“Problemem naszego wieku
nie jest bomba atomowa,
lecz serce ludzkie”
Albert Einstein
Bezwarunkowa kapitulacja
W poprzednim artykule, zatytułowanym “Japoński punkt widzenia: druga
wojna światowa”[1], omówiłam niechlubną rolę, jaką odegrało Cesarstwo
Japonii w pierwszej połowie XX wieku. Kraj Kwitnącej Wiśni, jeden z
głównych sojuszników Trzeciej Rzeszy, prowadził agresywną politykę
zagraniczną, a na okupowanych przez siebie terenach popełniał odrażające
zbrodnie (patrz: masakra nankińska, Jednostka 731). Tekst, który
opublikowałam w marcu 2015 r., nie zawierał jednak wzmianki o tym, że
drapieżne poczynania Imperium Słońca zakończyły się bezwarunkową
kapitulacją spowodowaną wybuchem dwóch bomb atomowych. Amerykański atak
nuklearny na Hiroszimę i Nagasaki miał być tematem mojego następnego
artykułu. I teraz właśnie nadszedł czas, żeby ten artykuł napisać.
Wartościowym źródłem informacji, na które pragnę się powołać, jest
książeczka “Hiroszima i Nagasaki” Sławomira Gowina[2]. Jej autor pisze,
że podwójny atak, który doprowadził cesarza Hirohito do ogłoszenia
kapitulacji, odbył się 6 i 9 sierpnia 1945 r. Generał Douglas MacArthur,
przedstawiciel sił zbrojnych Stanów Zjednoczonych, przyjął japońską
kapitulację w obecności tej samej flagi, którą ponad 90 lat wcześniej
posługiwał się Matthew C. Perry (człowiek, który “skolonizował” Kraj
Wschodzącego Słońca). W ten sposób historia zatoczyła koło.
Gorętsze od Słońca
Zrzucenie na Japonię dwóch bomb atomowych nie nastąpiło od razu. Było
ono poprzedzone detonacją próbnego ładunku wybuchowego, tzw. bomby
“Gadget“. Mowa tutaj o operacji “Trinity”, która miała miejsce w nocy z
15 na 16 lipca 1945 r. Jankesi przeprowadzili ją na pustyni Alamogordo.
Twórca cytowanej książki opisuje zatrważające skutki interesującej nas
eksplozji. “Temperatura przekroczyła trzykrotnie temperaturę powierzchni
Słońca[3]. Życie zginęło w promieniu 1600 m, w miejscu wybuchu piasek
zawrzał, tworząc szklisty talerz o średnicy 500 m, a co najciekawsze,
wszystko to za przyczyną zaledwie 1 kg uranu, spośród 38, które
stanowiły ładunek” - podaje Gowin. Gdy czytam te słowa, jeszcze bardziej
przeraża mnie fakt, że właśnie taką, a nawet potężniejszą broń
zastosowano przeciwko niewinnej ludności cywilnej. To, co spadło na
Hiroszimę, nosiło nazwę “Little Boy” i ważyło 4090 kg. To, co runęło na
Nagasaki, zwało się “Fat Man” i przekraczało wagę 4670 kg. Pierwsza z
wymienionych bomb doprowadziła do śmierci 78.000 osób. Druga pochłonęła
70.000 istnień ludzkich[4]. Temperatura ziemi w miejscach wybuchów
osiągnęła 300.000 stopni Celsjusza. Nic więc dziwnego, że ludzie, którzy
tam przebywali, zwyczajnie wyparowali. Został po nich co najwyżej “ślad
w postaci obrysu na betonie”.
Wyścig zbrojeń
Sławomir Gowin sugeruje, że prace nad bombą atomową, które rozpoczęły
się jeszcze w latach trzydziestych, były swoistym wstępem do zimnej
wojny. O skonstruowaniu broni masowego rażenia marzyli nie tylko
Amerykanie, ale również Niemcy, Włosi i Sowieci. Enrico Fermi, naukowiec
zbiegły z państwa Mussoliniego, powiedział ponoć: “Naziści skonstruują
bombę atomową i nie zawahają się ani na chwilę przed jej użyciem.
Możecie się zabezpieczyć przed nimi tylko w ten sposób, że ich
wyprzedzicie, że sami zbudujecie bombę atomową”. Decyzja o zrzuceniu
ładunków “Little Boy” i “Fat Man” na Kraj Kwitnącej Wiśni wywołała
mnóstwo kontrowersji. Między innymi dlatego, że została podjęta w
momencie, gdy Trzecia Rzesza (a co za tym idzie - również jej
sojusznicy) była już przegrana. Ale Jankesi widzieli w tej zbrodni
drugie dno. Uważali, że lepiej będzie, jeśli to oni, a nie Związek
Radziecki, jako pierwsi pokażą światu potęgę atomu. W tym, co się
wydarzyło 6 i 9 sierpnia 1945 r., chodziło nie tyle o pogrążenie
Imperium Słońca, ile o udowodnienie, że to Stany Zjednoczone, nie zaś
ZSRR, mają być światowym hegemonem wzbudzającym powszechną trwogę.
Zdaniem Gowina, sama konferencja poczdamska, podczas której Wielka
Trójka wezwała Japonię do poddania się, była zapowiedzią zimnowojennej
rywalizacji.
Apokalipsa spełniona (cz. 1)
Jak wyglądał podwójny atak nuklearny z punktu widzenia osób, które w
tamtych dniach przebywały na terenie Hiroszimy i Nagasaki? Odpowiedź na
to pytanie znajdziemy w książce “Od Pearl Harbor do Hirosimy. Japonia w
latach wojny” francuskiego dziennikarza Roberta Guillaina[5]. Reporter
spędził drugą wojnę światową w Kraju Wschodzącego Słońca. Nie był
świadkiem atomowej tragedii, ale przytoczył wypowiedzi ludzi, którzy
widzieli wszystko na własne oczy. Jedną z osób, na które powołuje się
Guillain, jest Futaba Kitajama, gospodyni domowa, mieszkanka Hiroszimy.
Miała ona nieszczęście stać w odległości 1700 metrów od epicentrum
wybuchu. “Rzuciło mną o ziemię i natychmiast świat zaczął się walić
wokół mnie, na mnie, na moją głowę… Przestałam cokolwiek widzieć. (…)
Nagle z przerażeniem spostrzegłam, że w serwetce pozostały kawałki skóry
z mojej twarzy… Ach! I skóra z moich rąk, i skóra z ramion również
zaczęła odpadać! (…) Z lewej ręki, z wszystkich pięciu palców, skóra
zeszła mi jak rękawiczka” - wspomina Kitajama. Kobieta opowiada, że
tamtego ranka niebo stało się czarne. Mówi też o setkach poparzonych
ludzi, którzy - nie mogąc znieść nieludzkiego bólu - rzucali się do
rzeki. W wielu punktach miasta leżały zmasakrowane zwłoki. Było dużo
krwi, ognia i jęków. Zupełnie jak w buddyjskim piekle.
Apokalipsa spełniona (cz. 2)
Koszmar, który Amerykanie zgotowali Japończykom, powtórzył się trzy dni
później w Nagasaki. Robert Guillain wtajemnicza nas w jego przebieg,
prezentując zapiski doktora Takasiego Nagaiego. “Zaczynają skądś wyłazić
nasi chorzy, napływają ranni z zewnątrz - wszyscy nadzy, pokrwawieni i
prawie odarci ze skóry. Spalone i zjeżone włosy, zwęglone twarze,
spopielałe lub niemal czarne, przypominają potępieńców. Czołgają się po
ziemi, nie mogąc ustać na nogach. (…) Pożar nie ustawał. Ze wszystkich
stron z płonących i zawalonych domów dobiegało przeraźliwe wołanie o
pomoc. Wszędzie, nawet na pagórku i na ścieżkach w dolinie, widziałem
nieprzeliczoną masę trupów” - relacjonuje lekarz. Jak już wspomniałam,
francuski reporter nie był obserwatorem wybuchów, ale wybrał się do
Hiroszimy trzy miesiące po eksplozji. Dziennikarz opowiada, że japońskie
miasto… właściwie przestało być miastem. Stało się pustką. “Niemal
idealnie równinną szarordzawą pustynią”. W zrównanej z ziemią Hiroszimie
nie dało się znaleźć ruin ani zgliszcz. Detonacja broni jądrowej i
wynikająca z niej pożoga zniszczyły wszystko. Jedyne, co rzucało się w
oczy, to wojskowe lotnisko, przygotowane przez okupantów już po
dokonaniu zagłady. Jankesi i ich gniazdko. A mogli tylko postawić flagę,
wszak krajobraz był księżycowy.
Imaginacja i konspiracja
Tym, którzy chcieliby się dowiedzieć, jak przebiegały prace nad
skonstruowaniem najstraszniejszej broni XX wieku, polecam dwuczęściowy
artykuł “Bomba atomowa” (autorstwo: Wojciech Andryszek. Redakcja: Roman
Sidorski. Miejsce publikacji: portal Histmag.org)[6]. W części
pierwszej, zatytułowanej “Preludium”, autor opisuje żmudne badania
naukowe, które zmierzały do poznania możliwości atomu. Sugeruje jednak,
że powstanie broni jądrowej przewidział… znany fantasta Herbert George
Wells. Pisarz opisał broń masowego rażenia już w roku 1914. W części
drugiej, noszącej tytuł “Projekt Manhattan”, Andryszek koncentruje się
na sprawie najistotniejszej, czyli historii bomb “Gadget”, “Little Boy” i
“Fat Man”. Pisze m.in. o problemach z projektem bomby i o atmosferze
konspiracji otaczającej całe przedsięwzięcie (“Każda osoba uczestnicząca
w projekcie zobowiązana była do zachowania tajemnicy. Wśród szeregowych
pracowników powszechny był brak wiedzy na temat tego, jakim celom służą
wykonywane przez nich zadania“). Twórca tekstu wspomina także o
radzieckich szpiegach. Wielu z nich uczestniczyło w amerykańskich
pracach badawczych, tylko po to, żeby przekazywać zdobyte informacje
Sowietom. Czyżby kolejny dowód na to, że zimna wojna zaczęła się jeszcze
przed zakończeniem drugiej wojny światowej?
Hiroszima i nie tylko
Chciałabym zaprezentować Czytelnikom trzy filmy animowane nawiązujące do
omawianej epoki. Dwa z nich (“Boso przez Hiroszimę” i “Boso przez
Hiroszimę 2”) odwołują się bezpośrednio do wybuchu bomby “Little Boy” i
jego tragicznych konsekwencji. Trzeci film (“Grobowiec świetlików”) nie
zawiera odniesień do broni jądrowej, ale jest godny uwzględnienia,
ponieważ ukazuje losy Japonii i Japończyków pod koniec drugiej wojny
światowej. Wszystkie trzy produkcje mają wiele punktów wspólnych. Każda z
nich powstała w latach osiemdziesiątych, czyli u schyłku zimnej wojny.
Życzę miłego czytania i przyjemnych seansów.
Tytuł oryginalny: “Hadashi no Gen”
Tytuł międzynarodowy: “Barefoot Gen”
Tytuł polski: “Boso przez Hiroszimę”
Reżyseria: Mori Masaki (Mamoru Shinzaki)
Produkcja: Japonia (1983)
“Hadashi no Gen” (znany na świecie jako “Barefoot Gen”, a w Polsce jako
“Boso przez Hiroszimę”) to jeden z najsłynniejszych japońskich filmów
animowanych poświęconych drugiej wojnie światowej. Produkcja, trwająca
mniej niż półtorej godziny, jest adaptacją mangi, którą tworzył
hiroszimski autor Keiji Nakazawa na przestrzeni lat 1973-1985. Komiks (a
co za tym idzie - również jego adaptacja) w dużej mierze opiera się na
wspomnieniach samego twórcy. Nie zaszkodzi odnotować, że manga Nakazawy
doczekała się także aktorskich ekranizacji. Pierwsza z nich, w formie
filmu pełnometrażowego, powstała jeszcze w latach ‘70. Jakby tego było
mało, istnieją powieści nawiązujące do wspomnianego komiksu. Skupmy się
jednak na adaptacji animowanej. Muszę przyznać, że mam z nią pewien
kłopot. Gdy zaczęłam ją oglądać, odniosłam wrażenie, że jest to
produkcja przeznaczona dla dzieci. Ot, edukacyjna opowiastka o tematyce
historycznej. Lekka forma, duża dawka humoru, liczne wyjaśnienia
narratora sformułowane prostym językiem. W miarę oglądania nabrałam
jednak wątpliwości, czy tego typu animacje nadają się do pokazywania
dzieciom. Otóż dzieło zawiera elementy gore. Pojawiają się one zwłaszcza
w sekwencji wybuchu bomby atomowej. Krew, okaleczenia, poparzenia… O
śmierci nawet nie wspomnę.
Anime opowiada o kilkuletnim chłopcu spędzającym dzieciństwo w
zrujnowanej wojną Japonii. Gen, bo o nim mowa, jest dzieckiem bystrym i
aktywnym. Kiedy tylko może, stara się korzystać z najpiękniejszych lat
swojego życia. Ale nie zawsze ma czas na zabawę. Chłopiec, wraz z ojcem i
bratem, musi ciężko pracować na utrzymanie swoich najbliższych, a
zwłaszcza matki, która spodziewa się kolejnego dziecka. Całej rodzinie, w
której jest jeszcze córka, doskwiera głód. Niedożywienie odbija się
zwłaszcza na zdrowiu pani domu. Drugim zmartwieniem bohaterów są częste
alarmy przeciwlotnicze. Jednak z amerykańskimi nalotami jest coś nie
tak. Samoloty nadlatują nad Hiroszimę, ale nigdy jej nie bombardują.
Pewnego ranka nie słychać alarmu. Mimo to, nad miasto nadlatuje wrogi
bombowiec. Następuje nienaturalny rozbłysk światła i całe otoczenie
zaczyna się rozpadać. Ludzkie ciała robią się czerwone, potem
ciemnobrązowe i coraz bardziej podobne do kościotrupów. Z ich czaszek
wyskakują oczy, a same głowy spadają na ziemię. Identyczny los spotyka
zwierzęta. Budynki rozsypują się niczym stłuczone szkło. Lecz to dopiero
początek horroru. Jeszcze nie widać ludzi wyglądających jak zombie.
Jeszcze nie słychać krzyków osób ginących w pożarze. Jeszcze nie czuć
radioaktywnego deszczu. Jeszcze nikt nie stracił rozumu.
“Hadashi no Gen” to produkcja o zdecydowanie antywojennym wydźwięku. W
całości koncentruje się ona na sytuacji japońskich cywilów ponoszących
konsekwencje konfliktu zbrojnego. Film przekonuje, że cierpienie
mieszkańców Hiroszimy wcale nie zaczęło się w momencie eksplozji bomby
“Little Boy”. Ci ludzie cierpieli już wcześniej: z powodu biedy, głodu i
lęku. W “Hadashi…” wartości humanistyczne zostały postawione ponad
patriotycznymi. Weźmy na przykład scenę, w której Gen pyta ojca,
dlaczego Japończycy wciąż walczą, skoro wojna jest już praktycznie
przegrana. Rodzic odpowiada mu w bardzo emocjonalny sposób. Mówi, że
japońscy politycy są szaleńcami. Potem stwierdza, że ucieszyłby się,
gdyby został uznany za zdrajcę. Ważnym elementem dzieła są
naturalistyczne obrazy skutków detonacji broni jądrowej. Produkcja nie
ukrywa przed nami niczego. Ani ran, ani bólu, ani śmierci. Zobaczymy w
niej nawet to, co się działo z ludźmi, którzy pracowali przy usuwaniu
zwłok. Wielu z nich zapadło bowiem na ciężkie choroby. Pluło krwią,
traciło włosy, umierało. Niektóre osoby, dotknięte hiroszimską tragedią,
postradały zmysły. Inne zostały odsunięte na margines, ponieważ zaczęto
się ich brzydzić. Wracając do moich wątpliwości… Czy omawiane anime
nadaje się dla dzieci? Tak, ale bardziej wschodnich niż zachodnich.
Tytuł oryginalny: “Hadashi no Gen 2”
Tytuł międzynarodowy: “Barefoot Gen 2”
Tytuł polski: “Boso przez Hiroszimę 2”
Reżyseria: Toshio Hirata, Akio Sakai
Produkcja: Japonia (1986)
Bezpośrednia kontynuacja “Boso przez Hiroszimę”. Akcja filmu rozgrywa
się trzy lata po wybuchu bomby atomowej, a więc w roku 1948. Jest to
czas trudny, ale pełen nadziei. Z jednej strony, konsekwencje wojny
(moralne, materialne, gospodarcze i polityczne) wciąż są odczuwalne. Z
drugiej - Ziemia kręci się dalej, a czas nieubłaganie pędzi do przodu,
łagodząc ból i zacierając ślady tragedii. W Hiroszimie, która jeszcze
niedawno była cmentarzyskiem, powoli odradza się życie. Dzieje się tak
za sprawą ludzi, którzy poprzez codzienną pracę, a właściwie przez samą
obecność przywracają temu miejscu dawny charakter. Upokorzone przez
wojnę miasto powoli podnosi się z kolan, zupełnie jak Warszawa po
zniszczeniu przez hitlerowców. Ale nie wszystko jest jeszcze cudowne (a
czy w Warszawie było?). Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że po
przezwyciężeniu starych problemów pojawiają się nowe. Wielkimi
zmartwieniami, dręczącymi Hiroszimę, nadal są bieda i głód. Gen i jego
domownicy wciąż mają ograniczony dostęp do żywności. W dalszym ciągu
muszą ciężko pracować na swoje utrzymanie. Ich sytuacja nie jest,
oczywiście, tak dramatyczna jak podczas wojny. Nie grozi im już śmierć
głodowa. Również pożywienie, które zdobywają, jest lepszej jakości niż
trzy lata wcześniej. Jednak o beztroskim życiu nie ma mowy.
“Hadashi no Gen 2” nie zawiera tak drastycznych, apokaliptycznych scen
jak poprzedni film (to znaczy: pojawiają się one w retrospekcjach. Ale
trzeba zaznaczyć, że są to fragmenty części pierwszej). Zamiast widoków
rodem z horroru otrzymujemy coś innego, a mianowicie poruszający obraz
społeczeństwa japońskiego w pierwszych latach powojennych. Jak już
wspomniałam, filmowcy pokazują nam ubóstwo i niedożywienie. Zwracają
jednak uwagę na fakt, że nędza ma tendencję do generowania kolejnych
problemów, choćby przestępczości. W świecie takim, jak Hiroszima w roku
1948, nieuchronnie zaczynają się rodzić dysproporcje społeczne. A to - w
połączeniu z fatalną sytuacją najbiedniejszych - rodzi agresję i
frustrację. Miasto, ukazane w analizowanej produkcji, jest pełne
małoletnich sierot. Osamotnione dzieci, którymi nikt się nie interesuje,
często ulegają degeneracji. Trafiają pod “opiekę” mafii, walczą o
przetrwanie nielegalnymi metodami, stają się jednostkami
zdemoralizowanymi lub znerwicowanymi. Bezdomność nieletnich to problem
powszechny, lecz wypierany ze świadomości przez dorosłych, którzy
mogliby coś z nim zrobić. Trudne warunki uniemożliwiają rozwój nie tylko
dzieciom leniwym, ale także tym, które mają ambicje i potencjał.
Niektóre dzieciaki chciałyby się kształcić, a nie mogą nawet chodzić do
szkoły.
Chociaż działania zbrojne zostały formalnie zakończone, wojna wciąż trwa
w świadomości wielu Japończyków. Jak można mówić, że koszmar przeszedł
do historii, skoro straszliwy atak nuklearny ciągle powraca w ludzkich
snach? Jak można mówić, że wojna dobiegła końca, skoro wszędzie panoszą
się amerykańscy okupanci traktujący miejscową ludność w pogardliwy
sposób? Jak można mówić, że dzieci nie są już narażone na potworne
widoki, skoro w wielu miejscach poniewierają się ludzkie czaszki? Tym,
co nie pozwala oddzielić wojny od pokoju, jest przede wszystkim choroba
popromienna, ostateczny dowód na to, że teraźniejszość ściśle wiąże się z
przeszłością. Osobą cierpiącą na tę chorobę jest mama Gena. Kobieta
staje się coraz słabsza, nieustannie chudnie. Mdleje, traci równowagę,
zaczyna kaszleć krwią. Innym zjawiskiem, dotyczącym ludzkiego ciała i
niepozwalającym zapomnieć o wojnie, jest poważne oszpecenie. Ludzie,
którzy zostali poparzeni i/lub okaleczeni, noszą fizyczne piętno
utrudniające im normalne funkcjonowanie w społeczeństwie. Nie zawsze są
oni akceptowani przez swoje otoczenie. Te wszystkie problemy
przedstawiono w omawianej animacji. Zrobiono to w lekkiej, przystępnej
formie. A jaki jest morał filmu? Trzeba być mocnym jak ziarno pszenicy
zakopane w ziemi. Bo pszenica może przetrwać zimę.
Tytuł oryginalny: “Hotaru no haka”
Tytuł międzynarodowy: “Grave of the Fireflies”
Tytuł polski: “Grobowiec świetlików”
Reżyseria: Isao Takahata
Produkcja: Japonia (1988)
“Hotaru no haka” (“Grave of the Fireflies” - “Grobowiec świetlików”) to
kolejny japoński film animowany, który trwa mniej niż półtorej godziny i
który opowiada o sytuacji Kraju Kwitnącej Wiśni w latach ’40 XX wieku.
Produkcja, oparta na motywach powieści Akiyukiego Nosaki z 1967 r., pod
pewnymi względami przypomina opowiastkę o bosonogim Genie. Zawiera
jednak elementy, które wyraźnie ją od niej odróżniają. W “Grobowcu
świetlików” narracja prowadzona jest zupełnie inaczej niż w “Boso przez
Hiroszimę”. Filmy, które omówiłam wcześniej, miały charakter przygodowy.
Były łatwo przyswajalne, posiadały wartką akcję, odznaczały się
komizmem słownym i sytuacyjnym. Choć poruszały poważną problematykę i
zawierały dantejskie sceny, sprawiały wrażenie dzieł przeznaczonych dla
dzieci. Co się tyczy “Grave of the Fireflies”, od początku seansu mamy
poczucie, że jest to animacja adresowana do starszej publiczności:
młodzieży i dorosłych. Film jest spokojny, nastrojowy. Pełno w nim
długich ujęć, które podkreślają jego klimat, a zarazem zachęcają
odbiorcę, żeby pochylił się nad uczuciami i doświadczeniami bohaterów.
Produkcja, chociaż stworzona techniką rysunkową, przypomina aktorski
film fabularny. Z pewnością nie jest ona bajką. “Hotaru no haka” to
dobre kino azjatyckie, ale w formie anime.
Główne problemy, poruszone w analizowanym dziele, są podobne do tych,
które widzieliśmy w “Hadashi no Gen”. Tematem “Hotaru no haka” jest
bowiem życie japońskich dzieci na tle zbliżającej się ku końcowi wojny.
Bohater pierwszoplanowy, nastoletni Seita, mieszka z matką i
siostrzyczką Setsuko w mieście Kobe. Warunki panujące dookoła są bardzo
trudne. Niedostatki żywności i innych dóbr dają się ludziom we znaki.
Innym problemem, który spędza Japończykom sen z powiek, są częste naloty
bombowe. Mimo to, sytuacja Seity i jego rodziny nie jest najgorsza.
Postacie - jako najbliżsi krewni żołnierza, oficera marynarki wojennej -
mogą liczyć na podwyższone racje żywnościowe. Wszystko radykalnie się
zmienia, kiedy Kobe zostaje zniszczone przez amerykańskie bombowce. Dom,
w którym mieszkali Seita i Setsuko, przestaje istnieć. Matka rodzeństwa
doznaje ciężkich poparzeń, a potem umiera w szpitalu, zostawiając swoje
potomstwo na pastwę losu. Seita, choć jeszcze młody, staje się
odpowiedzialny nie tylko za siebie, ale także za swoją siostrzyczkę. O
ile wcześniej zastępował jej ojca, o tyle teraz musi być dla mniej
zarówno ojcem, jak i matką. Chłopak od samego początku wykazuje się
dojrzałością i zaradnością. Zachowuje również pogodę ducha, żeby nie
stracić siły do walki z przeciwnościami losu.
“Grobowiec świetlików” to wzruszający film dla wrażliwej publiczności.
Produkcja koncentruje się na jednostkach, ich przeżyciach wewnętrznych i
próbach radzenia sobie z ponurą rzeczywistością. Jest to jedno z tych
dzieł, które zmuszają widza, żeby zastanowił się nad tajemnicą ludzkiej
egzystencji[7]. Żeby zauważył, że wszystko przemija, fortuna kołem się
toczy, a rola człowieka sprowadza się do tego, aby “nieść swój krzyż”
(przepraszam za zachodnią metaforę!) z pokorą i godnością. Wszelkie dole
i niedole, jakie spływają na jednostkę, są próbą jej charakteru, ale
też wartościową lekcją. Osoby, które nie przepadają za refleksyjnym
kinem, mogą powiedzieć, że “Hotaru no haka” to twór o niczym. Ja jednak
uważam, że jest to dzieło bardziej do odczuwania niż oglądania. A co
zrobiło na mnie szczególne wrażenie? Postać Setsuko. Ten niezwykle
realistyczny, wiarygodny portret małego dziecka jest jednym z
najlepszych, jakie kiedykolwiek widziałam. Zachowania, reakcje i sposoby
rozumowania maleńkiej dziewczynki ukazano przekonująco i z najwyższą
starannością. Nie da się ukryć, że twórcy filmu dokładnie przestudiowali
psychologię dziecięcą. Jeszcze jedna sprawa: skąd tytuł anime? Otóż
świetlik jest symbolem ludzkiego życia. Człowiek to istota przeraźliwie
krucha. Niewiele potrzeba, żeby jego niezwykłe światło przestało
świecić.
Inne propozycje
Opisane wyżej filmy nie są jedynymi japońskimi animacjami poświęconymi
drugiej wojnie światowej i jej dalekosiężnym skutkom. Istnieje również
krótkometrażówka “Natsufuku no Shoujo-tachi” z 1988 r. W tej
trzydziestopięciominutowej produkcji elementy animowane przeplatają się z
autentycznymi wypowiedziami osób, które przeżyły eksplozję bomby
atomowej w Hiroszimie. Kolejnym filmem animowanym, o którym należy
wspomnieć, jest japońsko-rosyjski twór “Fasuto sukuwaddo” (2009). Dzieło
wydaje się dość specyficzne. Historia łączy się w nim z fantastyką.
Elementy animowane mieszają się zaś z dokumentalnymi, zupełnie jak w
“Natsufuku no Shoujo-tachi”. Istnieje też coś takiego jak “Kiku-chan to
Ookami”. Ta czterdziestopięciominutowa animacja z 2008 r. opowiada o
przepędzeniu Japończyków z Mandżurii. Stanowi ona adaptację opowiadania
Akiyukiego Nosaki, tego samego człowieka, który napisał powieściowy
pierwowzór “Hotaru no haka”.
Inne produkcje dotyczące wojny to “Ushiro no shoumen daare” (1991) i
“Ashita Genki ni Nare!: Hanbun no Satsumaimo” (2005). Jeśli chodzi o
motyw Hiroszimy, znajdziemy go w “Kuro Ga Ita Natsu” (1990). Japońskimi
filmami animowanymi mówiącymi o drugiej wojnie światowej w Europie są
“Anne no Nikki: Anne Frank Monogatari” (1979) i “Anne no Nikki” (1995).
Bazują one na słynnej książce “Dziennik Anny Frank”. Jeśli chodzi o
okres powojenny w Kraju Kwitnącej Wiśni, uwieczniono go w anime
“Furusato Japan” (2007). Akcja filmu rozgrywa się w roku 1956. Jest to
czas, kiedy Kraj Wschodzącego Słońca powoli wraca do dawnej świetności.
Można przypuszczać, że animacji poświęconych dwudziestowiecznej historii
Japonii jest jeszcze więcej. Niestety, nie mam czasu, żeby dokładnie
zbadać to zagadnienie. Dlatego zachęcam Czytelników do samodzielnych
poszukiwań. Dobrym narzędziem, które może im się przydać, jest baza
filmów serwisu Filmweb.pl.
PS. W cyberpunkowej produkcji “Akira” z 1988 r. pojawiają się sceny
przywodzące na myśl wybuchy bomb atomowych. Trochę przypominają one
fragmenty filmu “Hadashi no Gen”. Oczywiście, nie chodzi w nich o
detonację broni jądrowej, tylko o objawienie się “mocy Akiry”. Ale pewne
podobieństwo istnieje i niewątpliwie jest efektem zamierzonym.
Natalia Julia Nowak,
1-15 kwietnia 2015 r.
PRZYPISY
[1] Tekst jest ogólnodostępny w Internecie.
[2] Została ona opublikowana w ramach cyklu wydawniczego “II wojna
światowa. Wydarzenia, ludzie, tajemnice”. Wydawnictwo Edipresse Polska
SA, Warszawa 2005.
[3] Temperatura powierzchni Słońca wynosi 5500 stopni Celsjusza. Źródło:
dokument “12.1 Słońce” zamieszczony na stronie Zakładu Dydaktyki Fizyki
WFAiIS IF UMK w Toruniu (Dydaktyka.fizyka.umk.pl/Pliki/book5.pdf).
[4] Mówiąc o ofiarach amerykańskiego ataku nuklearnego, nie należy
zapominać o osobach, które zmarły w wyniku choroby popromiennej.
Sławomir Gowin, powołujący się na źródła japońskie, twierdzi, że wskutek
detonacji bomby “Little Boy” zginęło łącznie 250.000 ludzi (tyle osób
straciło życie w ciągu pięciu lat od eksplozji). Kolejna sprawa: istoty
ludzkie, które nie umarły, ale zostały ciężko poparzone. “Ciała osób
znajdujących się w odległości kilometra paliły się żywym ogniem.
Dotkliwych oparzeń doznawali ci, którzy przebywali nawet 3,5 km od
miejsca eksplozji” - pisze Gowin. Ostateczna liczba pokrzywdzonych jest
trudna lub wręcz niemożliwa do oszacowania. Tym bardziej, że wybuchy
miały destrukcyjny wpływ na środowisko naturalne, a to z pewnością
“odbiło się” na zdrowiu wielu Japończyków.
[5] Wydawnictwo Książka i Wiedza, Warszawa 1988. Wydanie drugie.
Przekład Adama Galicy. Tytuł oryginalny “Le Japon en guerre. De Pearl
Harbour a Hiroshima” (1979).
[6] W. Andryszek, “Bomba atomowa. Część I: Preludium”
(Histmag.org/Bomba-atomowa.-Czesc-I-Preludium-6940); W. Andryszek,
“Bomba atomowa. Cz. II: Projekt Manhattan”
(Histmag.org/Bomba-atomowa.-Cz.-II-Projekt-Manhattan-6963). Artykuły
zostały opublikowane na licencji CC BY-SA 3.0
(Creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0/pl/legalcode), więc można je
prawie dowolnie wykorzystywać i przedrukowywać.
[7] Pod tym względem “Grave of the Fireflies” przypomina mi chiński film
“Huozhe” (“To Live” - “Żyć!”) w reżyserii Yimou Zhanga. Pisałam o nim w
artykule “Maoizm w kinie chińskim. Dwa przykłady” ze stycznia 2015 r.
Tekst jest dostępny online.