sobota, 23 sierpnia 2014

Elfen Lied. Jak ofiary stają się katami?

“Wylewałam łzy, dopóki nie wyschły
Ale cierpienie pozostało takie samo (…)
Sprawię, że będą krwawić u mych stóp (…)
Jeden po drugim - byli zaskoczeni”


Within Temptation - “The Promise”
(tłum. Natalia Julia Nowak)




Dyskusje i kontrowersje

“Elfen Lied” (“Elfia Pieśń“) to japoński serial animowany przeznaczony dla starszych nastolatków i młodych dorosłych w wieku studenckim. Anime, wyreżyserowane przez Mamoru Kanbego, opiera się na motywach mangi, którą stworzył Lynn Okamoto. Przeglądając internetowe dyskusje, poświęcone omawianej produkcji, nabrałam przekonania, że jest ona owiana swoistą legendą. Serial animowany wzbudza skrajne emocje, zarówno pozytywne, jak i negatywne. Jedni uznają go za arcydzieło, utwór wybitny pod względem formy i treści. Inni mieszają go z błotem, nie pozostawiając na nim suchej nitki. Komentatorzy “Elfen Lied” zwracają szczególną uwagę na kilka aspektów anime. Tym, co podkreśla się najczęściej, jest niebywała brutalność serialu, przesycenie scenami krwawych rzezi i okrutnych okaleczeń. Jeśli chodzi o mnie, muszę przyznać, że “Elfen Lied” to najbardziej sadystyczna animacja, jaką widziałam od czasu “Happy Tree Friends”. Drugim aspektem serialu, o którym dużo się pisze, jest jego głębia psychologiczna i skomplikowana problematyka moralna. To również muszę potwierdzić. Zaburzenia psychiczne, ekstremalnie trudne decyzje… Produkcja nie stroni od takiej tematyki.


Łzawa opowiastka?

“Elfen Lied” liczy łącznie czternaście odcinków. Trzynaście z nich to serial właściwy, a jeden - dodatek uzupełniający dzieło (opublikowany osobno, rok po premierze anime). Nie będę ukrywać, że do oglądania serialu podeszłam z lekkim sceptycyzmem. Pierwsze cztery odcinki tylko potwierdzały moje uprzedzenia. Odnosiłam wrażenie, że oglądam produkcję adresowaną do “mrocznych nastolatek”, które słuchają gotyckiego rocka, piszą smutne wiersze, czują się niezrozumiane i przeżywają uczucie weltschmerz. Od piątego odcinka zaczęłam stopniowo przekonywać się do tej animacji. Dotarło do mnie, że “Elfen Lied” to coś więcej niż płaczliwa opowiastka przetykana makabrą i erotyką. Stwierdziłam, że zawarty w serialu psychologizm wcale nie jest tak powierzchowny, jak mi się początkowo wydawało. Bohaterowie opowieści naprawdę mają swoje sekrety, często nieznane dla nich samych, albowiem wyparte ze świadomości (amnezja dysocjacyjna). Postacie negatywne, które początkowo jawią się jako czarne charaktery, okazują się niekiedy ludźmi obciążonymi wyrzutami sumienia i próbującymi wybrać “mniejsze zło“. W świecie przedstawionym jest też sporo hipokryzji i zakłamania.


Intrygująca i uzależniająca

Anime, o którym rozmawiamy, jest historią intrygującą i uzależniającą. Jeśli nie zniechęcimy się po pierwszym odcinku, ze zdumieniem odkryjemy, że opowieść nas “wciągnęła” i że koniecznie musimy poznać jej dalszy ciąg. Serial zawiera wiele zwrotów akcji, a jego wątki plączą się ze sobą w taki sposób, że widz nie może się doczekać momentu rozwiązania poszczególnych zagadek (produkcję ogląda się bardzo szybko!). Ze śledzeniem “Elfen Lied” jest tak jak z wchodzeniem do morza. Najpierw zimno, nieprzyjemnie… Człowiek ma ochotę uciec i już tam nie wrócić… Ale potem coś się zmienia: chłód przestaje być odczuwalny, a zabawom w morskiej wodzie nie ma końca. Ze względu na to, że serial ma taką, a nie inną strukturę, powstrzymam się od dokładnego streszczenia jego fabuły. Nie chcę psuć zabawy osobom, które jeszcze go nie oglądały. Napiszę tylko, jak się ta historia zaczyna, a potem przejdę do opisu jej “drugiego dna” i stawianych przez nią pytań. Spróbuję pokazać, jakie problemy etyczne, społeczne i psychologiczne kryją się za fikcyjnym scenariuszem. Zamiast skupić się na tym, kto i w którym momencie ginie, skoncentruję się na odniesieniach do realnego życia.


Demon z laboratorium

Pierwszy odcinek zaczyna się, oczywiście, czołówką, która przez wielu widzów jest oceniana jako arcypiękna i artystyczna. Składają się na nią głównie przerobione obrazy Gustava Klimta, pełne nagości, pasji i pożądania. W tle słychać spokojną, patetyczną, religijną pieśń śpiewaną operowym głosem. Gdy nastrojowe intro się kończy, zostajemy brutalnie i bez ostrzeżenia wrzuceni w sam środek piekła. Pierwszym ujęciem, które widzimy, jest odcięta męska ręka, leżąca w kałuży krwi i ruszająca się wskutek unerwienia. Chwilę później dowiadujemy się, co się stało… a raczej dzieje. Jesteśmy w jednym z japońskich ośrodków badawczych. Jakaś dziwna, unieruchomiona postać masakruje strażników siłą własnego umysłu. Zdobywa nawet klucze i wydostaje się z dobrze zabezpieczonego pomieszczenia. Istota - wyglądająca jak młoda, naga kobieta w metalowym hełmie - powoli idzie przed siebie. Każdego, kto staje na jej drodze, ćwiartuje lub rozrywa, nawet go nie dotykając. Chociaż w jej stronę wystrzeliwane są setki kul, żadna nie wyrządza jej najmniejszej krzywdy. Krwawej jatce, widocznej na ekranie, towarzyszy czołówkowa pieśń, tym razem wykonywana w stylu chorału gregoriańskiego.


Różowowłosa nieznajoma

Okrutnej postaci udaje się wyjść z budynku. Ostatnią nadzieją na to, że uda się ją zlikwidować, jest strzał z ciężkiej broni przeciwpancernej. Kula trafia istotę w głowę, ale nie zabija jej, tylko sprawia, że postać spada z urwiska do wody (laboratorium znajduje się bowiem na wyspie). Kolejna scena rozgrywa się już w zupełnie innym miejscu. Maleńka stacja kolejowa… Słońce, woda, zieleń i kwitnące wiśnie… Niedaleko stacji, na schodach, spotykają się dwie osoby, które niedawno ukończyły szkołę średnią i wybierają się na pierwszy rok studiów. To Kouta i Yuka - kuzynostwo. Chłopak i dziewczyna wdają się w krótką pogawędkę, a potem idą pospacerować po plaży. Sielankowy nastrój zostaje przerwany przez coś niecodziennego. Młodzi ludzie spostrzegają w oceanie nagą, różowowłosą dziewczynę z niewielkimi rogami na głowie. Widzą, że jest ranna i postanawiają jej pomóc. Nieznajoma wykazuje objawy utraty pamięci. Sprawia również wrażenie osoby głęboko upośledzonej, gdyż zachowuje się jak dwuletnie dziecko. Kouta i Yuka zabierają ją do siebie. Nie wiedzą, że ich nowa przyjaciółka to demoniczna uciekinierka, która wskutek obrażeń doznała rozdwojenia jaźni.


Dicloniusy i wektory

W toku akcji okazuje się, że różowowłosa dziewczyna (nazywana przez Koutę i Yukę “Nyu”) to groźna Lucy[1], przedstawicielka rasy Dicloniusów. Dicloniusy są istotami spokrewnionymi z ludźmi, ale różniącymi się od nich pod kilkoma względami. Dzięki rogom, które mają na głowie, mogą korzystać z wektorów: dodatkowych, niewidzialnych, kilkumetrowych rąk. Stworzenia rodzą się z rodziców zarażonych wirusem wektora, a więc takich, którzy zostali dotknięci niewidoczną ręką Dicloniusa. Naukowcy nie wiedzą o nowej rasie zbyt wiele. Ustalili jednak, że gdy tajemnicze istoty zostają sprowokowane lub czują się zagrożone, popadają w morderczy nastrój i bez skrupułów masakrują ludzi. Ta szczątkowa, powierzchowna wiedza jest podstawą bardzo radykalnej polityki wobec Dicloniusów. Ilekroć rodzi się dziecko posiadające lub podejrzewane o posiadanie syndromu Dicloniusa, jest ono izolowane od społeczeństwa i najczęściej poddawane eutanazji. Pojedynczym mutantom daruje się życie, ale za cenę umieszczenia w ośrodku badawczym i poddania drastycznym eksperymentom naukowym[2]. Większość uratowanych odmieńców spędza w takich warunkach całe życie.


Prewencyjne zabójstwa

I tutaj pojawiają się trudne pytania. Czy taktyka, podejmowana względem Dicloniusów, jest słuszna? Wyobraźmy sobie, że mamy niemowlę o cechach Dicloniusa. Co należy z nim zrobić? Przecież istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że w przyszłości zamorduje ono mnóstwo ludzi. Czy najlepszym wyjściem jest uśmiercenie takiego dziecka? Mówi się, że lepiej, aby zginął jeden człowiek niż cały naród[3]. Z drugiej strony… Jak można zabić bezbronną istotkę, która nic złego nie uczyniła? Czy to jest etyczne? Poza tym, wcale nie jest przesądzone, że nowonarodzony mutant zostanie masowym mordercą. Znany jest przypadek Dicloniusa, który nikogo nie zabił, ponieważ od urodzenia był odpowiednio prowadzony. Czy można skazać kogoś na śmierć na podstawie jego genów? Czy wolno wydać wyrok, kierując się tym, co może się wydarzyć, a nie tym, co faktycznie się wydarzyło? Jasne, można ocalić odmieńca i oddać go do laboratorium. Ale czy to rzeczywiście słuszne rozwiązanie? Czy życie w bólu i poniżeniu jest lepsze od spokojnej śmierci? Może lepiej pozwolić komuś umrzeć niż skazać go na nieustanne męki? Podobne pytania zadajemy sobie w przypadku aborcji, eutanazji i eugeniki[4].


Geny czy wychowanie?

Kolejna sprawa: rola wychowania i socjalizacji. Jak przekona się każdy, kto obejrzy “Elfen Lied”, rasa Dicloniusów jest z natury łagodna i przyjazna. No i wrażliwa. Dużo, dużo, dużo wrażliwsza od rasy ludzkiej. Młody mutant, który nie został jeszcze skażony okrucieństwem świata, to istota empatyczna i kochająca. Owszem, Dicloniusy mają w genach tendencję do urządzania masakr. Ustaliliśmy już jednak, że jeśli są właściwie prowadzone, to ich złowrogie instynkty mogą zostać całkowicie zneutralizowane. Myślę, że można uznać ten motyw za metaforę dobrych i złych skłonności tkwiących w każdym człowieku. To, jakimi ludźmi będziemy, w dużej mierze zależy od naszych doświadczeń życiowych. Jeśli dziecko od urodzenia będzie kochane, szanowane i dobrze traktowane, prawdopodobnie rozwinie się jasna strona jego osobowości. Jeśli jednak będzie upokarzane, niedoceniane i zastraszane, najpewniej zakiełkuje w nim resentyment. Sprawa z Dicloniusami zmusza nas do rozważań o charakterze kryminologicznym. Dlaczego ludzie zostają przestępcami? Czy zależy to od ich genów, czy od tego, w jakim środowisku się znaleźli lub wychowali? A jak to jest z potomkami zbrodniarzy?


Słuszny gniew

Analizowane anime pokazuje również, do czego może prowadzić opieranie się jedynie na statystykach, bez sprawdzania, co te statystyki oznaczają i z czego wynikają. Socjologowie powiedzieliby, że jest to apel o uzupełnianie danych ilościowych danymi jakościowymi. Eksterminacja mutantów, ukazana w japońskiej produkcji, wynika właśnie z ograniczania się do statystyk. Dane ilościowe, z których korzystają serialowi naukowcy, wskazują, że Dicloniusy często zabijają, i to wyłącznie ludzi. Nie uwzględniają jednak faktu, że mordercze skłonności odmieńców nie objawiają się bez powodu. Dicloniusy manifestują swoją ciemną stronę, kiedy zostają do tego doprowadzone wskutek jakiejś krzywdy. Swoimi ofiarami czynią ludzi, bo tylko ludzie potrafią krzywdzić świadomie, umyślnie i konsekwentnie. Stworzenia, które urządzają krwawe jatki w laboratoriach, nie posuwałyby się do takich skrajności, gdyby nie były długotrwale więzione i torturowane. Gehenna, przeżywana przez Dicloniusy, wydaje się tak straszna, że gdy nieszczęsnym istotom puszczają hamulce, jest to całkiem zrozumiałe. Bywa, że ktoś, kto doświadcza zła, sam tym złem nasiąka. Upodabnia się do swoich dręczycieli.


Wezwanie do tolerancji

Serial animowany “Elfen Lied“ zawiera jeszcze więcej poruszających treści i moralnego niepokoju. Pozwolę sobie zrezygnować z ich dokładnego omówienia, żeby oszczędzić Czytelnikom spoilerów. Gdyby ktoś mnie zapytał, co jest głównym przesłaniem dzieła, odpowiedziałabym, że zachęta do akceptacji inności. Z analizowanej produkcji przebija sprzeciw wobec ksenofobii i prześladowania ludzi za cechy, na które nie mają oni wpływu (np. wrodzone deformacje). Anime zawiera subtelne aluzje do pewnych koncepcji rasistowskich. Są w nim postacie popierające ideę wymordowania całej rasy Dicloniusów (można to porównać do ludobójstwa, zorganizowanego unicestwiania populacji posiadającej określoną cechę). Trafiają się również bohaterowie uznający Dicloniusy za wyższą formę ewolucji i głoszący konieczność wyeliminowania ludzkości. Innymi poważnymi problemami, zasygnalizowanymi w japońskiej produkcji, są nadużycia seksualne, takie jak gwałt, molestowanie czy pedofilia. Motyw skrzywdzonej dziewczynki, która nadal miłuje swoich bliźnich, udowadnia, że nie wszystkie ofiary stają się katami. Czasem własne cierpienie uwrażliwia nas na krzywdę innych.


Coś dla konspiracjonistów

Teraz coś z zupełnie innej beczki. Uważam, że serialem “Elfen Lied” powinni się zainteresować teoretycy spiskowi. Zacznijmy od tego, że w produkcji pojawia się niekiedy masoński gest “triad sign“ - palec serdeczny przylegający do środkowego. Fakt, że ten gest jest wielokrotnie powtarzany, sugeruje, iż nie ma tutaj mowy o przypadku. W czołówce anime umieszczono piramidę z jednym okiem: symbol uchodzący za emblemat Illuminati. W samym serialu Lucy często jest pokazywana z zasłoniętym lub wyeksponowanym okiem. Fabuła “Elfen Lied” przypomina teorię spiskową o projekcie Monarch[5]. Mamy w niej przecież dzieci poddawane traumie i praniu mózgu (kontroli umysłu?). Według wspomnianej teorii, celem traumatyzacji jest wywołanie w człowieku dysocjacyjnego zaburzenia tożsamości[6]. Główna bohaterka serialu faktycznie cierpi na tę chorobę. Posiada dwie osobowości: Lucy i Nyu. Według Fritza Springmeiera i Cisco Wheeler, wiele ofiar projektu Monarch zaczynało kochać swojego “tresera” i traktować go jak własnego ojca. W “Elfen Lied” występuje postać, która ubóstwia swojego oprawcę i zwraca się do niego per “tato“. Czerwone światło, stłuczone szkło, łańcuch, kokarda, muszla, zegar - oto elementy tożsame z triggerami używanymi w ramach kontroli umysłu. Rogi Dicloniusów, przypominające kocie uszy, kojarzą się nieco z figurą “sex kitten” (tzn. z zaprogramowanym “sekskociakiem”). Omawiane anime zawiera ponadto motyw spisku szczepionkowego.


Zakończenie

Czy polecam tę animację? Tak, ale tylko tym, którzy są gotowi oglądać makabryczne rzezie oraz sceny ukazujące umiarkowany hetero- i homoerotyzm. Przemoc i seksualność są integralnymi częściami “Elfen Lied”. Ci, którzy nie chcą tego oglądać, powinni sięgnąć po inną produkcję. Mimo wszystko, nie jest to serial zasługujący na przekreślenie. Trudne pytania, przemycone pod płaszczykiem fantastycznej opowiastki, zachęcają odbiorcę do głębokich refleksji. A to niewątpliwy plus.


Natalia Julia Nowak,
7-22 sierpnia 2014 r.



PRZYPISY

[1] Serial animowany “Elfen Lied” został wyprodukowany w 2004 roku (jego dodatkowy, uzupełniający odcinek ukazał się w roku 2005). Komiks, będący podstawą opowieści, wychodził w latach 2002-2005. W wakacje 2014 roku odbyła się premiera pełnometrażowego, francuskiego, aktorskiego filmu “Lucy” w reżyserii Luca Bessona. Fani “Elfen Lied” twierdzą, że wspomniana produkcja jest w dużej mierze inspirowana ich ulubioną mangą i anime. Czy to prawda? Nie oglądałam filmu Bessona, ale widziałam dwa jego zwiastuny opublikowane w serwisie Filmweb.pl. Nie będę ukrywać, że niektóre fragmenty pełnometrażówki, zaprezentowane w trailerach, wydały mi się łudząco podobne do “Elfen Lied”. Podobieństwa, które zauważyłam, dotyczą formy, treści i imienia głównej bohaterki. Jak mawiają Internauci: “Pszypadeg? Nie sondze!”. Z drugiej strony, “Elfia Pieśń” również nie jest w pełni oryginalna, albowiem zawiera elementy zaczerpnięte z dwugodzinnego filmu animowanego “Akira” (reż. Katsuhiro Otomo, Japonia 1988).

[2] Czy w realnym świecie japońscy uczeni byliby zdolni do takich czynów? Nie wiem, jak jest dzisiaj, ale historia zna przykład ponurej Jednostki 731, która działała w latach ‘30 i ‘40 XX wieku. W 1988 roku Chińczycy nakręcili o niej przerażający film fabularny “Men Behind the Sun”. Jeśli wierzyć portalowi Filmweb.pl, szesnaście osób nie wytrzymało seansu produkcji i zmarło na zawał serca. Miało to miejsce w Chinach.

[3] Por.: Ewangelia wg św. Jana, rozdział 11, werset 50.

[4] Wypada odnotować, że w anime “Elfen Lied” proponowany jest jeszcze jeden sposób walki z Dicloniusami: sterylizacja/kastracja osób dorosłych zarażonych wirusem wektora. Nie zauważyłam za to jakichkolwiek bezpośrednich odniesień do antykoncepcji i aborcji. Czy bohaterowie (lub twórcy) serialu byli zbyt głupi, żeby na to wpaść? Przypuszczam, że nie. Pominięcie tych dwóch najprostszych metod wynikało zapewne z faktu, że nie są one wystarczająco sensacyjne i obniżałyby ogólną makabryczność produkcji. No, chyba, że usuwanie ciąży zostałoby przedstawione tak jak w filmie “Niemy krzyk”.

[5] Zaintrygowanych odsyłam do moich artykułów “Kontrola umysłu - prawda czy teoria spiskowa?”, “Synchromistycyzm. Gra skojarzeń, teorie spiskowe i pogrobowcy Junga”, “Wiwisekcja Alice’a Coopera. Chrześcijanin, satanista, mormon czy mason?” i “Na tropie diabła. Tajemnice Black Sabbath“ (można je bez trudu odnaleźć w Internecie). Polecam także teksty innych autorów, zwłaszcza esej “Project Monarch: Nazi Mind Control” Rona Pattona, dylogię “The Illuminati Formula” Fritza Springmeiera i Cisco Wheeler oraz publikacje ze stron VigilantCitizen.com i Pseudoccultmedia.net.

[6] Synonimami dysocjacyjnego zaburzenia tożsamości są: rozdwojenie jaźni, rozdwojenie osobowości, osobowość wieloraka, osobowość naprzemienna, osobowość mnoga. Choroba została ciekawie pokazana w filmie “Sybil” Daniela Petriego z 1976 roku (i w jego nowej wersji wyreżyserowanej w 2007 roku przez Josepha Sargenta).

sobota, 9 sierpnia 2014

Ludzkie duchy w cybernetycznych pancerzach

Motyw supergliny

Któż nie słyszał o RoboCopie, fikcyjnym policjancie, który urodził się jako człowiek, ale został cyborgiem, gdyż jego ludzki mózg przeszczepiono do supernowoczesnego, elektronicznego, robotycznego ciała? Ta fascynująco-przerażająca opowieść jest wciąż popularna i ciągle powraca w nowych filmach, kreskówkach i komiksach. Opowieść o RoboCopie nie jest bynajmniej jedyną historyjką bazującą na koncepcji cybernetycznego supergliny. Motyw cyberpolicjanta wykorzystano również w humorystycznej sadze o Inspektorze Gadżecie, głupiutkim nieudaczniku, ukrywającym w swoim ciele wiele przydatnych drobiazgów. Inspektor Gadżet to jednak nieco inna forma bytu. Więcej wspólnego z RoboCopem mają bohaterowie japońskich filmów animowanych “Ghost in The Shell” (“Duch w pancerzu”) i “Ghost in the Shell 2: Innocence” (“Duch w pancerzu 2: Niewinność”). W tych dwóch dziełach (będących adaptacjami mangi, którą stworzył Masamune Shirow) śledzimy poczynania policjantów-cyborgów, urodzonych jako ludzie, ale przerobionych na antropomorficzne maszyny z ludzkimi komórkami mózgowymi. “GITS” zawiera wiele filozoficznych refleksji i mnóstwo moralnego niepokoju.


Cyberpunk i metafizyka

W niniejszym tekście chciałabym opisać swoje przemyślenia zrodzone pod wpływem seansu “Ghost In The Shell” i “Ghost In The Shell 2” (zwłaszcza części pierwszej, gdyż sequel grzeszy przerostem formy nad treścią, a zawarte w nim rozważania są mało oryginalne i mało przekonujące). Zacznę od krótkiego opisu problematyki “GITS”. Film rozpoczyna się zwięzłym wprowadzeniem: “W niedalekiej przyszłości sieci korporacyjne sięgnęły gwiazd, elektrony i światło płyną przez Wszechświat. Postęp komputeryzacji nie zniósł jednak podziałów narodowościowych i etnicznych” (w wersji polskiej czyta te słowa lektor). Zacytowane zdania sugerują, że będziemy mieli do czynienia z historią utrzymaną w nurcie cyberpunkowym. Że będzie tu trochę o polityce, trochę o biurokracji, trochę o problemach społecznych i dużo, dużo, dużo o wysokiej technologii. Faktycznie, tak właśnie jest. Ale to tylko tło dla prawdziwie istotnej tematyki metafizycznej. W świecie, w którym funkcjonują bohaterowie “Ghost In The Shell”, przyjmuje się, że człowiek jest czymś więcej niż biologicznym ciałem. Organizm, sam w sobie, jest jedynie kawałkiem materii. Śmiertelnym, chorowitym, bezbronnym i niedoskonałym.


Sedno człowieczeństwa

Co powoduje, że ludzkie ciało żyje? Co nadaje zlepkowi komórek walor życia, świadomości i człowieczeństwa? Co sprawia, że żałosny worek tkanek potrafi myśleć, czuć, rozumieć i podejmować decyzje? Co czyni człowieka człowiekiem, a nie kupą mięsa? Otóż pewien fenomen, który można określać rzeczownikami typu “duch”, “dusza”, “umysł”, “psyche“ czy “jestestwo“. Nie ma znaczenia, jakim słowem oznaczymy to coś. Ważny jest wyjątkowy charakter tego czegoś. Można się spierać o dokładną definicję i przymioty tego zjawiska. Najrozsądniejsza wydaje się teza, że fenomen, o którym rozmawiamy, jest pewnym zbiorem informacji: skomplikowanym, nieuchwytnym i niematerialnym. Zauważmy jednak, że pliki danych komputerowych również są skomplikowanymi, nieuchwytnymi i niematerialnymi zbiorami informacji. Czy istnieje jakakolwiek różnica między człowieczym umysłem a plikiem komputerowym? Skoro ludzki mózg, oparty na kodzie DNA, potrafił wytworzyć samoświadomość, to czy program komputerowy, oparty na kodzie informatycznym, również umiałby to zrobić? Czym różniłaby się jaźń pochodząca z genotypu od jaźni pochodzącej z kodu komputerowego?


Władca Marionetek

Tego typu pytania nasuną się każdemu uważnemu widzowi “Ghost In The Shell”. Przejdźmy jednak do fabuły dzieła. Ostatecznie, “GITS” to nie tylko filozofia, ale także przygoda, sensacja i intryga. W kraju, w którym rozgrywa się akcja opowieści (tzn. w Japonii na przełomie lat ‘20 i ‘30 XXI wieku) nie dzieje się najlepiej. Jakiś dziwny, nieznany, utalentowany haker włamuje się do ludzkich dusz, czyli do tych niezwykłych zbiorów informacji będących sednem człowieczeństwa. Przestępca jest bardzo niebezpieczny i wciąż pozostaje na wolności. Co gorsza, jego działalność może mieć charakter polityczny, gdyż jedną z jego ofiar staje się tłumaczka Ministra Spraw Zagranicznych. A tak się składa, że Minister ma ostatnio dylemat, gdyż nie wie, czy powinien udzielić wsparcia nowemu reżimowi Republiki Gawelu, czy obalonemu dyktatorowi Malessowi ubiegającemu się o azyl. Tropieniem hakera, nazywanego Władcą Marionetek, zajmują się dwie elitarne jednostki policji: Sekcja 6 i Sekcja 9. Głównymi bohaterami historii są major Motoko Kusanagi i niejaki Batou. Ci zdolni, doświadczeni, nieustraszeni oficerowie policji urodzili się jako ludzie, ale “oddali swoje ciała i dusze Sekcji 9”.


Motoko i Batou

Na pierwszy rzut oka oboje wyglądają jak normalne istoty ludzkie. Motoko jawi się jako zgrabna, atrakcyjna kobieta o ciemnych włosach i dużym biuście. Batou przypomina dojrzałego, jasnowłosego mężczyznę o wzroście i posturze Arnolda Schwarzeneggera. Jeśli jednak przyjrzymy się im bliżej, zauważymy, że nie są oni do końca normalni. Oboje mają w karku niewielkie gniazdka umożliwiające podpięcie drobnych kabelków. Poza tym, Batou ma coś nie tak z oczami. To nie są dziwne okulary ani soczewki. Prawdę mówiąc, nie są to nawet oczy, tylko dwie wystające, szare lunety bez tęczówek i bez źrenic. Motoko jest nieprawdopodobnie zwinna i sprawna, potrafi wykonywać nienaturalnie wysokie skoki, a także doskonale walczyć i stawać się niewidoczną dla otoczenia. Batou jest nadludzko silny i odporny fizycznie, przypomina czołg, który może brnąć przed siebie i któremu nikt nie stanie na drodze. Jak nietrudno się domyślić, Motoko i Batou to cyborgi. Roboty z ludzkimi komórkami mózgowymi. Można by teraz zadrżeć ze strachu, wykrzyknąć “Ojej! Maszyny do zabijania!” i uciec gdzie pieprz rośnie. Faktycznie, Motoko i Batou, jako gliniarze, muszą czasem być brutalni i despotyczni.


Maszyny do zabijania?

Nie należy jednak zapominać, że w tych tytanowych konstrukcjach, które tylko na zewnątrz wyglądają jak ludzkie ciała, mieszkają zwyczajne człowiecze dusze. Motoko Kusanagi zalicza się do osób inteligentnych, skłonnych do refleksji, wrażliwych i obdarzonych intuicją. Co się tyczy Batou, jest on najbardziej dobrodusznym i życzliwym człowiekiem, jakiego można sobie wyobrazić (w drugiej części “Ghost…” poznajemy go jako kochającego właściciela psa!). Chociaż każda z postaci straciła większość swojego organizmu, na poziomie psychicznym nadal jest istotą ludzką. Motoko i Batou są zainteresowani sprawą Władcy Marionetek, gdyż dotyczy ona tego, co najważniejsze, czyli ludzkiej duszy. Jeśli usuniemy biologiczne ciało, a duszę/umysł zhakujemy, to co zostanie z człowieka? Czy w ogóle będzie to jeszcze człowiek? Dla obojga bohaterów są to istotne pytania. Fenomen Władcy Marionetek sprawia, że Motoko zaczyna się zastanawiać nad sobą i innymi cyborgami. Próbuje dociec, kim tak naprawdę jest. Dręczą ją wątpliwości dotyczące własnej tożsamości i własnego człowieczeństwa. Nie jest pewna, czy w ogóle posiada duszę, a jeśli tak, to czy jest ona prawdziwa.


Życie i śmierć

Tymczasem Batou nie przeżywa takich dylematów. Nie ma żadnych podejrzeń dotyczących swojego “ja”. Czuje się człowiekiem i nie zadaje sobie niewygodnych pytań. Ten przyziemny, ale wrażliwy mężczyzna wykazuje nawet pewne zaniepokojenie stanem psychicznym Kusanagi. Sama major wyznaje, że czuje się, jakby była martwa. No, bo powiedzmy sobie szczerze… W wielu kulturach wierzy się, że śmierć polega na tym, iż dusza opuszcza swoje biologiczne ciało. A co się stało z Motoko i Batou? Ich duchy również zostały trwale wyrwane z naturalnych ciał. Czyż nie przypomina to śmierci? Nie wiadomo, czy organizmy policjantów (z wyjątkiem odrobiny komórek mózgowych umieszczonych w elektronicznych głowach) jeszcze żyją. Prawdopodobnie nie, o czym świadczą słowa kobiety: “Odchodząc ze służby, będziemy musieli zwrócić nasze ulepszone mózgi i cybernetyczne ciała. Niewiele z nas zostanie”. Motoko wierzy, że jej indywidualność zależy od duszy, ale ta jest dość ograniczona. Czy w toku akcji rozwieją się wątpliwości i podejrzenia bohaterki? Czy znajdą się odpowiedzi na trudne pytania? Zdradzę tylko tyle, że pojawi się kontrowersyjna, niejednoznaczna etycznie oferta.


“GITS” a “Matrix”
(podobieństwa i różnice)


“Ghost in the Shell” zapewne nie spotkałoby się z moim zainteresowaniem, gdyby nie pogłoski o tym, że twórcy “Matrixa” zapożyczyli z tego dzieła wiele elementów. Jakiś czas temu obejrzałam w serwisie YouTube prezentację multimedialną, mającą wykazać, że niektóre szczegóły i ujęcia z “Matrixa” są niemal żywcem wyjęte z “GITS”. Muszę przyznać, że wspomniany materiał audiowizualny mocno mnie zaszokował. Po obejrzeniu “Ghost in the Shell” (a właściwie już we wczesnej fazie seansu) byłam zmuszona przyznać, że Wachowscy zapożyczyli z japońskiej animacji… nawet nie wiele, tylko bardzo wiele. Odwzorowania nie dotyczą jednak zasadniczego wątku fabularnego, tylko drobiazgów formalnych (np. spadających zielonych znaczków na czarnym tle) i niektórych wynalazków używanych przez bohaterów (np. kabelków, które można sobie podłączyć, żeby widzieć trójwymiarowe symulacje). Nie wymienię wszystkich podobieństw, bo musiałabym streścić cały film. Wspomnę tylko o tym, co mi się wydało bardzo matrixowe, a mianowicie o operatorkach w centrali, które siedzą przy komputerach i wpisują zielone kody, żeby ułatwić pracę postaciom przebywającym w terenie.

Jak już powiedziałam (i będę powtarzać w nieskończoność, jeśli zajdzie taka potrzeba), “GITS” i “Matrix” to dwie zupełnie różne opowieści. Analogie, łączące te dzieła, ograniczają się głównie do tła wydarzeń (a na poziomie fabularnym - do banałów typu szukanie kogoś przez długi czas czy bycie uznawanym za najgroźniejszego terrorystę świata). Warto jednak podkreślić różnice filozoficzne i ideologiczne dzielące obie produkcje. “Matrix” jest dużo bardziej konserwatywny od konkurenta. W “Ghost in the Shell” łączenie człowieka z maszyną zostaje przedstawione jako coś użytecznego i pożądanego. Bohaterowie filmu pozbyli się (zapewne w większości dobrowolnie) swoich organizmów i zamieszkali w cyberciałach. Nawet Motoko Kusanagi nie wyraża chęci odzyskania swoich naturalnych narządów. W świecie ukazanym w “GITS” cyborg jest kimś lepszym od zwykłego śmiertelnika. Ciało biologiczne, z wyjątkiem komórek mózgowych, stanowi balast i przeżytek. Psychika zostaje wyraźnie oddzielona od przyrody, pojawiają się wręcz pytania o możliwość wyłonienia się duszy z czegoś sztucznego, bezcielesnego, nieorganicznego (np. z maszyny lub strumienia danych komputerowych).

A co z “Matrixem”? Bohaterami trylogii są ludzie z krwi i kości, ale można ich uznać za pewne formy cyborgów, gdyż mają w ciele gniazdka umożliwiające podłączenie się do komputera. Sęk w tym, że w “Matriksie” cyborgizacja znacznej części ludzkości jest ukazana jako tragedia, porażka i krzywda. Nie ma ona nic wspólnego z dobrowolnością, postępem ani rozwijaniem człowieczego potencjału. Jest zdeptaniem ludzkiej godności, sposobem na podporządkowanie człowieka maszynie, uprzedmiotowieniem żywej istoty, zagrożeniem dla zdrowia (zanik mięśni wskutek braku ruchu). Identycznie przedstawiony jest fakt, że niewolnicy Matrixa nie rodzą się w tradycyjny sposób, tylko są uprawiani na polach, w sztucznych łonach. Gniazdka, odróżniające użytkowników Matrixa od rodowitych mieszkańców Syjonu, nikomu się nie podobają. Nie są “cool”. Przeciwnie: są rodzajem okaleczenia, rany zadanej człowiekowi przez maszynę. Jeśli w “Matriksie” coś jest powodem do dumy, to tylko to, że się ma ojca i matkę, że się zostało naturalnie spłodzonym i urodzonym, że się nie jest oszpeconym przez gniazdka. Szczęśliwym jest ten, kto pochodzi z Syjonu, ostatniego bastionu normalności.

W trylogii Wachowskich każdego człowieka traktuje się całościowo, jako istotę wyposażoną w ciało, intelekt, wolę i uczucia. Chociaż eksponuje się umysł, nie podejmuje się prób całkowitego oddzielenia go od organizmu. Jedno jest nierozerwalnie powiązane z drugim. Kto ginie w Matriksie, umiera w Realnym Świecie - i odwrotnie. Ludzie podłączeni do systemu niekiedy “rzucają się” podczas snu. W pierwszej części cyklu bohaterowie dyskutują o żywności podawanej na pokładzie poduszkowca. Jeden z rozmówców mówi o jej wartościach odżywczych. Inny podkreśla znaczenie walorów smakowych, a potem robi aluzje do seksualności, kończąc je konkluzją: “Zaprzeczając swoim odruchom, wypieramy się człowieczeństwa”. Popatrzmy, ile razy w Realnym Świecie ludzie się przytulają, obdarzają ciepłym dotykiem itd. Czynią to znacznie częściej niż w Matriksie. Nawet jedyna w trylogii scena łóżkowa rozgrywa się w Syjonie. Sugeruje to, że o ile miłość dotyczy ducha, o tyle seks dotyczy ciała, więc odbywanie go w wirtualnej rzeczywistości byłoby oszukiwaniem siebie i partnera. Gdy Neo traci wzrok, jest to wielki dramat. Nawet mimo faktu, że w Matriksie wciąż może widzieć.


Nie tylko fantastyka

“Ghost in the Shell” jest filmem fantastycznonaukowym, ale wydaje mi się wartościowy, albowiem stawia uniwersalne pytania o definicję i granice człowieczeństwa. Niby jest to tematyka abstrakcyjna, odległa od naszych codziennych zmartwień, jednak warto się w nią zagłębić. Pytania typu “Kim jest człowiek?”, “Kiedy zaczyna nim być?”, “Kiedy przestaje?”, “Na czym polega świadomość, indywidualność i autonomia ludzkiej istoty?”, “Czy istnieją jakieś powiązania między psychiką a genotypem?”, “Czym się różni naturalna inteligencja od sztucznej?” prędzej czy później do nas powrócą. Na przykład w kontekście sporu o aborcję, eutanazję, in vitro, klonowanie, biotechnologię, inżynierię genetyczną, płeć kulturową, rozwój informatyzacji, produkcję robotów etc. Japońska animacja zachęca zwłaszcza do refleksji na temat modyfikacji i cyborgizacji ludzkiego ciała. Co należy myśleć o wszczepianiu ludziom mikrochipów albo zbędnych “ozdób” (takich jak kolce czy rogi)? Jak daleko można się posunąć w zastępowaniu naturalnych elementów sztucznymi? A co z operacjami i zabiegami upiększającymi: stosowaniem botoksu, silikonu, porcelany, tytanu itp.? Przecież to już się dzieje!


Słowo o Terminatorze

Chciałabym teraz zwrócić uwagę na podobieństwa i różnice między Batou a Terminatorem (postacią z filmu Jamesa Camerona). Obaj bohaterowie jawią się widzom jako elektroniczni twardziele, którzy na zewnątrz wyglądają jak kulturyści, a w środku są nowoczesnymi maszynami. Każdy z nich jest ponadto pokryty organiczną tkanką. Skóra Batou opiera się (przynajmniej częściowo) na jego własnym, ludzkim kodzie genetycznym. Ta, którą nosi Terminator, prawdopodobnie jest całkowicie syntetyczna i nie bazuje na niczyim DNA. Zarówno w pierwszej, jak i w drugiej części “GITS” Batou ma pewne problemy z ręką, co może być aluzją artystyczną do dzieła Camerona. Ale tutaj podobieństwa się kończą. Zasadnicza różnica między Batou a Terminatorem jest taka, że ten pierwszy urodził się jako człowiek, a ten drugi - zawsze był robotem niemającym z człowiekiem nic wspólnego. Bohater “Ghost in the Shell” wciąż ma w głowie ludzkie komórki mózgowe. Zachował swoją świadomość i inteligencję. Jeśli chodzi o Terminatora, nie powinno się go nazywać cyborgiem. Słowo “cyborg” kojarzy się z żywą istotą udoskonaloną technicznie. Bohater filmu Camerona to zwykły android. Cyborgiem jest Batou.


Bardzo ważna uwaga

Wszystkie swoje wnioski dotyczące bohaterów “GITS” i świata przedstawionego w opowieści sformułowałam na podstawie dwóch filmów pełnometrażowych Mamoru Oshiiego: “Ghost in the Shell” (1995) i “Ghost in the Shell 2: Innocence” (2004). Przeglądając zawartość Internetu, dotarłam do informacji, z których wynika, że wymienione pełnometrażówki są dość luźnymi adaptacjami mangi Masamunego Shirowa. Dowiedziałam się również, że charaktery i temperamenty głównych bohaterów różnią się od tych zaprezentowanych w komiksie i innych “ghostintheshellowych” produkcjach (takich jak choćby seriale anime). W związku z powyższym, nie wiem, czy moje przemyślenia i spostrzeżenia da się uogólnić na całą sagę o Motoko Kusanagi i Batou. Pisząc swój artykuł, myślałam o filmach Oshiiego, więc proszę Czytelników, żeby odnosili moje refleksje wyłącznie do tych tworów. Osoby, które chciałyby wiedzieć więcej o “Ghost in the Shell”, mogą zerknąć na fanowską stronę GhostInTheShell.wikia.com. Mogą także zajrzeć do serwisu Filmweb.pl oraz do polskiej i angielskiej Wikipedii. Zachęcam je ponadto do przeprowadzenia własnych poszukiwań z wykorzystaniem Google i YouTube.

Ach, te “chińskie bajki”! Kto by je ogarnął?!


Natalia Julia Nowak,
31.07 - 06.08. 2014 r.