Od zera do bohatera
Jeśli ktoś nie wierzy, że już w średniowieczu zdarzały się kariery typu
“od zera do bohatera”, to powinien się zainteresować biografią
Czyngis-chana. Podstawowe informacje na temat tego niezwykłego człowieka
zawiera artykuł “Imperium Czyngis-chana. Wyjątkowy chan” Sławomira
Leśniewskiego (materiał jest dostępny w wirtualnym wydaniu tygodnika
“Polityka”). Autor tekstu pisze, że Czyngis-chan - który aż do objęcia
władzy nosił imię Temudżyn - wcześnie stracił ojca i musiał przejąć rolę
głowy rodziny. Niespełna dziesięcioletni chłopiec, żyjący w warunkach
pozostawiających wiele do życzenia, opiekował się matką oraz młodszym
rodzeństwem. Tym, co spędzało mu sen z powiek, była nie tylko niepewna
przyszłość jego najbliższych, ale także świadomość, że wrogowie
bezustannie depczą mu po piętach (ojciec Czyngis-chana stał na czele
jednej z ord mongolskich. Został zamordowany, a kolejną ofiarą
nieprzyjaciół mógł paść jego młodociany syn). Niestety, nie udało mu się
uniknąć niewoli. Temudżyn, dzięki własnemu sprytowi i ogromnej woli
przetrwania, zdołał przeżyć. Jego determinacja, towarzysząca mu przez
całe życie, została wreszcie nagrodzona. Potencjał Czyngis-chana
zauważył Togrul, możny władca Kereitów, który udzielił mu swojego
protektoratu. Zła passa bohatera zaczęła się powoli odwracać.
Chan chanów
Leśniewski pisze, że Temudżyn wziął udział w krwawych wojnach
plemiennych, jakie toczyły się wówczas na ziemiach mongolskich. Udało mu
się jednak położyć kres bratobójczym walkom, jednocząc zwaśnione ludy
pod własnym przywództwem. Chanowie mongolscy, w dowód uznania dla
Czyngis-chana, okrzyknęli go kaganem (chanem chanów, wielkim chanem).
Świeżo upieczony władca Mongołów od początku stawiał sobie ambitne cele.
Z konfederacji zjednoczonych plemion uczynił dobrze funkcjonujące
państwo. Sprawna administracja i umiejętnie zorganizowana armia stały
się zalążkiem późniejszego imperium mongolskiego. Mocarstwa, które -
według Sławomira Leśniewskiego - “rozciągało się od Morza Kaspijskiego
do Pacyfiku i było dwukrotnie większe od posiadłości Rzymu w największym
rozkwicie” (następcy Temudżyna zdołali przesunąć granice państwa
jeszcze dalej. Zdobyli m.in. Chiny i Ruś. Pod ich władaniem znalazł się
obszar wynoszący 28 mln km kw. Przez wiele wieków nikt nie potrafił
pobić tego rekordu[1]). Ekspansja militarna Mongołów, zapoczątkowana
przez Czyngis-chana, wiązała się z zupełnie niepotrzebnym ludobójstwem. W
Merwie mongolscy najeźdźcy wymordowali co najmniej 1.300.000 osób.
Drugie tyle wybili w Urgenczu. A to tylko przykłady ich wyjątkowego
okrucieństwa.
Bicz Boży
Emilia Kunikowska, autorka artykułu “Czyngis-chan” opublikowanego w
serwisie Onet.pl, przedstawia czytelnikom wiele ciekawostek dotyczących
Temudżyna i jego imperium. Pisze, że sławny Mongoł już jako nastolatek
był człowiekiem pełnym sprzeczności. Z jednej strony, cechowała go
niepohamowana agresja (zabił w afekcie swojego przyrodniego brata.
Dlaczego? Tylko dlatego, że ów brat wyszarpał mu z rąk złowioną przez
niego rybę). Z drugiej strony, potrafił być czarujący i zjednywać sobie
ludzi (zapamiętano go jako osobę hojną, wesołą i kontaktową). Kiedy
doszedł do władzy, wprowadził w swoim państwie surowe prawo nawiązujące
do tradycji różnych plemion mongolskich. Co więcej, uznał się za
reprezentanta bóstwa znanego jako Wieczne Niebo (wielu ówczesnych ludzi
nazywało go zaś Biczem Bożym). Czyngis-chan nie miał litości dla
morderców, rabusiów, oszczerców ani cudzołożników. Przewidział dla nich
karę najwyższą: śmierć. Chan chanów walczył z przestępczością nie tylko w
Mongolii, ale także na ziemiach podbitych. Wypowiedział wojnę
złodziejom, ustanowił restrykcyjny porządek prawny, tzw. “Pax Mongolica”
- “Mongolski Pokój”. Nie oznacza to bynajmniej, że Temudżyn był
człowiekiem o zamkniętym umyśle. W jego mocarstwie panowała bowiem
tolerancja religijna i kulturowa.
Szarooki rudzielec
Agnieszka Krzemińska, twórczyni tekstu “Rudowłosy” dostępnego w
elektronicznej edycji “Polityki”, koncentruje się na mało znanym i dość
zaskakującym drobiazgu związanym z Czyngis-chanem. Otóż wybitny władca
Mongołów najczęściej jest przedstawiany jako stereotypowy Azjata,
reprezentant żółtej odmiany człowieka (rasy mongoloidalnej). Tymczasem
źródła historyczne - kroniki sporządzone przez autorów różnych
narodowości - podają, że interesujący nas chan wyróżniał się rudymi
włosami, szarymi oczami i wysokim wzrostem. Jak to możliwe? Krzemińska
tłumaczy: “Jasne oczy czy włosy nie są w centralnej Azji niczym
niezwykłym. Wielkie wędrówki Indoeuropejczyków po Azji zaczęły się już
pod koniec III tysiąclecia p.n.e. (…) Ale i dzisiaj zdarza się, że z
‘typowych’ azjatyckich rodziców rodzi się rudowłose dziecko, czego nie
można tłumaczyć jedynie krótką obecnością Rosjan czy innych
Europejczyków. Cechy takie jak niebieskie oczy czy blond włosy są
cechami recesywnymi, a ich występowanie wśród ludów mongoloidalnych nie
jest wynikiem jednorazowych kontaktów, lecz efektem wieloletniego
przenikania”. Informacja, zgodnie z którą Temudżyn miał zachodnie
korzenie, nie została jeszcze potwierdzona badaniami genetycznymi.
Powód? Grobu słynnego chana wciąż nie udało się odnaleźć.
Jeden na dwustu
Skoro już mówimy o genetyce, zajrzyjmy do artykułu “16 mln dzieci
Czyngis-chana” Tomasza Borejzy (materiał znajduje się w serwisie
Onet.pl). Dziennikarz opisuje w nim szokujące wyniki badań
przeprowadzonych przez dwoje uczonych z Oksfordu. Tatiana Zerjal i Chris
Tyler-Smith ustalili, że wśród mężczyzn żyjących na terenach byłego
imperium mongolskiego (tudzież w Afganistanie i Pakistanie) jeden z
wariantów chromosomu Y jest niesłychanie rozpowszechniony. Wszystko
wskazuje na to, że może on występować nawet u 16 milionów osób płci
męskiej. Innymi słowy, jeden na dwustu facetów chodzących po Ziemi jest
nosicielem owej niezwykłej wersji chromosomu Y. Zdaniem naukowców, jej
źródłem musiał być człowiek żyjący dziesięć stuleci wcześniej. Jedynym
podejrzanym jest tutaj Czyngis-chan, który miał tysiące kochanek i
nałożnic. Liczba jego dzieci mogła być trzy- lub czterocyfrowa.
Rozpowszechnieniu genów Temudżyna sprzyjał również fakt, że jego
potomkowie (ci, którzy mieli władzę i pieniądze) prowadzili jednakowo
rozwiązły styl życia. Ustalenia genetyków potwierdzają legendę
powtarzaną przez afgańskich Hazarów (nie mylić z Chazarami). Głosi ona,
że część tamtejszych mężczyzn wywodzi się z rodu Czyngis-chana.
Faktycznie, jedna trzecia hazarskich facetów posiada ów szczególny
chromosom.
Film o Czyngis-chanie
Przejdźmy teraz do kwestii najistotniejszej, czyli do filmu fabularnego
poświęconego wybitnemu Mongołowi. Zanim jednak przystąpię do recenzji
dzieła, krótko wyjaśnię, dlaczego zdecydowałam się sięgnąć właśnie po tę
produkcję. Skąd się wzięło moje zainteresowanie dziejami Czyngis-chana?
Otóż zainspirowały mnie do tego zajęcia, w których uczestniczyłam na
Uniwersytecie Warszawskim (studiuję Socjologię Stosowaną i Antropologię
Społeczną. Ścieżka specjalizacyjna: Antropologia Współczesności). W
ramach owych zajęć sporo się uczyłam o ludach mongolskich, zwłaszcza o
tych żyjących na terenie Federacji Rosyjskiej. Wykłady, których
słuchałam, zawierały wiele odniesień do historii, szczególnie do podboju
Rusi przez Mongołów (pięknie się to zgrało z moją fascynacją Azją i
Eurazją!). Wiedziałam, że jeśli chcę zdać egzamin z tego przedmiotu, to
muszę nadrobić swoje zaległości w tej dziedzinie. Przeczytałam kilka
artykułów dotyczących imperium mongolskiego, znalazłam intrygującą
produkcję filmową o Temudżynie… I to mnie natchnęło do stworzenia
własnego tekstu. A z przedmiotu, o którym wspomniałam, dostałam piątkę.
Tytuł oryginalny: “Mongoł” (“Mongol”)
Tytuł międzynarodowy: “Mongol: The Rise of Genghis Khan”
Tytuł alternatywny: “Mongol: The Rise to Power of Genghis Khan”
Tytuł polski: “Czyngis-chan”
Reżyseria: Siergiej Bodrow starszy (Sergei Bodrov Sr)
Produkcja: Rosja, Mongolia, Kazachstan, Niemcy (2007)
Gatunek: biograficzny, historyczny, przygodowy
Film “Mongoł”, dystrybuowany w Polsce pod tytułem “Czyngis-chan”, nie
jest pierwszą ani ostatnią produkcją upamiętniającą wybitnego
średniowiecznego zdobywcę. Z pewnością zasługuje jednak na uwagę, gdyż
był nominowany do Oscara w kategorii “najlepszy film nieanglojęzyczny”.
Nagrody tej nie otrzymał (i nie ma w tym nic dziwnego, albowiem daleko
mu do arcydzieła kinematografii). Mimo to, warto poświęcić dwie godziny
na jego obejrzenie, choćby dlatego, że ukazuje mniej znaną stronę
biografii Temudżyna. Twór rosyjskiego reżysera Siergieja Bodrowa,
kręcony w Chinach, Kazachstanie i Mongolii, nie opowiada o podbojach
Czyngis-chana, tylko o tym, co się działo znacznie wcześniej. O bolesnym
dzieciństwie, licznych traumach i upokorzeniach, trafianiu w ręce
wrogów, przezwyciężaniu własnych słabości oraz robieniu sobie miejsca w
niegościnnym świecie. Morał płynący z tej
rosyjsko-mongolsko-kazachsko-niemieckiej produkcji jest tożsamy z mottem
przywołanym na samym jej początku: “Nie lekceważ wątłego kocięcia. Może
stać się bezwzględnym tygrysem”. Dzieło udowadnia, że wielkość
niektórych postaci historycznych nie była oczywista od pierwszych chwil
ich działalności. Zachęca również widzów, żeby nigdy się nie poddawali,
bo tylko taka postawa jest gwarantem sukcesu i satysfakcji.
W filmie “Czyngis-chan” występują dwa główne wątki ciągnące się aż do
napisów końcowych. Jednym z nich jest miłosna relacja łącząca Temudżyna z
Borte, jego pierwszą żoną, która odgrywała w jego życiu ogromną rolę.
Moment ich pierwszego spotkania, ukazany w produkcji Siergieja Bodrowa,
jest połączeniem faktów historycznych z wyobrażeniami filmowców. Kiedy
Temudżyn był dziewięcioletnim chłopcem, jego ojciec (zgodnie z
mongolskim zwyczajem) kazał mu wybrać dziewczynkę, która w przyszłości
zostanie jego małżonką. Rodzic Czyngis-chana życzył sobie synowej
pochodzącej z plemienia Merkitów. Takie małżeństwo zakończyłoby bowiem
konflikt, jaki od wielu lat toczył się między Merkitami a ludem
rządzonym przez rodzinę Temudżyna. Przyszły zdobywca i jego ojciec,
zmierzający w stronę ordy Merkitów, zatrzymali się na noc w innym
obozowisku. Tam zauważyła chłopca Borte, bezpośrednia dziesięciolatka,
która sama złożyła mu propozycję matrymonialną. To, co zrodziło się
między dwojgiem dzieci, musiało być miłością od pierwszego wejrzenia.
Temudżyn nie chciał już słyszeć o żonie z plemienia Merkitów. Pragnął
poślubić Borte. Jego ojciec nie był z tego zadowolony, ale wkrótce
zaakceptował decyzję syna. Spontaniczny wybór chłopca po latach okazał
się słuszny.
Drugim wątkiem, który śledzimy niemal przez cały film, jest znajomość
Temudżyna z Dżamuką. Człowiek ten - będący ważną, lecz mało znaną
postacią historyczną - początkowo był bliskim przyjacielem
Czyngis-chana. Później jednak stał się jego śmiertelnym wrogiem i
rywalem do tytułu chana chanów. Dżamuce udało się zresztą zdobyć
szerokie wpływy na Wielkim Stepie, ale to dopiero Temudżyn ostatecznie
zjednoczył Mongołów, stając się ich jedynym zwierzchnikiem i twórcą
prawdziwego państwa. Dżamukę poznajemy jako chłopca, który przypadkowo
znajduje zmęczonego i zmarzniętego Temudżyna błąkającego się po okolicy
(główny bohater uciekł ze swojego koczowiska, kiedy zostało ono
napadnięte przez nieprzyjaciół). Obaj młodzieńcy, choć różniący się
poglądami, znajdują wspólny język i decydują się zawrzeć braterstwo
krwi. Niestety, ich dobrze zapowiadające się pobratymstwo zostaje
brutalnie przerwane. Temudżyn trafia w szpony swoich wrogów, którzy
czynią go niewolnikiem i przetrzymują przez wiele lat. Główny bohater,
już jako dorosły człowiek, wydostaje się z niewoli i odnajduje Dżamukę.
Okazuje się, że ich wzajemne zobowiązania nadal są aktualne. Dżamuka,
choć już dojrzały, wciąż ma sporo wspólnego ze swoim dawnym “ja”. I
wcale nie zamierza porzucić swoich marzeń o wielkości.
Film “Mongoł” (“Czyngis-chan”) Siergeja Bodrowa posiada zarówno zalety,
jak i wady. Pisząc o mocnych i słabych stronach dzieła, trzeba pamiętać,
że kinowa biografia Temudżyna nie spodobała się samym Mongołom.
Dlaczego? Odpowiedź na to pytanie znajduje się w anglojęzycznym artykule
“Mongols protest Khan project” Toma Birchenougha (tekst został
opublikowany w wirtualnym wydaniu magazynu “Variety”). Przejdźmy jednak
do konkretów. Zacznijmy od tego, że wygląd filmowego Czyngis-chana ma
niewiele wspólnego z tym, o którym donoszą źródła historyczne. W dziele
Bodrowa słynny Mongoł jest wprawdzie wysoki, ale nie ma rudych włosów
ani szarych oczu. Wygląda jak… Japończyk, albowiem w jego rolę wciela
się japoński aktor Tadanobu Asano. Jest to tym bardziej kontrowersyjne,
że Japończycy od wieków próbują sobie przywłaszczyć postać Temudżyna,
opowiadając legendę o tym, iż pochodził on z Kraju Kwitnącej Wiśni
(pisała o tym Agnieszka Krzemińska w cytowanym już materiale
“Rudowłosy”). Kolejna sprawa: filmowy Temudżyn zachowuje się jak
zachodnioeuropejski rycerz. Jest idealistą, który prawdziwie kocha swoją
wybrankę, dochowuje jej wierności i traktuje ją z niekłamanym
szacunkiem. Nie sprawia wrażenia kogoś, kto byłby w stanie spłodzić
setki lub tysiące dzieci z różnymi kobietami.
Omawiana produkcja przybliża widzom niektóre aspekty tradycyjnej kultury
stepowej. Najbardziej rzuciło mi się w oczy to, o czym uczyłam się już
na studiach. Otóż kategorie kulturowe typu “dzieci” czy “młodzież” to
wytwory nowoczesnych społeczeństw zachodnich. W klasycznych
zbiorowościach właściwie nie ma “dzieci” i “młodzieży”. Są “mali
dorośli” - istoty, które różnią się od “dużych dorosłych” jedynie
(nie)dojrzałością biologiczną. W filmie Bodrowa osoby kilku- i
kilkunastoletnie zachowują się i rozumują tak jak osoby
kilkudziesięcioletnie. Walczą, pracują, zaręczają się, ponoszą
odpowiedzialność za siebie i innych. Owszem, są niskie i słabe, ale
wszyscy doskonale wiedzą, że to stan przejściowy, który trzeba
przeczekać. Teraz trochę o formie. Dzieło rosyjskiego reżysera zostało
nakręcone z olbrzymim rozmachem. Bez wątpienia naśladuje ono
hollywoodzkie filmy historyczne. Niektóre z zastosowanych w nim
rozwiązań są jednak żenujące i efekciarskie (patrz: nadużywanie
zwolnionego tempa). Podejście do realizowanego tematu może się nieco
kojarzyć z powieściami Henryka Sienkiewicza. Produkcja jest bardziej
przygodówką niż dramatem. Pościgi, zemsty, zwroty akcji… I jeszcze ten
wybitnie sienkiewiczowski motyw odbicia porwanej ukochanej. Polski widz
poczuje się jak u siebie w domu.
Gorąco zachęcam do obejrzenia filmu “Czyngis-chan”
i do samodzielnego zgłębiania historii Mongołów.
Natalia Julia Nowak,
8-22 czerwca 2015 r.
PRZYPIS
[1] Sławomir Leśniewski napisał w swoim artykule: “W późniejszych
czasach jedynie posiadłości hiszpańskie, nad którymi nigdy nie
zachodziło słońce, oraz kolonialne imperium Wielkiej Brytanii mogły się z
nim [imperium mongolskim - przyp. NJN] równać”. Informacja ta jest
jednak nieścisła. Tak się bowiem składa, że fakty historyczne świadczą
jeszcze bardziej na korzyść Czyngis-chana. Według Abby Rogers, autorki
tekstu “The 10 Greatest Empires In The History Of The World”
zamieszczonego w portalu BusinessInsider.com, państwo Temudżyna było
drugim pod względem wielkości mocarstwem w historii. Pierwsze miejsce
przypadło Wielkiej Brytanii, natomiast Hiszpania uplasowała się dopiero
na czwartej pozycji, zaraz za carską Rosją. Podobnie przedstawia się
ranking opublikowany w serwisie Onet.pl. Z materiału “Oto największe
imperia w dziejach ludzkości” dowiadujemy się, że największe było
imperium brytyjskie, później mongolskie, później rosyjskie, a później
hiszpańskie. Załączam dwa cytaty z tej publikacji: “Największym w
historii imperium było kolonialne Imperium brytyjskie. U szczytu swojej
potęgi zajmowało 33,7 mln km kw. i miało 458 mln mieszkańców (w 1938
roku), stanowiło to 20 proc. całej ludzkości”, “Drugie co do wielkości
było Imperium mongolskie. W XIII w. zajmowało 24 mln km kw. Na terenie
Imperium mieszkało 110 mln osób, czyli ponad 25 proc. ówczesnej
populacji”. Mongołowie (i Brytyjczycy) mają powód do dumy.
ANEKS
Tataro-Mongołowie
w Europie Środkowo-Wschodniej
O tryumfach Czyngis-chana w Europie Środkowo-Wschodniej można poczytać w
artykule “Ruś na kolanach. Mongolski podbój złamał charakter całych
pokoleń” Macieja Rosolaka (miejsca publikacji: “Do Rzeczy. Historia“ i
portal WP.pl). Autor materiału koncentruje się na sromotnej klęsce
Rusinów, a zwłaszcza na przegranej przez nich bitwie nad Kałką: wielkim
starciu z Tataro-Mongołami, które okazało się pierwszym krokiem do
utraty niepodległości. Sugeruje, że chociaż Rusini popełnili wiele
błędów, należy im się pewien szacunek, gdyż “wzięli na siebie te ciosy,
które groziły również (…) następnej w kolejce Polsce”. Zdaniem Rosolaka,
tragicznej w skutkach bitwie można było zapobiec. Za porażkę należy
winić kniaziów, którzy przecenili swoje możliwości, wykazali się
krótkowzrocznością i sami sprowokowali wrogów zbrodniczym postępowaniem
(zamordowali posłów mongolskich). Choć książęta starali się ze sobą
współpracować, nie potrafili być tak zdyscyplinowani jak ich azjatyccy
przeciwnicy. Bitwę nad Kałką rozpoczął książę halicki, który działał bez
porozumienia z kniaziami stacjonującymi po drugiej stronie rzeki. Nie
wszystkim zmobilizowanym wojskom udało się więc dołączyć do walczących.
Rusini, mimo przewagi liczebnej, przegrali. Z osiemnastu dowodzących
książąt przeżyło tylko ośmiu.
Polacy nie uniknęli jednak potyczek z mongolskim agresorem. Pierwszy
atak Tataro-Mongołów na naszą Ojczyznę wydarzył się kilkanaście lat po
śmierci Czyngis-chana. Pisze o tym ksiądz Waldemar Kulbat, twórca
artykułu “Tatarskie najazdy na Polskę i Europę (cz. 1)” dostępnego w
wirtualnym wydaniu tygodnika “Niedziela”. Według Kulbata, wstępem do
ataku było wtargnięcie do Polski oddziału zwiadowców. Dzięki niemu udało
się Mongołom zdobyć wiele miejscowości, w tym królewski Sandomierz.
Główną fazą najazdu było jednak rozdzielenie się wojsk: część wojowników
ruszyła w stronę Krakowa, pozostali obrali kierunek na Radom, Kalisz i
Opoczno. Choć Tatarzy sprawiali wrażenie, jakby chcieli podbić Polskę,
ich celem było coś zupełnie innego. Dotyczy to zresztą nie tylko
pierwszego ataku, ale także kolejnych. Jak twierdzi Kulbat, “najazdy te
miały na celu jedynie zdobycie łupów i niewolników, nie zaś trwałe
opanowanie terytorium”. O co jeszcze mogło w nich chodzić? Martyna
Bandurewicz, autorka tekstu “Tatarskie najazdy na Polskę - przebieg i
skutki” zamieszczonego w serwisie Edulandia.pl, pisze, że pierwszy atak
Tataro-Mongołów na Polskę był tylko elementem kampanii węgierskiej.
Agresorzy zdecydowali się zaatakować Polaków zanim ci ruszą na pomoc
swoim przyjaciołom Węgrom.
No dobrze, ale… czym właściwie różnią się Tatarzy od Mongołów? Czy są to
dwa określenia tej samej grupy etnicznej? I czy Tatarzy, którzy dzisiaj
żyją w Europie Środkowo-Wschodniej, mają coś wspólnego z Czyngis-chanem
i jego poplecznikami? W rozwiązaniu tej zagadki może nam pomóc artykuł
“Pochodzenie Tatarów” opublikowany na stronie Podlaski Szlak Tatarski
(SzlakTatarski.pl). Znajdujemy w nim takie zdania: “Słowo Tatarzy znane
jest od ponad piętnastu wieków. Początkowo odnosiło się do jednego z
plemion mongolskich. W XII-XIII wieku nazywano tak mieszkańców imperium
Czyngis-Chana, do którego należały ludy mongolskie i tureckie”. Z
przytoczonego fragmentu wynika, że skład etniczny naszych tatarskich
najeźdźców był mieszany. Dominowali w tej grupie Mongołowie i Turcy.
Ciekawostką jest fakt, że “prawdziwi” Tatarzy (jedno z dawnych plemion
mongolskich) mogli być odpowiedzialni za śmierć ojca Czyngis-chana.
Jeśli wierzyć Wikipedystom, powołującym się na prace Lwa Gumilowa i
Stanisława Kałużyńskiego, owi Tatarzy mieszkali na pograniczu
chińsko-mongolsko-mandżurskim. I chyba nie do końca identyfikowali się z
Mongolią, bo “w XII wieku prowadzili długotrwałe wojny z Mongołami”.
Tak czy owak, współcześni europejscy Tatarzy niekoniecznie muszą mieć
mongolskie pochodzenie.
Wiele wskazuje na to, że wśród wojsk tatarskich, które zaatakowały naszą
Ojczyznę, byli również Chińczycy. Konrad Godlewski, autor materiału
“Tatarzy użyli pod Legnicą gazów bojowych” dostępnego w serwisie
Gazeta.pl, pisze, że w jednej z najtragiczniejszych bitew tamtego okresu
prawdopodobnie wzięli udział chińscy saperzy. Zastosowali oni
futurystyczną, jak na średniowiecze, broń chemiczną. Historycy coraz
śmielej sugerują, że zwycięstwa militarne Tataro-Mongołów, odnoszone w
różnych warunkach geograficznych, były możliwe właśnie dzięki gazom
bojowym. Straszliwej broni, o której nie śniło się nikomu, kto nie miał
styczności z chińską nauką (wyprzedzającą inne kultury o jakieś dwa
tysiące lat. Według Godlewskiego, Chińczycy posługiwali się bronią
chemiczną już w IV wieku p.n.e. Od XI wieku stosowali specjalne bomby:
toksyczne mieszanki zamknięte w bambusowych tubach, które detonowali za
pomocą prochu. Europejczycy zaczęli używać gazów bojowych dopiero w roku
1917). Skąd się wzięli Chińczycy w armii tataro-mongolskiej? To bardzo
proste: Mongołowie, po podbiciu Chin, nie wymordowali tamtejszych
uczonych, tylko wykorzystali ich do własnych celów. Chylę czoło przed
pomysłowością Chińczyków. Szkoda tylko, że ich wynalazek doprowadził do
śmierci wielu moich Rodaków.