W poprzednim artykule
Mój ostatni artykuł, zatytułowany “Wielkousty Michael Jackson z Port
Sunlight”, był prezentacją brytyjskiego zespołu Dead or Alive i jego
wokalisty Petera Jozzeppiego Burnsa. Opisałam w nim zarówno twórczość
formacji DOA, jak i smutny życiorys jej androgynicznego frontmana.
Zwróciłam uwagę na to, że ekstrawagancki i nieco narcystyczny Burns padł
ofiarą nieudanej operacji plastycznej. Podczas zabiegu powiększenia ust
Pete zaraził się gronkowcem, co nie tylko doprowadziło do jego trwałego
oszpecenia, ale również do zrujnowania zdrowia, poważnego załamania
nerwowego i utraty znacznej części majątku. Stan Burnsa był tak ciężki,
że groziła mu amputacja warg lub nawet śmierć. Życie artysty zostało
ostatecznie uratowane, ale jego urody nie udało się ocalić. Zdeformowany
Pete stał się wkrótce pośmiewiskiem opinii publicznej, a jego kariera
wokalna legła w gruzach.
Wyścig szczurów?
Po publikacji “Wielkoustego…” zaczęłam się zastanawiać, co doprowadziło
do tego, że popularny w latach osiemdziesiątych piosenkarz doświadczył
takiego dramatu. Jak to się stało, że zaczął on tak bardzo
eksperymentować ze swoją aparycją? Doszłam do wniosku, że do
nieszczęścia Burnsa doprowadziło wiele czynników, a jednym z nich mogła
być rywalizacja z innym androgynicznym ekscentrykiem - Boyem Georgem,
wokalistą grupy Culture Club. O co chodzi i dlaczego jest to tak
istotne? Otóż w sercu frontmana Dead or Alive mogła się zrodzić
chorobliwa i tragiczna w skutkach zazdrość. Pete (ur. 5 sierpnia 1959
r.) jest odrobinę starszy od Boya (ur. 14 czerwca 1961 r.) i wcześniej
od niego zajął się działalnością artystyczną. Burns już w latach
siedemdziesiątych śpiewał w zespołach muzycznych i zdumiewał publiczność
niecodziennym wyglądem, łączącym elementy męskie z żeńskimi.
Frustracja i zawiść
Tak się jednak złożyło, że to George jako pierwszy stał się osobą
powszechnie znaną i podziwianą. Jego kapela, Culture Club, zaczęła
święcić tryumfy w 1982 roku. Wydany wówczas singiel “Do You Really Want
To Hurt Me” zachwycił nie tylko Brytyjczyków, ale również mieszkańców
innych państw. Do zespołu DOA szczęście uśmiechnęło się dopiero w roku
1984, a więc po wydaniu singla “You Spin Me Round (Like a Record)”.
Kiedy szerokie masy ludzkie poznawały Burnsa, młodszy i mniej
doświadczony Boy był już megagwiazdą od dwóch lat. Teoretycznie, powinno
być odwrotnie. Pete zapewne nie był zadowolony z takiej kolejności
wydarzeń. Tym bardziej, że wierzył, iż George (chodząca mieszanka
męskości i kobiecości) wzorował się na jego awangardowym wizerunku.
Burns mógł się czuć odzierany z należnego mu splendoru, a także zmuszony
do walki o hegemonię w świecie androgynicznych piosenkarzy. Możliwe, że
to właśnie frustracja i zawiść względem innego artysty skłoniły go do
radykalnych metamorfoz, których konsekwencje, jak już wiemy, okazały się
opłakane.
Od Lemingów do Kultury
Skoro dotarliśmy do tematu Culture Club, powinniśmy bardzo dokładnie
przyjrzeć się tej formacji i zwrócić uwagę na jej wokalistę. Zostawmy na
razie problem wzajemnych relacji między Petem a Boyem. Wrócimy do nich
później, gdy już porozmawiamy o CC i BG. Grupa Culture Club powstała w
Wielkiej Brytanii, a za oficjalny początek jej funkcjonowania uznaje się
rok 1981. Kapela, będąc jeszcze w powijakach, wielokrotnie zmieniała
nazwę. Zaczęła swoją działalność jako In Praise Of Lemmings (W Chwale
Lemingów), aż w końcu postanowiła, że będzie się nazywać Culture Club
(Klub Kultura). W 1982 roku zespół zdobył międzynarodowy rozgłos,
którego przejawem była ogromna liczba sprzedanych egzemplarzy płyty
“Kissing To Be Clever”. Jeszcze większy sukces odniósł drugi krążek
formacji, “Colour By Numbers”, z którego pochodzi popularna do dziś
piosenka “Karma Chameleon”.
Wybryki zuchwałej gwiazdy
W roku 1986 grupa przerwała swoją karierę, ale wróciła na scenę w latach
dziewięćdziesiątych. Później, czyli już w XXI wieku, kapela rozmaicie
przypominała publiczności o swoim istnieniu, np. wydając składanki
największych hitów. Charyzmatyczny frontman zespołu, Boy George (właśc.
George Alan O'Dowd), rozpoczął w 1987 roku karierę solową. Wydał wiele
płyt, nawiązał współpracę z licznymi artystami, a także odkrył w sobie
talent do pracy jako didżej. Sława i dostatek nie do końca wyszły mu na
dobre. W połowie lat osiemdziesiątych piosenkarz zaczął zażywać
narkotyki, co stało się jego nałogiem i początkiem licznych problemów z
prawem. Największy wybryk wokalisty, polegający na uwięzieniu i pobiciu
Auduna Carlsena (mężczyzny świadczącego tzw. usługi seksualne), miał
miejsce w latach dwutysięcznych. Incydent nie uszedł celebrycie na
sucho. Londyński sąd uznał Boya za winnego i skazał go na piętnaście
miesięcy pozbawienia wolności. Piosenkarz spędził w więzieniu cztery
miesiące, a później musiał przez pewien czas przebywać w areszcie
domowym.
Lekko, łatwo i przyjemnie
Muzykę formacji Culture Club można określić jako spokojną, łagodną i
miłą dla ucha. Jej brzmienie jest zazwyczaj pogodne, chociaż czasem da
się w nim wyczuć nutkę melancholii. Jeśli wsłuchamy się w utwory
opisywanej grupy, uświadomimy sobie, że zawierają one elementy soulu i
reggae. Grupa CC ma na koncie wiele kawałków umiarkowanie radosnych i
względnie sentymentalnych. Piosenki Culture Club nie są nudne, ale mogą
być zbyt monotonne dla osób rozmiłowanych w muzyce twardej, dynamicznej
lub agresywnej. Tego, co oferuje nam CC, zdecydowanie nie da się
zaliczyć do brzmień mocnego uderzenia. Jest to bowiem twórczość lekka,
łatwa i przyjemna. Nawet utwory, które nawiązują do soft rocka, nie są
ciężkie, ostre ani drapieżne. Boy George dysponuje głosem adekwatnym do
muzyki, a więc ciepłym, miękkim i aksamitnym. Takie warunki wokalne
doskonale korespondują z jego wizerunkiem słodkiego, uroczego,
dziewczęcego homoseksualisty. Kawałki Culture Club są idealne do emisji w
radiu i w miejscach publicznych. Pewnie dlatego zdobyły tak wielką
popularność w Zjednoczonym Królestwie i poza jego granicami.
Etnoszaleństwo czy multikulturalizm?
Pisząc o twórczości CC, nie można zapominać o teledyskach, które
stanowią jeden z atutów tej utalentowanej kapeli. O video clipach
omawianego zespołu można powiedzieć bardzo dużo, choćby to, że są one
intrygujące i świetnie zrealizowane. Człowiekowi, oglądającemu te
filmiki, może rzucić się w oczy ich niezwykła barwność i efektowność.
Głównym wyróżnikiem tych teledysków jest bogactwo motywów zaczerpniętych
z różnych zakątków świata. Wyjaśniają one, dlaczego formacja nosi nazwę
Culture Club. W video clipach prezentowanej grupy pojawiają się stroje z
minionych epok, fragmenty filmów z udziałem dawnych gwiazd, a także
niezliczone elementy orientalne (hinduskie, żydowskie, chińskie,
japońskie i inne). Teledyski CC mogą zaskakiwać, a czasem nawet
zachwycać odbiorców. Widać w nich zafascynowanie innymi kulturami i
odwagę w łączeniu zróżnicowanych komponentów. Na pewno znalazłby się
jednak ktoś, kto byłby tą twórczością zniesmaczony lub zażenowany. Taki
ktoś mógłby powiedzieć, że filmiki Culture Club są optymistyczną,
jednostronną i pozbawioną głębszej refleksji reklamą wielokulturowości.
Rozkoszny lolitek
Oglądając video clipy brytyjskiej kapeli, nie da się również nie zwrócić
uwagi na jej ekscentrycznego, ale urzekająco sympatycznego wokalistę.
Młody, dwudziestokilkuletni Boy George jawi się w nich jako istota miła,
przyjazna i pełna androgynicznego (ni to chłopięcego, ni to
dziewczęcego) uroku. Artysta ma delikatną urodę, niewinny wyraz twarzy,
nosi make-up i wyjątkowo ekstrawaganckie ubrania. Czasem jest kolorowy
jak papuga i po prostu cudaczny. Co ciekawe, te dziwne stroje i
charakteryzacje bardzo dobrze się na nim prezentują. Właściwie, trudno
wyobrazić go sobie bez makijażu i w normalnej odzieży. Widziałam
zdjęcia, na których uwieczniono naturalnego Boya, i doszłam do wniosku,
że jest on sam do siebie niepodobny. To naprawdę zdumiewające. Drugą
rzeczą, która może szokować, jest kontrast między subtelnym,
rozbrajającym lolitkiem z video clipów a dojrzałym, brutalnym narkomanem
skazanym na piętnaście miesięcy więzienia za nieludzkie potraktowanie
Auduna Carlsena. Zauważmy jednak, że przed laty Pete Burns także starał
się być wdzięcznym nimfetkiem, a w późniejszych dekadach był aresztowany
za bójki ze swoim partnerem życiowym. Cóż, nie należy oceniać książki
po okładce!
Przykładowe teledyski (cz. 1)
Przypatrzmy się teraz kilku wybranym filmikom zespołu CC. Akcja
teledysku, nakręconego do piosenki “Do You Really Want To Hurt Me”,
rozgrywa się w roku 1936. Główny bohater, w rolę którego wciela się Boy
George, zostaje osadzony w więzieniu za wygląd i zachowanie niezgodne z
ówczesnymi normami obyczajowymi. Przesłanie video clipu jest proste:
jeszcze kilkadziesiąt lat temu nie było w społeczeństwie miejsca dla
osób takich jak on. Filmik wydaje się pytać, czy w 1982 roku coś
zmieniło się na lepsze. W teledysku “Karma Chameleon” widzimy
dziewiętnastowieczne Stany Zjednoczone, a dokładniej: ludzi spędzających
czas nad rzeką Missisipi. Wśród bawiących się osób są przedstawiciele
różnych ras, co może skłaniać do refleksji, gdyż w tamtych czasach
rasizm był w Ameryce bardzo silny. Filmik “The Medal Song” stanowi
poruszającą biografię Frances Farmer - aktorki z lat trzydziestych i
czterdziestych, która na pewnym etapie życia trafiła do szpitala
psychiatrycznego i była tam traktowana w sposób poniżający.
Przykładowe teledyski (cz. 2)
“The War Song” to manifest antywojenny, ukazujący samą ideę wojny jako
żałosną i groteskową. Teledysk “Miss Me Blind” jest istnym hołdem
złożonym kulturze Dalekiego Wschodu. “It's a Miracle” zawiera symbole
Japonii i Wielkiej Brytanii oraz jawne nawiązania do ruchu gender
bender. “Love Is Love” opowiada historię inteligentnego komputera, który
został gwiazdą estrady, a potem znalazł się w trudnej sytuacji
“życiowej”. W “God Thank You Woman” pojawiają się (wklejone na zasadzie
montażu) postacie znanych aktorek, takich jak Brigitte Bardot, Claudia
Cardinale czy Sophia Loren. Oczywiście, nie są to wszystkie video clipy
formacji Culture Club. Jak nietrudno zauważyć, twórczość przedstawianej
grupy jest w dużej mierze zaangażowana społecznie. Z dzieł kapeli
wyłania się bardzo konkretny światopogląd: liberalny, pacyfistyczny,
antyrasistowski, równościowy i poprawny politycznie. Dla jednych widzów
będzie to rzecz pozytywna, dla innych - zdecydowanie negatywna.
Walka o honor i prestiż
Wróćmy jednak do zagadnienia poruszonego na początku artykułu, czyli do
wzajemnych relacji między Petem Burnsem a Boyem Georgem. Jak już
napisałam, wokalista zespołu Dead or Alive miał żal do wokalisty Culture
Club, ponieważ wierzył, że ten osiągnął sukces, wzorując się na jego
niespotykanym wizerunku. Oczywiście, Burns to nie jest żaden autorytet
(no, chyba, że w dziedzinie nieudanych operacji plastycznych. Tę
problematykę zgłębił tak dokładnie, że mógłby otrzymać tytuł profesora
zwyczajnego). To, że coś mu się wydawało, nie musi oznaczać, iż było tak
w rzeczywistości. Chociaż od wybuchu konfliktu na linii Pete-George
minęło już wiele lat, obserwatorzy sceny muzycznej nadal spierają się o
to, który z piosenkarzy był oryginalny, a który inspirował się
dokonaniami drugiego. Za tą dyskusją kryje się walka o honor i prestiż. O
to, którego z artystów należy postawić na świeczniku, a którego
zdegradować jako skromnego ucznia i naśladowcę. Oba obozy, czyli fani
Burnsa i Boya, przytaczają ciekawe argumenty na potwierdzenie swoich
racji. Moim zdaniem, cała ta awantura nie ma sensu, albowiem Pete i
George są kongenialni. Co przez to rozumiem?
Znak równości
Według internetowego wydania “Słownika języka polskiego PWN”, wyraz
“kongenialny” posiada dwa znaczenia. Kongenialny to taki, który
“dorównuje geniuszem oryginałowi” lub “dorównuje komuś talentem“.
Wirtualna edycja “Słownika wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych
Władysława Kopalińskiego” podaje, że kongenialny to “równy pod każdym
względem oryginałowi” albo “pokrewny geniuszem, talentem, umysłem
innemu”. Spróbujmy zastosować pierwsze znaczenie tego terminu.
Stwierdzenie “Boy jest kongenialny względem Burnsa” albo “Burns jest
kongenialny względem Boya” byłoby postawieniem znaku równości między
wymienionymi piosenkarzami. Bez względu na to, który z nich przetarł
szlak, a który tym szlakiem podążył. Zastosujmy też drugie znaczenie
słowa “kongenialny“. Jeśli powiemy, że “Pete i George są kongenialni”,
będzie to oznaczało, iż obaj są tak samo zdolni i godni uznania.
Shut up and enjoy the music!
Stawiam tezę, że w przypadku wokalistów DOA i CC mamy do czynienia z
kongenialnością. Nie obchodzi mnie, czy jest to kongenialność w
znaczeniu pierwszym, czy drugim. Mówiąc, że Burns i Boy są kongenialni,
oznajmiam, że uważam ich za jednakowo utalentowanych i interesujących.
Nie mogę powiedzieć, że któryś z artystów jest lepszy od drugiego.
Obydwaj są bowiem znakomici (każdy na swój sposób). Irytują mnie
sprzeczki, do których dochodzi między słuchaczami Dead or Alive i
Culture Club. Tym bardziej, że prezentowani piosenkarze - po
wieloletnich niesnaskach - zawarli ze sobą rozejm. Wystąpili nawet w
jednej, długiej audycji radiowej. Zatem… ludzie, dajcie sobie spokój z
tymi niemądrymi dysputami, które przypominają rozprawy o wyższości lodów
śmietankowych nad czekoladowymi! Jak głosi internetowe powiedzonko:
“Shut up and enjoy the music!” (“Zamknijcie się i cieszcie się
muzyką!”).
Natalia Julia Nowak,
11-17 grudnia 2012 r.