poniedziałek, 28 lipca 2014

Animatrix. W 102 minuty dookoła Matrixa

Tytuł polski: “Animatrix”
Tytuł angielski: “The Animatrix”
Tytuł japoński: “Animatorikkusu”
Rok produkcji: 2003
Reżyseria: Peter Chung, Andy Jones, Yoshiaki Kawajiri, Takeshi Koike, Mahiro Maeda, Koji Morimoto, Shinichiro Watanabe
Forma: zbiór krótkometrażowych filmów animowanych
Gatunek: science-fiction, cyberpunk, anime
Łączny czas trwania: 102 minuty



Dziewięć krótkich filmów

“Animatrix” to seria krótkich filmów animowanych rozszerzających kultową trylogię “Matrix” Andy’ego i Lany (Larry’ego) Wachowskich. Krótkometrażówki, trwające od kilku do kilkunastu minut, nie są żadnym fan fiction, tylko oficjalnym uzupełnieniem hollywoodzkiego cyklu. Filmików jest w sumie dziewięć, a cztery z nich opierają się na scenariuszach napisanych przez samych Wachowskich. Według anglojęzycznej Wikipedii, portalu Imdb.com oraz fanowskich witryn Matrix.wikia.com i TheMatrix101.com, premiera “Animatrixa” odbyła się w czerwcu 2003 roku (powołuję się na tyle źródeł, ponieważ polska Wikipedia i serwis Filmweb.pl podają inną datę). Miało to miejsce miesiąc po premierze “Matrixa. Reaktywacji” i pięć miesięcy przed premierą “Matrixa. Rewolucji”. Każda z krótkometrażówek nawiązuje w jakiś sposób do pełnometrażowej trylogii. Z tego, co wyczytałam w Internecie, wynika, że filmiki zawierają również odniesienia do gry komputerowej “Enter the Matrix” z 2003 roku. Niestety, nie mogę tego potwierdzić, gdyż nigdy nie grałam w tę grę. Myślę jednak, że jest to bardzo prawdopodobne, a poszczególne matrixowe twory są elementami pewnej układanki.


Obowiązkowe i nadobowiązkowe

Czy serię “Animatrix” powinno się porównywać do lektury obowiązkowej, czy nadobowiązkowej? To zależy od krótkometrażówki. Niektóre filmiki, wchodzące w skład cyklu, stanowią uzupełnienie informacji podanych w trylogii. Przedstawiają one szczegóły tego, co zostało powiedziane lub pokazane w filmach pełnometrażowych. Można je zatem traktować jako rozszerzenie materiału właściwego, dodatek dla największych zapaleńców. Są jednak krótkometrażówki, bez znajomości których nie da się w pełni zrozumieć “Matrixa. Reaktywacji” i “Matrixa. Rewolucji”. Owszem, da się te filmy oglądać, ale prędzej czy później trafi się na elementy, które okażą się zupełnie niezrozumiałe. Weźmy na przykład scenę z “Reaktywacji”, w której jakiś dziwny nastolatek okazuje Thomasowi “Neo” Andersonowi wdzięczność za uwolnienie jego umysłu. Chłopak ten pojawia się później w “Rewolucjach” i nadal uważa Neo za swojego wybawcę. Nie dowiemy się, kim jest ten tajemniczy młodzieniec, dopóki nie obejrzymy “Kid‘s Story”. Inny przykład: jeśli nie zapoznamy się z treścią “Final Flight of the Osiris”, nie rozszyfrujemy słów Niobe, mówiącej “To potwierdza przekaz z Ozyrysa”.


Dla każdego coś miłego

Skoncentrujmy się jednak na samym “Animatriksie”. Filmiki, składające się na ten cykl, są bardzo zróżnicowane, zarówno pod względem formy, jak i treści. Jeśli chodzi o warstwę wizualną, każda z krótkometrażówek utrzymana jest w innej stylistyce. Twórcy serii pokusili się również o rozmaite techniki animacyjne. Produkcje są tak różnorodne, że gdyby ktoś nie wiedział, iż pochodzą one z jednego zestawu, mógłby je uznać za dziewięć niezależnych od siebie dziełek (a właściwie osiem, bo “The Second Renaissance. Part I” i “The Second Renaissance. Part II” to jedna historia podzielona na dwa odcinki). W “Animatriksie” znajdziemy wszystko: od nowoczesnej animacji 3D, przez japońskie anime, aż po formy przypominające komiksy. Jedne filmiki wyglądają realistycznie, drugie - nierealistycznie. Niektóre są bajecznie kolorowe, a jeden - w całości wypełniony czernią i bielą. Co się tyczy treści, każda z krótkometrażówek opiera się na innym motywie zaczerpniętym z trylogii Wachowskich. W każdym filmiku rozpatrywany jest inny aspekt matrixowego uniwersum. Można przypuszczać, że każdy odbiorca znajdzie w tej serii coś dla siebie. Dla nikogo nie zabraknie odpowiedniej formy ani tematyki.


Tuż przed tragedią

Krótkometrażówką, otwierającą analizowany cykl, jest “Final Flight of the Osiris”: trójwymiarowa, realistyczna produkcja znana w Polsce jako “Ostatni lot Ozyrysa”. Animacja zaczyna się sceną, w której dwoje ludzi - czarny mężczyzna i żółta kobieta - oddają się treningowi sztuk walki w wirtualnej rzeczywistości. Na pierwszy rzut oka, jest to ćwiczenie podobne do tego z pierwszej części “Matrixa” (scena walki Neo z Morfeuszem). Szybko okazuje się jednak, że ten pozornie zwyczajny pojedynek to zakamuflowana forma zalotów. Dla bohaterów starcie jest tylko pretekstem do zrzucenia ubrania z siebie i przeciwnika. Dla twórców filmiku - okazją do zaprezentowania poziomu współczesnej grafiki komputerowej (możliwości wiernego oddania ludzkiej anatomii). Wszelkie dwuznaczności, pojawiające się w tym fragmencie, doskonale korespondują z wątkami miłosnymi i erotycznymi zawartymi w “Reaktywacji“. Mężczyzna i kobieta chcą się nawet pocałować, gdy niespodziewanie rozlega się alarm, oznaczający, że w Realnym Świecie dzieje się coś niedobrego. Bohaterowie wracają do rzeczywistości, a potem wydarzenia rozgrywają się już błyskawicznie. Niestety, nie ma tutaj happy endu.


Fakty (nie)autentyczne

“The Second Renaissance” (“Drugie Odrodzenie”) to dwuodcinkowa produkcja, opowiadająca o tym, skąd się wziął Matrix i konflikt ludzi z maszynami. Dzieło utrzymane jest w konwencji paradokumentu, zgrabnej mistyfikacji artystycznej. Odbiorca odnosi wrażenie, że ogląda materiał popularnonaukowy mówiący o prawdziwych wydarzeniach sprzed kilkudziesięciu lat. Krótkometrażówka zawiera sceny stylizowane na fragmenty dziennika telewizyjnego, zapisy z monitoringu, nagrania dokonane amatorską kamerą etc. Są w niej również elementy mające udawać rekonstrukcje historyczne lub sugestywnie ilustrować złożone zagadnienia. Produkcja posiada nawet narratorkę: piękną, baśniową dziewczynę o długich, złocistych włosach. Jej sylwetkę widzimy wprawdzie rzadko, ale przez cały film (tzn. przez całe dwa odcinki) słyszymy jej głęboki, poważny głos. W “The Second Renaissance” znajdziemy liczne aluzje do autentycznych bestialstw znanych z dziejów powszechnych. Czyżby historia lubiła się powtarzać? Dwuczęściowy filmik jest cyberpunkową opowieścią ukazującą wydarzenia w skali makro. Dużo w nim polityki, ekonomii i socjologii. Z drugiej strony, zawiera on biblijny język i szczyptę moralizatorstwa.


Zagubiony nastolatek i zdrajca ludzkości

“Kid’s Story” (“Historia ucznia”) to czwarta i ostatnia krótkometrażówka bazująca na scenariuszu przygotowanym przez Wachowskich. Bohaterem opowiastki jest Michael Karl Popper, uczeń amerykańskiego liceum, który zmaga się z poczuciem braku realności świata. Nastolatek, niezrozumiany przez swoje otoczenie, rozpaczliwie szuka pomocy w Internecie. Wierzy, że osobą, która może mu pomóc, jest użytkownik ukrywający się pod pseudonimem Neo. Życie młodzieńca komplikuje się jeszcze bardziej, gdy o jego wątpliwościach dowiadują się bezwzględni agenci. “Program” (“Program”) to filmik nawiązujący do wykorzystanego w pierwszej części “Matrixa” motywu zdrajcy. Opowieść rozpoczyna się podobnie jak “Final Flight of the Osiris”. Mamy tutaj kobietę i mężczyznę, którzy - podłączeni do programu szkoleniowego - trenują swoje umiejętności bojowe. Sceneria, w której rozgrywają się wydarzenia, przypomina dawną Japonię. W pewnym momencie mężczyzna porusza temat tęsknoty za utraconym życiem w Matriksie. Zwierza się, że chce do niego powrócić i całkowicie zapomnieć o Realnym Świecie. Prosi też swoją rozmówczynię o wsparcie. Jaka będzie jej reakcja?


Wybitny lekkoatleta i niesforne zwierzę

“World Record” (“Rekord świata”) jest wariacją na temat motywu przekraczania ludzkich ograniczeń w wirtualnej rzeczywistości. Krótkometrażówka wprowadza również nową koncepcję, a mianowicie możliwość przypadkowego i niespodziewanego odkrycia prawdy. Bohater filmiku to wyjątkowo uzdolniony biegacz, świeżo upieczony rekordzista świata. Niestety, jego wynik jest tak niezwykły, że zostaje uznany za oszustwo i unieważniony. Upokorzony sportowiec, któremu w dodatku grozi kontuzja, decyduje się wziąć udział w kolejnych zawodach, aby udowodnić swoją nadludzką szybkość. “Beyond” (“Nawiedzony dom”) jest łagodną opowiastką poświęconą skutkom drobnego błędu systemowego. Poznajemy tę historię przez pryzmat doświadczeń japońskiej nastolatki, która - choć nieświadoma istnienia Matrixa - staje się świadkiem wielu nadnaturalnych zjawisk. Wszystko zaczyna się od kota głównej bohaterki, który pewnego dnia nie wraca do domu o swojej ulubionej porze. Zaniepokojona właścicielka dowiaduje się, że czworonóg przebywa w tajemniczej ruderze zwanej nawiedzonym domem. Dziewczyna postanawia wejść do budynku i odnaleźć swojego pupila.


Staroświecki detektyw i pojmany robot

“A Detective Story” (“Opowieść detektywa”) to czarno-biała animacja nawiązująca do starych filmów kryminalnych i detektywistycznych. Nastrojowego charakteru dodaje jej narracja pierwszoosobowa prowadzona przez głównego bohatera: zdziwaczałego, staroświeckiego detektywa zmagającego się z problemami finansowymi. Mężczyzna, rozczarowany nudnymi zleceniami i niskimi zarobkami, rozważa możliwość zmiany zawodu. Porzuca jednak tę myśl, kiedy zostaje wynajęty do schwytania hakera… a raczej hakerki… o pseudonimie Trinity. Detektyw wie, że na temat Trinity krążą niesamowite legendy. “Matriculated” (“Zniewolony”) to próba alternatywnego spojrzenia na maszyny funkcjonujące w Realnym Świecie. Krótkometrażówka ukazuje poczynania pewnej kobiety - zapewne uczonej - pracującej na rzecz Syjonu. Bohaterka, działająca w porozumieniu ze swoimi współpracownikami, stara się złapać jednego z inteligentnych robotów. Przedsięwzięcie kończy się sukcesem. Grupa naukowców postanawia przeciągnąć maszynę na stronę ludzi, ale nie poprzez przeprogramowanie, tylko poprzez perswazję i dyplomację. Czy to również przyniesie pożądane efekty?


Tylko dla fanów

“Animatrix” jest cyklem przeznaczonym dla fanów “Matrixa”. Żeby zrozumieć, o co w nim chodzi, trzeba mieć już za sobą seans pierwszej części trylogii (a najlepiej - wszystkich trzech pełnometrażówek). Oczywiście, osoby, które “Matrixa” nie oglądały, również mogą sięgnąć po tę serię. Powinny jednak wiedzieć, że wiele rzeczy może być dla nich niejasnych. Z drugiej strony… dlaczego ludzie nieznający lub nielubiący trylogii Wachowskich mieliby się zdecydować na seans “Animatrixa”? Cykl animowanych krótkometrażówek nie obfituje w ubogacające treści. Jedyną jego wartością jest to, że rozwija niektóre wątki z “Matrixa” albo przedstawia je w zupełnie nowym świetle. Funkcją “Animatrixa” jest dostarczanie matrixofilom rozrywki i zaspokajanie ich fanowskiej ciekawości. Raczej nie ma w nim miejsca na realizowanie ambitnych, uniwersalnych celów. Jeśli szukamy bodźców do poważnych refleksji, możemy je znaleźć chyba tylko w “The Second Renaissance” i “Matriculated”. Jedynie w tych filmikach pojawiają się pytania o status sztucznej inteligencji i jej równorzędność względem ludzkiego umysłu. Tylko te produkcje pytają, czy maszyna może być pełnoprawnym obywatelem.


Krytyka polskiego tłumaczenia

Polskie tłumaczenie serii (opracowane na zlecenie TVN - ITI Film Studio) jest po prostu okropne. Zacznijmy od tytułów niektórych krótkometrażówek. “Odrodzenie” zmieniłabym na “Renesans”, żeby usunąć niepotrzebną wieloznaczność i zaznaczyć, że chodzi o odwołanie do epoki Renesansu: czasu podbojów, kolonizacji, antropocentryzmu i przyspieszonego rozwoju cywilizacyjnego. “Historię ucznia” poprawiłabym na “Historię Dzieciaka” (Michael Karl Popper bywa w fandomie określany jako Kid - Dzieciak). Tytuł animacji “Beyond” jest trudny do przełożenia na język polski, ponieważ “beyond” znaczy “poza (czymś)”. Zamiast zmyślonej nazwy “Nawiedzony dom” dałabym jednak coś bardziej odpowiadającego oryginałowi, np. “Poza systemem” lub “Poza kontrolą”. Najbardziej nietrafiony wydaje mi się przekład tytułu “Matriculated”. Imiesłów bierny “matriculated” to w dosłownym tłumaczeniu “immatrykulowany”. Wyraz “zniewolony” nie pasuje do tej krótkometrażówki, albowiem bohaterowie filmiku podkreślają prawo robota do wolności sumienia. Najgorsza jest pomyłka zawarta w treści przekładu “A Detective Story”: “Red Queen” (“Czerwona Królowa”) błędnie przetłumaczono na “Czarna Królowa“.


To wszystko, co mogę napisać na temat “Animatrixa”.
Decyzję o tym, czy warto obejrzeć ten cykl,
pozostawiam Szanownym Czytelnikom.


Natalia Julia Nowak,
23-27 lipca 2014 roku



PS. Informacja dla tych, którzy pragną wiedzieć, jak się nazywa utwór grany na końcu każdego odcinka serii. Otóż jest to kompozycja “Conga Fury (Animatrix Mix)” brytyjskiego zespołu Juno Reactor. Pełna lista utworów muzycznych wykorzystanych w “Animatriksie” znajduje się na stronie: http://en.wikipedia.org/wiki/The_Animatrix:_The_Album

czwartek, 10 lipca 2014

Tamtej jesieni serca chwyciły za broń

Tytuł: “Powstanie listopadowe 1830-1831”
Reżyseria: Lucyna Smolińska
Instytucja sprawcza: Telewizyjna Wytwórnia Filmowa “Poltel”
Rok realizacji: 1980
Rok premiery: 1980
Gatunek: fabularyzowany film dokumentalny



Duch patriotyzmu

Fabularno-dokumentalna produkcja telewizyjna trwająca prawie sto minut. Fascynująca podróż do czasów powstania listopadowego, zrealizowana z dużym rozmachem i z wykorzystaniem najrozmaitszych środków wyrazu. Dzieło, w którym przeszłość przeplata się z teraźniejszością, porywy serca konkurują z wezwaniami rozumu, a rzeczywistość nie tylko nie jest prosta, ale wręcz ulega nieustannej komplikacji. W tym filmie, a przynajmniej w jego warstwie fabularnej, nic nie jest stabilne ani oczywiste. Chociaż powietrze, którym oddychają postacie, wypełnione jest duchem patriotyzmu, do samego końca nie wiadomo, kto w tej historii ma słuszność, kto działa na korzyść Ojczyzny, a kto grzeszy szaleństwem, nieudolnością lub złą wolą. Każdy z bohaterów ma swoje racje. Każdy próbuje - zgodnie z własnym sumieniem i na miarę swoich możliwości - realizować idee patriotyzmu i honoru. Oczywiście, poszczególne postacie mają różne charaktery, światopoglądy, zdolności i doświadczenia życiowe. To zaś powoduje, że w ich gronie brakuje jednomyślności. Przysłowie mówi: “Gdzie dwóch Polaków, tam trzy zdania”. Niestety, w tym przypadku prowadzi to do zguby.


Stu sześćdziesięciu desperatów

To, że działania bohaterów, a zwłaszcza autorów powstania, zakończą się klęską, zwiastują wszelkie znaki na niebie i ziemi. Od początku wszystko wskazuje na to, że rewolucja się nie powiedzie. Podchorążowie działają na dziko, gdyż nie zdołali wyłonić insurekcyjnego rządu. Data rozpoczęcia rebelii zmienia się wielokrotnie i w ostatniej chwili. Podpalenie browaru (sygnał do ataku) zostaje spartaczone i niezauważone przez mieszkańców Warszawy. Twórcy powstania są młodzi, niedoświadczeni, słabo uzbrojeni i przede wszystkim nieliczni. Tych romantycznych bojowników, owładniętych miłością do Ojczyzny, ale krótkowzrocznych i pozbawionych talentu organizatorskiego, jest tylko stu sześćdziesięciu. Ich jedynymi sojusznikami są młodzi intelektualiści (nie wiemy zbyt wiele na ich temat, ale można przypuszczać, że są to nadwrażliwi humaniści wychowani na “Cierpieniach młodego Wertera” Johanna Wolfganga von Goethego). Przerażająca jest sekwencja, w której rewolucjoniści maszerują ulicami stolicy, wzywając Polaków do walki i nie spotykając się z żadną reakcją. Śpiący warszawiacy nie słyszą nawoływań, a ci, którzy się przebudzili, zamykają okna, żeby się odizolować od hałasu.


Rozsądek - akt zdrady?

Podchorążowie, przemierzając uśpione miasto, mijają na swojej drodze kilku wysoko postawionych wojskowych. Błagają ich, żeby przyłączyli się do powstania. A właściwie: żeby stanęli na ich czele i poprowadzili ich dalej. Starsi, racjonalniejsi, bardziej doświadczeni żołnierze nie wykazują zainteresowania udziałem w rebelii. Czyżby nie byli polskimi patriotami? To trudne pytanie. Na pewno są to ludzie, którzy wiedzą, że w obecnych warunkach powstanie może tylko pogorszyć (i tak już tragiczną) sytuację Polski. Dla powstańców każdy głos sprzeciwu jest aktem zdrady wołającym o krwawą pomstę. Negatywne wypowiedzi dotyczące powstania nie jawią im się jako głosy rozsądku, tylko jako cynizm i antypatriotyzm, który musi zostać ukarany śmiercią. Powstańcy zabijają dowódców odmawiających udziału w insurekcji. Także tego, który nazywa ich mordercami (bo przecież podchorążowie strzelają do własnych, niewinnych rodaków). Buntownicy spotykają się z pozytywnym odzewem dopiero przy ulicy Długiej, gdzie duże grono warszawiaków popiera rebelię i jest gotowe w niej uczestniczyć. Rewolucja rozpętuje się na dobre, jednak zła passa wcale nie mija.


Nie budzić śpiącego smoka!

W dalszej części filmu mamy wiele scen ukazujących polityków. Sporo uwagi poświęca się Radzie Administracyjnej: instytucji sprawującej władzę wykonawczą w Królestwie Polskim (później organ ten przekształca się w Rząd Tymczasowy, a jeszcze później w Radę Najwyższą Narodową). Na jej czele stoi sędziwy, powszechnie szanowany i piekielnie inteligentny książę Adam Jerzy Czartoryski, przedstawiciel opcji konserwatywnej. Rada, chociaż marząca o niepodległości, odnosi się do powstania niechętnie, gdyż uznaje je za skazane na porażkę. Politykom, wchodzącym w skład Rady, zależy na zachowaniu status quo. Wiedzą oni, że w tym momencie dziejowym nie może być lepiej, ale może być znacznie gorzej. Gniew cara grozi bowiem represjami i utratą tej namiastki wolności, jaką jest Królestwo Polskie w obecnym kształcie. Czartoryski i jego ludzie starają się działać w taki sposób, żeby doprowadzić do sytuacji rodem z powiedzenia “i wilk syty, i owca cała”. Z jednej strony, umiarkowanie wspierają powstańców (skoro Polacy zdecydowali się walczyć, nie można ich zostawić na pastwę losu). Z drugiej - kombinują, co zrobić, żeby nie zbudzić śpiącego smoka, jakim jest car.


Wojna polsko-rosyjska

Zupełnie inną postawę prezentują członkowie Sejmu. W polskim parlamencie zasiada wielu ludzi porywczych, kłótliwych, upartych i przekornych, którym idea powstania bardzo się podoba i którzy chcą je uznać za ogólnonarodowe. Tak też się dzieje, a rząd (tzn. Rada Administracyjna) musi się do tego dostosować. Jakiś czas później Sejm doprowadza do detronizacji Mikołaja I. Ogłasza, że car nie jest już królem Polski. Dotknięty do żywego imperator decyduje się użyć siły do stłumienia powstania listopadowego. Wybucha wojna polsko-rosyjska, która przyniesie rewolucjonistom wiele zwycięstw, a która ostatecznie zakończy się tryumfem Mikołaja I. Z filmu Lucyny Smolińskiej dowiadujemy się, że w czasie omawianego powstania Polacy co najmniej dwukrotnie prosili o pomoc Francuzów. Jednym z argumentów, przytaczanych przez naszych rodaków, było to, że rebelia wybuchła m.in. dlatego, iż car planował wykorzystać polskie wojska do zdławienia rewolucji we Francji. Niestety, Francuzi odmawiają udzielenia Polakom pomocy. Ograniczają się jedynie do ciepłych słów. Paryżowi nie zależy bowiem na Polsce, tylko na poprawnych relacjach z Imperium Rosyjskim.


Chłopicki i Skrzynecki

W “Powstaniu listopadowym 1830-1831” ciekawie zostaje przedstawiony generał Józef Chłopicki. Widz przekonuje się, że Chłopicki był człowiekiem bardzo niezdecydowanym, zmiennym jak chorągiewka i działającym bez motywacji. Gdy słyszymy o nim po raz pierwszy, dowiadujemy się, że jest niesamowicie potrzebny, ale przepadł jak kamień w wodę. Potem zostajemy poinformowani, że Chłopicki nie za bardzo chce przyjąć oferowane mu stanowisko naczelnego wodza powstania. Robi to jakby dla św. Spokoju. Później jednak ogłasza się dyktatorem i domaga się od rządu nieograniczonej władzy. Jeszcze później podaje się do dymisji, ale po dwóch dniach powraca na swój urząd. Wyjątkowo chwiejny człowiek. Co się tyczy generała Jana Skrzyneckiego, poznajemy go jako kogoś, kto sprawia wrażenie zdolnego organizatora i wybitnego stratega. Kogoś, kogo insurekcja pilnie potrzebuje. Stanowczy, zdecydowany, pewny siebie… Pod koniec filmu jest już mężczyzną zasmuconym, upokorzonym i przytłoczonym licznymi klęskami. Jego optymizm, początkowo silny i niewzruszony, ostatecznie przemija i zostaje zastąpiony przez świadomość nadchodzącego upadku.


Historyzm maski?

Jeśli chodzi o głównego bohatera filmu, jest nim Maurycy Mochnacki, uczestnik i kronikarz powstania, teoretyk polskiego romantyzmu. To właśnie jego widzimy w pierwszej i ostatniej scenie. To on przemawia do widzów, tłumacząc im, czym jest Ojczyzna i dlaczego warto za nią walczyć. To on wyjaśnia odbiorcom, na czym polega wielkość naszego Narodu. Obok recytacji Mochnackiego - przejmującej, emocjonalnej, pełnej żaru i idealizmu - po prostu nie da się przejść obojętnie. I nie ma tu znaczenia to, czy oceniamy powstanie listopadowe jako konieczne, czy niepotrzebne. Swoją drogą, gdy się słucha końcowej wypowiedzi Mochnackiego, w której padają sformułowania “w obecnym położeniu”, “obłędnego systemu politycznego”, “ostatni ten akt Narodu Polskiego“ i “nagłe porwanie się ze snu“, odnosi się wrażenie, że filmowcy zastosowali historyzm maski. Czy bohater na pewno rozprawia o XIX wieku? A może jego słowa nawiązują do roku 1980? Pamiętajmy, że produkcja powstała w czasach pierwszej “Solidarności”. Kronikarz patrzy w obiektyw w taki sposób, jakby spoglądał widzom prosto w oczy. Jestem pewna, że mamy tutaj do czynienia z jakimś drugim dnem. Z ukrytym przesłaniem.


Bogactwo środków wyrazu

Jak już wspomniałam, w filmie Lucyny Smolińskiej wykorzystano wiele różnorakich środków wyrazu. Połowę dzieła stanowią, oczywiście, rekonstrukcje historyczne. Pozostała część produkcji to popularnonaukowa prezentacja faktów i próba ich wyjaśnienia. Mamy w filmie niewidzialnego narratora, który opowiada o wydarzeniach lat 1830-1831. Mamy narratora-reportera, który stoi z mikrofonem przed obiektywem kamery, a za jego plecami rozgrywają się spektakularne wydarzenia. Mamy liczne pieśni z czasów powstania listopadowego. Mamy dokumenty, pamiątki, rysunki i obrazy. Mamy papierową mapę, na której narrator pokazuje konkretne ulice i place Warszawy. Mamy animacje ze strzałkami pokazującymi ruchy wojsk polskich i rosyjskich. Mamy eksperta, docenta doktora, który przedstawia fakty i dokonuje ich interpretacji. Warto zauważyć, że cały film “Powstanie listopadowe…” był kręcony w wielu miejscach. Niektóre sceny zrealizowano dokładnie tam, gdzie działy się omawiane wypadki. Przykładowo, mamy w dziele scenę, w której przedstawiciele Rady Administracyjnej siedzą przy jednym stole. Później widzimy narratora-reportera obok tego samego, nieużywanego już stołu.


Fenomenalna produkcja!

Czytelnicy niniejszej recenzji zapewne spostrzegli, że film Lucyny Smolińskiej bardzo mi się podobał. Przypadła mi do gustu forma i treść produkcji. “Powstanie listopadowe 1830-1831” jest świetnie zrealizowane: dotyczy to zarówno części fabularnej, jak i dokumentalnej. Fragmenty rekonstruujące historię są porywające, perfekcyjnie zagrane, pełne dramatyzmu i zwrotów akcji. Fragmenty popularnonaukowe (szczególnie te, w których widzimy narratora-reportera) nie nudzą i nie usypiają. Wielką zaletą produkcji, którą wypada tutaj przywołać, jest rzetelność i wielowymiarowość. Osoby, które twierdzą, że tego typu filmy ukazują czarno-białą wizję świata, na pewno będą pozytywnie zaskoczone. Dzieło Lucyny Smolińskiej przedstawia argumenty obu stron sporu (tzn. zwolenników i przeciwników powstania). Mądre, szlachetne, godne respektu postacie występują zarówno w obozie rewolucjonistów, jak i konserwatystów. Smolińska nie rozstrzyga, która opcja ma słuszność. Pozostawia tę decyzję widzom. Ale czy powstanie listopadowe da się jednoznacznie ocenić? Ja sądzę, że nie. Wierzę jednak, że zrozpaczonym podchorążym należy się podziw i szacunek.

Podobnie jak powstańcom styczniowym i warszawskim…


Natalia Julia Nowak,
5-6 lipca 2014 roku