, służyć
łacińskiej wspólnocie. Później zajął się także nauczaniem religii w
placówce szkolnej w Okole. Polskokatoliccy ekstremiści stracili wówczas
cierpliwość. Pewnego dnia, podczas jednej z katechez prowadzonych przez
Banasia, do sali dydaktycznej wkroczył proboszcz hodurowski. Nieproszony
gość poinformował katechetę, że może go spotkać taki sam los jak
Trojnara. Niedługo potem ksiądz Julian Banaś faktycznie znalazł się w
sytuacji zagrożenia życia. Którejś nocy (w 1947 roku) obudziła go grupa
podejrzanych osobników strzelających w okna i ściany rzymskokatolickiej
plebanii. Interesujące, że tym ciemnym typom towarzyszył… pies
hodurowskiego proboszcza! Jeden z mężczyzn wszedł do budynku, w którym
przebywał struchlały Banaś, reszta zdecydowała się pozostać na zewnątrz.
Nagle na podwórzu zapanowała dziwna cisza. To napastnicy
niespodziewanie wzięli nogi za pas. Gdy ostatni z agresorów - ten, który
przekroczył próg domu księży - uświadomił sobie, że jego koledzy go
opuścili, również dał drapaka. Miejscowa legenda głosi, że terrorystom
objawił się duch zadręczonego Jana Trojnara. Umarły kapłan spytał: “Czy
jeden wam nie wystarczy?”.<br />
<br />
<br />
<b>Pro memoria</b><br />
<br />
W 1994 roku odsłonięto w Siennie tablicę pamiątkową ku czci lokalnych
bohaterów wojennych. Płyta, ufundowana przez Światowy Związek Żołnierzy
Armii Krajowej i Związek Więźniów Politycznych Okresu Stalinowskiego,
zawiera nazwiska różnych osób, w tym księdza Stanisława Domańskiego.
Inna tablica z lat 90. XX wieku (wyłącznie w hołdzie Domańskiemu) zdobi
kościół pw. Matki Bożej Miłosierdzia w Radomiu. Pojawiła się tam wiosną
1999 roku dzięki uprzejmości radomskiego oddziału ZWPOS. Człowiekiem,
który uczynił najwięcej dla rozsławienia postaci kapłana, jest Grzegorz
Sado, autor książki “O Polskę biało-czerwoną. Ksiądz Stanisław Domański
ps. ‘Cezary’ (1914-1946)” (wydawnictwo “Jedność“, Kielce 2009).
Świętokrzyski badacz promuje biografię duszpasterza poprzez artykuły,
wykłady, prelekcje i występy telewizyjne. Możemy go zobaczyć np. w
filmie dokumentalnym “Ksiądz Stanisław Domański” (cykl “Z archiwum IPN”)
i w jednym z epizodów programu “Było… nie minęło. Kronika zwiadowców
historii” (odcinek “Niespodzianka. Czerwona płachta ze wschodu.
Benedyktyńska robota”).<br />
<br />
Za instytucję, która w szczególny sposób kultywuje pamięć o niezłomnym
duchownym, należy uznać Zespół Szkół Ponadgimnazjalnych im. ks. mjr.
Stanisława Domańskiego w Siennie. Placówka nosi tę zaszczytną nazwę od
2010 roku. W roku 2012 otwarto tam Izbę Pamięci dowódcy ROAK, a w 2014
odsłonięto stosowną tablicę pamiątkową. Płyta upamiętniająca Domańskiego
wisi również na terenie Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej Królowej
Polski w Kałkowie-Godowie. Zawieszono ją na ścianie tzw. Golgoty
jesienią 2012 roku. Trzy lata wcześniej ksiądz Stanisław Domański został
pośmiertnie uhonorowany Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. W
uroczystości nadania odznaczenia uczestniczył, jako wysłannik
prezydenta Lecha Kaczyńskiego, poseł Przemysław Gosiewski (Ostrowiec
Świętokrzyski 2009). Od roku 1967 odprawiane są oficjalne Msze święte za
duszę poległego bohatera. Zainicjował je duszpasterz sienneński
Władysław Rączkiewicz.<br />
<br />
Popularyzacją postaci księdza Jana Trojnara, a także badaniem jego
zagadkowej śmierci, zajmuje się duchowny rzymskokatolicki Janusz
Bachurski. Drugą osobą, która poświęca dużo uwagi temu problemowi, jest
wspomniany wcześniej historyk Grzegorz Sado. Obaj poszukiwacze prawdy
wystąpili w filmie dokumentalnym “Ksiądz Jan Trojnar” (seria “Z archiwum
IPN”). Jakby tego było mało, dziennikarskie śledztwo w tej sprawie
przeprowadził Janusz Kędracki, reporter świętokrzyskiej mutacji “Gazety
Wyborczej”. W miejscu, gdzie zginął Trojnar, stoi od 2005 roku pomnik w
formie nieociosanego głazu z tablicą pamiątkową. Znajduje się on na
świeżym powietrzu, gdyż oryginalny budynek osławionej plebanii już nie
istnieje. Chociaż ksiądz Jan Trojnar nie miał nic wspólnego z powojennym
ani nawet wojennym ruchem oporu, bywa czasem zaliczany do Żołnierzy
Wyklętych i czczony jako jeden z męczenników za wolną, suwerenną Polskę.
Jest to nadużycie, albowiem pętkowicki proboszcz - jak słusznie głosi
napis wyryty na jego grobie - “oddał życie za Kościół”, a nie za
niepodległość Ojczyzny. Nie wiadomo, czy zamordowany kapłan popierał
działalność zbrojnego podziemia antykomunistycznego. <br />
<br />
<br />
<b>Natalia Julia Nowak,<br />
luty-marzec 2017 r.</b><br />
<br />
<br />
<b>PS 1.</b> Poległy Dmuchalski miał na imię Stanisław lub Władysław.
Ojciec księdza Trojnara to Józef lub Jan Trojnar, a siostra księdza
Domańskiego - Stefania lub Teresa Szemraj. Propagandystka ROAK,
Kazimiera pseudonim “Jaśmin”, nazywała się Bednarek lub Niedziela.
Któreś z tych nazwisk może być nazwiskiem panieńskim. Na nagrobku
księdza Trojnara miano rodowe duchownego jest zapisane w formie
“Troinar”. Tablica pamiątkowa w kościele pw. Matki Bożej Miłosierdzia w
Radomiu sugeruje, że ksiądz Stanisław Domański nosił pseudonim “Cezar”, a
nie “Cezary”. Jak widać, trudno jest odtworzyć biografie tych dwóch
kapłanów na podstawie materiałów dostępnych w Internecie. Myślę wszakże,
iż udało mi się tego dokonać.<br />
<br />
<b>PS 2.</b> Heroiczne zmagania księdza Stanisława Domańskiego
zakończyły się w nocy z 9 na 10 marca 1946 roku. Kościół
rzymskokatolicki wspomina wówczas tzw. czterdziestu męczenników z
Sebasty (w Polsce ich święto przypada 10 marca, na świecie - 9 marca).
Nic więc dziwnego, że major “Cezary” bywa nazywany “czterdziestym
pierwszym męczennikiem”. Przykładowo, określiła go tak Leokadia Dygas,
nauczycielka sienneńska, która przemawiała na jego uroczystym,
patriotycznym, antysystemowym pogrzebie. W 1952 roku kobieta została
śmiertelnie potrącona przez samochód. Najprawdopodobniej było to ubeckie
skrytobójstwo, gdyż popełniono je w dniu imienin dowódcy ROAK. Święci z
Sebasty żyli w IV wieku naszej ery. Zginęli za rządów Licyniusza,
antychrześcijańskiego współwładcy wschodnich kresów Cesarstwa
Rzymskiego. Odebrano im życie poprzez celowe wyziębienie, wcześniej
bezskutecznie próbowano ich ukamienować. Wszyscy ci męczennicy byli
żołnierzami XII legionu rzymskiego (kryptonim “Błyskawica”). Obecnie są
czczeni nie tylko w Kościele rzymskokatolickim, ale również w Koptyjskim
Kościele Ortodoksyjnym, Apostolskim Kościele Ormiańskim, Cerkwi
prawosławnej i wielu innych związkach wyznaniowych, nawet
protestanckich. Nie zaszkodzi dodać, że 10 marca część Polaków obchodzi
laicki Dzień Mężczyzn. Zastępuje on Międzynarodowy Dzień Mężczyzn
celebrowany 19 listopada.<br />
<br />
<b>PS 3.</b> Stalinowcy za wszelką cenę usiłowali oczernić księdza
Stanisława Domańskiego. Jeszcze przed jego śmiercią, a dokładnie 9 marca
1946 roku, bezpieka sformowała bandę pozorowaną, która napadła, pobiła i
obrabowała niejakiego Karola Łepeckiego. Poszkodowany został wkrótce
zabrany na komisariat MO i zmuszony do potwierdzenia informacji, że
ataku dokonali podwładni młodego duchownego z Sienna. Była to kompletna
bzdura, co zresztą ujawnił (kilkanaście lat po fakcie) sam Łepecki w
prywatnej rozmowie z księdzem Władysławem Rączkiewiczem. Reżimowe media
bezwstydnie ukazywały ROAK jako pospolitą grupę przestępczą. Co więcej,
fałszywie przypisywały Domańskiemu powiązania z NSZ i PSL. W akcji
zniesławiania duszpasterza wziął też udział wojewoda kielecki, Eugeniusz
Wiślicz-Iwańczyk (Eugeniusz Iwańczyk “Wiślicz”), który podczas
czerwonego wiecu w sienneńskiej remizie strażackiej nieoczekiwanie wyjął
pistolet, rzekomy dowód na zbrodniczą działalność “Cezarego“. Iwańczyk
twierdził - naturalnie, wbrew faktom - że kapłan osobiście likwidował
ubeków i milicjantów. A jak wyglądała prawda? Otóż Domański i jego
podkomendni nigdy nie uśmiercili żadnego komunisty! Poakowska
organizacja z Sienna była chyba najbardziej pacyfistyczną drużyną
Żołnierzy Wyklętych w całej Polsce Ludowej. Partyzanci solidnie
dokuczali przedstawicielom władzy, ale ich nie zabijali, zupełnie jak
John Rambo w filmie “Pierwsza krew” Teda Kotcheffa. Znamienne, że główny
cel ich ataków stanowili funkcjonariusze MO.<br />
<br />
<br />
<b>WYKAZ ŹRÓDEŁ</b><br />
<br />
1. Grzegorz Sado - “Dramatyczne losy księdza Stanisława Domańskiego ps.
‘Cezary’ (1914-1946)” [artykuł zawarty w IPN-owskiej publikacji “Szkoła
letnia historii najnowszej 2007”. Zbiór referatów, wydany w 2008 roku,
powstał pod redakcją Moniki Bielak i Łukasza Kamińskiego. Elektroniczną
edycję tomu można pobrać ze strony Pamiec.pl]<br />
2. Grzegorz Sado - “Czterdziesty pierwszy męczennik” [artykuł
wydrukowany na łamach “Naszego Dziennika”. Kopię materiału udostępnia
portal Interaktywna Polska, Iap.pl]<br />
3. Grzegorz Sado - “Nieznany męczennik PRL. Ks. Jan Trojnar (1907-1946)”
[kolejny artykuł z “Naszego Dziennika”, tym razem udostępniony w
serwisie niejakiego Mariusza Trojnara, Mtrojnar.rzeszow.opoka.org.pl]<br />
4. Magdalena Lang - “Domański Stanisław ps. ‘Cezary’ (1914-1946)”
[artykuł opublikowany na stronie Ośrodka Myśli Patriotycznej i
Obywatelskiej w Kielcach, Ompio.pl]<br />
5. Magdalena Kątnik-Kowalska, Piotr Mroziak - “Ks. Jan Trojnar
(1907-1946)” [“Fakty i Realia. Gazeta Żołyńska”, wersja PDF w zbiorach
Podkarpackiej Biblioteki Cyfrowej, Pbc.rzeszow.pl]<br />
6. Marek Jedynak - “Ks. prof. Włodzimierz Sedlak w świetle dokumentów
SB” [“Z Dziejów Regionu i Miasta: Rocznik Oddziału Polskiego Towarzystwa
Historycznego w Skarżysku-Kamiennej”, wersja PDF w zbiorach Muzeum
Historii Polski, Bazhum.muzhp.pl]<br />
7. Monika Karcz, Mirosława Zaremba (opiekun naukowy) - “Ty wspomnisz
wnuku” [Ogólnopolski Konkurs “Losy Bliskich i losy Dalekich - życie
Polaków w latach 1914-1989”, wersja PDF w zbiorach Kuratorium Oświaty w
Krakowie, Biuletyn.kuratorium.krakow.pl]<br />
8. Grzegorz Kuczyński, Tomasz Bieszczad - “W intencji śp. ks. Stefana
Niedzielaka i śp. ks. Stanisława Suchowolca” [wirtualny dziennik
“43bis”, 43bis.media.pl]<br />
9. Paweł Wełpa - “Muzealne projekcje filmowe ku pamięci Żołnierzy Wyklętych” [skarżyski portal informacyjny Skarzysko.info]<br />
10. Joanna Wójcik - “Ks. Stanisław Domański” [blog poświęcony grze
miejskiej “Żołnierze Wyklęci, Żołnierze Niezłomni” organizowanej przez
Specjalny Ośrodek Szkolno-Wychowawczy dla Dzieci i Młodzieży
Niesłyszącej i Słabo Słyszącej im. Jana Pawła II w Lublinie,
Gra-miejska.blogspot.com]<br />
11. Krzysztof Gędłek - “’Czy mogę umyć ręce z krwi księdza?’” [internetowe wydanie czasopisma “Polonia Christiana”, Pch24.pl]<br />
12. Klaudia Fałdrowicz - “Walczył o Polskę biało-czerwoną. Żołnierzom
księdza Domańskiego” [internetowe wydanie periodyku “Wiadomości
Świętokrzyskie. Gazeta dla Wszystkich”, Wiadomosci.o-c.pl]<br />
13. Tobiasz Przybysz - “Kapelani Niezłomni - Księża Wyklęci” [internetowe wydanie kwartalnika “Myśl.pl”, Mysl24.pl]<br />
14. Piotr Bączek - “Duchowni Niezłomni” [internetowe wydanie “Biuletynu
Informacyjnego. Miesięcznika Światowego Związku Żołnierzy Armii
Krajowej”, Biuletyn-ak.pl]<br />
15. Tomasz Siennicki - “Rok księdza Sedlaka w Radomiu” [internetowe wydanie “Opcji na Prawo”, Opcjanaprawo.pl]<br />
16. Marta Deka - “Pragnął Polski biało-czerwonej” [internetowe wydanie radomskiego “Gościa Niedzielnego”, Radom.gosc.pl]<br />
17. Janusz Kędracki - “Przyszli wieczorem i zamęczyli księdza”
[internetowe wydanie kieleckiej “Gazety Wyborczej”, Kielce.wyborcza.pl]<br />
18. Tomasz Trepka - “Stanisław Domański - ksiądz bardzo niepokorny.
Niezwykła historia walki z dwoma okupantami” [internetowe wydanie
kieleckiego “Echa Dnia”, Echodnia.eu]<br />
19. “Setna rocznica urodzin księdza majora Stanisława Domańskiego.
Młodzież z Sienna pamiętała” [internetowe wydanie radomskiego “Echa
Dnia”, Echodnia.eu]<br />
20. “W Siennie uczcili pamięć patrona Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych”
[internetowe wydanie radomskiego “Echa Dnia”, Echodnia.eu]<br />
21. “O Polskę biało-czerwoną. Ksiądz Stanisław Domański” [opis książki
Grzegorza Sado zamieszczony w serwisie Wirtualna Polska, Ksiazki.wp.pl]<br />
22. “O Polskę biało-czerwoną. Ksiądz Stanisław Domański ps. ‘Cezary’
(1914-1946)” [opis książki Grzegorza Sado zamieszczony na stronie
Instytutu Pamięci Narodowej, Ipn.gov.pl]<br />
23. “Z archiwum IPN: Ksiądz Stanisław Domański” [opis filmu
dokumentalnego “Ksiądz Stanisław Domański” zamieszczony w serwisie
Teleman.pl]<br />
24. “Programy/Historia/Z archiwum IPN/Ks. Jan Trojnar” [opis filmu
dokumentalnego “Ksiądz Jan Trojnar” zamieszczony na stronie Telewizji
Polskiej S.A., Vod.tvp.pl]<br />
25. “Programy/Historia/Było… nie minęło/Niespodzianka” [opis programu
historycznego “Niespodzianka. Czerwona płachta ze wschodu. Benedyktyńska
robota” zamieszczony na stronie Telewizji Polskiej S.A., Vod.tvp.pl]<br />
26. “Ksiądz - ofiara UB pośmiertnie odznaczony” [dział “Info” portalu Wiara.pl]<br />
27. “Krzyż Kawalerski dla księdza zamęczonego przez UB” [wiadomość
opublikowana na stronie Ordynariatu Polowego Wojska Polskiego,
Ordynariat.wp.mil.pl]<br />
28. “’Z archiwum IPN’ - spotkanie 35” [wiadomość opublikowana na stronie Krasnostawskiego Domu Kultury, Kultura.krasnystaw.pl]<br />
29. “Projekcja filmu ‘Ksiądz Jan Trojnar’” [wiadomość opublikowana na
stronie Śródmiejskiego Ośrodka Kultury w Krakowie, Lamelli.com.pl]<br />
30. “Pokaz filmu ‘Ksiądz Stanisław Domański’” [wiadomość opublikowana na
stronie Muzeum Armii Krajowej im. gen. Emila Fieldorfa “Nila” w
Krakowie, Muzeum-ak.pl]<br />
31. “Edukacja - Lublin. Filmy” [wiadomość opublikowana na stronie
lubelskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej, Lublin.ipn.gov.pl]<br />
32. “Wierni Bogu i Ojczyźnie” [wiadomość opublikowana na stronie Zespołu
Szkół Ponadgimnazjalnych im. ks. mjr. Stanisława Domańskiego w Siennie,
Zspsienno.witrynaszkolna.pl]<br />
33. “Dzień Żołnierzy Wyklętych” [wiadomość opublikowana na stronie
Zespołu Szkół Ogólnokształcących i Policealnych w Siennie, Edusienno.pl]<br />
34. “Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych” [wiadomość opublikowana na
stronie Towarzystwa Przyjaciół Ziemi Lipskiej “Powiśle”,
Zyciepowisla.pl]<br />
35. “Obchody Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych w Ostrowcu Św.”
[wiadomość opublikowana na stronie posła Jarosława Rusieckiego,
Rusieckijaroslaw.pl]<br />
36. “Ostrowiec Św.: Wyzwolenie czy okupacja?” [wiadomość opublikowana na
stronie ostrowieckiego Klubu “Gazety Polskiej“, Klubygp.pl]<br />
37. “’Kapłan niezłomny - ks. Stanisław Domański‘” [Klub “Polonia
Christiana” w Radomiu, Stowarzyszenie Kultury Chrześcijańskiej i
Instytut im. ks. Piotra Skargi, Piotrskarga.pl]<br />
38. “09-03-1946 r. ks. Stanisław Domański ps. Cezary zostaje ciężko
ranny podczas starcia z oddziałami” [kartka z kalendarza w serwisie
Bocheńscy Żołnierze Wyklęci, Bochenscywykleci.pl]<br />
39. “Tablice w kościele pw. Matki Bożej Miłosierdzia” [galeria zdjęć w serwisie Radom na Fotografii, Radom.city]<br />
40. “Zapytanie: Bachurski” [wynik wyszukiwania w katalogu Bibliografii Historii Polskiej, Bibliografia.ipn.gov.pl] <br />
41. “Przegląd mediów - 27 października 2009” [prasówka Instytutu Pamięci Narodowej, Ipn.gov.pl]<br />
42. “10 marca. Świętych Czterdziestu Męczenników z Sebasty” [czytelnia portalu Brewiarz.pl]<br />
43. Film dokumentalny “Ksiądz Stanisław Domański” [cykl “Z archiwum IPN”, TVP 2008]<br />
44. Film dokumentalny “Ksiądz Jan Trojnar” [cykl “Z archiwum IPN”, TVP 2009]<br />
45. Część druga programu historycznego “Niespodzianka. Czerwona płachta
ze wschodu. Benedyktyńska robota” [cykl “Było… nie minęło. Kronika
zwiadowców historii”, TVP 2014]<br />
46. Polskojęzyczna Wikipedia [Pl.wikipedia.org] <br />
47. Mapy Google (Google Maps) [Google.pl/maps]<br />
48. Natalia Julia Nowak - “Służył w BCh, trafił do MO, wspierał
Żołnierzy Wyklętych” [mój artykuł poświęcony dziejom Jana Sońty “Ośki”,
iłżeckiego bohatera Batalionów Chłopskich, powojennego
milicjanta-sabotażysty współpracującego z podziemiem niepodległościowym.
W jednym z przypisów wspominam o księdzu Stanisławie Domańskim i jego
wpływowym oszczercy, Eugeniuszu Wiśliczu-Iwańczyku (Eugeniuszu Iwańczyku
“Wiśliczu”). Tekst jest dostępny na mojej oficjalnej stronie
internetowej Njnowak.tnb.pl]<br />
Natalia Julia Nowakhttp://www.blogger.com/profile/07476661304473409593noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6323389487013129445.post-45150121886558760862017-01-31T16:21:00.000-08:002017-03-21T02:04:22.197-07:00Stanisława Michalik. Połączenie Różańskiego z Wolińską<i>“Przesłuchiwanie zatrzymanych<br />
odbywało się już po zebraniu<br />
materiałów obciążających,<br />
którym trzeba było nadać oprawę”</i><br />
<br />
<b>Stanisława Michalik-Kowalska<br />
(cyt. za: Tomasz Kurpierz, IPN)<br />
<br />
<br />
<br />
Wyjątkowa hybryda</b><br />
<br />
Pewien mężczyzna, który miał nieprzyjemność obserwować jej wybryki,
zeznawał później: “Byłem świadkiem, jak kiedyś doprowadzono do
sekretariatu, w obecności innych oficerów, grupę AK-owców, którzy w
klapach cywilnych ubrań mieli miniaturki wysokich odznaczeń bojowych,
m.in. Virtuti Militari. Tych ludzi pani naczelnik wybiła po twarzy i
ordynarnie wyzywała” (źródło: “Twarze katowickiej bezpieki”, Instytut
Pamięci Narodowej, Katowice 2007. Scenariusz i opracowanie tekstów: dr
Wacław Dubiański, Marcin Niedurny, Robert Ciupa. Współpraca: Ryszard
Mozgol. Konsultanci merytoryczni: dr Adam Dziuba, dr Adam Dziurok, dr
Krzysztof Szwagrzyk). Stanisława Michalik, bo o niej mowa, była jedną z
niewielu kobiet w Polsce, które pracowały na stanowisku oficera
śledczego w stalinowskim Urzędzie Bezpieczeństwa. Nasza antybohaterka,
znana również jako “Stanisława Michalik-Kowalska” i “Stanisława
Kowalska”, nie tylko została oficerem śledczym, ale także dochrapała się
funkcji naczelnika Wydziału Śledczego Wojewódzkiego Urzędu
Bezpieczeństwa Publicznego w Katowicach. Lecz to tylko część jej
przewinień. Gdy zakończyła pracę w ubecji, znalazła zatrudnienie w
olsztyńskiej Prokuraturze Wojewódzkiej, gdzie nie zależało jej na
rzetelnym prowadzeniu spraw, tylko na imputowaniu winy podejrzanym.
Później, jakby nigdy nic, robiła karierę jako radca prawny i adwokat.
Oto wyjątkowa hybryda, indywiduum łączące w sobie najgorsze cechy Józefa
Różańskiego i Heleny Wolińskiej! Stanisława Michalik - osoba
bezwzględna, impulsywna i antyspołeczna - jest postacią mało znaną.
Uważam wszakże, iż jej przypadek zasługuje na szczególne nagłośnienie.<br />
<br />
<br />
<b>SPLAMIONY ŻYCIORYS<br />
<br />
Jedynym, jak dotąd, biogramem obejmującym całe życie Stanisławy
Michalik-Kowalskiej jest artykuł Tomasza Kurpierza zatytułowany
“Stanisława Kowalska z d. Michalik (1919-1998), naczelnik Wydziału
Śledczego WUBP w Katowicach, prokurator Prokuratury Wojewódzkiej w
Olsztynie, adwokat”. Materiał wchodzi w skład periodyku “Aparat represji
w Polsce Ludowej 1944-1989” (1/2/2005, Rzeszów) wydawanego przez
Instytut Pamięci Narodowej - Komisję Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi
Polskiemu. Pisząc o Michalik, będę więc się opierać na tym jednym
źródle. Funkcjonariuszka UB, o której rozmawiamy, nie posiada notki
biograficznej w Wikipedii, nie pamiętają o niej również popularni
publicyści historyczni. Dlatego tak cenny jest rocznik naukowy “Aparat
represji…”, który można pobrać ze strony internetowej IPN-u
(Ipn.gov.pl). Miejmy nadzieję, że to dopiero początek badań nad tym
wątkiem peerelowskiej historii. </b><br />
<br />
~*~*~*~*~*~<br />
<br />
Zgodnie z ustaleniami Tomasza Kurpierza, Stanisława Michalik wywodziła
się ze środowisk socjalistycznych. Urodziła się 19 czerwca 1919 roku w
Drohobyczu, a największy wpływ na jej etatystyczny światopogląd wywarł
ojczym - Piotr Michalik, członek PPS, z zawodu górnik. Matka Stanisławy,
Wiktoria z domu Zając, trudniła się krawiectwem i posiadała,
przynajmniej w latach 30. XX wieku, własny zakład krawiecki. W roku 1935
rodzina Michalików przeprowadziła się do Sierszy koło Trzebini. Dwa
lata później nasza antybohaterka, ukończywszy siedem klas gimnazjum,
przerwała edukację i podjęła pracę w warsztacie swojej matki. Ubóstwo, w
jakim żyli Michalikowie, spowodowało, że Stanisława, wzorem swojego
ojczyma, przystała do socjalistów. W latach 1935-1936 należała do
Organizacji Młodzieży Towarzystwa Uniwersytetu Robotniczego, działała na
terenie Sierszy i Gór Luszowskich. Z ruchem socjalistycznym związali
się także jej bracia - Jan i Mieczysław. Gdy armia niemiecka wkroczyła
do Polski, przyszła ubeczka kontynuowała działalność polityczną, przez
co od końca 1939 roku musiała się ukrywać przed gestapo. Okupanci
dopadli Stanisławę jesienią 1941 roku w pobliżu Wielunia, ale
aresztantka szybko im uciekła i wyjechała do odległego Sosnowca. Tam
przez niecałe dwa lata mieszkała u córki jakiegoś PPS-owca. W lipcu 1943
roku Michalik przeniosła się do Radzionkowa, lecz już miesiąc później
wróciła do Sosnowca w obawie przed spodziewaną denuncjacją. W styczniu
1944 roku kobieta ponownie została zatrzymana przez Niemców. Więziono ją
w Tarnowskich Górach, Bytomiu i Wadowicach, aż w końcu uwolniono 25
stycznia 1945 roku.<br />
<br />
Nie wiadomo, kiedy Stanisława Michalik przeobraziła się z socjalistki w
komunistkę. Jest pewne, że wstąpiła do PPR niedługo po wyjściu z
hitlerowskiej niewoli. W szeregach peerelowskiej partii rządzącej
pozostawała aż do końca jej istnienia. Jednakże czas na aktywną
działalność partyjną znalazła dopiero po zakończeniu pracy w bezpiece.
Tomasz Kurpierz pisze, że Michalik “była m.in. członkiem Wojewódzkiej
Komisji Kontroli Partyjnej PZPR w Olsztynie, Wojewódzkiej Komisji
Kontrolno-Rewizyjnej KW PZPR w Olsztynie, Komitetu Miejskiego PZPR w
Olsztynie, egzekutywy POP przy Wojewódzkiej Radzie Adwokackiej. Pełniła
również różne funkcje (m.in. członka Zarządu Powiatowego) w Lidze Kobiet
(od 1981 r. w Lidze Kobiet Polskich), była członkiem Zarządu
Powiatowego ZBoWiD, w 1980 r. wybrano ją na członka władz wojewódzkich
Zrzeszenia Prawników Polskich w Suwałkach”. Za swoją lojalność dostała
wiele państwowych odznaczeń. Wróćmy jednak do końcówki II wojny
światowej. Już dwa dni po opuszczeniu więzienia Stanisława znalazła
zatrudnienie w Powiatowej Komendzie MO w Będzinie. Raczej nie czuła się
dobrze w roli tamtejszej sekretarki, albowiem wkrótce złożyła podanie o
pracę w będzińskim MUBP. Z bardzo ciekawym uzasadnieniem: <b>“Praca na
tym polu zawsze mię pociągała (…). Co jest dziś nam zadaniem, to wiem,
gdyż tak partia, TUR, jak i dzieła znanych komunistycznych poetów
przygotowały mię do tego, na co czekałam aż tyle lat”.</b> 10 lutego
1945 roku, cztery dni po rozpoczęciu pracy w UB, otrzymała stanowisko
oficera śledczego. W Warszawie na takim stanowisku pracowali Jerzy
Kędziora, Edmund Kwasek, Eugeniusz Chimczak i inni bandyci. <br />
<br />
Nasza antybohaterka “zawodowo” zajmowała się zwalczaniem polskiego
podziemia niepodległościowego. Prowadziła śledztwa m.in. przeciwko
eneszetowcom z oddziału Antoniego Sękowskiego “Metysa“. Uczestniczyła
także w różnych działaniach operacyjnych. Józef Wargin-Słomiński,
ówczesny kierownik katowickiego WUBP, chwalił Michalik w oficjalnym
piśmie skierowanym do MBP: “Jest jedną z nielicznych kobiet znających
pracę operacyjną. (…) Jest jednym z najlepszych oficerów śledczych”. Nic
więc dziwnego, że w lutym 1946 roku przeniesiono ją z Będzina do
Katowic i uczyniono zastępcą naczelnika Wydziału Śledczego, wówczas
jeszcze funkcjonującego pod nazwą Wydziału IV A. Możliwe, że do
szybkiego awansu Stanisławy przyczynił się kapitan Józef Kowalski, szef
będzińskiego PUBP (nie mylić z MUBP), który w styczniu 1946 roku został
wiceszefem katowickiego WUBP[1]. Tak się bowiem składa, że Michalik i
Kowalski byli zakochaną parą. W 1957 roku wzięli nawet ślub i doczekali
się dwojga dzieci - syna i córki (dla Stanisławy była to już druga
rodzina. Według Kurpierza, nasza antybohaterka poślubiła w latach 30.
niejakiego Leona Ociepkę i urodziła mu syna. Ciekawe, kiedy i w jaki
sposób owo małżeństwo dobiegło końca). Po wyjeździe do Katowic opisywana
ubeczka kontynuowała działalność wymierzoną w Żołnierzy Wyklętych.
Wśród osób, które znalazły się na jej celowniku, był słynny Henryk Flame
“Bartek” - pilot WP, jeniec stalagu, partyzant NSZ. Michalik osobiście
wizytowała Podbeskidzie, żeby kontrolować dochodzenie w sprawie tego
narodowca. Pod koniec grudnia 1946 roku stalinowska oprawczyni została
mianowana porucznikiem.<br />
<br />
1 marca 1947 roku powierzono Stanisławie Michalik funkcję naczelnika
Wydziału Śledczego WUBP w Katowicach. Wcześniej jednak zasypano ją
nagrodami pieniężnymi oraz państwowymi odznaczeniami: Brązowym Krzyżem
Zasługi (1945), Srebrnym Krzyżem Zasługi (1946) i Srebrnym Medalem
Zasłużonych na Polu Chwały (1946). Objęcie przez Stanisławę stanowiska
kierowniczego było tylko formalnością, gdyż już od pewnego czasu pełniła
ona obowiązki naczelnika WŚ. Podobnie, jak na poprzednim etapie, praca
Michalik była wysoko oceniana przez przełożonych. Tymczasem podwładni
mieli o naszej antybohaterce wyjątkowo złe zdanie. W ich opinii
Stanisława była jednostką porywczą i kłótliwą, często popadała w
konflikty z innymi ludźmi, a tych, których mogła, spontanicznie
wyrzucała z pracy. Przypisywano jej arogancję, antysemityzm,
dyktatorskie zapędy oraz manipulowanie własnym kochankiem - majorem
Józefem Kowalskim, wiceszefem katowickiego WUBP. Michalik była osobą
powszechnie nielubianą, a jeśli początkowo cieszyła się jakimś
autorytetem, to bardzo szybko go straciła. W końcu nad kobietą zawisły
czarne chmury. Okazało się, że jej brat, Mieczysław, działa w podziemiu
poakowskim i wciąż pozostaje w lesie. Fakt ten wyszedł na jaw podczas
weryfikacji drugiego brata Stanisławy, Jana, który na początku 1947 roku
rozpoczął pracę w krakowskim WUBP. Nasza antybohaterka nie miała
pojęcia o antykomunistycznych zmaganiach Mieczysława, dlatego nie można
było wszcząć postępowania dyscyplinarnego w jej sprawie. Mimo to, jak
pisze Kurpierz, “1 stycznia 1948 r. odwołano Stanisławę Michalik ze
stanowiska naczelnika i oddano do dyspozycji szefa”.<br />
<br />
Trzy miesiące później uczyniono ją inspektorem przy kierownictwie
katowickiego WUBP, a w lutym 1949 roku podjęto decyzję o zwolnieniu jej z
pracy w bezpiece. Michalik zakończyła swoją ubecką karierę 1 maja tegoż
roku. Wkrótce wyjechała do Olsztyna, gdzie przez kilka lat pracowała w
Dyrekcji Okręgowej Poczty i Telekomunikacji (stanowisko: szef działu
Ruchu Pocztowego). W 1952 roku wysłano ją do Szwecji na czterotygodniowe
szkolenie zawodowe. Stanisława, która w 1948 roku zdała maturę i
podjęła studia w Wyższej Szkole Administracyjnej w Katowicach,
dokończyła edukację na Uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika w Toruniu.
Uzyskawszy tytuł magistra praw, rozpoczęła służbę w Wydziale II Śledczym
Prokuratury Wojewódzkiej w Olsztynie. Pierwszą funkcją, którą tam
pełniła, był podprokurator, a drugą - wiceprokurator wojewódzki. Oto,
jak Tomasz Kurpierz opisuje te pięć lat (21 października 1952 roku - 31
października 1957 roku) z życia naszej antybohaterki: “Przełożeni w
opiniach podkreślali zarówno jej dobre przygotowanie zawodowe, znajomość
przepisów oraz chęć podnoszenia kwalifikacji, jak i bardzo konfliktowy
charakter oraz niedostateczny obiektywizm, który przejawiał się - jak to
sformułowano w opinii - m.in. ‘skłonnościami do przeceniania wartości
poszczególnych dowodów w kierunku oskarżycielskim’. Na początku 1957 r.
Komisja Okręgowa Zrzeszenia Prawników Polskich w Olsztynie zarzuciła jej
naruszenie ‘zasad praworządności ludowej’, m.in. poprzez zastraszanie i
wprowadzanie w błąd oskarżonych oraz ich rodzin. Na tej podstawie
decyzją Generalnego Prokuratora PRL z 31 października 1957 r. została
zwolniona z prokuratury”.<br />
<br />
W styczniu 1958 roku Stanisława znalazła zatrudnienie jako radca prawny w
Wojewódzkim Zarządzie PGR w Olsztynie, a jedenaście miesięcy później
została zaliczona w poczet gołdapskich adwokatów. Od lutego 1959 roku
praktykowała przy Sądzie Powiatowym w Gołdapi. Z bliżej nieznanych
powodów, określonych przez Kurpierza mianem “względów osobistych”,
poprosiła o przeniesienie służbowe do Zespołu Adwokackiego nr 1 w
Suwałkach. Było to we wrześniu 1960 roku. Michalik pracowała w Suwałkach
aż jedenaście lat, od 1967 roku sprawowała funkcję kierownika Zespołu
Adwokackiego nr 1. Jak nietrudno odgadnąć, również tam, na
Suwalszczyźnie, dała się poznać jako osoba apodyktyczna i niekoleżeńska.
W 1971 roku Wojewódzka Rada Adwokacka w Białymstoku zwolniła naszą
antybohaterkę ze stanowiska kierownika Zespołu Adwokackiego nr 1,
skierowała ją z powrotem do Gołdapi, a przeciwko niej samej wszczęła
“postępowanie w sprawie nieprawidłowości dotyczących kwestii finansowych
zespołu oraz złego stosunku do innych adwokatów”. Stanisława przez
krótki czas kontynuowała karierę w Olecku, po czym 1 stycznia 1974 roku
wróciła do Zespołu Adwokackiego nr 1 w Suwałkach. Tam praktykowała aż do
emerytury, a nawet dłużej. W 1989 roku Michalik bezskutecznie próbowała
uzyskać zgodę na “otworzenie prywatnej kancelarii adwokackiej”. Na
początku lat 90. musiała się tłumaczyć - przed Okręgową Radą Adwokacką -
ze swojej zbrodniczej działalności w komunistycznym UB. W 1991 roku
została skreślona z listy adwokatów. Zmarła siedem lat później, nie
poniósłszy żadnej (oprócz wykluczenia z zawodu prawniczego) kary za
swoje liczne niegodziwości. <br />
<br />
<br />
<b>Oprawca “Inki”</b><br />
<br />
Wszystko wskazuje na to, że zastępcą i następcą Stanisławy Michalik był
Józef Bik/Bukar/Gawerski - niegdysiejszy oprawca Danuty Siedzikówny
“Inki”! Dojdziemy do takiego wniosku, analizując profil Bika w
“Biuletynie Informacji Publicznej IPN” (Katalog.bip.ipn.gov.pl).
Rzeczone źródło podaje, że Bik rozpoczął swoją ubecką karierę w Gdańsku,
a potem pracował w Warszawie i Katowicach. Do górnośląskiego WUBP
trafił 1 marca 1947 roku, obejmując stanowisko zastępcy naczelnika
Wydziału Śledczego. Jak wiemy, tego samego dnia Michalik stanęła na
czele owej komórki. 1 stycznia 1951 roku Bik został szefem Wydziału
Śledczego, chociaż de facto zarządzał nim już od momentu odwołania
Stanisławy. Świadczy o tym uwaga opatrzona nagłówkiem “Inne informacje o
funkcjonariuszu i służbie” (“We wniosku o przeniesienie na stanowisko
naczelnika Wydziału Śledczego WUBP w Katowicach z 10.08.1950 szef urzędu
płk E. Dowkan stwierdził m.in., że: ‘od dwóch lat jest faktycznym
kierownikiem Wydziału’”). Kim był Bik? Zagadkę tego człowieka próbował
rozwikłać Piotr Szubarczyk w artykule “Nieznane oblicza Józefa
Gawerskiego”. Kopia tekstu, opublikowanego pierwotnie w “Naszym
Dzienniku”, znajduje się w serwisie Interaktywna Polska (Iap.pl). Według
Szubarczyka, oprawca “Inki” wielokrotnie fałszował własny życiorys.
Posługiwał się nawet różnymi datami urodzenia. W 1968 roku, jako Żyd,
wyjechał z Polski i zamieszkał w chłodnej Szwecji. 35 lat później
skontaktował się z IPN-em, gdyż liczył na podwyższenie emerytury za
pracę w UB[2]. Czy nie wiedział, że od dawna jest poszukiwany jako
zbrodniarz stalinowski? A może po prostu grzeszył cynizmem?<br />
<br />
<br />
<b>Brat Borejszy</b><br />
<br />
W tytule niniejszego artykułu porównałam Stanisławę Michalik do Józefa
Różańskiego i Heleny Wolińskiej. Przypomnę więc, kim były te dwie
demoniczne postacie. Doskonałymi źródłami wiedzy o Józefie/Jacku
Różańskim (właśc. Goldbergu) są książki: “Borejsza i Różański.
Przyczynek do dziejów stalinizmu w Polsce” Barbary Fijałkowskiej
(Olsztyn 1995) i “Tortury. W Polsce 1945-1955 i współcześnie” Ryszarda
Walickiego (Warszawa 2013). Józef Różański, rocznik 1907, urodził się w
rodzinie warszawskich Żydów. Był synem syjonistycznego dziennikarza,
Abrahama Goldberga, i zbuntowanej artystki Anny Różańskiej. Jako
dwulatek trafił pod wyłączną opiekę swojej matki, która porzuciła męża
pod pretekstem walki o własną niezależność. Pięć lat później powrócił
pod skrzydła ojca i wychowywał się w atmosferze inteligenckiej. Józef
już w gimnazjum związał się z ruchem komunistycznym. Jako absolwent
prawa UW wstąpił do zakazanej KPP. Gdy został adwokatem - bo nie udało
mu się “zrobić” aplikacji sędziowskiej - bynajmniej nie zaprzestał
nielegalnej działalności. Po wybuchu II wojny światowej uciekł wraz z
żoną do ZSRR i rozpoczął zbrodniczy żywot oficera NKWD. Od 1944 roku
służył w Resorcie Bezpieczeństwa Publicznego PKWN, a trzy lata później
objął stanowisko dyrektora Departamentu Śledczego MBP. Słynął z
okrutnych tortur, jakie stosował nagminnie wobec więźniów politycznych
(lubił osobiście bić aresztowanych). Posługiwał się fałszywymi
oskarżeniami i spreparowanymi dowodami, zakulisowo decydował o wyrokach
sądowych. W 1957 roku został skazany na 14 lat więzienia za używanie
niedozwolonych metod śledczych. Zmarł 24 lata później[3].<br />
<br />
<br />
<b>Ciotka Idy</b><br />
<br />
Żywotowi Heleny Wolińskiej - Fajgi Mindli Danielak, Felicji Danielak -
przyjrzeli się publicyści Mateusz Zimmerman (“Oskarżycielka nie
przyznaje się do winy”, Onet.pl) i Tadeusz M. Płużański (“’Ida’, czyli
zakłamana Wolińska”, Nczas.com). Czerwona bestia, znana również jako
“Lena” i “Warszawska Dolores“, przyszła na świat w roku 1919. W
dwudziestoleciu międzywojennym zafascynowała się komunizmem, co
popchnęło ją prosto do wywrotowego KZMP. Po ataku III Rzeszy na II RP
Wolińska, będąca Żydówką, znalazła się w getcie warszawskim, skąd w 1942
roku uwolnili ją bojownicy GL/AL. Helena ochoczo wstąpiła do tej
formacji zbrojnej, a potem od samego początku uczestniczyła w
“budowaniu” nowego ustroju Polski. Wysoką pozycję w stalinowskim
aparacie terroru zawdzięczała swojemu kochankowi, Franciszkowi
Jóźwiakowi, który był m.in. zwierzchnikiem MO. Nie spędziła z nim jednak
całego życia. W latach 50. powróciła do swojego cudownie odnalezionego
męża Beniamina Zylberberga vel Włodzimierza Brusa. Wolińska przeszła do
historii jako prokurator Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Miała na
sumieniu aresztowanie wielu niewinnych przeciwników politycznych. Często
działała z pogwałceniem prawa, rutynowo składała podpisy na pustych
formularzach. Po Marcu ’68 wyemigrowała wraz z Brusem do Wielkiej
Brytanii. Władze III RP przez wiele lat bezskutecznie starały się o jej
ekstradycję. Wolińska zmarła w 2008 roku w Oksfordzie. Zapamiętano ją
jako osobę niezwykle agresywną, wybuchową i wulgarną, skłonną do
urządzania bliźnim dzikich awantur. Nigdy nie okazała skruchy, a w
wywiadach prasowych szydziła z polskiego wymiaru sprawiedliwości.<br />
<br />
<br />
<b>Natalia Julia Nowak,<br />
31.12. - 31.01. 2016/17 r.</b><br />
<br />
<br />
<b>PS 1.</b> Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Katowicach
mieścił się przy ulicy Powstańców 31 (nie wiem, czy w okresie powojennym
nazwa ulicy brzmiała tak samo jak dzisiaj). Obecnie do budynku byłego
WUBP przytwierdzona jest tablica pamiątkowa o następującej treści:
“SPÓJRZCIE-/ OTO MURY PRZESIĄKNIĘTE ZBRODNIĄ/ W TYM GMACHU W LATACH
1939-1945/ MIAŁO SWĄ SIEDZIBĘ GESTAPO,/ A W LATACH 1945-1954/ WOJEWÓDZKI
URZĄD/ BEZPIECZEŃSTWA PUBLICZNEGO/ TU JEDNI I DRUDZY/ WIĘZILI,
TORTUROWALI I MORDOWALI/ NAJLEPSZYCH SYNÓW NARODU POLSKIEGO./ ZWIĄZEK
WIĘŹNIÓW POLITYCZNYCH/ OKRESU STALINOWSKIEGO/ ODDZIAŁ KATOWICE/ WRZESIEŃ
1996”. Źródło cytatu: “Katowice - tablica upamiętniająca ofiary Gestapo
i WUBP”, witryna Miejsca Pamięci Narodowej
(Miejscapamiecinarodowej.pl). Ponurą budowlę przy ulicy Powstańców 31
można zobaczyć w programie Google Street View. <br />
<br />
<b>PS 2.</b> Stanisława Michalik figuruje w co najmniej trzech
elektronicznych bazach danych. Dwie z nich to katalogi Instytutu Pamięci
Narodowej: “Biuletyn Informacji Publicznej” (Katalog.bip.ipn.gov.pl) i
“Wojewódzki Urząd Spraw Wewnętrznych w Katowicach [1945] 1983-1990”
(Inwentarz.ipn.gov.pl). Trzecia baza danych to tabela “Funkcjonariusze”
na stronie NSZ Beskidy (Nsz.beskidy.pl/funkcjonariusze). Pierwsze źródło
definiuje naszą antybohaterkę jako “Stanisławę Michalik”, drugie jako
“Stanisławę Michalik-Kowalską”, a trzecie jako “Stanisławę Kowalską z
domu Michalik”. Warto o tym pamiętać podczas przeglądania rzeczonych
zasobów. IPN-owska sygnatura Stanisławy: IPN Ka 0173/358 (810/V).<br />
<br />
<b>PRZYPISY</b><br />
<br />
[1] Odrobinę informacji dotyczących Józefa Kowalskiego zaczerpniemy z
kolorowej broszury “Twarze katowickiej bezpieki” (Instytut Pamięci
Narodowej 2007). Publikacja nie zawiera wprawdzie pełnego kalendarium
życia i działalności tego ubeka, ale pozwala się zorientować, “kto
zacz”. Otóż Kowalski urodził się 6 stycznia 1908 roku w Siennicy Różanej
koło Krasnegostawu. W latach 1944-1945 sprawował funkcję kierownika
PUBP w Zamościu, a w latach 1946-1949 był zastępcą szefa WUBP w
Katowicach. Zanim trafił na Górny Śląsk, stał na czele PUBP w Będzinie,
jednak o tym autorzy broszury nie napomykają… W latach 1949-1955 Józef
Kowalski pracował w WUBP w Olsztynie, piastując tam stanowisko
analogiczne do katowickiego. W 1955 roku powrócił do Katowic
(Stalinogrodu) i rozpoczął pracę jako zastępca kierownika Delegatury
Centralnego Zarządu Więziennictwa. Jego dalsze losy pozostają nieznane, a
przynajmniej nieopisane przez twórców “Twarzy katowickiej bezpieki”.
Jakim funkcjonariuszem był Kowalski? W omawianej broszurze znajdujemy
dość niepochlebny cytat charakteryzujący jego zachowanie: “W swojej
pracy miał objawy biurokratyczno-dygnitarskich nawyków, nie układał
właściwie stosunków z podwładnymi, u których nie posiadał autorytetu. Za
dużo czasu poświęcał na polowanie i mniej uwagi zwracał na sprawy
służbowe”. Niestety, nie wiadomo, do którego etapu działalności
Kowalskiego nawiązują te słowa. Podejrzewam, że chodzi w nich o lata
1946-1949, ale to tylko moja swobodna hipoteza. Okres 1946-1949 jest w
“Twarzach…” zaznaczony na czerwono, ponieważ odnosi się do tytułowej
katowickiej bezpieki. Możliwe, że przywołany cytat też dotyczy pracy
Kowalskiego w tej górnośląskiej placówce. <br />
<br />
[2] “W roku 2003 wpadł na szalony pomysł. Doszedł do wniosku, że gdyby
jakiś urząd w Polsce potwierdził mu lata pracy w UB (1945-1953), to
dostałby wyższą emeryturę. Postanowił napisać do… IPN! W ten sposób
prokuratorzy dowiedzieli się, gdzie mieszka ich ‘bohater‘. Bik poszedł
na całość. Poza pismem do IPN złożył też pozew do Sądu Okręgowego w
Katowicach o ‘rewaloryzację’ renty!” - opowiada Piotr Szubarczyk. Takich
roszczeń nie powstydziłby się sam Anders Behring Breivik, norweski
terrorysta, któremu ciągle czegoś brakuje w luksusowym więzieniu. Józef
Bik nie dożył wymarzonej “podwyżki”. Otrzymał jednak od losu nagrodę
pocieszenia, tzn. zmarł spokojnie na emigracji, nieosądzony i nieukarany
za swoje bestialstwo. O jakim bestialstwie mowa? Szubarczyk wyjaśnia:
“Kiedy przed paroma laty były zastępca naczelnika gdańskiego więzienia
Alojzy Nowicki (…) zgodził się rozmawiać z pracownikami gdańskiego IPN,
dowiedzieliśmy się, że w roku 1946 panami życia i śmierci więźniów
politycznych w Gdańsku były dwie kreatury: Jan Wołkow syn Arona (…) oraz
naczelnik wydziału śledczego Józef Bik. Obaj większą część czasu
‘pracy’ spędzali na terenie więzienia, gdzie znęcali się nad więźniami,
zatwierdzali wyniki ‘śledztwa‘, a przede wszystkim (…) praktycznie
decydowali o wyrokach, szczególnie gdy chodziło o śmierć. (…)
Przesłuchiwał m.in. członków antysowieckich organizacji
niepodległościowych Polskie Siły Demokratyczne i Polska Tajna Armia
Wyzwoleńczo-Demokratyczna. Osobiście znęcał się nad nimi i wymuszał
‘zeznania’ o treści, którą sam ustalał. Żyjący do dziś członkowie PSD
mówią, że w czasie przesłuchań byli wielokrotnie bici nogą od stołka po
plecach, gumą po gołych piętach, kopani w jądra i bose stopy. Za takie
wyczyny awansowali Bika na kapitana”. Można przypuszczać, że Józef
Bik/Bukar/Gawerski zabrał swoje “nawyki“ do Warszawy, a następnie do
Katowic. Z pewnością kontynuował niehumanitarną działalność jako bliski
współpracownik Stanisławy Michalik. <br />
<br />
[3] O Józefie/Jacku Różańskim (właśc. Goldbergu) pisałam szerzej w
artykule “Józef Różański - podręcznikowy przykład sadysty!”. Materiał
jest ogólnodostępny online. <br />
<br />
<br />Natalia Julia Nowakhttp://www.blogger.com/profile/07476661304473409593noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-6323389487013129445.post-2633980865372212242016-12-01T15:12:00.001-08:002016-12-01T15:12:38.937-08:00Józef Różański - podręcznikowy przykład sadysty!<b>UWAGA! PONIŻSZY ARTYKUŁ ZAWIERA<br />
TREŚCI NIEODPOWIEDNIE DLA DZIECI!<br />
<br />
<br />
Józef/Jacek Różański (właśc. Goldberg) - polski działacz komunistyczny
żydowskiego pochodzenia, dyrektor Departamentu Śledczego Ministerstwa
Bezpieczeństwa Publicznego, zbrodniarz stalinowski. Odpowiedzialny za
aresztowanie, torturowanie i mordowanie tysięcy bohaterów Polskiego
Państwa Podziemnego. Czy był sadystą… sensu stricto? Wszystko na to
wskazuje. Najpierw sprawdźmy, czym jest sadyzm i kim są ludzie dotknięci
tą przypadłością. Później przejdźmy do biografii jednego z największych
katów Polaków lat 40. i 50. XX wieku, którego związki z NKWD sięgają
jeszcze czasów międzywojennych. Ostrzegam: w niniejszym wywodzie nie ma
miejsca na sentymenty rodem z “Zaćmy” Ryszarda Bugajskiego (absurdalnego
filmu fabularnego o rzekomym nawróceniu Krwawej Luny - Julii
Brystygierowej, dyrektorki Departamentu V MBP)! To nie jest lektura dla
przewrażliwionych pensjonarek!<br />
<br />
PS. Nie każdy, kto zajmuje się torturowaniem więźniów politycznych, musi
być sadystą w znaczeniu medycznym. I nie każdy, kto posiada skłonności
sadystyczne, jest skazany na los bezwzględnego dręczyciela. W artykule,
który oddaję do rąk Czytelników, koncentruję się na osobie Józefa
Różańskiego, czyli na jednej, wybranej postaci historycznej. Chcę
pokazać, że życiorys tego oprawcy w dużej mierze pokrywa się z tym, co
współczesna nauka wie o jednostkach sadystycznych. <br />
<br />
<br />
Sadyzm seksualny</b><br />
<br />
W języku potocznym słowem “sadyzm” określa się wszelkie akty
okrucieństwa, a także samą skłonność do traktowania innych ludzi (lub
zwierząt) w brutalny, niehumanitarny, poniżający sposób. Nowoczesna
medycyna kojarzy sadyzm z jedną - bardzo konkretną i coraz lepiej
poznaną - jednostką chorobową, jaką jest sadyzm seksualny. Przymiotnik
“seksualny” wskazuje, że omawiane schorzenie wiąże się z erotyczną
stroną człowieka, a zarazem pozwala je odróżnić od sadyzmu w znaczeniu
obiegowym. Wyrażenie “sadyzm seksualny” utrzymuje się również dlatego,
że przez kilka lat uznawano, iż chorobliwe okrucieństwo może występować w
formie erotycznej lub nieerotycznej. Pod koniec lat 80. i na początku
lat 90. XX wieku wyróżniano dwa sadystyczne syndromy: “sadyzm seksualny”
i “sadystyczne zaburzenie osobowości” (SZO). Podręcznik DSM-IV,
oficjalna klasyfikacja chorób psychicznych wydana przez Amerykańskie
Towarzystwo Psychiatryczne, nie rozpoznaje już takiego zjawiska, jak
SZO. Od tego momentu, czyli od roku 1994, sadyzmem w sensie medycznym
jest wyłącznie sadyzm seksualny. Potwierdzają to kolejne edycje
podręcznika: DSM-IV-TR (2000) i DSM-5 (2013). W obu tych publikacjach
figuruje sadyzm seksualny, lecz nie figuruje sadystyczne zaburzenie
osobowości. Więcej o wykreśleniu SZO z listy chorób psychicznych można
przeczytać w pracy “Sadistic Personality Disorder and Comorbid Mental
Illness in Adolescent Psychiatric Inpatients” Wade’a C. Myersa, Rogera
C. Burketa i Davida S. Husteda. Tekst jest dostępny w wirtualnym wydaniu
periodyku “Journal of the American Academy of Psychiatry and The Law”
(Jaapl.org). <br />
<br />
<br />
<b>Krocze i głowa</b><br />
<br />
W zrozumieniu sadyzmu może nam pomóc artykuł “Neural Correlates of Pain
and Suffering. Observation in Sexual Sadists” zamieszczony na stronie
internetowej Value of Suffering Project (Valueofsuffering.co.uk).
Autorka materiału, Clare Allely, proponuje następującą definicję
zagadnienia: “Sadyzm seksualny to zaburzenie psychiczne, które odnosi
się do przyjemności, jaką jednostka czerpie z zadawania bólu, cierpienia
i/lub upokarzania innej osoby. Ból i cierpienie ofiary, które mogą być
zarówno fizyczne, jak i psychiczne, są dla sadysty istotne do
seksualnego pobudzenia i przyjemności”. Allely pisze, że geneza i
charakter analizowanego problemu nie zostały jeszcze do końca
wyjaśnione. Co najmniej od 30 lat pojawiają się głosy, że sadyzm może
być kwestią uszkodzonego układu nerwowego. Wielokrotnie prezentowano
bowiem badania, z których wynika, że mózgi sadystów reagują inaczej niż
mózgi niesadystów. W 2012 roku Jean Decety odkrył, że gdy jednostka
dotknięta sadyzmem ogląda zdjęcia przedstawiające ludzkie cierpienie, w
jej najważniejszym organie aktywuje się obszar odpowiedzialny za
odczuwanie emocji (ciało migdałowate). Uczony dowiódł także, że sadyści
oceniają cudzy ból jako silniejszy niż w rzeczywistości. Wniosek? Osoby
sadystyczne nie tylko nie są obojętne na gehennę innych, ale wręcz
wykazują większą wrażliwość niż przeciętni obywatele. Szkopuł w tym, że
ta ich empatia przejawia się w sposób wyjątkowo antyspołeczny (poprzez
zadowolenie). Póki co, sadyzm nie jest zaliczany do schorzeń
neurologicznych, tylko do parafilii. Pod pojęciem parafilii kryje się
pociąg seksualny do “nietypowych obiektów, sytuacji lub jednostek”. <br />
<br />
<br />
<b>Z dziejów medycyny</b><br />
<br />
Rozumienie sadyzmu zmieniało się na przestrzeni lat, o czym dowie się
każdy, kto zajrzy do opracowania “The DSM Diagnostic Criteria for Sexual
Sadism” Richarda B. Kruegera. Tekst, pierwotnie opublikowany przez
wydawnictwo Springer International Publishing AG, znajduje się w
zasobach CiteSeerX (Citeseerx.ist.psu.edu). W aneksie nr 1 autor
przedstawia interesujące nas fragmenty sześciu pierwszych wydań
podręcznika DSM. Dzięki nim możemy się przekonać, że problemem sadyzmu
zajęto się “na poważnie” dopiero w latach 70. XX wieku. Wcześniej nie
zaprzątano sobie głowy takim cudactwem. Ba, nie ułożono nawet osobnej
definicji sadyzmu! W latach 50. zdawano sobie, oczywiście, sprawę z
istnienia dewiacji seksualnej. Uważano wszakże, że dewiacja jest tylko
jedna, a forma, jaką ona przybiera, to kwestia drugorzędna. Taki sposób
myślenia powodował, że jednym tchem wymieniano zjawiska, które dzisiaj
uchodzą za zupełnie odrębne zagadnienia. W latach 60., u progu rewolucji
obyczajowej, uświadomiono sobie, że istnieje wiele różnych dewiacji
seksualnych. Jednakże problemy, które zaliczano wówczas do zboczeń,
nadal traktowano jako jeden pęczek nieszczęść. W latach 80. sadyzm nagle
zatryumfował. Zjawisko, poddawane drobiazgowej analizie w poprzedniej
dekadzie, doczekało się wreszcie osobnej definicji (1980). Była ona
niezwykle szczegółowa, uwzględniała różnicę między samowolnym katowaniem
ofiary a uzgodnioną zabawą sadomasochistyczną. Cóż, rewolucja
obyczajowa posunęła się bardzo daleko. W roku 1987 sadyzm “objawił się”
światu w postaci erotycznej i nieerotycznej (pojęcie SZO). Ale o tym już
przecież rozprawiałam. <br />
<br />
Pozwolę sobie zacytować - za Kruegerem, rzecz jasna - fragmenty
podręczników DSM-I, DSM-II i DSM-III zawierające odniesienia do sadyzmu
seksualnego. Odpuszczę sobie podręczniki DSM-III-R, DSM-IV i DSM-IV-TR,
ponieważ umieszczone w nich definicje chorobliwego okrucieństwa są
zbliżone do tej współczesnej. Aktualną definicję sadyzmu, pochodzącą z
podręcznika DSM-5, przytoczę w takiej formie, jaką podaje Steve Bressert
w serwisie PsychCentral (“Sexual Masochism & Sadism Disorder
Symptoms” - PsychCentral.com). Na koniec pokażę, jak sadyzm został
opisany w Międzynarodowej Statystycznej Klasyfikacji Chorób i Problemów
Zdrowotnych ICD-10. Może to dziwne, ale tam wciąż nie traktuje się tej
parafilii jako osobnego zjawiska, tylko jako jedno z dwóch wcieleń
sadomasochizmu. Drugim jest, naturalnie, masochizm. Podręcznik ICD-10
znalazłam na stronie internetowej Głównego Urzędu Statystycznego
(Stat.gov.pl). Cieszę się, że GUS upublicznił dokument w polskiej wersji
językowej.<br />
<br />
DSM-I (1952) | Hasło “dewiacja seksualna”<br />
<br />
“Ta diagnoza jest zarezerwowana dla dewiacyjnej seksualności, która nie
jest symptomatyczna dla bardziej rozległych syndromów, takich jak
schizofrenia czy reakcje obsesyjne. Termin obejmuje większość przypadków
klasyfikowanych dawniej jako ‘psychopatyczna osobowość z patologiczną
seksualnością’. Diagnoza sprecyzuje typ patologicznego zachowania, taki
jak homoseksualność, transwestytyzm, pedofilia, fetyszyzm czy sadyzm
seksualny (włączając gwałt, napaść seksualną, okaleczenie)” [Z
angielskiego przełożyła N.J. Nowak]<br />
<br />
DSM-II (1968) | Hasło “dewiacje seksualne”<br />
<br />
“Jest to kategoria dla jednostek, których zainteresowania seksualne są
nakierowane głównie na obiekty inne niż ludzie płci przeciwnej, na akty
seksualne niekoniecznie związane z zapłodnieniem lub na zapłodnienie
dokonywane w dziwacznych okolicznościach, takich jak nekrofilia,
pedofilia, sadyzm seksualny czy fetyszyzm. Nawet, jeśli wielu postrzega
swoje praktyki jako niesmaczne, pozostają oni niezdolni do zastąpienia
ich normalnym zachowaniem seksualnym. Ta diagnoza nie jest właściwa dla
jednostek, które dokonują aktów dewiacyjnych, ponieważ normalne obiekty
seksualne nie są dla nich dostępne” [Z angielskiego przełożyła N.J.
Nowak]<br />
<br />
DSM-III (1980) | Pierwsza poważna definicja sadyzmu<br />
<br />
“(1) wobec niedobrowolnego partnera, jednostka wielokrotnie umyślnie
zadawała psychiczne lub fizyczne cierpienie w celu wywołania [u siebie -
przypis NJN] podniecenia seksualnego<br />
(2) z dobrowolnym partnerem, wielokrotnie preferowany lub wyłączny tryb
osiągania podniecenia seksualnego łączy upokorzenie z symulowanym lub
łagodnie szkodliwym cierpieniem cielesnym<br />
(3) wobec dobrowolnego partnera, zranienie cielesne, które jest
rozległe, trwałe lub potencjalnie śmiertelne, zadawane jest w celu
osiągnięcia podniecenia seksualnego” [Z angielskiego przełożyła
N.J.Nowak]<br />
<br />
DSM-5 (2013) | Współczesna definicja sadyzmu<br />
<br />
“Na przestrzeni co najmniej 6 miesięcy, powracające, intensywne,
pobudzające seksualnie fantazje, popędy seksualne lub zachowania
obejmujące akty (realne, nie symulowane), w których psychiczne lub
fizyczne cierpienie (w tym upokorzenie) ofiary jest seksualnie
podniecające dla osoby. Fantazje, popędy seksualne lub zachowania
wywołują klinicznie znaczącą dolegliwość lub upośledzenie w społecznych,
zawodowych lub innych ważnych obszarach funkcjonowania”<br />
<br />
[Z angielskiego przełożyła N.J.Nowak. Powyższa definicja jest identyczna
jak ta zawarta w DSM-IV (1994). Jeśli chodzi o definicję z DSM-III-R
(1987), to w pierwszym zdaniu można dostrzec jedynie drobne różnice
gramatyczne. Drugie zdanie, które cytuję za Kruegerem, brzmi zaś tak:
“Osoba działała pod wpływem tych popędów lub znacznie jej one dolegają“.
W definicji z DSM-IV-TR (2000) pierwsze zdanie jest zbieżne ze swoim
odpowiednikiem z DSM-5. Inaczej brzmi tylko zdanie drugie, w którym,
podobnie jak w DSM-III, podkreśla się odmienność autentycznej przemocy
od obopólnej przyjemności BDSM (Bondage, Discipline, Sadism, Masochism).
Przytaczam je w wersji podanej przez Kruegera: “Osoba działała pod
wpływem tych popędów seksualnych z niezgadzającą się na to osobą, lub
popędy seksualne lub fantazje wywołują znaczną dolegliwość lub trudności
interpersonalne“. W roku 1980 (tj. w czasach DSM-III) symulowane akty
sadomasochistyczne uchodziły jeszcze za dewiację. Od roku 1987, czyli od
momentu ogłoszenia DSM-III-R, patologizuje się wyłącznie akty realne.
Im dalej w las, tym głębiej zakorzeniona zasada “chcącemu nie dzieje się
krzywda“. Jak za chwilę zobaczymy, podręcznik ICD-10 jest dużo bardziej
konserwatywny. Tam wrzuca się do jednego worka egoistyczne
maltretowanie ofiary i uzgodnione igraszki BDSM. Przypuszczam, że
podręcznik ICD-11, który ukaże się w roku 2018, będzie bardziej
“postępowy“]<br />
<br />
ICD-10 (wydanie 2008) | Hasło “sadomasochizm”<br />
<br />
“Kontakty seksualne, związane z zadawaniem bólu, upokarzaniem, czy
zniewalaniem. Jeśli partner woli być odbiorcą takiej stymulacji
seksualnej - określa się to masochizmem, jeśli zaś woli wywoływać -
sadyzmem. Do pobudzenia seksualnego dochodzi często przy zastosowaniu
sadystycznych i masochistycznych metod” [Opracowanie wersji polskiej:
Centrum Systemów Informacyjnych Ochrony Zdrowia]<br />
<br />
<br />
<b>Zbrodnia sadystyczna</b><br />
<br />
Gdy sadyzm wymyka się spod kontroli, prowadzi do czynów niezgodnych z
prawem. Problemowi zbrodni popełnionej z pobudek sadystycznych
przyjrzeli się Robert R. Hazelwood, Park Elliott Dietz i Janet Warren w
artykule “The Criminal Sexual Sadist” dostępnym na blogu Crime &
Clues (Crimeandclues.com). Tekst, pochodzący z czasopisma “FBI Law
Enforcement Bulletin”, jest adresowany głównie do pracowników organów
ścigania. Autorzy udzielają czytelnikom cennych porad dotyczących
odróżniania zbrodni sadystycznych od niesadystycznych. No, więc na co
należy zwrócić uwagę podczas badania poważnych przestępstw? Po pierwsze,
trzeba znaleźć odpowiedź na pytanie, czy czyn zabroniony przynosił
ofierze cierpienie. Żadna zbrodnia nie może zostać uznana za
sadystyczną, jeśli nie wiązała się z bólem, strachem, poniżeniem itd. Po
drugie, konieczne jest ustalenie, czy katusze były komuś zadawane
umyślnie. Wiele przestępstw, takich jak choćby gwałt, stanowi dla ofiary
prawdziwą gehennę. Sęk w tym, że zazwyczaj udręczenie to tylko efekt
uboczny bezprawnego działania. W przypadku zbrodni sadystycznej męczenie
człowieka jest celem samym w sobie. Po trzecie, należy rozważyć, czy
okrutne przestępstwo mogło podniecać oprawcę seksualnie. Może
kryminalista podchodził do ataku jak do radosnego święta, starannie
przygotowując miejsce, narzędzia i scenariusz zbrodni? Może prowadził
dziennik, w którym opisywał swoje chore pragnienia? Może zatrzymał sobie
jakąś pamiątkę i/lub nieustannie wracał myślami do ataku (np. oglądając
zdjęcia zrobione podczas napaści)? Warto też sprawdzić, czy delikwent
interesował się pornografią i praktykami BDSM. <br />
<br />
<br />
<b>Portret sadysty</b><br />
<br />
Hazelwood, Dietz i Warren są również twórcami pracy “The Sexually
Sadistic Criminal and His Offenses”. Doczekała się ona publikacji w
wirtualnym wydaniu periodyku “Bulletin of the American Academy of
Psychiatry and the Law” (Jaapl.org). Zdaniem autorów, większość sadystów
nigdy nie wprowadza w życie swoich szalonych wizji. Ale są też tacy,
którzy nie chcą lub nie potrafią kontrolować swojego zachowania, i to
oni stanowią zagrożenie dla otoczenia. Tym, co naprawdę ekscytuje
sadystów, jest nie tyle ból i jego zadawanie, ile poczucie absolutnej
władzy nad osobą zdeptaną i sterroryzowaną. Katowanie i poniżanie ofiary
to tylko środek do celu: sposób na wcielenie się w rolę boga
decydującego o życiu i śmierci ujarzmionego człowieka. Z badań, jakie
autorzy przeprowadzili na grupie 30 sadystycznych bandytów, wynika, że
wielu sadystów to ludzie szukający intensywnych doznań. 50% badanych
sięgało po substancje psychoaktywne. 43,3% skosztowało kiedyś
homoseksualizmu. 40% lubiło szybką jazdę samochodem. 30% uprawiało
kazirodztwo z własnym dzieckiem (43,3% było żonatych w trakcie
dokonywania zbrodni). 20% próbowało swoich sił w transwestytyzmie. 20%
miało na sumieniu podglądactwo, ekshibicjonizm i/lub obsceniczne rozmowy
telefoniczne. 20% dzieliło się partner(k)ami z innymi mężczyznami. 30%
uchodziło w społeczeństwie za statecznego obywatela. 30% fascynowało się
czynnościami i sprzętami policyjnymi. 33,3% posiadało doświadczenie
militarne. 43,3% kontynuowało edukację po ukończeniu szkoły średniej.
46,7% pochodziło z rodzin, w których zdarzył się rozwód bądź małżeńska
niewierność któregoś z rodziców. <br />
<br />
<br />
<b>Sexual Sadism Scale</b><br />
<br />
Dwaj kanadyjscy naukowcy, William L. Marshall i Steven J. Hucker,
opracowali bardzo przydatne narzędzie, które ma pomagać specjalistom w
diagnozowaniu sadyzmu seksualnego. Jest to Sexual Sadism Scale, czyli
Skala Sadyzmu Seksualnego przedstawiona w rozprawie “Issues in the
diagnosis of sexual sadism” (materiał zamieszczono w elektronicznej
edycji dziennika “Sexual Offender Treatment”:
Sexual-offender-treatment.org). Pozwolę sobie przetłumaczyć wszystkie 17
wierszy tabeli: “1. Przestępca jest seksualnie podniecony sadystycznymi
aktami. 2. Przestępca ćwiczy na ofierze władzę/kontrolę/dominację. 3.
Przestępca upokarza lub poniża ofiarę. 4. Przestępca torturuje ofiarę
lub angażuje się w akty okrucieństwa wobec ofiary. 5. Przestępca
okalecza seksualne części ciała ofiary. 6. Przestępca ma historię
duszenia konsensualnych partnerów podczas seksu. 7. Przestępca angażuje
się w nieuzasadnioną przemoc wobec ofiary. 8. Przestępca ma historię
okrucieństwa wobec innych osób lub zwierząt. 9. Przestępca niepotrzebnie
rani ofiarę. 10. Przestępca próbuje, lub udaje mu się, udusić, zadusić
lub w inny sposób pozbawić ofiarę powietrza. 11. Przestępca zatrzymuje
trofea (np. włosy, bieliznę, dowód osobisty) po ofierze. 12. Przestępca
zatrzymuje nagrania (inne niż trofea) przestępstwa. 13. Przestępca
skrupulatnie planuje przestępstwo. 14. Przestępca okalecza nieseksualne
części ciała ofiary. 15. Przestępca angażuje się w zniewalanie
konsensualnych partnerów podczas seksu. 16. Ofiara zostaje uprowadzona
lub ograniczona. 17. Dowody rytualizmu w przestępstwie”. Punkt 5 pasuje
jak ulał do Adama Humera, krwawego zastępcy Józefa Różańskiego.<br />
<br />
<br />
<b>Kochająca inaczej</b><br />
<br />
Na forum psychologicznym PsychForums.com znajduje się arcyciekawy wątek
“Sexual Sadists: Why do we associate pain with love?” (“Sadyści
seksualni: dlaczego kojarzymy ból z miłością?”). Myślę, że rzuca on nowe
światło na działalność wielu szemranych filantropów. Założycielka
tematu, Dita, pisze: “Jestem skrajnie wrażliwą, troskliwą osobą. Chlubię
się zdolnością kochania innych tak, jak nikt nie potrafi. Dlatego wiem,
że jestem sadystką seksualną, która posiada zdolność do tego, żeby
kochać głęboko. (…) Jest chłopak, w którym jestem szalenie zakochana.
Nigdy wcześniej nikogo tak nie kochałam ani nie troszczyłam się o nikogo
tak, jak o niego. Ale fantazjuję o tym, żeby go zranić. (…) Poczucie
winy, które mam z tego powodu, jest nieznośne”. Kilkanaście postów dalej
TheHumanBeing odpowiada: “To wyjaśnia dużo na mój temat. (…) Ja też
zawsze staram się być osobą dobrą dla innych. (…) Szczerze zaczynam
sądzić, że bycie naprawdę dobrą osobą idzie ręka w rękę z sadyzmem
seksualnym”. Dita podchwytuje te słowa i wyznaje: “Wszyscy sadyści
seksualni, z którymi rozmawiałam, wydawali się dobrymi ludźmi. Moim
zdaniem, wszyscy sadyści seksualni są skrajnie wrażliwymi, kochającymi
ludźmi, i to jest ich/nasz problem”. Później Internautka zwierza się:
“Gdy wyobrażam sobie, że kogoś torturuję, zawsze zastanawiam się, czy
rzeczywiście mogłabym to robić. Czy gdybym znalazła się w takiej
sytuacji, nie wygrałaby troskliwa strona mnie. Chciałabym, żeby tak
było, lecz ta druga strona mnie jest tak potężna i ma tyle kontroli”.
Sadyści miłują swoich bliźnich, zwłaszcza tych udręczonych. Ciągnie ich
tam, gdzie można kontemplować człowieczą niedolę[1].<br />
<br />
<br />
<b>Leczenie i rokowania</b><br />
<br />
Skoro sadyzm jest chorobą, to czy da się go leczyć? I czy może on
człowiekowi przejść? Pewne rozeznanie w tej problematyce daje nam długa
odpowiedź, jakiej udzielił meksykański psychoterapeuta Robert Saltzman
nowozelandzkiej 17-latce Brittany, która zwróciła się do niego o pomoc
(Askdrrobert.dr-robert.com/sadist.html). Wypowiedź eksperta brzmi raczej
pesymistycznie: “Sadyzm ma tendencję do bycia chronicznym z natury i
zazwyczaj nasila się wraz z upływem czasu. (…) Leczenie sadyzmu
zazwyczaj jest trudne i kończy się niepomyślnie, z sadystą - nawet,
jeśli on lub ona powstrzymywał(a) się przez chwilę podczas terapii -
powracającym prędzej czy później do dalszej sadystycznej aktywności. (…)
Generalnie, sadyzm seksualny jest trudny do zmodyfikowania za pomocą
różnego rodzaju technik kognitywno-behawioralnych, które radzą sobie
dobrze z tyloma innymi problemami. Chemiczna (farmakologiczna)
interwencja może przynieść pewne korzyści, w zależności od jednostki.
Wypróbowywano niektóre z antydepresantów, ale tylko z ograniczonym
efektem. Niestety, z leczeniem czy bez leczenia akty sadyzmu seksualnego
mają tendencję do stawania się wraz z upływem czasu coraz bardziej
brutalnymi lub dziwacznymi, więc perspektywy nie są dobre”. Witryna
Right Diagnosis (Rightdiagnosis.com) wymienia jeszcze inne formy
kuracji: hipnozę, terapię grupową, edukację seksualną, trening
umiejętności społecznych, antyandrogeny, normotymiki i fenotiazynę. Nie
wspomina zaś o rachunku sumienia, żalu za grzechy, postanowieniu
poprawy, szczerej spowiedzi ani zadośćuczynieniu Bogu i bliźniemu.
Widocznie te metody nie zdają egzaminu.<br />
<br />
<br />
<b>Mordercza weganka</b><br />
<br />
List 17-letniej Brittany do Roberta Saltzmana jest naprawdę
wstrząsający. Nadawczyni opisuje w nim całe swoje krótkie, sadystyczne
życie, chociaż unika jak ognia sfery erotycznej. Dziewczyna opowiada, że
już w wieku 5-8 lat dręczyła swoje rówieśnice, uniemożliwiając im
wychodzenie do toalety. Później z satysfakcją rozmyślała o tym, jak
bardzo musiały się męczyć. Gdy miała 13 lat, próbowała udusić swoją
przyrodnią siostrę (ważna uwaga: nastolatka prawdopodobnie pochodzi z
rozbitej rodziny, gdyż w jej liście pojawiają się sformułowania “siostra
przyrodnia“ i “były chłopak matki“!). Gdy miała 14 lat, zaatakowała
swoją mamę żelazkiem w celu zrobienia jej blizny. Obecnie jest totalnie
owładnięta fantazjami o ranieniu innych osób. W jednym z ostatnich zdań
Brittany deklaruje: “Zdaję sobie sprawę z tego, że zabijanie ludzi jest
złe, i de facto jestem weganką”. Co na to doktor Saltzman? “Sądząc po
tym, co napisałaś, nie ma żadnych wątpliwości, że jesteś sadystką i że
cierpisz na tę parafilię od wczesnego dzieciństwa. Jednak w
przeciwieństwie do niektórych sadystów zupełnie nie masz współczucia dla
swoich ofiar i mogłabyś zacząć zabijać ludzi, choć oświadczyłaś
wyraźnie, że wiesz, iż ‘zabijanie jest złe’. To oświadczenie brzmi dla
mnie nie tylko jak sadyzm, ale także w dużej mierze jak kwintesencja
psychopatii, albo socjopatii, jak to również jest nazywane. (…) Chociaż
czujesz i rozumiesz, czym jest współczucie - odczuwasz je wobec zwierząt
- absolutnie nie masz go dla ludzi, nad którymi zamierzasz się pastwić.
(…) Twój zakup noża i Twoje kryteria przy wyborze tej konkretnej broni
wskazują, że planujesz popełnić morderstwo”. Heh, ostra jazda bez
trzymanki!<br />
<br />
<br />
<b>Sadyści są poczytalni</b><br />
<br />
Czy sadystę, który uległ swoim mrocznym instynktom, można śmiało
postawić przed sądem? Artykuł 31 (paragraf 1) polskiego kodeksu karnego
stanowi: “Nie popełnia przestępstwa, kto, z powodu choroby psychicznej,
upośledzenia umysłowego lub innego zakłócenia czynności psychicznych,
nie mógł w czasie czynu rozpoznać jego znaczenia lub pokierować swoim
postępowaniem”. Według Roberta R. Hazelwooda, Parka Elliotta Dietza i
Janet Warren, większość sadystów potrafi kontrolować (i kontroluje)
swoje niebezpieczne popędy. Wielu chorych realizuje swoje pragnienia
wyłącznie w marzeniach. Niektórzy zadają bliźnim ból, ale tylko w ramach
uzgodnionych zabaw sadomasochistycznych. Trafiają się wreszcie tacy,
którzy próbują zaspokajać swoje żądze poprzez “torturowanie” obiektów
nieożywionych. Wynika z tego, że typowy sadysta jest człowiekiem zdolnym
odróżniać dobro od zła. Współczesna medycyna uznaje sadyzm za
parafilię, czyli za zjawisko związane z nietypowymi zainteresowaniami
seksualnymi, a nie za chorobę ograniczającą ludzką świadomość. Omawiana
dewiacja nie jest więc przesłanką do stwierdzenia niepoczytalności.
Sadysta, który decyduje się urzeczywistnić swoje makabryczne fantazje,
najprawdopodobniej jest jednostką głęboko zdemoralizowaną. Albo - jak
sugerują Hazelwood, Dietz i Warren - posiada jeszcze jakieś inne
zaburzenia psychiczne. To pierwsze stanowi argument za umieszczeniem
takiego osobnika w więziennej celi. To drugie kwalifikuje delikwenta do
leczenia w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym. Sadysta, tak jak
pedofil, jest człowiekiem wykolejonym. Pozostaje jednak kowalem swojego
losu.<br />
<br />
<br />
<b>JÓZEF/JACEK GOLDBERG/RÓŻAŃSKI<br />
13 LIPCA 1907 R. - 21 SIERPNIA 1981 R.<br />
URODZONY I ZMARŁY W WARSZAWIE<br />
(PRZYCZYNA ŚMIERCI: RAK ŻOŁĄDKA)<br />
SPOCZYWA NA CMENTARZU ŻYDOWSKIM<br />
PRZY ULICY OKOPOWEJ W WARSZAWIE<br />
<br />
<br />
Zboczeniec i sadysta</b><br />
<br />
W broszurze “Zbrodnie komunistów - pamiętajmy”, przygotowanej przez
Instytut Pamięci Narodowej i dołączonej do gazety “Nasz Dziennik”,
znajdujemy krótką notkę biograficzną poświęconą Józefowi/Jackowi
Goldbergowi/Różańskiemu. Autor tekstu, Tomasz Łabuszewski, zawarł w niej
następujące słowa: “W opinii więźniów był wyrafinowanym sadystą,
czerpiącym satysfakcję z fizycznego i psychicznego udręczania ludzi.
Mimo wysokiego stopnia służbowego i stanowiska w MBP wielokrotnie sam
bił i znęcał się nad więźniami”. Stalinowiec, o którym rozmawiamy,
przyznawał się wprawdzie do stosowania wymyślnych tortur, ale nie
postrzegał siebie jako jednostki sadystycznej: “Robiliśmy otwarcie
szereg skandalicznych rzeczy, robiłem ja sam, biłem po twarzy i nie
tylko po twarzy. (…) Doszło do pewnej degeneracji, do pewnego sadyzmu u
niektórych pracowników, u mnie sadyzmu nie było”. Inny pogląd głosił
Józef Światło, wicedyrektor Departamentu X MBP, który znał Różańskiego
jak własną kieszeń. Ten prominentny ubek, który w 1954 roku został
współpracownikiem Radia Wolna Europa, co najmniej dwukrotnie nazwał
Goldberga “sadystą” i co najmniej trzykrotnie “zboczeńcem” (sprawdź:
Zbigniew Błażyński, “Mówi Józef Światło. Za kulisami bezpieki i partii”,
Łomianki 2012. Wydanie oryginalne: Londyn 1985). Oto kilka stwierdzeń
Światły: “Cały skład personalny centrali bezpieczeństwa to przede
wszystkim (…) zboczeńcy, jak Różański”, “Po zwolnieniu zarówno Piwińska,
jak i Halina Siedlik (…) oskarżyły go, że jest zboczeńcem i sadystą”,
“Bo łatwiej wam przy pomocy zboczeńca i sadysty wymuszać zeznania,
których potrzebujecie”. Takie zarzuty nie biorą się znikąd. <br />
<br />
<br />
<b>Rozbita rodzina</b><br />
<br />
O młodości Józefa Różańskiego informuje nas książka “Borejsza i
Różański. Przyczynek do dziejów stalinizmu w Polsce” Barbary
Fijałkowskiej (Olsztyn 1995). Rzeczone źródło podaje, że ojcem naszego
antybohatera był żydowski dziennikarz Abraham Goldberg, a matką -
tajemnicza Anna/Chana Różańska, również narodowości żydowskiej. Abraham
zdobył uznanie jako redaktor naczelny syjonistycznego dziennika “Hajnt”,
Anna imała się różnych zajęć i przejawiała wiele talentów
artystycznych. Państwo Goldbergowie mieli troje dzieci. Jako pierwszy
urodził się Beniamin (Nioma), późniejszy Jerzy Borejsza, komunistyczny
działacz kulturalny. Drugim dzieckiem była Judyta (Jula), która pewnego
dnia wpadła pod tramwaj i straciła obie nogi. Podczas II wojny światowej
znalazła się ona w getcie warszawskim. Trzecie dziecko to, oczywiście,
Józef Goldberg. W 1944 roku mężczyzna zmienił nazwisko na “Jacek
Różański”, ale imię “Jacek” jakoś się nie przyjęło i nawet w oficjalnych
dokumentach nazywano go “Józefem Różańskim”. Józef, Jacek… Dla
znajomych Żydów tylko “Josek”. Fijałkowska opisuje jego dzieciństwo jako
dość traumatyczne: “W 1909 r. Goldbergowie rozeszli się, gdyż Anna
chciała niezależności. Abraham zgodził się na separację pod warunkiem,
że dzieci pozostaną przy nim. Tak więc dwoje starszych dzieci
zamieszkało od razu z ojcem, a najmłodszy, Józef, dołączył do nich w
siódmym roku życia”. Dziennikarz zabraniał synom i córce widywania się z
matką. Ilekroć Beniamin postępował nieroztropnie, Abraham porównywał go
do Anny. Józef, który wizualnie przypominał Różańską, “denerwował ojca
swym wyglądem zewnętrznym”. Trudno tu mówić o normalności. <br />
<br />
<br />
<b>Prawie jak 8. Mila</b><br />
<br />
Dom Abrahama Goldberga był domem wybitnie inteligenckim. Półki uginały
się tam pod ciężarem książek, wśród których nie brakowało “białych
kruków”. Redaktor naczelny “Hajntu” zdołał przekazać swoim dzieciom
pasję bibliofilską. Sam pozostawał w bliskim kontakcie z elitą
warszawskiego teatru żydowskiego, przyjaźnił się z Ester Rachel
Kamińską. Po rozwodzie z Anną Różańską dziennikarz poślubił niejaką Ewę
Glass, która z powodzeniem zastępowała Niomie, Juli i Joskowi matkę.
Mieszkanie Goldbergów stanowiło istną “zieloną wyspę” na oceanie chaosu,
jakim był przedwojenny Muranów (Murdziel), żydowska dzielnica Warszawy.
Barbara Fijałkowska pisze, że w granicach ówczesnego Muranowa toczyły
się brutalne wojny między wyznawcami skrajnych ideologii. Bójki, zadymy,
donosy - oto codzienność tamtejszych radykałów, nie tylko spod znaku
sierpa i młota. Badaczka przytacza ciekawy fragment pamiętników
Aleksandra Wata: “Całe bestialstwo już się wtedy zaczęło w tych walkach
wewnętrznych, szczególnie na Murdzielu. Bestialstwo, które później tak
ładnie się rozwinęło u Różańskiego i innych towarzyszy”. Należy jednak
podkreślić, że młody Różański nigdy w tym mordobiciu nie uczestniczył.
Był bowiem skrytym, wyobcowanym chłopakiem. “Od dziecka chorowity,
przejawiał daleko idącą powściągliwość, nieufność. Brak rozsadzającej
starszego brata witalności kompensował konsekwencją, dyscypliną
wewnętrzną, ale też pewną zaciętością, czasem porywczością. (…)
Pasjonowała go zawsze psychologia” - podaje Fijałkowska. Ten oczytany
introwertyk jawił się światu jako dobry uczeń, a następnie ambitny
student prawa. W 1936 roku został adwokatem.<br />
<br />
<br />
<b>Syjonizm i anarchizm</b><br />
<br />
Józef Różański był absolwentem dwujęzycznego (polsko-hebrajskiego)
gimnazjum męskiego “Chinuch”. Zadaniem tej placówki było wychowywanie
młodych Żydów na syjonistów gotowych do emigracji z Polski, gdy tylko w
Palestynie powstanie niepodległe państwo Izrael. “Ogólną orientację
szkoły można by określić jako zaszczepianie żydowskiego nacjonalizmu w
sposób socjalistyczny. Wśród nauczycieli byli zdeklarowani syjoniści,
ale i piłsudczycy, anarchiści, komuniści, brak było natomiast członków
Bundu [socjalistów starających się pogodzić żydowskość z polskością -
przypis NJN]. W procesie nauczania lansowano przede wszystkim tezę o
wyzwoleniu narodu żydowskiego przez utworzenie żydowskiego państwa, z
gospodarką opartą na kibucach, z językiem hebrajskim i religią
mojżeszową jako bazą kulturową. (…) Zgodnie z tradycją w szkole tej
Talmud postrzegany był jako system prawny i księga wszelkiej mądrości
życiowej. Jego studiowanie i komentowanie uważano za najwyższe powołanie
Żyda, formę służenia przez niego Bogu” - wyjaśnia Fijałkowska.
Nauczycielem, który wywarł szczególny wpływ na obu braci Goldbergów, był
romanista Gross głoszący idee anarchokomunistyczne. Zarówno Różański,
jak i Borejsza zaczynali swoją przygodę z polityką od anarchizmu. Josek
opowiadał się po stronie kropotkinowców, Nioma po stronie bakuninistów.
Zwolennicy Bakunina dużo mówili o krwawej rewolucji, entuzjaści
Kropotkina snuli zaś plany dotyczące organizacji życia społecznego już
po udanym przewrocie. Ironią losu jest fakt, że to Różański został
bezlitosnym ubekiem, a Borejsza - dyrektorem wydawnictwa dopuszczającego
pluralizm światopoglądowy. <br />
<br />
<br />
<b>Czerwona papuga</b><br />
<br />
Jak to się stało, że Józef i Beniamin ostatecznie zostali komunistami?
Niewykluczone, że przyczyniły się do tego dwie osoby: starszy kolega
Mojżesz/Moniek Nowogródzki i stryj Lejb Goldberg (fanatyczny komunista
działający w ZSRR). Po “nawróceniu” na komunizm Josek założył w szkole
marksistowskie kółko samokształceniowe, za co chwilowo został relegowany
z “Chinucha”. Później, na studiach (Wydział Prawa UW), zaangażował się w
prace OMS “Życie” i ZMK. Kolejnym “stopniem wtajemniczenia” była już
KPP. Różański ukończył studia w 1929 roku, lecz dopiero w 1936 udało mu
się zdobyć konkretny zawód prawniczy. Adwokatem był raczej miernym.
Prowadził kancelarię razem ze swoją uczelnianą przyjaciółką Anką, która
podczas studiów wielokrotnie mu pomagała, także finansowo. “Anka była
zdolniejsza, brała na siebie najtrudniejsze, a zarazem najbardziej
dochodowe sprawy, jemu pozostawiając te ‘polityczne’” - odnotowuje
Fijałkowska. Działalność komunistyczna Różańskiego polegała m.in. na
redagowaniu lewicowych czasopism. Interesujące, że wspólnikami naszego
antybohatera często zostawały kobiety, np. Gina, Maryla i jakaś trzecia,
“której nazwiska ani pseudonimu nie zapamiętał”. Skoro jesteśmy już
przy tym temacie, zauważmy, że Josek był niezwykle przywiązany do matki i
siostry, a potem - do żony i córki. Jego największym wrogiem również
okazała się kobieta, Julia Brystygierowa. Stalinowiec dużo zawdzięczał
swojej przyjaciółce Ance, a przed śmiercią opowiedział całe swoje życie
Barbarze Fijałkowskiej. Czy nie był on odrobinę… zniewieściały?
Pamiętajmy, że sadysta seksualny to zupełnie inny typ brutala niż zdrowy
osiłek z ulicy.<br />
<br />
<br />
<b>Kierunek: Wschód</b><br />
<br />
Żona Józefa Różańskiego (Izabela/Izabella Różańska, Bela Frenkiel)
przyszła na świat 31 maja 1907 roku. Chociaż pochodziła z rodziny
żydowskiej, nie wyglądała na Żydówkę. Wyróżniała się bowiem jasnymi
włosami i zielonymi oczami. Para była właściwie konkubinatem, gdyż - jak
powiedział Różański cytowany przez Fijałkowską - “zgodę KC partii na
żydowski ślub ‘pod baldachimem’ dostał tylko Jakub Berman”. Mimo to, po
wojnie Józef i Izabela posługiwali się tym samym nazwiskiem i byli
powszechnie postrzegani jako małżeństwo. Różańscy poznali się na
przełomie 1935 i 1936 roku w śródborowskim pensjonacie, gdzie Josek
dochodził do zdrowia po zapaleniu opon mózgowych, a Bela - po
wyniszczającym pobycie w więzieniu w Fordonie. Niemiecki atak na Polskę
zastał ich w Warszawie, skąd oboje uciekli na Wschód 6 września 1939
roku. O tym, co się z nimi działo w ZSRR, wiadomo niewiele. Jest pewne,
że przez ponad rok przebywali w Kostopolu, a potem znaleźli się we
Lwowie (Izabela w październiku 1940 roku, jej mąż - kilka miesięcy
później). Obydwoje służyli w NKWD. Josek był oficerem tej formacji,
natomiast Bela pełniła jakieś podrzędne funkcje. Żona naszego
antybohatera witała ponoć kwiatami Armię Czerwoną wkraczającą do
Kostopola. Różańscy znajdowali się w posiadaniu archiwów II Oddziału
Sztabu Głównego WP, których polski kontrwywiad nie zdążył zniszczyć.
Działali też w jakiejś komisji ewidencjonującej radzieckich Niemców.
Józef uczestniczył w leśnych potyczkach, Izabela pracowała w Domu
Kultury w Kostopolu. Zdaniem Fijałkowskiej, Różański mógł być agentem
NKWD już przed wojną (w latach 1937-1938 wysyłano go do Francji i
Palestyny).<br />
<br />
<br />
<b>Stefa Goldberżanka</b><br />
<br />
Gdy ciężarna Bela została wezwana do Lwowa, mogła liczyć wyłącznie na
wsparcie Jerzego Borejszy. To właśnie w takich okolicznościach 15
listopada 1940 roku urodziła się Stefa, podobno jedyne dziecko Józefa
Różańskiego. Młoda matka czuła się w szpitalu dyskryminowana ze względu
na swoją żydowskość. Kręciła nosem nawet pomimo faktu, że jako
enkawudzistka miała zagwarantowane wszelkie przywileje! Wiosną 1941 roku
do Lwowa przybył Josek. Wojna niemiecko-sowiecka (czerwiec-grudzień
1941) to najbardziej tajemniczy okres w jego życiu. Istnieje hipoteza,
według której Józef uczestniczył w rozstrzeliwaniu polskich jeńców
wojennych, ale brakuje na to niezbitych dowodów. Zaraz po ataku Niemiec
na ZSRR Izabela otrzymała wezwanie do Moskwy. Jej mąż bywał tu i ówdzie,
ponoć także w Starobielsku. “Faktem jest, że jesienią 1941 r. znaleźli
się oboje z dzieckiem w Samarkandzie jako cywile. (…) Oboje Goldbergowie
pracowali w kołchozie” - podaje Barbara Fijałkowska. Warunki, w jakich
przyszło im egzystować, pozostawiały wiele do życzenia. Miało to
destrukcyjny wpływ na ich córkę, która ciężko zachorowała i była
zagrożona śmiercią głodową. Zrozpaczeni Różańscy zdecydowali się wówczas
na zdradę: przyjęli pomoc materialną od delegatury rządu Władysława
Sikorskiego. Bela wzięła “2 kg ryżu i trochę mąki”, a Josek “jedną czy
dwie puszki skondensowanego mleka”. Troskliwi rodzice musieli się potem
słono tłumaczyć przed MOPR-owską komisją, w której szczególnie
prześladowała ich Julia Brystygierowa. Kto wie, może późniejsza
nadgorliwość Różańskiego wynikała z chęci odzyskania “dobrego imienia“?
Ostatecznie, wciąż miał on na karku Krwawą Lunę[2].<br />
<br />
<br />
<b>Różańszczyzna - metodyka UB</b><br />
<br />
Dalsze losy naszego antybohatera doskonale nakreśla Tadeusz M. Płużański
w książce “Bestie” (Warszawa 2011) i artykule “Jacek Różański, kat
rotmistrza Witolda Pileckiego i generała Augusta Emila Fieldorfa ‘Nila’”
(Historia.wp.pl). Otóż w 1944 roku Różański wstąpił do Ludowego Wojska
Polskiego, gdzie pełnił funkcję politruka oraz uczestniczył w walkach na
Wołyniu i przyczółku warecko-magnuszewskim. Wkrótce przeniesiono go do
raczkującego Resortu Bezpieczeństwa Publicznego PKWN. 1 lipca 1947 roku
Josek został dyrektorem Departamentu Śledczego MBP. To, co brat Jerzego
Borejszy wyczyniał aż do roku 1954, czyli do końca swojej kariery w
peerelowskiej bezpiece, uczyniło go symbolem terroru stalinowskiego w
Polsce. Nieludzkie tortury, jakie stosował na szeroką skalę wobec
więźniów politycznych, to tylko wierzchołek góry lodowej. Przede
wszystkim, był on człowiekiem, który decydował o wyrokach wydawanych w
procesach pokazowych. Wiele z tych procesów stanowiło zresztą jego
autorską twórczość. Różański wysysał sobie z palca najróżniejsze
historie, na podstawie których formułował fałszywe oskarżenia wzmocnione
spreparowanymi dowodami. Zmuszał ludzi, żeby przyznawali się do czynów
niepopełnionych. Reżyserował rozprawy, podczas których wszystko było z
góry ustalone. Gdy sądowe “przedstawienia” szły niezgodnie z planem,
osobiście przywracał “aktorów” do pionu. Znany jest incydent z procesu
biskupa Czesława Kaczmarka, kiedy to Różański niespodziewanie wyszedł
zza kulis. “Ja już skułem mordy obrońcom i przestrzegam księdza biskupa,
aby nie poważył się więcej na podobne postępowanie” - warknął
zirytowany Josek do duchownego.<br />
<br />
<br />
<b>Sprawa “Marcysi”</b><br />
<br />
Goldberg potrafił składać bliźnim obietnice bez pokrycia, niekiedy
okraszone “oficerskim słowem honoru“. W jego ustach “honor” był jedynie
wytrychem umożliwiającym włamanie się do psychiki rozmówcy. To właśnie
tego wytrychu użył nasz antybohater w 1945 roku, gdy zależało mu na
konkretnych zeznaniach Emilii Malessy “Marcysi”, wdowy po Janie Piwniku
“Ponurym“. Historię, do której nawiązuję, opisał Tadeusz M. Płużański w
tekście “Po pierwsze honor. Opowieść o Emilii Malessie i Janie
Rzepeckim” (“Oprawcy. Zbrodnie bez kary”, Warszawa 2012). Podczas
okupacji niemieckiej Malessa należała do AK, gdzie pełniła funkcję
łączniczki “między podziemiem w kraju a władzami RP i Naczelnym Wodzem
na obczyźnie”. Po wojnie konspirowała przeciwko komunistom, za co
trafiła do więzienia na warszawskim Mokotowie. Tam, przy ulicy
Rakowieckiej, zdradziła nazwiska przywódców WiN-u. “Pułkownik Józef
Goldberg-Różański (…) ręczył jej ‘oficerskim słowem honoru’, że żadna z
ujawnionych osób nie zostanie aresztowana i osądzona. Odwoływał się do
jej patriotycznych uczuć. (…) Jeśli nie pójdzie na ugodę (…) ’będzie
odpowiedzialna za mordownię’. (…) Różański słowa nie dotrzymał,
rozpoczynając aresztowania WiN-owców. (…) Jednak (…) to nie ona wpadła
na pomysł ujawnienia WiN. Działała na wyraźne polecenie swojego dowódcy,
płk. Jana Rzepeckiego” - pisze Płużański. Malessa robiła wszystko, co w
jej mocy, żeby nakłonić Joska do realizacji danego przyrzeczenia.
Dwukrotnie podejmowała głodówkę. Latem 1949 roku popełniła samobójstwo.
Tymczasem Rzepecki dożył odwilży październikowej (1956). Szybko został
zrehabilitowany i poparł Władysława Gomułkę. <br />
<br />
<br />
<b>Łamacz umysłów</b><br />
<br />
Ryszard Walicki, autor książki “Tortury. W Polsce 1945-1955 i
współcześnie” (Warszawa 2013), odmalowuje dosyć wnikliwy portret
Goldberga: “Różański (…) rozumiał znaczenie szoku emocjonalnego. Toteż
jego ofiary pamiętały go dobrze. Gdy jedna z byłych więźniarek, będąc
już na wolności, zobaczyła Różańskiego w sklepie przy ulicy Nowy Świat w
Warszawie, to zemdlała. (…) Różański osobiście bił rzadko.
Niejednokrotnie na początku przesłuchania uderzał więźnia lub więźniarkę
w twarz, ale mocno. Czasem zdzielił pasem oficerskim lub kopnął. Długie
torturowanie fizyczne zlecał oficerom śledczym. Groził więźniom i
pragnął wytworzyć w nich poczucie beznadziejności i wywołać strach. Sam
zaś co pewien czas występował w roli życzliwego, współczującego więźniom
i oficerom śledczym, mądrego człowieka, zdumionego nieracjonalnym
zachowaniem się osób torturowanych. (…) To przypomina opinię o Różańskim
byłego więźnia, Wiktora Leśniewskiego, który powiedział mi kiedyś, że
Różański potrafił być uroczym człowiekiem. Jednego tylko nie potrafił:
uśmiechać się. Płk Różański starał się dotrzeć do umysłu ofiary po to,
aby ją złamać”. Walicki ilustruje maniery Joska licznymi cytatami. Oto
dwa z nich: “Pewnego dnia w czasie przesłuchania w 1950 r. wszedł w
mundurze pułkownika, z reguły chodził w cywilnym ubraniu (…) i
powiedział: no, Dobrowolski - już odpiął pasa i palnął mnie 3-4 razy po
plecach, karku i uchu (…) i mówi (…): muszę sobie zrobić przyjemność,
żeby takiego łobuza bić” (Szczęsny Dobrowolski), “Mnie Różański nigdy
nie uderzył palcem. (…) Jak meldowałem Różańskiemu, że mnie biją,
powiedział - u nas się nie bije, proszę pana, imaginacja jakaś
nadzwyczajna” (Stanisław Szopiński). <br />
<br />
<br />
<b>Krwawy Jacek</b><br />
<br />
Ryszard Walicki przywołuje również zeznania dotyczące przeżyć Andrzeja
Skrzesińskiego: “W obecności Różańskiego włożono mu do ust palącego
papierosa, gdy go wypluł, Różański uderzył go z całej siły w twarz i
wybił mu dwa zęby, dał mu własną chustkę, rozkazując na klęczkach lizać
krew z podłogi”. Leon Wudzki, członek CKKP PZPR, powiedział w 1956 roku:
“Całe miasto wiedziało, że Różański zdziera ludziom paznokcie osobiście
z rąk” (cyt. za: Władysław Gauza, “Elity III RP. Rodowód”, Oslo 2011).
Anglojęzyczna publikacja “Night Voices: Heard in the Shadow of Hitler
and Stalin” Heather Laskey (McGill-Queen’s University Press 2003)
zawiera wzmiankę o tym, że Goldberg wbijał pewnej kobiecie igły pod
paznokcie. Piotr Lipiński, autor książki “Bicia nie trzeba było ich
uczyć. Proces Humera i oficerów śledczych Urzędu Bezpieczeństwa”
(Wołowiec 2016), opisuje przypadek nieludzkiego katowania Marii
Hattowskiej: “Zaprowadzono ją na przesłuchanie; w pokoju czekało ośmiu
mężczyzn. Byli wśród nich Józef Różański i Adam Humer. - Różański zaczął
pierwszy - opowiadała mi Maria Hattowska. - Kopnął mnie, aż spadłam z
krzesła. Humer bił nahajką. Miała na końcu kulkę, która przy uderzeniach
przecinała skórę. (…) Bili mnie w krocze. Po tym już nie mogłam mieć
dzieci”. Stefan Bałuk, jeden z bohaterów filmu dokumentalnego “Bezpieka
1944-1956” (reż. Iwona Bartólewska, TVP 1997), twierdził, że Josek
wykazywał pewne “objawy neurasteniczne”, tzn. wychodził z pokoju
przesłuchań jako człowiek kompletnie wyczerpany i nieobecny, a wracał -
jako okaz siły i witalności. Zdaniem ekswięźnia, oprawca mógł czerpać
energię z jakichś “dodatkowych bodźców”. Czyżby leki lub narkotyki[3]?<br />
<br />
<br />
<b>49 rodzajów tortur</b><br />
<br />
Kazimierz Moczarski, męczony przez kilku ubeków na rozkaz Józefa
Różańskiego, wspomina o biciu “ręką“, “policyjną pałką gumową“,
“drążkiem mosiężnym“, “drutem“, “drewnianą linijką okutą metalem“,
“kijem“, “batem“ oraz “suszką i podstawą do kałamarza”. Było to
uderzanie m.in. “nasady nosa“, “wystających części łopatek“,
“podbródka“, “stawów barkowych“, “wierzchniej części nagich stóp“,
“czubków palców rąk“, “czubków palców nagich stóp“ i “obnażonych pięt”.
Pokrzywdzony zapamiętał też wyrywanie włosów (“z wierzchniej części
czaszki”, “ze skroni, znad uszu i z karku”, “z brody i wąsów”, “z
piersi”, “z krocza i z moszny”), przypalanie (“rozżarzonym papierosem -
okolic ust i oczu”, “płomieniem - palców obu dłoni”) i wiele innych
udręk, np. “miażdżenie palców obu rąk”, “miażdżenie palców stóp”,
“siedzenie na kancie stołka”, “siedzenie na śrubie, która rani
odbytnicę”. Pełną listę niedozwolonych metod śledczych można znaleźć w
artykule “Opis 49 rodzajów tortur stosowanych przez UB wobec Kazimierza
Moczarskiego z AK” Jarosława Wróblewskiego (portal Fronda.pl). Kobiety,
które trafiały do więzienia na Rakowieckiej, często padały ofiarą
przemocy seksualnej. Tadeusz M. Płużański przytacza w “Bestiach” słowa
swojego ojca, byłego więźnia stalinowskiego: “Ówczesny kierownik
Wydziału Śledczego MBP płk J. Różański oświadczył mi, że oficerowie
śledczy nie będą się ze mną ‘szarpali’, gdy mogą wybić z kogo innego to,
co im jest potrzebne. (…) W stosunku do żony mojej zastosowano system
(…) deptania jej godności kobiecej”. Goldberg był osobnikiem
niesłychanie perwersyjnym. Świadczy o tym jego agresja seksualna,
wścibstwo i rozwiązły styl życia.<br />
<br />
<br />
<b>Moralność alfonsa</b><br />
<br />
Któregoś dnia Anatol Fejgin, dyrektor Departamentu X MBP, zastał go w
takiej sytuacji: “Na olbrzymim biurku (…) siedzi Jacek, przed nim
ustawieni w krąg stoją jego najbliżsi współpracownicy, a w środku jak
piłka odbija się nieznany mi mężczyzna. Był puszczony na krąg, każdy z
funkcjonariuszy Jacka przykładał mu kuksańca, a Różański, każdorazowo,
gdy tamten przelatywał obok biurka, kopał go w miejsca szczególnie
uczulone. ‘Jacek! Jak możesz!’ - powiedziałem z oburzeniem. ‘To jest
właśnie zabójca Ściborka’ - wyjaśnił Różański, mitygując się.
Zaczerwienił się chyba nawet. Krępował się przy mnie swojej brutalności”
(Henryk Piecuch, “Spotkania z Fejginem”, Warszawa 1990). Skrępowanie
oznacza, że ktoś się wstydzi przyjemności, którą odczuwa. Rozprawiała o
tym bodajże Michelle Larivey w książce “Siła emocji” (Warszawa 2006).
Zestawmy upiorną anegdotę Fejgina z fragmentem przemówienia Bolesława
Drobnera z 1955 roku: “Chciałbym, żeby (…) można było usłyszeć od
świadków, iż nie przeszedł ten drab koło więźnia bezbronnego, żeby go
nie kopnąć w krocze” (Stanisław Marat i Jacek Snopkiewicz, “Ludzie
bezpieki”, Warszawa 1990). Jedna z byłych więźniarek MBP wspominała, że
Różański zapoznawał ją z zeznaniami jej męża na temat “Moje życie
erotyczne”. Chciał jej również odczytać inny elaborat tego samego
człowieka: “Pożycie płciowe z moją żoną” (tamże). Henryk Piecuch
wzmiankował o jakichś “orgiach” z udziałem Różańskiego. Józef Światło
mówił na antenie RWE: “Różański to bardzo energiczny i czynny
kobieciarz. (…) Urządza sobie intymne i wymyślne orgie w swoim
gabinecie”. Tadeusz M. Płużański pisał w “Bestiach“, że Josek miał w
ZSRR “swoje PPŻ”.<br />
<br />
<br />
<b>Na smyczy Moczara</b><br />
<br />
Barbara Fijałkowska podaje, że Józef Różański dostał wypowiedzenie z
pracy już w marcu 1954 roku. Kilka miesięcy później nastąpiło zaś jego
aresztowanie. W roku 1955 Goldberg został skazany na 5 lat więzienia,
ale złagodzono mu karę do 3 lat i 4 miesięcy. W roku 1957 usłyszał wyrok
15 lat pozbawienia wolności, zamieniony potem na 14 lat. Ryszard
Walicki cytuje słowa Marka Jabłonowskiego, z których wynika, że Josek
“korzystał [w zakładzie karnym - przypis NJN] z nieprzewidzianych
regulaminem ulg”. Ostatecznie skazaniec został ułaskawiony w
październiku 1964 roku. Dalsze losy naszego antybohatera omawia Radosław
Kurek w artykule “Kaci bezpieki na tle Marca’68: Roman Romkowski,
Anatol Fejgin i Józef Różański w oczach SB (1964-1968)”. Tekst ukazał
się w czasopiśmie “Aparat Represji w Polsce Ludowej 1944-1989”, którego
elektroniczną wersję można pobrać ze strony internetowej IPN-u
(Ipn.gov.pl). Według badacza, w czasach moczarowskich Goldberg pracował
m.in. w Mennicy Państwowej i był pilnie śledzony przez esbeków.
Uczyniono go nawet figurantem sprawy o kryptonimie “Wąsik”. Różański
roztaczał wokół siebie “atmosferę człowieka miłego, uprzejmego, a
jednocześnie dającego do zrozumienia, że posiada poważną pozycję dzięki
swym uprzednim i obecnym znajomościom” (to fragment notatki H.
Szyszkowskiego z lutego 1967 roku). Lubił spacerować ulicą Rakowiecką.
Tęsknił za epoką bierutowską. Kibicował Izraelowi w zmaganiach z
Arabami. W marcu 1968 roku był spokojny, ale jego żona rozpowszechniała
jakieś plotki o rzekomym mordowaniu Żydów przez Polaków podczas okupacji
niemieckiej. W 1967 roku został “wyrzucony z jadącego trolejbusu” przez
swoje dawne ofiary. <br />
<br />
<br />
<b>Historia i sztuka</b><br />
<br />
A co się stało ze Stefą Goldberżanką? Barbara Fijałkowska zdradza tylko
tyle, że czerwona księżniczka posługiwała się nazwiskiem “Stefania
Żebrowska”. Na początku 2016 roku znalazłam w Internecie blog artystki
plastyczki Justyny Czerniak (Justynaczerniak.blogspot.com). W dziale
“Tekst” autorka wyjaśnia, jak jej losy splotły się - pośrednio, acz
intensywnie - z losami rodziny Józefa Różańskiego. Otóż Justyna
przyjaźni się z niejaką Agnieszką, młodą kobietą, która pracowała jako
opiekunka Stefy i towarzyszyła jej aż do końca ziemskiej wędrówki.
Starsza pani dopiero pod koniec życia ujawniła swoją prawdziwą
tożsamość. Była osobą niezwykle samotną, toteż przed śmiercią zapisała
cały swój majątek, łącznie z pamiątkami po ojcu, opiekunce Agnieszce.
Wiele z tych staroci - fotografii, listów, pocztówek - trafiło później w
ręce Justyny Czerniak, która zrobiła z nich jakieś kompozycje
artystyczne w ramach przygotowywanej pracy dyplomowej. Ech, mam
nadzieję, że magistrantka wykorzystała wyłącznie kopie tych przedmiotów,
a nie oryginały! Przeraża mnie myśl, że ktoś mógłby zniszczyć cenne
źródła historyczne w imię “sztuki współczesnej”! Justyna opublikowała w
Internecie skany swoich dzieł. Nie znam się na sztuce, ale uważam, że
zdjęcia z rodzinnego archiwum Różańskich wyglądałyby znacznie lepiej bez
tych wszystkich “artystycznych udziwnień”, takich jak stylizowany
kwiatek zasłaniający buzię Stefy. Tak czy owak, nie mam wątpliwości, że
na niektórych fotografiach znajduje się Józef Różański. Ta gęba jest
niepodrabialna. Również adres widoczny na jednej z pocztówek (ulica
Narbutta w Warszawie) zgadza się z tym podanym przez Fijałkowską.
Pamiątki są więc autentyczne. <br />
<br />
<br />
<b>PODSUMOWANIE</b><br />
<br />
Dlaczego uważam, że Józef/Jacek Różański (właśc. Goldberg) to
podręcznikowy przykład sadysty? Dlatego, że posiadał on wiele cech, o
których wspominali Robert R. Hazelwood, Park Elliott Dietz i Janet
Warren w artykule “The Sexually Sadistic Criminal and His Offenses”.
Opisywany stalinowiec przeżył w dzieciństwie rozwód swoich rodziców. Po
zdaniu matury w prywatnym gimnazjum “Chinuch” kontynuował naukę na
Uniwersytecie Warszawskim. Aż do wybuchu II wojny światowej uchodził za
statecznego obywatela: prowadził kancelarię adwokacką, nigdy nie był
karany przez sądy II Rzeczypospolitej. Gdy wstępował do NKWD i MBP, był
już żonaty (no dobrze, żył z Belą w konkubinacie, ale tylko dlatego, że
nie zdołał uzyskać zgody na tradycyjny ślub żydowski). Miał
doświadczenie militarne, tzn. uczestniczył w leśnych potyczkach, walczył
w szeregach LWP. Fascynował się czynnościami i sprzętami policyjnymi,
wszak stał na czele Departamentu Śledczego Ministerstwa Bezpieczeństwa
Publicznego. Brał udział w makabrycznych zabawach o charakterze
homoerotycznym, doznawał widocznej przyjemności podczas kopania męskich
genitaliów. Ewidentnie dzielił się partner(k)ami z innymi mężczyznami,
poza tym korzystał z usług PPŻ - Przechodnich Polowych Żon. Mógł sięgać
po jakieś substancje psychoaktywne, gdyż jeden z byłych więźniów
posądził go o czerpanie energii z zewnętrznego źródła. Bywał
obsceniczny, bezpruderyjny i niepotrzebnie zainteresowany życiem
intymnym swoich ofiar. Jak większość sadystycznych bandytów,
reprezentował płeć silną. Powyższe ustalenia sugerują, że osławiony
Różański to sadysta sensu stricto. Tacy ludzie rządzili kiedyś Polską.<br />
<br />
<br />
<b>Natalia Julia Nowak,<br />
21.10. - 01.12. 2016 r.<br />
<br />
<br />
PS. </b>W polskojęzycznej Wikipedii, pod hasłem “Seryjny morderca”,
widnieje intrygujące zdanie: “W rodzinach połowy z nich matka
wychowywała syna samotnie od jego drugiego roku życia”. Józef Różański
urodził się w roku 1907, a od 1909 pozostawał pod wyłączną opieką swojej
rodzicielki. Gdy miał siedem lat, trafił pod skrzydła ojca, macochy i
starszego rodzeństwa (to już druga trauma we wczesnym dzieciństwie).
Ciekawe, w sumie, dlaczego… Może matka źle go traktowała? Albo nie
potrafiła należycie o niego zadbać? Anders Behring Breivik, sprawca
krwawych zamachów terrorystycznych w Oslo i na wyspie Utoya, również był
synem samotnej matki. Jego rodzice rozstali się, kiedy miał zaledwie
roczek. <br />
<br />
<b>PS 2.</b> Postać Różańskiego pojawia się w filmie fabularnym “Generał
Nil” oraz telespektaklach “Śmierć Rotmistrza Pileckiego”, “Słowo
honoru”, “Kontrym” i “Rozmowy z katem”. Josek jest też bohaterem
powieści “Niesamowici bracia Goldberg” Wojtka Biedronia. Podejrzewam, że
utwór prędzej czy później zostanie zekranizowany, bo jego autor jest
zawodowym filmowcem. Nigdy nie miałam w rękach tego czytadła, ale
poświęciłam trochę czasu na lekturę jego recenzji. I czego się
dowiedziałam? Otóż książka Biedronia zawiera (jak by to określił
towarzysz Gomułka) “pornograficzne obrzydliwości”. Obaj bracia
Goldbergowie, a zwłaszcza Józef, są tam ukazani jako totalni erotomani.
Coś mi się zdaje, że czeka nas produkcja, przy której “Zaćma” i “Ida” to
niewinne dobranocki. <br />
<br />
<br />
<b>PRZYPISY</b><br />
<br />
[1] Tym, którzy nie mogą tego zrozumieć, polecam fragment powieści “Lot
nad kukułczym gniazdem” Kena Keseya w przekładzie Tomasza Mirkowicza
(1962/1981). Jest to urywek dialogu, w którym główny bohater, Randle
Patrick McMurphy, i jego kolega ze szpitala psychiatrycznego, Dale
Harding, dyskutują o demonicznej pielęgniarce Mildred Ratched zwanej
Wielką Oddziałową. McMurphy przekonuje Hardinga, że siostra Ratched,
pozująca na wrażliwą istotę, to w rzeczywistości sadystka i despotka.
Harding, który odpycha od siebie ponurą prawdę o Oddziałowej, wygłasza
komiczny pean na jej cześć: “Siostra Ratched to prawdziwy anioł
miłosierdzia; spytaj, kogo chcesz! Bezinteresowna jak wiatr, dzień po
dniu, przez pięć długich dni w tygodniu pełni dla dobra ogółu swoje
niewdzięczne obowiązki. To wymaga poświęcenia, przyjacielu, prawdziwego
poświęcenia. Wiem też od godnych zaufania osób, choć nic więcej nie mogę
ci o nich wyjawić ponad to, że Martini pozostaje z nimi w bliskich
stosunkach, iż również w dni wolne od pracy siostra Ratched służy
ludzkości, oddając się działalności charytatywnej. Przygotowuje kosze z
takimi delicjami, jak konserwy i mydło, a dla urozmaicenia dorzuca
kawałek sera, po czym obdarowuje nimi młode małżeństwa w tarapatach
finansowych. (…) Spójrz: oto nadchodzi nasza oddziałowa. Stuka lekko do
drzwi. W ręce trzyma kosz ozdobiony wstążkami. Młodemu małżeństwu
szczęście zapiera dech. Mąż stoi z otwartymi ustami, żona płacze, nie
kryjąc łez. Oddziałowa lustruje ich domostwo. Obiecuje przysłać im
pieniądze na… proszek do czyszczenia, a jakże. Stawia kosz na środku
podłogi. A kiedy stamtąd wychodzi - posyłając obojgu pocałunki i zwiewne
uśmiechy - jest tak upojona słodkim mlekiem miłosierdzia, którym własny
czyn wypełnił jej obfite piersi, że nie potrafi powściągnąć swojej
szczodrości. Szczodrości, rozumiesz?”. Wkrótce okazuje się, że to
McMurphy prawidłowo ocenił siostrę Ratched, oprawczynię torturującą
pacjentów elektrowstrząsami i lobotomią. Ktoś może stwierdzić, że
zacytowany przeze mnie fragment “Lotu…” niczego nie wnosi, bo pochodzi z
utworu beletrystycznego, w dodatku uznawanego za manifest
antypsychiatryczny. Ja jednak upieram się przy stanowisku, że objawem
sadyzmu może być zarówno czerpanie przyjemności z zadawania komuś udręk,
jak i obdarzanie czułością osób cierpiących. Zwróćmy uwagę na sposób, w
jaki Józef Różański scharakteryzował swojego przełożonego, Romana
Romkowskiego (wiceministra bezpieczeństwa publicznego, który po roku
1956 został skazany na 15 lat pozbawienia wolności). Słowa, które zaraz
przytoczę, są nieco podobne do wypowiedzi Hardinga na temat Wielkiej
Oddziałowej. Różański powiedział o Romkowskim: “Dla nas Romkowski to był
i jest dowódca z prawdziwego zdarzenia. To był i jest człowiek, których
nie jest tak wielu. On umiał postawić zagadnienie. On umiał postawić
sprawę. I on był wymagający. Miał coś, co w całym bezpieczeństwie
czyniło go najbardziej lubianym. On przede wszystkim okazywał niebywale
dużo serca wszystkim ludziom w bezpieczeństwie, wszystkim pracownikom.
On każdego przyjął, z każdym pomówił. Ileż pomocy on okazywał ludziom w
ciężkich warunkach, kobietom i dzieciom, ratował inwalidów, kiedy nie
było ustawy, kiedy nie było możliwości. I dlatego go lubiano. I dlatego
do niego był stosunek osobisty“. Źródło cytatu: Stanisław Marat i Jacek
Snopkiewicz, “Ludzie bezpieki”, Warszawa 1990. Sadysta wciela się w rolę
anioła lub diabła, opiekuna lub gnębiciela, wolontariusza lub
inkwizytora. Bo, jak słusznie zauważyła Dita, kojarzy
ból/bezradność/upokorzenie z miłością/sympatią/erotyką. Dobro i zło mogą
być dwiema stronami tego samego medalu. Mogą się uzupełniać jak
taoistyczne siły Yin i Yang. <br />
<br />
[2] Pytanie do amatorów japońskiej popkultury: pamiętacie doktora Kuramę
z serialu animowanego “Elfen Lied” (2004)? Dyrektora badawczego w
tajnym laboratorium, bezpośrednio odpowiedzialnego za okrutne
eksperymenty na dzieciach z syndromem Dicloniusa? W jednym z ostatnich
odcinków okazuje się, że Kurama przyjął stanowisko dyrektora badawczego,
żeby uratować swoją nowonarodzoną córeczkę Mariko, która również
przyszła na świat z syndromem Dicloniusa i miała zostać poddana
eutanazji. Kurama jest ważnym trybikiem w zbrodniczej machinie,
zaszantażowanym przez dyrektora generalnego Kakuzawę, który w każdej
chwili może zamordować Mariko (uwięzioną w ciemnej izolatce). Gdy
Kakuzawa postanawia wykorzystać Mariko do złapania Lucy i zabicia Nany,
nadzorczynią dziewczynki zostaje doktor Shirakawa - elegancka,
inteligentna, wysoko postawiona kobieta przypominająca Julię
Brystygierową. Kurama odnajduje swoją córkę dopiero w ostatnim odcinku.<br />
<br />
[3] W filmie dokumentalnym “Bezpieka 1944-1956” zostaje także
przytoczona wypowiedź samego Różańskiego: “Wpadliśmy w pewien stan
nienormalny. Tłumaczy się to tym, że sypialiśmy po 2-3 godziny na dobę.
Po dwa tygodnie nie zmienialiśmy bielizny. Cały czas toczyła się u mnie
walka, żeby nie bić, ale sam biłem”. Jakże to zbieżne ze współczesną
definicją sadyzmu, a dokładniej - z jej drugim zdaniem (“Fantazje,
popędy seksualne lub zachowania wywołują klinicznie znaczącą dolegliwość
lub upośledzenie w społecznych, zawodowych lub innych ważnych obszarach
funkcjonowania”)! Według Anny Salter, twórczyni filmu edukacyjnego
“Listening to Sex Offenders: Part Two. Sadistic vs. Non-Sadistic Sex
Offenders. How They Think, What They Do” (Eastern Kentucky University
Television 1998), akty okrucieństwa działają na sadystę jak narkotyk.
Stąd ekscytacja i ekstaza, a potem uzależnienie i konieczność
dostarczania organizmowi coraz większych dawek używki. Dwóch
sadystycznych rozmówców Salter określiło swoje doznania wyrazem “haj”.
Szkoda, że Goldberg, żyjący w innym miejscu i czasie, nie znał tego
przydatnego kolokwializmu. Czerwony zwyrodnialec posługiwał się za to
rzeczownikiem “euforia” (sprawdź: Ryszard Walicki - “Tortury. W Polsce
1945-1955 i współcześnie”).<br />
Natalia Julia Nowakhttp://www.blogger.com/profile/07476661304473409593noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-6323389487013129445.post-24283743574736805942016-10-05T17:52:00.001-07:002016-10-05T17:52:55.595-07:00Miasto 39. Narodziny i obrona Starachowic-Wierzbnika<b>Miasto patchworkowe</b><br />
<br />
Starachowice, leżące w połowie drogi między Radomiem a Kielcami, są
dzisiaj trzecim pod względem wielkości miastem w województwie
świętokrzyskim. Jednakże historia tego, co dziś rozumiemy pod pojęciem
Starachowic, jest stosunkowo krótka. Aby się o tym przekonać, wystarczy
zajrzeć do książki “Starachowicki Wrzesień 1939” Adama Brzezińskiego
(udostępnionej w kilkunastu kawałkach na stronie internetowej UM
Starachowice). Autor podaje, że miasto, o którym rozmawiamy, powstało 1
kwietnia 1939 roku. Geneza miejscowości jest dość prosta: władze II
Rzeczypospolitej podjęły decyzję o połączeniu w jedną całość osady
fabrycznej Starachowice (tzw. Starachowic Fabrycznych), wsi Starachowice
Górne (tzw. Starachowic Górniczych) oraz miasteczka Wierzbnik
(istniejącego od XVII wieku i mającego charakter sztetla, gdyż znaczną
część jego ludności stanowili Żydzi. Według polskojęzycznej Wikipedii, w
1935 roku aż 31% mieszkańców Wierzbnika było narodowości
żydowskiej[1]). Nowo powstały twór otrzymał nazwę
Starachowice-Wierzbnik, chociaż początkowo miał się nazywać po prostu
Wierzbnik. W świetle prawa miejscowość była spadkobierczynią Wierzbnika,
a Starachowice nie zostały połączone z Wierzbnikiem, tylko włączone w
jego struktury. Prawda jest jednak taka, że nowoczesna osada przemysłowa
od samego początku dominowała nad zacofaną barokową mieściną.
Potwierdzeniem teorii, że to Starachowice podbiły Wierzbnik, a nie
odwrotnie, może być fakt, iż w 1949 roku zmieniono nazwę
“Starachowice-Wierzbnik” na “Starachowice“. Było to uproszczenie
nomenklatury, a zarazem zmierzch kilkusetletniego miasteczka. <br />
<br />
<br />
<b>Dwa światy</b><br />
<br />
Przedwojenny okres Starachowic-Wierzbnika trwał zaledwie pięć miesięcy.
Trudno wymagać od jakichkolwiek władz, żeby w tak krótkim czasie zdołały
zintegrować dwie (a właściwie trzy, bo Starachowice były
“dwuczęściowe”) różne miejscowości. Adam Brzeziński pisze, że “granica
pomiędzy Wierzbnikiem a Starachowicami biegła mniej więcej wzdłuż
obecnej ulicy Na Szlakowisku”. Życie Wierzbnika toczyło się
staroświeckim rytmem. Najważniejszą częścią tej dzielnicy był Rynek,
który pełnił funkcję miejscowego centrum handlu. Znajdowały się tutaj
piętrowe kamienice, w których działały różnorakie sklepiki, a także
nieduży plac wcielający się regularnie w rolę targowiska. Choć w sercu
Wierzbnika dominowali Żydzi, silny był tu również żywioł katolicki
skupiony wokół kościoła Świętej Trójcy. Codzienność Starachowic
wyglądała bardziej modernistycznie. “Syreny fabryczne regulowały rozkład
dnia mieszkańców. Na pierwszy buczek, o 6.30, ludzie wychodzili z domów
i spiesznym krokiem podążali do pracy. Drugi, o 7.00, był sygnałem do
zamykania fabrycznych bram. W południe ‘buczki’ informowały o przerwie
obiadowej. Po południu sygnalizowały zakończenie pracy” - opowiada
Brzeziński. W Starachowicach istniało sześć osiedli mieszkaniowych.
Tutejsi ludzie poruszali się samochodami, a nie, jak mieszkańcy
Wierzbnika, dorożkami. Podział miasta na dwie części przetrwał do
dzisiaj. Przyczyniła się do tego epoka PRL, albowiem FSC “Star”
funkcjonowała w tradycyjnej dzielnicy industrialnej. Obecnie w St-cach
znajduje się Specjalna Strefa Ekonomiczna, a Wierzbnik wciąż wydaje się
senny (chociaż w latach 2010-2014 ożywiły go trzy galerie handlowe).<br />
<br />
<br />
<b>Zakłady Starachowickie</b><br />
<br />
Zgodnie z tym, co podaje Brzeziński, początków starachowickiej potęgi
należy upatrywać w roku 1875, kiedy to baron Antoni Edward Fraenkel
założył Towarzystwo Starachowickich Zakładów Górniczych SA. Firma
sprawowała pieczę nad licznymi kopalniami i hutami działającymi nie
tylko w samych Starachowicach, ale również w okolicznych wioskach. Gdy
Polska odzyskała niepodległość, rząd II RP niemal natychmiast przystąpił
do budowy rodzimego przemysłu obronnego. Ponieważ po I wojnie światowej
największym zagrożeniem dla naszej Ojczyzny była Rosja Sowiecka,
uznano, że fabryki zbrojeniowe należy zlokalizować na lewym brzegu
Wisły. W 1920 roku doszło do podpisania historycznej umowy między
Ministerstwem Spraw Wojskowych a zarządem TSZG. Na mocy tego
porozumienia w Starachowicach otwarto zakład produkujący sprzęt na
potrzeby wojska[2]. Nowa fabryka specjalizowała się w wytwarzaniu armat,
haubic oraz pocisków do tych dział. Konstruowała też pewne przedmioty
na potrzeby rynku cywilnego, np. ramy samochodowe i młoty pneumatyczne.
Pakt zawarty między Ministerstwem a Towarzystwem zaowocował licznymi
korzyściami: uczynił Polskę trudnym przeciwnikiem dla potencjalnych
wrogów, stworzył wiele nowych miejsc pracy, przyśpieszył rozwój regionu
świętokrzyskiego, a samemu TSZG przyniósł niebagatelne zyski. Wypada
wspomnieć, że Zakłady Starachowickie były także właścicielem 23.000
hektarów lasów. Produkowały więc drzwi, skrzynki, kopalniaki, deski
podłogowe etc. Nie ulega wątpliwości, że Gród Starzecha był ważnym
punktem na mapie Centralnego Okręgu Przemysłowego, wspaniałego następcy
Zagłębia Staropolskiego. <br />
<br />
<br />
<b>Intrygi wywiadu</b><br />
<br />
W latach 30. XX wieku głównym nieprzyjacielem Polski i Europy stała się
III Rzesza. Według Adama Brzezińskiego, potężna fabryka zbrojeniowa
działająca w Starachowicach wzbudzała niezdrowe zainteresowanie Niemców.
Hitlerowcy zaczęli nawet do niej wysyłać zaufanych szpicli i podejmować
próby nawiązania współpracy z jej pracownikami. Brzeziński, powołujący
się na pamiętniki Mieczysława Frycza, przedstawia historię odważnego
starachowiczanina, który w obliczu germańskich pokus “zachował się jak
trzeba”. Tym starachowiczaninem był niejaki Szymański, który pełnił
funkcję rzeczoznawcy Grupy Odbiorczej COMU (Centrali Odbioru Materiałów
Uzbrojenia). Mężczyzna wydał się nazistom dobrym materiałem na szpiega,
ponieważ miał matkę narodowości niemieckiej. Pewnego dnia Szymański
otrzymał podejrzaną przesyłkę, w której znajdowało się 20.000 marek i
górnolotny list. Hitlerowski wywiad, piszący w imieniu wszystkich
Niemców, odwoływał się w nim do patriotycznych uczuć adresata.
Przekonywał, że Szymański jest Niemcem, więc powinien lojalnie służyć
swojemu narodowi. “Dalej list polecał, aby w oznaczonym dniu w Warszawie
w podanej kawiarni podszedł do stolika, przy którym będzie siedział
osobnik czytający niemiecką gazetę” - pisze Frycz cytowany przez
Brzezińskiego. Szymański nie dał się nabrać na te gierki. Zamiast do
kawiarni, pojechał do Ministerstwa Spraw Wojskowych, gdzie pokazał
niechcianą przesyłkę przedstawicielom kontrwywiadu. Rozmówcy byli pod
wrażeniem jego postawy. Niestety, starachowiczanin nie przeżył II wojny
światowej. Naziści dopadli go w Stalowej Woli i wykonali na nim wyrok
śmierci. <br />
<br />
<br />
<b>Obrona przeciwlotnicza</b><br />
<br />
Sytuacja na arenie międzynarodowej skłoniła polskie władze do
zorganizowania w całym Kraju ośrodków i punktów obrony przeciwlotniczej.
“Starachowice zaliczono do ośrodków biernej obrony przeciwlotniczej II
kategorii, czyli takich, których bombardowanie lotnicze było bardzo
prawdopodobne” - informuje Adam Brzeziński. Specyficzny rodzaj obrony, o
którym rozprawia autor “Starachowickiego Września 1939”, miał polegać
na radzeniu sobie ludności cywilnej ze skutkami ataków powietrznych.
Społeczeństwo miało być przygotowane do podejmowania takich akcji, jak
udzielanie rannym pierwszej pomocy, ratowanie osób leżących pod gruzami
czy zapobieganie pożarom w przypadku użycia bomb zapalających. Obrona
przeciwlotnicza była zorganizowana w sposób hierarchiczny, żeby w razie
nalotu działania defensywne przebiegały szybko i sprawnie. Jeśli chodzi o
starachowickie fabryki, przewidziano dla nich bardziej agresywną formę
obrony. “Zakłady przemysłowe miały być bronione artylerią
przeciwlotniczą przez bezpośrednią obronę zakładów, zorganizowaną przez
plutony podchorążych rezerwy artylerii przeciwlotniczej ze Szkoły
Podchorążych Artylerii Przeciwlotniczej w Trauguttowie” - wyjaśnia
Brzeziński. W dniu napaści Niemiec na Polskę fabryki dysponowały
sześcioma cekaemami, armatą przeciwlotniczą kalibru 75 mm oraz
szesnastoma armatami przeciwlotniczymi kalibru 40 mm (działami
“Bofors”). Warto wiedzieć, że wiosną 1939 roku niektórzy pracownicy TSZG
zostali przeszkoleni z obsługi tego typu sprzętu. Powołano nawet do
życia dwa plutony fabryczne, na czele których stanęli inżynierowie
Leszek Kistelski i Stanisław Walenczak. <br />
<br />
<br />
<b>Początek Apokalipsy</b><br />
<br />
Konflikt zbrojny, rozpętany przez Adolfa Hitlera, wybuchł wczesnym
rankiem 1 września 1939 roku. Adam Brzeziński cytuje słowa, jakie
polskie społeczeństwo usłyszało tamtego dnia w publicznym radiu o
godzinie 6.30: “A więc wojna! (…) Wszyscy jesteśmy żołnierzami”. W
Starachowicach-Wierzbniku II wojna światowa zaczęła się oficjalnie o
godzinie 10, kiedy to miejscowe elity zwołały nadzwyczajny wiec na
terenie Towarzystwa Starachowickich Zakładów Górniczych. Prezes
lokalnego oddziału Związku Legionistów Polskich zadeklarował wówczas
gotowość zakupu cekaemu dla Wojska Polskiego. Złożono również kilka
innych szlachetnych obietnic, a zgromadzony tłum popadł w optymistyczny
nastrój. Wielu starachowiczan, których jeszcze dwa dni wcześniej ominęła
mobilizacja wojskowa, dobrowolnie zgłaszało się do walczącej armii.
Tymczasem na Pomorzu aż jedenastu mężczyzn ze Starachowic-Wierzbnika i
ziem dzisiejszego powiatu starachowickiego uczestniczyło w obronie
Westerplatte. Byli to żołnierze 4. Pułku Piechoty Legionów, którzy w
ramach kontyngentu wymiennego trafili z Kielc do Gdańska. Wśród nich był
niejaki Eugeniusz Aniołek, który cieszył się szczególnym zaufaniem
Stefana Sucharskiego, a po wojnie został uwieczniony w filmie
“Westerplatte” Stanisława Różewicza (1967). W roku 1941 dzielny
westerplatczyk pojechał na roboty przymusowe do Bartoszyc. Niestety,
później słuch o nim zaginął. Zauważmy, że po 17 września 1939 roku
starachowiczanie ginęli nie tylko z rąk Niemców, ale także z rąk
Sowietów. Przykładowo, jedenastu tutejszych oficerów padło ofiarą
zbrodni katyńskiej. W okresie stalinizmu dręczycielką całej okolicy
została zaś powiatowa ubecja.<br />
<br />
<br />
<b>Pięć dni</b><br />
<br />
Pierwsze dni II wojny światowej miały w Starachowicach-Wierzbniku dość
łagodny przebieg. Sielankowa codzienność była jednak przerywana
nieustannymi alarmami lotniczymi. Adam Brzeziński cytuje wspomnienia
trzech osób, które w tamtych dniach przebywały na terenie miasta. Według
Haliny Donimirskiej, niemieckie samoloty pojawiły się nad
Starachowicami już 1 września 1939 roku, ale odleciały “w nieznanym
kierunku”. Mieczysław Frycz potwierdza przelot wrogich aeroplanów oraz
odnotowuje, że polskie baterie przeciwlotnicze otworzyły do nich ogień.
Tadeusz Rek twierdzi, że 1 września nie było ani niemieckich samolotów,
ani polskich strzałów. Powściągliwość nazistowskich pilotów mogła
wynikać z faktu, że - jak pisze Frycz - otrzymali oni “zakaz
bombardowania Zakładów”. Hitlerowcy zrzucali ładunki wybuchowe głównie
na tory kolejowe w Wierzbniku, ale wywoływali raczej umiarkowane szkody,
które szybko udawało się robotnikom naprawić. To również był efekt
zamierzony. “Rozkazy nakazywały unikania powodowania większych zniszczeń
w infrastrukturze kolejowej” - wyjaśnia Brzeziński. Na początku
września przez Wierzbnik i Starachowice wielokrotnie przejeżdżały
polskie pociągi wiozące żołnierzy na front. Chodzi tutaj o transporty
12. Dywizji Piechoty, w której służył także August Emil Fieldorf “Nil”.
Mundurowi, zatrzymujący się na stacji w Wierzbniku, byli bezpłatnie
dożywiani przez lokalne wolontariuszki i harcerki (m.in. przez 11-letnią
Jadwigę Jasiewicz, późniejszą matkę Braci Kaczyńskich). 5 września, w
związku z upadkiem Kielc, miał miejsce wielki exodus starachowiczan na
Kresy Wschodnie. Tego samego dnia odbyła się też ewakuacja TSZG do
Kowla. <br />
<br />
<br />
<b>Chrzest krwi</b><br />
<br />
Względny spokój, jakim los obdarzył Starachowice-Wierzbnik, skończył się
6 września, gdy do miasta dotarły lądowe oddziały niemieckie.
Pojawienie się Wehrmachtu w okolicach Grodu Starzecha było konsekwencją
potyczki pod Świętą Katarzyną, w wyniku której polska kompania została
rozbita, a Niemcy otworzyli sobie drogę do dalszej ekspansji. “Wieść o
klęsce Polaków pod Świętą Katarzyną i niemieckiej kolumnie poruszającej
się w kierunku Wierzbnika dotarła zapewne drogą telefoniczną do komendy
OPL w Starachowicach. Prawdopodobnie w celu zlokalizowania niemieckiej
kolumny wyjechał w kierunku Michałowa samochód osobowy z dwoma
oficerami” - spekuluje Brzeziński. Dwaj żołnierze, którzy wyruszyli
wówczas w teren, przekonali się o obecności hitlerowców niemal
natychmiast. Gdy przejeżdżali przez część Michałowa zwaną Cyganowem, zza
zakrętu wychynęli nazistowscy motocykliści, którzy bez ostrzeżenia
zaczęli do nich strzelać. Auto stanęło w płomieniach, a Polacy
wyskoczyli na zewnątrz i schronili się w lesie. Zabłąkane kule trafiły
dwóch przypadkowych cywilów, którzy znaleźli się w niewłaściwym miejscu w
niewłaściwym czasie. Był to swoisty chrzest krwi: tak właśnie wojna
otworzyła nowy rozdział w życiu starachowiczan. Kapitan i podporucznik,
do których celowali Niemcy, przeżyli incydent, a nawet otrzymali pomoc
ze strony lokalnej ludności (pierwszemu z oficerów należało bowiem
opatrzyć zranioną nogę). Tymczasem najeźdźcy pojechali dalej. Po drodze
zostali ostrzelani przez polskich żołnierzy, którzy znajdowali się w
zatrzymanym nieopodal pociągu wojskowym. Strzały, najprawdopodobniej
chybione, nie zdołały powstrzymać zajadłych agresorów.<br />
<br />
<br />
<b>Rzeź Wanacji</b><br />
<br />
Następnym “przystankiem” hitlerowców okazała się Wanacja. Według Adama
Brzezińskiego, w międzywojniu Wanacja była wsią, która na skutek “zmiany
granic Wierzbnika” częściowo weszła w skład nowopowstałego miasta. Lecz
to właśnie tam, na zacisznych przedmieściach Starachowic-Wierzbnika,
rozegrały się dantejskie sceny[3]. Brzeziński twierdzi, że mieszkańcy
Wanacji byli zaskoczeni niemieckim atakiem, chociaż już pod koniec
sierpnia 1939 roku na pobliskim wzniesieniu ustawiono broń artyleryjską.
W okolicy stała też druga armata, umieszczona niedaleko cmentarza
żydowskiego. Hitlerowcy dotarli na Wanację około godziny 14. Jak sami
zauważyli, przyszło im się zmierzyć z trudnym przeciwnikiem. “W
przekonaniu Niemców, Wanacji bronił pododdział piechoty wsparty bronią
maszynową, dwoma działkami przeciwpancernymi i dwiema armatami
przeciwlotniczymi” - odnotowuje autor “Starachowickiego Września 1939”.
Obrońcom Wanacji dzielnie pomagał pluton przeciwlotniczy z osiedla
Majówka. Ludność cywilna rozpaczliwie szukała sobie jakiegoś
schronienia, ale - jak zaznacza Piotr Kromer cytowany przez Adama
Brzezińskiego - trafiali się również desperaci, którzy w przypływie
emocji rzucali się na Niemców. Z nazistami walczyły także pośpiesznie
sformowane “grupy robotników, żołnierzy, harcerzy” (jedną z nich zasilił
Antoni Heda “Szary”). Wściekli najeźdźcy strzelali do uciekających
cywilów oraz wyciągali ludzi z domów, żeby ich zamordować. “Po
kilkudziesięciu minutach, około godziny 15, oddział niemiecki dość nagle
wycofał się w kierunku wschodnim” - kontynuuje opowieść Brzeziński.
Bilans zbrodniczego szału hitlerowców? Ponad 20 przypadkowych ofiar.<br />
<br />
<br />
<b>Wędrówka ludu </b><br />
<br />
Zgodnie z ustaleniami Adama Brzezińskiego, spontaniczne ucieczki z
miasta zaczęły się już 2 września (“Ludność w trwodze opuszczała domy,
koczowała w lasach lub wyjeżdżała na wieś, jako w miejsca rzekomo
bezpieczne” - to fragment wspomnień Mieczysława Frycza). Zjawisko
masowego wychodźstwa pojawiło się jednak trzy dni później. “Oprócz
ludności cywilnej ewakuowały się urzędy, administracja gospodarcza,
a nawet służby publiczne, jak straż pożarna. (…) Ten exodus był
prawdziwym problemem dla wojska, hamował jego ruchy i możliwości
manewru” - ubolewa Brzeziński. Równolegle z falą uchodźców
przemieszczały się na wschód pojazdy wypełnione największymi skarbami
Zakładów Starachowickich. Żywiono bowiem nadzieję, że przedsiębiorstwo
zdoła wznowić swoją działalność w województwie wołyńskim. Wielu
pracowników TSZG otrzymało “polecenie służbowe stawienia się w kresowym
Kowlu“. Ci, którzy chcieli wykonać rozkaz, zabierali ze sobą
współmałżonków, dzieci i sąsiadów[4]. Na wieść o napadnięciu Wanacji
przez hitlerowców “ulotnił się” z Grodu Starzecha starosta powiatowy
oraz personel Komendy Rejonu Uzupełnień. Po 6 września miała zaś miejsce
gorączkowa rejterada służb porządkowych. Policjanci postępowali zgodnie
z wytycznymi, gdyż nieco wcześniej pułkownik dyplomowany Włodzimierz
Ludwig zarządził “obronę przeciwlotniczą mostów na Wiśle“. 10 września,
kiedy Niemcy zajęli Starachowice-Wierzbnik, miasto było już w dużej
mierze opustoszałe[5]. “Nigdzie nie było widać ludzi” - relacjonował
medyk Rudolf Kaden. W Szpitalu Miejskim pozostała tylko jedna polska
lekarka, Zofia Czerniewska. Mogła ona liczyć wyłącznie na pomoc PCK. <br />
<br />
<br />
<b>Żółty Tygrys</b><br />
<br />
Może nie wszyscy starachowiczanie o tym pamiętają, ale wypadki, które
nawiedziły Gród Starzecha na początku II wojny światowej, stały się
tematem jednej z mikropowieści opublikowanych w ramach cyklu Biblioteka
Żółtego Tygrysa. Seria wydawnicza, o której mowa, wychodziła w latach
1957-1989 i stanowiła beletrystyczne uzupełnienie ówczesnych
podręczników szkolnych. Książka poświęcona Starachowicom-Wierzbnikowi
ukazała się jako numer 6 z 1986 roku. Nosi ona tytuł “Starachowicki
wrzesień” (twórca: Leszek Zioło). Mikropowieść nie jest żadnym
arcydziełem, ale czy którykolwiek z Żółtych Tygrysów może uchodzić za
wartościowy wytwór kultury? “Starachowicki wrzesień” to typowa
literatura wagonowa. Ot, wojenny Harlequin, który wydaje się krzyczeć:
“Kup, przeczytaj, wyrzuć!”. Czytadło zaczyna się dość nudną wizją
organizacji obrony przeciwlotniczej w Centralnym Okręgu Przemysłowym.
Cały rozdział trzeci przybiera formę artykułu popularnonaukowego, w
którym Leszek Zioło przybliża odbiorcom “kalkulacje, przymiarki i
wyliczenia” związane z raczkującą OPL. Autor mikropowieści streszcza
również historię Zakładów Starachowickich, podkreślając ich znaczenie
dla całego Kraju. Utwór “rozkręca się” dopiero w rozdziale piątym, kiedy
Zioło przechodzi do meritum, czyli do ataku Niemiec na Polskę. Obraz
pierwszego dnia wojny, nakreślony w omawianej książce, jest zbieżny z
tym, który zaserwował nam Adam Brzeziński. Mamy więc optymizm, podniosłe
słowa notabli oraz względny spokój umożliwiający obywatelom kontynuację
przedwojennego życia. Śledzimy też alarm lotniczy i walkę z niemieckimi
samolotami, w której ginie odlewnik-artylerzysta Bolesław Kłoczkowski.<br />
<br />
<br />
<b>Drobne potknięcia</b><br />
<br />
Wizja kolejnych dni kampanii wrześniowej nie jest do końca zbieżna z tą
zaprezentowaną przez Brzezińskiego. Leszkowi Ziole wyraźnie miesza się
kolejność rekonstruowanych wydarzeń. Można nawet odnieść wrażenie, że
autor łączy w jedną całość dwa dni (5-6 września) oraz dwa miejsca
(Michałów i Wanację). Zasadnicza treść Żółtego Tygrysa nie odbiega
jednak drastycznie od prawdy historycznej. Błędy, jakie występują w
powieścidle, dają się usprawiedliwić wymogami fabularnymi, choćby
dążeniem do zachowania “jedności czasu, miejsca i akcji”. Niewykluczone
zresztą, że Zioło, tworzący swoją szmirę w roku 1986, nie dysponował tak
szczegółową wiedzą, jak Brzeziński w 2010. Przewrażliwieni
antykomuniści zasugerują pewnie, że nieścisłości zawarte w
“Starachowickim wrześniu” mogą wynikać z ingerencji cenzury PRL. Ta
wersja wydaje mi się wszakże mało prawdopodobna. Nie widzę powodu, dla
którego GUKPiW miałby cenzurować obraz zmagań starachowiczan z Niemcami w
pierwszym tygodniu września 1939 roku. Bardziej podejrzewałabym
urzędników o dodanie kilku linijek tekstu odnoszących się do pochodów
pierwszomajowych, biografii Józefa Krzosa[6] oraz zakończenia okupacji
niemieckiej 17 stycznia 1945 roku (data wkroczenia Sowietów do
Starachowic-Wierzbnika). Ale kto wie, może Zioło sam dopisał te zdania,
bo po prostu “tak wypadało”? Książkę zamyka patetyczna puenta, która
wygląda mi na próbę schlebienia starachowickiej publiczności: “Przez
cały okres hitlerowskiej okupacji (…) Starachowice były miejscem
dramatycznej i bohaterskiej walki z wrogiem. Tu zapisano jedne z
najpiękniejszych kart w dziejach polskiego ruchu oporu”. Dziękuję
ślicznie, miło mi to czytać!<br />
<br />
<br />
<b>Natalia Julia Nowak,<br />
30.08. - 05.10. 2016 r.<br />
<br />
<br />
PRZYPISY</b><br />
<br />
[1] Co ciekawe, osadnictwo żydowskie w Wierzbniku zaczęło się dopiero w
XIX wieku. Jeszcze w roku 1827 żyło tutaj zaledwie ośmioro Żydów. Trzy
dekady później, czyli w 1857 roku, liczba Izraelitów wzrosła do 225. Po
trzech latach (1860 rok) wierzbnickich Żydów było już 545. Nie da się
tego wytłumaczyć jedynie wyżem demograficznym. Widać gołym okiem, że
potomkowie Izaaka ochoczo zjeżdżali do Wierzbnika z innych części Polski
i/lub Europy. Podobna sytuacja miała miejsce po II wojnie światowej,
kiedy do Starachowic zaczęły przybywać tysiące polskich robotników.
Miało to, oczywiście, związek z powstaniem i rozwojem Fabryki Samochodów
Ciężarowych “Star”. Zgodnie z tym, co podają Wikipedyści, w 1946 roku
mieszkało w Starachowicach zaledwie 18.569 osób. W 1955 roku było 31.228
starachowiczan, a w 1965 - 39.204. W roku 1975 liczba ludności miasta
zwiększyła się do 45.924. Dekadę później Starachowice mogły się już
pochwalić 54.986 obywatelami. Szczytowym momentem w lokalnej historii
był rok 1994: właśnie wtedy doliczono się 57.615 mieszkańców Grodu
Starzecha. Aktualnie miejscowość wyludnia się równie szybko, jak
wcześniej się zaludniała. W 2014 roku liczba starachowiczan spadła do
50.679. Przyczyną takiego stanu rzeczy jest niż demograficzny oraz
masowa ucieczka przed bezrobociem, które po upadku FSC okazało się
głównym problemem tutejszej ludności. <b>W 2004 roku aż 27% mieszkańców
Starachowic pozostawało bez pracy. Innymi słowy, co czwarty obywatel w
wieku produkcyjnym był pozbawiony stałego źródła dochodu. Chyba nie
muszę przypominać, że bezrobocie generuje nie tylko biedę, ale również
przestępczość i demoralizację*. Nic więc dziwnego, że w XXI wieku
wydarzyło się tutaj wiele bulwersujących afer.</b> Kogo należy za to
winić? Antypolaków, którzy nienawidzą wszystkiego, co polskie, a w
szczególności polskiego przemysłu. Nie pojmuję, komu mógł przeszkadzać
“Star” - producent znakomitych ciężarówek i pracodawca ponad 20.000
osób! Obecnie fabryka już nie istnieje, a jej miejsce zajmuje niemiecka
firma produkująca autobusy. Dramat Starachowic to soczewka, w której
skupia się martyrologia znacznej części Narodu Polskiego (poniżonej,
wywłaszczonej, zubożałej, pozbawionej perspektyw i wypędzonej za
granicę). Udowadnia on, że III RP to system zbrodniczy, który prędzej
czy później musi zostać rozliczony. Samochody ciężarowe “Star”, produkty
czysto polskie, znajdowały kiedyś nabywców w Europie, Afryce i Azji.
Dziś to już tylko wspomnienie, podobnie jak wiele innych rodzimych
przedsiębiorstw. Nienawidzę reżimu trzecioerpowskiego, ponieważ
zrujnował on moje Miasto i mój Kraj. Kolorowe reklamy, neony i elewacje
nie zastąpią dumy z polskiej motoryzacji. <br />
<br />
* Nie wiem, jak jest dzisiaj, ale jeszcze kilka-kilkanaście lat temu
degeneracja części młodzieży była w Starachowicach ogromnym kłopotem.
Pamiętam, jak w liceum ksiądz-katecheta postanowił opowiedzieć mojej
klasie o Danucie Siedzikównie “Ince” (bohaterskiej sanitariuszce Armii
Krajowej, archetypowej przedstawicielce Żołnierzy Wyklętych). Jaka była
reakcja? Przytłaczająca większość uczniów pozostała obojętna. Część
klasy zaczęła się śmiać (“Inka? Ta kawa Inka?”). Tylko kilka osób, które
można by policzyć na palcach jednej ręki, słuchała owej historii z
należytym szacunkiem. Ksiądz zasmucił się i powiedział: “Myślałem, że
was to zainteresuje. Ona miała tyle lat, co wy”. Było to około roku
2008, czyli jakieś osiem lat temu. Dlatego jestem zdumiona, kiedy
czytam, że obecnie w niektórych polskich szkołach uczniowie z wielkim
zaangażowaniem uczestniczą w patriotycznych apelach ku czci Siedzikówny.
Za moich czasów coś takiego było marzeniem ściętej głowy. Pozdrawiam
serdecznie. Rocznik 1991 (ten sam, w którym dorośli starachowiczanie
strajkowali przeciwko likwidacji “Stara”. Proszę, obejrzyjcie film
dokumentalny “To nie ten sierpień…” Sławomira Koehlera i Ewy Sochackiej.
Zobaczcie, do czego doprowadzili trzecioerpowscy polakożercy!). Aha,
byłabym zapomniała. Jak na ironię, aktorka, która zagrała “Inkę” w
telespektaklu Natalii Korynckiej-Gruz, pochodzi właśnie ze Starachowic.
Warto dodać, że starachowiczanką jest też odtwórczyni głównej roli w
filmie “Przesłuchanie” Ryszarda Bugajskiego. No, ale zarówno Karolina
Kominek-Skuratowicz, jak i Krystyna Janda wyemigrowały z Grodu
Starzecha. Karolina zamieszkała w Krakowie, a Krystyna w Warszawie.<br />
<br />
[2] Z Zakładami Starachowickimi związana jest pewna gawęda. Przekona się
o tym każdy, kto sięgnie po książeczkę “Legendy z powiatu
starachowickiego” Bogusława Kułagi (wydanie autorskie, 2002 rok,
ISBN-83-911631-3-X). Twórca tomiku - przewodnik świętokrzyski PTTK, były
pracownik FSC “Star“ - pozwolił sobie przytoczyć opowieść pochodzącą z
dwudziestolecia międzywojennego. Historyjka zatytułowana “Wiatrak”
zaczyna się następującymi słowami: “W Tychowie, niedaleko od drogi do
Mirca, na niewielkim wzgórku stał kiedyś wiatrak drewniany, wystawiony
przez Floriana Osycha, który po wojnie bolszewickiej do kraju ojczystego
z dalekiej Syberii powrócił. Zawołanym cieślą i stolarzem był pan
Florian, przeto budowa dużo czasu mu nie zajęła. W wiatraku zainstalował
maszyny młyńskie i tak to wiatr do mielenia zboża zmusił. Z czasem
właściciel wiatraka jako zdolny cieśla przy budowie Fabryki Broni w
Starachowicach na stanowisku majstra został zatrudniony. Praca na
budowie dużo czasu mu zajmowała, dlatego zdecydował się sprzedać wiatrak
i przeprowadzić się do Starachowic. Wiatrak nabył Żyd, który w Tychowie
miał gospodę i sklep. Okoliczni chłopi z usług wiatraka często
korzystali i zboże w nim mełli”. Tradycyjny młyn, skonstruowany przez
późniejszego budowniczego fabryki zbrojeniowej, okazał się dla nowego
właściciela dochodowym interesem. Nieznany z nazwiska Żyd nigdy nie
narzekał na brak klientów. Wiatrak cieszył się tak olbrzymią
popularnością, że rolnicy, pragnący zmielić w nim zboże, musieli się
ustawiać w kolejce. Jak wiadomo, w przypadku młyna wiatrowego wiele
zależy od pogody. Jeśli w danej chwili nie ma wiatru, to zainstalowane
maszyny nie pracują, a człowiek musi czekać na zmianę aury. Wszystkie
opisane czynniki powodowały, że niecierpliwi wieśniacy decydowali się
wybrać którąś z innych dostępnych opcji. Niektórzy rezygnowali ze
zmielenia zboża, a w ramach rekompensaty kupowali od Żyda “mąkę, kaszę i
ospę”. Inni dokonywali z młynarzem wymiany: oddawali mu płody rolne, a
zabierali któryś z oferowanych przezeń towarów. Jeszcze inni wstępowali
do prowadzonej przez Izraelitę gospody. Tym ostatnim właściciel chętnie
sprzedawał alkohol, co niejednokrotnie prowadziło do karczemnych awantur
i bijatyk. Podobno w wywoływaniu takich burd niebagatelną rolę odgrywał
miejscowy diabeł. Jednym z chłopów, których zaskoczył całkowity brak
wiatru, był ubogi mieszkaniec Mokrych Niw (dziś Osiny-Mokra Niwa w
gminie Mirzec). Lecz zanim do tego doszło, poczciwemu rolnikowi
przydarzyła się niecodzienna sytuacja. “Jedzie więc chłop polnymi
drogami i myśli sobie, jak dzieci się będą cieszyły, gdy kobieta z nowej
mąki upragniony chleb upiecze. Gdy ujechał może ze dwa kilometry,
napotkał dziada wędrownego, co to po proszonym ze wsi do wsi wędrował.
Zabrał więc utrudzonego żebraka na wóz i podzielił się z biednym
przygotowanym przez kobietę posiłkiem” - pisze Kułaga. Wysiadając z
furmanki, włóczęga stwierdził, że tego dnia wieśniak nie doczeka się
zmielenia zboża. Poradził zatem swojemu dobrodziejowi, żeby nie ulegał
diabelskim pokusom i nie wstępował do gospody. Przepowiednia okazała się
trafna, chociaż wcześniej nic nie wskazywało na to, iż powietrze nagle
się zatrzyma. Rolnik posłuchał rady nieznajomego starca. Zamiast czekać
na zmianę aury, wymienił zboże na inne produkty i wrócił do domu. Tak
się szczęśliwie złożyło, że dotarł do celu na moment przed oberwaniem
chmury. <b>“Burza do nocy się przeciągnęła. Gdy chłop po nawałnicy przed
obejście wyszedł i w kierunku wiatraka spojrzał, zauważył, że tam,
gdzie wiatrak powinien stać, łuna czerwona jaśniała. Na drugi dzień
dotarła do wsi wiadomość, że wiatrak i gospoda od uderzenia pioruna
spłonęły. (…) Jak się później okazało, w pożarze wiatraka zginął
właściciel i dwóch pijanych chłopów, którzy przy gorzałce na wiatr
czekali” - czytamy dalej w książeczce.</b> Według Kułagi, okoliczna
ludność utożsamiła tajemniczego wędrowca z Jezusem Chrystusem, a zagładę
młyna zinterpretowała jako karę Boską dla nieuczciwego Żyda. A co się
stało z miejscowym diabłem? Ponoć “musiał sobie innej siedziby
poszukać”.<br />
<br />
[3] Do tamtych wydarzeń nawiązuje monument “Obrońcom Starachowic”
usytuowany w południowej części miasta. Oto opis obiektu, jaki znalazłam
na stronie Starachowice.travel: “Pomnik w formie betonowej,
nieregularnej, uskokowej ścianki, z widoczną ‘na przestrzał’ datą
6.IX.1939 oraz tablicą z brązu (64 x 98 cm) z napisem: 6 WRZEŚNIA 1939
R.| BATERIA | PRZECIWLOTNICZA | CYWILNEJ OBRONY | STARACHOWIC | ZMUSIŁA
DO ODWROTU | CZOŁÓWKĘ PANCERNĄ | WOJSK NIEMIECKICH | W ODWECIE | NIEMCY
ZAMORDOWALI | 23 OSOBY NA TERENIE | WANACJI I MICHAŁOWA | CZEŚĆ PAMIĘCI |
PIERWSZYM OFIAROM | TERRORU | SPOŁECZEŃSTWO | STARACHOWICE 6.IX.1984.
Przed pomnikiem znajduje się działko przeciwlotnicze oraz alejka, przy
której umieszczono napis z betonowych liter: OBROŃCOM STARACHOWIC”.
Lokalne Centrum Informacji Turystycznej, będące właścicielem cytowanego
serwisu, powołuje się na książkę “Miejsca pamięci narodowej 1939-1945 w
województwie kieleckim” Longina Kaczanowskiego i Bogusława Paprockiego
(Biuro Dokumentacji Zabytków, Kielce 1989). Aktualnych zdjęć pomnika, do
którego w III RP dodano krzyż, kapliczkę i polskie flagi, należy szukać
za pośrednictwem wyszukiwarki Google. Ciekawostka: jeśli wierzyć
autorowi bloga StarachowiceFoto.blox.pl, opisywana atrakcja turystyczna
jest niegroźnym oszustwem. Zgrabna armata, umocowana w centralnym
punkcie kompozycji, nie zalicza się bowiem do eksponatów autentycznych.
Ba, nie ma ona nic wspólnego z kampanią wrześniową! W rolę historycznego
działa wciela się bezwstydnie “poradziecka armata przeciwlotnicza kal.
37 mm wz. 1939 (61-K)”. Tak czy owak, mam nadzieję, że nikt nie spróbuje
jej usunąć w ramach źle pojętej dekomunizacji.<br />
<br />
[4] “O godzinie siedemnastej [5 września - przypis NJN] wyjechał ze
Starachowic do Kowla pociąg specjalny złożony z 20 wagonów załadowanych
maszynami i 150 pracownikami. Kierownictwo fabryki wyjechało chwilę
później w niewielkiej kolumnie samochodów osobowych i ciężarowych. (…)
‘Rajza’ lub ‘uciekinierka’ to popularne wówczas określenia exodusu, jaki
dotknął część ludności Starachowic. Starachowiczanie kierowali się
przede wszystkim do Kowla w województwie wołyńskim, gdzie miała zostać
uruchomiona starachowicka fabryka. (…) Wielu mieszkańców wypędził z domu
jednak strach przed okrucieństwem Niemców, o którym krążyło mnóstwo
opowieści, a szczególnie po wydarzeniach na Wanacji. Trudy wojny,
a szczególnie bombardowania dróg i linii kolejowych przez niemieckie
lotnictwo, sprawiły, że część starachowiczan już nigdy nie wróciła
z powrotem. (…) Zakłady Starachowickie zamierzały w Kowlu uruchomić
warsztaty reparacyjne sprzętu wojennego, sądząc, że teren jest
bezpieczny i z dala od teatru wojny. (…) Rodziny pracowników rozlokowane
zostały w okolicznych wioskach. Pracowników przybywało z każdym dniem.
(…) Do 10 września zarejestrowano około 300 osób” (Adam Brzeziński,
“Starachowicki Wrzesień 1939”, rozdziały VI i VII). Powiem krótko, żeby
nie przeciągać sprawy: zamienił stryjek siekierkę na kijek. Nie ma to
jak ucieczka w szpony banderowców, no i Sowietów, bo przecież 17
września Armia Czerwona “odwiedziła“ Kresy Wschodnie. Jeśli komuś
zależało wyłącznie na przechytrzeniu Niemców, to i tak rozkoszował się
spokojem tylko przez dwa lata (w 1941 roku hitlerowcy opanowali cały
region wołyński). Nasuwa się więc pytanie: po co było wyjeżdżać w daleką
podróż? Może trzeba było pozostać na “starych śmieciach”? Zachować
szaloną bierność jak w piosence “A my nie chcemy uciekać stąd” Jacka
Kaczmarskiego? Nie od dziś wiadomo, że czasem można trafić z deszczu pod
rynnę. Tragifarsowy wybór Wołynia jako Ziemi Obiecanej zasługuje na
ironiczny mem/demotywator. <br />
<br />
[5] To jest, w sumie, przykre. Pokazuje wszak, że znalazło się mnóstwo
ludzi, którzy nie mieli zamiaru ginąć za Starachowice-Wierzbnik (chodzi
tutaj o osoby, które dały drapaka dobrowolnie, a nie o jednostki
wypełniające swoje obowiązki zawodowe). Czy nie chcieli oni nadstawiać
karku? A może chcieli, tylko uważali, że akurat to miasto nie jest tego
warte? I tak źle, i tak niedobrze. Poważne zaniepokojenie powinien
budzić fakt, że 40 lat później tutejsza mentalność wcale nie uległa
poprawie. Ośmielę się przytoczyć fragment bloga
StarachowiceFoto.blox.pl: “Były one [lokalne kina - przypis NJN] czynne
od 3 do 6 dni w tygodniu. Szczególną popularnością wśród społeczności
starachowicko-wierzbnickiej cieszyły się filmy sensacyjne. Natomiast
filmy produkcji polskiej o głębokiej wymowie patriotycznej, często
ambitne pod względem treści, np. ‘Polonia restituta’ lub ‘Mogiła
nieznanego żołnierza’ nie zdobyły tu popularności. Z tego względu, mimo
nacisku administracji, ich właściciele wzbraniali się przed
sprowadzaniem filmów krajowych. W większości wypadków przynosiły one
deficyt”. Zdania te pochodzą z książki “Starachowice: zarys dziejów”
Mieczysława Adamczyka i Stefana Pastuszki (Ludowa Spółdzielnia
Wydawnicza, Warszawa 1984). Cóż, tak było kiedyś, ale jutro może być
lepiej. W 2015 roku pojawiły się w Starachowicach murale patriotyczne, a
to już krok w dobrym kierunku. Kolejna sprawa: każdego roku władze
Grodu Starzecha organizują wiele patriotycznych uroczystości związanych z
polską historią. Niestety, na razie uczestniczą w nich głównie osoby
dojrzałe i starsze, co widać w filmiku “72. rocznica rozbicia więzienia”
(YouTube, Telewizja Ratusz Starachowice, umstarachowice). Padają tam
znamienne słowa: “Witam młodzież zebraną niezbyt licznie, niestety,
pewnie ze względu na wakacje“ oraz “Wtedy na tę uroczystość przybyły
tłumy starachowiczan. Dzisiaj jest trochę inaczej. I jest pytanie, które
pozostawiam bez odpowiedzi: dlaczego tak jest?”. Z drugiej strony, w
St-cach widuje się czasem patriotyczne/nacjonalistyczne vlepki i
bazgroły. Świadczą one o propolskiej aktywności części młodego
pokolenia. W mieście działają także, stosunkowo od niedawna, skromne
komórki ONR i MW. <b>Tym, co może przerażać jednostki głęboko
patriotyczne, jest fakt, że obecnie na czele Starachowic stoi 27-letni
młodzieniec, który zaczynał swoją karierę polityczną jako asystent Róży
Thun. Pani Thun jest radykalną euroentuzjastką, zwolenniczką przymusowej
relokacji imigrantów, członkinią Platformy Obywatelskiej oraz
sojuszniczką George’a Sorosa. Tymczasem Marek Materek, czyli Prezydent
Miasta, bije rekordy popularności, gdyż dał się poznać jako świetny
społecznik rozumiejący potrzeby starachowiczan.</b> Ostatnio
Starachowice znacznie wypiękniały, albowiem pomyślnie zakończyły się
rewitalizacje takich reprezentacyjnych miejsc, jak Rynek czy aleja Armii
Krajowej. Szkopuł w tym, że sponsorem remontów jest Unia Europejska, a
to może przekonywać i przywiązywać obywateli do tej Wieży Babel.
Perfidia eurokratów wynika z wiedzy o istnieniu reguły wzajemności
(jeśli dajesz coś ludziom, to możesz być pewien, iż przynajmniej
niektórzy z nich zapragną się odwdzięczyć). Oby ten mechanizm NIE
zadziałał w Grodzie Starzecha! Dobrze, porozmawialiśmy już o obecnym
Prezydencie Miasta, ale jaki był poprzedni? Wcale nie lepszy. Jeszcze 17
stycznia 2014 roku, pełniąc swój zaszczytny urząd, składał kwiaty przed
pomnikiem Armii Czerwonej. Poprzednik Sylwestra Kwietnia, Wojciech
Bernatowicz, należał do syjonistycznego PiS-u, a za swoją przekupność
został skazany na 3,5 roku więzienia i 100.000 złotych grzywny. W
Starachowicach zorganizowano nawet referendum w sprawie odwołania tego
pana, lecz okazało się ono niewiążące z powodu zbyt niskiej frekwencji.
Przed Bernatowiczem rządził znany nam już Kwiecień, a wcześniejszych
Prezydentów spowija mrok zapomnienia.<br />
<br />
[6] “Starszy policjant stojący na podeście schodów starał się
przekrzyczeć tłum. - Ludzie, to nie ucieczka. Mamy rozkaz, żeby jechać w
ślad za ewakuowaną fabryką. - Do Kowla, do Kowla się zachciewa - nie
ustępowała kobieta. - A po co tam policja? Tu zostać, pomagać naszym
chłopom, ludzi bronić… - Nie jazgocz, babo, boś za głupia, żeby nam
dyktować, co mamy robić! - wtrącił się inny policjant. Te słowa jeszcze
bardziej rozsierdziły ludzi. - Głodnych pałować, wyciągać ostatni grosz z
chałupy, to te psie syny potrafią - dolatywało z tłumu. - A co było
pierwszego maja, kto rozbijał nasze pochody? Ktoś inny przypomniał los
robotnika Józefa Krzosa, zamordowanego bestialsko przez wierzbnickich
policjantów. Już tylko krok dzielił ludzi od zaatakowania komisariatu”
(Leszek Zioło, “Starachowicki wrzesień”, Wydawnictwo Ministerstwa Obrony
Narodowej, Warszawa 1986, rozdział VII). Nazwiskiem Józefa Krzosa
ochrzczono jedną z ulic w Starachowicach. Leży ona, właściwie, w centrum
miasta. Zaczyna się za aleją Armii Krajowej i rondem Antoniego Hedy
“Szarego”, krzyżuje z ulicą ubeka Tadeusza Krywki, mija skwer Ofiar
Zbrodni Katyńskiej, dociera do ronda Prezydenta Lecha Kaczyńskiego i
przechodzi w ulicę 1 Maja. Przy ulicy Krzosa stoi (od października 2014
roku) wojskowa ciężarówka Star 266, sprowadzona przez Sylwestra Kwietnia
i upamiętniająca Fabrykę Samochodów Ciężarowych “Star“. Aleja Armii
Krajowej biegnie prostopadle do ulicy komunisty Jana Mrozowskiego, a
także do ulicy Wojska Polskiego, której odnogami są ulice Janka
Krasickiego i Hanki Sawickiej. Na bocznej ścianie pawilonu handlowego
przy alei Armii Krajowej przez wiele lat widniało graffiti o treści:
“Precz z kapitalizmem! Precz z nazizmem! Precz z faszyzmem! KPP”. Do
skrótowca Komunistycznej Partii Polski był dołączony symbol sierpa i
młota (można to jeszcze zobaczyć w programie Google Street View, na
zdjęciu z czerwca 2013 roku). Heh, różnorodności mamy pod dostatkiem.
Ale ta różnorodność wkrótce się skończy ze względu na ustawę
dekomunizacyjną. Jednym z postulatów, jakie wysunięto w związku z
nieuchronnymi zmianami przestrzeni publicznej, jest przemianowanie ulicy
Józefa Krzosa na ulicę FSC “Star”. A wiecie, co się kiedyś znajdowało
przy ulicy Tadeusza Krywki? Tak, zgadliście: Powiatowy Urząd
Bezpieczeństwa Publicznego. Aktualnie w dawnym budynku bezpieki mieści
się trzygwiazdkowy hotel “Senator”.<br />
Natalia Julia Nowakhttp://www.blogger.com/profile/07476661304473409593noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6323389487013129445.post-29583375491870182892016-08-01T19:34:00.004-07:002016-08-01T19:34:32.112-07:00Ho Chi Minh. Wietnamski Gomułka i jego nacjonalkomunizm<i>“Jeśli jutro Wietnamczycy<br />
staną się komunistami,<br />
będą wietnamskimi komunistami.<br />
I to jest coś, czego Wy<br />
nigdy nie rozumieliście.<br />
Wy, Amerykanie”<br />
<br />
“If tomorrow the Vietnamese<br />
are Communists,<br />
they will be Vietnamese Communists.<br />
And this is something that you<br />
never understood,<br />
you American”</i><br />
<br />
<b>Cytat z filmu<br />
“Czas Apokalipsy”<br />
(“Apocalypse Now“)<br />
Francisa Forda Coppoli</b><br />
<br />
<br />
<b>Mniejszość w mniejszości</b><br />
<br />
W Europie Środkowo-Wschodniej, a więc również w Polsce, pronarodowa
odmiana komunizmu była koncepcją słabo znaną i niewiele znaczącą.
Komuniści, którzy odrzucali tradycyjny, antynarodowy, globalistyczny
marksizm, stanowili mniejszość w mniejszości. Najdobitniej świadczy o
tym wyrażenie “odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne”, które w latach
40. i 50. XX wieku stanowiło rodzaj łatki przypinanej ludziom pokroju
Władysława Gomułki. Już samo słowo “odchylenie” sugeruje, że mamy do
czynienia z jakąś herezją, ekstrawagancją, innowacją, rozbieżnością z
obowiązującą linią ideologiczną. Zgodnie z tym, co powiedział prof.
Kazimierz Kik w jednym z odcinków programu “Spór o historię” (TVP 2011),
propolski Gomułka “nie pasował do tamtej epoki”. Zdaniem historyka, w
stalinowskim świecie nie było miejsca dla takich jednostek, zwłaszcza w
samym środowisku komunistycznym. Jeśli jakiś “odchyleniec”, mimo
niesprzyjającego klimatu politycznego, otwarcie wyrażał swoje
nieprawomyślne poglądy, najczęściej był po prostu mordowany. “Wiemy, że
cała Europa Środkowo-Wschodnia została zrównana z ziemią prawie, jeżeli
chodzi o dysydentów, znaczy o ludzi, komunistów myślących kategoriami
narodowymi. (…) Los Gomułki był jednak najłagodniejszy, wiemy wszyscy,
że Bierut go wyratował, uratował od stryczka czy od więzienia” -
stwierdził Kik. Zupełnie inaczej przedstawiała się sytuacja na
kontynencie azjatyckim. Tam tendencje prawicowo-nacjonalistyczne nie
były odchyleniem, tylko panującym standardem. Dobrym tego przykładem
jest kazus Wietnamu. A wszystko przez niejakiego Ho Chi Minha.<br />
<br />
<br />
<b>Problem z Chińczykami</b><br />
<br />
Wietnam to kraj obdarzony bogatymi tradycjami niepodległościowymi.
Naród, który na przestrzeni kilku tysiącleci wielokrotnie stawiał opór
potężnym agresorom, okupantom i zaborcom, po prostu nie mógł wyrosnąć na
kosmopolityczną masę. Romantyczne dzieje wspólnoty wietnamskiej
przedstawiła Małgorzata Ławacz, autorka publikacji “Ważniejsze daty z
historii Wietnamu” zamieszczonej w roczniku “Azja-Pacyfik” (tom XII,
2009 rok, Wydawnictwo Adam Marszałek, Towarzystwo Azji i Pacyfiku,
SWPS). Przeglądając rzeczone kalendarium, można odnieść wrażenie, że
odwiecznymi wrogami Wietnamczyków byli/są Chińczycy, którzy
niejednokrotnie podejmowali próby podbicia Wietnamu. Choć w sferze
militarnej starania te często kończyły się sukcesem, Państwo Środka
nigdy nie zdołało odebrać Wietnamczykom ich tożsamości narodowej.
Wietnamczycy pozostali przekonani o swojej odrębności od Chińczyków i
nie zmieniła tego nawet polityka sinizacji prowadzona przez chińskich
najeźdźców. Owszem, naród wietnamski pozwolił sobie wcisnąć chińską
filozofię, ale sprytnie pogodził ją z tradycyjnymi kultami plemiennymi.
Twórcy wietnamskiej kultury również postawili na oryginalność. Nawet,
jeśli czasem podpatrywali Chińczyków, zawsze traktowali ich wzorce
jedynie jako inspirację do rozwoju kultury narodowej. Wietnamczycy
chętnie podnosili rękę przeciwko zaborcom. Pierwszy wielki zryw miał
miejsce w latach 40-43 naszej ery. Powstanie ostatecznie upadło, a jego
dowódczynie, siostry Trung, popełniły honorowe samobójstwo. Mimo to,
duch w narodzie nie zginął. Później było jeszcze wiele patriotycznych
buntów. <br />
<br />
<br />
<b>Problem z Francuzami</b><br />
<br />
Z publikacji Ławacz wynika, że w XVI-XVII wieku Wietnamczycy “dorobili
się” kolejnego wroga: Europejczyków, zwłaszcza Francuzów. Przybysze ze
Starego Kontynentu (który, ze względu na swoją krótką historię, powinien
być nazywany Nowym Kontynentem) zaczęli zakładać na ich ziemiach
faktorie kupieckie, a potem także osady. Gospodarczej kolonizacji
Wietnamu towarzyszyły próby akulturacji tubylców. Biali intruzi budowali
bowiem chrześcijańskie świątynie i prowadzili akcję chrystianizacji
autochtonów. Zemściło się to na nich w pierwszej połowie XIX wieku,
kiedy to cesarzem Wietnamu został Minh Mang. Władca ten postawił sobie
za cel wykorzenienie chrześcijaństwa z Wietnamu. Zwalczał nie tylko obcą
religię, ale również, niestety, jej wyznawców. Prawdę mówiąc, okrutnie
ich prześladował. Jakby tego było mało, Minh Mang prowadził wojnę z
buddyzmem i taoizmem, umacniał natomiast konfucjanizm. Od roku 1858
trwał zbrojny podbój Wietnamu przez Francję. Pod koniec lat 60. XIX
stulecia całe południe kraju było już w rękach Francuzów. Lata 1883-1884
to czas ostatecznej, francuskiej wasalizacji Wietnamu. Rodacy Napoleona
uczynili z niego niesuwerenne terytorium podzielone na trzy części:
Tonkin, Annam i Kochinchinę. Tej ostatniej przyznali status kolonii,
pozostałe ziemie funkcjonowały zaś jako protektoraty. W następnych
latach Francuzi powołali do życia Unię Indochińską, jednocząc pod tym
szyldem Wietnam, Kambodżę i Laos. Na początku XX wieku zrodził się
wietnamski ruch narodowo-demokratyczny. W latach 20. endecy zaczęli
wyraźnie skręcać w lewo i wysuwać postulaty rewolucyjne. <br />
<br />
<br />
<b>Problem z Japończykami</b><br />
<br />
Uwarunkowania, które opisałam w poprzednich akapitach, to swoista gleba,
na której wyrósł narodowy komunista Ho Chi Minh. Według Małgorzaty
Ławacz, wspomniany człowiek już w latach 30. XX wieku sympatyzował z
radykalną lewicą. To on, a nie kto inny, założył Komunistyczną Partię
Indochin, przemianowaną później na Komunistyczną Partię Wietnamu.
Zachował jednak w sercu tradycyjny, wietnamski patriotyzm, co dało o
sobie znać podczas II wojny światowej. Od roku 1940 Indochiny znajdowały
się pod panowaniem rządu Vichy, który w Europie kolaborował z Niemcami,
a w Azji z Japonią. Pronazistowscy Francuzi wyrazili zgodę na
wkroczenie wojsk japońskich do Indochin. Tego było już za wiele.
Honorowi Wietnamczycy, bez względu na poglądy polityczne, doszli do
wniosku, że trzeba wreszcie powiedzieć “NIE” obcemu zwierzchnictwu. Na
czele buntowników stanął Ho Chi Minh, który powołał do życia “szeroki
front porozumienia narodowego Viet Minh”. Był to patriotyczny ruch oporu
współpracujący z aliantami, a dokładniej - ze Stanami Zjednoczonymi.
Celem Viet Minhu było wyzwolenie Indochin spod japońskiej okupacji,
obalenie francuskich władz kolonialnych i wskrzeszenie niepodległego
państwa wietnamskiego. Wszystko byłoby OK, gdyby nie poglądy samego Ho
Chi Minha, który liczył na to, że odrodzony Wietnam będzie państwem
komunistycznym. W sierpniu 1945 roku wybuchło ogólnonarodowe powstanie,
które zakończyło się zwycięstwem Viet Minhu. Proklamowano Demokratyczną
Republikę Wietnamu, na razie jeszcze liberalną i pluralistyczną.
Nasuwało się pytanie: co dalej, zwłaszcza z Francuzami?<br />
<br />
<br />
<b>Problem z Amerykanami</b><br />
<br />
Zgodnie z tym, co podaje Ławacz, w drugiej połowie 1945 roku zaczęło się
wielkie rozbrajanie wojsk japońskich stacjonujących w Wietnamie. W
południowej części kraju zajmowali się tym Brytyjczycy, a w północnej -
nacjonalistyczni Chińczycy (Kuomintang). Wszystko wskazywało na to, że
Wietnam wróci kiedyś w ręce Francuzów. Ho Chi Minh znajdował się w
trudnym położeniu. Marzył o tym, żeby jego ojczyzna była suwerenna i
urządzona według zasad komunizmu. Wiedział jednak, że stoi w obliczu
czterech nieprzyjaciół: Francuzów (znienawidzonych kolonizatorów),
Japończyków (okupantów z czasów II wojny światowej), Chińczyków
(odwiecznych wrogów) i Amerykanów (kapitalistycznych imperialistów).
Naród wietnamski także dostrzegał, że sytuacja jest skomplikowana.
Wszyscy chcieli niepodległości, ale różnie oceniali stopień zagrożenia
ze strony poszczególnych graczy. Wietnamczycy bali się powrotu
francuskiej władzy, lecz byli i tacy, których jeszcze bardziej
przerażała obecność Chińczyków. Mieszkańcy Wietnamu różnili się
światopoglądowo, a zatem mieli rozmaite wizje powojennej rzeczywistości.
Niektórzy - z Ho Chi Minhem na czele - życzyli sobie ustroju
komunistycznego. Inni mówili: “Komunizm? Po moim trupie!”. Do tego
dochodził problem z Amerykanami. Nikt nie negował faktu, że USA pomogły
Wietnamczykom pokonać Japończyków, ale przecież zaczynała się zimna
wojna i trzeba było wybrać którąś ze stron barykady. Francuzi nie
chcieli rezygnować ze swoich wpływów w Azji Południowo-Wschodniej.
Napięcie wciąż rosło. Wszystko zmierzało ku nowemu konfliktowi. A nawet
dwóm konfliktom. <br />
<br />
<br />
<b>I wojna indochińska</b><br />
<br />
Małgorzata Ławacz pisze, że w 1946 roku Francja rozpętała I wojnę
indochińską. Powodem tej decyzji była niezgoda na usamodzielnienie się
Tonkinu, Annamu i Kochinchiny. Rodacy Napoleona postanowili użyć siły,
chociaż Wietnamczycy od dłuższego czasu zabiegali o pokojowe rozwiązanie
sporu. Francuzom udało się zdobyć tylko południową część Wietnamu.
Zresztą, nie na długo, bo już w 1954 roku ponieśli sromotną klęskę pod
Dien Bien Phu. Właśnie wtedy, w połowie lat 50. XX wieku, dawni
kolonizatorzy przegrali nie tylko bitwę, ale i wojnę. Porażka pod Dien
Bien Phu była smutnym finałem ich szarogęszenia się na Półwyspie
Indochińskim. Francuzi zrozumieli wreszcie, że muszą zwinąć manatki i
wynieść się z Wietnamu. W lipcu 1954 roku doszło do ratyfikacji układów
genewskich. Przewidywały one między innymi “ustalenie linii
demarkacyjnej wzdłuż 17. równoleżnika do czasu przeprowadzenia w 1956 r.
wyborów w celu zjednoczenia kraju”. Elekcja, którą zapowiedziano na rok
1956, nie doszła do skutku, gdyż “demokraci” z Zachodu przestraszyli
się jej możliwego wyniku. Zachodniacy woleli odwołać głosowanie niż
pozwolić Wietnamczykom na wybranie Ho Chi Minha. Granica między
Wietnamem Północnym a Wietnamem Południowym została zachowana. Wkrótce
okazało się, że wśród ludzi zmuszonych do życia w Wietnamie Południowym
są fanatyczni zwolennicy Ho Chi Minha, którzy zrobią bardzo wiele, aby
zjednoczyć kraj i uczynić swojego mistrza wodzem wszystkich
Wietnamczyków. Z tej grupy desperatów utworzono narodowo-komunistyczną
partyzantkę, czyli Wietkong. Rząd północnowietnamski ewidentnie maczał w
tym palce. <br />
<br />
<br />
<b>II wojna indochińska</b><br />
<br />
Z dalszej części artykułu Ławacz dowiadujemy się, że działalność
Wietkongu (na Południu) i polityka nacjonalkomunistów (na Północy) stały
się przyczyną wybuchu II wojny indochińskiej, znanej powszechnie jako
“wojna w Wietnamie” lub “wojna wietnamska”. Tym razem agresorem były
Stany Zjednoczone, które w 1964 roku rozpoczęły bombardowanie Wietnamu
Północnego. Rok później Amerykanie użyli swoich wojsk w Wietnamie
Południowym, żeby wspomóc tamtejszą armię w zmaganiach z szalejącym
Wietkongiem. Okazało się jednak, że świetnie wyszkoleni i znakomicie
uzbrojeni Jankesi nie mogą sobie poradzić z prymitywną partyzantką z
kraju Trzeciego Świata. Po dziewięciu latach syzyfowej pracy (a raczej
walki) USA postanowiły dać sobie z nią spokój. W styczniu 1973 roku
podpisano układy paryskie, które zakończyły kompromitujący,
nieuzasadniony, bezproduktywny i przynoszący same szkody pobyt
Amerykanów na Półwyspie Indochińskim. Jankesi uciekli z płaczem do
mamusi, tak jak niegdyś Francuzi. Dwa lata później stało się to, co stać
się musiało. Doszło do zjednoczenia Wietnamu Północnego z Wietnamem
Południowym, ale nie na drodze dyplomatycznej, tylko w wyniku najazdu
Północy na Południe. Armia północnowietnamska przekroczyła granicę
swojego południowego sąsiada, zdławiła wszelki opór, zlikwidowała
demoliberalny aparat władzy i wprowadziła własne, represyjne,
autorytarne rządy. Stolica Wietnamu Południowego, Sajgon, została
przemianowana na Ho Chi Minh City. Reżim nacjonalkomunistyczny zelżał
dopiero w roku 1986, po swoistej pieriestrojce zwanej “doi moi”
(“odnowa”). <br />
<br />
<br />
<b>Wypełnione przeznaczenie</b><br />
<br />
Ho Chi Minh był głową Wietnamu Północnego w latach 1954-1969 (okres
niemal całkowicie pokrywający się z epoką gomułkowską w Polsce!). Nie
dożył scalenia swojej ojczyzny. Zmarł w środku II wojny indochińskiej,
gdy przyszłość Wietnamu jawiła się światu jako wielka niewiadoma. Jeśli
wierzyć polskojęzycznej Wikipedii, północnowietnamski prezydent nie był
entuzjastą Wietkongu. Ho sprzeciwiał się podejmowaniu radykalnych
działań zmierzających do szybkiego połączenia Północy z Południem (pod
tym względem również przypominał Gomułkę, który protestował przeciwko
szowinistycznemu wchłonięciu PPS przez PPR. Towarzysz “Wiesław“, broniąc
Polskiej Partii Socjalistycznej, mocno podkreślał jej niepodległościowe
tradycje). Wojna, prowadzona rękami wietkongistów, musiała być dla
niego ogromnym stresem. Podobno przyczyną śmierci starego patrioty
okazał się zawał serca. Ho Chi Minh, który umarł w 1969 roku, nie miał
nic wspólnego z atakiem Wietnamu Północnego na Wietnam Południowy w
połowie lat 70. Trudno go zatem winić za pacyfikację Południa, czyli
bezwzględny terror, jaki towarzyszył instalowaniu nowej władzy w
anektowanym państwie południowowietnamskim. Czy historia musiała się
potoczyć w ten sposób? Czy II wojnie indochińskiej i dalszym tragediom
można było zapobiec? Wszystko wskazuje na to, że przeznaczeniem Wietnamu
było zjednoczenie Północy z Południem. Ale wypełniłoby się ono mniej
dramatycznie, gdyby w roku 1956 odbyły się planowane od dawna wybory.
Jak pamiętamy, głosowanie zostało udaremnione przez Zachód, który
widocznie uwierzył w możliwość oszukania losu. <br />
<br />
<br />
<b>Konkwista 1975</b><br />
<br />
Zatrzymajmy się teraz przy problemie terroru, w jakim pogrążyła się
część Wietnamu, gdy napastnicza Północ przyłączyła do siebie napadnięte
Południe. Temat ten został starannie opisany przez Artura Dmochowskiego w
książce “Wietnam 1962-1975” (cykl “Historyczne bitwy”, Dom Wydawniczy
Bellona, Warszawa 2003). Rzeczone źródło podaje, że jedną z form
represji wobec podbitej społeczności była dyskryminacja Południowców w
życiu publicznym. Kluczowe stanowiska w aparacie państwowym
zarezerwowano dla ludzi o północnowietnamskim rodowodzie. Zasada ta
dotyczyła także obszarów południowych, na które wysyłano partyjnych
aparatczyków z Wietnamu Północnego. Temu rozmyślnemu blokowaniu karier
towarzyszyło umniejszanie roli południowych rebeliantów w dziele
zjednoczenia kraju. Liczni nacjonalkomuniści z Południa, w tym bojownicy
Wietkongu, czuli się więc zdradzeni. W Sajgonie aresztowano
demoliberalnych urzędników, a na prowincji organizowano procesy
pokazowe, które niejednokrotnie kończyły się wyrokami śmierci i
bestialskimi egzekucjami. Morderstwa polityczne nie były jednak
zjawiskiem masowym. Reżim narodowo-komunistyczny nie dążył do wybicia
swoich przeciwników, wolał ich raczej reedukować, czyli poddawać praniu
mózgu (“cai tao” - “reforma myśli”). Nawracaniu opozycjonistów służyła
sieć obozów koncentracyjnych, którą badacz Nguyen Van Canh określił
epitetem “bambusowy Gułag”. Centra indoktrynacji otwierano w miejscach
trudnodostępnych: niegościnnych dżunglach. Więźniowie byli okrutnie
traktowani i narażeni na choroby tropikalne, takie jak choćby malaria. <br />
<br />
<br />
<b>“First Blood”</b><br />
<br />
Skoro już jesteśmy przy temacie wietnamskich obozów koncentracyjnych,
zajrzyjmy do amerykańskiej powieści sensacyjnej, w której pojawia się
motyw bambusowego łagru funkcjonującego na długo przed rokiem 1975.
Książka, którą mam na myśli, to bestsellerowa “Pierwsza krew” Davida
Morrella. Utwór został opublikowany w 1972 roku. Dziesięć lat później
doczekał się swobodnej, złagodzonej adaptacji w postaci filmu Teda
Kotcheffa. Polski przekład powieści, do którego udało mi się dotrzeć,
jest dziełem Roberta Stillera. Główny bohater “Pierwszej krwi” (Rambo)
to bezdomny weteran, który prowadzi żywot włóczęgi wdającego się w
nieustanne awantury. Gdy zostaje aresztowany przez pewnego szeryfa,
powracają do niego drastyczne wspomnienia z obozu pracy, w którym
przebywał podczas wojny wietnamskiej. “Jama była głęboka na trzy metry, a
tak wąska, że ledwie mógł usiąść w niej z wyciągniętymi nogami.
Wieczorem przychodzili czasem z latarkami, żeby przyjrzeć mu się z góry
przez bambusową kratę. (…) Z początku nie rozumiał, po co mu opatrują
rany, kiedy jest nieprzytomny: te cięcia na piersi, gdzie oficer wbijał
mu raz po raz cienki nóż i ciągnął nim w poprzek, zgrzytając po żebrach;
i poszarpane plecy, gdzie oficer czaił się, aby nagle smagnąć. (…)
Niebawem zaczęli na niego zwalać coraz więcej robót, coraz to cięższych,
jeść mu dawali coraz mniej, pracować kazali dłużej, spać krócej.
Połapał się, w czym rzecz. (…) Nie mogąc już wydobyć z niego informacji,
opatrzyli mu rany, żeby się z nim jeszcze pobawić i sprawdzić, ile
zniesie, zanim go to zabije” - czytamy w utworze. Takie piekło zgotował
jankeski rząd swoim obywatelom-żołnierzom.<br />
<br />
<br />
<b>“Rambo: First Blood Part II”</b><br />
<br />
W 1985 roku wszedł na ekrany film “Rambo II” oparty na oryginalnym
scenariuszu przygotowanym przez Jamesa Camerona i Sylvestra Stallone‘a.
Produkcję wyreżyserował George Pan Cosmatos. David Morrell napisał na
jej podstawie powieść, która okazała się zaostrzoną wersją kinowego
przeboju. Akcja obu dziełek kręci się wokół bambusowego łagru
funkcjonującego już w zjednoczonym Wietnamie. Podobno jest to ten sam
łagier, w którym protagonista cierpiał podczas II wojny indochińskiej.
Oto kilka zdań z książki, a raczej z polskiego przekładu autorstwa Jana
Kraśki: “Nigdy nie oglądał obozu z tej perspektywy, mimo to natychmiast
to miejsce rozpoznał. (…) Szambo, kozły, liny i krzyże, na których go
torturowano, bambusowe klatki tak ciasne i małe, że nie można było w
nich ani usiąść, ani stać, bolące, bo wiecznie zgięte kolana, broda
wiecznie przyciśnięta do piersi, koszmarny ból wiecznie zgiętego karku
(…). Po obu stronach, w najbardziej newralgicznych punktach,
rozmieszczono wieże strażnicze. Ich projektanci wykorzystali fakt, że u
podnóża stoków rosły dwa wysokie drzewa - pnie posłużyły za podstawę
wież, a na rozłożystych konarach ulokowano strażnicze budki. (…)
Kolczasty drut rozciągnięty między drewnianymi słupami otaczał cały
obóz, tworząc koślawy kwadrat. (…) Wejście do obozu - wielka drewniana
brama z budką strażnika po prawej stronie - znajdowało się bezpośrednio
pod nimi; i w tym wypadku wykorzystano miejscowy budulec - za tylną
ścianę budki służył szeroki pień drzewa”. Utwór Morrella to czysta
fikcja, ale tajne łagry w azjatyckich dżunglach istniały naprawdę.
Potwierdza to historyk Dmochowski[1].<br />
<br />
<br />
<b>“Rambo III”</b><br />
<br />
Po porażce wietnamskiej, która ośmieszyła amerykańskich decydentów,
przyszła zupełnie nieśmieszna porażka afgańska. Jankesi, chcąc zrobić na
złość Sowietom, zaczęli bowiem finansować mudżahedinów. Najpierw
ucierpiał na tym sam Afganistan, w którym przejęli władzę talibowie.
Następnie “dostało się” niewinnym mieszkańcom Nowego Jorku, którzy
zginęli w zamachu na World Trade Center. Kolejne lata to liczne,
amerykańskie wojny w krajach MENA. Przyniosły one śmierć, zniszczenie,
destabilizację regionu oraz kryzys imigracyjny, z którym wiążą się coraz
częstsze ataki terrorystyczne w Europie. W filmie “Rambo III” z 1988
roku (reżyseria: Peter MacDonald. Scenariusz: Sheldon Lettich, Sylvester
Stallone) tytułowy bohater jest namawiany do udziału w jankeskiej misji
na terenie Afganistanu. Mimo gorących próśb ze strony pułkownika
Trautmana, Rambo nie wykazuje żadnego zainteresowania wspieraniem
mudżahedinów. Trautman postanawia, że pojedzie bez swojego ulubieńca. Po
dotarciu na miejsce pułkownik zostaje pojmany przez Sowietów. Rambo, na
wieść o uprowadzeniu Trautmana, wyjeżdża do Afganistanu. Nie po to,
żeby wspierać dżihadystów, tylko po to, żeby odbić swojego przyjaciela.
Gdy oficer zostaje uratowany, główny bohater grzecznie, lecz stanowczo
odmawia Afgańczykom pozostania w ich kraju. Filmowi mudżahedini wydają
się dość sympatyczni. Ale już w powieści Davida Morrella,
przetłumaczonej na polszczyznę przez Macieja Pertyńskiego, islamiści są
nieżyczliwi i niebezpieczni. Zmuszają nawet Rambo, żeby zdjął swój
wisiorek z Buddą. Cytat: “Jeśli go nie zdejmie, może spowodować własną
śmierć”.<br />
<br />
<br />
<b>“Mój przyjaciel słoń”</b><br />
<br />
Wróćmy jednak do problematyki wietnamskiej. Ciekawym opowiadaniem, które
odkryłam zupełnie przypadkowo, jest “Mój przyjaciel słoń” Wojciecha
Żukrowskiego (1957). Utwór, adresowany do starszych dzieci, ukazuje
Wietnam w przededniu wybuchu II wojny światowej, a później także podczas
brutalnej okupacji japońskiej. Autor tekstu wiedział bardzo dużo
zarówno o wojnie, jak i o realiach życia na Półwyspie Indochińskim.
Umiał też zrozumieć wietnamski nacjonalkomunizm. Podczas okupacji
niemieckiej - na terenie Polski - Żukrowski służył w AK i AL. W latach
50. pracował jako korespondent wojenny w Wietnamie, a w latach 60.
obracał się w środowisku moczarowców. To właśnie on napisał scenariusz
do filmu “Barwy walki” Jerzego Passendorfera. Podobno to również on był
prawdziwym autorem książki “Barwy walki” przypisywanej Mieczysławowi
Moczarowi. Głównym bohaterem “Mojego przyjaciela słonia” jest ubogi
wietnamski chłopiec, Hoang Kao Wan, w którym rozwija się bunt przeciwko
niesprawiedliwości społecznej. Dzieciak zaczyna jednak dostrzegać, że
bogaty Wietnamczyk, który wyzyskuje okolicznych chłopów, jest takim
samym niewolnikiem jak oni. Pan Bao zmusza swoich pracowników, żeby
oddawali coraz większe ilości ryżu, gdyż właśnie tego wymagają od niego
Francuzi. Hoang rośnie na małego marksistę. Ale już wkrótce przyjdzie mu
się przekonać, że istnieje coś jeszcze ważniejszego od dobrobytu:
wolność. Gdy nadejdą okrutne rządy Japończyków, chłopiec wstąpi do
patriotycznego ruchu oporu. Wraz z dzielnymi partyzantami i mądrym
słoniem-robotnikiem weźmie udział w akcji odbicia męczonego więźnia. <br />
<br />
<br />
<b>Nguyen Sinh Cung</b><br />
<br />
Dzieje Ho Chi Minha zostały opisane w artykule “Ho Chi Minh - życie i
działalność (w 120. rocznicę urodzin)” Mariusza Karwowskiego. Tekst
doczekał się publikacji na łamach periodyku “Azja-Pacyfik”. Zamieszczono
go w tym samym numerze, w którym przedstawiono materiał Małgorzaty
Ławacz. Wartościowym źródłem, z którego można zaczerpnąć odrobinę
informacji dotyczących słynnego Wietnamczyka, jest także film
dokumentalny “Ho Chi Minh” (cykl “Biography”, A&E Television
Networks, 2009 rok, Planete Polska, Studio Publishing). Ho urodził się
jeszcze w XIX wieku, w pierwszej połowie lat 90. tego stulecia.
Pochodził z patriotycznej rodziny, która nie wahała się prowadzić
działalności antykolonialnej. Region, w którym przyszedł na świat,
słynął z bohaterskiego oporu przeciwko Chińczykom w starożytności i
średniowieczu. To właśnie tutaj, w prowincji Nghe An, powstała także
wietnamska endecja. Ho Chi Minh nazywał się naprawdę Nguyen Sinh Cung.
Obrana droga życiowa zmuszała go jednak do nieustannego zmieniania
nazwisk. Jeden z pierwszych pseudonimów, jakimi posługiwał się przyszły
prezydent, brzmiał “Nguyen Ai Quoc” - “Nguyen Patriota”.
Nacjonalkomunista został “Ho Chi Minhem” stosunkowo późno, bo dopiero
podczas II wojny światowej. Imię, pod którym przeszedł do historii,
oznacza w języku wietnamskim “Niosący Światło”. Ho nagminnie zmieniał
nie tylko tożsamości, ale i sojusze polityczne. Jedynym stałym elementem
w jego życiu był cel nadrzędny: niepodległość Wietnamu. Azjata złożył
na ołtarzu ojczyzny swoją własną reputację. Wykorzystywał bliźnich w
imię wyższego dobra (cel uświęca środki?).<br />
<br />
<br />
<b>Światowiec-niepodległościowiec</b><br />
<br />
Ho Chi Minh nie wywodził się z klasy robotniczej. Był synem urzędnika,
człowieka wykształconego, zamożnego i wpływowego. Przyszły polityk -
posłany, z przyczyn prestiżowych, do francuskiej szkoły - wcześnie
zetknął się z ideami Wolności, Równości i Braterstwa. Podobały mu się te
hasła, ale dostrzegał, że Francuzi kompletnie o nich zapominają na
podbitych przez siebie terenach. W orientalnym młodzieńcu kształtowało
się jednocześnie kilka postaw: wrażliwość społeczna, reformatorskie
zapędy, patriotyzm oraz nacjonalizm niewykluczający otwartości
umysłowej. Ojciec Ho Chi Minha, angażujący się w działalność
narodowowyzwoleńczą, został ostatecznie zdegradowany, skazany na
więzienie i zmuszony do wykonywania prostych prac. Młody Ho również
doświadczył francuskich represji. W roku 1908 relegowano go z uczelni za
udział w antykolonialnych rozruchach. Konflikt z okupantami, a także
osobiste ambicje zadecydowały o jego wyjeździe z Indochin w 1911 roku.
Chłopak popłynął do Marsylii, gdzie próbował wstąpić do akademii
kształcącej urzędników kolonialnych. Francuzi odrzucili jego podanie. Od
tej pory młodzieniec był proletariuszem zmieniającym środowiska i
kontynenty jak rękawiczki. Mieszkał w Nowym Jorku, Bostonie, Londynie i
Paryżu. W 1919 roku rozpoczął poważną działalność polityczną.
Współpracował z czołowymi przedstawicielami wietnamskiej emigracji
niepodległościowej oraz pogłębiał swoje marksistowskie zacietrzewienie.
Pisał artykuły do czasopism lewicowych i antykolonialnych. Ponadto
zamieszczał swoje teksty w prasie sportowej i recenzował filmy dla
magazynu “Cinegraph”.<br />
<br />
<br />
<b>Rozczarowanie Zachodem</b><br />
<br />
O tym, że Ho Chi Minh związał się z komunistami, przesądziła lektura
jednej z broszur Włodzimierza Lenina, w której autor obłudnie pochylał
się nad losem zniewolonych narodów. Faktem jest, że w okresie
okołorewolucyjnym bolszewicy udawali ludzi przejętych dolą uciśnionych
etnosów. Ale faktem jest też, że bardzo szybko zrzucili z siebie tę
maskę, a współczucie i tolerancję zamienili na czystki etniczne i
politykę rusyfikacji. Socjalistą, który chwilowo uwierzył w szlachetne
intencje bolszewików, był sam Józef Piłsudski. Tym, co pchnęło Ho Chi
Minha w ramiona Kominternu, było zlekceważenie kwestii wietnamskiej na
Konferencji Wersalskiej. Gdy skończyła się I wojna światowa, Ho i inni
wietnamscy aktywiści postanowili zawalczyć o swój kraj. Wystosowali do
dyplomatów oficjalne pismo, w którym upomnieli się o autonomię dla
Wietnamu. Niestety, Ho Chi Minh i jego przyjaciele nie mieli takiego
talentu, jak Roman Dmowski. Ich patriotyczny list został zignorowany. Ho
doszedł do wniosku, że skoro Zachód nie chce pomóc Wietnamczykom, to
należy poszukać pomocy gdzieś indziej. Wybrał Sowietów i ich
popleczników. W 1923 roku Ho Chi Minh “walczył” o niepodległość ojczyzny
na forum Trzeciej Międzynarodówki. W późniejszych latach wykonywał
wiele zadań zleconych mu przez Komintern, np. organizował partie
komunistyczne w Tajlandii, Hongkongu i południowych Chinach. Odważnie
łączył postulaty marksistowskie z antykolonialnymi. Wierzył, że czerwona
rewolucja przyniesie Wietnamowi suwerenność. Marzył o “socjalizmie w
jednym kraju”. Wiedział jednak, że aby zbudować taki socjalizm, najpierw
trzeba mieć ów kraj. <br />
<br />
<br />
<b>Chorągiewka na wietrze</b><br />
<br />
Ho Chi Minh zawsze stosował taktykę, którą śmiało można nazwać
polityczną prostytucją. Azjata podlizywał się każdemu, od kogo mógł coś
uzyskać. Jako komunista w kuomintangowskich Chinach korzystał z
gościnności tamtejszych narodowców. Później, gdy przyszło co do czego,
gratulował Mao Tse-tungowi zwycięstwa nad Czang Kaj-szekiem. Wietnamczyk
zapewne nie lubił Chińczyków, ale bił im pokłony, kiedy zależało mu na
uznaniu Demokratycznej Republiki Wietnamu przez Chińską Republikę
Ludową. Ho, który około roku 1920 sprzymierzył się z Sowietami, często
odwiedzał ZSRR. W latach 30. przestał być tam mile widziany. Stalinowcy
traktowali go coraz gorzej. Dawali mu odczuć, że jest człowiekiem z
innej bajki, ma niewłaściwe poglądy i burżuazyjne pochodzenie. Mimo to,
Ho Chi Minh do samego końca lizał buty Stalinowi, szczególnie wtedy, gdy
sowiecki dyktator był mu do czegoś potrzebny. Na początku zimnej wojny
Ho zaczął również łasić się do USA. Tak nachalnie, że w wydawanych przez
siebie dokumentach stosował sformułowania rodem z amerykańskiej
deklaracji niepodległości. Pertraktując z Amerykanami, porównywał
wietnamską walkę o suwerenność do wydarzeń, które miały miejsce w
Ameryce Północnej w drugiej połowie XVIII wieku. Dwadzieścia lat później
prowadził z Jankesami krwawą wojnę. Ho Chi Minh przez większość swojego
życia zwalczał francuski kolonializm. Lecz gdy zbliżała się I wojna
indochińska, pojechał do Europy, żeby umizgiwać się do Francuzów.
Zaproponował im “niepodległy Wietnam we francuskiej strefie wpływów”[2].
Mężczyzna cenił byt swojego kraju bardziej niż własną godność.<br />
<br />
<br />
<b>Hierarchia wartości</b><br />
<br />
“Wujek Ho” (jak go pieszczotliwie nazywano) był postacią szalenie
skomplikowaną. Należał do jednostek, które można kochać lub nienawidzić.
Bez wątpienia był zdolnym politykiem: sprytnym, zręcznym i skutecznym.
Dyskusyjną kwestią pozostaje to, czy obrana przez niego strategia
mieściła się w granicach etyki życia publicznego. W poprzednim akapicie
zawyrokowałam, że zachowanie Azjaty w dużej mierze przypominało
prostytucję. Ale chyba właśnie na tym polega prawdziwa polityka. Ho Chi
Minh nie działał zresztą w imię osobistych korzyści, tylko w imię sprawy
narodowej, która była dla niego priorytetem. Wietnamczyk przyjął
wybitnie nacjonalistyczną hierarchię wartości, tzn. najpierw ojczyzna, a
dopiero potem inne dobra (w jego przypadku: rewolucja
społeczno-gospodarcza). Kiedy osiągnął główny cel, czyli obalił
francuski kolonializm, mógł już przystąpić do realizacji celów
drugorzędnych. I wówczas zaczął się problem. Okazało się bowiem, że Ho
Chi Minh kocha swoich rodaków, ale nie wszystkich. Gdy powstało
suwerenne państwo północnowietnamskie, “wujek Ho” zajął się maoistowską
reformą rolną. Jej przebieg przypominał wylewanie dziecka z kąpielą.
Nagle wyszło na jaw, że część Wietnamczyków, która zapewne marzyła o
wolności tak samo jak reszta, jest w Wietnamie Północnym niechciana i
niepotrzebna. Mowa tutaj o bogatych przedstawicielach klasy
posiadającej, których po prostu wymordowano. Umiłowany Ho, architekt
wietnamskiej niepodległości, stał się katem własnego narodu. Ludobójstwo
popełnione na “zawadzających” Wietnamczykach (dziedzicach,
obszarnikach) kładzie się cieniem na jego życiorysie.<br />
<br />
<br />
<b>Upiory dżungli</b><br />
<br />
Wróćmy teraz do pojęcia, które w niniejszym artykule pojawiło się
kilkakrotnie. Wietkong. Na dźwięk tego słowa amerykańscy komandosi
“robili” w portki ze strachu. Czym była organizacja, która dała Jankesom
wycisk, jakiego nigdy wcześniej nie zasmakowali? Fenomenowi Wietkongu
przyjrzał się Artur Dmochowski w przywoływanej już książce “Wietnam
1962-1975”. Autor pisze, że oficjalna nazwa nacjonalkomunistycznej
partyzantki brzmiała Narodowy Front Wyzwolenia Wietnamu Południowego.
Określenie “Wietkong” - “Wietnamscy Komuniści” stworzył
południowowietnamski dyktator Ngo Dinh Diem. Liczył on na to, że
brzydkie miano, a raczej negatywna konotacja związana z wyrazem
“komuniści” skutecznie odstraszy Południowców od groźnej bojówki.
Przeliczył się. Dmochowski konstatuje: “Diem wymyślił nie tylko nazwę
Viet Congu, ale wspólnie z Nhu stał się jego współzałożycielem, bowiem
do zorganizowanego przez komunistów Narodowego Frontu Wyzwolenia pchnął
wiele grup, które inaczej nigdy by się tam nie znalazły”. Co to ma
znaczyć? Otóż Ngo prowadził niezwykle represyjną politykę wobec swoich
przeciwników. Ograniczał wolność słowa, więził niepokornych i poddawał
ich wymyślnym torturom. Jego ofiarą padali komuniści, jak również
ludzie, którzy nie sympatyzowali z ruchem robotniczym (np. narodowcy).
Znaczną część wietkongistów stanowiły zatem osoby, które nie miały nic
wspólnego z komunizmem, ale szły do lasu - azjatyckiej dżungli - gdyż
zmuszała je do tego sytuacja polityczna. Byli to patrioci pragnący
jedności, suwerenności i obalenia Diema. Warto o tym pamiętać podczas
dyskusji o historii. <br />
<br />
<br />
<b>Public Relations</b><br />
<br />
Według Dmochowskiego, Wietkong (“zdalnie sterowany” przez przywódców
Wietnamu Północnego, ale pozujący na spontaniczną inicjatywę
Południowców) w dużej mierze żerował na legendzie Viet Minhu.
Narodowo-komunistyczna propaganda ukazywała go jako kolejne wcielenie
pluralistycznego, ogólnowietnamskiego ruchu niepodległościowego, tym
razem wymierzonego w okupanta amerykańskiego. Na kongres założycielski
partyzantki zaproszono członków różnych partii i stowarzyszeń.
Sprowadzono też przedstawicieli środowisk młodzieżowych, inteligenckich,
robotniczych, buddyjskich i kobiecych. W oficjalnych materiałach,
skierowanych do społeczeństwa południowowietnamskiego, odwoływano się do
ideałów patriotycznych i demokratycznych. Obiecywano postęp
cywilizacyjny: mądre reformy, wzrost gospodarczy, sprawiedliwość
społeczną oraz rozwój kultury i oświaty. Przyszłe, zjednoczone państwo
wietnamskie miało być neutralne, a więc bezpieczne i wolne od
wyniszczających wojen. Te wszystkie populistyczne zabiegi służyły
jednemu celowi. Chodziło w nich o to, żeby zwerbować do Wietkongu jak
najwięcej ochotników. Tam, gdzie wietkongiści zdołali przejąć władzę,
stosowano także metodę “dobrowolnego przymusu”. Każdy, kto żył na tych
terenach, musiał należeć do którejś z oficjalnych organizacji. Sęk w
tym, że wszystkie te organizacje były kontrolowane przez rebeliantów.
Wietkong cieszył się sympatią zachodniej lewicy, która nie miała
pojęcia, co tak naprawdę się dzieje na Półwyspie Indochińskim.
Partyzantka nacjonalkomunistyczna skrzętnie ukrywała swoje prawdziwe
oblicze. A było ono totalitarne.<br />
<br />
<br />
<b>Król partyzantów</b><br />
<br />
Jeśli uważnie przyjrzymy się zdjęciom dokumentującym późną działalność
Ho Chi Minha, spostrzeżemy, że słynnemu politykowi często towarzyszy
pewien czarnowłosy dżentelmen. Młodszy o jedno pokolenie i obdarzony
przeszywającym spojrzeniem. To generał Vo Nguyen Giap, były partyzant
Viet Minhu, minister obrony. Człowiek, który pobił Francuzów pod Dien
Bien Phu i doprowadził do wypędzenia Amerykanów z Wietnamu. Według
polskojęzycznej Wikipedii, ustalenie dokładnej daty urodzenia generała
jest bardzo trudne. Różne źródła podają, że przyszedł on na świat w roku
1910, 1911 lub 1912. Kiedy umarł, a było to w roku 2013, prawdopodobnie
miał już ponad 100 lat. Artur Dmochowski twierdzi, że Vo Nguyen Giap
był najbliższym współpracownikiem Ho Chi Minha. Gdy Ho był nieobecny,
zastępował go właśnie Vo. Pogromca zachodnich najeźdźców dał się poznać
jako wybitny strateg, ale również osobnik despotyczny, który bez
mrugnięcia okiem dławił opozycję polityczną. Radykalizm Giapa wynikał
zapewne z jego głębokiego nacjonalizmu. “Historia Wietnamu budziła w nim
dumę, uczucie wyższości i wiarę w możliwości narodu, a także nienawiść
do tych, którzy poniżali i krzywdzili jego kraj” - wyjaśnia Dmochowski.
Generał mógł też się zmagać ze zwykłym, ludzkim resentymentem. “Jego
żona, również działaczka antyfrancuskiego ruchu oporu, zmarła wskutek
tortur zadanych w więzieniu” - podaje Bogusław Brodecki, autor książki
“Dien Bien Phu 1954” (“Historyczne bitwy”, Dom Wydawniczy Bellona,
Warszawa 1998). Rola, jaką Giap odegrał w Wietnamie Północnym, jest nie
do przecenienia. Ho bez Vo to jak Gomułka bez Moczara. <br />
<br />
<br />
<b>Natalia Julia Nowak,<br />
10.07. - 02.08. 2016 r.<br />
<br />
<br />
PS. </b>Co o “wujku Ho” sądził prof. Władysław Góralski, znany
orientalista związany z Uniwersytetem Warszawskim i Polską Akademią
Nauk? “- Był nie tylko wybitną, ale również ciekawą postacią. Cieszył
się olbrzymim autorytetem we własnym kraju i szacunkiem przeciwników.
Symbolem uznania był fakt, że kiedy zmarł, Stany Zjednoczone ogłosiły
zawieszenie broni na czas żałoby - mówił na antenie PR dyplomata i
historyk Władysław Góralski. (…) - To był działacz ruchu rewolucyjnego,
którego marzeniem była niepodległość Wietnamu. Na tej drodze gotów był
współpracować ze wszystkimi, którzy chcieli i mogli tą walkę poprzeć -
podsumował ekspert”. Źródło: mjm, “Ho Chi Minh stworzył Wietnam”, serwis
PolskieRadio.pl. <br />
<br />
<br />
<b>PRZYPISY</b><br />
<br />
[1] “Zatrzymani przechodzili w obozach intensywny kurs indoktrynacji
politycznej. Polegał on na słuchaniu wykładów i obowiązkowej lekturze
pism partyjnych. (…) Więźniowie musieli szczegółowo opisywać swe
‘zbrodnie przeciwko ludowi‘, prosić Rewolucję o łaskę i składać
przyrzeczenia lojalności wobec władz. (…) Bicie i tortury były na
porządku dziennym. Więźniów zmuszano do niewolniczej pracy. Za
niewykonanie normy lub ‘brak entuzjazmu do pracy’ mogli zostać
rozstrzelani. A nawet bez tych wszystkich szykan przeżycie pobytu w
obozie, położonym zwykle w bagnistej, malarycznej dżungli, nie należało
do łatwych. Pracujący ponad siły więźniowie otrzymywali zaledwie 500
gramów żywności dziennie, a spali na ziemi lub w błocie. (…) Dla tych,
którym udało się przeżyć obóz i zakończyć ‘reedukację‘, wyjście na
wolność nie oznaczało końca cierpień. Byli naznaczeni piętnem ‘wrogów
ludu‘, szykanowani, inwigilowani, pozbawieni pracy. (…) A społeczeństwo,
do którego powracali w miarę upływu czasu, coraz mniej przypominało to,
które znali sprzed 1975 r. O tych, którzy opuszczali obozy w roku 1976
czy 1977, trudno już było powiedzieć, że wychodzą ‘na wolność‘” [A.
Dmochowski, “Wietnam 1962-1975”, Warszawa 2003, s. 305-308]<br />
<br />
[2] Informacja z filmu dokumentalnego “Ho Chi Minh” (A&E Television
Networks 2009). Mariusz Karwowski, twórca tekstu zamieszczonego w
roczniku “Azja-Pacyfik”, wyłuszczył sprawę następująco: “Przeszkodą w
pełnym urzeczywistnieniu deklarowanej niepodległości stały się
postanowienia mocarstw podjęte podczas konferencji w Poczdamie. Na ich
mocy czasową administrację w Indochinach miały pełnić wojska chińskie i
brytyjskie. Ho dostrzegał szczególne zagrożenie związane z obecnością
wojsk północnego sąsiada. W obawie przed przekształceniem tej
tymczasowej sytuacji w trwałą okupację zdecydował się na podjęcie rozmów
ze stroną francuską. Ceną za wycofanie chińskich oddziałów i uznanie
podmiotowości było znaczne ograniczenie suwerenności i włączenie DRW w
struktury Federacji Indochińskiej i Unii Francuskiej. Podpisane
porozumienie zostało w Wietnamie przyjęte z rozczarowaniem. Ho zdawał
sobie jednak sprawę, że układ nie będzie trwały, zaś dążenie każdej ze
stron do przejęcia pełni władzy doprowadzi wkrótce do konfliktu”. Wojna,
która wybuchła kilka/kilkanaście miesięcy po negocjacjach z Francuzami,
przyniosła Wietnamczykom całkowite wyzwolenie spod kolonialnego jarzma.
Pełna niepodległość i zjednoczenie kraju nadeszły dopiero w latach 70.
XX wieku.<br />
<br />
Natalia Julia Nowakhttp://www.blogger.com/profile/07476661304473409593noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6323389487013129445.post-42138471746027697862016-06-26T07:29:00.002-07:002016-06-26T07:29:54.111-07:00Służył w BCh, trafił do MO, wspierał Żołnierzy Wyklętych<b>Wydarzenia, które opisuję w poniższym artykule, są mało znane,
zwłaszcza poza terenem byłego powiatu iłżeckiego. Wydają się jednak na
tyle interesujące, iż warto o nich opowiedzieć ludziom z całej Polski.
Pretekstem do ich przywołania może być fakt, że wiążą się one z
największym (nie tylko w Regionie, ale i w Kraju) zgrupowaniem
partyzanckim Batalionów Chłopskich. Główny bohater opowieści, Jan Sońta
“Ośka”, to niezwykle barwna postać, którą trudno jednoznacznie ocenić. W
czasie wojny wybitny partyzant, charyzmatyczny dowódca chłopskiej
armii. Po wojnie milicjant-sabotażysta, potajemnie wspierający Żołnierzy
Wyklętych. Sońta, za swoją nielojalność względem stalinowskiego reżimu,
został skazany na karę śmierci. Czy udało mu się uniknąć egzekucji? <br />
<br />
<br />
Brakujące ogniwo</b><br />
<br />
Przedwojenny powiat iłżecki[1] obejmował tereny dzisiejszych powiatów
starachowickiego, skarżyskiego, radomskiego, zwoleńskiego i lipskiego.
Wszystkie wymienione ziemie wchodziły w skład województwa kieleckiego.
Dziś powiaty starachowicki i skarżyski należą do województwa
świętokrzyskiego, a radomski, zwoleński i lipski do województwa
mazowieckiego. Gdy wybuchła wojna, niemieccy okupanci włączyli
interesujący nas obszar do dystryktu radomskiego. Ruch oporu nie
zaakceptował jednak nowego podziału administracyjnego, toteż każda z
liczących się formacji konspiracyjnych wprowadziła własne jednostki
organizacyjne. Dawny powiat iłżecki stał się częścią Okręgu
Samodzielnego Radom-Kielce AK, Obwodu III Radomsko-Kieleckiego GL/AL,
Okręgu V Kieleckiego NSZ i Okręgu III Kieleckiego BCh. Przez cały okres
okupacji hitlerowskiej Kielecczyzna i Ziemia Radomska były terenami
intensywnych zmagań partyzanckich. To tutaj walczył legendarny major
Henryk Dobrzański “Hubal”. To tutaj działali znani partyzanci Armii
Krajowej (Jan Piwnik “Ponury”, Antoni Heda “Szary”), Armii Ludowej
(Mieczysław Moczar “Mietek”, Tadeusz Maj “Łokietek“) oraz Narodowych Sił
Zbrojnych (Brygada Świętokrzyska z Antonim Szackim “Bohunem” na czele).
O tym wszystkim wie cała Polska. Nazwiska czołowych akowców, alowców i
eneszetowców z Kieleckiego/Radomskiego są powszechnie rozpoznawalne.
Brakującym ogniwem pozostają Bataliony Chłopskie. Jacy bechowcy
“wymiatali” w krainie Baby Jagi?<br />
<br />
<br />
<b>Zgrupowanie “Ośki”</b><br />
<br />
Gwiazdami wiejskiej partyzantki na Kielecczyźnie i Ziemi Radomskiej byli
żołnierze Jana Sońty “Ośki”. Pochodzili oni ze wspomnianego wcześniej
powiatu iłżeckiego, tam też prowadzili większość działań zbrojnych.
Mieczysław Kaca (autor newsa “U leśników w Marculach świętowali ludowcy i
samorządowcy” zamieszczonego w periodyku “Tygodnik Radomski w Gminach i
Powiatach”) podaje, że ludzie “Ośki” byli największym zgrupowaniem
partyzanckim BCh nie tylko w okolicy, ale i w całej Polsce. Warto dodać,
że ośkowcy cieszyli się sympatią i uznaniem miejscowej ludności, a w
trudnych chwilach zawsze mogli liczyć na pomoc swoich kolegów z Armii
Krajowej i Armii Ludowej. Kielecko-radomskie oddziały AK, AL i BCh
tworzyły niekiedy coś w rodzaju jednego, solidarnego, wewnętrznie
zróżnicowanego, ale całkiem zgranego bloku przeciwko hitlerowcom[2].
Wśród tutejszych akowców, alowców i bechowców spotykane było
przekonanie, że podczas wojny nie liczy się to, co dzieli Polaków, tylko
to, co ich łączy. Każda z trzech wymienionych armii reprezentowała inną
opcję polityczną. Wszystkie trzy dążyły jednak do odbicia Ojczyzny z
rąk Niemców. Stąd mentalność, zgodnie z którą w drugim Polaku trzeba
widzieć przede wszystkim Polaka, a dopiero potem piłsudczyka, komunistę,
ludowca itd. Dwadzieścia lat później ta filozofia (koncepcja braterstwa
broni) stała się nieoficjalną ideologią ZBoWiD-u. Zaszczepił ją tam
Mieczysław Moczar, prominentny pezetpeerowiec z odchyleniem
prawicowo-nacjonalistycznym.<br />
<br />
<br />
<b>Urodzony ludowiec</b><br />
<br />
Kim był Jan Sońta “Ośka”, jeden z najwybitniejszych partyzantów w
historii Batalionów Chłopskich? Sporo informacji na jego temat
zaczerpniemy z filmu dokumentalnego “Ośka” (cykl “Z archiwum IPN”, TVP
2009) i siódmego odcinka fabularyzowanego serialu dokumentalnego “Rozkaz
sumienia“ (TVP 2013). Dodatkowym źródłem wiedzy o Sońcie może być
artykuł “’Ośka’ i jego żołnierze - zbrojne ramię ruchu ludowego w byłym
powiecie iłżeckim” Anny Szczykutowicz (serwis Histmag.org). “Ośce”
poświęcono także krótką notkę biograficzną w polskojęzycznej Wikipedii.
Jan Sońta (ur. 1919, zm. 1990) przyszedł na świat w Świesielicach
niedaleko Ciepielowa. Pochodził z oświeconej rodziny chłopskiej, która
ceniła takie wartości, jak wiedza, wykształcenie czy aktywny udział
obywateli w życiu publicznym. Jego bliscy angażowali się w działalność
ruchu ludowego, sam również był aktywnym i ideowym ludowcem. Uczył się w
szkole technicznej w Radomiu. Należał do Związku Młodzieży Wiejskiej RP
“Wici” oraz do 7. Radomskiej Drużyny Harcerskiej (podczas II wojny
światowej stała się ona kolebką lokalnych Grup Szturmowych Szarych
Szeregów!). Gdy Niemcy zaatakowali naszą Ojczyznę, Jan Sońta został
wezwany do Rejonowej Komendy Uzupełnień w Starachowicach. Walczył w
obronie tamtejszych zakładów zbrojeniowych, pomagał w wywożeniu cennych
maszyn na wschód Polski. Niestety, w okolicach Lublina konwój został
rozbity przez nazistów. Sońta musiał więc wrócić na ziemie
kielecko-radomskie.<br />
<br />
<br />
<b>Ojciec założyciel</b><br />
<br />
Nasz bohater, który w 1940 roku wciąż pozostawał uczniem i harcerzem,
czynnie uczestniczył w antyhitlerowskim ruchu oporu. Początkowo zajmował
się zwykłą działalnością konspiracyjną: drukował ulotki, redagował
prasę podziemną, słuchał wiadomości zagranicznych stacji radiowych.
Jednocześnie pozostawał w kontakcie ze swoimi wiejskimi rówieśnikami,
którzy - podobnie jak chłopi w innych częściach Polski - zbierali broń i
amunicję z miejscowych pobojowisk. Wieś się zbroiła, a osoby chętne do
walki z okupantem sprawdzały, którzy gospodarze będą w przyszłości
gotowi wspierać partyzantów. Ojcem założycielem chłopskiego ruchu
partyzanckiego w powiecie iłżeckim został właśnie Jan Sońta wraz z
garstką przyjaciół, przede wszystkim Władysławem Gołąbkiem “Boryną”
urodzonym w Kroczowie Mniejszym. Przez pewien czas nasz bohater
posługiwał się pseudonimem “Jasio”. Później, gdy rozbroił pocztowca i
żandarma za pomocą atrapy pistoletu wykonanej z wypolerowanej ośki
rowerowej, zmienił pseudonim na “Ośka” (wypada wspomnieć, że w tej
zabawnej akcji uczestniczył także Antoni Majewski “Trojan”). Konspiracja
tworzona przez Jana Sońtę i jego kompanów szybko się rozrastała. Do
oddziału partyzanckiego dołączali nowi żołnierze, zwiększała się też
liczba cywilów współpracujących z bechowcami. Cały powiat iłżecki stał
murem za “Ośką”. Zgrupowanie Sońty prowadziło akcje na coraz większą
skalę: nękało antypolskich folksdojczów, uwalniało jeńców wojennych,
rozbijało niemieckie posterunki. <br />
<br />
<br />
<b>Dwie twarze</b><br />
<br />
Powojenny “Ośka” to postać wykraczająca poza binarną wizję świata. W
pewnym sensie, udowodnił on, że posiada wszystkie zalety i wszystkie
wady stereotypowego ludowca. Poszedł w tym kierunku, z którego dochodził
zapach pełnego koryta. Stanął jednak w rozkroku: jedną nogą w nowym
systemie, a drugą w środowisku antysystemowców. Jan Sońta wiedział, że
oficjalne zakończenie działań wojennych nie przyniosło Polsce spokoju.
Czasy wciąż były niebezpieczne, a liczni żołnierze antyhitlerowskiego
podziemia (nie tylko członkowie AK i NSZ, ale również przedstawiciele
BCh i niektórzy weterani AL) padali ofiarą Urzędu Bezpieczeństwa.
Stalinowskie państwo, które rodziło się na ziemiach polskich, od samego
początku dawało się poznać jako twór totalitarny i opresyjny. Z drugiej
strony, istniała jeszcze iskierka nadziei: odradzający się ruch ludowy
będący jedyną legalną opozycją w Polsce. Wielu Polaków pokładało ufność w
Stanisławie Mikołajczyku i Polskim Stronnictwie Ludowym. Działacze
obozu chłopskiego, chcąc trzymać rękę na pulsie, starali się obejmować
ważne funkcje w aparacie państwowym. Niezliczeni bechowcy, którzy mieli
trafić do milicji, sztucznie zawyżali sobie stopnie wojskowe, żeby
otrzymać jak najwyższe stanowiska i zwinąć komunistom “stołki” sprzed
nosa (hehehe!). Takim milicjantem został również “Ośka”. Czy grzeszył
koniunkturalizmem? Może częściowo… Ale nieugięcie dochowywał wierności
ruchowi ludowemu. Ostentacyjnie manifestował swoje antyrządowe poglądy i
poparcie dla Mikołajczyka.<br />
<br />
<br />
<b>Król sabotażystów</b><br />
<br />
Jan Sońta, rzekomy podpułkownik, bez trudu otrzymał etat w Milicji
Obywatelskiej. Został oficerem do zadań specjalnych, i to nie na
prowincji, lecz w Komendzie Głównej w Warszawie. Komuniści, wierząc w
lojalność “Ośki”, kazali mu organizować kadry milicyjne. Sońta założył w
powiecie iłżeckim szkołę MO, do której zaczął przyjmować głównie
kombatantów Batalionów Chłopskich. Już wtedy było widać, że wokół
naszego bohatera dzieją się dziwne rzeczy. Z utworzonej przez niego
szkoły wychodzili bowiem liczni sabotażyści. Wielu z nich wyrządzało
systemowi takie szkody, że po kilkunastu miesiącach “wylatywało” z
pracy. Wiosną 1945 roku Jan Sońta dowiedział się o pojmaniu szesnastu
przywódców Polskiego Państwa Podziemnego. Zrozumiał wówczas, że legalna
opozycja i mały sabotaż to zabawa dla naiwnych dzieci, a nie sposób na
obalenie bierutowskiego reżimu. Dostrzegł konieczność prowadzenia
bardziej radykalnych działań. “Ośka” wstąpił do Oddziałów Specjalnych
BCh, czyli konspiracyjnej organizacji antykomunistycznej. Na co dzień
udawał przykładnego milicjanta, lecz “po godzinach” uczestniczył w
zbrojnych akcjach Żołnierzy Wyklętych[3]. Stalinowcy - podejrzewając, że
Sońta trzyma sztamę z Niezłomnymi - przenieśli go do wojska, gdzie miał
się zajmować zwalczaniem podziemia. Nasz bohater, wiedząc o planowanych
obławach na partyzantów, ostrzegał “leśnych” przed zbliżającym się
niebezpieczeństwem. Tych, którzy zostali zatrzymani, wyciągał z
aresztów. Robił wszystko, co mógł, żeby ograniczyć liczbę Polaków
zsyłanych na Sybir. I wciąż pobierał “resortową” pensję.<br />
<br />
<br />
<b>Solidarni z “Ośką”</b><br />
<br />
Jan Sońta “Ośka” sprawiał wrażenie, jakby kierował się w życiu logiką
kwantową. Był jednocześnie budowniczym i burzycielem Polski Ludowej.
Konformistą i nonkonformistą. Wybrańcem z Matrixa, który siłą własnego
umysłu naginał zerojedynkową rzeczywistość. Nie mieścił się w strukturze
opartej na opozycjach biel-czerń, dobro-zło, światło-ciemność,
ład-chaos. Pozostawał ponad wszelkim binaryzmem. “Ośka” prowadził swój
sabotaż przez pół roku, po czym został aresztowany przez UB. Nasz
bohater - a wraz z nim czternastu innych bechowców - stanął przed
komunistycznym sądem. Usłyszał wyrok śmierci. O jego życie natychmiast
zaczęła walczyć rodzina (dowiadujemy się o tym z prezentacji
multimedialnej “Jan Sońta ps. ‘Ośka‘ - Partyzant Ziemi Radomskiej”
Konrada Gałki. YouTube, eliksir11). Później uaktywnili się jego koledzy z
czasów okupacji niemieckiej. Kombatanci napisali do Bieruta petycję o
ułaskawienie skazańca i zebrali pod nią kilkadziesiąt tysięcy podpisów z
całej Kielecczyzny. Za Sońtą zaczęli się również wstawiać milicjanci o
bechowskim rodowodzie, weterani Armii Ludowej oraz dawni partyzanci
radzieccy pamiętający go jako sojusznika w walce z hitleryzmem. “Ośka“,
mając takie poparcie, po prostu musiał przeżyć. Początkowo zmniejszono
mu wyrok na dożywocie, potem na dwanaście lat, aż w końcu na osiem. Jan
Sońta wyszedł z tiurmy w 1954 roku. Na wolności, mimo socjalizmu,
założył firmę budowlaną. Zatrudniał w niej byłych więźniów
stalinowskich: akowców i bechowców. Niemal do końca życia był śledzony
przez bezpiekę. <br />
<br />
<br />
<b>Pod lupą</b><br />
<br />
O tym, co się działo z “Ośką” po roku 1954 (a raczej po 1956), możemy
przeczytać w artykule “Działania Służby Bezpieczeństwa wobec Jana Sońty
‘Ośki’” Marcina Sołtysiaka. Tekst ukazał się na łamach portalu “Iłża -
Regionalny Serwis Informacyjny” (Ilza.com.pl). Autor publikacji
przeanalizował liczne donosy, notatki i meldunki, jakie “wyprodukowali”
pracownicy i współpracownicy SB w związku z inwigilacją naszego
bohatera. Z tych dokumentów, znajdujących się obecnie w archiwach
Instytutu Pamięci Narodowej, wyłania się ciekawy obraz Jana Sońty doby
poststalinowskiej. Można przypuszczać, że zasłużony partyzant Batalionów
Chłopskich był szpiegowany od momentu opuszczenia więzienia aż do
upadku Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej (warto odnotować, że “Ośka”
zmarł w roku 1990, czyli w tym samym czasie, w którym zlikwidowano
Służbę Bezpieczeństwa). Kontrola, jakiej go poddawano, była prowadzona z
różną intensywnością i z krótkimi przerwami, które wynikały z
chwilowego obniżenia aktywności ofiary. Niewiele wiadomo na temat
działań podejmowanych względem “Ośki” w latach 1956-1957. Istnieje
jednak podejrzenie, że czerwona agentura doprowadziła do odsunięcia go
od stanowiska prezesa kieleckiego ZBoWiD-u. Człowiekiem, który - zarówno
wtedy, jak i później - odznaczał się wyjątkową gorliwością w donoszeniu
na Sońtę, był niejaki TW “Pewny”. Konfident ten wywodził się ze
środowiska bechowskiego. Podczas okupacji walczył w powiecie kozienickim
i w zgrupowaniu “Ośki”. Cieszył się więc dużym zaufaniem swojego
dawnego dowódcy.<br />
<br />
<br />
<b>Rozterki moralne</b><br />
<br />
Pierwsza przerwa w inwigilacji naszego bohatera nastąpiła w roku 1966
(czasy późnego Gomułki). Esbecy stwierdzili wówczas, że dalsze
szpiegowanie Jana Sońty nie ma sensu, gdyż ofiara nie prowadzi
działalności antypaństwowej i nie stanowi zagrożenia dla władzy ludowej.
Spokój trwał przez kilka lat. Ale już w pierwszej połowie lat 70. (w
czasach wczesnego Gierka) TW “Pewny” ponownie zwrócił uwagę na “Ośkę”.
Nie omieszkał się powiadomić przełożonych, że Sońta zaczął się
krytycznie wypowiadać na temat bieżących wydarzeń politycznych.
Obserwacja byłego bechowca ruszyła pełną parą. Kapuś “Pewny” dokładnie
opisywał poglądy naszego bohatera, opierając się na jego prywatnych
komentarzach. Z meldunków konfidenta wynika, że Jan Sońta miał negatywny
stosunek do ówczesnej ekipy rządzącej. Dość nieufnie podchodził również
do przedstawiciela poprzedniej ekipy, Mieczysława Moczara, a także do
jego kolegi, Wojciecha Jaruzelskiego, którego czas miał dopiero nadejść.
“Ośka” nie potrafił jednoznacznie ustosunkować się do działalności
Moczara i Jaruzelskiego (chociaż tego pierwszego znał jeszcze z czasów
wojny). Zastanawiał się, kim oni tak naprawdę są. Interesujący jest
fragment jednego z donosów, który charakteryzuje postawę naszego
bohatera wobec Sowietów: “Sońta stwierdził, że wolałby, żeby w Kielcach
czy Radomiu byli komisarze rosyjscy, bo tak nie wiadomo, co to jest.
Wiadomo byłoby wtedy, jakby to uważać. Często stwierdza, że jest to
druga okupacja Polski” (słowa TW “Pewnego” cytowane przez Marcina
Sołtysiaka). Jak widać, “Ośka” był rozdarty wewnętrznie. <br />
<br />
<br />
<b>Sekretne kontakty</b><br />
<br />
Zgodnie z tym, co głoszą esbeckie raporty, nasz bohater oburzał się
sposobem, w jaki milicja potraktowała uczestników radomskiego strajku w
czerwcu 1976 roku. Przekonywał, że tamtejsi mundurowi okazali się
bardziej okrutni od gestapowców. Wydarzenia czerwca ‘76 spowodowały, że
Sońta zaczął trochę sympatyzować z ROPCiO i KOR-em. Nie wstąpił do
żadnej z tych organizacji, ale nawiązał kontakt z ich działaczami. W
jego mieszkaniu zaczęła się pojawiać nielegalna prasa opozycyjna. “Ośka”
otrzymał nawet propozycję redagowania jednego z takich pism, ale
odmówił, gdyż obawiał się o przyszłość swojej rodziny. Nie wahał się
jednak posiadać ani kolportować zakazanej literatury, choćby
“Archipelagu GUŁag” Aleksandra Sołżenicyna. Nasz bohater utrzymywał
kontakt z Antonim Hedą “Szarym”: weteranem Armii Krajowej, Żołnierzem
Wyklętym, człowiekiem odpowiedzialnym za rozbicie więzienia UB w
Kielcach (1945). “Szary”, podobnie jak “Ośka“, dostał kiedyś karę
śmierci, ale został ułaskawiony dzięki wstawiennictwu dawnych
partyzantów AL (należał do nich również Moczar; tak twierdzi Łażący
Łazarz w artykule “Rok 1976 - ostatnia akcja Komendanta ‘Szarego‘”
dostępnym w serwisie WolnaPolska.pl). Sońta dwukrotnie był wzywany przed
oblicze kapitana SB, Romana Stępnia, który początkowo nie ujawniał
swojej prawdziwej tożsamości. Za drugim razem oficer zaprosił “Ośkę“ do
współpracy. Naturalnie, nic z tego nie wyszło. Bezpieka oficjalnie
zakończyła śledzenie Sońty w listopadzie 1980 roku. Później interesowała
się nim tylko podczas uroczystości kombatanckich.<br />
<br />
<br />
<b>Kapliczka na Wykusie</b><br />
<br />
Jak już ustaliliśmy, okres powojenny był wyjątkowo trudny dla żołnierzy
Armii Krajowej. W czasach bierutowskich nie wolno było życzliwie o nich
mówić. Akowców, którzy zdołali przeżyć okupację niemiecką, spotykały
ubeckie szykany i represje. Po odwilży gomułkowskiej sytuacja uległa
diametralnej zmianie. Najsłynniejsza armia Polskiego Państwa Podziemnego
zaczęła odzyskiwać należne jej miejsce w historii. Pisze o tym Marek
Jedynak, twórca publikacji “Kapliczka na Wykusie. Wokół powstania
Środowiska Świętokrzyskich Zgrupowań Partyzanckich Armii Krajowej
‘Ponury’ - ‘Nurt’” (IPN, Kielce 2009). Według tego autora, w 1957 roku
grupa byłych podkomendnych Jana Piwnika “Ponurego” wysunęła postulat
utworzenia miejsca pamięci narodowej na Wykusie (dla niewtajemniczonych:
Wykus to wzniesienie leżące w odległości 5 kilometrów od Starachowic. W
XIX i XX wieku stanowiło ono bazę dla wielu polskich zgrupowań
partyzanckich, w tym dla oddziałów Mariana Langiewicza, Henryka
Dobrzańskiego “Hubala” i Jana Piwnika “Ponurego”). Starachowicki ZBoWiD,
którego zarząd był zdominowany przez weteranów AK, poparł tę
inicjatywę. Wkrótce powstał Komitet Budowy Płyty Pamiątkowej na Wykusie,
który poczynił niezbędne kroki w kierunku realizacji obranego celu.
Działania, jakie podejmowano, wiązały się z aktywizacją byłych akowców,
co nie uszło uwadze esbecji. Po wielu perypetiach udało się wybudować i
poświęcić pamiątkową kapliczkę. Doszło do tego we wrześniu 1957 roku[4].
Na uroczystości odsłonięcia obiektu przemawiał (lub miał przemawiać)
Jan Sońta “Ośka”.<br />
<br />
<br />
<b>Trudne początki</b><br />
<br />
Akcje zbrojne, jakie podejmowali partyzanci ze zgrupowania “Ośki“,
zostały opisane w trylogii publicystycznej “Wrócą chłopcy z wojny”
Michała Ślusarczyka (wszystkie trzy części ukazały się w serwisie
GlosMazowsza.pl. Kopie artykułów można zobaczyć w witrynie internetowej
mazowieckiego samorządowca Zbigniewa Gołąbka). Wiele przydatnych
informacji znajdziemy także w tekście “Działania zbrojne Batalionów
Chłopskich na Ziemi Radomskiej” Henryka Szopy (jest to opracowanie
naukowe z 1983 roku. Elektroniczną wersję artykułu zamieścił Andrzej
Bartczak na stronie OM PSL w Radomiu). Jan Sońta i jego kompani
rozpoczęli swoją działalność już na przełomie lat 1939/1940. Początkowo
miała ona charakter spontanicznej inicjatywy niepowiązanej z żadnymi
ogólnopolskimi strukturami. Ludowcy zaczęli działać “na poważnie” w roku
1942, kiedy to ich organizacja weszła w skład ponadregionalnych
Batalionów Chłopskich. Wtedy właśnie miały miejsce pierwsze
spektakularne zwycięstwa ośkowców, np. rozbicie nazistowskiego obozu
pracy w Solcu nad Wisłą. W roku 1943 partyzanci BCh dokonali dwóch
udanych napadów na niemieckie posterunki w Kroczowie i Grabowie.
Później, razem z AK, stoczyli walkę z załogą posterunku Luftwaffe. W
sierpniu 1943 roku bechowcy przyjęli pod swoje skrzydła kilku Gruzinów,
którzy nie chcieli dłużej służyć Trzeciej Rzeszy. We wrześniu pomścili
śmierć 900 Polaków zamordowanych przez SS w Ciepielowie. W grudniu
planowali rozbić KL Majdanek. Armia Krajowa wybiła im jednak z głowy ten
niewykonalny pomysł.<br />
<br />
<br />
<b>Zgniły kompromis</b><br />
<br />
Liczne sukcesy militarne sprawiły, że Jan Sońta “Ośka” zdecydował się
rozszerzyć działalność swojego zgrupowania na powiaty kozienicki i
puławski. Postąpił tak latem 1944 roku. W tamtym okresie armię “Ośki”
zasiliła kolejna grupa Gruzinów, która tym razem składała się z dwustu
dezerterów z armii Hitlera. Pod koniec lipca 1944 roku (czasy akcji
“Burza”) bechowcy podzielili się na dwie drużyny. Pierwsza, pod
dowództwem “Ośki”, pozostała na lewym brzegu Wisły, a druga, dowodzona
przez Władysława Gołąbka “Borynę”, wyruszyła na prawy brzeg. Partyzanci
maszerujący na wschód obronili wsie Janiszów i Wojciechów przed
pacyfikacją ze strony Niemców. Na Lubelszczyźnie oddział “Boryny”
ujawnił się przed nową, komunistyczną władzą. Doszło wówczas do
tragedii. Żołnierze BCh, którzy tak grzecznie współpracowali z Armią
Ludową, zostali aresztowani przez NKWD-UB. Zaczęły się tortury i wywózki
na Syberię. Ostatecznie bechowcy zgodzili się na zgniły kompromis:
wolność w zamian za pracę w Milicji Obywatelskiej. Doszli do wniosku, że
w obecnej sytuacji należy zadbać o to, aby ważne stanowiska w Polsce
Ludowej zajmowali aktywiści wywodzący się z przedwojennych środowisk
niekomunistycznych. Bez wątpienia był to wybór mniejszego zła. Z drugiej
strony, ujawniły się tutaj wady stereotypowo przypisywane ludowcom:
elastyczność koalicyjna, oportunizm, pogoń za “stołkami”, faworyzacja
“swoich ludzi” w przestrzeni publicznej. Władysław Gołąbek zrobił
ogromną karierę w PRL (choć uchodził za niepewnego politycznie). W III
RP stracił przez nią uprawnienia kombatanckie. <br />
<br />
<br />
<b>Starachowickie i małomierzyckie</b><br />
<br />
Na początku sierpnia 1944 roku grupa ośkowców, dowodzona przez Tadeusza
Wojtyniaka “Bacę”, przygotowała na Niemców zasadzkę wzdłuż drogi
Starachowice-Tychów. Udało się wówczas rozbroić 20 hitlerowców i przejąć
7 wojskowych ciężarówek. Wkrótce naziści urządzili na bechowców obławę,
która zaowocowała wielką bitwą w lasach starachowickich. Wygrali jednak
Polacy. Do kolejnego starcia z Niemcami doszło pod koniec sierpnia. To
właśnie tam, pod Starachowicami, niedaleko leśniczówki Kutery, poniósł
śmiertelną ranę Tadeusz Wojtyniak. Kolejna potyczka z najeźdźcą miała
miejsce pod Gadką (znów okolice Starachowic). Zwycięstwo przypadło
Batalionom Chłopskim. Jesienią 1944 roku doszło do istotnej narady
partyzantów BCh z partyzantami AL w lasach małomierzyckich. Jej
konsekwencją była masakra, którą dość różnie przedstawiają Henryk Szopa i
Przemysław Bednarczyk (historyk wypowiadający się w IPN-owskim filmie
dokumentalnym “Ośka”). Jan Sońta i Mieczysław Moczar zdecydowali się
przerzucić część żołnierzy (głównie Gruzinów z BCh) na przyczółek
chotecki. Sowieci mieli być uprzedzeni o całej operacji. Według Szopy,
partyzanci mieli skandować hasło “Granit”. Zdaniem Bednarczyka, droga na
przyczółek miała być rozminowana. Jedno jest pewne: bechowcy (i alowcy -
wersja Szopy) maszerujący w stronę Chotczy zostali ostrzelani przez
Armię Czerwoną, a pod ich stopami zaczęły wybuchać miny. Zginęło prawie
300 osób. Szopa twierdzi, że tamtej nocy zawinił wiatr zagłuszający
wykrzykiwane hasło oraz brak komunikacji między sowieckim dowództwem a
pierwszą linią frontu.<br />
<br />
<br />
<b>Zwoleń 1942</b><br />
<br />
Jednym z najsłynniejszych dokonań zgrupowania “Ośki” było rozbicie
niemieckiego aresztu w Zwoleniu we wrześniu 1942 roku. Piszą o tym Piotr
Kutkowski (“Nieznane fakty akcji partyzantów”, internetowe wydanie
radomskiego “Echa Dnia”) i Mieczysław Kaca (“Płk. Władysław Owczarek
odszedł na wieczną wartę”, serwis Radom24.pl). Żołnierzem, który
dowodził całą akcją, był Władysław Owczarek “Bula”, “Bula Matari”.
Należał on do lewicujących ludowców. Jako nastolatek marzył o tym, żeby
wziąć udział w hiszpańskiej wojnie domowej po stronie republikanów.
Próbował nawet zrealizować ten plan, ale został powstrzymany przez
polskiego kolejarza spotkanego przy granicy ze Związkiem Radzieckim.
Owczarek trafił do ZSRR dopiero w 1939 roku. Problem w tym, że jako
jeniec wojenny, którego Sowieci oddali wkrótce w ręce Niemców.
Młodzieniec uratował się dzięki temu, że wyskoczył z pociągu pędzącego
do Trzeciej Rzeszy. W oddziale “Ośki” odpowiadał za sprawy wychowawcze,
opracował nawet surowy kodeks etyczny. Decyzję o rozbiciu więzienia w
Zwoleniu podjął na wieść o zatrzymaniu ważnego konspiratora Antoniego
Knecia “Doktorka”. Gdy Owczarek i inni ośkowcy dojechali do miasteczka,
przebrali się w niemieckie mundury i rozkazali lokalnej straży cywilnej
udać się na cmentarz. Strażnicy wykonali polecenie. Partyzanci,
korzystając ze sposobności, przecięli druty telefoniczne i ruszyli w
stronę nazistowskiego aresztu. Tam kazali dozorcy otworzyć drzwi.
Mężczyzna spełnił ich żądanie i natychmiast został rozbrojony. Bechowcy
zdołali uwolnić około 50 osób. Wśród nich był również “Doktorek”.<br />
<br />
<br />
<b>Co pisał Moczar?</b><br />
<br />
Mieczysław Moczar to “trudny przypadek” w historii PRL. Niewątpliwie
sowiecki kolaborant i zbrodniarz stalinowski (w latach 1945-1948 stał na
czele łódzkiego WUBP). Po roku 1956 okazał się jednak najbardziej
obiecującym politykiem w Polsce. To właśnie on, jako przywódca ZBoWiD-u,
zrehabilitował Armię Krajową i próbował zrehabilitować Narodowe Siły
Zbrojne. Sam nie lubił eneszetowców, ale uważał, że przynajmniej
niektórzy z nich powinni mieć uprawnienia kombatanckie. Moczar budował w
PZPR frakcję nacjonalistyczną. Sprzeciwiał się pomawianiu Narodu
Polskiego o współudział w Holocauście. Współpracował z Bolesławem
Piaseckim, byłym szefem ONR-Falanga. W czasach “Mietka” powstał wybitnie
zbowidowski film dokumentalny “Sprawiedliwi”, który opowiada o tym, jak
Polacy (np. Jan Mosdorf, lider przedwojennego ONR-ABC) pomagali Żydom
podczas okupacji niemieckiej[5]. Przejdźmy jednak do rzeczy. Otóż Moczar
wspomniał o zgrupowaniu “Ośki” w swojej książce zatytułowanej “Barwy
walki” (1962). Nazwał ośkowców “nowymi sojusznikami, nowymi
przyjaciółmi”. Pozytywnie opisał Władysława Owczarka, z którym podobno
szybko się zaprzyjaźnił. “Bardzo sympatyczny, rozumny, a jednocześnie
romantyczny chłopski działacz młodzieżowy”, “szczery, uczciwy działacz
chłopski, prawy żołnierz, patriota”, “szukał wciąż słusznej drogi”,
“wychowywał innych” - czytamy w rozdziale “U świtowców”. Moczarowi
podobał się egzotyczny pseudonim Owczarka, “Bula Matari”. Alowcy woleli
jednak nazywać bechowca “Misjonarzem” (sami mieli “Chrystusa”,
Stanisława Szota).<br />
<br />
<br />
<b>Co pisał Iwańczyk?</b><br />
<br />
Znacznie liczniejsze, choć równie życzliwe wzmianki o zgrupowaniu “Ośki”
znajdujemy we wspomnieniach innego wpływowego alowca, Eugeniusza
Wiślicza-Iwańczyka (Eugeniusza Iwańczyka “Wiślicza”)[6]. Mowa tutaj o
książce “Echa puszczy jodłowej” z 1969 roku. Jednym z jej głównych
wątków są stosunki, jakie panowały między różnymi ugrupowaniami
partyzanckimi działającymi w powiecie iłżeckim. Autor twierdzi, że Armia
Ludowa, Armia Krajowa i Bataliony Chłopskie były formacjami bardzo
zróżnicowanymi. Mimo to, starały się szukać rozwiązań kompromisowych. W
jednym z pierwszych rozdziałów Iwańczyk pisze o pewnym domu: “Tutaj
odbywały się spotkania pomiędzy nami a dowódcami BCh: ‘Ośką’ - Janem
Sońtą i ‘Bulą Matarim’ - Władysławem Owczarkiem. Tutaj też spotkałem się
z dowódcą AK Antonim Hedą - ‘Szarym’”. Jak autor zapamiętał Owczarka?
“Przystojny i dobrze zbudowany mężczyzna w wieku około 30 lat (…).
Wesoły, uśmiechnięty, o odważnym spojrzeniu, jednym słowem - typowy
partyzant“. Z książki “Wiślicza” dowiadujemy się, że zgrupowanie “Ośki”
nie było ani prolondyńskie, ani promoskiewskie. Odmawiało scalenia z AK.
Wytrwale realizowało koncepcję “walki dobra ze złem”. Bechowcy i alowcy
mieli “pomagać sobie w razie potrzeby”, “przekazywać sobie wzajemnie
doświadczenia z walki” i “utrzymywać ze sobą stały kontakt”. A co z AK?
Iwańczyk wspomina Hedę jako rozumnego inteligenta i apolitycznego
patriotę. Docenia fakt, że “Szary” nigdy nie zapomniał o swoich
chłopskich korzeniach. Podobno jego podkomendni bardzo dbali o higienę.
No i chętnie dzielili się amunicją. <br />
<br />
<br />
<b>Krótkie życie “Bacy”</b><br />
<br />
Chciałabym teraz poświęcić kilka zdań Tadeuszowi Wojtyniakowi “Bacy”.
Sylwetkę tego żołnierza przedstawił Tomasz Skiba w artykule “Tadeusz
Wojtyniak ps. Baca” (portal “Iłża - Regionalny Serwis Informacyjny”).
Tadeusz Wojtyniak urodził się w 1924 roku w Kroczowie Mniejszym.
Pochodził z zamożnej rodziny chłopskiej, która wykazywała wyjątkowe
zamiłowanie do wszelkich nowinek technicznych w agronomii. Rodzice
Tadeusza odznaczali się głębokim patriotyzmem, popierali rozwój wsi i
aspiracje jej mieszkańców. Wojtyniak fascynował się wojskowością,
podziwiał uczestników dawnych zrywów niepodległościowych. Marzył o tym,
żeby zostać lotnikiem. Spodziewał się rychłego wybuchu wojny, toteż
prewencyjnie skonstruował prymitywny samopał. Gdy Trzecia Rzesza napadła
na Polskę, 15-letni Tadek dołączył do chłopskiego ruchu oporu. Za swoje
osiągnięcia w dziedzinie zbierania broni i amunicji z miejscowych
pobojowisk otrzymał pseudonim “Chomik”. Kolejny etap działalności
Wojtyniaka to służba w zgrupowaniu partyzanckim “Ośki”. Nastolatek -
teraz już jako bechowiec “Baca” - dowodził tam jednym z plutonów. Był
niezwykle odważnym i skutecznym dowódcą. Cechował się też otwartością.
To właśnie pod jego skrzydła trafiło kilkuset Gruzinów, uciekinierów z
armii niemieckiej[7]. Jak już wiemy, Tadeusz Wojtyniak zmarł od rany
postrzałowej. Według Tomasza Skiby, sam zdecydował o swojej śmierci.
Odmówił bowiem amputacji ręki, w którą wdarła się gangrena. “Baca” żył
zaledwie 20 lat. W 1972 roku został “wskrzeszony” w książce “Nie
wiedział co to lęk” Władysława Gołąbka “Boryny“. <br />
<br />
<b><br />
Nadleśnictwo Chwałowice</b><br />
<br />
Na blogu Chwalilza.blox.pl znajduje się tekst “Rozbicie hitlerowskiego
sztabu dywizyjnego w Chwałowicach” zredagowany na podstawie dwóch innych
prac Władysława Gołąbka: “W oddziałach Batalionów Chłopskich na
Kielecczyźnie” (1958) i “Bez rozkazu” (1966). Artykuł mówi o tym, że w
lipcu 1944 roku ośkowcy zapragnęli znaleźć się posiadaniu cennych planów
operacyjnych, dużych ilości broni i pokaźnych zapasów amunicji, jakie
przechowywał niemiecki sztab dywizyjny stacjonujący w Chwałowicach.
Okazja ku temu nadarzyła się w pewną niedzielę, kiedy to Niemcy
zorganizowali sobie “garden party” w miejscowym nadleśnictwie.
Kilkudziesięciu bechowców, dowodzonych przez “Bacę”, przebrało się w
niemieckie mundury i ze śpiewem na ustach ruszyło w stronę Chwałowic.
Zakamuflowani ośkowcy zostali wpuszczeni na teren nadleśnictwa,
początkowo byli nawet witani i pozdrawiani przez balujących nazistów.
Gdy Niemcy zorientowali się, że coś jest nie w porządku, muzyka ucichła,
a do intruzów podszedł jeden z oficerów. Wówczas partyzanci otworzyli
ogień. Uporawszy się z hitlerowcami w ogrodzie, bechowcy przystąpili do
szturmu na budynki nadleśnictwa. Po długim, zażartym boju odnieśli
zwycięstwo. Niestety, wkrótce oddali zdobyte plany Armii Czerwonej,
która “przyszła na gotowe”. Jedno trzeba przyznać: żołnierze “Ośki”
wykazywali się wyjątkową naiwnością w odniesieniu do Sowietów.
Wielokrotnie płacili za to straszliwą cenę. A przecież byli w Polsce
partyzanci, którzy tego błędu nie popełniali. Mówię tutaj o Narodowych
Siłach Zbrojnych[8] i większości oddziałów Armii Krajowej.<br />
<br />
<br />
<b>Upamiętnienie ośkowców</b><br />
<br />
W 1998 roku zawieszono w Kościele Garnizonowym w Radomiu tablicę
upamiętniającą Jana Sońtę “Ośkę“. Jej fotografię można zobaczyć w
informatorze turystycznym “Radomskie miejsca pamięci II wojny światowej”
(plik PDF jest dostępny online). Płyta pamiątkowa zawiera wizerunek
“Ośki” oraz napis odwołujący się do wojennej i powojennej działalności
partyzanta. W 2015 roku tablica poświęcona ośkowcom zawisła w
Starachowicach. Umieszczono ją przy kościele Wszystkich Świętych (warto
wiedzieć, że w tej świątyni znajdują się również relikwie Jana Pawła II i
Jerzego Popiełuszki!). Na Placu Zwycięstwa w Ciepielowie stoi pomnik
Jana Sońty. We wsi Kowalków uczyniono “Ośkę” patronem miejscowej
podstawówki. Skromne pomniki przypominające o bohaterstwie ośkowców
wzniesiono w Gadce (miejscu leśnej bitwy) i Pakosławiu (miejscu
tymczasowego pochówku “Bacy”. Ciało żołnierza, poległego w 1944 roku,
zostało pochowane obok pomnika powstańców styczniowych. Dwa lata później
nastąpiła ekshumacja zwłok i uroczysty pogrzeb w Kazanowie. Wypada
wspomnieć, że w Kazanowie spoczywają także “Ośka“ i “Boryna“. Natomiast
“Bula Matari“ został pogrzebany w Ciepielowie). Przy drodze
Chotcza-Ciepielów znajduje się pomnik ku czci 900 cywilów zabitych przez
Niemców za sprzyjanie Żydom i zgrupowaniu “Ośki”. Do tragedii tej
nawiązuje też fabularyzowany dokument “Historia Kowalskich” (TVP 2009).
Od 1991 roku wisi w Świesielicach tablica upamiętniająca Jana
Gierasińskiego “Potęgę“. Innymi formami uczczenia ośkowców są książki
Przemysława Bednarczyka (2007) i Marcina Dobronia (2011).<br />
<br />
<br />
<b>Natalia Julia Nowak,<br />
22.05. - 26.06. 2016 r.<br />
<br />
<br />
PS. </b>Postanowiłam sprawdzić, jak brzmiały teksty przysiąg
poszczególnych organizacji konspiracyjnych. Czy były w nich widoczne
różnice wynikające z odmiennej mentalności? Czy dałoby się z nich
wypisać sformułowania charakterystyczne dla danego obozu politycznego? W
przysiędze Armii Krajowej, zbrojnego ramienia rządu emigracyjnego, mówi
się o Rzeczypospolitej Polskiej, Prezydencie RP, Naczelnym Wodzu i
Dowódcy AK. W przysiędze Narodowych Sił Zbrojnych występuje termin
“Wielka Polska”, który odnosi się do ostatecznego celu działalności
ruchów endeckich i neoendeckich. W innej przysiędze znajdujemy wyrażenie
“Sprawiedliwa Polska Ludowa”. Uwaga, psikus: nie jest ono elementem
roty Armii Ludowej, tylko Batalionów Chłopskich! W tekście przysięgi AL w
ogóle nie wspomina się o państwie (co wynika z faktu, że tradycyjni
marksiści żądali likwidacji państwa i podziałów narodowościowych, a
tymczasową “ojczyzną proletariatu” chcieli uczynić ZSRR). Przyrzeka się
jednak “wyzwolenie” i “stanie na straży praw” Narodu Polskiego. We
wszystkich czterech rotach zawarto zdanie dotyczące dochowywania
tajemnic wojskowych. W przysiędze NSZ brzmi ono łagodnie, neutralnie i
beztrosko. W przysiędze AK jest bardziej sugestywne, ale wciąż subtelne i
pozbawione konkretów. W przysiędze AL zrezygnowano z owijania w bawełnę
na rzecz walenia prosto z mostu. Natomiast w przysiędze BCh… Cóż,
fragment o niezdradzaniu sekretów brzmi kuriozalnie, wręcz
humorystycznie, jakby autor urwał się z choinki. Zresztą, zobaczcie
sami. Narodowe Siły Zbrojne: “tajemnic organizacyjnych będę wiernie
strzegł”. Armia Krajowa: “tajemnicy niezłomnie dochowam, cokolwiek by
mnie spotkać miało”. Armia Ludowa: “dochowam tajemnicy wojskowej i nie
zdradzę jej nawet wobec najokrutniejszych tortur”. Bataliony Chłopskie:
“powierzonych mi tajemnic nie ujawnię przed nikim, nawet przed
najbliższymi mi osobami”. Leżę i kwiczę. No, jak tu nie wierzyć
złośliwcom, którzy twierdzą, że “PSL” to skrótowiec utworzony od nazwy
“Partia Swoich Ludzi”?! Zgodnie z tym, co powiedział historyk Janusz
Gmitruk w filmie dokumentalnym “Żelazne kompanie” (TVP 2002), wiejskie
podziemie było niesamowicie hermetyczne. Do BCh przyjmowano wyłącznie
kandydatów znanych, sprawdzonych i zaufanych. Nikt z zewnątrz nie miał
tam prawa wstępu. Krótko mówiąc: stawiano na “swoich ludzi”. Głównie na
członków przedwojennych ugrupowań ludowych. <br />
<br />
<br />
<b>PRZYPISY</b><br />
<br />
[1] Wbrew pozorom, stolicą powiatu iłżeckiego nie była Iłża, tylko
Starachowice, które w dniu wybuchu II wojny światowej nosiły nazwę
Starachowice-Wierzbnik. Historia Starachowic to historia małej osady
przemysłowej, która w pewnym sensie “podbiła” pobliskie miasteczko
Wierzbnik i zajęła jego miejsce na mapie Polski. Ale o tym innym razem.
Dziś już nie ma powiatu iłżeckiego, lecz jest powiat starachowicki,
który od północy graniczy z powiatem radomskim, a od południa - z
powiatem kieleckim. Gmina Iłża wchodzi w skład powiatu radomskiego. Jaka
jest odległość ze Starachowic do Radomia? Mniej więcej taka, jak do
Kielc. A do Warszawy? Mniej więcej taka, jak do Krakowa. Można zatem
powiedzieć, że Starachowice znajdują się w “strefie wpływów” czterech
większych miast: Radomia, Kielc, Warszawy i Krakowa. Dotyczy to zresztą
całego regionu. Oto ciekawostka, którą znalazłam w artykule
zatytułowanym “Stroje ludowe na Kielecczyźnie”: “Kielecczyzna to obszar
przejściowy pomiędzy Mazowszem i Małopolską, stąd też wynika
zróżnicowanie stroju ludowego - na północy noszono ubiory typu
mazowieckiego, na południu zaś typu małopolskiego. (…) Na przełomie XIX i
XX wieku na Kielecczyźnie występowały liczne odmiany stroju ludowego:
strój świętokrzyski, strój kielecki, strój krakowski, strój
sandomierski, strój radomski oraz strój opoczyński” (źródło: portal
NaLudowo.pl). Starachowicom bliżej do Mazowsza niż do Małopolski.
Miejscowość leży bowiem w północnej części województwa świętokrzyskiego.
<br />
<br />
[2] Z dzisiejszego punktu widzenia koalicja typu AK-AL-BCh wydaje się
czymś zdumiewającym, egzotycznym, wręcz kontrowersyjnym. Jednak wtedy,
podczas II wojny światowej, takie sojusze po prostu się zdarzały. Dowód:
Republika Pińczowska (Kazimiersko-Proszowicka Rzeczpospolita
Partyzancka). Załączam dwa cytaty opisujące ten lokalny fenomen.
“Rzeczpospolita partyzancka obejmowała terytorium na lewym brzegu Wisły -
powiat pińczowski i wschodnią część powiatu miechowskiego (na granicy
dzisiejszych województw małopolskiego i świętokrzyskiego). (...)
Powstanie Rzeczpospolitej Kazimiersko-Proszowickiej było efektem
realizacji akcji ‘Burza‘, przewidującej - w związku z postępującą
ofensywą Armii Czerwonej ze Wschodu na Zachód - podjęcie przez polskie
podziemie zbrojnych działań lub wzmożonej dywersji przeciwko okupantowi
niemieckiemu. (...) W trzeciej dekadzie lipca 1944 r., korzystając z
faktu zbliżania się wojsk sowieckich nad Wisłę, polscy partyzanci
opanowali niemieckie posterunki policji i żandarmerii w rejonie
Pińczowa, a następnie zajęły samo miasto. Niemcy ewakuowali swoje
urzędy, ściągnęli także posiłki, jednak nie odzyskali utraconego
terytorium. (…) Południowa część partyzanckiej Rzeczpospolitej została
opanowana przez AK; władzę pełnił tam komendant obwodu AK i delegat
powiatowy rządu emigracyjnego. Na północnym obszarze przejętego przez
partyzantów terenu, kontrolowanym przez AL i BCh, utworzono Powiatową
Radę Narodową (z siedzibą w Pińczowie) z Józefem Maślanką na czele. (…) W
pierwszych dniach sierpnia pod Skalbmierzem i Jaksicami doszło do
zaciętych walk, które przesądziły o losie Rzeczpospolitej
Kazimiersko-Proszowickiej. Wojska niemieckie ostatecznie zajęły
partyzanckie terytorium 10 sierpnia 1944 r” (źródło: “Obchody 70.
rocznicy powstania Kazimiersko-Proszowickiej Rzeczpospolitej
Partyzanckiej”, portal historyczny Dzieje.pl). “Wspólnym wysiłkiem
wyzwolony został obszar o powierzchni 1000 km2. Historyk Andrzej Solarz
nazywa Republikę Pińczowską - Rzeczpospolitą Partyzancką. - Na tych
terenach powstały głównie delegatury rządu londyńskiego. W Pińczowie
była też władza bardziej lewicowa, poczta, wydziały oświaty, czyli pełna
struktura państwa, już nawet nie podziemnego, ale w pełni jawnego.
Flagi wisiały na domach, na urzędach - opowiada gość Jedynki. (…) Radość
trwała niespełna trzy tygodnie, ale Teresa Znojek podkreśla, że to jej
najwspanialsze wspomnienie wojenne. - Najważniejsze, że nie udałoby się
to wszystko, gdyby nie współpraca wszystkich oddziałów partyzanckich,
bez względu na ich przekonania i wizję przyszłej Polski - mówi gość
Jedynki” (źródło: “Ewenement w historii. Republika Pińczowska”, serwis
informacyjny PolskieRadio.pl). Efemeryda, o której rozmawiamy, jest
tematem audiowizualnego reportażu “Republika” Krzysztofa Kąkolewskiego i
Piotra Studzińskiego z 1969 roku. Bohaterowie materiału zaznaczają, że
proklamowanie Republiki Pińczowskiej (Kazimiersko-Proszowickiej
Rzeczpospolitej Partyzanckiej) było zbiorowym sukcesem Armii Krajowej,
Armii Ludowej i Batalionów Chłopskich. Ciekawą próbę wypromowania
akowsko-alowsko-bechowskiego “państewka” stanowi też szósty odcinek
fabularyzowanego serialu dokumentalnego “Rozkaz sumienia” (TVP 2013).
Epizod zatytułowany “Wyspa wolności” uwypukla analogię między losami
Republiki Pińczowskiej (Kazimiersko-Proszowickiej Rzeczpospolitej
Partyzanckiej) a losami Powstania Warszawskiego. W 2004 roku, czyli w
60. rocznicę świętokrzyskiego zrywu, otwarto Izbę Pamięci Republiki
Pińczowskiej. Mieści się ona w Ośrodku Dziedzictwa Kulturowego i
Tradycji Rolnej Ponidzia w Chrobrzu. <br />
<br />
[3] Oto słowa, które wypowiedział historyk Marcin Sołtysiak w filmie
dokumentalnym “Ośka” (cykl “Z archiwum IPN”, TVP 2009): “Franciszek
Kamiński, komendant główny Batalionów Chłopskich, wydaje polecenie
utworzenia nowej organizacji, która miała pokazać, że ludowcy mają siłę
zbrojną i mogą skutecznie działać. (…) W ten ruch konspiracyjny włącza
się także Jan Sońta ‘Ośka’, który - będąc w Warszawie wysokim oficerem w
Komendzie Głównej - ma olbrzymie możliwości. Jedną z pierwszych akcji, w
którą zaangażował się Jan Sońta i jego ludzie w ramach Oddziałów
Specjalnych Batalionów Chłopskich funkcjonujących po wojnie, był atak,
rozbicie kasy Stołecznego Przedsiębiorstwa Budowlanego w Warszawie. W
dniu 7 maja 1945 roku pięciu żołnierzy BCh, służących wówczas w
Komendzie Głównej Milicji Obywatelskiej, podjeżdża samochodem pod
budynek, gmach, gdzie mieściła się kasa. Trzech z nich - kapitan Edward
Ciesielski ‘Kula‘, Henryk Jakubczyk i porucznik Jan Rogoziński ‘Ostry’ -
wysiadają, wchodzą do budynku, skąd zabierają ponad milion złotych.
Pieniądze te poprzez łączniczki przekazują Tadeuszowi Szelągowi
‘Łedzie’, który przekazuje je dalej na cele organizacyjne”. Biorąc pod
uwagę fakt, że Jan Sońta “Ośka” partycypował w tak poważnych operacjach,
można powiedzieć, iż sam był Żołnierzem Wyklętym. Fascynujące jest to,
że potrafił pogodzić tę rolę z rolą człowieka władzy (a nawet więcej niż
człowieka władzy: funkcjonariusza aparatu przemocy). To trochę tak, jak
z osławionym “kotem Schrodingera“, który może być martwy i żywy w tym
samym czasie. Czyżbyśmy znaleźli kolejny dowód na istnienie zjawiska
superpozycji?<br />
<br />
[4] Druga fala zainteresowania Janem Piwnikiem “Ponurym” i możliwościami
jego upamiętnienia miała miejsce w latach 80. XX wieku. W 1984 roku
postawiono żołnierzowi pomnik w Wąchocku, maleńkim miasteczku (wówczas
wsi) położonym 6 kilometrów na północny zachód od Starachowic. Posąg
przedstawiający słynnego cichociemnego znajduje się w centrum miasta.
Przejeżdżając przez Wąchock, po prostu nie można go nie zauważyć.
“Ponury” został pochowany w białoruskiej wiosce Wawiórka, jednak w roku
1987 jego szczątki sprowadzono do Polski, a następnie pochowano z
honorami w klasztorze cystersów w Wąchocku. Uroczystości pogrzebowe,
które trwały trzy dni, odbyły się w 1988 roku. Nie da się ukryć, że była
to jedna z największych manifestacji patriotycznych w historii powiatu
starachowickiego/iłżeckiego. Zainteresowanym polecam film dokumentalny
“Major Ponury (Jan Piwnik) - Ostatnia droga komendanta - Wąchock 1988”
(YouTube, STARforever37). Inny wartościowy materiał, z którym wypada się
zapoznać: “IPN TV pogrzeb Jana Piwnika ps. Ponury” (YouTube, IPNtvPL). W
samych Starachowicach również pamięta się o Armii Krajowej, i to od
dziesięcioleci. Weźmy na przykład tablicę pamiątkową, którą odsłonięto w
1976 roku w kruchcie kościoła Świętej Trójcy. Jej treść brzmi
podniośle: “ŚP TYM, KTÓRZY W POTRZEBIE POSZLI W ŚWIĘTY BÓJ I ODDALI
ŻYCIE ZA WIARĘ I OJCZYZNĘ, POLEGŁYM W WALKACH Z OKUPANTEM HITLEROWSKIM
NA ZIEMI KIELECKIEJ ŻOŁNIERZOM: z Oddziału Wydzielonego ‘Hubala‘, ze
Zgrupowań AK ‘Ponurego’ i ‘Nurta‘, z Oddziału AK ‘Szarego’ i ‘Potoka‘, z
ochrony radiostacji AK insp. ‘Jacka‘, z Oddziału AK ‘Jędrusie‘, z
Oddziału AK ‘Barabasza‘, z Oddziału BCh ‘Ośki‘, z Oddziałów ‘GL’ i ‘AL’
zamordowanym w Starachowicach. Synom ziemi kieleckiej, którym nie danym
było do niej wrócić, poległym w drugiej wojnie światowej na wszystkich
frontach świata. Zamordowanym w więzieniach oraz obozach
koncentracyjnych. TOWARZYSZE BRONI I SPOŁECZEŃSTWO STARACHOWIC 1976 R”
(źródło: publikacja “Tablice pamiątkowe” dostępna na stronie
internetowej UM Starachowice). W 1983 roku zawieszono na ścianie
kościoła Wszystkich Świętych tablicę upamiętniającą poległych
partyzantów Antoniego Hedy “Szarego”. Najstarszą tablicą “akowską” jest
ta, która przypomina o zamachu na gestapowca Erika Schutza, jaki
przeprowadzili żołnierze podobwodu “Wola” Armii Krajowej (wydarzenie z
1944 roku). Została ona przytwierdzona do ściany jednego z budynków przy
ulicy Rynek. Kiedy się tam pojawiła? 27 stycznia 1957 roku, czyli trzy
miesiące po odwilży październikowej. Sam napis jest przyzwoity, jednak
wygrawerowany Orzeł Biały powinien wreszcie odzyskać koronę. [Wiadomość z
ostatniej chwili! 18 czerwca 2016 roku odsłonięto w Starachowicach
ławeczkę Zdzisława Rachtana “Halnego”, sławnego podkomendnego Jana
Piwnika “Ponurego”. To właśnie “Halny” przyczynił się do budowy
kapliczki na Wykusie i pomnika “Ponurego” w Wąchocku. Odpowiadał też za
sprowadzenie zwłok Piwnika do Ojczyzny. Autorem rzeźby Rachtana jest
Karol Badyna, profesor Akademii Sztuk Pięknych im. Jana Matejki w
Krakowie. Więcej na ten temat przeczytacie w newsach: “Piękna ławeczka
Halnego stanęła w Starachowicach” (Kazimierz Cuch, elektroniczna edycja
kieleckiego “Echa Dnia“) i “W Starachowicach upamiętnią Zdzisława
Rachtana ‘Halnego’” (portal Onet.pl)]<br />
<br />
[5] O nieznanych, pozytywnych aspektach działalności Mieczysława Moczara
“Mietka” (Mykoły Demki, Mikołaja Diomki) pisałam w artykule “Zastać
Polskę ludową, a zostawić narodową”. Poruszałam tę tematykę również w
tekstach “Nie mów fałszywego świadectwa przeciw Narodowi Polskiemu!” i
“Stanisław Skalski. Lotnik, bohater, nacjonalista”. Upieram się przy
stanowisku, że dla Polski byłoby lepiej, gdyby następcą Władysława
Gomułki został właśnie Moczar, a nie kosmopolita Edward Gierek. Pod
rządami “Mietka” rozwijałby się w Polsce nacjonalizm, antysyjonizm,
antybanderyzm, antygermanizm, militaryzm i ruch przeciwko polonofobii.
Możliwe byłyby także pierwsze próby upamiętnienia bohaterów NSZ (gwoli
jasności: Mieczysław Moczar utrzymywał, że niektórzy eneszetowcy
kolaborowali z Niemcami, ale pozostali byli OK i dlatego należy im się
szacunek. Nie słyszałam, żeby jakikolwiek inny komunista wysuwał podobne
postulaty. Zdaje się, że “Mietek“ był pierwszy i ostatni). Pozwolę
sobie przytoczyć intrygujące słowa prof. Pawła Wieczorkiewicza:
“Człowiek, który strzelał się z żołnierzami Narodowych Sił Zbrojnych i
występował, co się nie udało tym razem, za uznaniem eneszetowców za
kombatantów” (wypowiedź z 15 stycznia 2007 roku. Link do podcastu
znajduje się w artykule “Dlaczego kat AK nie został I sekretarzem?”
zamieszczonym w serwisie PolskieRadio.pl). Dorzucę jeszcze zdanie z
pewnej publikacji dziennikarskiej: “Gdy kilka lat później zasiadł na
fotelu ministra spraw wewnętrznych, walczył o uznanie bojowników AK i
NSZ za kombatantów” (Rafał Natorski, “Odpowiadał za torturowanie i
mordowanie żołnierzy podziemia”, Facet.wp.pl). To tyle o Moczarze. Teraz
trochę o jego rywalu. Otóż Gierek był prototypem Tuska. Miłośnikiem
cudzoziemszczyzny, postępackim jewropejczykiem, osobnikiem lekkomyślnym i
krótkowzrocznym. Nie miał w sobie nic z narodowca. Poza tym, zrujnował
polską gospodarkę, a jego długi trzeba było spłacać do roku 2012. <br />
<br />
[6] Iwańczyk to kolejne zbowidowsko-moczarowskie dziwadło rzucające
wyzwanie logice klasycznej. Człowiek ten (urodzony i zmarły w Jasieńcu
Iłżeckim Górnym) rozpoczął działalność konspiracyjną w ZWZ-AK, ale potem
zorganizował lewicową bojówkę “Świt”, która następnie przyrzekła
wierność GL/AL. Wyraźnie rozczarował się Armią Krajową, lecz zachował do
niej pewien sentyment, co widać w książce “Echa puszczy jodłowej”. Do
tego kociołka dosypywał jeszcze trwałe, szczere, nieskrywane uznanie dla
Batalionów Chłopskich. Był skomplikowaną, dwuznaczną postacią.
Przypominał Mieczysława Moczara, który - jakkolwiek szokująco to zabrzmi
- w czasie wojny miał pewne związki z AK i BCh. Bo Moczar, moi drodzy
Czytelnicy, dowodził kiedyś koalicją AL-AK-BCh-Sowieci, która starła się
z Niemcami pod Rąblowem (Lubelszczyzna, okolice Puław, 14 maja 1944
roku). Bitwa oficjalnie uchodzi za nierozstrzygniętą, jednak historycy
potwierdzają, że żołnierze Armii Ludowej, Armii Krajowej, Batalionów
Chłopskich i ZSRR zadali wówczas Niemcom ogromne straty. Później, jak
wiemy, “Mietek” stał się prześladowcą akowców. Jako szef Wojewódzkiego
Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Łodzi splamił swoje ręce krwią wielu
patriotów (o tych mrocznych, ubeckich czasach opowiada audycja RWE i
drugoobiegowa książka “Byłem więźniem Moczara”). Po roku 1956 Mieczysław
Moczar z powrotem został przyjacielem Armii Krajowej i Batalionów
Chłopskich. Niestrudzenie promował te organizacje w życiu publicznym.
Wiadomo, że szukał sobie poparcia, bo chciał zostać I sekretarzem KC
PZPR, ale dzięki swoim staraniom popchnął peerelowską politykę
historyczną na właściwe tory. Życiorysy takich osób, jak Mieczysław
Moczar czy Eugeniusz Wiślicz-Iwańczyk (Eugeniusz Iwańczyk “Wiślicz”) są
niesłychanie trudne do ocenienia. Trzeba je rozbijać na drobne
kawałeczki i dokładnie wskazywać, co jest chwalebne, a co karygodne.
Ilekroć o tym myślę, przypomina mi się piosenka “Karma Chameleon”
brytyjskiego zespołu Culture Club: “Kameleon karmy. Przychodzisz i
odchodzisz. Przychodzisz i odchodzisz. Miłość byłaby łatwa, gdyby Twoje
kolory były jak w moich snach. Czerwony, złoty i zielony. Czerwony,
złoty i zielony” (czerwony - AL, złoty - AK, zielony - BCh).
Skoncentrujmy się jednak na Iwańczyku. Niestety, lewicowy partyzant z
Jasieńca Iłżeckiego Górnego również był “kameleonem karmy”. On też
potrafił być podły wobec akowców. Zdarzało się, że nie oszczędzał nawet
zmarłych, którzy nie mogą się już bronić*.<br />
<br />
* Aby się o tym przekonać, należy zajrzeć do artykułu “Czterdziesty
pierwszy męczennik” (autor: Grzegorz Sado. Tekst ukazał się pierwotnie w
“Naszym Dzienniku” z 28 listopada 2009 roku. Kopię materiału
zamieszczono w prawicowym serwisie IAP - Interaktywna Polska).
Publikacja traktuje o losach księdza Stanisława Domańskiego “Cezarego“,
wikariusza kościoła Świętego Zygmunta w Siennie (powiat iłżecki). Przed
wojną Domański, świeżo wyświęcony duchowny, był lokalnym społecznikiem,
przyjacielem młodzieży, autorytetem miejscowej ludności. Podczas
okupacji niemieckiej służył jako kapelan ZWZ-AK, współpracował z
oddziałem Antoniego Hedy “Szarego”. W roku 1945 kapłan zdecydował się
kontynuować działalność konspiracyjną, tym razem wymierzoną w reżim
stalinowski. Założył antykomunistyczną organizację podziemną, która
dzisiaj uchodzi za jedno z wcieleń ROAK - Ruchu Oporu Armii Krajowej.
Pod tym pojęciem rozumie się lokalne ugrupowania poakowskie, które “nie
miały (…) scentralizowanego kierownictwa politycznego i
organizacyjnego”. Oddział “Cezarego” był fenomenem w skali Kraju. Sam
dowódca, jako ksiądz, nigdy nie uczestniczył w akcjach zbrojnych,
ograniczając się wyłącznie do walki propagandowej. Natomiast jego
podwładni, świeccy żołnierze, prowadzili coś w rodzaju “dorywczej”
działalności partyzanckiej. Nie mieszkali w lasach, tylko w normalnych
domach, zupełnie jak cywilni konspiratorzy. Wszystko wskazuje na to, że
byli także najbardziej pacyfistyczną grupą Żołnierzy Wyklętych w Polsce
Ludowej. Grzegorz Sado pisze wprost: “Ksiądz Stanisław Domański
akceptował działalność o charakterze samoobrony, a nigdy nie dopuszczał
do bezsensownego rozlewu krwi. W wyniku działalności jego organizacji po
stronie sił represji nie zginął ani jeden człowiek”. Partyzanci
“Cezarego” dokonywali ataków na posterunki milicji, obezwładniali
wrogów, wykradali im broń, czasem nawet strzelali w nogi, ale zawsze
postępowali w taki sposób, żeby nikogo nie zabić. Śmiertelnie poważnie
traktowali etykę chrześcijańską i zalecenia samego Domańskiego (proszę o
wybaczenie, ale ich styl przywodzi mi na myśl dramat sensacyjny “Rambo:
Pierwsza Krew” Teda Kotcheffa. Zauważmy, że w całym filmie - pełnym
wybuchów, strzelanin i pościgów - nie dochodzi do żadnego zabójstwa.
Jedyny zgon, jaki widzimy na ekranie, to nieszczęśliwy wypadek z
udziałem policjanta, który po prostu wypada z helikoptera). Historia
dzielnego duchownego kończy się w roku 1946. Właśnie wtedy ksiądz
Domański został postrzelony, a następnie dotkliwie pobity przez
starachowickich ubeków. Czy bezpieka chciała go zgładzić? Nie wiadomo.
Pewne jest tylko to, że po skończonej “robocie” funkcjonariusze UB
przetransportowali kapłana z Sienna do Starachowic. Zawieźli go do
szpitala miejskiego. Niby próbowali pomóc rannemu, ale niezbyt gorliwie,
gdyż brutalnie ciągnęli go za nogi po ziemi. “Cezary” zmarł w
starachowickim szpitalu, dokładnie w święto Czterdziestu Męczenników.
Kilka tygodni po jego śmierci przybył do Sienna wojewoda kielecki.
Podczas przemówienia w remizie strażackiej “wyciągnął pistolet, pokazał
go zebranym i oświadczył, że broń ta należała do ks. Domańskiego, który
przy jej pomocy dokonywał napadów oraz mordował funkcjonariuszy UB i
MO”. Było to rażące oszczerstwo, i to wyjątkowo krzywdzące, gdyż dzielny
duchowny nigdy nikogo nie drasnął. Zgadnijcie jednak, kim był ów
wojewoda kielecki. Tak, macie rację. Był to Eugeniusz Wiślicz-Iwańczyk
(Eugeniusz Iwańczyk “Wiślicz”). Człowiek, który sam miał za sobą akowską
przeszłość. Tym, którzy pragną dokładniej poznać dzieje “Cezarego”,
polecam film dokumentalny “Ksiądz Stanisław Domański”. Produkcja wchodzi
w skład cyklu “Z archiwum IPN” (TVP 2008).<br />
<br />
[7] Dziś już wiadomo, jaki los spotkał po wojnie przynajmniej jednego z
tych cudzoziemców. Przypadek został opisany w pracy naukowej “Utracone
dzieciństwo w świetle wspomnień i dokumentów świadków historii z czasów
II wojny światowej” Katarzyny Dąbrowskiej, Martyny Kieruzel i Krystyny
Pęksyk (Radom 2011. Publikacja, przygotowana pod kierunkiem dr Elżbiety
Orzechowskiej, wzięła udział w XV edycji konkursu “Historia Bliska”
2010/2011). Otóż Szaława Gogiebaszwili “Polityk” powrócił do ZSRR. W
ojczyźnie doświadczył bolesnej niesprawiedliwości: został uznany za
zdrajcę narodu i zesłany do obozu pracy. Gdy wyszedł z łagru, postanowił
odnaleźć swoich polskich kolegów, dawno niewidzianych partyzantów
Batalionów Chłopskich. W październiku 1963 roku wysłał do Polski list
adresowany do Tadeusza Wojtyniaka “Bacy”. Nie zdawał sobie sprawy z
faktu, że “Baca” zginął prawie 20 lat wcześniej. Usłyszał o tym dopiero w
roku 1965, kiedy przyjechał do PRL i spotkał się ze starymi znajomymi w
redakcji radomskiego “Słowa Ludu”. Gogiebaszwili wykorzystał swój
pobyt w Polsce najpełniej, jak potrafił. Odwiedził miejsca polskiej
martyrologii oraz gospodarstwa Wojtyniaków i Gołąbków. Nie zabrakło go
również na wieczornym ognisku, podczas którego były śpiewane
partyzanckie pieśni i omawiane wydarzenia z czasów okupacji
hitlerowskiej. W wielkim spotkaniu z “Politykiem” uczestniczyła m.in.
Bogusława Wojczakowska. To właśnie ta kombatantka, była działaczka LZK
(Ludowych Zespołów Kobiecych, Ludowego Związku Kobiet) opowiedziała całą
historię autorkom opracowania “Utracone dzieciństwo…”. Nie zaszkodzi
wspomnieć, że ojciec Wojczakowskiej był jednym z najbliższych
współpracowników “Bacy”. Rodzina Bogusławy często udzielała gościny
żołnierzom “Ośki”. Niejednokrotnie dawała także schronienie Żydom
ukrywającym się przed nazistami. <br />
<br />
[8] Chociaż Brygada Świętokrzyska NSZ popełniła inny błąd. Chłopcy,
którzy przez tyle lat dzielnie walczyli z Niemcami, ostatecznie wyszli z
Polski wraz z wycofującą się armią niemiecką (potwierdza to nawet
oficjalna witryna internetowa Związku Żołnierzy Narodowych Sił
Zbrojnych. Gdzie? W notce reklamującej album “Brygada Świętokrzyska NSZ w
fotografiach i dokumentach“ Leszka Żebrowskiego. Wersję tę podtrzymuje
również Elżbieta Cherezińska, autorka powieści “Legion“, w rozmowie z
Tadeuszem M. Płużańskim. Wywiad opublikowano w wirtualnym wydaniu “Super
Expressu“). To było bardzo nieromantyczne. Ja na ich miejscu
pozostałabym w Polsce, kontynuowałabym antystalinowskie zmagania. Gdybym
doszła do wniosku, że nie mam żadnych szans w konfrontacji z NKWD-UB,
popełniłabym honorowe samobójstwo. Owszem, poniosłabym klęskę. Ale
umarłabym przekonana, że “zachowałam się jak trzeba”. W mojej hierarchii
wartości Honor stoi wyżej niż Życie. Idealizm jest mi bliższy niż
pragmatyzm (jestem taka nienowoczesna, niepraktyczna, nieeuropejska! Co
gorsza, cenię Józefa Becka, wbrew modnym ostatnio tezom Piotra
Zychowicza! I nie, nie potępiam wybuchu Powstania Warszawskiego! Oto ja,
reinkarnacja Wandy, co nie chciała Niemca!). Wiem, że wielu akowców,
obawiających się schwytania przez gestapo, nosiło przy sobie ampułkę z
cyjankiem potasu. Józef Kuraś “Ogień” (Żołnierz Wyklęty, były bechowiec,
kontrowersyjna postać) odebrał sobie życie, kiedy został otoczony przez
UB i KBW. Emilia Malessa “Marcysia”, wdowa po Janie Piwniku “Ponurym”,
popełniła samobójstwo, gdy uświadomiła sobie, że została oszukana przez
Józefa Różańskiego (to było tak: naiwna Malessa, uwierzywszy w
zapewnienia ubeka, “wsypała” członków I Komendy Zrzeszenia “Wolność i
Niezawisłość”. Antykomuniści zostali aresztowani, chociaż mieli uniknąć
jakichkolwiek represji). Decyzja “Marcysi” przypominała - pod względem
ideowym, symbolicznym - japońskie harakiri/seppuku. Chodziło w niej
przecież o to, aby poświadczyć własną krwią, iż miało się czyste
intencje. Wracając do Brygady Świętokrzyskiej: doceniam fakt, że
eneszetowcy wyzwolili żeński obóz koncentracyjny w czeskim Holiszowie.
Podobno uratowane kobiety “w dowód wdzięczności podarowały im serduszka
uszyte z pasiaków” (Marta Brzezińska-Waleszczyk, “Pięć lektur na długi
weekend”, portal Fronda.pl). To akurat było romantyczne. Oby więcej
takich happy endów!<br />
<br />
<br />
<b>ZASKAKUJĄCA CIEKAWOSTKA</b><br />
<br />
Na Kielecczyźnie był możliwy układ AK-AL-BCh, ale bez udziału NSZ.
Tymczasem na Porytowym Wzgórzu, gdzieś na Równinie Biłgorajskiej,
walczyły pod jednym sztandarem: AK, AL, BCh, NOW-AK i partyzantka
radziecka. NOW (Narodowa Organizacja Wojskowa) to prekursorka NSZ. W
1974 roku stanął na Porytowym Wzgórzu okazały pomnik autorstwa
Bronisława Chromego. Przedstawia on m.in. pięciu żołnierzy wyglądających
jak superbohaterowie. Cała ta historia jest tak osobliwa, że można ją
uznać za błąd w Matriksie. Przywodzi mi ona na myśl pewną powtarzalną
sekwencję z dziecięco-młodzieżowego serialu “Mighty Morphin Power
Rangers”. Sekwencję, w której pięć potężnych robotów bojowych
(Mastodont, Pterodaktyl, Triceratops, Tygrys Szablozębny i Tyranozaur)
łączy się w superpotężnego Megazorda, żeby zadać wrogowi ostateczny
cios. Każda z tych maszyn ma inny kształt i kolor. Razem są jednak
niepokonane. [Fotografia pomnika wzniesionego na Porytowym Wzgórzu:
Garnek.pl/olalli/14523383/porytowe-wzgorze-lasy-janowskie]<br />
<br />
Natalia Julia Nowakhttp://www.blogger.com/profile/07476661304473409593noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6323389487013129445.post-39198853087192147992016-04-26T11:23:00.000-07:002016-04-26T11:23:00.234-07:00Bohaterka na miarę Pileckiego i Moczarskiego<b>Muzyczne motto</b><br />
<br />
<i>“A jeśli oni zechcą czegoś spróbować,<br />
my będziemy próbować mocniej.<br />
A jeśli oni zechcą pokonać dystans,<br />
my zajdziemy dalej.<br />
A jeśli oni zechcą<br />
trzymać się tego do końca czasu,<br />
wówczas my będziemy walczyć dłużej.<br />
Bo co nas nie zabije, to nas wzmocni.<br />
<br />
Tchórze zawsze chcą rządzić resztą,<br />
uciskając nas swoimi poglądami<br />
i mówiąc, że wiedzą lepiej.<br />
Oni się nas boją,<br />
bo wiedzą, że jesteśmy niezależni<br />
i nie troszczymy się o ich zasady,<br />
nie troszczymy się o to, co myślą”</i><br />
<br />
<b>Jenny Woo - “Stronger“,<br />
tłum. Natalia J. Nowak</b><br />
<br />
<br />
<br />
<b>Patriotka godna pomnika</b><br />
<br />
Stanisława Rachwał (Stanisława Rachwałowa z domu Surówka) to postać
łącząca w sobie najlepsze cechy Witolda Pileckiego i Kazimierza
Moczarskiego. Bez wątpienia jest jedną z najdzielniejszych Polek wszech
czasów. Jednostką, która nie tylko dorównuje wielu popularniejszym od
siebie Bohaterkom, ale wręcz przewyższa je niezłomnością i
skutecznością. Niestety, dotychczas nie została nawet w połowie
doceniona tak, jak na to zasługuje. Wciąż pozostaje postacią mało znaną:
niedostrzeżoną, zapomnianą, ukrytą w cieniu mniej zasłużonych
konspiratorek lat 1939-1956. Taki stan rzeczy to wielka
niesprawiedliwość. Lecz czy na pewno wyrok? Możemy przecież wziąć sprawy
w swoje ręce. Możemy sami powalczyć o godne upamiętnienie Rachwałowej.
Jeśli my tego nie zrobimy, to kto? Nic samo się nie zdziała: nie
zbierzemy plonów, dopóki nie uświadomimy sobie, że wcześniej trzeba
zasiać ziarno. A nasza Bohaterka to postać fenomenalna. <b>Dwukrotnie
zatrzymana i katowana przez gestapo. Więziona w trzech obozach
koncentracyjnych (Auschwitz-Birkenau, Ravensbruck i Neustadt-Glewe). Po
wojnie aresztowana przez UB, poddawana torturom i skazana na karę
śmierci. Zdolna, wpływowa i ceniona działaczka Polskiego Państwa
Podziemnego. Uczestniczka ruchu oporu w Generalnym Gubernatorstwie,
Oświęcimiu-Brzezince i Polsce Ludowej. Członkini ZWZ-AK i WiN. Patriotka
godna pomnika. Wzór do naśladowania dla kobiet i mężczyzn.</b><br />
<br />
<br />
<b>Z okolic Lwowa</b><br />
<br />
Według różnych źródeł, Stanisława Surówka, czyli późniejsza Rachwałowa,
przyszła na świat w roku 1903 lub 1906[1]. Dużo informacji na jej temat
zgromadził IPN-owski historyk Filip Musiał, który poświęcił naszej
Bohaterce co najmniej dwa popularnonaukowe artykuły: “Stanisława
Rachwałowa: Bohaterka podziemia - prześladowana przez Niemców i
komunistów” (opublikowany w “Dzienniku Polskim” i w serwisie Nowa
Historia należącym do Grupy Interia) oraz “Pilecki w spódnicy”
(zamieszczony w broszurze “Żołnierze Wyklęci”, dodatku specjalnym do
“Gazety Polskiej” z 3 marca 2010 roku). Musiał podaje, że Stanisława
Rachwał pochodziła z Kresów Wschodnich, a dokładniej z miejscowości
Rudki niedaleko Lwowa. Wychowała się w patriotycznej rodzinie, ukończyła
lwowskie Gimnazjum Sióstr Urszulanek. Miłością jej życia okazał się
Zygmunt, oficer Wojska Polskiego i Policji Państwowej, z którym wzięła
ślub i któremu urodziła dwie córki: Krystynę i Annę (różnica wieku
między dziewczętami wynosiła trzy lata). Gdy wybuchła wojna, Zygmunt
Rachwał został pojmany przez sowieckich agresorów. Na wiele lat słuch po
nim zaginął. O tym, co się stało z mężem, Stanisława dowiedziała się
długo po zakończeniu konfliktu zbrojnego. Otóż Zygmunt nie tylko przeżył
okres uwięzienia, ale również zdołał wstąpić do armii generała Andersa.
Niestety, ciężka choroba uniemożliwiła mu powrót do domu. Żołnierz
zmarł na gruźlicę w 1943 roku. Miało to miejsce na terenie Palestyny. <br />
<br />
<br />
<b>Krakowska twardzielka</b><br />
<br />
Zimą 1939 roku Stanisława Rachwałowa, teraz już mieszkająca w Mieście
Królów Polskich, rozpoczęła antyniemiecką działalność konspiracyjną w
Związku Walki Zbrojnej, późniejszej Armii Krajowej. Wstąpiła w szeregi
kontrwywiadu Okręgu Kraków ZWZ, a jej bezpośrednim przełożonym został
Jan Hartwig “Cyprian”. W tamtym okresie Rachwał posługiwała się
pseudonimami “Herbert” (lub “Herburt”), “Herburta”, “Rysiek” i “Ryś”.
Była bardzo skuteczną konspiratorką, o czym świadczy fakt, że szczegóły
jej działalności wciąż pozostają dla historyków tajemnicą. W kwietniu
1941 roku Stanisława została po raz pierwszy aresztowana przez gestapo.
Jej zatrzymanie miało związek ze sprawą Aleksandra Bugajskiego
“Halnego”, przywódcy krakowskiego oddziału Związku Odwetu ZWZ. Niemieccy
śledczy bynajmniej nie patyczkowali się ze swoją aresztantką. Jak
wynika z relacji Rachwałowej, cytowanej przez Filipa Musiała,
hitlerowscy oprawcy sięgali po niedozwolone metody interrogacji: bicie,
kopanie, rozbieranie do naga. W wyniku tortur kobieta straciła dziewięć
zębów. Mimo udręki, nie wyjawiła gestapowcom żadnych istotnych
informacji. Zdołała ich nawet przekonać, że nigdy nie należała do ruchu
oporu. Pod koniec maja Związek Walki Zbrojnej wykupił naszą Bohaterkę z
więzienia. Nieustraszona Rachwał powróciła do działalności podziemnej,
co przypłaciła kolejnym aresztowaniem w październiku 1942 roku. Naziści
pastwili się nad nią aż do grudnia. <br />
<br />
<br />
<b>W Oświęcimiu-Brzezince</b><br />
<br />
Filip Musiał pisze, że Niemcy nie dali się oszukać po raz drugi. Pewni,
że schwytali prawdziwą konspiratorkę, wysłali ją do obozu
koncentracyjnego Auschwitz, a ściślej do obozu kobiecego funkcjonującego
w ramach Auschwitz II - Birkenau. Było to miejsce zarządzane przez
bezwzględną Marię Mandel (Marię Mandl)[2]. Stanisława otrzymała status
więźniarki politycznej, kazano jej nosić znaczek przedstawiający literę
“P” w czerwonym trójkącie. Na jej przedramieniu wytatuowano numer
obozowy 26281. Rachwałowa przeżyła w Oświęcimiu-Brzezince bardzo dużo.
Przeszła tyfus plamisty, przepracowała trochę czasu w rozmaitych
komandach. Trudne warunki i bolesne doświadczenia nie zniechęciły jej
jednak do działalności konspiracyjnej. Nasza Bohaterka bez wahania
dołączyła do obozowego podziemia. Od kwietnia 1943 roku miała szerokie
pole do działania, gdyż zaangażowano ją do sporządzania kartotek rzeczy
odebranych więźniom. Rachwał potajemnie pisała wówczas raporty, które
dotyczyły poszczególnych transportów przybywających do lagru.
Utrzymywała kontakt z konspiratorami w obozie męskim, przekazywała im
podsłuchane lub wyczytane w gazetach informacje o charakterze
politycznym i wojskowym. W styczniu 1945 roku Stanisława znalazła się
wśród więźniarek ewakuowanych do KL Ravensbruck. Później była
przetrzymywana w KL Neustadt-Glewe, skąd ostatecznie wyswobodzili ją
alianci. Odzyskawszy wolność, przez trzy tygodnie leczyła się w
angielskim szpitalu. <br />
<br />
<br />
<b>Genialna wywiadowczyni</b><br />
<br />
Wiosna 1945 roku to początek nowej okupacji. Sowieci, którzy rzekomo
wyzwolili naszą Ojczyznę, wcale nie zamierzali jej opuścić. Przeciwnicy
nowego porządku, a także ludzie niewygodni dla władzy komunistycznej,
stawali się ofiarami brutalnych prześladowań. Wielu Polaków dostrzegało
konieczność kontynuacji działalności konspiracyjnej. Do takich osób
należała Stanisława Rachwałowa. Według Filipa Musiała, nasza Bohaterka
przybyła do Ojczyzny pod koniec maja, a pod koniec czerwca była już
zaangażowana w prace podziemia antykomunistycznego. Najpierw związała
się z Delegaturą Sił Zbrojnych na Kraj. Potem wstąpiła do powstałego na
bazie DSZ Zrzeszenia “Wolność i Niezawisłość”. Rachwał przyjęła
pseudonim “Zygmunt” i zajęła się gromadzeniem wszelkich informacji o
nowym reżimie. Interesowały ją sprawy polityczne, gospodarcze i
wojskowe, działalność bezpieki, milicji i urzędów, postępowanie
konkretnych funkcjonariuszy, planowane akcje przeciwko dysydentom,
nastroje panujące wśród samych aparatczyków. Zdobytą wiedzę przekazywała
swoim przełożonym z Brygad Wywiadowczych WiN. Nasza Bohaterka stała na
czele siatki liczącej co najmniej dwanaście osób. Pracowali dla niej
ludzie zatrudnieni m.in. w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, Cenzurze
Wojskowej, Sądzie Grodzkim i Urzędzie Wojewódzkim. Stanisława wiedziała,
co się dzieje w Krakowie, w Warszawie, na Podhalu i na Śląsku. Budowała
też sieć wywiadowczą na Pomorzu i w Polsce centralnej. <br />
<br />
<br />
<b>Między życiem a śmiercią</b><br />
<br />
Jak podaje Musiał, w drugiej połowie 1946 roku funkcjonariusze UB
założyli w mieszkaniu naszej Bohaterki “kocioł“ (rodzaj zasadzki).
Rachwałowa, powiadomiona o czekającej na nią pułapce, schroniła się w
tajnym lokalu podziemia, a później wyjechała do Warszawy. Czy wiedziała,
że Krystyna Żywulska, koleżanka z Auschwitz-Birkenau, u której
zdecydowała się zamieszkać, jest żoną prominentnego ubeka Leona
Andrzejewskiego? Trudno powiedzieć. W każdym razie, Stanisława przed
uwięzieniem zdążyła jeszcze zrobić jedną rzecz: udać się na Pomorze w
celu udzielenia instrukcji członkom nowo utworzonej przez siebie siatki
wywiadowczej. Sama chciała uciec na Zachód, miała już nawet przygotowaną
drogę przerzutową. Gdy wróciła do Warszawy, zrządzeniem losu spotkała
na ulicy Andrzejewskiego, który ją rozpoznał i postanowił aresztować.
Kobieta została zatrzymana na dzień przed planowaną emigracją. Potem
było więzienie, jedenastomiesięczne tortury i sfingowany proces.
Początkowo skazano ją na dożywocie, ale wyrok ten nie spodobał się
warszawskim elitom, toteż zamieniono go na karę śmierci. Bolesław Bierut
podjął jednak decyzję o przywróceniu poprzedniego wyroku. Rachwał
spędziła w stalinowskich kazamatach dziesięć lat. “Zaliczyła” Warszawę,
Kraków, Fordon, Inowrocław i szpital więzienny w Grudziądzu. Odzyskała
wolność na fali odwilży gomułkowskiej. Po roku 1956 nie prowadziła
żadnej działalności politycznej. Ani oficjalnej, ani opozycyjnej.<br />
<br />
<br />
<b>Pilecki i Moczarski</b><br />
<br />
Dzieje Stanisławy Rachwał są łudząco podobne do dziejów Witolda
Pileckiego. Bohaterska postawa podczas drugiej wojny światowej, udział w
lagrowym ruchu oporu, tworzenie raportów, aktywność wywiadowcza w
Polsce Ludowej, ubeckie tortury, niezasłużony wyrok śmierci… Wszystko
się zgadza. Rachwałowa i Pilecki pochodzili z patriotycznych rodzin,
żyli na Kresach Wschodnich, mieli po dwoje dzieci. Witold był przez
pewien czas żołnierzem generała Andersa, zupełnie jak mąż Stanisławy.
Ale losy Rachwałowej wykazują również duże podobieństwo do losów
Kazimierza Moczarskiego. Mężczyzna ten był oficerem Armii Krajowej
zajmującym się głównie informacją i propagandą. Po wojnie został
aresztowany przez Urząd Bezpieczeństwa, obciążony fałszywymi zarzutami,
poddany okrutnym praktykom i skazany na karę śmierci, którą później
zamieniono na dożywocie. Moczarski spędził ponad dziesięć lat w
komunistycznym więzieniu, wyszedł na wolność w wyniku odwilży
październikowej. To właśnie on jest autorem słynnej listy “49 rodzajów
tortur stosowanych przez UB“. Warto wiedzieć, że Moczarski był męczony
nie tylko fizycznie, ale także psychicznie. Przykładowo, osadzono go w
jednej celi z esesmanem Jurgenem Stroopem, niemieckim zbrodniarzem
wojennym odpowiedzialnym za likwidację getta warszawskiego. Kazimierz
opisał potem to doświadczenie w swojej książce “Rozmowy z katem“. No
dobrze, ale cóż to ma wspólnego z historią Rachwałowej?<br />
<br />
<br />
<b>Krwawa Mary</b><br />
<br />
Aby znaleźć odpowiedź na postawione wyżej pytanie, trzeba zerknąć kilka
akapitów wstecz i zatrzymać się przy nazwisku Marii Mandel (Marii
Mandl). Co wiadomo o tej osobie? Zajrzyjmy choćby do artykułu “W obozie
nazywali ją ‘bestią‘. Po wojnie trafiła do tego samego więzienia, co jej
ofiary” zamieszczonego w serwisie Wirtualna Polska. Autor tekstu pisze,
że Maria Mandel przyszła na świat 10 stycznia 1912 roku w austriackiej
miejscowości Munzkirchen. Gdy jej kraj został wcielony do Trzeciej
Rzeszy, wyjechała w głąb państwa zaborczego, do niemieckiego Monachium.
Jako zwolenniczka nazizmu, wstąpiła do załogi SS i podjęła pracę w
obozach koncentracyjnych. Najpierw służyła w Lichtenburgu, później w
Ravensbruck, aż w końcu w Auschwitz-Birkenau, do którego przybyła
jesienią 1942 roku. Mandel już w Ravensbruck dała się poznać jako
wyjątkowa sadystka, uwielbiająca zadawać bliźnim ból. Często biła
więźniarki: do krwi, do utraty przytomności. Według jednego ze świadków,
najchętniej celowała w “dolną część brzucha”. Na domiar złego, kazała
osadzonym chodzić boso po żwirze. W Auschwitz-Birkenau zachowywała się
równie okrutnie. Uczestniczyła także w selekcjonowaniu ludzi do komór
gazowych. Miała romans z inną nadzorczynią, Irmą Grese, która nosiła
przy sobie “wysadzany perłami pejcz“. Po wojnie Mandel wylądowała w
krakowskim więzieniu przy ulicy Montelupich. Tam spotkała i rozpoznała
swoją dawną ofiarę, Stanisławę Rachwał. Ona też ją zidentyfikowała. <br />
<br />
<br />
<b>Pod jednym dachem</b><br />
<br />
Rachwałowa, niegdysiejsza więźniarka Oświęcimia-Brzezinki, została
zmuszona do zamieszkania pod jednym dachem ze swoją byłą oprawczynią. A
właściwie oprawczyniami, bo oprócz Marii Mandel przebywały tam również
inne niemieckie zbrodniarki, np. Therese Brandl. Po latach, już na
wolności, nasza Bohaterka uwieczniła swoje przeżycia w utworze
wspomnieniowym “Spotkanie z Marią Mandel”. Praca powstała w roku 1965, a
dwadzieścia pięć lat później doczekała się druku na łamach periodyku
“Przegląd Lekarski - Oświęcim”[3]. Zweryfikowane i skomentowane
fragmenty tekstu można znaleźć w artykule “Proces załogi KL
Auschwitz-Birkenau cz. 6. Życie w więzieniu” Stanisława Kobieli. Autor
zamieścił go na swojej stronie internetowej TajemniceHistorii.pl. Ze
wspomnień Rachwałowej, cytowanych i omawianych przez Kobielę,
dowiadujemy się, jak wyglądało więzienne życie skazanych nazistek i ich
relacje z polskimi osadzonymi. Czy sytuacja, w której kaci i ofiary
zostają ze sobą zrównani, może być łatwa dla którejkolwiek ze stron? Czy
wspólna walka o przetrwanie, a nieraz nawet zamiana ról między
dominującymi a zdominowanymi, przekształca coś w ludzkiej świadomości?
Publikacja “Proces załogi…”, zawierająca fragmenty utworu Stanisławy,
udziela nam arcyciekawych odpowiedzi na te pytania. W następnych
akapitach postaram się krótko zreferować rzeczony tekst. Opowiedzieć,
jak to było ze spotkaniem Rachwałowej z hitlerowskimi przestępczyniami
wojennymi.<br />
<br />
<br />
<b>Potęga resentymentu</b><br />
<br />
Gdy Stanisława zobaczyła w więzieniu Marię Mandel, ogarnęło ją uczucie
mściwej satysfakcji. Był to widok, o którym w Auschwitz-Birkenau mogła
tylko pomarzyć. Oto Maryśka: wtedy pani życia i śmierci, obecnie
odizolowana od świata kajdaniara. Jeszcze kilka lat temu dręczyła
niewinnych ludzi, a dziś musi szorować na kolanach “więzienne flizy“.
Obok niej haruje w pocie czoła Johanna Langefeld[4]. Rachwałowa
bynajmniej nie zamierzała się litować nad swoimi germańskimi
współwięźniarkami. Kiedy znalazła sposób na zaszkodzenie Mandel, bez
wahania przystąpiła do akcji. To ona stała za przeniesieniem nazistki do
gorszej celi (wcześniej MM siedziała w “wolnej celi roboczej“). Maria,
niegdyś patrząca na Stanisławę z wyższością, teraz zaczęła się jej bać.
Tym bardziej, że Rachwałowa, jako świadek hitlerowskiego ludobójstwa,
mogła złożyć obciążające ją zeznania i wbić jej ostatni gwóźdź do
trumny. Nie dało się ukryć, że skończyły się czasy, w których Mandel
była górą, a Rachwał dołem. Sytuacja uległa odwróceniu. Jakże wielka i
groźna jest potęga resentymentu! To właśnie resentyment zagrzmiał niczym
grom, gdy nasza Bohaterka, poproszona przez oddziałową o wyjaśnienie
czegoś Niemkom, weszła do ich celi i ryknęła: “Achtung!”. Nazistki,
słysząc ten wyraz, zerwały się na równe nogi. Stanęły na baczność i bez
słowa słuchały, jak Stanisława obrzuca je nieprzystojnymi epitetami (po
niemiecku). Myślały, że za chwilę Polka zacznie je bić. Lecz ona nie
zniżyła się do ich poziomu.<br />
<br />
<br />
<b>Przebaczenie i pojednanie</b><br />
<br />
Rachwałowa nawet w ubeckiej tiurmie potrafiła wyegzekwować swoje prawa.
Przykładowo, dała strażniczkom do zrozumienia, że nie życzy sobie
wspólnej kąpieli z nazistkami. Personel więzienny spełnił jej żądanie.
Hitlerowskie bandytki, zwłaszcza Maria Mandel, przechodziły obok niej
“pojedynczo, zmieszane i naprawdę przestraszone”. Stanisława była w
pełni świadoma swojej moralnej przewagi nad Niemkami. Przypuszczała
wręcz, że gdyby zaatakowała je fizycznie, żadna z nich nie miałaby
odwagi się bronić. Mandel i Rachwał, kobiety z dwóch różnych bajek,
zostały skazane przez komunistyczny sąd na najwyższy wymiar kary. Obie
wiedziały, że każdy dzień zbliża je do śmierci. I z każdym dniem stawały
się coraz dojrzalsze. Stanisława obserwowała, jak Maria powoli zamienia
się w jednostkę smutną, pokorną i zadumaną. Sama również zgubiła gdzieś
dawną złość, nienawiść i żądzę zemsty. Więźniarki, osadzone w
sąsiednich celach, wyraźnie słyszały się przez ścianę. Rachwałowa dała
sobie wreszcie spokój ze swoimi łaziennymi wymaganiami. Któregoś
wieczoru, podczas wspólnej kąpieli, Maria Mandel i Therese Brandl
podeszły do naszej Bohaterki. Obie były nagie, mokre i zapłakane.
Błagały o przebaczenie. Stanisława, mimo zaskoczenia, zdobyła się na ten
krok, a one padły na kolana i zaczęły ją całować po rękach. Z trzech
uczestniczek tej niezwykłej sceny tylko Rachwał doczekała się
ułaskawienia. Nazistki zostały powieszone w styczniu 1948 roku. Polka
zmarła zaś ponad trzydzieści lat później.<br />
<br />
<br />
<b>Świadek oskarżenia</b><br />
<br />
Zgodnie z tym, co pisze Stanisław Kobiela, nasza Bohaterka już latem
1945 roku zaczęła się starać o ukaranie hitlerowskich przestępców
wojennych. Chociaż była członkinią podziemia niepodległościowego,
sprzeciwiającą się uzależnieniu Polski od ZSRR i zaniepokojoną
totalitarnym charakterem bierutowskiego państwa, zdecydowała się wejść
na drogę oficjalną. Złożyła zeznania przed Główną Komisją Badania
Zbrodni Niemieckich w Polsce, a później przed Okręgową Komisją w
Krakowie. Lokalny sędzia, który zajmował się jej sprawą, został wkrótce
jej współpracownikiem w Zrzeszeniu “Wolność i Niezawisłość”. Rachwałowa
zeznawała przeciwko gestapowcom, którzy podczas drugiej wojny światowej
terroryzowali ludność Miasta Królów Polskich. Sporządziła też dokładne
charakterystyki pracowników KL Auschwitz-Birkenau[5]. Opisy nadzorców i
nadzorczyń, przygotowane przez Stanisławę, okazały się przydatne podczas
procesu Rudolfa Hoessa w 1947 roku (uwaga: nie należy mylić tego
osobnika z Rudolfem Hessem zmarłym w roku 1987!). Co do samego Hoessa,
nasza Bohaterka miała okazję spotkać go w krakowskim więzieniu przy
ulicy Montelupich. Wspominała potem, że po aresztowaniu stał się
zupełnie innym człowiekiem. Nie przypominał już dumnego, groźnego władcy
obozu oświęcimskiego. Był blady i zrezygnowany, przeczuwał, że nie
uniknie egzekucji. Podobna zmiana zaszła zresztą w Maximilianie
Grabnerze. Zwierzchnik lagrowego gestapo trząsł się jak osika.<br />
<br />
<br />
<b>Fordon i Inowrocław</b><br />
<br />
Stanisława, jako więźniarka polityczna, była również przetrzymywana w
Fordonie i Inowrocławiu. Tam, w Polsce północnej, “wymiatała” tak samo
jak w południowej. Widać to w odpowiedzi naczelnika Centralnego
Więzienia w Fordonie na pismo Wojskowego Sądu Rejonowego w Krakowie
(1951). Wiadomość nosi tytuł “Opinia więźnia karnego Rachwał Stanisławy“
i zawiera następujące stwierdzenia: “Była już trzykrotnie karana
dyscyplinarnie, co świadczy, że nie zawsze przestrzega przepisów
więziennych. Odnośnie swych przełożonych stara się ona być posłuszna i
zdyscyplinowana, lecz stosunek ten jest tylko powierzchowny, gdyż
zasadniczo jest ona ujemnie ustosunkowana do administracji więzienia,
jak również jest wrogo ustosunkowana w stosunku do Państwa Ludowego, jej
rządu. (…) Nie przejawia żadnego przełomu w swych wrogich poglądach
politycznych“[6]. Myliłby się ten, kto by powiedział, że Rachwałowa,
odzyskawszy wolność w 1956 roku, bez problemu przebaczyła swoim
“czerwonym” ciemiężycielom. Autor publikacji “Więzienie dla kobiet o
zaostrzonym reżimie. Sierpień 1952 - marzec 1955” (InowroclawFakty.pl)
podaje, że nasza Bohaterka zawiadomiła prokuraturę o możliwości
popełnienia przestępstwa przez naczelniczkę inowrocławskiej tiurmy.
Oskarżyła ją o znęcanie się nad uwięzionymi kobietami. Niestety, “z
powodu niechęci Ryszardy Szelągowskiej do składania zeznań jako świadek
sprawa nie miała dalszego ciągu”. Gnębicielka Obiałowa uniknęła więc
sprawiedliwości. <br />
<br />
<br />
<b>Madame Butterfly</b><br />
<br />
Wiele nowych informacji na temat Stanisławy Rachwał zaczerpniemy z
czterdziestominutowego reportażu radiowego “WiNna nieWiNna” Patrycji
Gruszyńskiej-Ruman (Polskie Radio 2008). Materiał zawiera wypowiedzi
kilku Polek będących świadkami życia i działalności naszej Bohaterki.
Relacje te przeplatają się z kwestiami aktora wcielającego się w rolę
stalinowskiego oskarżyciela. Dopełnieniem całości są poruszające
przerywniki, w których Ewa Kania czyta fragmenty wspomnień Rachwałowej. Z
reportażu dowiadujemy się, że Stanisława przyszła na świat 29 kwietnia
1906 roku. Podczas wojny polsko-bolszewickiej, w roku 1920, zwróciła
uwagę na jednego z polskich oficerów, którzy przybyli wyzwolić jej
miasteczko spod panowania najeźdźców. Majestatyczny patriota w mundurze
zrobił na niej piorunujące wrażenie. Dziewczyna szaleńczo się w nim
zakochała, a potem “bardzo młodo wyszła za mąż”. Czy to oznacza, że
Surówka poznała swojego przyszłego męża w wieku czternastu lat, a
poślubiła go niedługo później? Wbrew pozorom, to możliwe. Na ziemiach
byłego zaboru austriackiego obowiązywało bowiem prawo, które zezwalało
kobiecie na zawarcie małżeństwa po ukończeniu czternastego roku życia.
Potrzebna była jedynie zgoda ojca (źródło: Jerzy Antoni Pielichowski,
“Zawarcie małżeństwa w zarysie historycznym”, AdwokatKoscielny.com.pl).
Do czego można to porównać? Najbliższe skojarzenie, jakie przychodzi mi
do głowy, to opera “Madame Butterfly” Giacoma Pucciniego[7].<br />
<br />
<br />
<b>Beka z ubeka</b><br />
<br />
Nietypowy wiek, w którym Stanisława założyła rodzinę, bywał dla
otoczenia dość kłopotliwy. Pewnego dnia Rachwałowa, jako mężatka,
została poproszona o zaopiekowanie się obcą panną, która “szła na bal
[pułkowy] bez rodziców“. Jak się wkrótce okazało, wspomniana panna była
dwa razy starsza od niej. Państwo Rachwałowie mieszkali razem w
koszarach wojskowych. Stanisława zdążyła więc poznać uroki żołnierskiego
życia. Koleżanki z więziennej celi zapamiętały ją jako osobę pogodną,
życzliwie nastawioną do świata, obdarzoną wielkim darem wymowy.
Rachwałowa nigdy nie wracała z przesłuchań zapłakana. Przeciwnie, kiedyś
nawet wróciła ubawiona. Rozśmieszył ją młody funkcjonariusz UB, który
spostrzegł na jej przedramieniu numer obozowy i zapytał zdumiony: “To
pani tyle lat w Oświęcimiu, a teraz my panią jeszcze przesłuchujemy?!”. Z
mojej wiedzy wynika, że nie był to pierwszy raz, gdy kobieta
zaszokowała bezpiekę swoją zuchwałą postawą. Do naszych czasów przetrwał
cyniczny liścik, który Stanisława wysłała ubowcom okupującym jej
krakowskie lokum: “Wiedząc, że ten list dostanie się w wasze łajdackie
ręce, zawiadamiam, że na próżno czekacie i niewinnych ludzi zamknęliście
w moim mieszkaniu. Możecie długo na mnie czekać pod drzwiami. R”.
Spójrzmy także na urzędowy dokument “Postanowienie o pociągnięciu do
odpowiedzialności karnej“ z września 1947 roku. Rachwał nie podpisała
tego druku. Ale umieściła na nim własną uwagę: “Akt oskarżenia niezgodny
z prawdą”[8].<br />
<br />
<br />
<b>Do tańca i do różańca </b><br />
<br />
Jakie jeszcze ciekawostki dotyczące Rachwałowej kryją się w reportażu
Gruszyńskiej-Ruman? Na przykład informacja, że nasza Bohaterka była
jednostką o wysokim statusie ekonomicznym. Mając ojca-adwokata i
męża-oficera, nigdy nie narzekała na brak pieniędzy. Zewnętrzną oznaką
dobrobytu, w którym żyła, uczyniła modny, elegancki, wyszukany ubiór.
Stanisława zawsze chciała być stylowa i olśniewająca, chętnie pokazywała
się bliźnim w kapeluszu i rękawiczkach. Nawyku dbania o cerę nie
straciła nawet w Auschwitz-Birkenau. Gdy otrzymywała od Niemców odrobinę
margaryny, tylko połowę tego produktu wykorzystywała do celów
spożywczych. Reszta służyła jej za krem do twarzy. Rachwałowa była
religijna, jak wielu ludzi w czasach okołowojennych. Ceniła osoby, które
potrafią pokornie się modlić lub przynajmniej uszanować modlitwę
innych. W podziemiu współpracowała głównie z mężczyznami. Podczas wojny,
a być może i później, dawała schronienie polskim partyzantom. Swoim
córkom, które były jednocześnie jej pomocnicami w konspiracji, udzieliła
arcyciekawej wskazówki na wypadek “badania“. Otóż miały one wmawiać
gestapowcom/ubekom, że liczni panowie, z którymi Rachwał się spotykała,
byli jej kochankami. Taktyka Stanisławy, choć niewątpliwie upokarzająca,
wyróżniała się skutecznością. Filip Musiał pisze, że to właśnie ta
argumentacja (plus łapówka zapłacona przez ZWZ) przesądziła o jej
zwolnieniu z nazistowskiego aresztu w 1941 roku.<br />
<br />
<br />
<b>Mistrzowski styl</b><br />
<br />
Rachwałowa zaliczała się do osób niesłychanie błyskotliwych i
elokwentnych. Potrafiła nie tylko snuć intrygujące opowieści, ale
również posługiwać się grą słów i formułować cięte riposty. Gdy do
więziennej celi w Krakowie przyprowadzono nową osadzoną, Stanisława
zadała jej specyficzne pytanie, umiejętnie akcentując wybrane sylaby: “A
pani jest WiNna czy nieWiNna?”. Naturalnie, chodziło o przynależność do
Zrzeszenia “Wolność i Niezawisłość”. Zdarzyło się także, iż to Rachwał
została o coś zapytana przez nieznajomą współwięźniarkę. Ciekawska
spytała: “Jak pani sobie radzi z paznokciami?”. Stanisława odpowiedziała
jej w iście mistrzowskim stylu: “Te u rąk to sobie obgryzam, ale te u
nóg pani mi będzie musiała obgryzać”. Nasza Bohaterka bardzo się
martwiła o swoje córki. Wiedziała, że one też zostały schwytane przez
UB, i to z jej powodu. Aby uspokoić swoje sumienie, zdecydowała się
porozmawiać z osiemnastoletnią więźniarką, która znajdowała się w
sytuacji analogicznej do jej dzieci (tzn. siedziała w tiurmie ze względu
na własną matkę). Próbowała dociec, czy nastolatka ma do swojej
rodzicielki jakieś pretensje. I wyraźnie się rozchmurzyła, kiedy
usłyszała, że wcale tak nie jest. Na wolności, gdy już było po
wszystkim, Rachwałowa nigdy nie robiła z siebie męczennicy. Zachowywała
się w taki sposób, jakby bolesne doświadczenia “nie zrobiły na niej
większego wrażenia”. A gdy ktoś ją pytał o obóz oświęcimski, “zbywała go
pół-żartem”. Była dumna, zacięta, nikomu się nie żaliła. <br />
<br />
<br />
<b>Making of</b><br />
<br />
Reportaż radiowy “WiNna nieWiNna” Patrycji Gruszyńskiej-Ruman spotkał
się z pozytywnym odbiorem słuchaczy zarówno w Polsce, jak i za granicą.
Dziennikarski majstersztyk został uhonorowany Główną Nagrodą Wolności
Słowa SDP, międzynarodową nagrodą Prix Italia (“radiowym Oscarem”) i
Białą Kobrą na Ogólnopolskim Festiwalu Mediów w Łodzi “Człowiek w
zagrożeniu”. Reportażystka skomentowała swoje dzieło w kilku wywiadach,
tzn. w rozmowie z Jerzym Ignatowiczem (“Dwa totalitaryzmy w jednym
życiu”, portal SDP), Markiem Palczewskim (“Rozmowa dnia - 4 stycznia
2012”, portal SDP) i Elżbietą Rutkowską (“Polski reportaż radiowy jest
silny”, miesięcznik “Press”). Wyznała swoim kolegom po fachu, że praca
nad audycją o Rachwałowej kosztowała ją wiele wysiłku. Przygotowanie tak
ambitnego materiału zajęło jej około dziewięciu-dziesięciu miesięcy.
Twórczy trud polegał na wertowaniu archiwalnych dokumentów, poszukiwaniu
ludzi pamiętających Stanisławę, konsultacjach z historykiem Filipem
Musiałem oraz wnikliwej lekturze wspomnień naszej Bohaterki[9].
Dziennikarka dowiedziała się o życiu “WiNnej nieWiNnej” zupełnie
przypadkowo. Odkryła tę postać podczas przeglądania listy polskich
więźniów KL Auschwitz-Birkenau. Zwróciła uwagę na nazwisko “Rachwał“,
gdyż było to rodowe miano jej matki. Tak zaczęła się jej przygoda z
badaniem losów Stanisławy. Przeznaczenie? Na pewno kamień milowy w
przywracaniu pamięci o niezwykłej Bohaterce.<br />
<br />
<br />
<b>Bolesław Surówka (cz. 1)</b><br />
<br />
Znając datę i miejsce urodzenia Rachwałowej, jej panieńskie nazwisko,
imiona rodziców i zawód ojca, postanowiłam poszukać w Internecie
wzmianek na temat jej rodziny. Bardzo szybko znalazłam informacje
dotyczące Bolesława Surówki: wybitnego publicysty, krytyka teatralnego,
prawnika, żołnierza kampanii wrześniowej. Wszystko wskazuje na to, że
dziennikarz ten był bratem naszej Bohaterki. Mistrz pióra urodził się w
roku 1905, czyli w tej samej dekadzie, co Stanisława Rachwał. Pochodził z
Rudek koło Lwowa. Jego ojciec, Karol, pracował jako adwokat. Matka,
Emilia, wywodziła się z rodu Tustanowskich (źródło:
Sejm-Wielki.pl/n/Tustanowski). Czyżbym namierzyła bliskiego krewnego
Rachwałowej? A może to tylko zbieg okoliczności? Prawdopodobieństwo, że
mamy tu do czynienia z dziełem przypadku, nie wydaje mi się wysokie.
Szansa na to, że w małych Rudkach trafi się dwóch adwokatów o nazwisku
Karol Surówka, raczej nie jest duża. W serwisie MyHeritage.pl opisano
kilku mężczyzn noszących dokładnie takie miano. Jedna z notek brzmi:
“karol surówka i emilia surówka byli małżeństwem. Mieli 2 córek:
stanisława rachwał i jedno inne dziecko. karol zmarł”. Czy nie ma w tym
tekście drobnego błędu? Może państwo Surówkowie nie mieli dwóch córek,
tylko córkę i syna? Może tajemnicze “jedno inne dziecko” (tutaj rodzaju
nijakiego) to właśnie Bolesław Surówka? Twardy charakter, słowiańskie
imię i antyniemieckie poglądy również upodabniają Bolesława do
Rachwałowej. <br />
<br />
<br />
<b>Bolesław Surówka (cz. 2)</b><br />
<br />
Osoby, które zainteresowały się postacią domniemanego brata Stanisławy,
powinny zajrzeć do artykułu “Zapomniany dziennikarz - zapomniane
dziennikarstwo. Górny Śląsk oczami Bolesława Surówki” Krzysztofa
Trackiego. Materiał jest dostępny w witrynie internetowej Sołectwa
Mikołów - Śmiłowice (Smilowice.Mikolow.eu). Z tekstu wynika, że Bolesław
Surówka pochodził z Kresów Wschodnich, ale związał swoje losy z
Ziemiami Zachodnimi[10]. Był orędownikiem polskości Śląska, stronnikiem
Wojciecha Korfantego, demaskatorem proniemieckich sentymentów
utrzymujących się w tym regionie. Mówił stanowcze “NIE” ruchom
ślązakowskim, mentalnym przodkom Ruchu Autonomii Śląska. Zarzucał im
brak lojalności wobec Polski, pragnienie oderwania Silesii od Macierzy
oraz finansowe powiązania z antypolskimi siłami w Niemczech. Deptał po
piętach Śląskiej Partii Ludowej, miał też na pieńku z obozem
piłsudczykowskim. Przeciwnicy obrzucali go najrozmaitszymi wyzwiskami,
np. “wesołek korfantowy”. Surówka cechował się wytrwałością i
samozaparciem, dzięki czemu nie pozwolił się uciszyć reżimowi
sanacyjnemu. Jak w jego życiu wyglądał 1 września 1939 roku? “Atak
niemiecki przywitał Surówkę w zabudowaniach koszar w Oświęcimiu (tam
gdzie niedługo niemieccy naziści utworzą obóz zagłady Auschwitz!)” -
pisze Krzysztof Tracki. Po wojnie Bolesław pozostał dawnym Bolesławem.
Kontynuował karierę dziennikarską. Promował i pielęgnował polski
patriotyzm na Śląsku. <br />
<br />
<br />
<b>Wezwanie do działania</b><br />
<br />
Stanisława Rachwał była ponadprzeciętną jednostką. Wyjątkowo odważną i
zasłużoną reprezentantką Polskiego Państwa Podziemnego. Jak długo
będziemy godzić się na to, żeby pozostawała jedynie “statystką” w
opowieściach o niemieckich barbarzyństwach? Nazwisko Rachwałowej, jako
świadka brutalnej okupacji, często przywoływane jest w tekstach
dotyczących hitlerowskich zbrodniarek wojennych. Jednocześnie prawie
wcale nie pisze się o niej artykułów monograficznych. Dlaczego? Przecież
to ona, a nie np. Irma Grese, powinna wzbudzać podziw i fascynację!
Nazistowska morderczyni doczekała się licznych wielbicieli, także w
naszej Ojczyźnie[11]. Tymczasem Rachwałowa nadal czeka na odpowiednie
upamiętnienie. Dobrze, że kilka osób przypomniało o niej w związku z
Narodowym Dniem Pamięci “Żołnierzy Wyklętych”, ale to wciąż bardzo mało.
Stanisława Rachwał zasługuje na pomnik i najwyższe państwowe
odznaczenia. Jej imieniem powinno się chrzcić ulice, aleje, parki i
skwery. W miejscach związanych z jej życiem i działalnością powinny
wisieć tablice pamiątkowe. Każdego roku aktywni patrioci powinni
organizować imprezy (tzn. marsze, biegi) ku jej czci. O Rachwałowej
wypadałoby też nakręcić film dokumentalny bądź fabularny. A jeśli nie
film, to przynajmniej teledysk, choćby na wzór “Desenchantee” Mylene
Farmer lub “Beliy Plaschik (No Mercy Remix)” t.A.T.u. Jak widać, mamy
ogrom pracy do wykonania. Nie stójmy więc bezczynnie, tylko weźmy się do
roboty!<br />
<br />
<br />
<b>Natalia Julia Nowak,<br />
14.03. - 26.04. 2016 r.</b><br />
<br />
<br />
<b>PS.</b> Rachwałowa bije na głowę wszystkie filmowe, komiksowe i
kreskówkowe superbohaterki. Przy niej bledną takie heroiny, jak Lara
Croft z “Tomb Raidera” czy Sarah Connor z “Terminatora 2. Dnia Sądu”. W
porównaniu z nią, Wonder Woman, Black Canary, She-Ra, Sailor Moon,
Superświnka, Czarodziejki W.I.T.C.H., Odlotowe Agentki i Wojowniczki z
Krainy Marzeń to cherlawe mimozy dla grzecznych dziewczynek. Jeśli
chodzi o umiejętność zdobywania ściśle tajnych danych w ekstremalnie
trudnych warunkach, to Trinity, Motoko Kusanagi, Lisbeth Salander i
Maggie Chan mogłyby brać od niej korepetycje. Stanisława jest kolejną
postacią w naszym narodowym panteonie, która udowadnia, że polscy
patrioci nie mają sobie równych. Tak to już jest, że największymi
herosami (na skalę globalną) okazują się ci, którzy walczyli pod flagą
biało-czerwoną, w cieniu skrzydeł Orła Białego. Nasz Naród nie musi
sobie wymyślać fikcyjnych superbohaterów, bo miał ich wystarczająco
wielu w prawdziwym życiu. To Amerykanie, Japończycy i Zachodni/Północni
Europejczycy odczuwają potrzebę kreowania - na własny użytek i dla
poklasku świata - nudnych, tandetnych, nierealistycznych gierojów
pełniących funkcję kompensacyjną. Bardzo mi przykro, ale taka jest
prawda. Akurat w latach trzydziestych i czterdziestych (czytaj: w
czasach, gdy rodziły się Supermany i Batmany) z autentycznymi aktami
bohaterstwa było u nich średnio. Co innego u nas. My mieliśmy całe
zastępy herosów. Rachwałowa niewątpliwie znajdowała się w ścisłej
czołówce polskich megatwardzielek. Cześć jej pamięci. Chwała wszystkim
Polakom walczącym z hitleryzmem i/lub stalinizmem.<br />
<br />
<br />
<b>PRZYPISY</b><br />
<br />
[1] Rok 1903 jest datą błędną, ale został podany na dość wiarygodnej
stronie “Archiwum ofiar terroru nazistowskiego i komunistycznego w
Krakowie 1939-1956” prowadzonej przez Muzeum Historyczne Miasta Krakowa
(Krakowianie1939-56.mhk.pl). Niestety, nie udało mi się ustalić, który
rok śmierci Stanisławy Rachwał jest właściwy: 1984 czy 1985? Źródła, z
których korzystałam, nie są zgodne co do daty zgonu patriotki. Nawet
Instytut Pamięci Narodowej plącze się w zeznaniach. Ech, powiem krótko…
Przed historykami-profesjonalistami i historykami-amatorami jeszcze dużo
wytężonej pracy!<br />
<br />
[2] “Kolejna sadystka, główna nadzorczyni obozu dla kobiet Auschwitz II -
Birkenau. (…) Zabijała własnoręcznie, maltretowała, jednym słowem
skazywała na śmierć lub zsyłała do domów publicznych funkcjonujących na
terenie obozu. Bez litości obchodziła się nawet z noworodkami. Te ginęły
od uderzeń, z głodu lub w płomieniach. (…) Postrach kobiet w Auschwitz,
osławiona ‘Mańcia Migdał’ - jak ją nazywano w obozie - została osądzona
w drugim procesie oświęcimskim. Zawisła na szubienicy” (Waldemar
Kowalski, “Sadyści z Auschwitz. Oprawcy, którym zabijanie więźniów
sprawiało nieskrywaną radość”, portal NaTemat.pl). “Bicie w paroksyzmie
wściekłości sprawiało jej przyjemność i widocznie było dla niej środkiem
pielęgnowania piękności, bo po każdej takiej egzekucji robiła się
jeszcze piękniejsza; mięśnie, których grę widać było przez bajecznie
uszyte, a niesłychanie obcisłe ubranie, chodziły jak żywe węże,
zielonkawe oczy świeciły jak gwiazdy, delikatny róż twarzy nabierał
żywości, nawet złote włosy zdawały się bardziej błyszczeć” (zeznania
Heleny Tyrankiewicz, książka “Fotograf z Auschwitz” Anny Dobrowolskiej,
serwer Cyfroteka.pl). “U niej nie było prawa łaski. (…) Posyłała do
gazu, jeśli ktoś miał obtartą piętę albo odmarznięty palec. Nic nie
pomagały prośby więźniarek, które całowały jej buty” (zeznania Anny
Szyller, książka “Fotograf z Auschwitz” Anny Dobrowolskiej, serwer
Cyfroteka.pl). “Zna tylko język niemiecki, mówi narzeczem wiedeńskim.
(…) Człowiek-okrutnik, znęcała się i katowała osobiście więźniarki. Siła
jej uderzenia była okrutna, jednym uderzeniem pięści wybijała szczękę, a
specjalnością jej było kopanie w podbrzusze tak kobiet, jak i mężczyzn”
(pismo Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, książka
“Fotograf z Auschwitz” Anny Dobrowolskiej, serwer Cyfroteka.pl). <br />
<br />
[3] Gdyby ktoś pytał: pierwszy fragment “Rozmów z katem” Kazimierza
Moczarskiego został opublikowany w 1968 roku. Tekst ukazał się w
warszawskim tygodniku “Polityka”. Cały utwór, podzielony na odcinki, był
drukowany we wrocławskiej “Odrze” (miało to miejsce w latach
1972-1974). Książkowe wydanie “Rozmów z katem” pojawiło się na
księgarskich półkach dopiero w roku 1977. Była to jednak wersja
okrojona, zapewne z przyczyn politycznych. Pełna, nieocenzurowana wersja
dzieła ujrzała światło dzienne w 1992 roku. Źródło tych informacji:
artykuł “Kazimierz Moczarski - autor książki ‘Rozmowy z katem‘”
(materiał jest dostępny w serwisie internetowym Polskiego Radia). Zobacz
też: przypis dziewiąty niniejszego opracowania. <br />
<br />
[4] Według Stanisława Kobieli, Rachwałowa pomyliła Johannę Langefeld
(byłą komendantkę obozu kobiecego w Oświęcimiu-Brzezince, poprzedniczkę
Marii Mandel) z mniej prominentną Dorotheą Binz. W oryginalnym tekście,
napisanym przez Stanisławę, widnieje nazwisko “Binz”, ale jest to
ewidentny błąd merytoryczny. Z badań Kobieli wynika, że osoba określona
przez Rachwałową jako “Binz” to w rzeczywistości Langefeld. Wskazują na
to informacje, jakie autorka podaje na temat rzekomej “Binz”, a także
fakt, iż prawdziwej Dorothei Binz nie było wówczas w Krakowie. O paniach
Langefeld, Binz, Mandel i Rachwał przeczytamy również w liście otwartym
“Joanna Langefeld” Stanisława Kobieli. Pismo wyświetla się na blogu
TajemniceHistorii.pl. Nadawca wystosował je w odpowiedzi na artykuł
“Tajemnica kobiet” Marty Grzywacz (wydrukowany w “Wysokich Obcasach”,
dodatku do “Gazety Wyborczej” z 4 lipca 2015 roku). Zacytuję urywek tego
listu: “Stanisława Rachwałowa (…) pisze o swoim pierwszym spotkaniu z
Joanną Langefeld i Marią Mandel na korytarzu więzienia Montelupich jak
boso, na kolanach myły mokrą szmatą posadzkę korytarza. Bez trudu
rozpoznała z KL Auschwitz Marię Mandel, złożyła raport opisując kim
Mandel była w KL Auschwitz i Mandel cofnięto do celi, pozbawiając ją
przywilejów więźniarki niecelowej. Rachwałowa nie znała natomiast Joanny
Langefeld i dlatego pozostała ona nadal więźniarką niecelową. W
więzieniu dowiedziała się, że siedzi tam także inna komendantka KL
Ravensbruck i błędnie przyjęła, że nazywa się ona Binz i pod takim
nazwiskiem wspomina Langefeld“. Frapująca historia, czujny badacz. <br />
<br />
[5] Twórcy tekstów dziennikarskich poświęconych nazistowskim
zbrodniarkom wojennym chętnie przytaczają charakterystykę Irmy Grese
autorstwa Stanisławy Rachwał. Oto co nasza Bohaterka napisała na temat
osławionej funkcjonariuszki niemieckich obozów koncentracyjnych: “Grose
[powinno być “Grese” - przypis NJN] Irma, lat około 22, wzrost około 163
cm. Zbudowana proporcjonalnie, ładnie. Jasna blondynka o dużej urodzie,
oczy duże, niebieskie, brwi ciemne, ładnie zarysowane w łuk; rzęsy
ciemne, długie, cera bardzo ładna, jasna o ładnym rumieńcu; nos
proporcjonalny, usta proporcjonalne, pełne, czerwone; zęby śliczne,
drobne, białe; piękna, ładnie osadzona szyja. Głos miała miły, niski,
nogi śliczne, stopy drobne. Była lesbijką. Do mężczyzn SS-manów odnosiła
się wprost wrogo, mówiąc, że zna dobrze ten element. Natomiast wśród
więźniarek miała sympatię, gustowała w młodych, ładnych dziewczętach,
specjalnie Polkach” (cyt. za: Katarzyna Pawlak, “Piękne bestie“, portal
DlaStudenta.pl). Irma Grese - masowa morderczyni, sprawczyni tortur,
przestępczyni seksualna - została po wojnie osądzona przez Brytyjczyków i
powieszona 13 grudnia 1945 roku. Nie jest jednak prawdą, że była
lesbijką. Hitlerowska kryminalistka nawiązywała kontakty intymne z
przedstawicielami obu płci, a jednym z jej najsłynniejszych kochanków
był szalony “naukowiec” Josef Mengele. Maria Mandel również zaliczała
się do biseksualistek. W tym miejscu wypada przypomnieć, że władze
Trzeciej Rzeszy oficjalnie potępiały ludzi współżyjących z osobami tej
samej płci. Za podejmowanie działań o charakterze homoerotycznym można
było nawet wylądować w obozie koncentracyjnym (mężczyzn oznaczano
różowym trójkątem, a kobiety czarnym). Jak widać, teoria teorią, a
praktyka praktyką. Dodatkowym potwierdzeniem tej tezy mogą być: noc
długich noży i plotki dotyczące prywatnego życia Rudolfa Hessa. <br />
<br />
[6] Cytowany list znajduje się dziś w zbiorach Instytutu Pamięci
Narodowej. Materiał był prezentowany na wystawie “Skazani na karę
śmierci przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Krakowie w latach 1946-1955”
(Kraków 2008-2009). Fotokopię dokumentu można zobaczyć w Internecie na
oficjalnej stronie IPN-u. Galeria skanów związanych z Rachwałową,
przyporządkowana do kategorii “Działacze opozycji politycznej”, nosi
tytuł “Stanisława Rachwał z d. Surówka”
(Ipn.gov.pl/strony-zewnetrzne/wystawy/skaz_na_smierc_krakow/galeria.html).
<br />
<br />
[7] Akcja utworu rozgrywa się w latach 1904-1907 na Wyspach Japońskich.
Główną bohaterką jest piętnastoletnia gejsza, Chocho-san*, która w
atmosferze skandalu decyduje się poślubić białego, dorosłego,
chrześcijańskiego, amerykańskiego oficera Benjamina Franklina
Pinkertona. Niestety, cała historia kończy się tragicznie. Warto jednak
zaznaczyć, że w opowieści występuje motyw wieloletniego oczekiwania na
męża, który nie daje znaków życia (chociaż Pinkerton staje się
nieuchwytny z zupełnie innych przyczyn niż Zygmunt Rachwał). “Madame
Butterfly” była ulubioną operą Marii Mandel. Nazistka tak bardzo lubiła
ten utwór, że wielokrotnie zmuszała lagrową orkiestrę do jego
wykonywania na terenie obozu. [*Mirosław Bańko, profesor Uniwersytetu
Warszawskiego, wyjaśnia: “Wynikałoby stąd, że gdy mowa o operze,
należałoby stosować formę Chocho-fujin, a gdy mowa o bohaterce, to
Chocho-san. To jednak teoria, miłośnicy muzyki przyzwyczaili się już do
wersji Cio-Cio-San, znanej z libretta, oraz do obocznego zapisu
Cho-cho-san, bliższego systemowi Hepburna, często używanemu na Zachodzie
do transkrypcji imion i nazwisk japońskich”. Więcej szczegółów w
poradni językowej PWN]<br />
<br />
[8] Oba źródła historyczne - liścik do ubeków i prokuratorskie pismo -
spoczywają w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej. Swego czasu
pokazywano je na wystawie “Skazani na karę śmierci przez Wojskowy Sąd
Rejonowy w Krakowie w latach 1946-1955” (Kraków 2008-2009). Reprodukcje
dokumentów udostępniono w wirtualnym albumie na oficjalnej stronie
Instytutu
(Ipn.gov.pl/strony-zewnetrzne/wystawy/skaz_na_smierc_krakow/galeria14.html).
<br />
<br />
[9] Podobno w latach siedemdziesiątych Stanisława Rachwał zgłosiła swój
utwór do jakiegoś konkursu zorganizowanego przez Państwowe Muzeum
Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu (ówczesna nazwa instytucji: Państwowe
Muzeum Oświęcim-Brzezinka). Tak przynajmniej twierdzi Patrycja
Gruszyńska-Ruman, która przytoczyła tę ciekawostkę w rozmowie z Jerzym
Ignatowiczem. W programie radiowym “Studio Reportażu i Dokumentu
prezentuje” Gruszyńska-Ruman, odpowiadająca na pytania Małgorzaty
Raduchy, podała informację, że w 1972 roku wspomnienia naszej Bohaterki
zostały uhonorowane zasłużoną nagrodą. Prowadząca, Raducha, słusznie
porównała “Spotkanie z Marią Mandel” Stanisławy Rachwałowej do “Rozmów z
katem” Kazimierza Moczarskiego. Nazwała je “drugą, damską wersją” tej
wstrząsającej książki. Zapis audycji “Studio Reportażu…”, opublikowany
27 października 2008 roku, czeka na słuchaczy w serwisie internetowym
Polskiego Radia. <br />
<br />
[10] Krzysztof Tracki odnotowuje, że ojciec Bolesława Surówki, prawnik
Karol, również przeniósł się na zachód Polski. Został nawet “adwokatem w
Syndykacie Hut Żelaznych” (czyli w Katowicach). Przeprowadźmy porządne
googlowanie, posprawdzajmy hasła typu “Karol Surówka”, “Surówka”,
“Surówczyna”, “Surówczanka”, “Surówkowa” czy “Surówkówna”. W razie
trudności dodajmy do nich słowa kluczowe “Lwów“, “Rudki”, “Śląsk“,
“Katowice“ itp. Jaki będzie efekt? Otóż przekonamy się, że istnieje
wiele publikacji z pierwszej połowy XX wieku, które wspominają o
Surówkach mieszkających na Kresach Wschodnich i na Śląsku. Czy to
rodzina Bolesława Surówki i/lub Stanisławy Rachwał? Czy to dowód na
pokrewieństwo wybitnego publicysty z naszą Bohaterką? Wyrazy
“Surówczyna” i “Surówkowa” często występują wraz z wyrazem “Emilia”. A
tak właśnie brzmiało imię matki/matek Bolesława i Stanisławy. Rzeczownik
“Emilia” niejednokrotnie idzie też w parze z rzeczownikiem “Karol”.
Jest to zgodne z imieniem ojca/ojców Surówki i Rachwałowej. W gazecie
“Siedem Groszy. Dziennik Ilustrowany dla Wszystkich o Wszystkiem” z 11
czerwca 1936 roku (fotokopia na stronie DocPlayer.pl) wydrukowano
komunikat o śmierci Emilii Surówczyny: działaczki społecznej, narodowej i
katolickiej. Czytamy w nim, że “Emilja” zmarła w wieku pięćdziesięciu
sześciu lat. Była żoną “radcy Karola Surówki”, a jej panieńskie nazwisko
brzmiało “Pustanowska”. Czy nie powinno być “Tustanowska”? Mniejsza z
tym… Autor newsa kończy swój wywód słowami: “Osierociła dwie córki i
dwóch synów, z których młodszy, Bolesław jest członkiem redakcji
’Polonji’. Dotkniętemu smutkiem Koledze redakcja ’Polonji’ i ’Siedmiu
Groszy’ wyraża swe głębokie i serdeczne współczucie”. Heh, nabieram
coraz większego przekonania, że Karol, Emilia, Bolesław i Stanisława to
jedna rodzina. Zajrzyjmy jeszcze do dwóch popularnonaukowych artykułów
Filipa Musiała: “Pilecki w spódnicy” i “Stanisława Rachwałowa: Bohaterka
podziemia - prześladowana przez Niemców i komunistów”. Z tego
pierwszego dowiadujemy się, że Rachwał “miała swoich ludzi (…) w
Katowicach”. W tym drugim znajdujemy następujące zdanie: “Na Śląsku
korzystała z wiadomości uzyskiwanych od swojej córki - Krystyny ps.
‘Beata’ (w związku ze sprawą swej matki skazanej na 4 lata więzienia)
oraz Bilskiego ps. ‘B’”. Możliwe, że młodziutka Krystyna została
oddelegowana na Ziemie Zachodnie, bo najzwyczajniej w świecie miała tam
krewnych. A skoro jej wujek był zawodowym dziennikarzem, to na pewno
doskonale wiedział, co się dzieje w raczkującej PRL. <br />
<br />
[11] Patrz: reportaż “Nadzorczyni z SS“ Piotra Głuchowskiego i Marcina
Kowalskiego zamieszczony w elektronicznej edycji “Wysokich Obcasów“.
Lektura uzupełniająca: artykuł “Piękne bestie” Małgorzaty Schwarzgruber
(materiał z miesięcznika “Polska Zbrojna” przedrukowany przez portale
Onet, Interia i Wirtualna Polska). Dodatkowe info o postaci: tekst
“Piękna bestia - kim była Irma Grese?” Sylwii Laskowskiej dostępny w
archiwum Wirtualnej Polski. <br />
<br />
<br />
<br />
<b>Stanisława Rachwał w młodości:</b><br />
http://i.iplsc.com/stanislawa-rachwalowa-ze-zbiorow-zeszytow-historycznych-win/0002TY1WXCWLAL4U-C116-F4.jpg <br />
<br />
<b>Stanisława Rachwał w 1939 roku:</b><br />
http://www.ekspedyt.org/wp-content/uploads/Stanis%C5%82awa_Rachwa%C5%82.jpg <br />
<br />
<b>Stanisława Rachwał jako więźniarka Auschwitz-Birkenau:</b><br />
http://ipn.gov.pl/strony-zewnetrzne/wystawy/skaz_na_smierc_krakow/images/galerie/stanislawa_rachwal/Rachwal_3.jpg<br />
<br />
<b>Stanisława Rachwał jako więźniarka Urzędu Bezpieczeństwa:</b><br />
http://ipn.gov.pl/strony-zewnetrzne/wystawy/skaz_na_smierc_krakow/images/galerie/stanislawa_rachwal/Rachwal_1.jpg<br />
<br />
<br />
Natalia Julia Nowakhttp://www.blogger.com/profile/07476661304473409593noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6323389487013129445.post-56765330850506250012016-02-28T11:20:00.001-08:002016-02-28T11:20:36.364-08:00Stanisław Skalski. Lotnik, bohater, nacjonalista<i>“Gdy rodziny Michników, Kuroniów,<br />
Mazowieckich, Geremków<br />
i innych obecnych prominentów<br />
wiernie służyły Stalinowi,<br />
gdy tworzyły aparat terroru<br />
przeciwko narodowi polskiemu,<br />
ja i dziesiątki tysięcy Polaków<br />
siedzieliśmy w więzieniu.<br />
Ja z wyrokiem śmierci”</i><br />
<br />
<b>Stanisław Skalski, “Samoobrona”,<br />
24 XII 1992 r. (cyt. za: Wikicytaty/Wikiquote)</b><br />
<br />
<br />
<i>“Gdy [Lech] Wałęsa jechał do Niemiec,<br />
zadzwoniłem do Belwederu i powiedziałem,<br />
żeby znalazł dla mnie miejsce w samolocie.<br />
Mówiłem, że pojednanie między politykami<br />
to jedno, a między narodami drugie.<br />
Niech młodzież uczy się ode mnie.<br />
Wałęsa miejsca dla mnie nie znalazł,<br />
choć chciałem zapłacić za podróż”</i><br />
<br />
<b>Stanisław Skalski w rozmowie z Pawłem Smoleńskim,<br />
“Gazeta Wyborcza” - dodatek “Magazyn”,<br />
29 X 1993 r. (cyt. za: internetowe wydanie “GW”)</b><br />
<br />
<br />
<i>“Jako gorący patriota i wnikliwy,<br />
realistyczny obserwator spraw krajowych,<br />
generał Skalski szybko się jednak zorientował,<br />
że kolejne rządy, poczynając od Rakowskiego,<br />
przez Mazowieckiego po Suchocką,<br />
narzuciły nam nowy system zniewolenia,<br />
zastąpiły jedną zależność inną zależnością.<br />
Co z tego, że, być może, prawa jednostki<br />
są u nas dziś szersze, niż były za komuny,<br />
skoro drastycznie narusza się i ogranicza<br />
prawa i wolność narodu, jako całości!”</i><br />
<br />
<b>Andrzej Lepper, “Samoobrona. Dlaczego? Przed czym?”,<br />
Warszawa 1993 (cyt. za: Wikicytaty/Wikiquote)</b><br />
<br />
<br />
<br />
<b>Od autorki</b><br />
<br />
Wszyscy znamy nazwisko Stanisława Skalskiego, najwybitniejszego
polskiego lotnika czasów II wojny światowej, bohatera bitwy o Anglię,
człowieka cenionego w Polsce i za granicą. Nie każdy z nas zdążył jednak
zapoznać się z historią życia tego wyjątkowego Polaka. Bez wątpienia
warto to uczynić, gdyż Stanisław Skalski (ur. 27 listopada 1915 r., zm.
12 listopada 2004 r.) był niezwykle barwną, wyrazistą, silną i zadziorną
postacią. Dla narodowców dobrą wiadomością może być fakt, że generał
brygady pilot Skalski należał nie tylko do wielkich patriotów, ale
również do wielkich nacjonalistów (nurt antysyjonistyczny,
neomoczarowski, grunwaldowski, lepperowski). Zapraszam do lektury mojego
tekstu: opowieści o niepokornym żołnierzu, który także po śmierci
wzbudza zachwyt swoich wielbicieli, strach nieprzyjaciół i uznanie
historyków. Stanisław Skalski to postać imponująca, intrygująca i
inspirująca. Choć nie żyje już od kilkunastu lat, można go szczerze
polubić. Mnie się to udało.<br />
<br />
Do niniejszego artykułu dołączyłam aneks poświęcony przykrej prawdzie,
że Polska Rzeczpospolita Ludowa de facto nigdy nie została zlikwidowana.
Uległa jedynie modyfikacji, przekształceniu w swoje lustrzane odbicie.
PRL wciąż trwa: tutaj i teraz. Wnikliwi obserwatorzy polskiej sceny
politycznej, np. Stanisław Skalski, dostrzegali to już dawno temu.
Ciągłość historyczna między PRL-em a III RP jest tak oczywista, że nie
widzę powodu, aby dzielić historię na “przed 1989” i “po 1989”. Bardziej
adekwatny wydaje mi się podział na “przed 1956” i “po 1956”. Jestem
ekstremalnym antysystemowcem: uznaję porozumienie w Magdalence i obrady
Okrągłego Stołu za nieważne. Wielki przełom, który rzekomo nastąpił w
1989 roku, postrzegam jako udany spektakl dla gawiedzi. I naprawdę, mam
więcej szacunku do odwilży 1956 niż do transformacji ustrojowej 1989 (a
co za tym idzie: więcej aprobaty dla Gomułki i Moczara niż dla Wałęsy i
Michnika). Polski październik przynajmniej był uczciwy. Jakże różnił się
od tej wielkiej hucpy wałęsowsko-kiszczakowskiej…<br />
<br />
Za najciekawszą organizację lat 80. uważam Zjednoczenie Patriotyczne
“Grunwald”[1], do którego zresztą należał Skalski. Jeśli chodzi o wizję
przyszłości, to marzę o absolutnie suwerennej, niepodległej, niezależnej
Polsce w luźnym, partnerskim, nieformalnym sojuszu z Chinami i Indiami.
Niestety, żadna ze znaczących partii politycznych nie ma czegoś takiego
w swojej “ofercie programowej”. Wiem, że Andrzej Lepper promował opcję
chińską, ale to już zamierzchła przeszłość. Mogę tylko się cieszyć, że
mój bohater, Stanisław Skalski, współpracował z lepperowską
“Samoobroną“. Mówiąc kolokwialnie: wiedział facet, co dobre! <br />
<br />
<b>N.J. Nowak<br />
<br />
PS.</b> Jestem polską nacjonalistką z odchyleniem
lewicowo-socjalistycznym. Szukam interesujących postaci historycznych o
podobnych poglądach (wszelkie sugestie mile widziane). <br />
<br />
<br />
<br />
<b>Marzenie o lataniu</b><br />
<br />
Podstawowe informacje na temat Stanisława Skalskiego znajdziemy w
książce “Poczet polskich bohaterów narodowych. Od Zawiszy Czarnego do
Lecha Wałęsy”[2] (patrz: notka biograficzna autorstwa Beaty
Wojciechowskiej). Według tego źródła, Skalski urodził się w Kodymie na
Podolu, a w lotnictwie zakochał się jako dwunastolatek, “kiedy pierwszy
raz zobaczył prawdziwy samolot”. Aby zostać lotnikiem, musiał jednak
trochę poczekać: ukończyć gimnazjum, zdać maturę, a potem zrobić kurs
szybowcowy. Osiągnął ten cel w 1934 roku. Zanim tego dokonał, przez
krótki czas podejmował studia w Szkole Nauk Politycznych. Szybko jednak
zamienił je na naukę w Szkole Podchorążych Lotnictwa w Dęblinie
(1936-1938). Umiejętności, dzięki którym przeszedł do historii, zdobył w
Wyższej Szkole Pilotażu w Grudziądzu. To właśnie tam, w 1938 roku,
odbył przeszkolenie myśliwskie. Następnie, aż do wybuchu wojny, służył w
4. Pułku Lotniczym w Toruniu. Gdy niemieckie wojska napadły na Polskę,
Stanisław Skalski wziął udział w heroicznej obronie Ojczyzny i już
pierwszego dnia konfliktu strącił nieprzyjacielski samolot. Załoga
niemieckiego myśliwca przeżyła zestrzelenie, a Skalski - obawiając się
gwałtownej reakcji ze strony miejscowych cywilów - udzielił jej
pierwszej pomocy. Tego typu gesty, staroświeckie i rycerskie, należały w
czasie II wojny światowej do rzadkości.<br />
<br />
<br />
<b>Bohater i męczennik</b><br />
<br />
Połowa września 1939 roku to kolejny ważny moment w życiu szlachetnego
pilota. On i inni polscy lotnicy zostali wówczas oddelegowani na Zachód
(droga tradycyjnie prowadziła przez Rumunię). W Wielkiej Brytanii
Stanisław Skalski służył w licznych dywizjonach polskich i brytyjskich.
Podczas bitwy o Anglię udało mu się zestrzelić kilka wrogich myśliwców.
Sam również został trafiony: miało to miejsce w pierwszej połowie
września 1940 roku (uratował się dzięki spadochronowi). W 1943 roku
Skalski walczył nad Afryką Północną. Należał wówczas do Polskiego
Zespołu Myśliwskiego, którego członkowie byli nazywani “polskimi
diabłami” (gdyż wzbudzali grozę wśród hitlerowców) i “cyrkiem
Skalskiego” (gdyż wykazywali się swoistym artyzmem). W czerwcu 1944 r.
nasz bohater uczestniczył w desancie w Normandii. Gdy wojna dobiegła
końca, Stanisław Skalski, wbrew namowom aliantów, zdecydował się wrócić
do Polski. Granicę Ojczyzny przekroczył w 1947 roku. Ale to już nie była
ta Ojczyzna, którą znał wcześniej. Chociaż wstąpił do Ludowego Wojska
Polskiego, nie zdołał uniknąć tragicznego losu: aresztowania, fałszywego
oskarżenia o szpiegostwo, tortur i wyroku śmierci (zamienionego później
na dożywocie). Stalinowcy po raz kolejny pokazali, jaki mają stosunek
do polskich bohaterów wojennych. Na szczęście, stalinizm upadł w 1956
roku, a Skalski odzyskał upragnioną wolność. <br />
<br />
<br />
<b>Bandyci i wirtuozi</b><br />
<br />
Kilka akapitów o powojennej gehennie Skalskiego napisał historyk Tadeusz
M. Płużański w książce “Bestie”. Autor podaje, że “nad Stanisławem
Skalskim (…) znęcało się wielu oprawców: Humer, Kobylec, Midro,
Serkowski, Szymański. (…) 7 kwietnia 1950 r. w więzieniu na Mokotowie
odbył się proces kiblowy. (…) Skalski (…) został ‘ułaskawiony’ przez
Bieruta, ale nikt nie raczył go o tym poinformować. (…) Na wolność
wyszedł w kwietniu 1956 r. i został całkowicie zrehabilitowany”.
Informacje przytoczone przez Płużańskiego należy uzupełnić i uściślić.
Przede wszystkim, wypada odnotować, że śledztwo przeciwko Skalskiemu
prowadził sam Józef/Jacek Różański, osławiony dyrektor Departamentu
Śledczego MBP. Pisze o tym Andrzej Kałwa w artykule “100 lat temu
urodził się Stanisław Skalski, as lotnictwa” (serwis Dzieje.pl). Jak
pilot zapamiętał swoich oprawców? Kałwa cytuje: “Byli zwyczajni bandyci i
byli wirtuozi. (…) Ci nie zniżali się do kija i kopniaków, nie dawali
się ponieść sadystycznemu upojeniu. Bili z zimnym wyrachowaniem, z
premedytacją; bili gumami oraz czymś co wydawało świst - chyba były to
paski miedzianej blachy lub druty”. Czy lotnik faktycznie został
zrehabilitowany w 1956 roku? Z polonijnego programu telewizyjnego
“Polish Studio” (odcinki z 29 listopada i 6 grudnia 2014 r.) dowiadujemy
się, że jego sprawa została jedynie umorzona. A III RP nic w tej
kwestii nie uczyniła. <br />
<br />
<br />
<b>Odwrócenie ról</b><br />
<br />
Chociaż postkomunistyczna Polska nigdy nie rozpieszczała bohaterskiego
pilota, zdarzyło się kiedyś, że to on wystąpił w roli oskarżyciela
swoich dawnych oprawców. Stanisław Skalski zeznawał jako świadek na
procesie Adama Humera, niesławnego ubeka, który katował jego i wielu
innych polskich patriotów. Proces, o którym mowa, toczył się w latach
90. XX wieku i został uwieczniony w filmie dokumentalnym “Humer i inni”
Aliny Czerniakowskiej (1994). “Ja po to przyszedłem, Wysoki Sądzie, jako
świadek, żeby bronić tych, których oni robili morderców, tak jak
AK-owców i tak dalej. (…) Mnie o nic nie chodzi. Tu chodzi o tych,
którzy oddali życie. Przez nich, przez tych sędziów-morderców” - mówi
pokazany w filmie Skalski. Nie wiem, czy słynny lotnik faktycznie
zeznawał jako pierwszy, ale w produkcji Czerniakowskiej jego wypowiedź
została zaprezentowana przed pozostałymi wypowiedziami. Można
przypuszczać, że weteran bitwy o Anglię został potraktowany jako VIP,
któremu, ze względu na zasługi dla Ojczyzny i świata, należy się
pierwszeństwo. Z opowieści Skalskiego wynika, że zaczęto go bić dopiero w
roku 1949 (aresztowanie miało miejsce w 1948). Pilot przywołuje wiele
drastycznych szczegółów, takich jak pozbawianie ubrania, wiązanie nóg
spodniami czy zatykanie ust dywanem. Wspomina też o swoim sędzim,
Mieczysławie Widaju, który praktycznie nie wydawał innych wyroków niż
śmierć. <br />
<br />
<br />
<b>Autorytet i gwiazda</b><br />
<br />
Stanisław Skalski był jednym z tych szczęściarzy, którym los - po roku
1956 - wynagrodził doznane krzywdy i niesprawiedliwości (szkoda, że
większość więźniów stalinowskich nie doczekała się tak radykalnej zmiany
passy!). Opowiada o tym Wojciech Krajewski, twórca broszury “Generał
brygady pilot Stanisław Skalski. As polskiego lotnictwa” opublikowanej
przez Muzeum Wojska Polskiego. Według autora, gomułkowska Polska sama
upomniała się o naszego bohatera, powołując go do LWP, a następnie
przyznając mu stopień podpułkownika (1957) i pułkownika (1965). Pod
koniec lat 60. i w pierwszej połowie lat 70. Skalski zajmował
kierownicze stanowiska w Aeroklubie PRL. Już wtedy spotykał się ze
swoimi wielbicielami, popularyzował historię i lotnictwo. Prawdziwym
autorytetem i gwiazdą stał się jednak po odejściu na emeryturę (1972).
Miał wówczas więcej czasu, żeby podróżować po Kraju, wygłaszać
prelekcje, zamieszczać artykuły w czasopismach, udzielać wywiadów,
współpracować z filmowcami jako konsultant historyczny, promować swoją
książkę “Czarne krzyże nad Polską” (która po raz pierwszy ukazała się w
roku 1957, ale była tak poczytna, iż wielokrotnie ją wznawiano). Skalski
od drugiej połowy lat 60. wyjeżdżał na Zachód, gdzie uczestniczył w
ważnych zlotach i uroczystościach rocznicowych. Był nawet obecny na
londyńskiej premierze filmu “Bitwa o Anglię” Guya Hamiltona (1969). <br />
<br />
<br />
<b>Działalność społeczno-polityczna</b><br />
<br />
Wbrew pozorom, legendarny lotnik wcale nie był konformistą ani bezwolną
marionetką ówczesnego systemu. Pilot nigdy nie wstąpił do Polskiej
Zjednoczonej Partii Robotniczej, a ponadto bywał bardzo krytyczny wobec
władz państwowych. Krajewski pisze, że na przełomie lat 1975 i 1976
Stanisław Skalski został jednym z sygnatariuszy Listu 59. Nie wspomina
jednak o tym, że weteran bitwy o Anglię zasiadał w zarządzie Związku
Bojowników o Wolność i Demokrację, a w latach 80. działał w Zjednoczeniu
Patriotycznym “Grunwald”. Informację taką podaje za to Beata
Wojciechowska, autorka omawianej już notki biograficznej z “Pocztu
polskich bohaterów narodowych”. Piotr Zychowicz, twórca tekstu “Dwa
oblicza Skalskiego. Między Polską a komuną” wydrukowanego w tygodniku
“Do Rzeczy. Historia” nie może przeboleć faktu, że sławny pilot “stopień
generała otrzymał od Wojciecha Jaruzelskiego”. Publicysta używa w
swojej wypowiedzi sformułowań typu “wstąpił tam do komunistycznego
lotnictwa” czy “tragiczne doświadczenia nie zraziły go jednak do
czerwonych”. No, ale któż to jest Zychowicz? Młody historyk, który
gloryfikuje pronazistowskich kolaborantów z czasów II wojny światowej
(książka “Opcja niemiecka”). Zaciekły wróg komunistów, którego mentor,
Paweł Wieczorkiewicz, był długoletnim członkiem PZPR, nawet w stanie
wojennym. Piękny przykład “niezrażania się” ani do czerwonych, ani do
brunatnych. <br />
<br />
<br />
<b>ZP “Grunwald”</b><br />
<br />
Zatrzymajmy się na moment przy Zjednoczeniu Patriotycznym “Grunwald”.
Obszerną charakterystykę tej organizacji napisał bloger o pseudonimie
“Socjal-nacjonalista” (SocjalNacjonalista.wordpress.com). Z artykułu
zatytułowanego “ZP Grunwald (1980-89) - ważne dziedzictwo polskiego
ruchu socjal-narodowego” dowiadujemy się, że interesujące nas
stowarzyszenie miało charakter nacjonalistyczny i antysyjonistyczny.
Powstało w odpowiedzi na działalność Komitetu Obrony Robotników, którego
liderzy (np. Adam Michnik, przyrodni brat Stefana) byli postrzegani
jako spadkobiercy “żydokomuny”, tj. stalinowców żydowskiego pochodzenia.
Grunwaldowcy zarzucali KOR-owcom brak patriotyzmu, mentalne
zakorzenienie w stalinizmie, przedkładanie obcych interesów nad polskie,
gotowość wyprzedaży majątku narodowego i bogacenia się kosztem
społeczeństwa. Przywracali pamięć o polskich patriotach mordowanych w
latach 1944-1956. Wskazywali ludzi odpowiedzialnych za zgładzenie gen.
Augusta Emila Fieldorfa “Nila”. Oburzali się bezkarnością osób, które
kiedyś budowały stalinowski reżim, a które obecnie należą do elity
towarzyskiej i intelektualnej. ZP “Grunwald” było swoistym porozumieniem
ponad podziałami. Dołączali do niego narodowcy, katolicy, kombatanci
AK, milicjanci, PZPR-owcy… Słowem: wszyscy, którzy dostrzegali
zagrożenie ze strony “żydokomuny” i jej pogrobowców. Organizacja nie
kwestionowała ówczesnego “status quo”. <br />
<br />
<br />
<b>Prawo Godwina</b><br />
<br />
W 1993 roku ukazał się w “Magazynie”, dodatku do “Gazety Wyborczej”,
paskudny reportaż “Bohaterowie są zmęczeni” Pawła Smoleńskiego (kopię
artykułu zamieszczono 21 lat później w internetowym wydaniu “GW”).
Materiał jest próbą zniechęcenia odbiorców do Stanisława Skalskiego,
strącenia go z piedestału i odczarowania jego legendy. Autor usiłuje
ośmieszyć polskiego lotnika, ukazać go jako człowieka niespełna rozumu:
zbzikowanego starca, który nawet mógłby być groźny dla społeczeństwa,
gdyby nie był pozbawiony wpływu na cokolwiek. Już sam tytuł tekstu
sugeruje, że Skalski to przebrzmiała ikona, której pomieszczało się w
głowie i która powinna wreszcie zamilknąć. Smoleński robi ze Skalskiego
zoologicznego antysemitę, choć z wypowiedzi pilota jednoznacznie wynika,
że miał wiele pozytywnych wspomnień związanych z narodem żydowskim.
Dziennikarz nie pozwala czytelnikom zapomnieć o autorytarnych
skłonnościach generała, jego poparciu dla rządów silnej ręki i
umiłowaniu wojskowego drylu. Zwieńczeniem tego wszystkiego jest
dorozumiane, niewyrażone wprost porównanie do nazizmu (w formie
zwrócenia uwagi na to, że Skalskiemu imponował teatralny charakter
przemówień Hitlera). Omawiany reportaż to przeokropny paszkwil. Świństwo
wyrządzone komuś, kto podczas wojny walczył z Niemcami, a po wojnie
został skrzywdzony przez stalinowców żydowskiego pochodzenia. Prawo
Godwina, cios poniżej pasa.<br />
<br />
<br />
<b>Wróg masonów</b><br />
<br />
Dla osoby, która ceni postać Stanisława Skalskiego, artykuł Pawła
Smoleńskiego jest nieprzyjemną lekturą. Mimo to, można wycisnąć z tego
tekstu wiele nieznanych ciekawostek. Na przykład fakt, że słynny lotnik
dobrze się wypowiadał o Mieczysławie Moczarze[3]. Albo fakt, że weteran
bitwy o Anglię był przeciwnikiem masonerii i posiadał w swoich zbiorach
antymasońskie publikacje. Skalski zwierzył się Smoleńskiemu, że w czasie
wojny, na terenie Wielkiej Brytanii, próbowano go zwerbować do
wolnomularstwa. Pilot nie skorzystał z tej oferty, toteż bał się, że
masoni dokonają na nim zemsty. Stanisław Skalski twierdził, że
wolnomularze maczali palce w polskiej transformacji ustrojowej, a więc
również w jej błędach i wypaczeniach. No cóż… Mówiąc słowami Morfeusza:
“Jak na ironię, to nie odbiega od prawdy”[4]. Dziś, w dobie Wikipedii,
wiadomo już, że w obradach Okrągłego Stołu uczestniczyło co najmniej
trzech masonów: Jan Olszewski, Kazimierz Morawski i Klemens Szaniawski. Z
KOR-em flirtowali zaś tacy “bracia”, jak Jan Olszewski, Jan Józef
Lipski, Jan Kielanowski, Klemens Szaniawski, Edward Lipiński, Ludwik
Cohn czy Bronisław Wildstein. Wolnomularzami byli ponadto Aleksander
Małachowski i Ryszard Siciński. Tylu masonów udało się ustalić z całą
pewnością (lecz mogło być ich więcej!). Wracając do Skalskiego: lotnik
zarzucał Europie Zachodniej, że nie doceniła Polaków za niegdysiejsze
rozgromienie Tatarów i Turków.<br />
<br />
<br />
<b>Przeciwko antypolonizmowi</b><br />
<br />
Stanisław Skalski opowiedział o swoim spotkaniu z Pawłem Smoleńskim w
kontrowersyjnym filmie dokumentalnym “Żydokomuna” Edwarda Maciejczyka. Z
relacji pilota wynika, że dziennikarz “Gazety Wyborczej” próbował
delikatnie manipulować rozmową. Lotnik jest przekonany, że reporter
usiłował skłonić go do potwierdzenia, iż w okresie stalinizmu męczyli go
Polacy, a nie Żydzi. Skalski odebrał to jako próbę przerzucenia
odpowiedzialności z jednego narodu na drugi, obarczenia Polaków winą za
aresztowanie, torturowanie i skazanie na śmierć polskiego bohatera,
czyli jego. Innymi słowy, uznał postawę swojego rozmówcy za
antypolonizm. Wyjaśnił dziennikarzowi, że owszem, katowali go Polacy,
ale byli to zwykli oficerowie śledczy, którzy wykonywali rozkazy swoich
przełożonych. A tak się składa, że owi przełożeni wywodzili się z narodu
żydowskiego[5]. Istotnie, Józef/Jacek Różański i Adam Humer przyszli na
świat w rodzinach żydowskich. Żydem był ponadto sędzia Mieczysław
Widaj. W tym miejscu wypada przypomnieć, że działalność Różańskiego i
Humera nie ograniczała się wyłącznie do rozkazywania. Oni również bili i
torturowali więźniów. Skalski zdawał sobie z tego sprawę, o czym
świadczą jego słowa dotyczące Różańskiego: “Wiedziałem, że to nie jest
subtelny morderca zza biurka, że sam potrafi katować”. Zdanie to
pochodzi z książki “Jako i my odpuszczamy” Henryka Nakielskiego
cytowanej przez portal Niezwykle.com. <br />
<br />
<br />
<b>Po stronie Leppera</b><br />
<br />
Każdy, kto przeczytał tekst Smoleńskiego, wie, że dziennikarz zakpił z
przynależności Skalskiego do “Samoobrony” Andrzeja Leppera (“Generale,
co pan, świetny pilot, wojenny bohater, robi w takim towarzystwie?”).
Wie również, że lotnik okazał się znakomitym prognostą politycznym
(“Lepper to ludowy demagog, daleko zajdzie”). Z perspektywy czasu można
powiedzieć, że dołączenie Skalskiego do lepperowców było dobrą decyzją.
Polacy coraz częściej piszą, że chociaż Lepper był prostym człowiekiem,
przysłużył się Ojczyźnie, ujawniając wiele afer (“8 minut, które zabiło
Andrzeja Leppera” - YouTube, Tusk Vision Network) i zbrodni (sprawa
tajnych więzień CIA, torturowania ludzi podejrzanych o terroryzm). Lider
“Samoobrony” uchodził za osobę o poglądach antyamerykańskich i
eurosceptycznych. Mówił “NIE” wojnie w Iraku, obawiał się o suwerenność
Polski. Dziś już nie można mieć wątpliwości, że miał rację. Stany
Zjednoczone, burząc ład na Bliskim Wschodzie, doprowadziły do powstania
ISIS, a co za tym idzie - do kryzysu imigracyjnego i brutalnych
konfliktów etniczno-religijnych w Europie. W UE nasza Ojczyzna niemal
całkowicie straciła swoją podmiotowość (nakazy, zakazy, prośby, groźby,
sankcje, kary, baty). Została także zmuszona do przyjęcia niechcianych
imigrantów z krajów MENA (przykład zazębiania się polityki unijnej z
amerykańską). Związki Skalskiego z “Samoobroną” to duży plus. I dowód
wielkiej mądrości. <br />
<br />
<br />
<b>Tajemniczy zgon?</b><br />
<br />
Najcięższym, po stalinizmie, okresem w życiu lotnika była III
Rzeczpospolita. Przekonamy się o tym, czytając artykuł “Wielki samotnik -
Ostatnie lata Stanisława Skalskiego” pióra Stanisława Błasiaka (tekst
znajduje się na stronie StanislawSkalski.pl). Autor pisze, że na
przełomie XX i XXI wieku nasz bohater zaczął doświadczać licznych
okrucieństw starości: omdleń, upadków, opuchlizn, zaburzeń percepcji,
pogorszenia wzroku i słuchu. Problemom zdrowotnym towarzyszyła gorycz z
powodu trudnej sytuacji w Polsce oraz lęk o przyszłość ukochanej
Ojczyzny. Schorowanemu kombatantowi pomagała rodzina i zaufani
przyjaciele. Niestety, oprócz uczciwych opiekunów trafili się również
oszuści, którzy wyczyścili konto bankowe generała i przepisali jego
mieszkanie na swoją hipotekę. Przestępstwami tymi zajęły się organy
ścigania, ale śledztwo w pierwszej sprawie zostało umorzone zaraz po
śmierci ofiary. Wojciech Krajewski (twórca broszury “Generał brygady
pilot…”) podaje, że z mieszkania weterana zniknęło wiele cennych
pamiątek, a niektóre z nich zastąpiono tanimi falsyfikatami. Najgorsza
rzecz miała się jednak wydarzyć niedługo przed śmiercią lotnika. Według
biskupa Tadeusza Płoskiego, cytowanego przez portal Wirtualna Polska,
“najwybitniejszy polski pilot myśliwski trafił we wrześniu do zakładu
opieki ze śladami pobicia”. Wielu Internautów zalicza całą sprawę do
“tajemniczych zgonów III RP”. Tym bardziej, że Skalski był stronnikiem
Leppera. <br />
<br />
<br />
<b>Życie rodzinne</b><br />
<br />
Zgodnie z tym, co pisze Błasiak, Stanisław Skalski był rozwiedziony.
Wydaje się jednak, że lotnik i jego eksżona pozostali przyjaciółmi,
wszak utrzymywali ze sobą kontakt nawet po ustaniu małżeństwa. Weteran
bitwy o Anglię poślubił swoją ukochaną, Marię, gdy ta wychowywała już
własne dziecko. Wynika to z informacji, według której pilot i jego
pasierbica zamieszkali w jednym domu, kiedy dziewczynka miała osiem lat.
Przybrana córka Skalskiego, Jolanta Pusłowska, również pozostała ważną
osobą w jego życiu. Słynny lotnik nie miał biologicznego potomstwa. I
chociaż z Jolantą nie łączyły go więzy krwi, udało im się nawiązać oraz
utrzymać serdeczną relację. Zarówno była żona, jak i pasierbica,
opiekowały się Stanisławem Skalskim, gdy starość uczyniła go słabym i
niesamodzielnym. Wojciech Krajewski poświęcił sferze uczuciowej generała
trzy zdania w rozdziale zatytułowanym “W ludowym lotnictwie”. Brzmią
one następująco: “W tym okresie próbował również ułożyć sobie życie
osobiste. W 1959 r. wstąpił w związek małżeński z Marią Janiną
Sobiczewską. Małżeństwo to przetrwało 11 lat”. Pani Maria nie była
pierwszą miłością pilota. Paweł Smoleński zauważył, że Skalski (rzekomy
antysemita!) związał się przed wojną z Żydówką Zuzanną Fiszman.
Niestety, dziewczyna nie przeżyła okupacji hitlerowskiej. Poniosła
śmierć w getcie żydowskim. Ale lotnik nigdy nie zapomniał o swojej
młodzieńczej sympatii. Zachował nawet jej fotografię. <br />
<br />
<br />
<b>18 lub 22</b><br />
<br />
Ile niemieckich maszyn zestrzelił Stanisław Skalski? Wojciech Zmyślony,
autor notki biograficznej opublikowanej w serwisie PolishAirForce.pl,
podaje: “Zgodnie z oficjalnie zaliczonym wynikiem na ‘liście Bajana‘,
zestrzelił samodzielnie 18, a wspólnie z innymi pilotami 3 samoloty, co
oznacza, że był najskuteczniejszym polskim myśliwcem”. Pod tekstem
Zmyślonego znajduje się tabela zawierająca szczegółowe informacje. W jej
podsumowaniu widnieją statystyki dotyczące trafionych przez Skalskiego
aeroplanów. “Zniszczony na pewno”: 18 i 11/12. “Zniszczony
prawdopodobnie”: 2. “Uszkodzony”: 4 i 1/3. Paweł Smoleński pisze o
osiągnięciach naszego bohatera: “Wojenny bilans - co najmniej 22
strącone samoloty”. Wojciech Krajewski: “Do dzisiejszego dnia trwa spór o
liczbę zestrzelonych przez niego samolotów wroga. Najnowsze badania
historyków pozwalają przyjąć, że od 1 września 1939 r. do 8 maja 1945 r.
zestrzelił 18 samolotów na pewno, kilka prawdopodobnie i kilka
uszkodził”. Na stronie internetowej 1. Regionalnego Ośrodka Dowodzenia i
Naprowadzania im. gen. bryg. pil. Stanisława Skalskiego czytamy: “Do
dnia dzisiejszego historycy wojskowości sprzeczają się, ile samolotów
wroga Generał SKALSKI strącił naprawdę. Liczba ta mieści się w
przedziale od 18 do 22 samolotów”. Bez względu na to, który bilans jest
prawdziwy, Stanisław Skalski pozostaje najlepszym polskim lotnikiem
czasów II wojny światowej. Jest po prostu bezkonkurencyjny.<br />
<br />
<br />
<b>Zmienność losu</b><br />
<br />
Weteran bitwy o Anglię zmarł w listopadzie 2004 roku, piętnaście dni
przed swoimi 89. urodzinami. Gdyby żył, miałby dziś 100 lat (rocznikowo
101). Została po nim książka “Czarne krzyże nad Polską” i ustne
opowieści zarejestrowane na taśmach video. Stanisław Skalski był
kawalerem licznych odznaczeń polskich, brytyjskich i francuskich. Do
najważniejszych z nich należały, oczywiście, Krzyż Złoty Orderu
Wojennego Virtuti Militari i Krzyż Srebrny Orderu Wojennego Virtuti
Militari. Słynnego pilota szanowali nie tylko dorośli, ale również
dzieci, o czym świadczy fakt, iż uhonorowano go Orderem Uśmiechu.
Zapoznanie się z biografią Stanisława Skalskiego powinno być dla nas
bodźcem do refleksji nad zmiennością ludzkiego losu. W życiu, jak to w
życiu. Raz jesteśmy na szczycie, innym razem na dnie. Czasem przeżywamy
chwile tryumfu i satysfakcji, a czasem - momenty upokorzenia i
niesprawiedliwości. Nawet, jeśli będziemy osiągać liczne sukcesy i żyć
tak uczciwie, jak tylko się da, nigdy nie zabraknie łotrów gotowych nas
skrzywdzić (“Są tacy, to nie żart, dla których jesteś wart mniej niż
zero” - śpiewał wokalista grupy Lady Pank). Skalski zrobił dla Polski i
świata bardzo dużo, a jednak został okrutnie potraktowany przez system
stalinowski i III Rzeczpospolitą. Mimo wszystko, doceniono go już za
życia. Pod tym względem miał więcej szczęścia niż Witold Pilecki i
August Emil Fieldorf “Nil“. Choć o mały włos nie skończył tak jak oni.
Dostał przecież wyrok śmierci. <br />
<br />
<br />
<b>Natalia Julia Nowak,<br />
7-28 lutego 2016 roku<br />
<br />
<br />
PS.</b> Czepiacie się Stanisława Skalskiego, bo wstąpił do Ludowego
Wojska Polskiego? No i co z tego, że wstąpił? Irena Sendlerowa była
długoletnią członkinią Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej (w
latach 1948-1968). Mimo to, nasz Naród ją uwielbia. Uwiecznia ją na
muralach, odsłania tablice pamiątkowe ku jej czci, nazywa jej nazwiskiem
ulice, aleje, ronda i szkoły. Nikt nie ośmieliłby się pomyśleć o
desendleryzacji przestrzeni publicznej. Nawet najzagorzalsi zwolennicy
PiS-u (czytaj: zwłaszcza najzagorzalsi zwolennicy PiS-u). Członkiem PZPR
był też Jan Pietrzak, bard “Solidarności”, prawicowy publicysta. W
PRL-owskiej partii rządzącej udzielał się także Andrzej Lepper, polityk o
poglądach ludowo-narodowych, późniejszy koalicjant Prawa i
Sprawiedliwości (dziś przypomina o jego istnieniu tablica pamiątkowa w
Alejach Jerozolimskich). Jerzy Robert Nowak, znany z Radia Maryja i
Telewizji Trwam, działał w Stronnictwie Demokratycznym, przybudówce do
Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. A co z cudzoziemcami
szanowanymi w naszym Kraju? Niejaki Joseph Ratzinger należał kiedyś do
Hitlerjugend. Później został Ojcem Świętym, przyjął imię Benedykta XVI, a
niektórzy komentatorzy uznają go za ostatniego “prawdziwego” papieża
przed nadejściem fałszywego proroka (Antychrysta, którym rzekomo ma być
reformator Franciszek). Ale po co ja się zajmuję Stanisławem Skalskim?
Teraz “na topie” jest inny dowódca LWP, Ryszard Kukliński, skądinąd
ulubieniec PiS-owców. Czepialscy, nie bądźcie tacy “hop do przodu”, bo
Wam z tyłu zabraknie! Uważajcie też, żeby współczesny antykomunizm nie
zamienił się w swoje przeciwieństwo, tak jak to się stało ze
współczesnym antyfaszyzmem! <br />
<br />
<br />
<b>PRZYPISY</b><br />
<br />
[1] Do spuścizny “Grunwaldu” nawiązuje skinheadowski zespół rockowy Sztorm 68.<br />
<br />
[2] Tak, wiem, że tytuł tej książki (a właściwie pomocy naukowej) brzmi
obciachowo. O wiele lepsza byłaby nazwa “Poczet polskich bohaterów
narodowych. Od Zawiszy Czarnego do Andrzeja Leppera”. Dlaczego Leppera?
Bo próbował bronić Ojczyzny przed zakusami Waszyngtonu i Brukseli,
ujawniał wielkie skandale polityczne, a zmarł śmiercią tragiczną w
niewyjaśnionych do końca okolicznościach. Wielu ludzi przypuszcza, że
Andrzej Lepper nie popełnił samobójstwa, tylko został zamordowany. Wizję
tego, jak mogły wyglądać jego ostatnie chwile, zawarł Patryk Vega w
filmie fabularnym “Służby specjalne“ z 2014 roku. Uwaga! Jeśli znacie
innych bohaterów walki z amerykańskim kolonializmem i europejskim
zaborem, to koniecznie dajcie mi znać! Chętnie umieszczę ich na mojej
prywatnej liście herosów! Co do Lecha Wałęsy, dedykuję mu piosenkę “But,
What Ends When the Symbols Shatter?” (“Ale co się kończy, gdy symbole
ulegają rozbiciu?”) brytyjskiej grupy Death in June. Moim zdaniem,
rozbicie symbolu Wałęsy zakończyło pewną epokę. Erę wiary w to, że PRL
kiedykolwiek został rozwiązany. Teraz dla wszystkich Polaków powinno być
jasne, że III RP to kolejny etap PRL-u, tak jak gomułkowszczyzna,
gierkowszczyzna czy jaruzelszczyzna. Różnica polega na tym, że przed
rokiem 1989 naszym Wielkim Bratem była Moskwa, a obecnie mamy podwójnego
Wielkiego Brata w postaci Waszyngtonu i Brukseli. Nic nie wskazuje na
to, by w najbliższych latach sytuacja miała ulec poprawie. Nawet, jeśli
Unia Europejska się rozpadnie, wciąż będziemy ubezwłasnowolnieni przez
Stany Zjednoczone. Ponadto nadal będą do nas napływać dyrektywy z
Berlina, Watykanu, Kijowa i Tel-Awiwu. Nie ma powodów do radości. Ogólna
zapaść pomału zamienia się w uświęconą tradycję. <br />
<br />
[3] Faktycznie, Mieczysław Moczar, znany również jako Mykoła Demko i
Mikołaj Diomko, to ciekawa osobistość. Podczas wojny i w okresie
stalinizmu zrobił dużo złego, ale później, po roku 1956, działał na
rzecz “unarodowienia” polskiego socjalizmu, zawzięcie piętnował
syjonizm, wzywał do walki z antypolonizmem, rehabilitował żołnierzy AK,
bezskutecznie walczył o prawa kombatanckie dla NSZ-owców oraz
sprzeciwiał się represjonowaniu działaczy “Solidarności” (więcej na ten
temat można przeczytać w moim artykule “Zastać Polskę ludową, a zostawić
narodową”. Tekst jest dostępny online). Jakby tego było mało, to
właśnie Moczar, jeszcze przed odwilżą gomułkowską, doprowadził do
złagodzenia Antoniemu Hedzie “Szaremu” wyroku z kary śmierci na
dożywocie. Podziękował mu w ten sposób za ocalenie życia w czasach
partyzanckich (źródło: Łażący Łazarz, “Rok 1976 - ostatnia akcja
Komendanta ‘Szarego’”, WolnaPolska.pl). Oczywiście, nic nie zmieni
faktu, że Mykoła Demko był zbrodniarzem stalinowskim oraz sowieckim
kolaborantem z czasów II wojny światowej. Stanisława Sojczyńskiego
“Warszyca” potraktował równie okrutnie, jak “żydokomuna” potraktowała
Stanisława Skalskiego. Zainteresowanym polecam film dokumentalny “Czy
warto było tak żyć?” Aliny Czerniakowskiej z 2007 roku. W produkcji
znajduje się informacja, że podwładni Moczara (szefa łódzkiego WUBP w
latach 1945-1948) stosowali wobec “Warszyca“ takie metody, jak bicie,
łamanie kości kamieniem czy wbijanie gwoździ pod paznokcie. Koszmarne,
nie do pozazdroszczenia. Żadna ludzka istota nie powinna doświadczać
takich cierpień. Szkoda, że Diomko nigdy nie poniósł kary za swoje
bestialstwo. I piszę to jako osoba, która potrafi docenić jasną stronę
jego biografii (tę z epoki późniejszej, popaździernikowej). <br />
<br />
[4] Cytat z filmu “Matrix” Andy’ego i Lany (Larry’ego) Wachowskich. W
aneksie będzie więcej odniesień do tego fantastycznonaukowego
arcydzieła. <br />
<br />
[5] Jaki był odsetek Żydów piastujących najwyższe stanowiska w
Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego? Odpowiedzi na to pytanie
udziela Krzysztof Szwagrzyk w publikacji “Aparat bezpieczeństwa w
Polsce. Kadra kierownicza. Tom I. 1944-1956” (można ją pobrać z
oficjalnej witryny Instytutu Pamięci Narodowej). Otóż w centrali MBP
dyrektorzy żydowskiego pochodzenia stanowili 37% wszystkich dyrektorów.
Na prowincji, czyli w jednostkach terenowych, doliczono się 13,7%
szefów-Żydów. W Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego mogli ponadto
pracować Żydzi zajmujący średnie i niskie szczeble hierarchii zawodowej.
Wypada wspomnieć, że w analizowanym okresie ludność żydowska była już
bardzo nieliczna, stanowiła mniej niż 1% polskiego społeczeństwa. Można
zatem stwierdzić, że w stalinowskim resorcie siłowym Żydzi (jako
mniejszość etniczna/narodowa) byli wyraźnie nadreprezentowani. Zdaniem
Ryszarda Walickiego, autora książki “Tortury. W Polsce 1945-1955 i
współcześnie”, faktycznej kontroli nad MBP nie sprawował minister
Stanisław Radkiewicz, tylko Kierownictwo Partii (Bolesław Bierut, Jakub
Berman, Hilary Minc) i dyrektorzy/wicedyrektorzy czołowych departamentów
(Józef Różański, Anatol Fejgin, Roman Romkowski, Józef Światło).
Radkiewicz, przedstawiciel Narodu Polskiego, miał więc mniej do
powiedzenia niż sześciu Żydów (Berman, Minc, Różański, Fejgin,
Romkowski, Światło) i jeden Polak (Bierut). Wszyscy wymienieni mężczyźni
musieli być jednak lojalni wobec Józefa Stalina i Ławrientija Berii.
Tymczasem Stalin i Beria byli… Gruzinami! Nie Żydami! <br />
<br />
<br />
<br />
<b>ANEKS [w nawiązaniu do fragmentów o Lepperze]<br />
III Rzeczpospolita. Świat po drugiej stronie lustra. <br />
Czy wiesz, że żyjesz w odwróconym PRL-u?</b><br />
<br />
Historia Polski po roku 1945 jest prosta jak budowa cepa. Gdy wojska
niemieckie opuściły Polskę, ich miejsce zajęły wojska sowieckie. Gdy
wojska sowieckie opuściły Polskę, ich miejsce zajęły wojska
amerykańskie. Polska Rzeczpospolita Ludowa nie mogłaby powstać, gdyby
nie ludzie, którzy w latach 20. i 30. XX wieku kontaktowali się z
wywiadem sowieckim. III Rzeczpospolita nie mogłaby powstać, gdyby nie
ludzie, którzy w latach 70. i 80. XX wieku kontaktowali się z wywiadem
amerykańskim. W PRL-u mówiono, że Sowieci pomogli Polakom przegonić
Niemców. W III RP mówi się, że Amerykanie pomogli Polakom przegonić
Sowietów. W PRL-u wybudowano pomnik Józefa Stalina. W III RP wybudowano
pomnik Ronalda Reagana. W PRL-u istniał problem tajnych więzień NKWD. W
III RP istniał/istnieje problem tajnych więzień CIA. W PRL-u
gloryfikowano Armię Ludową, a Narodowe Siły Zbrojne oskarżano o
bandytyzm i kolaborację. W III RP gloryfikuje się Narodowe Siły Zbrojne,
a o bandytyzm i kolaborację oskarża się Armię Ludową (to akurat jest
OK, ale wspominam o tym, bo doskonale wpisuje się w schemat). Władcy
PRL-u musieli się liczyć ze zdaniem Moskwy. Władcy III RP muszą się
liczyć ze zdaniem Waszyngtonu.<br />
<br />
W okresie Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej obawiano się, że Polska, u
boku Związku Sowieckiego, będzie prowadzić wojnę ze Stanami
Zjednoczonymi. W III Rzeczypospolitej zachodzi obawa, że Polska, u boku
Stanów Zjednoczonych, będzie prowadzić wojnę ze spadkobierczynią Związku
Sowieckiego, Rosją. PRL-owscy dygnitarze uważali się za ofiary
poprzedniego (sanacyjnego) reżimu. Dygnitarze III RP również uważają się
za ofiary poprzedniego (PRL-owskiego) reżimu. W Polskiej
Rzeczypospolitej Ludowej głoszono, że prawdziwa wolność i demokracja
zaczęły się 22 lipca 1944 roku. W III Rzeczypospolitej głosi się, że
prawdziwa wolność i demokracja zaczęły się 4 czerwca 1989 roku. W PRL-u
obywatele byli szpiegowani przez SB i wywiad sowiecki. W III RP
obywatele są szpiegowani przez ABW i wywiad amerykański (patrz:
rewelacje Edwarda Snowdena). W Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej każde
dziecko musiało się uczyć języka rosyjskiego. W III Rzeczypospolitej
każde dziecko musi się uczyć języka angielskiego. W PRL-u szkoły były
laickie, ale społeczeństwo wydawało się religijne. W III RP szkoły są
ureligijnione, ale społeczeństwo wydaje się zlaicyzowane. W Polskiej
Rzeczypospolitej Ludowej obywatele marzyli o otwarciu granic. W III
Rzeczypospolitej obywatele marzą o zamknięciu granic. <br />
<br />
Podsumowując: III RP jest odwrotnością PRL-u, tak jak kolor niebieski
jest odwrotnością koloru czerwonego. Żyjemy w świecie po drugiej stronie
lustra, gdyż współczesna rzeczywistość stanowi przeciwieństwo
rzeczywistości minionej. To jest świat na opak, zdjęcie w negatywie,
wklęsła strona kuli. Nie da się zrozumieć III Rzeczypospolitej bez
zrozumienia Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej (podobnie przedstawia się
sytuacja temperatury: ktoś, kto nie zna zimna, nigdy nie pojmie, czym
jest ciepło). Tak czy owak, trzeba przyznać architektom obecnego
ustroju, że wykazali się idealnym wyczuciem symetrii. Ich twór i PRL
uzupełniają się niczym Filidor i Anty-Filidor z “Ferdydurke” Witolda
Gombrowicza. Teoretycy spiskowi mogliby powiedzieć, że odwrócenie
wszystkiego do góry nogami to ewidentnie robota masonerii. Ja niczego
nie sugeruję. Ale te symetryczne odwzorowania mają dużo wspólnego ze
Świętą Geometrią. <br />
<br />
System, w którym żyjemy - niebieska strona lustra - to jedna wielka
fikcja. Wmawia nam się, że od 4 czerwca 1989 roku mieszkamy w Wolnej
Polsce. Prawda wygląda jednak zupełnie inaczej. Otóż przyszło nam żyć w
zakłamanym, sztucznie wykreowanym (przy Okrągłym Stole) świecie będącym
parodią PRL-u, czyli czerwonej strony lustra. Polska Rzeczpospolita
Ludowa to prawdziwa, pierwotna wersja otaczającej nas rzeczywistości.
III Rzeczpospolita to twór wtórny, epigoński, odtwórczy, a zarazem
fałszywy, bo stanowiący lustrzane odbicie pierwowzoru. My, młodzi ludzie
wychowani w III RP, połknęliśmy niebieską pigułkę i uwierzyliśmy w
propagandę traktującą o Wolnej Polsce. Jeśli chcemy odkryć, czym tak
naprawdę jest świat, w którym egzystujemy, powinniśmy sięgnąć po
czerwoną pigułkę i dokładnie poznać PRL. Gdy tak uczynimy, uświadomimy
sobie, że nasz system, III Rzeczpospolita, to Matrix, wirtualna
rzeczywistość wzorowana na Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. III RP to
lustrzane odbicie PRL-u. Innymi słowy, III RP to PRL oglądany w lustrze.<br />
<br />
Urodziłam się w roku 1991, lecz nie robiłoby mi większej różnicy, gdybym
się urodziła w 1951. Mam 25 lat. Gdybym przyszła na świat w roku 1951,
osiągnęłabym dwudziestkę piątkę w 1976. I co? I nic. Miałabym to samo,
co teraz, tylko w formie lustrzanego odbicia. A zamiast podejrzanej
działalności Komitetu Obrony Demokracji śledziłabym podejrzaną
działalność Komitetu Obrony Robotników (ale nuda!). Na każdym kroku
odkrywam elementy łączące III Rzeczpospolitą z Polską Rzeczpospolitą
Ludową. Otwarta pozostaje kwestia, czy to świadczy na korzyść PRL-u, czy
na niekorzyść III RP. Tak czy siak, odrzucam myślenie magiczne, zgodnie
z którym w 1989 roku, na skutek kilku czarodziejskich podpisów,
sytuacja w Polsce uległa radykalnej zmianie. Według mnie, PRL trwa
nadal, ale przestąpił z lewej nogi na prawą. Pytacie: “Co z tym
zrobić?”. Odpowiadam pytaniem: “A czy w ogóle da się z tym coś zrobić?”.
Żyję, realizuję swoje pasje, a bieżącą polityką się nie przejmuję,
zupełnie jak większość ludzi w poprzednim (czytaj: wciąż obowiązującym)
systemie. Na pewno znajdą się osoby, które zarzucą mi konformizm lub
oportunizm. Niestety, nie będą mieć racji, albowiem moja postawa
zasługuje raczej na miano cyniczno-dekadencko-nihilistycznej. <br />
<br />
Mam lekceważący stosunek do III Rzeczypospolitej, tak jak starsze
pokolenia miały lekceważący stosunek do Polskiej Rzeczypospolitej
Ludowej. Kiedy byłam nastolatką, potrafiłam płakać przez naszych
decydentów. Teraz szkoda mi łez na takie głupstwa. Ech, w PRL-u
przynajmniej nie było bezrobocia, imigrantów, pedofilskiej edukacji
seksualnej ani zagrożenia terrorystycznego ze strony islamskich
fundamentalistów. Dziś jednak nie strzela się do protestujących
robotników (chociaż antykomunista, wolnorynkowiec, libertarianin Kelthuz
śpiewa, że się powinno). Czy Polska kiedykolwiek ucieknie z żelaznego
uścisku USA? Czy wyjdzie z domu niewoli, jakim niewątpliwie jest Unia
Europejska? Czy amerykańskie wojska opuszczą kiedyś nasze ziemie? Nie
znam odpowiedzi na te pytania. Znam za to adekwatny fragment piosenki
zespołu Łzy: “Codziennie pytam, czy kiedyś to się skończy. I nienawidzę
słów: nic nas nie rozłączy”. Okrągły Stół niczego nie zmienił. On tylko
uśpił naszą czujność, odebrał nam świadomość naszego położenia.
Wierutnie nas oszukał. <br />
<br />
Lata mijają, kolejne rządy przychodzą i odchodzą, a pechowa gwiazda jak
świeciła, tak świeci. Jedyne, co mogę dziś uczynić, to zacytować
kilkanaście zdań z utworu “Love (Will Change The World)” Boyda Rice’a:
“Rozmawialiśmy o miłości non stop przez ostatnie kilka dekad, faktycznie
przez ostatnie kilka tysięcy lat. Dokąd dokładnie nas to zaprowadziło?
Czy jesteśmy jeden krok bliżej raju? Ledwo. Miłość nie zakończyła wojny,
nie wyleczyła zbrodni ani nie wymazała ubóstwa. (…) Spójrz na
jakąkolwiek oznakę poprawy, a gwarantuję Ci, że zobaczysz tylko
najbardziej kosmetyczne zmiany. Mydlenie oczu. Pusty symbolizm.
Thatcherowska przyśpiewka. (…) W rzeczywistości, rzeczy obróciły się w
g***o. Społeczny i moralny rozkład jest jak niekontrolowany rak, który
przejął kontrolę. Rak zrodzony z miłości. (…) Tak więc werdykt w sprawie
miłości jest jednocześnie zły i dobry. Złą wiadomością jest to, że
miłość obróciła świat w ściek. Dobrą wiadomością jest to, że ludzie
nauczyli się kochać zapach g***a”. Potraktujmy to jako podsumowanie lat
1989-2016 (za słowo “miłość“ możemy ewentualnie podstawić
“solidarność“). Heh, przypomina mi się hasło 25. rocznicy wyborów
czerwcowych: “Dziękujemy za wolność”. Wiecie, jak powinna brzmieć
odpowiedź na ten slogan? “Nie ma za co”. <br />
<br />
Popieram ideę lustracji, ujawnienia byłych agentów UB i SB. Uważam
jednak, że trzeba zrealizować jeszcze jedno ambitne przedsięwzięcie, a
mianowicie zdemaskować wszystkich wolnomularzy i tajnych
współpracowników CIA/NSA (zarówno byłych, jak i obecnych). Wypadałoby
także zmusić Wielkiego Brata do odtajnienia wszelkich skrywanych
informacji na temat Izaaka Fleischfarba vel Józefa Światły. Mało tego,
należałoby się domagać udostępnienia pełnych danych dotyczących Operacji
Cyclone, która polegała na finansowaniu mudżahedinów w Afganistanie,
“Solidarności” w Polsce i paru innych beneficjentów w różnych zakątkach
świata. Z innej beczki: uroczyście oświadczam, że w najbliższym czasie
NIE zamierzam popełnić samobójstwa. I nie, nie wybieram się na Kubę. A
składam tę deklarację, gdyż naprawdę boję się krwawych jankeskich
instytucji odpowiedzialnych za Guantanamo, Abu Ghraib, PRISM, Bluebird,
MK-ULTRA i Hugo-Wie-Co-Jeszcze. One są zdolne do wszystkiego, a ja
jestem tylko pyłkiem na wietrze. Cóż, nie czuję się wolna we własnej
Ojczyźnie. Dlatego nigdy nie świętuję takich dat, jak 4 czerwca czy 31
sierpnia. <br />
<br />
<b>N.J. Nowak<br />
<br />
PS 1. </b>Najlepszym dowodem na to, że III Rzeczpospolita to Matrix,
jest “fakt medialny”, iż Lech Wałęsa przeskoczył ultrawysoki mur (3,5
metra). W Realnym Świecie nie byłby w stanie tego dokonać. W wirtualnej
rzeczywistości jest to jednak możliwe. Wystarczy “uwolnić swój umysł”,
tak jak nauczał Morfeusz. I nie trzeba być żadnym Wybrańcem, którego
milicyjne kule się nie imają. Hehehe… A oglądaliście “nowe-stare”
nagrania z Magdalenki? Adam Michnik kradnie show! Oscarowa rola! Gość
jest bardzo kordialny, chyba zbyt dosłownie potraktował motto filmu
“Metropolis” Fritza Langa: “Pośrednikiem między Umysłem a Dłońmi musi
być Serce”. Czesław Kiszczak mroczny, poważny, elegancki jak Joh
Fredersen. Lech Wałęsa prosty, hardy, nieokrzesany jak Grot. Lech
Kaczyński zdystansowany, onieśmielony, uduchowiony jak Maria (ta
prawdziwa, a nie jej sobowtór, którym może być nieobecny Jarosław).
Tylko Michnik… Sprawiający wrażenie zbyt zuchwałej, przerysowanej,
wynaturzonej wersji Fredera Fredersena, syna Joha. Po tym wszystkim
następuje Gruba Kreska, która pełni taką funkcję, jak w filmie
“Metropolis” wielki, wyraźny, wykonany drukowanymi literami napis
“KONIEC.” (z niepozostawiającą złudzeń kropką). Gdybym miała nadać tym
nagraniom jakiś tytuł, brzmiałby on: “Polskie Metropolis. Historia
prawdziwa”. Zastanawiam się jedynie, kto w tej opowieści odgrywał rolę
Rotwanga. Przypomnę, że Rotwang stworzył Fałszywą Marię i pośrednio
wywołał rewolucję. <br />
<br />
<b>PS 2.</b> Jeśli chodzi o Wałęsę, to niemal cała Polska śpiewa mu
dzisiaj piosenkę Kasi Kowalskiej: “Zrzucę ciężar Twych kłamstw
powtarzanych co dnia, zacznę wierzyć w to, że żyć bez Ciebie się da”.
Cieszę się, że można już swobodnie o tych sprawach rozmawiać, bo
przestały być wreszcie teorią spiskową. Każdej osobie urodzonej po 1
września 1939 roku, a zwłaszcza po 4 czerwca 1989, dedykuję słowa
Morfeusza: “Jesteś niewolnikiem. Jak wszyscy inni urodziłeś/urodziłaś
się w kajdanach”. Dla mnie jest rzeczą oczywistą, że żadnej Wolnej
Polski na świecie nie ma, i to od prawie 77 lat. Z tego właśnie powodu
nie traktuję poważnie “rocznic wolności“ i nie żywię sentymentu do
symboli związanych z hucpą wałęsowsko-kiszczakowską. III RP to
połączenie “Matrixa” z “Metropolis”. Związek Wałęsy z Kiszczakiem
pobłogosławiony przez Michnika. Uważacie, że wytrysnął ze mnie jakiś
jad? I bardzo dobrze! Przez osiem lat, odkąd tylko odkryłam ten problem,
starałam się być w miarę powściągliwa. Na co czekałam? Na odpowiedni
moment. Na chwilę, w której uzyskam stuprocentową pewność, że mam rację i
że zostanę zrozumiana. Ta chwila właśnie nadeszła. Precz z
antypatriotyczną polityką nastawioną na realizację obcych interesów
(choć dziś już nie moskiewskich)! Precz z Brukselą (nasza Ojczyzna ma
być państwem, a nie częścią Stanów Zjednoczonych Europy)! Precz z
amerykańskim wojskiem (tu jest Polska, a nie Irak)! No, a Wałęsa niech
się schowa do mysiej dziury. Przypomnijcie sobie, jak we wrześniu 2013
roku, w wywiadzie dla ITAR-TASS, czyli rosyjskiej agencji prasowej,
Wielki Lechu nawoływał do zbudowania jednego mocarstwa
polsko-niemieckiego. Wąsaty elektryk powiedział wtedy: “Czas stworzyć
Nowy Porządek Świata”. Źródło tego cytatu? Artykuł “Nowy pomysł Wałęsy:
zjednoczyć Polskę i Niemcy” zamieszczony w serwisie internetowym
Polskiego Radia. Ten człowiek nie jest i nigdy nie był propolski. Jeżeli
gdańskiemu lotnisku zostanie odebrane imię Lecha Wałęsy, to nadajcie mu
nowego patrona - kogoś związanego z lotnictwem, np. Stanisława
Skalskiego. Wolę bohatera wojennego od bankruta politycznego.<br />
<br />
<b>PS 3.</b> Mam nadzieję, że po ostatniej aferze z “szafą Kiszczaka”
nikt już nie będzie mi wmawiać, iż żyję w Wolnej Polsce. Bo nie żyję i
nigdy nie żyłam. Dokładnie to samo można powiedzieć o większości
obywateli naszego Kraju (“większości” - albowiem nie ma już zbyt wielu
ludzi urodzonych 31 sierpnia 1939 roku lub wcześniej). Piszę po raz
kolejny, że nigdy, dosłownie nigdy nie świętowałam żadnej z “rocznic
wolności”. Mogę więc się śmiać z naiwnych, którzy świętowali, a teraz
rozpaczają, bo uzmysłowili sobie swój błąd. Niewykluczone zresztą, że w
tym roku uroczystości rocznicowe w ogóle się nie odbędą. Dla mnie to
żadna strata. Nie płaczę, bo nie mam po czym. Witajcie w Realnym
Świecie, w nieśmiertelnym PRL-u! W państwie Bieruta, Ochaba, Gomułki,
Gierka, Kani, Jaruzelskiego, Rakowskiego, Wałęsy, Kwaśniewskiego,
Kaczyńskiego, Komorowskiego i Dudy! Jeśli bolą Was oczy, to dlatego, że
nigdy ich nie używaliście! Utwór dla osób pogrążonych w szoku
poodłączeniowym: Evanescence - “Everybody’s Fool”. Dopuszczalne
tłumaczenia tytułu piosenki: “Każdy jest głupcem” i “Głupiec [należący
do] wszystkich” (wyraz “fool” można także rozumieć jako “oszukać”).
Jeszcze jedno… Co bym robiła, gdybym żyła w “tamtym” PRL-u? Zapewne to
samo, co obecnie. Zachwycałabym się Stanisławem Skalskim, krytykowałabym
USA, potępiałabym “żydokomunę” oraz głosiłabym wyższość duetu “Gomułka
& Moczar” nad duetem “Wałęsa & Michnik”. Sympatyzowałabym ze
Zjednoczeniem Patriotycznym “Grunwald”. I słuchałabym Filipinek, mojego
ulubionego starego girlsbandu. <br />
<br />
Natalia Julia Nowakhttp://www.blogger.com/profile/07476661304473409593noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-6323389487013129445.post-52335302663681353132015-12-06T09:58:00.001-08:002015-12-06T09:58:06.150-08:00Zastać Polskę ludową, a zostawić narodową<b>Wprowadzenie</b><br />
<br />
Niniejszy artykuł, odpowiadający na pytanie “Co można było zrobić z
Polską po upadku stalinizmu?”, jest bezpośrednią kontynuacją tekstu “Nie
mów fałszywego świadectwa przeciw Narodowi Polskiemu!”. Znajomość
tamtej publikacji może być niezbędna do pełnego zrozumienia poniższego
felietonu/eseju/czegokolwiek. Kieruję swój przekaz m.in. do obrońców
dobrego imienia Polski i Polaków. Moi Drodzy, jeśli zaangażujecie się w
dyskusję z antypolskimi paszkwilantami - nadwiślańskimi lub
zagranicznymi - prędzej czy później zetkniecie się z opinią, że Wasza
działalność to świadome bądź nieświadome odtwarzanie marca 1968 roku.
Artykuł, który dla Was przygotowałam, pokrótce wyjaśnia, skąd się wziął
ten dziwaczny pogląd. Kim był Mieczysław Moczar, ojciec marca ’68? Czy
okres gomułkowski (1956-1970) był jedyną okazją, kiedy polscy
nacjonaliści mogli zbudować Wielką Polskę Narodową? Ostatecznie, w
środowisku moczarowców obracał się Bolesław Piasecki, lider
przedwojennego Obozu Narodowo-Radykalnego “Falanga”. Może trzeba było
“kuć żelazo, póki gorące”? Zapraszam do lektury moich przemyśleń! <br />
<br />
Nie, nie popieram komunizmu, bo komunizm to coś takiego, o czym śpiewał
John Lennon w piosence “Imagine” [“Wyobraź sobie, że nie ma państw“,
“Wyobraź sobie, że nie ma własności“, “I nie ma też religii“. YouTube,
watch?v=DVg2EJvvlF8]. Paradoksalnie, narodowy komunizm -
gomułkowszczyzna, moczaryzm - jest zaprzeczeniem ideologii
komunistycznej. Czesław Miłosz nie bez powodu pisał w swojej poezji:
“Niech tutaj będzie wreszcie powiedziane: jest ONR-u spadkobiercą
Partia. A poza nimi nic nigdy nie było prócz buntu godnych pogardy
jednostek. Któż miecz Chrobrego wydobywał z pleśni? Któż wbijał myślą
słupy aż w dno Odry? I któż namiętność uznał narodową za cement wielkich
budowli przyszłości?” (Poetariumd.republika.pl/wiersze/cm/tp.html).
Przytoczone słowa, będące fragmentem poematu “Traktat poetycki”,
pochodzą z roku 1957, czyli z epoki “Wiesława” i “Mietka”. <br />
<br />
<b>N.J. Nowak</b><br />
<br />
<b>PS. </b>Celem niniejszego artykułu nie jest gloryfikowanie Moczara
ani Gomułki, tylko pokazanie, że mogliby oni zostać “trampoliną do
władzy” dla prawdziwych narodowców. Od kogoś/czegoś trzeba zacząć…<br />
<br />
<br />
<br />
<b>Demony marca</b><br />
<br />
Moją społeczność, tj. obrońców dobrego imienia Polski i Polaków, oskarża
się o przywoływanie demonów marca 1968 roku[1]. Postanowiłam więc, że
wezmę byka za rogi i sama sprawdzę, co mają na myśli osoby formułujące
takie zarzuty. Przesądziło o tym kilka czynników. Po pierwsze:
założenie, że tego typu wiedza może mi się przydać w przyszłości,
zwłaszcza w polemikach z antypolskimi hochsztaplerami (ludźmi pokroju
Grossa, Śpiewaka, Pawlikowskiego, Pasikowskiego, Całej, Holland i
Tokarczuk). Po drugie: fakt, że jestem polską nacjonalistką z
odchyleniem lewicowo-socjalistycznym. Po trzecie: przekonanie, że każdy
przyzwoity Polak - prawicowiec, lewicowiec, centrowiec - ma nie tylko
prawo, ale wręcz obowiązek bronić swojej Ojczyzny przed szkodliwymi
insynuacjami. Nawet, jeśli wcześniej oddawał się karygodnym działaniom,
tak jak Mieczysław Moczar “Mietek”. <br />
<br />
Przeprowadziłam maleńkie śledztwo i doszłam do zaskakujących wniosków.
Rzeczywiście, w latach ‘60 XX wieku pewne środowiska zaciekle broniły
Polski i Polaków przed pomówieniami o współudział w Holocauście. Dowodem
na to może być znakomity film dokumentalny “Sprawiedliwi” w reżyserii
Janusza Kidawy. Dzieło, wyprodukowane w roku 1968, jest dostępne w
serwisie YouTube [watch?v=eFSh_J6gLMU, watch?v=46h2SQ31SvE,
watch?v=-846ONJCVo0]. Nie sądzę jednak, żeby ktokolwiek z nas, pogromców
antypolonizmu, nawiązywał do tamtej epoki świadomie. Poza tym, trzeba
zdać sobie sprawę z faktu, że mityczny marzec ’68 był zajściem
wielowymiarowym, kulminacją wielu różnorodnych zjawisk. Jeśli mamy z nim
coś wspólnego, to tylko w pozytywnym aspekcie. Mówię tutaj o śmiałym
wyrażaniu niezgody na polonofobiczne oszczerstwa. <br />
<br />
Twierdzenie, że jesteśmy wskrzesicielami marca 1968 roku (w domyśle:
całej plątaniny wydarzeń), to absurd i nadużycie. Jak możemy być
jednocześnie piewcami Sprawiedliwych i nieprzyjaciółmi Żydów, bananową
młodzieżą i aktywem robotniczym, natolińczykami i puławianami,
“partyzantami” i “komandosami“? Z punktu widzenia logiki klasycznej,
taka sytuacja jest po prostu niewykonalna. Czy nasi oskarżyciele
posługują się logiką kwantową? Kot Schroedingera może być martwy i żywy w
tym samym czasie… To, że sprzeciwiamy się pomówieniom, tak jak w latach
‘60, nie oznacza, iż identyfikujemy się ze wszystkimi aspektami
wypadków marcowych. Posądzanie nas o odtwarzanie marca ‘68, czyli całego
skomplikowanego fenomenu, to bezczelna manipulacja. Celem tego zabiegu
jest skojarzenie nas z jednym z wątków ówczesnej awantury, a mianowicie z
kampanią antyżydowską. Faktycznie, istniał wtedy taki wątek, ale
większość z nas nie byłaby skłonna się pod nim podpisać. <br />
<br />
Kreowanie obrońców prawdy na ludzi opętanych demonami marca 1968 roku?
Zaiste, sprytne posunięcie! Szkoda tylko, że bazuje ono na błędnym
przeświadczeniu o naszej ignorancji historycznej. Co jest sednem tego
fortelu? Zakamuflowana sugestia, że skoro jesteśmy w stanie powtórzyć
ówczesną akcję odkłamywania polskiej historii, to bylibyśmy również w
stanie powtórzyć inne akcje z tamtego okresu, np. antyżydowską czystkę w
instytucjach publicznych (która objęła nie tylko działaczy partyjnych,
ale także zwykłych obywateli, choćby profesorów wyższych uczelni).
Założenie takie, pozornie sprawiające wrażenie poprawnego rozumowania,
jest zupełnie bezpodstawne. Mimo to, nasi przeciwnicy chętnie je
wykorzystują, żeby zrobić z nas antysemitów, czyli ośmieszyć,
zdyskredytować i wykluczyć z dalszej dyskusji. Nie dajmy się złapać na
ten haczyk. Walka z antypolonizmem i kampania antysemicka to dwa różne
wątki wypadków marcowych. Ktoś, kto ma coś wspólnego z jednym wątkiem,
może nie mieć nic wspólnego z drugim. “A” nie musi implikować “B”.<br />
<br />
<br />
<b>Od ubeka do quasi-narodowca</b><br />
<br />
Dyskutując o marcu ‘68, trudno pominąć głównego bohatera tamtych
wydarzeń, jakim był gen. dyw. Mieczysław Moczar “Mietek” vel
Mykoła/Mikołaj/Nikołaj Demko/Diomko (urodzony w Boże Narodzenie 1913
roku, zmarły w dniu Wszystkich Świętych 1986 roku). Ten nietypowy
aparatczyk Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, choć niemogący się
poszczycić nieskazitelną biografią, zasługuje na uwagę każdego polskiego
patrioty i nacjonalisty. Moczar przyszedł na świat w Łodzi jako
człowiek o podwójnie słowiańskich korzeniach. Miał pochodzenie
polsko-ukraińskie lub polsko-białoruskie. Formalne wykształcenie, jakie
zdobył w ciągu całego życia, raczej nie powala na kolana. Ukończona
szkoła powszechna i trzyletnie kursy zawodowe to dość mało, jak na
XX-wiecznego polityka. Przed wybuchem II wojny światowej Mykoła Demko
był archetypowym komunistą: robotnikiem fabrycznym i działaczem
Komunistycznej Partii Polski. Prawdziwie skandaliczna była jego
działalność podczas wojny i w pierwszych latach powojennych. Ten
haniebny, odstraszający fragment jego życiorysu został pokrótce opisany w
IPN-owskiej publikacji “Twarze łódzkiej bezpieki”
(Ipn.gov.pl/__data/assets/pdf_file/0020/54047/1-13753.pdf). Dowiadujemy
się z niej, że Diomko dowodził oddziałami GL i AL. W latach 1945-1948
kierował zaś Wojewódzkim Urzędem Bezpieczeństwa Publicznego w Łodzi.<br />
<br />
Mieczysław Moczar, jako dowódca partyzancki Armii Ludowej, był też w
pośredni sposób dowódcą partyzanckim Armii Krajowej. Jak to możliwe?
Otóż 14 maja 1944 r. Mykoła Demko stanął na czele koalicji
AL-AK-BCh-Sowieci, która pod lubelską wioską Rąblów stoczyła nierówną
walkę z Niemcami. Polacy i Rosjanie, choć mniej liczni i słabiej
uzbrojeni, zadali wówczas nazistom ogromne straty. Niestety, w okresie
stalinizmu Mikołaj Diomko okazał się prześladowcą AK-owców i NSZ-owców,
równie okrutnym i niesprawiedliwym, jak jego koledzy z Ministerstwa
Bezpieczeństwa Publicznego. Liczni Żołnierze Wyklęci, którzy trafili w
ręce Moczara, zostali poddani torturom i/lub straceni[2]. Mykoła Demko
zakończył swoją ubecką karierę w roku 1948, kiedy to uznano go za
stronnika Władysława Gomułki “Wiesława”, kłopotliwego komunisty
oskarżanego o “odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne”. Jakby tego było
mało, zarzucono Diomce, że jest człowiekiem o nastawieniu antysemickim i
antysowieckim (to drugie brzmi intrygująco, zwłaszcza w kontekście
faktu, że wcześniej “Mietek” prowadził działalność szpiegowską na rzecz
ZSRR). Po roku 1956, czyli po objęciu władzy przez Gomułkę, Mieczysław
Moczar rozpoczął nowe życie jako wiceminister, a później minister spraw
wewnętrznych. Od lat ‘60 zarządzał organizacją kombatancką ZBoWiD
(Związek Bojowników o Wolność i Demokrację). <br />
<br />
W tej nowej, bardziej liberalnej i patriotycznej epoce, Mykoła Demko
przypomniał sobie o swoich związkach z Armią Krajową. Być może pożałował
krzywd, jakie wyrządził AK-owcom, bo “zrobił bardzo wiele dla
rehabilitacji żołnierzy Armii Krajowej w życiu publicznym Polski
Ludowej, doprowadził do przyznania im pełnoprawnego obywatelstwa tego
kraju”. Słowa, które zacytowałam, pochodzą z audycji radiowej “’Nieznane
o znanych’ - gawęda prof. Pawła Wieczorkiewicza (15.01.2007)”. Link do
podcastu znajduje się w multimedialnej publikacji “Dlaczego kat AK nie
został I sekretarzem?”
(PolskieRadio.pl/39/156/Artykul/742719,Dlaczego-kat-AK-nie-zostal-I-sekretarzem).
Mikołaj Diomko zrewidował swoje poglądy do tego stopnia, że dostrzegł i
docenił nawet patriotyzm Narodowych Sił Zbrojnych. Problem w tym, że
było jeszcze za wcześnie, aby inni komuniści przyznali mu rację. Moczar,
mimo starań, nie zdołał niczego wywalczyć dla weteranów-endeków. Żeby
nie być gołosłowną, przytoczę sformułowanie użyte przez prof. Pawła
Wieczorkiewicza: “Człowiek, który strzelał się z żołnierzami Narodowych
Sił Zbrojnych i występował, co się nie udało tym razem, za uznaniem
NSZ-owców za kombatantów”. Na starość byłemu ubekowi zupełnie zmiękło
serce, gdyż usiłował on powstrzymać “wszystkie represje wobec
Solidarności” (źródło: Wieczorkiewicz). <br />
<br />
Czy zmiana spojrzenia Mykoły Demki na Narodowe Siły Zbrojne była
całkowita? Dr Dariusz Małyszek, autor tekstu “Narodowe Siły Zbrojne w
PRL i na emigracji w latach 1945–1989 w świetle historiografii,
publicystyki, literatury oraz filmu”
(Ipn.gov.pl/__data/assets/pdf_file/0007/48688/1-18453.pdf) sugeruje, że
nie do końca. Według tego badacza, towarzysz Diomko miał dość dwuznaczny
stosunek do NSZ (logika kwantowa?). Nie udało mu się w pełni odrzucić
poststalinowskich stereotypów obowiązujących w PRL. Podobnie jak
większość ówczesnych decydentów, wierzył on w propagandę marksistowskich
pseudohistoryków, która głosiła, że NSZ-owcy masowo dopuszczali się
kolaboracji z hitlerowcami. Fenomenalne było jednak to, że “Mietek” nie
potępiał w czambuł wszystkich żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych.
Przeciwnie, stał na stanowisku, że w ich gronie jest “wielu uczciwych
ludzi” (Małyszek cytuje słowa Moczara za Krzysztofem Komorowskim, twórcą
książki “Polityka i walka. Konspiracja zbrojna ruchu narodowego
1939–1945“). Mikołaj Diomko ewidentnie był człowiekiem myślącym, ale
niewykraczającym zbytnio poza swoją epokę. Można go porównać do
pierwszych nowożytnych wolnomyślicieli, którzy bardzo nieśmiało i w
obrębie religii chrześcijańskiej podważali niektóre tezy Kościoła
rzymskokatolickiego. Jak na tamte czasy była to rewolucja. <br />
<br />
<br />
<b>Narodowi komuniści</b><br />
<br />
Mieczysław Moczar miał - że się tak wyrażę - olbrzymie parcie na władzę.
Pisze o tym prof. Jerzy Eisler w książce “Zarys dziejów politycznych
Polski 1944-1989” (Polska Oficyna Wydawnicza “BGW“, Warszawa 1992).
Zdaniem autora, pod rządami interesującego nas polityka “MSW wzorem MBP
(…) zaczynało się wymykać spod kontroli PZPR i powoli przekształcać w
samoistną siłę polityczną”. Mykoła Demko poświęcał dużo czasu i energii
na szukanie sobie zwolenników, znanych dzisiaj jako frakcja
“partyzantów“. Podstawowym zapleczem politycznym “Mietka” miał być
ZBoWiD. “Jednocześnie Moczar (…) stale dbał o rozszerzanie i umacnianie
swoich wpływów wśród dziennikarzy, pisarzy, ludzi kultury i nauki. (…)
Wspólnie z Korczyńskim zaczęli też skupiać wokół siebie młodych
działaczy partyjnych, zwłaszcza o orientacji nacjonalistycznej” - podaje
Eisler. Z dalszej części książki “Zarys dziejów…” dowiadujemy się, że
“partyzanci” uparcie powtarzali, iż Władysław Gomułka powinien “ustąpić
miejsca komuś młodszemu, energiczniejszemu, bardziej zdecydowanemu”.
Oczywiście, mieli na myśli Diomkę. I chyba naprawdę widzieli w nim
przyszłego wodza, bo mówili o nim po prostu “Generał”. Jerzy Eisler
opisuje specyfikę moczarowców, cytując słowa Jerzego Holzera. Podobno
reprezentowali oni “swoisty etos kombatancki niewolny od nacjonalizmu.
Kierował się on przeciw Niemcom i Ukraińcom (…), przeciw Żydom (…), ale w
bardziej zakamuflowany sposób także przeciwko Rosjanom”.<br />
<br />
Eisler charakteryzuje ideologię “partyzantów” również własnymi słowami.
Informuje, że uchodzili oni za “narodowych komunistów”. I wyjaśnia: “Na
swoistą ideologię tej grupy w pierwszej kolejności składały się:
skłaniający się w stronę szowinizmu nacjonalizm, antysemityzm, silny
syndrom autorytarny, antyinteligenckość i swoisty kult siły”. Podobnie
postrzega moczarowców Adam Michnik, który w 2010 roku stwierdził: “Ten
nurt posługiwał się językiem germanofobii i ukrainofobii, jawnym
antysemityzmem i ukrytym antysowietyzmem. Był to wariant komunizmu
nacjonalistycznego, skrajnie policyjnego i represyjnego wobec tendencji
demokratycznych”
(Wyborcza.pl/1,76842,7582414,Rezygnacja_z_czlowieczenstwa.html). Mykoła
Demko sprzeciwiał się pomawianiu Polaków o współudział w Holocauście.
Świadczy o tym jedna z jego wypowiedzi radiowych: “Agresji Izraela na
kraje arabskie towarzyszy antypolska kampania prowadzona w świecie przez
międzynarodowy syjonizm. Tej wrogiej, antypolskiej działalności
jesteśmy zobowiązani przeciwstawić się, wykorzystując takie środki, jak
prasa, radio, telewizja, publikacje, film dokumentalny oraz żywe słowo.
Nie mamy powodu, ale zmuszeni jesteśmy bronić się przed oszczerczymi
zarzutami” [“Mieczysław Moczar o syjonizmie”, YouTube,
watch?v=jc4qM5L8fk4]. Skąd wiem, że chodzi tutaj o kontrowersje wokół
Zagłady? Stąd, że wypowiedź Mikołaja Diomki doskonale koresponduje z
filmem “Sprawiedliwi” Janusza Kidawy. <br />
<br />
Rzeczona produkcja jest perłą polskiej dokumentalistyki. Dziełem, które
pokazuje, jak liczne były formy pomocy niesionej Żydom przez Polaków
podczas II wojny światowej. W filmie dopuszczono do głosu
przedstawicieli rozmaitych środowisk społecznych, w tym kombatantów
Armii Krajowej. Zwrócono też uwagę na to, że w akcję ratowania Żydów
włączali się ludzie o najróżniejszych światopoglądach. “Nawet te odłamy
polityczne, którym zawsze dodawano przymiotnik, że są antysemickie. W
dużej mierze myślę o ruchu narodowym i myślę o postaci Mosdorfa, który
był jednym z przywódców ruchu narodowego przed wojną. Mosdorfa, którego
Niemcy rozstrzelali za pomoc udzielaną Żydom” - mówi jeden z bohaterów
produkcji, weteran komunistycznej GL. Film Kidawy zawiera subtelne
ukłony w stronę ZBoWiD-owców i frakcji “partyzantów” (“Dziś
kontradmirał, wtedy dowódca zgrupowania partyzanckiego“, “Te sprawy są
też często tematem partyzanckich wspomnień”). No dobrze, ale kim był
przywołany wcześniej Jan Mosdorf? Otóż był on głównym ideologiem Obozu
Narodowo-Radykalnego “ABC”. W II Rzeczypospolitej uchodził za wroga
Żydów, lecz podczas wojny trafił do KL Auschwitz, gdzie zapłacił
najwyższą cenę za pomaganie żydowskim współwięźniom. Okej, wiemy już,
jaki los spotkał lidera ONR “ABC“. A co się stało z przywódcą ONR
“Falangi“, Bolesławem Piaseckim? Odpowiedź na to pytanie może brzmieć
szokująco. Tak się bowiem składa, że Piasecki dołączył do grona
“partyzantów“. Poparł opcję moczarowską. <br />
<br />
<br />
<b>Moczar - krytyka i obrona</b><br />
<br />
Bardzo się cieszę, że Mieczysław Moczar “Mietek”, skądinąd niegdysiejszy
ubek, poszedł po rozum do głowy i zaczął robić coś korzystnego dla
Polski. Raduje mnie świadomość, że jego dążenie do odkłamania
polsko-żydowskiej historii szło w parze z walką o godne upamiętnienie
Armii Krajowej i Narodowych Sił Zbrojnych. Jak na byłego kata Żołnierzy
Wyklętych było to ogromne osiągnięcie. Nie popieram antysemickiej
nagonki uskutecznianej przez Moczara pod koniec lat ‘60 XX wieku.
Negatywnie oceniam również brutalne potraktowanie studentów
protestujących przeciwko PRL-owskiej cenzurze. Podoba mi się jednak to,
że Mykoła Demko i jego poplecznicy wzorowo zareagowali na polakożercze
kalumnie rozpowszechniane poza granicami Polski. W przypadku Diomki
wyglądało to tak, jakby znalazł on wreszcie pożyteczny sposób na
zagospodarowanie swojego wrodzonego radykalizmu. Przychodzi mi tutaj na
myśl zresocjalizowany kryminalista, który wykrzesuje z siebie resztki
dawnej agresji, żeby stanąć w obronie napastowanego dziecka. Uważam, że
trzeba znać postać Mieczysława Moczara, bez względu na to, jaki się ma
stosunek do powojennej historii Europy Środkowo-Wschodniej.<br />
<br />
Mykoła Demko niewątpliwie miał krew na rękach, ale w sugestii, że
zwalczał antypolską propagandę, jest sporo prawdy. Powinniśmy to
docenić, zwłaszcza w kontekście jego wcześniejszej działalności. Trudno
nie przyznać racji prof. Pawłowi Wieczorkiewiczowi, który powiedział w
Polskim Radiu, że postać Mieczysława Moczara “nie poddaje się zupełnie
jednoznacznym ocenom”. Warto też przypomnieć stary, dobry truizm
Aureliusza Augustyna z Hippony: “Błądzenie jest rzeczą ludzką, ale
dobrowolne trwanie w błędzie jest rzeczą diabelską”. Póki co, historia
świadczy na korzyść Polaków, a nie polakożerców. I nie może być inaczej,
bo przeszłość jest tylko jedna (mówię o naszej rzeczywistości, a nie o
świecie kwantowym zamieszkiwanym przez istoty grossopodobne. Bożena
Keff, Helena Datner i Elżbieta Janicka w swoim liście otwartym do
Komitetu Budowy Pomnika Sprawiedliwych przy Muzeum Historii Żydów
Polskich pisały, że we współczesnym dyskursie funkcjonują dwie narracje
historyczne dotyczące czasów okołowojennych: “polska“ i “żydowska“. Z
wypowiedzi autorek wynika, że są to narracje przeciwstawne, ale
współwystępujące. Co na to prof. Stephen Hawking? Czyżbyśmy mieli dwie
przeszłości i teraźniejszości?).<br />
<br />
<br />
<b>Historia alternatywna</b><br />
<br />
Jak wyobrażam sobie PRL pod rządami Mieczysława Moczara “Mietka”? Moja
wizja jest dość mglista. Bardzo możliwe, że Polska pozostałaby -
przynajmniej chwilowo - w strefie wpływów ZSRR, ale na pewno nie
uległaby przekształceniu w kondominium radziecko-zachodnie (a coś
takiego stworzył Edward Gierek, następca Władysława Gomułki. Należy to
uznać za akt sprzedawczykostwa. Polska już wcześniej była państwem o
ograniczonej suwerenności, ale z winy Gierka stała się podmiotem jeszcze
bardziej zależnym od obcych mocarstw. Po co to wszystko? W imię
krótkotrwałego i wątpliwego luksusu! Obrzydliwe, niegodne męża stanu!).
Mieczysław Moczar nie podpisałby żadnego cyrografu umożliwiającego
kolonizację Polski przez zagraniczne korporacje. Przeciwnie: dbałby o
to, co można by nazwać “czystością kapitału”, tzn. o gospodarkę narodową
utrzymującą się w rękach polskich. Głównie państwowych, w mniejszym
stopniu prywatnych. Mykoła Demko raczej nie pozostawiłby po sobie
niebotycznego długu publicznego. Dlaczego? Bo nie zaciągnąłby zbędnych
kredytów na Zachodzie. Pod rządami Moczara życie obywateli byłoby
skromne, ale stabilne i bezpieczne. Nirwana: brak niezaspokojonych
potrzeb, brak niepotrzebnych pragnień. <br />
<br />
Jeśli chodzi o prawa człowieka, to najbardziej aktywni opozycjoniści nie
mogliby liczyć na stabilność i bezpieczeństwo. Czarno… a raczej
czerwono widzę humanitaryzm w kraju rządzonym przez byłego
stalinowskiego oprawcę. Im większa władza, tym głębsza demoralizacja,
więc naprawdę mogłoby wrócić wybijanie zębów, łamanie kości i wyrywanie
paznokci. Diomko był okrutny, nie różnił się zbytnio od Fejgina,
Różańskiego i Romkowskiego. A przecież każdy z tych trzech zwyrodnialców
otrzymał za swoje niegodziwości wyrok kilkunastu lat więzienia. Zanim
zaczniemy gloryfikować Moczara, pomyślmy o ludziach mdlejących z bólu,
ociekających krwią, poniżonych i roztrzęsionych. Potem spróbujmy -
oczywiście, w wyobraźni - spojrzeć im w oczy. Następnie przyjmijmy do
wiadomości, że te cierpiące ofiary to Polscy Bohaterowie. Ile osób
płakało, krzyczało, umierało z winy “Mietka“? Gdzie on miał sumienie?
Czy nie był zdolny do współczucia? Torturowanie ludzkich istot to rzecz
przerażająca, może nawet gorsza od zabijania. Jednocześnie jest to
działalność degradująca dla samego sprawcy. Wątpię, czy osobnik, który
praktykował takie okropieństwa, zdołał się uchronić przed zwichrowaniem
psychiki. <br />
<br />
Wracając jeszcze do ekonomii: myślę, że pod panowaniem Moczara nie
zyskalibyśmy chwilowego dobrobytu, ale dzięki temu uniknęlibyśmy
poważnego kryzysu w przyszłości. Lepsze drobne wyrzeczenie niż surowa
kara za rozrzutność. Mądrzy ludzie mawiają, że chciwy traci dwa razy.
Nie otrzymuje tego, na czym mu zależało, lecz musi się pożegnać z tym,
co posiadał wcześniej. Szkoda, że obywatel Edłord o tym zapomniał.
Podobno jego długi spłaciliśmy dopiero w roku 2012. Kolejna sprawa…
Gdyby Mykoła Demko żył we współczesnych czasach i był premierem RP,
sprzeciwiałby się przyjęciu przez Polskę tysięcy imigrantów z krajów
Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. W czasach PRL cudzoziemców mógłby
nam wcisnąć Związek Radziecki, który nie mówiłby o “solidarności“, tylko
o “nienaruszaniu jedności obozu socjalistycznego“. Myślę, że w takiej
sytuacji towarzysz Diomko zarządziłby monitorowanie przybyszów pod kątem
ewentualnego islamizmu (nie mylić z islamem). To zaś ograniczyłoby
ryzyko ataków terrorystycznych i pomogłoby odróżnić dżihadystów od
pokojowo nastawionych uchodźców. Gdyby imigranci zaczęli sprawiać
problemy, np. krzewić hasła ISIS, Mieczysław Moczar natychmiast
deportowałby ich z Polski. <br />
<br />
A teraz kwestia najistotniejsza. Pod rządami “Mietka” nikt nie
ośmieliłby się powiedzieć: “Polacy, którzy zasłużenie są dumni z oporu
ich społeczeństwa wobec nazistów, faktycznie zabili w czasie wojny
więcej Żydów niż Niemców” (Jan Tomasz Gross), “Trzeba będzie stanąć z
własną historią twarzą w twarz i spróbować napisać ją trochę od nowa,
nie ukrywając tych wszystkich strasznych rzeczy, które robiliśmy, jako
kolonizatorzy, większość narodowa, która tłumiła mniejszość, jako
właściciele niewolników czy mordercy Żydów” (Olga Tokarczuk) albo “W
pewnym sensie za śmierć wszystkich – 3 milionów. Bo ludzie ci zostali
skoncentrowani w gettach, wywiezieni do obozów i wymordowani przy
bierności polskich sąsiadów. A jak uciekali, byli wyłapywani przez
chłopów” (Alina Cała). Gdyby jakimś cudem takie rewelacje zdarzyły się
na terenie PRL, służby specjalne miałyby obowiązek nie dopuścić do ich
przeniknięcia za granicę, zwłaszcza na Zachód. Mówię, jak by było. Kto
wie?… Może nawet doczekalibyśmy się mody na Żołnierzy Wyklętych? Jeżeli
to prawda, że Mikołaj Diomko angażował się w działania na rzecz
rehabilitacji weteranów Armii Krajowej, a nawet bezskutecznie upominał o
prawa kombatanckie dla NSZ-owców, to wszystko jest możliwe.<br />
<br />
<br />
<b>PRL + ChRL = WNM</b><br />
<br />
Oczywiście, tak radykalny zwrot akcji mógłby nastąpić dopiero po pewnym
czasie. Niewykluczone, że do jego zaistnienia potrzebna byłaby wymiana
pokoleniowa w Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, tzn. dojście do
głosu młodych ludzi niesplamionych zbrodniami wojennymi ani
stalinowskimi. Możliwe, że nastąpiłoby to dopiero w trzecim pokoleniu
“partyzantów”, czyli moczarowskiej frakcji PZPR. Uważacie, że taka
zmiana nie mogłaby mieć miejsca? A dlaczego nie? Chiny - niegdyś nędzne,
maoistowskie, odcięte od świata - poszły w kierunku państwowego
kapitalizmu i stały się zupełnie innym krajem. Mimo to, nadal noszą
nazwę Chińskiej Republiki Ludowej, a ich władze wciąż posługują się
szyldem Chińskiej Partii Komunistycznej. Dla chcącego nic trudnego.
Swoją drogą, ciekawie by było, gdyby nad reformami gospodarczymi w
Polsce czuwali chińscy mędrcy, a nie Leszek Balcerowicz!<br />
<br />
Śmiem twierdzić, że po roku 1978, czyli po upadku maoizmu, powinniśmy
byli odsunąć się od ZSRR i nawiązać współpracę z ChRL. Czy Chińczykom
przeszkadzałby nasz sentyment do Armii Krajowej i Narodowych Sił
Zbrojnych? Nie, bo dlaczego? No, dlaczego Chińczykom miałaby
przeszkadzać nasza sympatia do AK-owców i NSZ-owców?! Zaszłości
historyczne nie wchodzą tutaj w grę, albowiem nigdy nie było żadnego
konfliktu między Żołnierzami Wyklętymi a dalekowschodnimi komunistami.
Poza tym, w latach ‘70 Państwo Środka miało na pieńku ze Związkiem
Radzieckim. Co się tyczy ideologii, azjatycki komunizm zawsze był
bardziej nacjonalistyczny od europejskiego i eurazjatyckiego. A
postkomunistyczny dengizm - doktryna stworzona przez Denga Xiaopinga,
orientalnego odpowiednika Władysława Gomułki - to już całkowicie
patriotyczna sprawa. Niepodległość ojczyzny i tożsamość narodowa są tam
wartościami samymi w sobie. Szkoda, że nasi politycy nie są dengistami
(chociaż Andrzejowi Dudzie coś zaczyna świtać w głowie). <br />
<br />
Nie mam wątpliwości co do tego, że na sojuszu z Chińską Republiką Ludową
wyszlibyśmy bardzo dobrze. Jak wynika z najnowszych obliczeń, Chiny
mają ogromną szansę zostać światowym hegemonem. “Chińska gospodarka
prześcignie amerykańską już w 2026 r. i z biegiem lat będzie ją coraz
bardziej zostawiać w tyle. Indie rozwijając się w średnim tempie 5 proc.
rocznie osiągną w 2050 r. 90 proc. potencjału USA. (…) Według prognoz
do 2050 r. z pierwszej dziesiątki największych gospodarek świata wypadną
Włochy i Rosja. Na ich miejsce wejdą Indonezja i Meksyk. Na znaczeniu
tracić będą państwa zachodnioeuropejskie (Niemcy, Wielka Brytania i
Francja) a także Japonia. W gospodarce światowej coraz wyraźniejsza
będzie dominacja państw azjatyckich, które w połowie XXI w. będą
odpowiadać za 53 proc. światowego PKB, podczas gdy obecnie jest to
ledwie 32 proc.” - donosi Jan Bolanowski, redaktor portalu Money.pl, w
artykule opublikowanym 26 czerwca 2015 roku
(Money.pl/gospodarka/raporty/artykul/swiat-w-2050-r--chiny-najwieksza-gospodarka,71,0,1840199.html).<br />
<br />
Teraz słówko o czasach współczesnych. Zaprzyjaźniając się z Chińczykami,
nie zapominajmy o słowiańskich korzeniach Polski i o naszym genetycznym
pokrewieństwie z Węgrami. Przyjmijmy również do wiadomości, że ślady
wielkiej wędrówki Słowian prowadzą w kierunku Rosji, Indii, Persji i
Azji Środkowej, aczkolwiek są też teorie, które głoszą, że Słowianie
pochodzą z Polski, Ukrainy, Bałkanów lub ziem bałtyckich[3]. Budujmy
więc pozytywne relacje z Republiką Indii, Islamską Republiką Iranu,
krajami Europy Wschodniej, Środkowo-Wschodniej, Południowo-Wschodniej
oraz Azji Środkowej. No dobra, z niektórych państw możemy zrezygnować ze
względu na obawę przed islamizmem i banderyzmem. Ale trzymajmy się
Wschodu, bo prognozy dla Zachodu (ekonomiczne, demograficzne, społeczne i
kulturowe) nie są zbyt zachęcające. Chyba że chcemy zgnić razem z
Okcydentem. Wtedy spoko. Gnijmy, kiśnijmy i kwaśniejmy. Czyńmy to przy
dźwiękach utworu “Death of the West” - “Śmierć Zachodu” brytyjskiego
zespołu Death in June [YouTube, watch?v=JDBSEmTXJNs].<br />
<br />
<br />
<b>Antysyjonizm czy antysemityzm?</b><br />
<br />
Jak już napisałam, nie popieram represjonowania ludzi za pochodzenie
etniczne. Zdaje się, że Mieczysław Moczar był nie tylko antysyjonistą,
ale również antysemitą. Skoro tak, to zdecydowanie potępiam jego
uprzedzenie wobec Żydów. Podpisuję się pod słowami Władysława Gomułki:
“Partia nasza przeciwstawia się z całą stanowczością wszelkim zjawiskom,
które noszą cechy antysemityzmu. Syjonizm zwalczamy jako program
polityczny, jako nacjonalizm żydowski, i to jest słuszne. Nie ma to nic
wspólnego z antysemityzmem. Antysemityzm ma miejsce wówczas, jeśli ktoś
występuje przeciwko Żydom dlatego, że są Żydami” [zobacz: “Władysław
Gomułka - Antysyjonizm”, YouTube, watch?v=livaHrj2kg4]. Każdy prawy
człowiek, niezależnie od narodowości, wyznania czy koloru skóry,
zasługuje na godne traktowanie. Gdybym żyła w roku 1968 i spotkała kogoś
prześladowanego wyłącznie za żydowskość, na pewno stanęłabym w jego
obronie. Nie ma usprawiedliwienia dla rasizmu, szowinizmu, etnocentryzmu
ani ksenofobii. Antysemityzm jest takim samym złem jak antypolonizm.<br />
<br />
Natomiast antysyjonizm - rozumiany jako przeciwstawianie się pewnej
doktrynie, zwłaszcza w jej aspektach zagrażających polskiej racji stanu -
to zupełnie inna bajka. Syjonizm jest rodzajem nacjonalizmu, a tak się
składa, że w Polsce tylko polski nacjonalizm może być zgodny z interesem
państwa i społeczeństwa. Do innych nacjonalizmów (np. żydowskiego,
ukraińskiego, białoruskiego, rosyjskiego, niemieckiego, no i śląskiego,
jeśli uznamy Ślązaków za odrębny naród) należy podchodzić z dużą
ostrożnością. Powyższe refleksje można również odnieść do islamu i
islamizmu. Pierwszy z tych fenomenów jest religią monoteistyczną, drugi -
niebezpieczną ideologią. Szanuję islam, odrzucam islamizm. Nie boję się
muzułmanów, boję się dżihadystów. Pamiętajmy: nie każdy Żyd jest
syjonistą, tak jak nie każdy Polak jest sympatykiem Młodzieży
Wszechpolskiej (czy Wiktor Natanson, kombatant NSZ, to syjonista? W
żadnym wypadku!). Nie każdy wyznawca islamu jest islamistą, tak jak nie
każdy Francuz jest wyborcą Frontu Narodowego (czy Haifa Wehbe, Malala
Yousafzai i Ameerah al-Taweel to islamistki? Ani trochę!). Bądźmy
roztropni, rozróżniajmy zjawiska. <br />
<br />
<br />
<b>Bez przebaczenia</b><br />
<br />
Gwoli jasności. Ktoś, kto zjadł obiad w restauracji, musi zapłacić
rachunek, bez względu na wymówki. Tak samo jest z popełnionymi
bestialstwami. Każda osoba, która dopuściła się zbrodni, musi za nią
zapłacić, czy jej się to podoba, czy nie. Pewne uniwersalne zasady
powinny obowiązywać. Nad czym tutaj debatować? Samo nawrócenie, rzecz
subiektywna i abstrakcyjna, to trochę za mało. Potrzeba konkretnej -
obiektywnej, zewnętrznej, arbitralnej - kary. Niestety, Mikołaj Diomko
uniknął odpowiedzialności za swoje barbarzyństwa z lat 1945-1948. I to
było złe, nawet pomimo faktu, że miał on również jasne karty w swoim
życiorysie. Żaden bandyta nie może pozostawać bezkarny. Dotyczy to także
tego delikwenta, który po pewnym czasie zmienił swoje podejście do
życia.<br />
<br />
Druga szansa - TAK, ale nie wolno jej utożsamiać z ominięciem wymiaru
sprawiedliwości. Nie ma równych i równiejszych. Wszyscy podlegają takim
samym zasadom. Tym, co przemawia na niekorzyść “Mietka”, jest ciężar
gatunkowy i nieodwracalność jego przewinień (znaczenia i wartości jego
ofiar, Żołnierzy Wyklętych, nawet nie trzeba tłumaczyć. Polskim
Bohaterom należy się szczególny szacunek, co nie zmienia faktu, że
wszyscy prawi ludzie zasługują na ochronę przed śmiercią, cierpieniem,
upokorzeniem i niesprawiedliwością). Zabójcą i sprawcą tortur jest się
do końca życia. Można to porównać do śladów krwi na ciele Balladyny i
Lady Makbet. Żadna z tych postaci literackich nie zdołała się pozbyć
wstydliwego piętna, chociaż żyła jeszcze długo po popełnieniu czynu,
który owym piętnem zaowocował. Niektórych błędów nie można wybaczyć ani
zapomnieć. <br />
<br />
Mieczysław Moczar był komunistycznym zbrodniarzem. Ale po roku 1956
przyjął postawę korzystną dla naszej Ojczyzny (walka z syjonizmem i
antypolonizmem, ukryta nienawiść do ZSRR, popieranie rehabilitacji
działaczy Polskiego Państwa Podziemnego). Mykoła Demko, choć mocno
zhańbiony i skompromitowany, pozytywnie wyróżniał się na tle innych
pezetpeerowców. A na tle pozostałych ubeków był wręcz ewenementem.
Większość funkcjonariuszy bezpieki nigdy się nie opamiętała. On się
opamiętał. Nazywanie Diomki “patriotą” byłoby przesadą i obrazą dla
prawdziwych patriotów, takich jak jego ofiary, np. Stanisław Sojczyński
“Warszyc” (żołnierz WP, SZP, ZWZ, AK i KWP odznaczony Krzyżem Srebrnym
Orderu Virtuti Militari). Myślę, że powinniśmy pozostać przy
sformułowaniu “komunista z odchyleniem prawicowo-nacjonalistycznym”.
Jest ono adekwatne i wystarczające. Można też używać stworzonego przeze
mnie żartobliwego określenia “przyczajony komunista, ukryty narodowiec”.<br />
<br />
<br />
<b>STOP przesadyzmowi!</b><br />
<br />
Rozmawiając o ofiarach Moczara, warto uwzględniać osoby pokrzywdzone
wskutek kampanii antysyjonistycznej, która przerodziła się w kampanię
antysemicką. Nie ma nic złego w przeciwstawianiu się syjonizmowi, tym
bardziej, że wielu stalinowskich prominentów - zdrajców, sadystów i
morderców - faktycznie miało związki z ruchem syjonistycznym. Chodzi
tylko o to, żeby niechęć do określonej ideologii nie prowadziła do
dyskryminacji grupy etnicznej czy religijnej kojarzonej z tą ideologią.
Wszystkie rasy, narodowości, wyznania i kultury są równe, ale nie
wszystkie doktryny są pożyteczne dla Polski. Obce nacjonalizmy,
imperializmy, ekstremizmy i fundamentalizmy z definicji nie mogą
przynosić nam korzyści, dlatego trzeba być wobec nich czujnym. Do
zagrożeń, których nie wolno lekceważyć, należą m.in. syjonizm, islamizm i
banderyzm. Uważajmy, komu udzielamy wsparcia/poparcia, np. w związku z
konfliktami w Syrii i na Ukrainie.<br />
<br />
Towarzysz “Mietek“ przekroczył pewną granicę. Swoim nadmiernym
radykalizmem i skłonnością do uogólnień skrzywdził wielu ludzi, którzy
nie byli ani syjonistami, ani stalinowcami. Było to podłe, bulwersujące,
nieetyczne, godne jednoznacznego potępienia. Ale on chyba nie potrafił
inaczej (miał źle ukształtowany charakter). Jeśli bycie dobrym
człowiekiem i wzorowym Polakiem jest talentem, to on był tego talentu
zwyczajnie pozbawiony. Wprawdzie starał się nauczyć człowieczeństwa i
polskości, jednak skutki jego starań pozostawiały wiele do życzenia.
Mikołaj Diomko chciał zwalczać syjonizm w partii i bezpiece, lecz całe
jego przedsięwzięcie zamieniło się w polowanie na czarownice. Wiadomo,
że oprócz prawdziwych czarownic zawsze wpadną w sieć niewinne
“owieczki“. Czy płynie z tego jakiś morał? Chyba tylko taki, że
przesadna generalizacja przynosi więcej szkody niż pożytku. Zanim
podejmiemy jakąś drastyczną decyzję, upewnijmy się, z kim/czym tak
naprawdę mamy do czynienia. Amerykańscy żołnierze w Iraku zapomnieli o
tej zasadzie i zbombardowali własnych kompanów
(Fakty.interia.pl/swiat/news-omylkowe-bombardowanie,nId,794137).<br />
<br />
<br />
<b>Wielka Polska</b><br />
<br />
Mimo wszystko, życie i poglądy Mieczysława Moczara zachęcają polskiego
nacjonalistę do zadawania sobie pytań typu “Co by było, gdyby…?”.
Możecie mnie znienawidzić za te słowa, ale ośmielam się mniemać, że lata
‘60 były jedynym momentem w naszej powojennej historii, kiedy byliśmy
bliscy zbudowania Wielkiej Polski Narodowej. Na pewno nie byliśmy bliżsi
tego celu w latach ‘80 i ‘90 (a co z latami ‘70? O choróbka! Edłord
Dżirek to jakieś nieporozumienie! Z jednej strony - przyzwolenie na to,
żeby Polska stała się kolonią i zakładnikiem Zachodu. Z drugiej - chęć
dopisania do konstytucji PRL artykułu o wieczystym sojuszu z ZSRR. Do
tego kolosalny dług publiczny i słodkie obietnice bez pokrycia. Takiego
zachowania nie powstydziłaby się pewna współczesna partia polityczna.
Dlaczego akurat Edłord musiał wygrać wyścig o fotel I sekretarza KC
PZPR? Zaiste, byli kandydaci lepsi od niego!). Jeszcze jedna uwaga,
naprawdę ostatnia… Zwróćcie uwagę na to, że w “Mietku” Moczarze nie było
ani krzty ukraińskości. Nie mógł on więc być ukraińskim nacjonalistą.
Mykoła Demko hańbił się jako sowiecki kolaborant, a przecież - z racji
ukraińskiego pochodzenia - równie dobrze mógł się hańbić jako
banderowiec. Czyż banderowcy nie przewyższali sowieckich kolaborantów
poziomem okrucieństwa? Nie narzekajmy, zawsze mogło być gorzej.<br />
<br />
Trzeba było (w latach ’60 XX wieku) budować Wielką Polskę w oparciu o
moczarowską frakcję “partyzantów”, a samego przywódcę kontrolować, żeby
nie zrobił jakiegoś głupstwa. W razie problemów można by było odsunąć go
od władzy, np. pod pretekstem konieczności odbycia kary za zbrodnie z
czasów stalinizmu. Jego miejsce zająłby wówczas ktoś młody, rozsądny,
pozbawiony skandalicznej przeszłości (albo ktoś dojrzały o ewidentnie
narodowym światopoglądzie, dajmy na to Bolesław Piasecki, lider
przedwojennego Obozu Narodowo-Radykalnego “Falanga“. Może kiedyś
zostałby on I sekretarzem? Wyobrażacie to sobie?). A frakcja trwałaby
dalej - odnowiona, unowocześniona, oczyszczona z “błędów i wypaczeń”.
Wraz z upływem czasu stawałaby się coraz bardziej nacjonalistyczna i
coraz mniej komunistyczna. Niewykluczone, że w pewnym momencie cała
partia musiałaby zmienić nazwę, gdyż stare miano uległoby
dezaktualizacji. Mówiłabym wówczas: “Gratuluję, towarzysze! Zamach stanu
się udał!“. Widzicie? Mielibyśmy nową Polskę. Z mniejszym długiem
publicznym, bez Okrągłego Stołu, bez Grubej Kreski. Polskę suwerenną,
nienależącą do Unii Europejskiej, niepodlizującą się Zachodowi,
nieuległą wobec Związku Radzieckiego[4]. Cała historia potoczyłaby się
inaczej. Mam tylko nadzieję, że w tej nowej Polsce nie byłoby problemu
łamania praw człowieka. Bo tego nie lubię.<br />
<br />
<br />
<b>Zapora Ogniowa</b><br />
<br />
Jedna rzecz nie przestaje mnie zdumiewać. W latach ’60 na terenie PRL
szeroko promowano polską tożsamość narodową, odwoływano się do wartości
narodowych, podejmowano próby polonizacji socjalizmu, uczono dumy z
polskiej historii [prezentacja historycznych wojsk, w tym uskrzydlonej
husarii, podczas obchodów Tysiąclecia Państwa Polskiego: YouTube,
watch?v=_eGNLf3KUUQ] i zachęcano do lektury najbardziej patriotycznych
dzieł literackich [Władysław Gomułka recytujący “Dziady” Adama
Mickiewicza w marcu 1968 roku: YouTube, watch?v=_868POcalGc]. Potępiano
jednostki wynarodowione, zwalczano syjonizm i antypolonizm, krytykowano
komunistów przybyłych do Polski ze Związku Radzieckiego. Gloryfikowano
heroizm, militaryzm i etos żołnierski (mniejsza z tym, że głównymi
obiektami kultu były bezwstydnie wyidealizowane AL, GL i LWP. Ważne, że o
AK, BCh i zdobywcach Monte Cassino też chętnie wspominano!). Działo się
to dokładnie w tych czasach, kiedy na Zachodzie wciskano ludziom
kosmopolityzm, globalizm, pacyfizm i multikulturalizm. Tendencje, jakie
występowały w Polsce gomułkowsko-moczarowskiej, były całkowicie odmienne
od tych dominujących w świecie euroatlantyckim. Jakkolwiek
kontrowersyjnie to zabrzmi, dziś takim “hipsterem” narodów jest
putinowska Rosja. No i orbanowskie Węgry. <br />
<br />
Gdy Europę Zachodnią i Amerykę Północną pustoszyła rewolta obyczajowa (w
tym zwolennicy pedofilii, tacy jak Daniel Cohn-Bendit, który w latach
‘70 zaczął praktykować i publicznie wychwalać seks z przedszkolakami),
towarzysz “Wiesław” dawał popisy swojego purytanizmu obyczajowego (a był
tak purytański, że czasem się z niego naśmiewano!). Polscy
konserwatyści chętnie powtarzają, że współcześni Polacy nie są aż tak
zdeprawowani jak społeczeństwa Zachodu, np. nie akceptują edukacji
seksualnej typu “B” zakładającej nauczanie czterolatków o masturbacji.
Nacjonaliści zwracają uwagę na to, że w Polsce nie zdarzają się jeszcze
takie konflikty etniczne i religijne, do jakich coraz częściej dochodzi
na Zachodzie. Pytanie: komu lub czemu to zawdzięczamy? Może Władysławowi
Gomułce i Mieczysławowi Moczarowi, którzy w roku 1968 stali na straży
Żelaznej Kurtyny broniącej nas przed złymi wpływami z bloku zachodniego?
Użyłam wyrażenia “Żelazna Kurtyna”, chociaż w tym kontekście lepsze
byłoby określenie “Zapora Ogniowa”. Jak dzisiaj wyglądałaby Polska,
gdyby w latach ‘60 pozwolono Polakom na nieskrępowane kontakty z
Okcydentem? Gdyby dopuszczono do głosu anarchistów, trockistów,
apologetów pedofilii i maniaków Siostry Morfiny? Przypuszczam, że
bylibyśmy drugą Francją albo drugą Szwecją. Oczywiście, w negatywnym
znaczeniu.<br />
<br />
<br />
<b>Natalia Julia Nowak,<br />
lewicowa nacjonalistka</b><br />
<br />
<br />
<b>PS 1.</b> Ciekawy felieton o moczaryzmie, narodowym komunizmie,
frakcji “partyzantów” i Polsce lat 1956-1989:
Nacjonalista.pl/2014/02/17/vonschwarzau-inne-spojrzenie-na-polske-ludowa<br />
<br />
<b>PS 2.</b> Istnieje skinheadowski zespół rockowy nawiązujący do
moczaryzmu, rodzimowierstwa i Zjednoczenia Patriotycznego “Grunwald” (a
także do strasseryzmu, którego NIE akceptuję). Mowa o Sztormie 68
(Facebook.com/sztormowcy68). Grupa posiada w swoim repertuarze wiele
udanych kawałków, np. “Viva la Muerte“, “Strażnicy Ognia“, “Ten kraj
jest nasz”, “Garść dynamitu“. Niestety, ma też utwory żenujące
(“Dziękujemy“), a nawet haniebne (“Wiatr rewolucji“). Można odnieść
wrażenie, że przemawia przez nią Moczar w całej okazałości - ze
wszystkimi zaletami i wadami. Oto co o nieszczęsnej formacji pisze
antifa:
StopNacjonalizmowi.wordpress.com/2015/02/03/sztorm-68-kto-promuje-mode-na-narodowy-komunizm<br />
<br />
<b>PS 3.</b> Niecodzienny wywiad poświęcony Sztormowi 68, Mieczysławowi
Moczarowi, bitwie pod Rąblowem oraz budowaniu porozumienia między lewicą
narodową a patriotyczną prawicą [“Niezaleznylublin.pl: Non Serviam i
Lubelska COOLtura - Sztorm’68”, YouTube, watch?v=xLCjK-9pcu4]. Obaj
rozmówcy są członkami partii Zmiana. <br />
<br />
<b>PS 4. </b>Uczestnicy bitwy pod Rąblowem świętują siedemdziesiątą
rocznicę tego wydarzenia: “MOCZAR WIECZNIE ŻYWY”, YouTube,
watch?v=VdFs7jGfff4<br />
<br />
<b>PS 5. </b>Film “Barwy walki” w reżyserii Jerzego Passendorfera
(1964). Kinowa adaptacja powieści przypisywanej Mieczysławowi Moczarowi
[YouTube, watch?v=Ckk7gubxPGA, watch?v=n04XquDo0pc]. “Przypisywanej” -
bo pezetpeerowski aparatczyk najprawdopodobniej korzystał z usług
ghostwritera.<br />
<br />
<br />
<b>WYJAŚNIENIE</b><br />
<br />
Ktoś nie zrozumiał, o co chodzi w mojej historii alternatywnej? Zatem
spróbuję ją wyjaśnić w kilku/kilkunastu zdaniach… Po upadku stalinizmu,
kiedy władzę w Polsce przejęli Władysław Gomułka “Wiesław” i Mieczysław
Moczar “Mietek“, trzeba było rozbudowywać nacjonalistyczną frakcję
“partyzantów” skupioną wokół tego drugiego polityka. Należało
doprowadzić do tego, żeby Moczar został I sekretarzem KC PZPR (można
było to uczynić po dymisji Gomułki w 1970 roku albo jeszcze wcześniej).
Frakcja “partyzantów”, dzięki szerokim wpływom “Mietka”, powinna była
przeobrazić się w wiodącą siłę Polski Ludowej. Samego Mieczysława
Moczara - teraz już przywódcę PRL - należało po pewnym czasie “wygryźć”,
tj. odsunąć od stanowiska (pretekst: nierozliczone zbrodnie z okresu
stalinizmu i realne zagrożenie dla praw człowieka w Polsce. Wyrok:
12/14/15 lat pozbawienia wolności, jak dla
Fejgina/Różańskiego/Romkowskiego w 1957 roku). Po rozprawieniu się z
“Mietkiem” trzeba było oddać władzę jakiemuś innemu przedstawicielowi
frakcji “partyzantów” (Bolesławowi Piaseckiemu albo komuś młodemu,
czystemu, nieznanemu. Piasecki, niegdysiejszy lider ONR “Falangi“,
mógłby od razu wyjść do ludu w piaskowej koszuli, w granatowych
spodniach, w czarnym krawacie, z oenerowskim znakiem na lewym ramieniu).
Pod wpływem dominujących narodowców Polska Zjednoczona Partia
Robotnicza powinna była coraz bardziej odsuwać się od komunizmu i
zmierzać w stronę socjalnego nacjonalizmu. W roku 1978 należało wziąć
“rozwód” z ZSRR i związać się z Chińską Republiką Ludową (dengizm ma się
tak do maoizmu, jak gomułkowszczyzna do stalinizmu). Chińczycy powinni
byli nam podpowiedzieć, co zrobić z gospodarką, żeby Polska
Rzeczpospolita Ludowa, a raczej Wielka Polska Narodowa lepiej się
rozwijała. Podsumowując: uważam, że na przełomie lat ‘60 i ‘70 XX wieku
możliwy był nacjonalistyczny “zamach stanu” w białych rękawiczkach.
Podmiana elit i zmiana kursu dokonana na zasadzie “uprowadzenia
samolotu”. Wystarczyłoby, żeby odpowiedni ludzie chwycili stery i
skierowali polityczny aeroplan na właściwy tor lotu. Gdyby tak się
stało, żylibyśmy dzisiaj w zupełnie innej Polsce. <br />
<br />
<br />
<b>ANEKS 1.<br />
Niewygodne fakty</b><br />
<br />
Kiedy zaczął się w Polsce oficjalny, państwowy kult Żołnierzy Wyklętych?
Po roku 1989? Za rządów Lecha Kaczyńskiego? A może dopiero w roku 2011?
Nic bardziej mylnego. Oficjalny, państwowy kult Żołnierzy Wyklętych
zaczął się w pierwszej połowie lat ’70 z inicjatywy Wojciecha
Jaruzelskiego*, najlepszego przyjaciela Mieczysława Moczara. Jak podaje
prawicowy portal internetowy wMeritum.pl, “w 1972 roku generał Wojciech
Jaruzelski, ówczesny minister obrony narodowej PRL, powziął decyzję o
pomocy w ustaleniu miejsca ‘pochówku’ generała Nila oraz zaproponował
wystawienie pomnika”
(Wmeritum.pl/pamietaj-abys-nie-prosila-ich-o-laske-general-august-emil-fieldorf-nil).
Warto dodać, że kilka lat później (1977 rok) wszedł do kin jeden z
najsłynniejszych patriotycznych filmów gloryfikujących Armię Krajową -
“Akcja pod Arsenałem” Jana Łomnickiego
(Filmweb.pl/film/Akcja+pod+Arsenałem-1977-3737). W 1983 roku odsłonięto
zaś w Warszawie pomnik Małego Powstańca. Moi Drodzy, to nie są
bezużyteczne ciekawostki, tylko niewygodne fakty, które zmieniają istotę
rzeczy.<br />
<br />
Polecam posłuchać kompozycji “Clubbed to Death” Roba Dougana i po prostu
odłączyć się od Matrixa [“The Matrix Soundtrack - Clubbed To Death
(HD)”, YouTube, watch?v=HUSSKWWg-0c]. Chciałam napisać “połknąć czerwoną
pigułkę“, ale stwierdziłam, że mogłoby to zostać źle zrozumiane. Wielu
współczesnych polityków i działaczy politycznych nie jest zdolnych do
takich gestów patriotyzmu, na jakie było stać niektórych komunistów
rządzących w latach 1956-1989. To duży wstyd dla “wolnej” III
Rzeczypospolitej, a w szczególności dla jednostek pokroju Joanny
Senyszyn, byłej posłanki SLD, która publicznie wyśmiewa/wyśmiewała
podziemie niepodległościowe [“Senyszyn kpi z Żołnierzy Wyklętych!”,
YouTube, watch?v=2r1mfj1XG3w]. Oby Senyszynowa i jej sympatycy przeżyli
podobne nawrócenie, jak Mykoła Demko. Miejmy nadzieję, że opamiętają się
również manipulatorzy pomawiający Polaków o współudział w Holocauście.
Liczmy na to, że ich przemiana dojdzie do skutku zanim umrą ostatni
strażnicy pamięci, tj. ludzie mogący zaświadczyć o bohaterstwie naszego
Narodu. <br />
<br />
* Gdyby ktoś miał wątpliwości: tak, wiem o licznych Polakach, którzy w
latach ’80 XX wieku stracili zdrowie i/lub życie z winy Wojciecha
Jaruzelskiego (stan wojenny: około 100 ofiar śmiertelnych, w tym głośny
przypadek Grzegorza Przemyka). Wiem również o tym, że w roku 1985
Jaruzelski spotkał się z Davidem Rockefellerem, aby pogłębić rozpoczęty
przez Edwarda Gierka proces podporządkowywania Polski Zachodowi
(Historia.uwazamrze.pl/artykul/1146670/pakt-jaruzelski-rockefeller).
Potępiam te aspekty działalności Jaruzela, które przyczyniły się do
ludzkiej tragedii i do przyspieszenia kolonizacji Polski przez świat
euroatlantycki. Ale te poważne przewinienia nie zmieniają faktu, że
ŚlepoWRON zrobił coś dobrego dla upamiętnienia gen. Augusta Emila
Fieldorfa “Nila”, zapewne pod wpływem znajomości z Mieczysławem Moczarem
(zarażenie pewnymi ideami; to normalne wśród przyjaciół). Każdy
przyzwoity Polak powinien to docenić. <br />
<br />
<br />
<b>ANEKS 2.<br />
Czyściec 1956-1989</b><br />
<br />
Po roku 1956 wielu polskich żołnierzy, których w okresie stalinizmu
spotkały szykany, brutalne przesłuchania lub drakońskie wyroki, zostało
zrehabilitowanych/uniewinnionych/uwolnionych i zdążyło jeszcze zrobić
karierę w PRL. Mam tutaj na myśli Stanisława Skalskiego, Kazimierza
Moczarskiego, Kazimierza Leskiego, Wiesława Chrzanowskiego, Władysława
Bartoszewskiego, Stefana Bałuka i Witolda Kieżuna. Z drugiej strony, nie
należy udawać, że w latach 1956-1989 wszystko układało się idealnie.
Ostatni z Żołnierzy Wyklętych, Józef Franczak “Lalek”, zginął 21
października 1963 roku w potyczce z ZOMO. Miało to miejsce w siódmą
rocznicę dojścia Gomułki do władzy. Przypadek? Nie sądzę… “Polowanie” na
partyzanta zorganizowała Służba Bezpieczeństwa podlegająca Ministerstwu
Spraw Wewnętrznych
(PolskaTimes.pl/artykul/3767323,narodowy-dzien-zolnierzy-wykletych-wspominamy-jozefa-franczaka-ps-lalek-zolnierze-wykleci,id,t.html).
W tamtym czasie szefem MSW nie był jednak Mieczysław Moczar, tylko jego
poprzednik, Władysław Wicha. Weźmy również pod uwagę takie podłości,
jak inwigilowanie byłych więźniów stalinowskich czy utrudnianie życia
dzieciom Żołnierzy Wyklętych.<br />
<br />
Sytuacja, jaka panowała po odwilży gomułkowskiej, nie była ani piekłem,
ani niebem. Zupełnie jak III RP. Ale wtedy przynajmniej mieliśmy
szlachetną akcję odkłamywania polsko-żydowskiej historii (patrz: film
dokumentalny “Sprawiedliwi” Janusza Kidawy). Dziś mamy nieszlachetną
akcję upadlania Polski poprzez kręcenie szkodliwych produkcji typu “Ida”
Pawła Pawlikowskiego. Jeśli w naszym Kraju istnieje neomoczaryzm, to
jest on odpowiedzią na neostalinizm. To taka samospełniająca się
przepowiednia. Świt żywych ubeków (duch Moczara kontra duchy
“Żydokomuny“). Odnowienie cyklu dziejów w myśl filozofii Orientu. Idy
marcowe, o których pisałam w artykule “Nie mów fałszywego świadectwa
przeciw Narodowi Polskiemu!”. <br />
<br />
<br />
<b>ANEKS 3.<br />
Żydzi i syjoniści w UB</b><br />
<br />
Co trzeba wiedzieć o Żydach i syjonistach, którzy pracowali w
stalinowskim Urzędzie Bezpieczeństwa i Ministerstwie Bezpieczeństwa
Publicznego? Julia Brystygierowa była wdową po działaczu syjonistycznym
Natanie Brystygierze, Józef Światło należał w młodości do
syjonistycznego stowarzyszenia Gordonia, Salomon Morel w latach ’90
przeprowadził się do Izraela, Józef Różański wywodził się z
syjonistycznej rodziny, jego ojciec był redaktorem naczelnym gazety
“Hajnt”, a on sam publikował w piśmie “Fołks-Jugend”, odwiedził
Palestynę oraz udzielał się w organizacjach typu Żydowska Młodzież
Demokratyczna czy Centralne Biuro Żydowskie KPP
(Mbp_x.republika.pl/html/rozanski.htm,
Jhi.pl/psj/Rozanski_%28wlasc_Goldberg%29_Jozef). Przykładów
ubeków-syjonistów na pewno jest więcej. Trzeba to dokładnie zbadać.<br />
<br />
Ciekawostka: w latach 1944-1954 aż 37% najwyżej postawionych pracowników
Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego mogło się pochwalić żydowskimi
korzeniami. W jednostkach terenowych, czyli na tym szczeblu władzy, na
którym działał antysyjonista/antysemita Mieczysław Moczar, było to 13,7%
decydentów. Wypada wspomnieć, że w tamtym okresie Żydzi i Polacy
żydowskiego pochodzenia stanowili niecałe 1% polskiej populacji. Dane
dotyczące odsetka Żydów w kierownictwie MBP/UB zaczerpnęłam z e-booka
“Aparat bezpieczeństwa w Polsce. Kadra kierownicza. Tom I. 1944-1956”
pod redakcją naukową dra hab. Krzysztofa Szwagrzyka
(Ipn.gov.pl/__data/assets/pdf_file/0015/105432/Aparat_kadra_kier_tom-I.pdf).
Informacje, które przywołałam, znajdują się na stronie 63.<br />
<br />
Jeśli chodzi o najbardziej znanych i wpływowych ludzi mających coś
wspólnego z ubecją, obozami pracy i/lub mordami sądowymi, to oni wszyscy
wywodzili się ze środowisk żydowskich. Jakub Berman, Julia
Brystygierowa, Józef Czaplicki, Anatol Fejgin, Adam Humer, Stefan
Michnik, Mieczysław Mietkowski, Salomon Morel, Roman Romkowski, Józef
Różański, Józef Światło, Helena Wolińska… Można dopisać do tej listy
również innych zbrodniarzy, mniej sławetnych. Wyjątkiem od tej reguły
był minister Stanisław Radkiewicz, jednak znawcy tematu opisują go jako
figuranta nieposiadającego realnego wpływu na władzę. Mimo wszystko, 37%
Żydów-szefów w centrali MBP i 13,7% Żydów-szefów w jednostkach
terenowych to NIE była większość.<br />
<br />
Owszem, występował tam fenomen nadreprezentacji mniejszości
(narodowej/etnicznej) w stosunku do struktury społecznej. Tak to już
jest w socjologii, że mniejszości mogą być “nadreprezentowane” lub
“niedoreprezentowane”. W tym przypadku zachodziło zjawisko
nadreprezentacji. Ale pogląd, że połowa, większość albo cała grupa
dyrektorów/wicedyrektorów bezpieki wyróżniała się żydowskim
pochodzeniem, to stereotyp bardzo odległy od rzeczywistości. Nie była to
połowa, nie była to większość, nie była to cała grupa. No, chyba że
mówimy o najściślejszej elicie i najbardziej niesławnych katach (tych,
których wymieniłam wcześniej). Wtedy faktycznie możemy się posługiwać
słówkiem “większość”.<br />
<br />
Warto wiedzieć, że niektórzy znani Polacy, bezpośrednio lub pośrednio
skrzywdzeni przez stalinowców, otwarcie mówili o tym, iż ich
krzywdziciele byli Żydami. Łatwo udowodnić, że takie oświadczenia
składali gen. Stanisław Skalski i Maria Fieldorf, córka gen. Augusta
Emila Fieldorfa “Nila”. Obejrzyjcie filmiki: “Generał Stanisław Skalski o
UB i propagandzie GW”, YouTube, watch?v=Y_ZDO6IRtI8 i “Po Zagładzie -
Żydzi w bezpiece (Maria Fieldorf i prof. Marek Jan Chodakiewicz)”,
YouTube, watch?v=5t__JmSZmYM. Uwaga! W pierwszym z przywołanych
materiałów pojawiają się obraźliwe sformułowania (“parch żydowski“,
“polska swołocz“), których NIE aprobuję, chociaż mam świadomość, do kogo
się odnoszą i kto jest ich autorem! Czerwonych bandytów jak najbardziej
można krytykować, ale pejoratywne epitety powinny nawiązywać do ich
niskiego poziomu moralnego, nie zaś do narodowości czy etniczności.
Złych ludzi należy rugać za postępowanie, a nie za przynależność do
określonej nacji bądź rasy.<br />
<br />
<br />
<b>PRZYPISY</b><br />
<br />
[1] Kto i gdzie promuje pogląd, że walka z antypolską propagandą jest
nawiązaniem do marca ’68? Po raz pierwszy zetknęłam się z taką opinią w
materiale video “Debata: Polacy i Żydzi. Mit dobrego sąsiedztwa”
[YouTube, watch?v=VMbeh7RI54o]. Zdanie takie wygłosiła Helena Datner,
historyk i socjolog, była przewodnicząca Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w
Warszawie. Pani ta jest jedną z trzech autorek kontrowersyjnego listu
otwartego do Komitetu Budowy Pomnika Sprawiedliwych przy Muzeum Historii
Żydów Polskich, który analizowałam w artykule “Nie mów fałszywego
świadectwa przeciw Narodowi Polskiemu!”. Jest ona również córką Szymona
Datnera (uber-Grossa, który twierdził, że Polacy w czasie wojny
zamordowali 250.000 Żydów) i Edwardy Orłowskiej (stalinowskiej posłanki
działającej w latach 1945-1956). Pani Datner słynie z tego, że widzi
antysemityzm tam, gdzie go nie ma. W 2013 roku stwierdziła, że film
“Ida” Pawła Pawlikowskiego jest antysemicki
(Natemat.pl/80843,ida-pelna-antysemickich-stereotypow). Słowa Heleny
Datner o marcu 1968 roku zostały wypowiedziane podczas debaty “Polacy i
Żydzi. Mit dobrego sąsiedztwa” zorganizowanej przez warszawskie
Stowarzyszenie Wszyscy Razem (nie mylić z michałowickim stowarzyszeniem o
tej samej nazwie!). Organizacja ta nie jest organizacją naukową, tylko
polityczną. Zajmuje się zwalczaniem nacjonalizmu i homofobii, potępia
nierówności społeczne, zwołuje “antyfaszystowskie” manifestacje uliczne
(Antynacjonalizm.pl/o-nas). Krótko mówiąc, jest to antifa, która z
naukowym obiektywizmem nie ma zbyt wiele wspólnego. Debata “Polacy i
Żydzi. Mit dobrego sąsiedztwa” była de facto lewicową konferencją z
udziałem trojga (a właściwie czworga - prowadząca też się liczy)
zaangażowanych politycznie/światopoglądowo naukowców i publicystów.
Scenariusz panelu polegał na przytaczaniu argumentów uzasadniających
tezę postawioną w tytule spotkania. Drugi przypadek, w którym natknęłam
się na łączenie obrony dobrego imienia Polski i Polaków z marcem 1968
roku, to wspomniany wcześniej list otwarty do Komitetu Budowy Pomnika
Sprawiedliwych przy MHŻP. Znów Helena Datner, tym razem w towarzystwie
Bożeny Keff i Elżbiety Janickiej. Trzeci przypadek to wirtualne źródła
anglojęzyczne, skądinąd powielające negatywne stereotypy o
“Polakach-antysemitach” (Books.google.pl/books?id=U6KVOsjpP0MC,
Books.google.pl/books?id=oHfhPXlOyZIC,
Books.google.pl/books?id=BfQoxsH9bbwC). Wszystko wskazuje na to, że
Mieczysław Moczar i jego poplecznicy (tudzież ideowi pobratymcy)
naprawdę wypowiedzieli wojnę polakożerczym inkryminacjom. Dlatego
uważam, że porównanie do tego środowiska wcale nie musi być obelgą.
Przeciwnie, może być zaszczytem i powodem do dumy. <br />
<br />
[2] Prof. Antoni Dudek pisze: “Po zakończeniu wojny Moczar został szefem
łódzkiej bezpieki, na którym to stanowisku szybko zdobył złowrogi
rozgłos, którym pobił na głowę swoich odpowiedników w innych
województwach. Głośna stała się zwłaszcza cela nazywana ‘moczarnią’
(komórka o wymiarze metr na metr wypełniona do połowy wodą), w której
‘zmiękczał’ on więźniów, jak i jego zwyczaj zaręczania oficerskim słowem
honoru, że przesłuchiwany zostanie zwolniony po złożeniu prawdziwych
zeznań, co oczywiście nigdy nie następowało“ (źródło: “Agent ‘Mietek’ -
błyskotliwa kariera sowieckiego szpiega Mieczysława Moczara”,
Historia.wp.pl/opage,6,title,Agent-Mietek-blyskotliwa-kariera-sowieckiego-szpiega-Mieczyslawa-Moczara,wid,16513718,wiadomosc.html).
Jan Nowak-Jeziorański przytacza kilka wstrząsających szczegółów: “On
sam osobiście wymyślał metody wydobywania zeznań. (…) Przytoczone z tego
okresu fakty wystarczą, by zaliczyć Moczara obok Józefa Różańskiego do
najbardziej sadystycznych zbrodniarzy bezpieki. W ciągu pierwszych 19
miesięcy jego urzędowania w Łodzi straconych zostało 108 osób, 22 przez
rozstrzelanie, 86 przez powieszenie. Najmłodsza ofiara, kobieta, miała
lat 20. Wyróżnił się Moczar w tym okresie stosowaniem terroru w
sfałszowanym referendum, a później sfałszowanych wyborach. Ze szczególną
zajadłością szef łódzkiego UB zwalczał Kościół ewangelicki. W swoim
prostactwie - w każdym protestancie widział ukrywającego się Niemca”
(źródło: “Barwy Mietka”,
Archiwum.polityka.pl/art/barwy-mietka,389279.html). Nie wolno ignorować
takich potworności. Ale nie można też pozwolić na to, żeby przysłoniły
one resztę prawdy. <br />
<br />
[3] Lektury dla zainteresowanych.<br />
1. Na blogu Czesława Białczyńskiego: “Słowianie pochodzą znad Dunaju i
Wisły oraz znad Donu, Rzwy-Wołgi i Orolu”
(Bialczynski.wordpress.com/slowianie-tradycje-kultura-dzieje/dzieje/slowianie-pochodza-znad-dunaju-i-wisly)<br />
2. Na blogu Czesława Białczyńskiego: “Winicjusz Kossakowski – Słowianie,
znaczy tyle co – ‘pochodzi od Wenedów’”
(Bialczynski.wordpress.com/slowianie-tradycje-kultura-dzieje/dzieje/slowianie-pochodza-znad-dunaju-i-wisly/czy-scytowie-byli-slowianami/winicjusz-kossakowski-slowianie-znaczy-tyle-co-%E2%80%93-%E2%80%9Epochodzi-od-wenedow%E2%80%9D)<br />
3. Na blogu Czesława Białczyńskiego: “Genetyczne odkrycia 2010/2015 –
Nowa Genealogia Słowian i innych ludów Białego Lądu (Europy)”
(Bialczynski.wordpress.com/slowianie-tradycje-kultura-dzieje/dzieje/slowianie-pochodza-znad-dunaju-i-wisly/genetyczne-odkrycia-2010-%E2%80%93-nowa-genealogia-slowian-i-innych-ludow-bialego-ladu-europy)<br />
4. Na blogu Czesława Białczyńskiego: wyniki wyszukiwania słów kluczowych “r1a1 mapa” (Bialczynski.wordpress.com/?s=r1a1+mapa)<br />
5. Wojciech Pastuszka, “Nowe badania genetyczne dawnych mieszkańców
naszych ziem”
(ArcheoWiesci.pl/2014/10/24/nowe-badania-genetyczne-dawnych-mieszkancow-naszych-ziem)<br />
6. Maciek, “Pochodzenie Słowian” (Fronsac.republika.pl/slowianie/pochodzenie.htm)<br />
7. Jacek Jarmoszko, “Polsko-irańskie dziedzictwo językowe, czyli
przyczynki do mitu o sarmackich korzeniach Polaków w świetle badań
językoznawstwa historyczno-porównawczego”
(Kwartjez.amu.edu.pl/teksty/teksty2011_3_7/Jarmoszko.pdf)<br />
<br />
[4] Byłaby to również Polska niepoddająca się Watykanowi - brak
ratyfikowanego konkordatu. Przypadłoby to do gustu zarówno
antyklerykałom (np. zadrużanom, niklotowcom), jak i katolickim
tradycjonalistom (lefebrystom, sedewakantystom itp.). Z moich obserwacji
wynika, że znaczna część polskich narodowców to właśnie
antyklerykałowie i katoliccy tradycjonaliści. Dla zapominalskich: Sobór
Watykański II odbywał się w latach 1962-1965, a więc w czasach, które
nas interesują. Co się tyczy roku 1966, nie byłoby z nim absolutnie
żadnego problemu. Osoby niereligijne uczestniczyłyby w obchodach
Tysiąclecia Państwa Polskiego, a religijne - celebrowałyby Milenium
Chrztu Polski. Dla każdego coś miłego. Może nawet oba wydarzenia byłyby
wspierane przez władze? A teraz zaskakujący fakt z realnego świata. W
1968 roku Komitet Wojewódzki PZPR we Wrocławiu postawił - z własnej
inicjatywy i nieprzymuszonej woli - pomnik papieżowi Janowi XXIII.
Angelo Roncalli był wprawdzie papieżem soborowym, ale przytoczyłam tę
ciekawostkę, żeby pokazać, iż w latach ’60 Polska Zjednoczona Partia
Robotnicza wcale nie była tak antykościelna, jak twierdzą środowiska
prawicowo-katolickie. Decyzja o postawieniu monumentu nieżyjącemu już
wówczas Ojcu Świętemu wynikała z przyczyn innych niż religijne. Jeśli
wierzyć polskojęzycznej Wikipedii, “pomnik stanowi wyraz hołdu
społeczeństwa polskiego dla pierwszego zwierzchnika Kościoła
katolickiego, który uznał prawa Polski do Wrocławia i całych ziem
zachodnich odzyskanych po stuleciach”
(Wikipedia.org/wiki/Pomnik_Papieża_Jana_XXIII_we_Wrocławiu). No i co Wy
na to? Pewnie wytrzeszczacie oczy ze zdumienia!
Natalia Julia Nowakhttp://www.blogger.com/profile/07476661304473409593noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-6323389487013129445.post-3368519763327668902015-10-22T22:41:00.001-07:002015-10-22T22:41:38.938-07:00Nie mów fałszywego świadectwa przeciw Narodowi Polskiemu!<b>Zimna obojętność</b><br />
<br />
O Holocauście mówi się często, że mógłby przybrać mniejsze rozmiary,
gdyby państwa zachodnie, a w szczególności mocarstwa anglosaskie,
podjęły stanowcze kroki w celu powstrzymania niemieckiego ludobójstwa.
Jacek E. Wilczur, twórca artykułu „Nie wszystko dotąd powiedziano o
nieludzkiej bierności wobec zagłady”[1], opisał haniebną postawę władz
Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, które nie reagowały na
dostarczane przez Polaków raporty dotyczące tragedii Żydów. Według
autora, Związek Walki Zbrojnej, przemianowany później na Armię Krajową,
nieustannie przekazywał rządowi emigracyjnemu w Londynie informacje o
zbrodniczych poczynaniach Niemców i ich sojuszników. Komunikaty te –
wraz z prośbami o zbombardowanie torów kolejowych prowadzących do obozów
zagłady – były później dostarczane rządom alianckim.<br />
<br />
Niestety, jedyną odpowiedzią państw sprzymierzonych pozostawała zimna
obojętność. Można przyjąć hipotezę, że zachodni politycy zachowywali
bierną postawę, gdyż nie dowierzali swoim polskim sojusznikom. Jak
jednak wyjaśnić fakt, że podobne raporty, w pełni pokrywające się z
doniesieniami Polaków, opracowywali Szwajcarzy, Szwedzi, Finowie,
Rumuni, Węgrzy i Włosi? Czy rządy wpływowych krajów, zdolne do podjęcia
interwencji w sprawie Holocaustu, uznały, że obserwatorzy z całej Europy
zawiązali spisek i zgodnie snują niestworzone opowieści?<br />
<br />
Takie wytłumaczenie byłoby naiwne, żeby nie powiedzieć: infantylne.
Liczba źródeł, z których płynęły wiadomości dotyczące męczeństwa Żydów, a
także częstotliwość pojawiania się takich komunikatów, sugerują, że
władze USA i Wielkiej Brytanii były doskonale rozeznane w kwestii
nazistowskiego ludobójstwa. Mimo to, nie reagowały. I to jest w tej
historii najstraszniejsze.<br />
<br />
<br />
<b>Zaniedbanie czy zaniechanie?</b><br />
<br />
Jacek E. Wilczur pisze, że wywiad Stanów Zjednoczonych, choć świadomy
rozgrywającej się w Europie tragedii, nie był zbytnio zainteresowany
badaniem tej makabry. Miało to zapewne związek z faktem, że szczegółowy
raport na temat Auschwitz dostarczono mu bardzo późno, a mianowicie w
kwietniu 1944 r. Jest to tym bardziej bulwersujące, że raport, o którym
mowa, zawitał na Zachód ponad pół roku wcześniej. Dostarczyła go tam
Armia Krajowa, licząc na to, że zostanie odpowiednio wykorzystany.
Niestety, dokument leżał „w szufladzie”, nieużywany przez nikogo. Gdy
już trafił do amerykańskiego wywiadu, został po prostu zignorowany. Z
faktów, przywoływanych przez Wilczura, wynika, że Stany Zjednoczone
mogły przyczynić się do ocalenia wielu istnień ludzkich, ale
najzwyczajniej w świecie nie chciały tego zrobić. Dlaczego? Tego pewnie
już nigdy się nie dowiemy.<br />
<br />
Rząd RP na uchodźstwie, zatroskany o los Żydów polskich i europejskich,
zwracał się ze stosownymi apelami nie tylko do zachodnich polityków i
agentur, ale również do opinii publicznej. W krajach anglosaskich masowo
kolportowano publikacje opisujące niemieckie okrucieństwo na ziemiach
polskich. Trafiały one m.in. do agencji prasowych. Wbrew oczekiwaniom,
nie doprowadziły one jednak do mobilizacji społeczeństw przeciwko
hitlerowskiemu ludobójstwu. Świat pozostawał bierny: z obojętności,
znieczulicy, strachu lub niedowierzania.<br />
<br />
Apele do rządów państw alianckich kierowali nie tylko Polacy, lecz także
sami Żydzi. Czynili to niekiedy za pośrednictwem Jana Karskiego,
słynnego emisariusza Delegata Rządu na Kraj[2]. Żydzi wzywali
sprzymierzonych do różnych działań, takich jak choćby zrzucanie druczków
apelujących do sumienia narodu niemieckiego. Wierzyli, że gdyby Niemcy
zostali dobrze poinformowani o poczynaniach władz Trzeciej Rzeszy,
zbuntowaliby się przeciwko barbarzyństwu i zmusiliby nazistów do zmiany
polityki. Ale państwa alianckie nie spełniły tej prośby.<br />
<br />
Dlaczego?! Przecież nie była ona wielka, a jej realizacja nie
kosztowałaby zbyt dużo! Czym kierowały się mocarstwa zachodnie, kiedy
ignorowały błagania płynące ze strony samych mordowanych? Czemu
konsekwentnie odmawiały Żydom pomocy? Czy było to zaniedbanie, czy… akt
złej woli? Wiele wskazuje na to, że to drugie. Według Jacka E. Wilczura,
władze amerykańskie nie tylko nie zrobiły nic, żeby pomóc
prześladowanej populacji, ale również zaostrzyły przepisy dotyczące
przyjmowania uchodźców żydowskich. Zatrzasnęły przed Żydami drzwi do
życia i wolności. Podobnie postąpiły zresztą rządy państw Ameryki
Łacińskiej.<br />
<br />
Jest to wyjątkowo dziwne, zważywszy na fakt, że po zakończeniu wojny
USA, Kanada i kraje południowoamerykańskie ochoczo ugościły wielu
Niemców i proniemieckich kolaborantów, którym w Europie groziły surowe
kary za zbrodnie wojenne. Co to miało znaczyć? Po czyjej stronie, tak
naprawdę, byli alianci? Dlaczego dzisiaj Amerykanie przodują w
upamiętnianiu ofiar Shoah? Nie wiem, nie rozumiem.<br />
<br />
<br />
<b>Zrzucanie winy</b><br />
<br />
Podtrzymywaniu dobrego wizerunku i samopoczucia Amerykanów, Brytyjczyków
oraz innych narodów zachodnich sprzyja popularny ostatnio pogląd,
zgodnie z którym to Polacy wykazali się obojętnością, która w
konsekwencji doprowadziła do zagłady milionów ludzkich istnień. Pogląd
ten wyrażany jest w wielu formach: można go znaleźć w opracowaniach
naukowych, materiałach prasowych, wypowiedziach osób publicznych etc.
Ogromny wpływ na zachodnią (ale i polską!) opinię publiczną mają również
filmy fabularne ukazujące Polaków jako ludzi, którzy dopuścili się
poważnych zaniedbań lub wręcz byli skłonni pośrednio/bezpośrednio
współpracować z Niemcami. Dość wspomnieć o produkcjach: „W ciemności”
Agnieszki Holland (2011), „Pokłosie” Władysława Pasikowskiego (2012) i
„Ida” Pawła Pawlikowskiego (2013).<br />
<br />
Faktem jest, że w Polsce trafiali się ludzie, którzy np. odmawiali Żydom
schronienia, żądali od nich pieniędzy za pomoc albo wskazywali
hitlerowcom żydowskie kryjówki. Uważam jednak, że w ostatnich latach
mówi się o nich zbyt często, co wywołuje wrażenie, iż takie postawy były
w Polsce normą. Z mojego punktu widzenia jest to działanie krzywdzące
zarówno dla Polaków, jak i dla cudzoziemców, którzy zostają wprowadzeni w
błąd, tzn. poddani manipulacji polegającej na otrzymaniu niepełnych
wiadomości.<br />
<br />
Manipulacja taka powoduje, że ofiara zostaje odpowiednio ukierunkowana
poprzez zgłębienie tylko jednej strony problemu. I to strony będącej
bardziej wyjątkiem niż regułą. Równie dobrze można by pokazać dziecku
albinosów z Afryki Środkowej, nie informując go o fakcie, że
przytłaczająca większość mieszkańców tej części świata jest czarnoskóra.
Takie dziecko żyłoby odtąd w przekonaniu, że ludność środkowoafrykańska
cechuje się białym kolorem skóry.<br />
<br />
Nie ma mojej zgody na insynuacje, zgodnie z którymi w okupowanej Polsce
powszechną praktyką było kolaborowanie z Niemcami i/lub mordowanie Żydów
z własnej inicjatywy podszytej poczuciem bezkarności. Niestety, tego
typu kalumnie powoli stają się normą. Ich krzewiciele nie działają już
wyłącznie za granicą. Coraz częściej wyrażają swoje poglądy tutaj, nad
Wisłą, dając Narodowi Polskiemu do zrozumienia, że czują się silni i
bezkarni. Przykłady takich wypowiedzi - wraz z próbą polemiki -
prezentuję poniżej. To od nas, Polaków, zależy, czy podejmiemy walkę z
takimi nadużyciami, czy zignorujemy problem, godząc się na zohydzanie
naszego wizerunku (w oczach świata, przyszłych pokoleń i nas samych).<br />
<br />
<br />
<b>Rewelacje Całej</b><br />
<br />
Zwolenniczką poglądu, według którego Polacy w czasie II wojny światowej
pozwolili sobie na obojętność graniczącą ze znieczulicą, a nawet
przyzwoleniem na zło, jest Alina Cała, pracownica Żydowskiego Instytutu
Historycznego. Ośmielę się omówić wywiad, jakiego Cała udzieliła
Piotrowi Zychowiczowi, redaktorowi dziennika „Rzeczpospolita”[3].
Skoncentruję się na fragmentach, w których przedstawicielka ŻIH
przypisuje Polakom śmiertelną w skutkach bierność.<br />
<br />
Zdaniem Całej, Polacy już przed wojną byli zdecydowanymi antysemitami,
czego przejawami były antyżydowskie wypowiedzi obecne w przestrzeni
publicznej oraz ksenofobiczne rozruchy prowadzące do ludzkiej śmierci.
Rozmówczyni Zychowicza jest przekonana, że Kościół rzymskokatolicki i
aktywiści Narodowej Demokracji wychowywali Polaków w duchu niechęci do
Żydów. Zaowocowało to tym, iż podczas wojny Polacy nie byli pewni, czy
pomaganie Żydom jest słuszne z moralnego punktu widzenia.<br />
<br />
Cała wie, że w czasie niemieckiej okupacji ukrywanie Żydów było
zagrożone karą śmierci. Przypomina jednak, że za pomaganie działaczom
ruchu oporu również można było zostać zabitym, a mimo to Polacy
nierzadko decydowali się na takie ryzyko. Pracownica Żydowskiego
Instytutu Historycznego uważa, że Polacy chętniej pomagali konspiratorom
niż Żydom, ponieważ nie wiązało się to z rozterkami moralnymi. Twierdzi
też, że mieszkańcy polskich wsi, świadomi stosowania przez Niemców
odpowiedzialności zbiorowej, częściej podejmowali ryzyko związane ze
sprzyjaniem partyzantom niż ludności żydowskiej. Łatwiej przychodziło im
narażanie się dla innych Polaków niż dla Żydów[4].<br />
<br />
Alina Cała nie ma wątpliwości co do tego, że eksterminacja Żydów byłaby
znacznie utrudniona, gdyby ludność cywilna masowo przeciwstawiała się
takim poczynaniom. „Nie da się wymordować 3 milionów ludzi bez bierności
społeczeństwa” – przekonuje przedstawicielka ŻIH. Kiedy Zychowicz[5]
zadaje pytanie „To za śmierć ilu Żydów są według pani odpowiedzialni
Polacy?”, jego rozmówczyni odpowiada: „W pewnym sensie za śmierć
wszystkich – 3 milionów. Bo ludzie ci zostali skoncentrowani w gettach,
wywiezieni do obozów i wymordowani przy bierności polskich sąsiadów”.<br />
<br />
Jak widać, kobieta stawia znak równości między uciśnioną ludnością
polską a bezwzględnym hitlerowskim najeźdźcą. Myślę, że bardziej
uzasadnione byłoby stawianie Polaków w jednym szeregu z Żydami, albowiem
obie nacje były ofiarami wojny (tzn. ofiarami tego samego, niemieckiego
agresora). Gdy się czyta wypowiedzi Aliny Całej, odnosi się wrażenie,
że Holocaust rozgrywał się w warunkach pokoju i liberalnej demokracji.
Pracownica Żydowskiego Instytutu Historycznego opisuje okupację w taki
sposób, jakby Polacy - rozumiani jako społeczeństwo obywatelskie - nadal
byli wówczas suwerenem i posiadali realny wpływ na poczynania władz.<br />
<br />
Kto zna historię, ten wie, że ówczesna sytuacja wyglądała zupełnie
inaczej. Naród Polski, podbity przez szowinistów z Zachodu, był
niewolnikiem na własnym terenie. Co, zdaniem Całej, mieli robić
ubezwłasnowolnieni i sterroryzowani Polacy? Pisać petycje do Adolfa
Hitlera? Urządzać strajki i przypinać sobie oporniki? A może organizować
demonstracje uliczne z takimi atrakcjami, jak palenie flag/opon/kukieł
czy wznoszenie antyfaszystowskich transparentów? Nie bądźmy śmieszni…<br />
<br />
Według przedstawicielki ŻIH, odpowiedzialność za zagładę milionów Żydów
ponoszą, oprócz Niemców i Polaków, również inne nacje. W całej Europie
istniał bowiem antysemityzm, który doprowadził do tego, że w godzinie
próby europejskie społeczeństwa okazały się niedostatecznie
zainteresowane ratowaniem swoich żydowskich bliźnich. Idąc tym tropem
rozumowania, można uznać, że Holocaust był tylko wierzchołkiem góry
lodowej, kulminacją wielowiekowej nienawiści do Żydów podsycanej przez
różne ośrodki (z Kościołem na czele).<br />
<br />
Warto tutaj przypomnieć pewien istotny szczegół. Drobiazg ten został
opisany przez Adama Nawrockiego, twórcę artykułu “Polin – przybrana
ojczyzna Izraela”[6]. Autor materiału nie zaprzecza, że Stary Kontynent,
w tym Polska, przez stulecia zmagał się z problemem antysemityzmu. Sęk w
tym, że o ile w większości państw europejskich niechęć do Żydów brała
się z czystego rasizmu, o tyle w Polsce wynikała ona głównie z przyczyn
społeczno-ekonomicznych. Polacy nie gardzili Żydami jako grupą etniczną.
Obawiali się tylko ich odmienności religijnej i kulturowej.<br />
<br />
Wszystko to powodowało, że Żydzi, którzy w Europie doświadczali
brutalnych prześladowań, szukali ratunku właśnie w Polsce. Pewien
XVI-wieczny rabin stwierdził nawet: “Jeśliby Bóg nie dał Żydom Polski
jako schronienia, los Izraela byłby rzeczywiście nie do zniesienia”.
Polacy nie są tak antysemiccy, jak utrzymuje Alina Cała. Spójrzmy
zresztą na współczesność. To ciekawe, że w “antysemickim” kraju postawa
antyżydowska jest powszechnie piętnowana, a wszelkie zbrodnie na Żydach -
uznawane za obce lokalnej kulturze. Stąd solidarny sprzeciw Polaków
wobec pomówień o współudział w Holocauście. <br />
<br />
<br />
<b>Rewelacje Grossa</b><br />
<br />
Wróćmy jednak do tematu II wojny światowej. Jan Tomasz Gross,
polsko-amerykański socjolog i historyk żydowskiego pochodzenia,
namiętnie propaguje opinię, że Polacy dopuścili się rażących zaniedbań, a
nawet ułatwili Niemcom zadanie poprzez otwartą współpracę lub
„rozprawienie się” z niedobitkami ocalałymi z Holocaustu. Autor ten
zawarł swoje tezy w kontrowersyjnych książkach „Sąsiedzi” (2000),
„Strach” (2006) i „Złote żniwa” (2011). Przedstawił także swój punkt
widzenia podczas wielu wystąpień publicznych.<br />
<br />
W trakcie jednego z takich wystąpień[7] Gross oznajmił: „W obrębie
tradycji judeochrześcijańskiej przemoc obliguje ludzi i instytucje,
które są jej świadkami, do zaangażowania, a konkretnie do tego, żeby się
jej przeciwstawić. Każdy człowiek znajdujący się w obrębie
oddziaływania przemocy podlega takiemu zobowiązaniu i po to, aby się nie
angażować, powinien podjąć stosowną decyzję. Innymi słowy bycie 'obok',
niezainteresowanym, niezaangażowanym w stosunku do Zagłady, to postawa
wymagająca uzasadnienia, z której trzeba się wytłumaczyć odpowiadając na
pytania, które każdy sobie stawia we własnym sumieniu. (…) W Polsce,
gdzie podczas okupacji hitlerowskiej wszyscy wiedzieli o losie Żydów,
pytanie 'Co zrobiłeś, aby im pomóc' jest dopuszczalne w odniesieniu do
każdej osoby oraz instytucji, które wówczas były na miejscu”.<br />
<br />
Słowa te sugerują, że wszyscy zdrowi Polacy, którzy żyli w czasie II
wojny światowej i nie byli wówczas zbyt młodzi, mieli obowiązek ratować
Żydów na miarę swoich możliwości. Zdaniem Grossa, każdy, kto nie podjął
się dzieła pomocy narodowi żydowskiemu, powinien zostać pociągnięty do
odpowiedzialności moralnej. Tok myślenia Jana Tomasza Grossa jest
zbieżny z tokiem myślenia Aliny Całej. Socjolog-historyk również wydaje
się wierzyć, że gdyby polska ludność cywilna zbuntowała się przeciwko
eksterminacji Żydów, to skala Holocaustu byłaby znacznie mniejsza. Jest
także przekonany, że Polacy nierzadko wykazywali się złą wolą i
świadomie przykładali rękę do zwiększenia rozmiarów tragedii
(“ułatwiacze Zagłady“ - oto użyte przez niego sformułowanie. Dostrzegam w
tym frazeologizmie analogię do “podżegaczy wojennych“).<br />
<br />
Z poglądami Jana Tomasza Grossa nie zgodził się Grzegorz Berendt,
przedstawiciel Instytutu Pamięci Narodowej, który powiedział: „Sytuacje,
które opisujemy, w żadnym wypadku nie mogą stanowić egzemplifikacji
zachowań społeczeństwa, ponieważ nie wiemy, jakiej części społeczności
one dotyczą”. Berendt zarzucił Grossowi nadmierną generalizację,
krzywdzącą dla Polaków i niepopartą danymi statystycznymi. Zauważył, że
Gross wyciąga ogólne wnioski, opierając się na pojedynczych przypadkach.
Ciekawostka: konfabulacje socjologa-historyka zdemaskował już
kilka/kilkanaście lat temu Jerzy Robert Nowak w książkach “100 kłamstw
J.T. Grossa o żydowskich sąsiadach i Jedwabnem” (2001), “Nowe kłamstwa
J.T. Grossa” (2006) i “Fałsze i przemilczenia Grossa” (2011). Pan JRN
“mocno zmasakrował” antypolskiego paszkwilanta.<br />
<br />
Moje zdanie na temat autora “Sąsiadów” jest jednoznaczne. Bez względu na
to, czy Gross popełnia błędy metodologiczne, czy umyślnie manipuluje
odbiorcami, jego działalność przynosi Polakom szkodę. Mężczyzna zmusza
cały Naród, żeby czuł się odpowiedzialny za czyny garstki
odszczepieńców: kolaborantów, szmalcowników, pospolitych bandytów itp.
Chce, aby wszyscy Polacy, niezależnie od daty urodzenia, nosili w sercu
wyolbrzymione poczucie winy. Najmniej miłosierdzia okazuje pokoleniu
pamiętającemu wojnę (sam jej nie pamięta, gdyż urodził się w roku 1947).
Jest gotów potępić każdego Polaka, który nie przyłączył się do akcji
ratowania Żydów. Nawet tego, który - jako zwykły, bezbronny cywil - nie
był w stanie nic zrobić. A także tego, który zajmował się czymś innym,
np. strzelaniem do Sowietów.<br />
<br />
Wyobraźmy sobie taką scenę: czasy współczesne, uroczystość
upamiętniająca wydarzenia II wojny światowej. Do mikrofonu podchodzi
szacowny kombatant i zaczyna opowiadać o swoich żołnierskich przygodach,
w tym o walce z dwoma okupantami. Mówi o obronie Ojczyzny, o ranach i
bólu, o tęsknocie za domem, o bitwach i potyczkach. Ludzie siedzą na
widowni, uważnie słuchając jego wspomnień. Nagle wstaje z krzesła Jan
Tomasz Gross i z oburzeniem krzyczy: “A dlaczego, dziadku, nie pomagałeś
Żydom?! Dlaczego patrzyłeś bezczynnie na Zagładę?! Jesteś zbrodniarzem!
Masz krew na rękach! Nigdy się z tego nie wykaraskasz! Hańba tobie, i
żonie twojej, i dzieciom twoim, i całemu bydłu twojemu!”. No dobra,
bądźmy poważni… Gross nie bierze pod uwagę ryzyka, że gdyby w Polsce
wybuchło powstanie przeciwko Shoah, Niemcy mogliby je krwawo stłumić,
doprowadzając do śmierci zarówno Polaków, jak i Żydów.<br />
<br />
Najgorsze jest to, że socjolog-historyk promuje swoje tezy za granicą. W
ten sposób zaszczepia cudzoziemcom wypaczony obraz Narodu Polskiego
(krzywdząc jednocześnie ich samych. Poddawanie bliźnich “praniu mózgu“
jest nieetyczne, albowiem nikt nie lubi być wodzony za nos). Przeraża
mnie fakt, że propaganda w stylu Grossa i jego stronników jest też
rozpowszechniana w samym Izraelu. Efekty antypolskiej nagonki można
“podziwiać” w filmiku “Co Żydzi myślą o Polakach? Kogo obwiniają za
Holokaust? Napisy PL” (YouTube, watch?v=Sqj2ZQhB_ZU). To straszne, że
niektórzy przedstawiciele narodu, który tak wiele wycierpiał w czasie II
wojny światowej, uwierzyli, iż za martyrologię ich rodaków odpowiadają
Polacy. Chciałabym tym ludziom wytłumaczyć, że prawda historyczna różni
się od tego, co głoszą nieprzychylne Polsce instytucje. Żal i gniew
Izraelczyków są uzasadnione, ale należałoby je przenieść na właściwych
sprawców Holocaustu, czyli na Niemców. <br />
<br />
Ilu Żydów, w mniemaniu Jana Tomasza Grossa, straciło życie z winy
Polaków? Bogusław Wolniewicz[8] pisze, że kontrowersyjny autor sam nie
potrafi się zdecydować. Kiedyś podawał liczbę 200 tysięcy. Potem zmienił
zdanie i zredukował ją do - bagatela - kilkudziesięciu tysięcy.
Wycofanie się przez Grossa z postawionej tezy było jednak ciszą przed
burzą, albowiem wkrótce pojawił się Paweł Śpiewak, który zaproponował
liczbę 120 tysięcy. To wcale nie jest tak dużo, jeśli wziąć pod uwagę
fakt, że przed Śpiewakiem i Grossem był Szymon Datner donoszący o 250
tysiącach ofiar.<br />
<br />
Czy z badania i popularyzowania polsko-żydowskiej historii uczyniono
targowisko, na którym każdy może wykrzyknąć preferowaną przez siebie
liczbę? Ogromne rozbieżności w publikowanych danych świadczą jedynie o
tym, że poszczególne szacunki są mało wiarygodne. Wystawiają też złe
świadectwo samym badaczom. Tak czy owak, nikt jeszcze nie przebił Aliny
Całej i jej “3 milionów”. Kto da więcej, kto da mniej?<br />
<br />
<br />
<b>Dwie narracje</b><br />
<br />
Bożena Keff, Helena Datner i Elżbieta Janicka to kolejne
przedstawicielki nurtu myślowego, zgodnie z którym Polacy w czasie wojny
grzeszyli (uczynkiem i zaniedbaniem) przeciwko represjonowanej ludności
żydowskiej. Panie te napisały list otwarty do Komitetu Budowy Pomnika
Sprawiedliwych przy Muzeum Historii Żydów Polskich[9]. Wyraziły w nim
sprzeciw wobec budowy pomnika obok MHŻP. Stwierdziły, że powinien on
stanąć w innym miejscu.<br />
<br />
Według Keff, Datner i Janickiej, we współczesnej Polsce istnieją dwie
narracje dotyczące relacji polsko-żydowskich w okresie okupacji
niemieckiej: „polska” i „żydowska”. Ta pierwsza, szeroko promowana w
mediach od marca 1968 r., mówi o tym, że Polacy robili wszystko, co w
ich mocy, żeby pomóc mordowanym współobywatelom. W tej narracji
podkreśla się zasługi Polaków uhonorowanych tytułem Sprawiedliwego wśród
Narodów Świata. Druga narracja mówi o czymś zupełnie przeciwnym, a
mianowicie o tym, że Polacy byli z reguły obojętni na los Żydów. Jakby
tego było mało, niejednokrotnie pomagali Niemcom, uzupełniali ich
ludobójstwo własnymi niegodziwościami albo odczuwali zadowolenie z
powodu rozwiązania „kwestii żydowskiej”.<br />
<br />
Zdaniem autorek listu, Muzeum Historii Żydów Polskich, założone na
terenie byłego getta warszawskiego, jest instytucją, która może i
powinna reprezentować narrację żydowską. Keff, Datner i Janicka
opowiadają się za swoistą emancypacją Żydów polskich. Uważają, że Żydzi
powinni mówić własnym głosem, niezależnie od tego, czy podoba się to
Polakom. Już dawno skończyły się bowiem czasy, kiedy Żydzi, pozbawieni
własnego państwa, musieli się dostosowywać do oczekiwań większości i
podpinać pod miejscowy patriotyzm[10]. Pozwolę sobie zacytować słowa,
które szczególnie mnie zaniepokoiły. Trzy miłe panie wyraźnie dają w
nich do zrozumienia, że nie życzą sobie, aby Ocaleni i ich potomkowie
bronili Polaków przed groźnymi oszczerstwami.<br />
<br />
“Projekt lokalizacji pomnika Sprawiedliwych obok Muzeum odbieramy z
przykrością jako gest zgodny z dawniejszym, diasporowym sposobem
działania, gdy Żydzi byli w sytuacji pogardzanej i realnie zagrożonej
mniejszości. Czuli się wtedy często zobowiązani, jak sądzili, dla
własnego bezpieczeństwa, do uprzedzania i spełniania, prawdziwych lub
nie, oczekiwań większości. Te oczekiwania wiązały się z aktami
żydowskiej samodegradacji, poniżania się, z potwierdzaniem narracji i
przekonań większości przeciwko własnym racjom i emocjom. (…) Niektórzy
Żydzi występowali i po Marcu 1968 i wcześniej w obronie tzw. dobrego
imienia Polski i Polaków, kierując się życzeniowym myśleniem,
konformizmem, czasem (zgeneralizowanymi) doświadczeniami własnej rodziny
albo/i pod naciskiem. Dzisiaj nie ma już jednak realnych powodów, dla
których Żydzi mieliby włączać się w kolejną oficjalną polską kampanię
wizerunkową” - piszą Keff, Datner i Janicka. <br />
<br />
Twórczynie listu przekonują, że MHŻP i jego otoczenie, uświęcone krwią
żydowską, są swoistą strefą Żydów. Postawienie tutaj pomnika
Sprawiedliwych, reprezentującego polski punkt widzenia, byłoby
wtargnięciem obcej narracji, przeciwstawnej względem narracji
żydowskiej. Co więcej, świadczyłoby o woli skolonizowania tego terenu,
podporządkowania go polskim interesom, które nie zawsze są zgodne z
interesami żydowskimi (Polakom zależy na obronie własnego wizerunku jako
Narodu, który dzielnie walczył z hitlerowcami i niósł pomoc
eksterminowanym Żydom. Stronie przeciwnej zależy zaś na podkreślaniu
rzekomych błędów Polaków: bierności, znieczulicy, tchórzostwa i
nielojalności).<br />
<br />
Bożena Keff, Helena Datner i Elżbieta Janicka nawet nie próbują
zrozumieć, że nie ma nic złego w tym, aby na polskiej ziemi, obok
polskiego muzeum, stanął polski pomnik, upamiętniający polskich
bohaterów i promujący polską wersję wydarzeń wojennych. Monument
poświęcony Sprawiedliwym nie byłby ciałem obcym na żydowskim terytorium.
Nie przypominałby biało-czerwonej flagi wbitej w izraelską ziemię,
tylko biało-czerwoną flagę wbitą w ziemię piastowską. Muzeum Historii
Żydów Polskich - bez względu na to, jaka jest jego dominująca
problematyka - również zalicza się do instytucji Rzeczypospolitej
Polskiej. Nie ma powodu, żeby czynić z niego ambasadę niepolskiej
narracji historycznej (i to takiej, która często wymaga reakcji
Ministerstwa Spraw Zagranicznych). A taki właśnie postulat wysunęły trzy
miłe panie. <br />
<br />
Keff, Datner i Janicka kreują się na rzeczniczki mniejszości żydowskiej w
RP. I nie byłoby w ich liście może nic dziwnego, gdyby nie fakt, że
pomysł postawienia pomnika Sprawiedliwych obok MHŻP był pomysłem samego
środowiska żydowskiego. Wygląda na to, że autorki listu, choć piszące w
imieniu polskich Żydów, nie reprezentują całej społeczności żydowskiej
mieszkającej w Polsce (lub pochodzącej z Polski). Kobiety manifestują
własny punkt widzenia, którego nie można utożsamiać ze stanowiskiem
całej mniejszości narodowej. Wyrazy oburzenia należy kierować pod
adresem twórczyń apelu, a nie zwykłych Żydów, którzy z napisaniem i
opublikowaniem tej odezwy nie mieli nic wspólnego. Z drugiej strony,
warto pamiętać, iż pod listem trzech autorek podpisało się około 200
innych osób. Niektóre z nich noszą żydowskie nazwiska i/lub deklarują,
że mieszkają w Izraelu. <br />
<br />
<br />
<b>Mądrość Platona</b><br />
<br />
Jako Polka nie zgadzam się z treścią listu napisanego przez Keff, Datner
i Janicką. Nie mam nic przeciwko budowie pomnika Sprawiedliwych w
sąsiedztwie Muzeum Historii Żydów Polskich (i nie widzę w tej idei
żadnego spisku). Zgadzam się jednak ze spostrzeżeniem, że obecnie krążą
po Polsce dwie różne narracje dotyczące Holocaustu. Według jednej z
nich, Polacy stanęli na wysokości zadania i zrobili dla Żydów wszystko,
co mogli zrobić. Według drugiej – dopuścili się skandalicznych
zaniedbań, których można było uniknąć. Obie strony barykady dysponują
licznymi argumentami na potwierdzenie swoich tez. Niestety, pierwszej
narracji nie da się pogodzić z drugą, a drugiej z pierwszą. Każda z nich
zaprzecza bowiem pozostałej. To tak jak z ciążą: żadna niewiasta nie
może być „do połowy w ciąży”.<br />
<br />
Można szukać złotego środka, można próbować pogodzić sprzeczne
paradygmaty, ale w tym przypadku salomonowe rozwiązanie sprawdzi się
tylko na krótką metę. Na dłuższą metę każdy, kto interesuje się
problemem relacji polsko-żydowskich w czasie II wojny światowej, będzie
musiał zająć jednoznaczne stanowisko: albo Polacy zdali egzamin, albo
nie (ja uważam, że zdali. Wybrałam “narrację polską“, bo tylko taką
mogłam wybrać, będąc osobą narodowości polskiej). Jedno jest pewne.
Kiedy świat pogrąża się w mroku, należy walczyć o to, żeby przywrócić
światło. Gdy bliźni doświadczają niesprawiedliwości – są prześladowani,
upokarzani lub wręcz mordowani – trzeba zdobyć się na odwagę i odwrócić
ich los.<br />
<br />
Platon, jeden z najwybitniejszych filozofów w dziejach świata, napisał
kiedyś: „Największe zło to tolerować krzywdę”. Na szczęście, historia
zna przypadki ludzi, którzy myśleli podobnie jak on. Byli to prawdziwi
bohaterowie, którzy nie wahali się interweniować, kiedy widzieli
nieprawość i ludzkie cierpienie. Skoro wspomniałam już o polskich
Sprawiedliwych, pozwolę sobie przywołać postać Ireny Sendlerowej,
działaczki Rady Pomocy Żydom „Żegota”, która przyczyniła się do ocalenia
2500 żydowskich dzieci. Ale przypadki heroizmu i niezgody na zło
zdarzały się nie tylko w kontekście Shoah.<br />
<br />
Przypomnijmy sobie tzw. akcję pod Arsenałem, brawurowe przedsięwzięcie
Szarych Szeregów, którego celem było uratowanie polskich więźniów
torturowanych przez gestapo. Czy dla osoby, która doświadcza bólu i
poniżenia, może istnieć większe szczęście niż przerwanie gehenny?
Charakter podobny do akcji pod Arsenałem miały liczne ataki na więzienia
Urzędu Bezpieczeństwa[11] przeprowadzane w okresie powojennym przez
podziemie niepodległościowe. Te ataki również stanowiły ratunek dla
ludzi poddawanych torturom i narażonym na ryzyko utraty życia. One także
opierały się na przeświadczeniu, że największym złem jest tolerowanie
krzywdy.<br />
<br />
Myślę, że w niniejszej pracy udało mi się udowodnić słuszność tezy
postawionej przez Platona. Oczywiście, można by ten temat rozwijać, a
przykłady faktów historycznych – mnożyć w nieskończoność. Moim celem nie
było jednak dokładne omówienie problemu, tylko zwrócenie uwagi na pewne
zagadnienia. Starałam się też krótko przeanalizować współczesny dyskurs
na temat Holocaustu.<br />
<br />
<br />
<b>Natalia Julia Nowak,<br />
wiosna-jesień 2015 r.<br />
<br />
<br />
ANEKS <br />
Idy marcowe</b><br />
<br />
W kontrowersyjnym liście trzech autorek, który analizowałam w powyższym
artykule, pojawia się sugestia, że podkreślanie zasług polskich
Sprawiedliwych wśród Narodów Świata to nawiązywanie do marca 1968 r. Czy
tak jest w istocie? Uważam, że niekoniecznie. Po pierwsze dlatego, że
Polacy zawsze, niezależnie od dekady i klimatu politycznego, byli dumni
ze swojej rekordowej liczby drzew w Instytucie Yad Vashem. W latach ’60
duma ta mogła być wyrażana głośniej niż w innych epokach, ale nie
oznacza to, że była ona specyficzna wyłącznie dla tamtego okresu. Po
drugie dlatego, że mnóstwo ludzi angażujących się w upamiętnianie
Sprawiedliwych oraz obronę dobrego imienia Polski nie kojarzy tej
aktywności z rokiem 1968. Przykładem takiej osoby jestem ja sama. Gdyby
nie Bożena Keff, Helena Datner i Elżbieta Janicka, coś takiego w ogóle
nie przyszłoby mi do głowy.<br />
<br />
Faktem jest jednak to, że w roku 1968 powstał film dokumentalny, którego
twórca “zaorał” propagandzistów mówiących o polskiej obojętności na
Holocaust. Mam tutaj na myśli produkcję “Sprawiedliwi” w reżyserii
Janusza Kidawy. Autor dzieła totalnie ośmieszył teorię znieczulicy,
pokazując widzom odpowiednie dokumenty, przytaczając dane liczbowe oraz
dopuszczając do głosu ludzi, którzy o ratowaniu Żydów wiedzieli bardzo
dużo. Nie ma znaczenia, w którym roku powstał ten film. Liczy się tylko
to, że zwrócono w nim uwagę na powszechny sprzeciw Polaków wobec
poczynań niemieckiego okupanta. Bohaterowie filmu opowiadają, że Polacy,
chociaż podzieleni światopoglądowo, potrafili solidarnie pomagać Żydom.
Aktywnością wykazywali się nie tylko socjaliści i komuniści, ale
również narodowcy, w tym Jan Mosdorf, który został stracony przez
Niemców za pomaganie ludności żydowskiej. <br />
<br />
“Minęło wiele lat. Zdawało się, że wszystko jest jasne i oczywiste. Że
nikt nie może mieć wątpliwości co do postawy społeczeństwa polskiego
podczas okupacji. Listy z najdalszych krajów od uratowanych Żydów,
którzy nie zapomnieli, komu zawdzięczają życie. Tak wyglądała żydowska
dziewczynka jako córka polskiej rodziny podczas okupacji. A oto jej
zdjęcie ślubne już w nowym życiu, bez strachu i grozy śmierci.
Rozjechali się po wszystkich kontynentach. Dorośli założyli własne
rodziny. Ilu ich było? Któż to dokładnie obliczy? Powtórzmy jeszcze raz
liczbę szacunkową: ponad 100 tysięcy. Pozostały po nich w archiwach
domowych wielu polskich rodzin dziecięce rysunki wykonane w ukryciu,
fałszywe dokumenty, fotografie. My pamiętamy. A oni? Czy wszyscy
pamiętają?” - zastanawia się narrator.<br />
<br />
“Pytano mnie, czy w okresie likwidacji getta były przejawy antysemityzmu
ze strony społeczeństwa polskiego. Cóż… Cóż mogłam na to odpowiedzieć? W
każdym społeczeństwie są męty. Widziałam żydowskich szmalcowników. Byli
granatowi policjanci, gorsi od Niemców. Ale mogę tylko podkreślić, że
na ratowanie jednego Żyda składały się bohaterskie wysiłki co najmniej
20 Polaków. I że postawa społeczeństwa polskiego była pełna heroizmu i
najgłębszego poświęcenia. Wstyd jest, że niestety należy powrócić do
zagadnienia tak bolesnego po dwudziestu kilku latach. Wstyd jest, że są
Żydzi, którzy zapomnieli o tym, jak ich ratowano i zapomnieli o tym, że
ich Ojczyzną jest Polska. Bardzo bolesne jest to dla mnie, że muszę o
tym wspominać” - zwierza się któraś z bohaterek produkcji. <br />
<br />
W jednej kwestii mogę się zgodzić z paniami Keff, Datner i Janicką.
Dzisiejsi Polacy potrafią się bronić przed kalumniami równie zaciekle,
jak czynili to w latach ’60 XX stulecia. Ośmielę się jednak zadać pewne
niewygodne pytanie… Jeśli obrona dobrego imienia Narodu Polskiego ma
charakter moczarowski[12], to jaki charakter ma szkalowanie Polaków,
pomawianie ich o współpracę z niemieckim okupantem? Czyżby stalinowski?
Chyba dożyliśmy kolejnej wojny. Symbolicznej wojny
stalinowsko-moczarowskiej. Powiedzmy, że są to IDY MARCOWE[13], bo ci,
którzy myślą jak reżyser “Idy”, oskarżają swoich przeciwników o
nawiązywanie do marca 1968 r. Ale można nazwać ten konflikt jeszcze
inaczej: MARCYZM vs IDIOTYZM. Marcyzm to walka z oczernianiem Narodu
Polskiego, a idiotyzm to polonofobiczne dyrdymały rodem z “Idy” (tudzież
“Pokłosia” i “W ciemności”).<br />
<br />
<b>PS. </b>Film “Sprawiedliwi” Janusza Kidawy jest dostępny w serwisie
YouTube (watch?v=eFSh_J6gLMU, watch?v=46h2SQ31SvE, watch?v=-846ONJCVo0).
Ilu Polaków zostało oficjalnie uznanych za Sprawiedliwych wśród Narodów
Świata? Obecnie są to 6532 osoby (źródło:
YadVashem.org/yv/en/righteous/statistics.asp).<br />
<br />
<br />
<b>PRZYPISY</b><br />
<br />
[1] Artykuł jest dostępny w internetowym wydaniu czasopisma „Wiedza i
życie. Inne oblicza historii”. Znajduje się on pod adresem:
Ioh.pl/artykuly/pokaz/nie-wszystko-dotd-powiedziano-o-nieludzkiej-biernoci-wobec-zagady,1009<br />
<br />
[2] Nie zaszkodzi przypomnieć, że autorem pierwszych raportów o
Holocauście nie był Jan Karski, tylko Witold Pilecki, nazywany dzisiaj
Ochotnikiem do Auschwitz. Sporządzone przez niego dokumenty (tzw.
raporty Witolda) można przeczytać w serwisie Poland-Polska. Oto
przydatny link: PolandPolska.org/dokumenty/witold/raporty-witolda.htm<br />
<br />
[3] Wywiad, zatytułowany „Polacy jako naród nie zdali egzaminu”, ukazał się na stronie: Rp.pl/artykul/310528.html <br />
<br />
[4] Może rodacy byli im bliżsi niż przedstawiciele mniejszości
etnicznej? A może po prostu wierzyli, że partyzanci, w przeciwieństwie
do bezbronnych Żydów, mogą ich później obronić? Nie wiem, zgaduję.
Wydaje mi się, że z bezpieczeństwem partyzantów jest tak jak z
bezpieczeństwem ratowników niosących pomoc poszkodowanym. “Udzielając
pierwszej pomocy, ratownik powinien w pierwszej kolejności zadbać o
bezpieczeństwo swoje, a następnie poszkodowanego i świadków zdarzenia.
Jeżeli ratownik dozna urazu, to służby ratunkowe, które przybędą na
miejsce, będą musiały pomóc nie tylko poszkodowanemu, ale również osobie
udzielającej pomocy. Może to zmniejszyć szansę przeżycia obu osób”
(Epodreczniki.pl/reader/c/178002/v/10/t/student-canon/m/iCJEdSff2y).
Zauważmy, że nawet w samolotach obowiązuje taka zasada, iż opiekun
najpierw zakłada maskę tlenową sobie, a później dziecku. Kimże są
partyzanci, jeśli nie garstką silnych mającą chronić rzeszę słabych?
Czyż nie przypominają oni ratowników i opiekunów? <br />
<br />
[5] Wypada odnotować, że Piotr Zychowicz (ur. 1980) sam słynie z
rewolucyjnych poglądów na temat II wojny światowej i relacji
polsko-niemieckich w XX wieku. Dziennikarz ten popełnił bowiem książkę
“Pakt Ribbentrop-Beck. Czyli jak Polacy mogli u boku III Rzeszy pokonać
Związek Sowiecki”. Tytuł pozycji wydawniczej mówi sam za siebie. Pozwolę
sobie zacytować fragment opisu publikacji: “Piotr Zychowicz
konsekwentnie dowodzi w tej książce, że decyzja o przystąpieniu do wojny
z Niemcami w iluzorycznym sojuszu z Wielką Brytanią i Francją była
fatalnym błędem, za który zapłaciliśmy straszliwą cenę. (…) Zamiast
porywać się z motyką na słońce, twierdzi autor, powinniśmy byli
prowadzić Realpolitik. Ustąpić Hitlerowi i zgodzić się na włączenie
Gdańska do Rzeszy oraz wytyczenie eksterytorialnej autostrady przez
Pomorze. A następnie razem z Niemcami wziąć udział w ataku na Związek
Sowiecki”. Wygląda na to, że Zychowicz wcale nie jest takim antynazistą,
jakiego udawał w dyskusji z Aliną Całą. O przekonaniach redaktora
“Rzeczpospolitej” wiele mówią również tytuły jego innych książek: “Obłęd
‘44. Czyli jak Polacy zrobili prezent Stalinowi, wywołując powstanie
warszawskie” i “Opcja niemiecka. Czyli jak polscy antykomuniści
próbowali porozumieć się z Trzecią Rzeszą“. Fragment opisu “Obłędu”:
“Piotr Zychowicz udowadnia, że losy stolicy potoczyłyby się inaczej,
gdyby Polska zawiązała tymczasowy sojusz z III Rzeszą. Według autora
błędem była sama decyzja o wywołaniu Powstania Warszawskiego. (…)
Powstanie Warszawskie zdaniem Zychowicza okazało się najlepszym
prezentem, jaki mógł sobie wymarzyć Stalin”. Fragment opisu “Opcji
niemieckiej”: “Podczas II wojny światowej nie wszyscy Polacy byli
nastawieni antyniemiecko. Wielu polityków i szereg organizacji starało
się podjąć kolaborację z III Rzeszą i u jej boku stworzyć okrojone
państwo polskie. (…) Mimo patriotycznej motywacji tych ludzi ich
działania stanowią w Polsce temat tabu”. Wszystkie cytowane opisy
pochodzą z dużych, legalnych księgarni internetowych. Nie podam
bezpośrednich linków, bo ktoś mógłby mnie oskarżyć o współudział w
handlu brunatną literaturą, a przynajmniej o reklamę asortymentu
konkretnych sklepów. Uważam, że Piotr Zychowicz poprzez swoją twórczość
szkodzi Narodowi Polskiemu. Jego teorie to woda na młyn Aliny Całej.
Dywagacje autora są też na rękę mainstreamowym mediom i władzom RP,
które nakazują Polakom kochać Niemców i nienawidzić Rosjan. Pomijam już
takie kwestie, jak demoralizowanie młodego pokolenia, relatywizowanie
hitlerowskich niegodziwości czy utrwalanie stereotypu “nazistowskiej
Polski”. <br />
<br />
[6] Wypowiedź pisemna została opublikowana w Chrześcijańskim Portalu
CEL. Dokładny adres publikacji:
PortalCel.pl/polin-przybrana-ojczyzna-izraela<br />
<br />
[7] Chodzi tutaj o dwudniową konferencję naukową zorganizowaną z okazji
70 rocznicy wybuchu powstania w getcie warszawskim. Wypowiedź Grossa
została krótko zreferowana w artykule „‘Co zrobiłeś, aby im pomóc?’
Gross: Z obojętności wobec Holocaustu trzeba się wytłumaczyć”. Tekst
znajduje się w elektronicznej edycji dziennika „Polska”:
PolskaTimes.pl/artykul/876898,co-zrobiles-aby-im-pomoc-gross-z-obojetnosci-wobec-holocaustu-trzeba-sie-wytlumaczyc,id,t.html?cookie=1
<br />
<br />
[8] Powołuję się na artykuł “Fikcyjne 10%. Czyli ilu Żydów zabili
Polacy?” Bogusława Wolniewicza. Materiał jest dostępny w e-wydaniu
tygodnika “Najwyższy Czas”:
Nczas.com/publicystyka/fikcyjne-10-czyli-ilu-zydow-zabili-polacy<br />
<br />
[9] List można przeczytać na stronie internetowej „Krytyki Politycznej”:
KrytykaPolityczna.pl/artykuly/opinie/20140327/nie-budujmy-pomnika-sprawiedliwych-obok-muzeum-historii-zydow-polskich
<br />
<br />
[10] Podejście takie kojarzy mi się nieco z ideologią syjonistyczną.
Czym jest syjonizm? W artykule “Początki syjonizmu (1818-1893)”
zdefiniowano to zjawisko w następujący sposób: “Syjonizm jest narodowym
ruchem żydowskim, któremu towarzyszy idea stworzenia państwa żydowskiego
w Palestynie oraz zatrzymania procesów asymilacyjnych Diaspory
żydowskiej na świecie” (Izrael.badacz.org/historia/syjonizm.html).
Wirtualne wydanie “Słownika języka polskiego PWN” proponuje bardziej
uwspółcześnioną definicję syjonizmu: “Ruch narodowy i towarzysząca mu
ideologia, głosząca konieczność stworzenia żydowskiego państwa na
obszarze Palestyny w celu przetrwania Żydów jako narodu; po powstaniu
Izraela – ideologia państwowa” (Sjp.pwn.pl/sjp/syjonizm;2576724.html).
Syjonizm jest ideologią nacjonalistyczną, o czym pisze Roman Tokarczyk w
książce “Współczesne doktryny polityczne”: “Wśród współczesnych postaci
nacjonalizmu o poważniejszych implikacjach międzynarodowych ważne
miejsce zachowuje nacjonalizm żydowski. Znalazł on ideologiczne
odzwierciedlenie w syjonizmie, leżącym u podstaw działania
międzynarodowego ruchu syjonistycznego i polityki państwowej Izraela”
(Books.google.pl/books?isbn=8326422401). Można zatem zaryzykować
stwierdzenie, że Bożena Keff, Helena Datner i Elżbieta Janicka w liście
otwartym do Komitetu Budowy Pomnika Sprawiedliwych przy Muzeum Historii
Żydów Polskich przeciwstawiły nacjonalizm żydowski nacjonalizmowi
polskiemu. O tym, że ich pismo nosi znamiona ideologii syjonistycznej,
świadczy również fakt, iż zagraniczni autorzy, otwarcie przyznający się
do syjonizmu, także posługują się podziałem na “narrację polską” i
“narrację żydowską”. Cytuję słowa amerykańskiego historyka Gila Troya:
“Moja podróż do Polski poszerzyła zakres mojej żydowskiej narracji.
Przyjeżdżałem, zastanawiając się, dlaczego ci antysemici nigdy nie
przeprosili za swoje zbrodnie. Wyjeżdżałem w zadumie nad tym, czy my,
syjoniści, jesteśmy gotowi na zaakceptowanie Nowej Polski i jej teszuwy,
nawrócenia i pokuty, a także, czy możemy pomóc tym młodym Polakom w
budowie fascynującej, pełnej sensu przyszłości”
(Fzp.net.pl/opinie/czy-narracja-syjonistyczna-akceptuje-nowa-polske).
Wypowiedź ta jest obraźliwa i krzywdząca dla Polaków, gdyż przedstawia
cały Naród jako zgraję antysemitów. Niewątpliwie mamy tutaj do czynienia
z uogólnieniem, które świadczy o stereotypowym postrzeganiu świata i
silnym uprzedzeniu wobec Polaków. Aby obalić pogląd mówiący, że wszyscy
Polacy są antysemitami, wystarczy znaleźć jednego Polaka, który nie jest
antysemitą. Proszę bardzo: ks. Wojciech Lemański, wielki filosemita.<br />
<br />
[11] Jak wiadomo, wszelkie placówki związane z bezpieką podlegały
Ministerstwu Bezpieczeństwa Publicznego. Co o MBP piszą współcześni
polscy historycy? “W okresie największego terroru i bezprawia w Polsce, w
latach 1944–1954, na 450 osób pełniących najwyższe funkcje w MBP (od
naczelnika wydziału wzwyż) aż 167 było pochodzenia żydowskiego (por.
tabelka 1). Biorąc pod uwagę, że po wojnie Żydzi i osoby pochodzenia
żydowskiego stanowili niespełna 1 proc. ludności kraju, to ich
37-procentowy udział w kierownictwie MBP stanowi trudną do ukrycia
nadreprezentację osób jednej narodowości. Niższy, lecz nadal znaczny,
był odsetek pełniących najwyższe funkcje kierownicze w jednostkach
terenowych. Ze 161 szefów i zastępców szefów WUBP/WUdsBP, aż 22 (13,7
proc.) było pochodzenia żydowskiego”. Źródło: “Aparat bezpieczeństwa w
Polsce. Kadra kierownicza. Tom I. 1944-1956” pod redakcją naukową
Krzysztofa Szwagrzyka, Instytut Pamięci Narodowej - Komisja Ścigania
Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, Warszawa 2005, strona 63
(Ipn.gov.pl/__data/assets/pdf_file/0015/105432/Aparat_kadra_kier_tom-I.pdf).
Niestety, nie wiem, i chyba nie chcę wiedzieć, jakiej narodowości byli
ubecy, którzy w czasach stalinizmu torturowali Irenę Sendlerową. Uwaga:
bardzo proszę Szanownych Czytelników, żeby nie wyciągali ogólnych
wniosków na temat narodu żydowskiego w oparciu o informacje dotyczące
funkcjonariuszy UB/MBP. Pracownicy bezpieki to niewielki odsetek Żydów,
jacy postawili stopę na polskiej ziemi (nie mówiąc już o całej
planecie). Generalizacja na podstawie skrajnych przypadków to zbrodnia
przeciwko socjologii. I taką właśnie zbrodnię popełnia Jan Tomasz Gross w
odniesieniu do Polaków. Nie naśladujmy jego poczynań. Żydzi mają takie
same prawa i taką samą godność jak my.<br />
<br />
[12] “Agresji Izraela na kraje arabskie towarzyszy antypolska kampania
prowadzona w świecie przez międzynarodowy syjonizm. Tej wrogiej,
antypolskiej działalności jesteśmy zobowiązani przeciwstawić się,
wykorzystując takie środki, jak prasa, radio, telewizja, publikacje,
film dokumentalny oraz żywe słowo. Nie mamy powodu, ale zmuszeni
jesteśmy bronić się przed oszczerczymi zarzutami” (sprawdź: “Mieczysław
Moczar o syjonizmie”, YouTube, watch?v=jc4qM5L8fk4). Brzmi to bardzo
narodowo i… współcześnie. Kim, do choroby ciężkiej, był autor tych
słów?! Mieczysław Moczar “Mietek” (vel Mykoła/Mikołaj/Nikołaj
Demko/Diomko. Korzenie słowiańskie: polsko-ukraińskie lub
polsko-białoruskie) wyróżniał się burzliwym życiorysem. Był sowieckim
szpiegiem, dowódcą partyzanckim Armii Ludowej oraz rzekomym autorem
książki “Barwy walki”. 14 maja 1944 r. odniósł wielki sukces militarny,
dowodząc koalicją AL-AK-BCh-Sowieci, która rozgromiła Niemców w bitwie
pod Rąblowem. Niestety, w czasach stalinizmu kierował Wojewódzkim
Urzędem Bezpieczeństwa Publicznego w Łodzi. Nie wahał się wówczas
skazywać polskich patriotów na tortury i śmierć. Jedną z jego ofiar
został słynny Żołnierz Wyklęty - Stanisław Sojczyński “Warszyc“
(brutalnie katowany, a potem stracony). Mykoła Demko, jako zwierzchnik
łódzkiego WUBP, miał na sumieniu wielu AK-owców i NSZ-owców. Ostatecznie
jednak przekonał się do tych formacji. Nastąpiło to w epoce
późniejszej, tzn. po odwilży gomułkowskiej. Według prof. Pawła
Wieczorkiewicza, który w 2007 r. opowiadał o Moczarze w Polskim Radiu,
interesujący nas polityk “zrobił bardzo wiele dla rehabilitacji
żołnierzy Armii Krajowej” i “występował (…) za uznaniem NSZ-owców za
kombatantów”. W latach ‘80 Mikołaj Diomko okazał się “człowiekiem
hamującym wszystkie represje wobec Solidarności”. Więcej na ten temat
usłyszymy w audycji “’Nieznane o znanych’ - gawęda prof. Pawła
Wieczorkiewicza (15.01.2007)”. Link do nagrania jest częścią
multimedialnej publikacji “Dlaczego kat AK nie został I sekretarzem?”
(PolskieRadio.pl/39/156/Artykul/742719,Dlaczego-kat-AK-nie-zostal-I-sekretarzem).
Co by się stało, gdyby Mykoła Demko stanął na czele KC PZPR? Czy
ówcześni Polacy obudziliby się w Wielkiej Polsce Narodowej? A może
komunistyczna natura “Mietka” wzięłaby górę nad nacjonalistyczną? Tego
już nigdy się nie dowiemy. Tak czy owak, Czesław Miłosz miał odrobinę
racji, pisząc o latach 1956-1970: “Jest ONR-u spadkobiercą Partia”.
Gwoli jasności. Ubeckie zbrodnie powinny być osądzane jednakowo, bez
względu na to, kto je popełnił. Wszyscy są równi wobec prawa, także
nazbol Diomko. Zmiana nastawienia nie unieważnia dawnych win, zwłaszcza
zbędnego okrucieństwa. Mykoła Demko żył 73 lata. Nic strasznego by się
nie wydarzyło, gdyby spędził jakiś czas w więzieniu o zaostrzonym
rygorze, bez żadnej taryfy ulgowej. Pamiętajmy: Temida ma zasłonięte
oczy, w jednej ręce trzyma wagę szalkową, a w drugiej miecz. Nazbolki i
inne “Bolki” podlegają takim samym normom moralnym jak reszta ludzkości.
Nie ma przeproś.<br />
<br />
[13] W starożytnym Rzymie idy marcowe były świętem ku czci Marsa, boga
wojny, odpowiednika greckiego Aresa. Cały marzec był zresztą poświęcony
Marsowi. Bóg ten - łączony również z wiosną i rolnictwem - uchodził za
ojca mitycznych założycieli Rzymu, tj. Remusa i Romulusa. Symbolami
Marsa uczyniono takie elementy przyrody ożywionej, jak wilk, dzięcioł
czy dąb
(ImperiumRomanum.edu.pl/religia/bogowie-starozytnego-rzymu/spis-bogow-rzymskich/mars).
W astrologii Mars, czyli Czerwona Planeta, kojarzony jest z agresją,
gwałtownością, śmiałością, asertywnością, walecznością, rywalizacją,
aktywnym działaniem, instynktem samozachowawczym i reakcją obronną.
Wiąże się go także z despotyzmem, rozwiązaniami siłowymi, brakiem
dyplomacji, niszczeniem przeciwników oraz działaniem na oślep. Mars jest
planetą męską i maleficzną. Astrologowie łączą go ponadto z ogniem,
krwią, żelazem, wojskiem, sportem, siłą i seksualnością
(AstroPasja.pl/content/view/113/60). Idy marcowe obchodzono 15 marca.
Dramatyczne wydarzenia, które miały miejsce w Polsce w roku 1968, trwały
od 8 do 23 marca, czyli pokrywały się z antycznymi idami. Hmmm… A może
Paweł Pawlikowski i Rebecca Lenkiewicz, scenarzyści oscarowego filmu,
specjalnie nazwali swoją bohaterkę Idą, żeby wzbudzić skojarzenia z
idami marcowymi? Ostatecznie, akcja “Idy” rozgrywa się w latach ’60 XX
wieku (jeśli Ida, to marzec, jeśli marzec, to nagonka antysemicka. Jeśli
idy marcowe, to Mars, jeśli Mars, to czerwień, jeśli czerwień, to
komunizm, jeśli komunizm, to moczaryzm, jeśli moczaryzm, to
antysyjonizm). Mieczysław Moczar de facto nosił imię Mikołaj, które -
zdaniem ezoteryków - wiąże się z iście marsowym charakterem. Cytat z
wirtualnego imiennika: “Do celu dochodzi pewnie i nie zważa na
okoliczności. Gdy ruszy przed siebie, nic nie może go zatrzymać. Zdepcze
wszystko po drodze, nie zważając na krzyki lęku czy nienawiści. (…) Z
dwojga złego woli mylić się i posuwać naprzód, niż mieć rację i cofać
się. Brzydzi się ludzkimi słabościami, próby wzbudzenia w nim
współczucia będą bezowocne. Jest subiektywny, egocentryczny, ale może
wszystko poświęcić dla idei. (…) Potrzebuje nieprzyjaciół, gdyż
działanie wiąże się dla niego z walką. (…) Od młodych lat rzuca się na
oślep w walkę, która zaczyna się przy zdobywaniu dyplomów. Później
prawie zawsze zostaje szefem. (…) Jego największymi sukcesami są te
najmniej widoczne” (Magia.onet.pl/imiennik/mikolaj,159.html). Imię
“Mikołaj” znaczy “zwycięski wśród ludu” (Imiona.net/mikolaj). Imię
“Mieczysław” oznacza “sławny mieczem”
(Deon.pl/imieniny/imie,2074,mieczyslaw.html). Bardzo to marsowe/marcowe.
I zgodne z faktami.<br />
<br />
<br />
<b>WYJAŚNIENIE</b><br />
<br />
Artykuł, który zaprezentowałam Szanownym Czytelnikom, to poprawiona i
rozszerzona wersja mojej pracy zaliczeniowej ze studiów magisterskich
(przedmiot: “Socjologia moralności“). Tekst powstał jako uzasadnienie
słów Platona “Największe zło to tolerować krzywdę”. Cytat ten znajdował
się nawet w pierwotnym tytule eseju. Stwierdziłam jednak, że praca
porusza na tyle istotny temat, iż warto ją rozwinąć i opublikować. Tak
właśnie uczyniłam, czego efekt widać powyżej. Tych, których
zainteresował niniejszy artykuł, zachęcam do lektury moich starszych
tekstów: “Obejrzałeś ‘Idę’? Obejrzyj ‘Generała Nila‘!” i “NSZ. Jak
narodowcy zostali Żołnierzami Wyklętymi?”. Obie publikacje są dostępne
online.<br />
Natalia Julia Nowakhttp://www.blogger.com/profile/07476661304473409593noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6323389487013129445.post-1524204207180117582015-07-22T13:50:00.001-07:002015-07-22T13:50:51.187-07:00Wojna koreańsko-koreańska. Wybrane wizje filmowe<b>Śmiertelny mecz</b><br />
<br />
Wojna w Korei nie była tym, czym mogła (i nadal może) się wydawać. Aby
to zrozumieć, wystarczy zajrzeć do książeczki “Korea i Wietnam
1950-1975” opublikowanej w ramach cyklu wydawniczego “Wojny, które
zmieniły świat. Wielka kolekcja” (Edipresse Polska 2009). Konflikt
zbrojny, którego skutki są odczuwalne do dzisiaj, był czymś więcej niż
bratobójczą walką między Koreańczykami podzielonymi politycznie i
rozdzielonymi geograficznie. Można nawet się zastanawiać, czy faktycznie
było to starcie Koreańczyków z Koreańczykami, czy pierwsza poważna
próba sił między Sowietami a Amerykanami. Chociaż konflikt, będący
tematem niniejszego artykułu, nazywany jest wojną koreańską, Korea była w
nim tylko tłem. Scenerią, w której przedstawiciele bloków wschodniego i
zachodniego realizowali swoje interesy. Półwysep Koreański stanowił
murawę, na której toczył się śmiertelny mecz między drużyną amerykańską
(wspieraną przez ONZ i Koreańczyków Południowych) a drużyną sowiecką
(wspieraną przez Chiny i Koreańczyków Północnych). Podział Korei na
część Północną i Południową istniał już od zakończenia II wojny
światowej. Żadne z państw koreańskich, które wówczas powstały, nie było
jednak suwerenne. Na Południu to Amerykanie ustanowili lojalny wobec
siebie rząd. Na Północy uczynili to Sowieci.<br />
<br />
<br />
<b>Opera mydlana</b><br />
<br />
Wojna koreańska wcale nie zaczęła się w roku 1950 i nie zakończyła w
1953. Rywalizacja między USA a ZSRR, prawdziwymi stronami omawianego
konfliktu, była faktem już kilkanaście lat wcześniej. W latach
trzydziestych oba mocarstwa konkurowały ze sobą na polu nuklearnym
(pisał o tym Sławomir Gowin w książce “Hiroszima i Nagasaki“. Cykl
wydawniczy “II wojna światowa. Wydarzenia, ludzie, tajemnice”, Edipresse
Polska 2005). Każde z nich chciało być pierwszym państwem, które
wyprodukuje i z głośnym hukiem (dosłownie!) zaprezentuje światu broń
jądrową. Zwycięzcami nuklearnego wyścigu zbrojeń okazali się Amerykanie;
to oni w 1945 r. zrzucili dwie bomby atomowe na Japonię. Wojna w Korei
(której oficjalny początek datuje się na 25 czerwca 1950 r., czyli dzień
ataku proradzieckiej, północnokoreańskiej armii na Koreę Południową)
miała być kolejnym odcinkiem tej samej opery mydlanej. Wątek atomowy był
w niej stale obecny. Władze amerykańskie rozważały, czy nie powinny,
tak jak pięć lat wcześniej, zapewnić sobie tryumfu poprzez użycie broni
jądrowej. Reszta ludzkości zadawała zaś sobie pytanie, czy nie stoi
właśnie u progu III wojny światowej. Walki między Północą (ZSRR) a
Południem (USA) zakończyły się w 1953 r. Ale do tej pory nie zawarto
umowy pokojowej. Serial trwa.<br />
<br />
<br />
<b>Rola Chin</b><br />
<br />
A jaka była w tym wszystkim rola maoistowskich Chin? Odpowiedź na to
pytanie zawiera książka “Wojna koreańska 1950-53. Poligon zimnej wojny”
Cartera Malkasiana (część cyklu wydawniczego “Wielkie bitwy historii”,
AmerCom 2010). Autor pisze, że Chińska Republika Ludowa niemal od
początku swojego istnienia opowiadała się po stronie Związku
Radzieckiego. Stalin zaakceptował nowego sojusznika, a nawet wysłał do
Państwa Środka grupę doradców wojskowych i gospodarczych. Chińczycy i
Sowieci umówili się, że będą sobie pomagać w razie napaści podmiotów
trzecich na którąkolwiek ze stron układu. Blok wschodni - z ZSRR i ChRL
na czele - był również zainteresowany dalszą ekspansją terytorialną.
Zawarcie sojuszu między Związkiem Radzieckim a Państwem Środka zbiegło
się w czasie z knowaniami Kim Ir Sena, przywódcy Korei Północnej, który
odczuwał frustrację z powodu osłabienia ruchu rewolucyjnego w Korei
Południowej. Polityk ten wiedział, że nie ma szans na to, aby Południe
dobrowolnie przyjęło ideologię komunistyczną i zjednoczyło się z
Północą. Za jedyny sposób na spełnienie tego marzenia uznał agresję
militarną. Stalin i Mao dość niechętnie zaakceptowali ten pomysł.
Wspólne działania ZSRR i ChRL na rzecz Korei Północnej miały być zresztą
przypieczętowaniem świeżo zawartego przymierza.<br />
<br />
<br />
<b>Skutki wojny</b><br />
<br />
Według Cartera Malkasiana, wojna koreańska pociągnęła za sobą wiele
różnorakich skutków. Przede wszystkim, doprowadziła do zagłady milionów
ludzkich istnień. W wyniku działań zbrojnych straciło życie aż 10%
mieszkańców Półwyspu Koreańskiego (4.000.000 ludzi). Pisząc o osobach,
które wówczas zginęły, należy również pamiętać o żołnierzach chińskich
(których poległo około 1.000.000) i żołnierzach amerykańskich (których
poległo około 33.600). Inną konsekwencją konfliktu było ustanowienie
nowej granicy między Koreą Północną a Koreą Południową. “Półwysep
Koreański podzielono wzdłuż linii frontu pod koniec wojny. Granica
przebiega w tym miejscu do dnia dzisiejszego” - informuje Malkasian.
Opisywana wojna zaowocowała również problemami gospodarczymi i
politycznymi w obu państwach koreańskich. Północ i Południe próbowały
sobie radzić z opozycją poprzez zaostrzanie reżimu autorytarnego (w
Korei Północnej lewicowego, w Korei Południowej prawicowego). Mimo
wszystko, konflikt koreański jawił się Zachodowi jako prawdziwy sukces.
USA i ONZ stwierdziły, że odniosły pierwszy znaczący tryumf nad blokiem
wschodnim. Zdołały, przynajmniej chwilowo, powstrzymać ofensywę
marksizmu. Dały wrogom prztyczka w nos, ostudziły ich entuzjazm,
odebrały im pewność siebie. <br />
<br />
<br />
<b>Kim Ir Sen</b><br />
<br />
Przyjrzyjmy się teraz postaci Kim Ir Sena. Krótką biografię tego
człowieka opublikowano w książeczce “Korea i Wietnam 1950-1975”
(powoływałam się na nią kilka akapitów wcześniej). Kim Ir Sen urodził
się w roku 1912. Początkowo mieszkał z rodzicami niedaleko
Phenianu/Pjongjangu, później jednak rodzina przeprowadziła się do
Mandżurii. Przyszły dyktator uczęszczał do chińskiej szkoły: już wtedy
angażował się w działalność komunistyczną i antyjapońską. Kiedy wybuchła
II wojna światowa, wstąpił do sowieckiej Armii Czerwonej. Był
zagorzałym zwolennikiem Stalina i stalinizmu. Nic więc dziwnego, że gdy
doszedł do władzy, zaczął budować system polityczny wzorowany na
stalinowskim (dżucze). Sam również, podobnie jak Generalissimus, stał
się obiektem kultu jednostki. “Od początku na północnokoreańskich
ulicach pojawiły się jego niezliczone portrety, pomocne w oddawaniu mu
wręcz boskiej czci, a funkcjonariusze propagandy zaczęli opiewać jego
sławę w wierszach i pieśniach” - czytamy w publikacji “Korea i
Wietnam…”. Kim Ir Sen tak bardzo kochał stalinizm, że po śmierci
Stalina, kiedy większość państw bloku wschodniego poddała się reformom,
pozostał wierny skostniałej ideologii. Korea Północna przerodziła się w
państwo osamotnione, ale za to niezależne i samowystarczalne. Kim zmarł w
1994 r. <br />
<br />
<br />
<b>Li Syng Man</b><br />
<br />
Aby udowodnić, że gombrowiczowskie “prawo symetrii” wciąż znajduje
zastosowanie we Wszechświecie, naskrobię jeszcze kilka zdań o dyktatorze
Korei Południowej (Gombrowicz pisał o Filidorze i Anty-Filidorze. Ja
scharakteryzowałam Kima, więc teraz czas na Anty-Kima. Będę pisać w
oparciu o wirtualne wydanie encyklopedii “Britannica“). Li Syng Man,
znany również jako Rhee Syngman, przyszedł na świat w roku 1875. Uczył
się w szkole prowadzonej przez metodystów. Już jako młodzieniec
identyfikował się z nacjonalizmem, przyjął także religię chrześcijańską.
Angażował się ponadto w działalność antyjapońską. Na początku XX wieku
wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Gdy Korea została anektowana przez
Japonię, doszedł do wniosku, że nie byłby w stanie żyć pod obcym
zaborem. Zdecydował więc, że zamieszka na Hawajach. Później przez krótki
czas mieszkał w Szanghaju, co miało związek z jego działalnością w
Koreańskim Rządzie Tymczasowym. Następnie osiedlił się w Waszyngtonie. W
1948 r. Li Syng Man został pierwszym prezydentem Korei Południowej. Dał
się poznać jako przywódca brutalny, despotyczny i fałszujący wybory
(choć już wcześniej maczał palce w zabójstwach politycznych).
Krytykowany przez rodaków i rząd USA, ustąpił ze stanowiska w roku 1960.
Zmarł pięć lat później w Honolulu.<br />
<br />
<br />
<b>Recenzenckim okiem</b><br />
<br />
Wojna koreańska, podobnie jak późniejszy konflikt wietnamski, doczekała
się “uwiecznienia” w wielu filmach fabularnych. Produkcje poświęcone tej
awanturze są dość zróżnicowane. Niektóre ukazują ją “na poważnie”, a
inne “na wesoło”. Poniżej załączam minirecenzje dwóch wybranych przeze
mnie filmów dotyczących wojny w Korei. Omówione dzieła to “Braterstwo
broni” (“Taegukgi hwinalrimyeo”) i “Welcome to Dongmakgol” (“Welkkeom tu
Dongmakgol”). Miłego czytania, miłego oglądania!<br />
<br />
<br />
<b>Tytuł oryginalny:</b> “Taegukgi hwinalrimyeo”<br />
<b>Tytuł amerykański:</b> “Tae Guk Gi: The Brotherhood of War”<br />
<b>Tytuł brytyjski:</b> “Brotherhood: Taegukgi”<br />
<b>Tytuł polski:</b> “Braterstwo broni”<br />
<b>Reżyseria:</b> Kang Je-gyu<br />
<b>Produkcja:</b> Korea Południowa (2004)<br />
<b>Gatunek:</b> dramat wojenny<br />
<br />
Film, który można porównać do “Kamieni na szaniec” Aleksandra
Kamińskiego i “Szeregowca Ryana” Stevena Spielberga. Opowieść o dwóch
braciach ze stołecznego miasta, którzy właśnie wkraczają w dorosłe
życie, ale ich wielkie plany na przyszłość zostają przekreślone przez
wybuch wojny. Motyw konfliktu zbrojnego, który przerywa młodzieńcom
najpiękniejsze lata życia, szybko przeradza się w motyw heroicznej walki
o ocalenie jednego żołnierza. Młodego wybrańca, który - nawet wbrew
własnej woli - musi przeżyć wojenną zawieruchę. Nawiązań do “Szeregowca
Ryana” jest w tym filmie tak dużo, że trudno tutaj mówić o dziele
przypadku. Dość wspomnieć, że produkcja posiada kompozycję szkatułkową.
Jej akcja rozpoczyna się w czasach współczesnych, kiedy to pewien
staruszek, weteran wojenny, powraca myślami do swojej żołnierskiej
przeszłości. Wypada odnotować, że liczne aluzje do dzieła Spielberga
pojawiają się również w innych dalekowschodnich filmach: chińskim
“Assembly” oraz japońskich “Yamato” i “The Eternal Zero”. Nie oznacza to
bynajmniej, że “Taegukgi hwinalrimyeo” należy do tworów nudnych.
Przeciwnie, produkcja jest porywająca, losy bohaterów są dla widza
ważne, a jeden ze zwrotów akcji stanowi totalne zaskoczenie. Film
dostarcza odbiorcy wielu powodów do wzruszeń.<br />
<br />
Główni bohaterowie dzieła, bracia Lee, zostali ukazani na zasadzie
kontrastu (gombrowiczowskie prawo symetrii!). Starszy, Jin-tae, pracuje
jako pucybut, ale chciałby kiedyś zostać mistrzem szewskim. Jest silny,
krzepki, wybuchowy i porywczy. Mimo skłonności “do bitki i do wypitki”,
odznacza się honorowością, szlachetnością oraz lojalnością wobec rodziny
i przyjaciół. Nie posiada zainteresowań o charakterze intelektualnym,
nie potrafi udzielać porad związanych z ortografią, ale kieruje się w
życiu prostymi zasadami. Młodszy, Jin-seok, wpisuje się w stereotyp
inteligenta. Świetnie się uczy, udziela kolegom korepetycji, celująco
zdaje egzaminy. Jest chudy, nieśmiały, lękliwy, słaby fizycznie. Choruje
na serce, przez co nadaje się wyłącznie do pracy umysłowej. Rodzina Lee
żyje w biedzie. Jedyną nadzieją na lepsze jutro jest dla niej Jin-seok.
Wszyscy doskonale wiedzą, że ten wybitnie uzdolniony chłopak ma szansę
pójść na studia, a co za tym idzie - znaleźć dobrą pracę, dzięki której
cała rodzina odbije się od dna. Najpierw jednak trzeba zdobyć fundusze
na jego dalsze kształcenie. Szczególnie przejmuje się tym Jin-tae, który
haruje jak wół, żeby zarobić pieniądze na edukację brata. Czyni to
zresztą bezinteresownie, gdyż bardzo kocha swojego krewniaka. Jest dla
niego nie tylko bratem, ale także ojcem. No i najlepszym przyjacielem. <br />
<br />
Uboga, acz szczęśliwa egzystencja młodzieńców ulega radykalnej zmianie,
kiedy wybucha wojna koreańska. Rodzina Lee, podobnie jak inni mieszkańcy
Seulu, ratuje się ucieczką z miasta. Wkrótce kontrolę nad tłumem
przejmuje południowokoreańska armia prowadząca werbunek nowych
żołnierzy. Wojskowi szukają mężczyzn w wieku 18-30 lat. Jednym z
młodzieńców, którzy zostają wyciągnięci z tłumu, okazuje się Jin-seok.
Jego starszy brat unika podobnego losu, gdyż chwilowo oddalił się od
grupy. Kiedy Jin-tae dołącza z powrotem do uchodźców, okazuje się, że
jego młodszy krewniak jest już w pociągu mającym zawieźć rekrutów na
front. Starszy brat rozumie, co to oznacza. Słaby, chory, zdolny
Jin-seok, będący największym skarbem rodziny, zostanie zabrany na wojnę,
z której prawdopodobnie nigdy nie wróci. Tymczasem on - silny, zdrowy i
przeciętny - pozostanie w dużo bezpieczniejszym świecie cywilów.
Jin-tae nie zgadza się na taki scenariusz. Bez wahania wbiega do
pociągu, po czym wdaje się w sprzeczkę z żołnierzami. Ostra wymiana zdań
przeradza się w bójkę, która trwa wystarczająco długo, żeby pojazd
zdążył ruszyć z oboma braćmi na pokładzie. Zarówno Jin-seok, jak i
Jin-tae stają się członkami armii. Starszy brat postanawia, że zrobi
wszystko, aby uchronić młodszego przed śmiercią. Nawet na polu bitwy.<br />
<br />
“Taegukgi hwinalrimyeo” to film, który wywarł na mnie ogromne wrażenie.
Produkcja jest bardzo dobra, chociaż niezbyt nowatorska. Dlaczego? Bo
powiela schematy typowe dla kina wojennego. Motyw matki, motyw
ukochanej, motyw listu, motyw zdjęcia, motyw tęsknoty za smacznym
jedzeniem - niczego tu nie brakuje. Analizowana produkcja może być też
odczytywana jako alegoria. Jej głównym wątkiem jest relacja brat-brat, a
przecież konflikt koreański był konfliktem bratobójczym. Drugim
wątkiem, który śledzimy w filmie, są powolne zmiany zachodzące w
zachowaniu starszego Lee. Początkowo nie mamy wątpliwości, że Jin-tae
pcha się w każde niebezpieczeństwo, żeby jego młodszy brat nie musiał
tego robić. Z czasem nabieramy jednak podejrzeń. Czy to nie jest tak, że
na początku bohater miał czyste intencje, ale później po prostu polubił
przemoc i adrenalinę? Czy dla tego impulsywnego młodzieńca dobro brata
nie stało się pretekstem do wyzwalania własnej agresji? Czy jego
wrodzona gwałtowność nie zaczęła się przeradzać w brutalność, a potem w
okrucieństwo? A może starszemu bratu spodobały się pochwały i
odznaczenia? Tak, problematyka psychologiczna jest w tym filmie bardzo
ważna. Przedstawione wydarzenia bywają czasem “naciągane“, ale jakie to
ma znaczenie? Produkcję ogląda się jednym tchem.<br />
<br />
<br />
<b>Tytuł oryginalny:</b> “Welkkeom tu Dongmakgol”<br />
<b>Tytuł amerykański:</b> “Welcome to Dongmakgol”<br />
<b>Tytuł brytyjski:</b> “Battle Ground 625”<br />
<b>Tytuł polski:</b> /brak oficjalnego/<br />
<b>Reżyseria:</b> Park Kwang-hyun<br />
<b>Produkcja:</b> Korea Południowa (2005)<br />
<b>Gatunek:</b> komediodramat, wojenny<br />
<br />
Osoba, która zapragnie sięgnąć po ten twór, nie powinna się spodziewać
opowieści przedstawionej całkiem serio. Nie powinna również oczekiwać
dzieła porażającego kunsztem artystycznym. Film opowiada o wojnie
koreańskiej, ale czyni to w sposób tragikomiczny, może nawet
tragifarsowy. Pomysł bardzo dobry, jednak… czy da się to samo powiedzieć
o jego realizacji? Produkcja “Welkkeom tu Dongmakgol” odniosła duży
sukces poza granicami Korei Południowej. Została nawet zgłoszona jako
kandydatka do Oscara w kategorii “najlepszy film nieanglojęzyczny”. Sęk w
tym, że Amerykańska Akademia Filmowa nie przyznała jej nominacji.
Scenariusz “Welkkeom…” stanowi adaptację sztuki teatralnej, którą
stworzył południowokoreański autor Jang Jin. Z samym dramatem nie miałam
jeszcze okazji się zapoznać, ale przypuszczam, że jego klimat
przypomina utwory Sławomira Mrożka i Witolda Gombrowicza (ach, ten
Gombro! Strasznie mnie ostatnio prześladuje!). Nie ma nic złego w
ukazywaniu konfliktów zbrojnych z przymrużeniem oka. Problemem nadal
pozostaje jednak formalny aspekt filmu. Analizowana produkcja jest
sztuczna jak jezioro na Targówku, a aktorstwo - nieprzekonujące i
pozbawione polotu. Bohaterowie opowieści zachowują się jak postacie z
klasycznej kreskówki. Szkoda tylko, że wcale nie są zabawni. <br />
<br />
Tytułowe Dongmakgol to mała górska wioska odcięta od świata i nieznająca
zdobyczy nowoczesnej cywilizacji. Nikt, z wyjątkiem miejscowego
nauczyciela, nie widział tam karabinu ani samolotu. Mieszkańcy osady
żyją jak przed wiekami. Nie dotarła do nich jeszcze informacja o wybuchu
wojny koreańskiej. Prawdopodobnie nie wiedzą oni nawet o podziale Korei
na Północną i Południową. Wskutek dziwnego zbiegu okoliczności wioska
staje się schronieniem dla sześciu żołnierzy: dwóch z Południa, trzech z
Północy i jednego z Ameryki. Początkowo robi się z tego niezły “kocioł”
(a raczej “kociołek“, jeśli wziąć pod uwagę powierzchnię miejscowości).
Spotykają się przecież przedstawiciele dwóch stron konfliktu zbrojnego,
którzy na polu bitwy strzelaliby do siebie jak do kaczek. Wyjątkowe
okoliczności sprawiają jednak, że wrodzy żołnierze muszą chwilowo
zapomnieć o istniejących między nimi podziałach, nawiązać współpracę i
zacząć żyć jakby nigdy nic. Wojskowi - wyrwani z politycznego i
historycznego kontekstu - zostają ze sobą zrównani. Mimo to, wciąż
utrzymuje się między nimi dystans psychiczny, który często prowadzi do
absurdalnych sytuacji. Ale i on z czasem zaczyna się skracać. Lody
powoli pękają. Jedni i drudzy zaczynają dostrzegać, że żołnierze
nieprzyjacielskiej armii “też mają dwie nogi i siedzenie” (cytat z
Różewicza).<br />
<br />
Muszę teraz skrytykować pewną materię żywą, która jest tak irytująca, że
widz ma ochotę przyfasolić jej gitarą basową. Chodzi o Yeo-il,
mieszkankę Dongmakgol (w tej roli Kang Hye-jung). Sama nie wiem, kto tu
jest bardziej żenujący: bohaterka czy aktorka. Yeo-il to postać
kompletnie nierealistyczna, a zarazem nieudana. W zamierzeniu miała być
pewnie postacią komiczną, odróżniającą się od innych, ubarwiającą całą
opowieść (jak Papkin z “Zemsty” Aleksandra Fredry). A kim jest?
Kwiatkiem u kożucha. Nie bawi, nie fascynuje, nie wzbudza sympatii i
niczego nie wnosi. Zamiast tego, gra odbiorcy na nerwach. Yeo-il to
osobniczka uznawana przez swoje środowisko za wariatkę. Dziewczyna
wymachuje rękami, podskakuje, podryguje, robi piruety, stroi głupie
miny, wypowiada kuriozalne kwestie i widzi rzeczy nieistniejące.
Niestety, wcale nie kojarzy się z zakręconą trzpiotką, tylko z
niedojrzałą nastolatką popisującą się przed rówieśnikami. Owszem, w
tragifarsie miał prawo pojawić się motyw jednostki szalonej. Ale w
realnym świecie osoby chore psychicznie po prostu tak się nie zachowują.
Tego typu cyrki mógłby urządzać co najwyżej kilkuletni ignorant,
poproszony o pokazanie, jak według niego zachowują się osoby
potrzebujące konsultacji z psychiatrą. Jest to wręcz obraźliwe dla
prawdziwych chorych.<br />
<br />
Scenariusz “Welkkeom tu Dongmakgol” nie jest do końca oryginalny. W
wielu krajach kręci się tragikomiczne filmy oparte na podobnym schemacie
(“Diabły za progiem” - Chiny 2000, “Kukułka” - Rosja 2002, “Operacja
Dunaj” - Czechy, Polska 2009). Postać Yeo-il też nie jest jedyna w swoim
rodzaju. Motyw obłąkanej dziewczyny, zachowującej się w idiotyczny
sposób, został już wykorzystany w południowokoreańskim filmie “Strażnik
wybrzeża” (2002). Tym, na co warto zwrócić uwagę, jest fakt, że
“Welkkeom…” zawiera również fragmenty śmiertelnie poważne. Jedno jest w
tej produkcji realistyczne: cierpienie i umieranie. Postacie wydają się
papierowe, lecz gdy już dochodzi do rozlewu krwi, okazuje się, że wcale
papierowe nie są. Wielu widzów uzna to za niestosowność. Przyjrzyjmy się
teraz przemianie filmowego dowódcy komunistów. Gdy go poznajemy, jawi
się on jako stereotypowy czarny charakter. Jest surowy, lodowaty i
arogancki. Z czasem jego wizerunek ulega jednak ociepleniu. Bohater
zmienia się pod wpływem otoczenia albo po prostu zrzuca groźną maskę.
Prawdziwymi schwarzcharakterami są w tym filmie żołnierze amerykańscy.
Nie przypominają oni sojuszników ani wyzwolicieli, tylko najeźdźców i
oprawców. Wspólny sprzeciw wobec ich poczynań jest tym, co ostatecznie
integruje zwaśnionych bohaterów.<br />
<br />
<br />
<b>Zamiast zakończenia</b><br />
<br />
Pozwolę sobie jeszcze przywołać drobną ciekawostkę związaną z wojną w
Korei. Otóż konflikt ten stał się inspiracją nie tylko dla twórców
pełnometrażowych filmów aktorskich, ale także dla autorów krótkich
filmów animowanych. Mam tutaj na myśli trójwymiarową animację “Birthday
Boy” dystrybuowaną w Polsce pod tytułem “Na urodziny” (rok produkcji:
2004). Filmik został stworzony w Australii, ale jego reżyserem jest
Koreańczyk Park Sejong. “Birthday Boy” trwa około dziesięciu minut i
ukazuje losy małego chłopca o imieniu Manuk. Dzieciństwo bohatera
przypada na czasy wojny koreańskiej (akcja dziełka rozgrywa się w roku
1951). Mimo trudnych warunków i licznych niebezpieczeństw, malec stara
się żyć normalnie. Bawi się tym, co ma, i nie traci dziecięcego
optymizmu. Produkcja “Na urodziny” była nominowana do Oscara, ale
nagrody tej nie otrzymała. Statuetka trafiła do twórców kanadyjskiej
krótkometrażówki “Ryan” będącej biografią niejakiego Ryana Larkina.<br />
<br />
<br />
<b>Natalia Julia Nowak,<br />
5-20 lipca 2015 roku<br />
<br />
<br />
PS.</b> W powyższym artykule przywoływałam koreańskie nazwiska zgodnie z zasadą dalekowschodnią, tzn. najpierw nazwisko, później imię.<br />
Natalia Julia Nowakhttp://www.blogger.com/profile/07476661304473409593noreply@blogger.com0