piątek, 23 listopada 2012

Wielkousty Michael Jackson z Port Sunlight

Postać (co najmniej) nietuzinkowa

Zazwyczaj piszę o artystach z Polski, ale tym razem zajmę się zespołem muzycznym z ojczyzny Williama Szekspira. I to nie jakimś niszowym, elitarnym, mało znanym, tylko mainstreamowym i mającym za sobą chwile międzynarodowego rozgłosu. Zwrócę uwagę na jego twórczość artystyczną, a także na jednego z członków, który - delikatnie mówiąc - jest postacią nietuzinkową. Cóż, można się nie interesować życiem ludzi z popowego panteonu, ale są takie jednostki, obok których nie da się przejść obojętnie. Czasem pragnienie dowiedzenia się czegoś o jakiejś postaci jest silniejsze od wyznawanej zasady “gardzę głównym nurtem i jego personelem“. Nie pomoże tutaj fakt, że na co dzień odczuwa się potrzebę odkrywania nieznanych muzyków z własnego kraju.


Upiór Estrady

Wielkousty odpowiednik Michaela Jacksona, wymieniony w tytule niniejszego artykułu, zaintrygował nawet mnie, osobę preferującą mocne brzmienia i zaangażowane politycznie teksty. Napiszę więc kilkanaście akapitów o jego dolach i niedolach. Najpierw jednak scharakteryzuję jego formację, która - żeby było ciekawiej - bardzo mi się spodobała pod względem muzycznym. Wypada odnotować, że najpierw usłyszałam sztandarowy przebój tej grupy, a dopiero potem zobaczyłam zdjęcia wielkoustego i poznałam jego burzliwy życiorys. Miałam szczęście. Naprawdę miałam szczęście. Moim zdaniem, liczy się sztuka, nie zaś to, że atrakcyjny niegdyś wykonawca jest dziś Upiorem Opery (a raczej Upiorem Estrady). Dzięki temu, że w pierwszej kolejności zapoznałam się z brzmieniem muzyki, uniknęłam wielu szkodliwych uprzedzeń. Po prostu nie zdążyłam ukierunkować swojego toku myślenia.


Od gotyku do popu

Historia kapeli Dead or Alive (DOA) sięga lat siedemdziesiątych XX wieku, kiedy to w Wielkiej Brytanii funkcjonował zespół Nightmares in Wax, mający cechy post punku i gotyku. Formacja ta - jak podaje Wikipedia - okazała się fundamentem, na którym w 1980 roku wybudowano projekt DOA. Nowopowstała grupa Dead or Alive początkowo kontynuowała dzieło Nightmares in Wax, nagrywając utwory ponure i niekomercyjne. Szybko jednak zmieniła kurs i stała się kapelą mainstreamową, grającą szeroko pojętą muzykę popularną. Zespół DOA zdołał przetrwać ponad trzydzieści lat: oficjalnie zamknął swoją działalność w drugiej połowie 2011 roku. Pozostawił po sobie siedem płyt długogrających, wiele singli, teledysków, składanek i remiksów. Jego największy hit, “You Spin Me Round (Like a Record)”, jest chętnie słuchany aż po dziś dzień.


Podbój świata

Formacja, o której mowa, odniosła sukces nie tylko w Zjednoczonym Królestwie, ale również za granicą. Duże uznanie zdobyła zwłaszcza w Japonii, gdzie dawała koncerty i występowała w telewizji. Dowodem na sławę Dead or Alive jest także fakt, że kawałki tej grupy stały się natchnieniem dla wielu młodszych wykonawców. Własne interpretacje “You Spin Me Round” stworzyli m.in. Danzel i Marylin Manson. Popularność DOA nie powinna dziwić, gdyż grupa ta nagrywała naprawdę przyjemne piosenki - rytmiczne, melodyjne, wpadające w ucho i pozostające tam jeszcze długo po zakończeniu słuchania. Pisząc o twórczości Dead or Alive, trudno nie wspomnieć o wokaliście, obdarzonym dobrym głosem i dużymi umiejętnościami śpiewackimi. Pete Burns, bo o nim mowa, to nie tylko utalentowany artysta, ale również postać barwna i kontrowersyjna. Przyjrzyjmy mu się nieco bliżej.


Androgynia i eksperymenty

Peter Jozzeppi Burns urodził się 5 sierpnia 1959 roku w Port Sunlight. Z pochodzenia jest pół-Anglikiem i pół-Żydem (jego matka, niemiecka Żydówka, wyemigrowała z hitlerowskiej III Rzeszy). Tym, co czyni Burnsa postacią nietypową i wzbudzającą zainteresowanie, jest androgyniczna osobowość - psychika częściowo męska, a częściowo żeńska. W latach osiemdziesiątych Pete manifestował swoją skomplikowaną tożsamość poprzez specyficzny image i nietypowe zachowanie. Prezentował się światu jako słodki, uroczy, zniewieściały chłopaczek albo silna, twarda, charakterna baba z jajami. Potem woda sodowa uderzyła mu do głowy i zaczął eksperymentować ze swoim ciałem, poddając się niepotrzebnym, wyszukanym i ryzykownym operacjom plastycznym. Skończył jak Michael Jackson, a nawet gorzej. Jeden z jego zabiegów, polegający na powiększeniu ust, okazał się absolutną porażką.


Nieudana operacja plastyczna

Podczas operacji Burns zaraził się gronkowcem. Zakażenie zrujnowało jego wygląd i zdrowie, a także doprowadziło go do depresji i myśli samobójczych. Przez osiemnaście miesięcy artysta zmagał się ze skutkami fatalnego zabiegu, wydawał fortunę na leczenie infekcji i operacje rekonstrukcji twarzy. W filmie dokumentalnym “Psychic Therapy with Pete Burns” (“Terapia Psychiczna z Petem Burnsem”) wokalista wyznał, że lekarze walczyli nie tylko o uratowanie jego zagrożonych amputacją warg, ale przede wszystkim o ocalenie jego życia. Największą pomoc otrzymał Pete od medyka specjalizującego się w ratowaniu ludzi oszpeconych wskutek choroby nowotworowej. Epizod z gronkowcem niewątpliwie był dla artysty bolesnym doświadczeniem. Można się o tym przekonać, oglądając fragment reportażu “Celebrity Plastic Surgery Gone Too Far” (“Celebryckie Operacje Plastyczne Zaszły Za Daleko”), w którym Burns mówi, że życzył swojemu chirurgowi plastycznemu śmierci.


Człowiek nieszczęśliwy (cz. 1)

Frontmana Dead or Alive nie da się uznać za człowieka szczęśliwego. W młodości padł on ofiarą gwałtu, był też prześladowany przez rówieśników ze względu na swoją odmienność (androgynię). Z przystojnego, ekstrawaganckiego mężczyzny, jakim był w latach osiemdziesiątych, przeobraził się w indywiduum o męskim ciele, zdeformowanej kobiecej twarzy i gigantycznych, odstających ustach przypominających wargi Claymana, bohatera gry komputerowej “The Neverhood”. Stracił znaczną część majątku zmagając się z konsekwencjami nieudanej operacji plastycznej. Gdyby nie konieczność ratowania własnej twarzy, mógłby przeznaczyć pieniądze na cele charytatywne albo na luksusy godne międzynarodowej gwiazdy.


Człowiek nieszczęśliwy (cz. 2)

Małżeństwo piosenkarza z Lynne Corlett rozpadło się po dwudziestu ośmiu latach pożycia. Późniejszy, dwuletni związek homoseksualny okazał się zaś wielkim rozczarowaniem i nieporozumieniem. Pete kilkakrotnie miał problemy z prawem (nielegalne posiadanie futra z goryla, rękoczyny podczas awantur z partnerem Michaelem Simpsonem). Na domiar złego, został kiedyś zaatakowany w miejscu publicznym przez agresywnego fana. Te wszystkie przykrości, połączone ze stanami depresyjnymi i skłonnościami samobójczymi, czynią życiorys artysty niezwykle ponurym. Jakże groteskowo wygląda smutna biografia zestawiona z cudaczną aparycją bohatera! Dzieje angielskiego muzyka byłyby zabawne, gdyby nie były tragiczne.


Kierunek - telewizja

Kapela DOA wyszła z mody gdzieś tak na przełomie XX i XXI wieku. Znerwicowanemu, ciężko doświadczonemu przez los Burnsowi zaczęło grozić kolejne nieszczęście: odejście w zapomnienie, zniknięcie ze świadomości społecznej. Pete, który widocznie nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, został stałym bywalcem rodzimych stacji telewizyjnych. Wystąpił w wielu miernych programach rozrywkowych, takich jak “Celebrity Big Brother” (“Big Brother Sław”), “Wife Swap” (“Zamiana Żon”), “The Weakest Link” (“Najsłabsze Ogniwo”) czy “This Morning“ (“Tego Ranka“ - brytyjski odpowiednik “Dzień Dobry TVN“). O wzlotach i upadkach wokalisty rozpisała się prasa brukowa. I tak Burns, który niegdyś był gwiazdą światowego formatu, zamienił się w kogoś pokroju Frytki lub Joli Rutowicz.


Rozpaczliwy krzyk o pomoc

Ogólnokrajowe stacje telewizyjne pokazywały artystę bardzo chętnie, bo to przecież wielka osobliwość: przewrażliwiony facet, posiadający zdeformowaną kobiecą twarz i noszący wyłącznie babskie ubrania. Frontman Dead or Alive doczekał się nawet własnego reality show, w którym organizował casting na osobistego asystenta. Upadek z dużej wysokości, ot co! Angielski muzyk, mimo wszystko, zasługuje na wyrozumiałość i współczucie. Wiadomo, że człowiek jest kowalem własnego losu, a Pete sam sobie wybrał drogę życiową, ale chyba nikt nie chciałby się znaleźć w jego sytuacji. Przedziwne parcie na szkło, prezentowane przez wokalistę w ostatnich latach, nosi znamiona rozpaczliwego krzyku o pomoc. Nieszczęśliwy, mający problemy z samym sobą Burns próbuje zwrócić na siebie uwagę, a media traktują go jak żywe kuriozum, które może zwiększyć oglądalność danego programu. Frustrujące.


Michael i Pete - charakterystyka porównawcza

Istnieje wiele podobieństw między Michaelem Jacksonem a Petem Burnsem. Obaj artyści przyszli na świat pod koniec lat pięćdziesiątych: ten pierwszy w roku 1958, a ten drugi w 1959. Każdy z nich urodził się jako przedstawiciel mniejszości etnicznej (Michael był Afroamerykaninem, Pete miał matkę pochodzenia żydowskiego). W latach osiemdziesiątych opisywani piosenkarze byli gwiazdami, a dwadzieścia lat później stali się pośmiewiskami publiczności. Zarówno Jackson, jak i Burns ulegli oszpeceniu w wyniku częstych wizyt u chirurgów plastycznych. Obydwaj muzycy nabawili się problemów zdrowotnych (Michael zapadł na bielactwo nabyte, Pete zaraził się gronkowcem). Jackson miał kłopoty z nosem, a Burns z ustami. Królowi Popu zarzucano, że zmienił kolor skóry, bo nie akceptował swojej rasy. Naturalnie, była to nieprawda. O Pecie krążą plotki, że poddał się korekcie płci, chociaż jest to wierutne kłamstwo (Burns nigdy nie deklarował, że czuje się “nią”. W autoprezentacji, przygotowanej na potrzeby “Big Brothera”, tłumaczył, że nie chce być niewiastą, tylko próbuje kobieco wyglądać. Pete, wbrew pozorom, nadal postrzega siebie jako mężczyznę). Michael był zmuszony chodzić w masce, a ten drugi ukrywa swoją zniszczoną facjatę pod grubą warstwą makijażu. Zadziwiająca zbieżność ludzkich losów.


Obraz Burnsa w polskich mediach

Postanowiłam sprawdzić, jak o wokaliście Dead or Alive pisze się obecnie w polskojęzycznych mediach internetowych. Przeprowadziłam małe badanie, polegające na analizie dwudziestu stosunkowo nowych (lata 2011-2012) artykułów ze wzmiankami o tym artyście. Okazało się, że siedemnaście tekstów przedstawiało celebrytę w świetle jego odpychającej powierzchowności, dwa mówiły o przekraczaniu przez niego norm genderowych, a jeden opisywał go jako “upadłą gwiazdę lat osiemdziesiątych”. Myślę, że nie wymaga to obszernego komentarza. Dla polskich mediów Pete Burns jest “dziwakiem”, “dziwadłem”, “oryginałem”, “żabą”, “straszydłem” “kreaturą”, “potworem”, “maszkarą”, “bestią”, “monstrum”, “przerysowaną eksgwiazdą”, “karykaturą człowieka”, “największym koszmarem chirurgii plastycznej” i “straszakiem dla niegrzecznych dzieci”. Wymienione epitety to autentyczne cytaty ze znalezionych przeze mnie artykułów. Dziennikarze robią z piosenkarza chodzącą sensację, lekceważą zaś jego liczne osiągnięcia i niemały talent wokalny. Obraz Burnsa w polskich mediach jest zdecydowanie negatywny. Czy to na pewno słuszne i sprawiedliwe?


Wydobyć muzykę z lamusa

Szkoda, że tak rzadko pisze się o tym człowieku jako o zapomnianej gwieździe sprzed dwudziestu lat, a o utworach DOA - jako o starych przebojach, które warto wydobyć z lamusa. Jak już napisałam, kawałki Dead or Alive są całkiem miłe dla ucha. Brzmią one znacznie lepiej od współczesnych hitów, które często są pozbawione chwytliwej melodii i zniewalającego rytmu. “You Spin Me Round (Like a Record)” to piosenka nad wyraz uzależniająca, którą dałoby się słuchać przez kilka godzin bez przerwy. “Something In My House”, “In Too Deep”, “My Heart Goes Bang”, “Brand New Lover”, “Lover Come Back To Me” i “Come Home (With Me Baby)” to również utwory udane i godne polecenia. Nie są to, oczywiście, arcydzieła, ale bez wątpienia mogą dostarczyć odbiorcy odrobinę rozrywki. Tak, tak - kawałki Dead or Alive są przeznaczone do tańca, a nie do różańca. Ciekawą sprawą jest to, że kiedy ich słuchałam, odnosiłam wrażenie, iż skądś już je znam. Być może słyszałam je kiedyś w radiu, telewizji lub na jakiejś imprezie masowej. Albo po prostu padłam ofiarą zjawiska deja entendu (z franc. już słyszane).


Człowiek-słoń XXI wieku

Zarówno w polskich, jak i w zagranicznych mediach opowiada się o karierze Petera Jozzeppiego Burnsa jak o czymś przeszłym, zakończonym, pogrzebanym. Jak o czymś, co było, minęło i nigdy nie wróci. Wokalista Dead or Alive nie ma już statusu megagwiazdy, jest raczej pokazywany jako cudak, na którym można sporo zarobić. Przepraszam za porównanie, ale przypomina mi się przypadek dziewiętnastowiecznego człowieka-słonia. Media i ich odbiorcy często naśmiewają się z przerażającej, wynaturzonej aparycji Burnsa. Moim zdaniem, jest to nieetyczne, zupełnie jak wyszydzanie osoby chorej. Pamiętajmy: Pete zaraził się gronkowcem, lekarze w pierwszej kolejności walczyli o uratowanie jego życia, a dopiero w drugiej o ocalenie jego urody. Poszkodowany cierpiał fizycznie i psychicznie, zapadł na depresję, chciał popełnić samobójstwo, wydał na leczenie “większość swoich życiowych oszczędności“ (źródło: angielskojęzyczna Wikipedia). Otrzymał od losu bardzo dużo, a potem to wszystko stracił niczym biblijny Hiob.


Dajmy mu już spokój!

To nie jest śmieszne, nawet w kontekście faktu, że artysta zaczął uczestniczyć w idiotycznych programach telewizyjnych. Inna kwestia, że całej tej tragedii można było zapobiec. Burns nie doświadczyłby tych wszystkich nieszczęść, gdyby był człowiekiem z głową na karku, a nie pustym narcyzem, rozpuszczonym megalomanem i lekkomyślnym karierowiczem. Mówi się, że za głupotę (w tym przypadku - próżność) trzeba płacić. Frontman DOA faktycznie poniósł za swoje postępowanie dotkliwą i odstraszającą karę. Tyle mu wystarczy, nie musimy mu dokładać przykrości. Nie patrzmy na to, jak on teraz wygląda i jak rozpaczliwie próbuje nam zasygnalizować swoje istnienie. Słuchajmy jego największych przebojów, oglądajmy stare teledyski, podziwiajmy piękne zdjęcia z lat osiemdziesiątych. Bo właśnie to, drodzy Państwo, jest najistotniejsze.


Natalia Julia Nowak,
19-23 listopada 2012 r.



PS. Refleksja po zakończeniu pisania: chyba nie ma nic gorszego od starych “dinozaurów”, które kiedyś były wielkimi gwiazdami, a teraz za wszelką cenę próbują odzyskać popularność. Ci ludzie są sfrustrowani, bo nadal mają wielkie ambicje, ale brakuje im tego, co w show-biznesie najważniejsze: młodości, urody, zdrowia i energii. Przedstawiciele starszego pokolenia często próbują przypodobać się młodzieży, co w wielu przypadkach daje żałosny/komiczny efekt (przykład: opisany w powyższym artykule Pete Burns).

niedziela, 4 listopada 2012

Oi! Oi! Oi! Street punk na kilku przykładach

Od szczegółu do ogółu

Niniejszy artykuł stanowi prezentację wymienionego w tytule zjawiska kulturalnego. Przedstawiam ten fenomen na przykładzie sześciu polskich grup muzycznych (The Gits, Ramzes & The Hooligans, BTM, All Bandits, Contra Boys i The Sandals). Mój tekst jest kontynuacją kilku wcześniejszych publikacji poświęconych mało znanym wykonawcom z Polski. Mam nadzieję, że z napisanych przeze mnie charakterystyk wyłania się wyraźny obraz analizowanego kierunku w muzyce rozrywkowej. W artykule starałam się spojrzeć na problem wielopłaszczyznowo oraz uwzględnić wszelkie istotne niuanse.

Jestem osobą o poglądach narodowo-lewicowych. Bliski jest mi patriotyzm, eurosceptycyzm i pozytywny nacjonalizm, odrzucam jednak rasizm, szowinizm, ksenofobię, homofobię, transfobię oraz nieuzasadnioną przemoc, zwłaszcza wymierzoną w ludzi niewinnych. Informuję, że NIE identyfikuję się ze wszystkimi treściami zawartymi w nagraniach badanych grup muzycznych (a szczególnie z przekonaniami BTM). Nie mam również na celu ich propagowania.



The Gits (Surowa Generacja)

Lubelski zespół rockowy, którego nie należy mylić z amerykańską formacją punkową noszącą identyczną nazwę. Polska grupa The Gits została założona w 1992 roku, ale wypada odnotować, że przez pierwsze sześć lat funkcjonowała jako Surowa Generacja. Kapela jest reprezentantką nurtu Oi! (pisownia z obowiązkowym wykrzyknikiem na końcu) zwanego również street punkiem, czyli punkiem ulicznym. Muzyka The Gits charakteryzuje się żywym, pogodnym, a jednocześnie drapieżnym i niegrzecznym brzmieniem. Tego typu klimaty są typowe dla Oi!, jednak trzeba przyznać, że twórczość TG pozytywnie się wyróżnia na tle innych polskich zespołów street punkowych. Z pewnością jest ona lepsza od nieskomplikowanego rzępolenia Baranków Bożych (prymitywnej, rasistowskiej formacji z Pomorza).

W tekstach piosenek The Gits można znaleźć elementy humorystyczne, satyryczne, a nawet autoironiczne (“Jeśli chcesz albo nie: brzydkie słowa, brudny dźwięk”). Tematyka utworów obraca się wokół szeroko pojętej codzienności miłośników Oi!. Podmiot liryczny często wspomina o specyficznym ubiorze, niestronieniu od alkoholu, zamiłowaniu do piłki nożnej oraz uczestnictwie w licznych bójkach i zadymach. Jest w tych kawałkach coś chuligańskiego, a zarazem staropolskiego i sarmackiego (“Za tradycję, wolność, historię, za orły, flagi biało-czerwone, bije się do ostatniej kropli krwi, a jak już pić, to pić do dna”). Z drugiej strony, grupa nie waha się opisywać biedy, bezrobocia, niepewności jutra i głębokiego niezadowolenia z panującej sytuacji gospodarczej.

Chociaż street punk uchodzi za nurt apolityczny, w twórczości The Gits wielokrotnie pojawiają się nawiązania do polityki, historii i różnorakich zjawisk społecznych. Światopogląd kapeli jest patriotyczny, antykomunistyczny, antykapitalistyczny i umiarkowanie antyklerykalny. Podmiot liryczny, występujący w piosenkach, wyśmiewa poprawność polityczną oraz krytykuje postulaty środowisk lewicowych. Wrażliwych słuchaczy mogą razić używane przez zespół homofobiczne wyzwiska (“pedały”, “zboczeńcy”, “cioty”, “pederasta“) oraz stwierdzenia typu “hipisi są zbyt głupi”. Nie wszystkim słuchaczom spodoba się także wspomniana wcześniej gloryfikacja przemocy. Cóż, The Gits to formacja związana z subkulturą skinheadowską i nawiązująca do zwyczajów peerelowskich gitowców. Jeśli ktoś chce słuchać tej grupy, to musi być przygotowany na odbiór kontrowersyjnych treści.


Ramzes & The Hooligans

Kolejna rockowa kapela, o której warto napisać w niniejszym artykule. Powstała około roku 1987 w śląskiej miejscowości Rydułtowy. Przez ponad dwadzieścia lat działalności zdołała wydać kilka płyt, w tym jedną nagraną razem ze szczecińskim zespołem The Analogs (współpracującym, co ciekawe, z ruchem Muzyka Przeciwko Rasizmowi). Jeśli wierzyć informacjom opublikowanym w serwisie Last FM, wokalista formacji mieszka obecnie w Niemczech i “pracuje jako operator dźwigu na złomowisku”. Emigracja frontmana nie jest dla grupy barierą nie do pokonania, o czym świadczy fakt, że kapela wydała w RFN krążek zatytułowany “We Are Back”. Na terenie Niemiec odbyło się także kilka koncertów omawianego zespołu. Jak widać, polscy artyści spod znaku Oi! potrafią sobie radzić nawet w bardzo trudnych sytuacjach.

W utworach Ramzesa i Hooliganów znajdziemy jeszcze więcej humoru, satyry i autoironii niż w kawałkach znanej nam już formacji The Gits. Piosenki - z reguły szybkie i brzmiące wesoło - odznaczają się błyskotliwymi, zaskakującymi, a przy tym prowokacyjnymi i obrazoburczymi tekstami. Mimo pozornego radykalizmu, przekaz grupy nie jest jednoznaczny. Podmiot liryczny zdecydowanie potępia zarówno komunizm, jak i socjalizm (“Komuniści“, “Grube świnie“). Jednocześnie wykazuje ogromne zainteresowanie proletariatem (“Robotnik”) i popiera ideę robotniczego zrywu (“Walka klas”). Utwory Ramzesa i Hooliganów zawierają krytykę multikulturalizmu i związanej z nim hipokryzji internacjonalistów (“Mówicie, że jesteśmy rasistami. Mówicie, że jesteśmy faszystami. To dlaczego nie dajecie swych córek Arabom, a synów nie żenicie z Murzynkami?”). Czasem w kawałkach kapeli pojawia się tematyka sportowa (“Ważny dzień”, “Naprzód 23 Rydułtowy”) i przestępcza (“Git”, “Kiosk”).

Co do wspomnianej wcześniej prowokacyjności, wypada zwrócić uwagę na piosenkę “Wielkanoc”. Podmiot liryczny wyśmiewa w niej przedświąteczną krzątaninę oraz przedstawia Chrystusa jako naiwnego, nierozsądnego, nadmiernie miłującego ludzkość człowieka. Dosyć szokujący jest też utwór “Arbeit Macht Frei”, w którym padają m.in. słowa “I choć wczoraj przy maszynie jeden stracił rękę, cała reszta dalej śpiewa wesołą piosenkę”. Trudno powiedzieć, czy ten kawałek jest satyrą na socjalizm, czy na kapitalizm. Inne śmiałe nagranie zespołu to “Pogrzeb”. Zaczyna się ono groteskową deklaracją “Zapraszam wszystkich na mój pogrzeb, to będzie bardzo wspaniała impreza”. Twórczość Ramzesa ma więcej wspólnego z punkiem niż z ruchem skinheadowskim. Sama formacja identyfikuje się jednak z obiema subkulturami (“Dla punków i skinów śpiewam dzisiaj”). Dziwne, niecodzienne, skłaniające do refleksji. Nie zaszkodzi poznać i przemyśleć.


BTM

Bardzo stara grupa muzyczna, prawdopodobnie pierwsza kapela skinheadowska, jaka pojawiła się w Kraju nad Wisłą. Narodziła się w latach osiemdziesiątych dwudziestego stulecia, a obecnie ma status absolutnej klasyki i pozycji obowiązkowej dla wielbicieli gatunku. Piosenki BTM są niezwykle proste i rytmiczne, a ich nastrój i warstwa słowna mogą przywodzić na myśl film “Romper Stomper” Geoffreya Wrighta. W utworach zespołu często pojawiają się wzmianki o dumie narodowej, słowiańskiej sile, miłości do Ojczyzny i nienawiści do komunistów. Jest nawet kawałek, w którym podmiot liryczny domaga się od władz państwowych rozszerzenia swobód obywatelskich (“My chcemy mieć prawo wyboru, nie narzucajcie nam, jak mamy żyć“). Nagranie “Wojtek” wyraża zaś żal do Wojciecha Jaruzelskiego i zapowiada zemstę za stan wojenny (“Ty zrobiłeś z nas żebraków, my zrobimy z ciebie psa”).

Niestety, w twórczości opisywanej formacji zdarzają się również elementy rasistowskie i szowinistyczne, przybierające niekiedy formę nawoływania do przemocy. Elementy te mogą zniesmaczać/bulwersować nie tylko słuchaczy mających cudzoziemskie pochodzenie, ale także tych, którzy opowiadają się za bardziej humanitarnym modelem nacjonalizmu. Grupa BTM nie jest godna polecenia. Jej ksenofobiczne wybryki są niedopuszczalne, a melodie i teksty prezentują niski poziom artystyczny. Można jednak posłuchać tego zespołu ze względu na jego ogromne znaczenie dla pewnych środowisk. Niektórzy zainteresowani docenią piosenki BTM jako materiał badawczy, ujawniający poglądy i zwyczaje najstarszego pokolenia polskich skinów. Utwory omawianej formacji doskonale pokazują, jaka była niegdysiejsza społeczność skinheadowska (a przynajmniej jej część). Socjologowie mogliby wyciągnąć z tych kawałków wiele przydatnych wniosków.


All Bandits

Grupa z Dolnego Śląska (ściśle mówiąc: z Lubina) istniejąca od 1999 roku. Oferuje słuchaczom dynamiczne, mocno brzmiące kawałki, w których problematyka narodowo-patriotyczna miesza się z gloryfikacją street punkowego stylu życia. Wysławianie Polski i polskości występuje tutaj obok opisów ulicznych bijatyk i zachęt do spożywania napojów wyskokowych. Podmiot liryczny świetnie sobie radzi zarówno wtedy, gdy opowiada o chuligańskich ekscesach, jak i wtedy, gdy przypomina odbiorcom o polskich bohaterach narodowych. Czasem śpiewa o glanach, tatuażach i łysinie, a czasem o szacunku do rodzimych dziejów, symboli i tradycji. Stereotypowy, wręcz wzorowy skinhead.

Piosenki All Bandits dałoby się podzielić na te wesołe (przedstawiające łobuzerstwo jako beztroską zabawę) i na te poważne (dotykające problematyki historyczno-politycznej). Można odnieść wrażenie, że podmiot liryczny jest typem szlachetnego hultaja, który w razie potrzeby mógłby zaciągnąć się do wojska i oddać życie za Ojczyznę. Twórczość All Bandits bywa przerażająca, na przykład wtedy, gdy pojawiają się w niej opisy kryminalnego podziemia (“Są takie miejsca, gdzie gdy nadchodzi zmierzch, na polowanie rusza krwawych chłopców tłum. Tam ostrze noża nigdy nie chłodzi się, tam słońce nigdy nie wygląda zza chmur”). Fascynujące, ale tylko dla osób twardych i odważnych.


Contra Boys

Wrocławska kapela, przedstawicielka street punku, grająca od 2003 roku. Powstała z inicjatywy Adama Bartnikiewicza, wokalisty i kompozytora, który w latach 1990-2005 dowodził zespołem Konkwista88 (obecnie artysta tworzy muzykę i dźwięki do produkcji telewizyjnych Polsatu). Formacja, jak przystało na grupę spod sztandaru Oi!, nagrywa utwory łatwe w odbiorze i pełne młodzieńczej energii. Teksty mówią o życiu szarych obywateli, a nie o sprawach publicznych, bo - jak słyszymy w jednym z kawałków - podmiot liryczny “nienawidzi polityki”. W piosenkach często trafiają się zapewnienia o przywiązaniu do rodzinnych stron: miasta, dzielnicy, a nawet ulicy. Zdarzają się też opowieści o ponurych zaułkach i przestępczym półświatku (“Podziemne miasto”).

Z nagrań Contra Boys wyłania się obraz życia opartego na zasadzie “kobiety, wino i śpiew”, a właściwie “szlugi, wóda, gołe baby“. Utwory nierzadko mówią o upijaniu się i o przygodach przeżywanych w stanie upojenia alkoholowego (“Dla mnie byłaś piękna“). Bohater kawałków przekonuje, że każda okazja jest dobra do sięgnięcia po alkohol (“Flacha za flachą”). Grupa Contra Boys ma również na koncie piosenki kibicowskie, takie jak “PZPN”, “Motor gol”, “Od kołyski aż po grób” czy “Wszyscy spotkamy się na dworcu”. Przesłanie kapeli zostało zwięźle ujęte w utworze “Dzisiejszy dzień” (“To jest właśnie życia sens, swej młodości naprzód wyjść, nie poddawać bierny się. Trzeba wierzyć, że przed tobą jeszcze mnóstwo pięknych dni”). Nie jest ono ambitne, ale podnosi człowieka na duchu.


The Sandals

Zespół z Poznania powołany do życia w roku 2004. Mocno patriotyczny i rozmiłowany w krajowej (tudzież regionalnej) historii. W jego dorobku znajdziemy kawałki poświęcone takim wydarzeniom, jak poznański czerwiec czy powstanie wielkopolskie. Natkniemy się też na piosenki wychwalające uroki ojczystej ziemi (“Tu jest mój dom”) i wyrażające sentyment do rodzinnego miasta (“Poznań”). Niekiedy usłyszymy o sprawach typowych dla miłośników street punku, a więc o piwie, footballu, barach, imprezach, dziewczynach, bójkach, korzystaniu z życia i cieszeniu się teraźniejszością. Zostaniemy także uświadomieni, że “netowi chuligani” żyją “we śnie, w swoim cyberświecie” i “nigdy się nie dowiedzą, co to jest prawdziwe życie”.

Krytyka pracoholizmu, niechęć do wyścigu szczurów, podkreślanie wartości rodziny i przyjaciół, pogarda dla materializmu i konsumpcjonizmu - te treści również przypłyną do nas z utworów The Sandals. Czy prezentowana formacja nagrywa czasem własne interpretacje cudzych kawałków? Owszem, nagrywa. Poznańska grupa stworzyła cover piosenki “King Bruce Lee Karate Mistrz” wykonywanej w oryginale przez Franka Kimono, czyli Piotra Fronczewskiego. Sparafrazowała też utwór “Yellow And Blue” szwedzkiej kapeli Perkele. W wersji TS kawałek nosi tytuł “White & Red”. Innowacją, zastosowaną w owym coverze, jest fragment “Mazurka Dąbrowskiego” grany na gitarze elektrycznej. Piosenka “White & Red“, chociaż manifestująca polski patriotyzm, jest w pełni anglojęzyczna.


Ciekawostka na zakończenie

W połowie 2012 roku została wydana składanka “Polska gol vol. 2” przygotowana z okazji Mistrzostw Europy w piłce nożnej mężczyzn. Na CD znalazły się piosenki zespołów: Contra Boys, All Bandits, The Gits, The Junkers, The Sandals, Od Jutra, Skunx, I.V.C., Odsiecz, Dewastators, Choirak i Heroi oraz Bachor. Krążek, jak nietrudno się domyślić, ma charakter street punkowy. Oi! Oi! Oi!


Natalia Julia Nowak,
2-5 listopada 2012 r.