Miasto patchworkowe
Starachowice, leżące w połowie drogi między Radomiem a Kielcami, są
dzisiaj trzecim pod względem wielkości miastem w województwie
świętokrzyskim. Jednakże historia tego, co dziś rozumiemy pod pojęciem
Starachowic, jest stosunkowo krótka. Aby się o tym przekonać, wystarczy
zajrzeć do książki “Starachowicki Wrzesień 1939” Adama Brzezińskiego
(udostępnionej w kilkunastu kawałkach na stronie internetowej UM
Starachowice). Autor podaje, że miasto, o którym rozmawiamy, powstało 1
kwietnia 1939 roku. Geneza miejscowości jest dość prosta: władze II
Rzeczypospolitej podjęły decyzję o połączeniu w jedną całość osady
fabrycznej Starachowice (tzw. Starachowic Fabrycznych), wsi Starachowice
Górne (tzw. Starachowic Górniczych) oraz miasteczka Wierzbnik
(istniejącego od XVII wieku i mającego charakter sztetla, gdyż znaczną
część jego ludności stanowili Żydzi. Według polskojęzycznej Wikipedii, w
1935 roku aż 31% mieszkańców Wierzbnika było narodowości
żydowskiej[1]). Nowo powstały twór otrzymał nazwę
Starachowice-Wierzbnik, chociaż początkowo miał się nazywać po prostu
Wierzbnik. W świetle prawa miejscowość była spadkobierczynią Wierzbnika,
a Starachowice nie zostały połączone z Wierzbnikiem, tylko włączone w
jego struktury. Prawda jest jednak taka, że nowoczesna osada przemysłowa
od samego początku dominowała nad zacofaną barokową mieściną.
Potwierdzeniem teorii, że to Starachowice podbiły Wierzbnik, a nie
odwrotnie, może być fakt, iż w 1949 roku zmieniono nazwę
“Starachowice-Wierzbnik” na “Starachowice“. Było to uproszczenie
nomenklatury, a zarazem zmierzch kilkusetletniego miasteczka.
Dwa światy
Przedwojenny okres Starachowic-Wierzbnika trwał zaledwie pięć miesięcy.
Trudno wymagać od jakichkolwiek władz, żeby w tak krótkim czasie zdołały
zintegrować dwie (a właściwie trzy, bo Starachowice były
“dwuczęściowe”) różne miejscowości. Adam Brzeziński pisze, że “granica
pomiędzy Wierzbnikiem a Starachowicami biegła mniej więcej wzdłuż
obecnej ulicy Na Szlakowisku”. Życie Wierzbnika toczyło się
staroświeckim rytmem. Najważniejszą częścią tej dzielnicy był Rynek,
który pełnił funkcję miejscowego centrum handlu. Znajdowały się tutaj
piętrowe kamienice, w których działały różnorakie sklepiki, a także
nieduży plac wcielający się regularnie w rolę targowiska. Choć w sercu
Wierzbnika dominowali Żydzi, silny był tu również żywioł katolicki
skupiony wokół kościoła Świętej Trójcy. Codzienność Starachowic
wyglądała bardziej modernistycznie. “Syreny fabryczne regulowały rozkład
dnia mieszkańców. Na pierwszy buczek, o 6.30, ludzie wychodzili z domów
i spiesznym krokiem podążali do pracy. Drugi, o 7.00, był sygnałem do
zamykania fabrycznych bram. W południe ‘buczki’ informowały o przerwie
obiadowej. Po południu sygnalizowały zakończenie pracy” - opowiada
Brzeziński. W Starachowicach istniało sześć osiedli mieszkaniowych.
Tutejsi ludzie poruszali się samochodami, a nie, jak mieszkańcy
Wierzbnika, dorożkami. Podział miasta na dwie części przetrwał do
dzisiaj. Przyczyniła się do tego epoka PRL, albowiem FSC “Star”
funkcjonowała w tradycyjnej dzielnicy industrialnej. Obecnie w St-cach
znajduje się Specjalna Strefa Ekonomiczna, a Wierzbnik wciąż wydaje się
senny (chociaż w latach 2010-2014 ożywiły go trzy galerie handlowe).
Zakłady Starachowickie
Zgodnie z tym, co podaje Brzeziński, początków starachowickiej potęgi
należy upatrywać w roku 1875, kiedy to baron Antoni Edward Fraenkel
założył Towarzystwo Starachowickich Zakładów Górniczych SA. Firma
sprawowała pieczę nad licznymi kopalniami i hutami działającymi nie
tylko w samych Starachowicach, ale również w okolicznych wioskach. Gdy
Polska odzyskała niepodległość, rząd II RP niemal natychmiast przystąpił
do budowy rodzimego przemysłu obronnego. Ponieważ po I wojnie światowej
największym zagrożeniem dla naszej Ojczyzny była Rosja Sowiecka,
uznano, że fabryki zbrojeniowe należy zlokalizować na lewym brzegu
Wisły. W 1920 roku doszło do podpisania historycznej umowy między
Ministerstwem Spraw Wojskowych a zarządem TSZG. Na mocy tego
porozumienia w Starachowicach otwarto zakład produkujący sprzęt na
potrzeby wojska[2]. Nowa fabryka specjalizowała się w wytwarzaniu armat,
haubic oraz pocisków do tych dział. Konstruowała też pewne przedmioty
na potrzeby rynku cywilnego, np. ramy samochodowe i młoty pneumatyczne.
Pakt zawarty między Ministerstwem a Towarzystwem zaowocował licznymi
korzyściami: uczynił Polskę trudnym przeciwnikiem dla potencjalnych
wrogów, stworzył wiele nowych miejsc pracy, przyśpieszył rozwój regionu
świętokrzyskiego, a samemu TSZG przyniósł niebagatelne zyski. Wypada
wspomnieć, że Zakłady Starachowickie były także właścicielem 23.000
hektarów lasów. Produkowały więc drzwi, skrzynki, kopalniaki, deski
podłogowe etc. Nie ulega wątpliwości, że Gród Starzecha był ważnym
punktem na mapie Centralnego Okręgu Przemysłowego, wspaniałego następcy
Zagłębia Staropolskiego.
Intrygi wywiadu
W latach 30. XX wieku głównym nieprzyjacielem Polski i Europy stała się
III Rzesza. Według Adama Brzezińskiego, potężna fabryka zbrojeniowa
działająca w Starachowicach wzbudzała niezdrowe zainteresowanie Niemców.
Hitlerowcy zaczęli nawet do niej wysyłać zaufanych szpicli i podejmować
próby nawiązania współpracy z jej pracownikami. Brzeziński, powołujący
się na pamiętniki Mieczysława Frycza, przedstawia historię odważnego
starachowiczanina, który w obliczu germańskich pokus “zachował się jak
trzeba”. Tym starachowiczaninem był niejaki Szymański, który pełnił
funkcję rzeczoznawcy Grupy Odbiorczej COMU (Centrali Odbioru Materiałów
Uzbrojenia). Mężczyzna wydał się nazistom dobrym materiałem na szpiega,
ponieważ miał matkę narodowości niemieckiej. Pewnego dnia Szymański
otrzymał podejrzaną przesyłkę, w której znajdowało się 20.000 marek i
górnolotny list. Hitlerowski wywiad, piszący w imieniu wszystkich
Niemców, odwoływał się w nim do patriotycznych uczuć adresata.
Przekonywał, że Szymański jest Niemcem, więc powinien lojalnie służyć
swojemu narodowi. “Dalej list polecał, aby w oznaczonym dniu w Warszawie
w podanej kawiarni podszedł do stolika, przy którym będzie siedział
osobnik czytający niemiecką gazetę” - pisze Frycz cytowany przez
Brzezińskiego. Szymański nie dał się nabrać na te gierki. Zamiast do
kawiarni, pojechał do Ministerstwa Spraw Wojskowych, gdzie pokazał
niechcianą przesyłkę przedstawicielom kontrwywiadu. Rozmówcy byli pod
wrażeniem jego postawy. Niestety, starachowiczanin nie przeżył II wojny
światowej. Naziści dopadli go w Stalowej Woli i wykonali na nim wyrok
śmierci.
Obrona przeciwlotnicza
Sytuacja na arenie międzynarodowej skłoniła polskie władze do
zorganizowania w całym Kraju ośrodków i punktów obrony przeciwlotniczej.
“Starachowice zaliczono do ośrodków biernej obrony przeciwlotniczej II
kategorii, czyli takich, których bombardowanie lotnicze było bardzo
prawdopodobne” - informuje Adam Brzeziński. Specyficzny rodzaj obrony, o
którym rozprawia autor “Starachowickiego Września 1939”, miał polegać
na radzeniu sobie ludności cywilnej ze skutkami ataków powietrznych.
Społeczeństwo miało być przygotowane do podejmowania takich akcji, jak
udzielanie rannym pierwszej pomocy, ratowanie osób leżących pod gruzami
czy zapobieganie pożarom w przypadku użycia bomb zapalających. Obrona
przeciwlotnicza była zorganizowana w sposób hierarchiczny, żeby w razie
nalotu działania defensywne przebiegały szybko i sprawnie. Jeśli chodzi o
starachowickie fabryki, przewidziano dla nich bardziej agresywną formę
obrony. “Zakłady przemysłowe miały być bronione artylerią
przeciwlotniczą przez bezpośrednią obronę zakładów, zorganizowaną przez
plutony podchorążych rezerwy artylerii przeciwlotniczej ze Szkoły
Podchorążych Artylerii Przeciwlotniczej w Trauguttowie” - wyjaśnia
Brzeziński. W dniu napaści Niemiec na Polskę fabryki dysponowały
sześcioma cekaemami, armatą przeciwlotniczą kalibru 75 mm oraz
szesnastoma armatami przeciwlotniczymi kalibru 40 mm (działami
“Bofors”). Warto wiedzieć, że wiosną 1939 roku niektórzy pracownicy TSZG
zostali przeszkoleni z obsługi tego typu sprzętu. Powołano nawet do
życia dwa plutony fabryczne, na czele których stanęli inżynierowie
Leszek Kistelski i Stanisław Walenczak.
Początek Apokalipsy
Konflikt zbrojny, rozpętany przez Adolfa Hitlera, wybuchł wczesnym
rankiem 1 września 1939 roku. Adam Brzeziński cytuje słowa, jakie
polskie społeczeństwo usłyszało tamtego dnia w publicznym radiu o
godzinie 6.30: “A więc wojna! (…) Wszyscy jesteśmy żołnierzami”. W
Starachowicach-Wierzbniku II wojna światowa zaczęła się oficjalnie o
godzinie 10, kiedy to miejscowe elity zwołały nadzwyczajny wiec na
terenie Towarzystwa Starachowickich Zakładów Górniczych. Prezes
lokalnego oddziału Związku Legionistów Polskich zadeklarował wówczas
gotowość zakupu cekaemu dla Wojska Polskiego. Złożono również kilka
innych szlachetnych obietnic, a zgromadzony tłum popadł w optymistyczny
nastrój. Wielu starachowiczan, których jeszcze dwa dni wcześniej ominęła
mobilizacja wojskowa, dobrowolnie zgłaszało się do walczącej armii.
Tymczasem na Pomorzu aż jedenastu mężczyzn ze Starachowic-Wierzbnika i
ziem dzisiejszego powiatu starachowickiego uczestniczyło w obronie
Westerplatte. Byli to żołnierze 4. Pułku Piechoty Legionów, którzy w
ramach kontyngentu wymiennego trafili z Kielc do Gdańska. Wśród nich był
niejaki Eugeniusz Aniołek, który cieszył się szczególnym zaufaniem
Stefana Sucharskiego, a po wojnie został uwieczniony w filmie
“Westerplatte” Stanisława Różewicza (1967). W roku 1941 dzielny
westerplatczyk pojechał na roboty przymusowe do Bartoszyc. Niestety,
później słuch o nim zaginął. Zauważmy, że po 17 września 1939 roku
starachowiczanie ginęli nie tylko z rąk Niemców, ale także z rąk
Sowietów. Przykładowo, jedenastu tutejszych oficerów padło ofiarą
zbrodni katyńskiej. W okresie stalinizmu dręczycielką całej okolicy
została zaś powiatowa ubecja.
Pięć dni
Pierwsze dni II wojny światowej miały w Starachowicach-Wierzbniku dość
łagodny przebieg. Sielankowa codzienność była jednak przerywana
nieustannymi alarmami lotniczymi. Adam Brzeziński cytuje wspomnienia
trzech osób, które w tamtych dniach przebywały na terenie miasta. Według
Haliny Donimirskiej, niemieckie samoloty pojawiły się nad
Starachowicami już 1 września 1939 roku, ale odleciały “w nieznanym
kierunku”. Mieczysław Frycz potwierdza przelot wrogich aeroplanów oraz
odnotowuje, że polskie baterie przeciwlotnicze otworzyły do nich ogień.
Tadeusz Rek twierdzi, że 1 września nie było ani niemieckich samolotów,
ani polskich strzałów. Powściągliwość nazistowskich pilotów mogła
wynikać z faktu, że - jak pisze Frycz - otrzymali oni “zakaz
bombardowania Zakładów”. Hitlerowcy zrzucali ładunki wybuchowe głównie
na tory kolejowe w Wierzbniku, ale wywoływali raczej umiarkowane szkody,
które szybko udawało się robotnikom naprawić. To również był efekt
zamierzony. “Rozkazy nakazywały unikania powodowania większych zniszczeń
w infrastrukturze kolejowej” - wyjaśnia Brzeziński. Na początku
września przez Wierzbnik i Starachowice wielokrotnie przejeżdżały
polskie pociągi wiozące żołnierzy na front. Chodzi tutaj o transporty
12. Dywizji Piechoty, w której służył także August Emil Fieldorf “Nil”.
Mundurowi, zatrzymujący się na stacji w Wierzbniku, byli bezpłatnie
dożywiani przez lokalne wolontariuszki i harcerki (m.in. przez 11-letnią
Jadwigę Jasiewicz, późniejszą matkę Braci Kaczyńskich). 5 września, w
związku z upadkiem Kielc, miał miejsce wielki exodus starachowiczan na
Kresy Wschodnie. Tego samego dnia odbyła się też ewakuacja TSZG do
Kowla.
Chrzest krwi
Względny spokój, jakim los obdarzył Starachowice-Wierzbnik, skończył się
6 września, gdy do miasta dotarły lądowe oddziały niemieckie.
Pojawienie się Wehrmachtu w okolicach Grodu Starzecha było konsekwencją
potyczki pod Świętą Katarzyną, w wyniku której polska kompania została
rozbita, a Niemcy otworzyli sobie drogę do dalszej ekspansji. “Wieść o
klęsce Polaków pod Świętą Katarzyną i niemieckiej kolumnie poruszającej
się w kierunku Wierzbnika dotarła zapewne drogą telefoniczną do komendy
OPL w Starachowicach. Prawdopodobnie w celu zlokalizowania niemieckiej
kolumny wyjechał w kierunku Michałowa samochód osobowy z dwoma
oficerami” - spekuluje Brzeziński. Dwaj żołnierze, którzy wyruszyli
wówczas w teren, przekonali się o obecności hitlerowców niemal
natychmiast. Gdy przejeżdżali przez część Michałowa zwaną Cyganowem, zza
zakrętu wychynęli nazistowscy motocykliści, którzy bez ostrzeżenia
zaczęli do nich strzelać. Auto stanęło w płomieniach, a Polacy
wyskoczyli na zewnątrz i schronili się w lesie. Zabłąkane kule trafiły
dwóch przypadkowych cywilów, którzy znaleźli się w niewłaściwym miejscu w
niewłaściwym czasie. Był to swoisty chrzest krwi: tak właśnie wojna
otworzyła nowy rozdział w życiu starachowiczan. Kapitan i podporucznik,
do których celowali Niemcy, przeżyli incydent, a nawet otrzymali pomoc
ze strony lokalnej ludności (pierwszemu z oficerów należało bowiem
opatrzyć zranioną nogę). Tymczasem najeźdźcy pojechali dalej. Po drodze
zostali ostrzelani przez polskich żołnierzy, którzy znajdowali się w
zatrzymanym nieopodal pociągu wojskowym. Strzały, najprawdopodobniej
chybione, nie zdołały powstrzymać zajadłych agresorów.
Rzeź Wanacji
Następnym “przystankiem” hitlerowców okazała się Wanacja. Według Adama
Brzezińskiego, w międzywojniu Wanacja była wsią, która na skutek “zmiany
granic Wierzbnika” częściowo weszła w skład nowopowstałego miasta. Lecz
to właśnie tam, na zacisznych przedmieściach Starachowic-Wierzbnika,
rozegrały się dantejskie sceny[3]. Brzeziński twierdzi, że mieszkańcy
Wanacji byli zaskoczeni niemieckim atakiem, chociaż już pod koniec
sierpnia 1939 roku na pobliskim wzniesieniu ustawiono broń artyleryjską.
W okolicy stała też druga armata, umieszczona niedaleko cmentarza
żydowskiego. Hitlerowcy dotarli na Wanację około godziny 14. Jak sami
zauważyli, przyszło im się zmierzyć z trudnym przeciwnikiem. “W
przekonaniu Niemców, Wanacji bronił pododdział piechoty wsparty bronią
maszynową, dwoma działkami przeciwpancernymi i dwiema armatami
przeciwlotniczymi” - odnotowuje autor “Starachowickiego Września 1939”.
Obrońcom Wanacji dzielnie pomagał pluton przeciwlotniczy z osiedla
Majówka. Ludność cywilna rozpaczliwie szukała sobie jakiegoś
schronienia, ale - jak zaznacza Piotr Kromer cytowany przez Adama
Brzezińskiego - trafiali się również desperaci, którzy w przypływie
emocji rzucali się na Niemców. Z nazistami walczyły także pośpiesznie
sformowane “grupy robotników, żołnierzy, harcerzy” (jedną z nich zasilił
Antoni Heda “Szary”). Wściekli najeźdźcy strzelali do uciekających
cywilów oraz wyciągali ludzi z domów, żeby ich zamordować. “Po
kilkudziesięciu minutach, około godziny 15, oddział niemiecki dość nagle
wycofał się w kierunku wschodnim” - kontynuuje opowieść Brzeziński.
Bilans zbrodniczego szału hitlerowców? Ponad 20 przypadkowych ofiar.
Wędrówka ludu
Zgodnie z ustaleniami Adama Brzezińskiego, spontaniczne ucieczki z
miasta zaczęły się już 2 września (“Ludność w trwodze opuszczała domy,
koczowała w lasach lub wyjeżdżała na wieś, jako w miejsca rzekomo
bezpieczne” - to fragment wspomnień Mieczysława Frycza). Zjawisko
masowego wychodźstwa pojawiło się jednak trzy dni później. “Oprócz
ludności cywilnej ewakuowały się urzędy, administracja gospodarcza,
a nawet służby publiczne, jak straż pożarna. (…) Ten exodus był
prawdziwym problemem dla wojska, hamował jego ruchy i możliwości
manewru” - ubolewa Brzeziński. Równolegle z falą uchodźców
przemieszczały się na wschód pojazdy wypełnione największymi skarbami
Zakładów Starachowickich. Żywiono bowiem nadzieję, że przedsiębiorstwo
zdoła wznowić swoją działalność w województwie wołyńskim. Wielu
pracowników TSZG otrzymało “polecenie służbowe stawienia się w kresowym
Kowlu“. Ci, którzy chcieli wykonać rozkaz, zabierali ze sobą
współmałżonków, dzieci i sąsiadów[4]. Na wieść o napadnięciu Wanacji
przez hitlerowców “ulotnił się” z Grodu Starzecha starosta powiatowy
oraz personel Komendy Rejonu Uzupełnień. Po 6 września miała zaś miejsce
gorączkowa rejterada służb porządkowych. Policjanci postępowali zgodnie
z wytycznymi, gdyż nieco wcześniej pułkownik dyplomowany Włodzimierz
Ludwig zarządził “obronę przeciwlotniczą mostów na Wiśle“. 10 września,
kiedy Niemcy zajęli Starachowice-Wierzbnik, miasto było już w dużej
mierze opustoszałe[5]. “Nigdzie nie było widać ludzi” - relacjonował
medyk Rudolf Kaden. W Szpitalu Miejskim pozostała tylko jedna polska
lekarka, Zofia Czerniewska. Mogła ona liczyć wyłącznie na pomoc PCK.
Żółty Tygrys
Może nie wszyscy starachowiczanie o tym pamiętają, ale wypadki, które
nawiedziły Gród Starzecha na początku II wojny światowej, stały się
tematem jednej z mikropowieści opublikowanych w ramach cyklu Biblioteka
Żółtego Tygrysa. Seria wydawnicza, o której mowa, wychodziła w latach
1957-1989 i stanowiła beletrystyczne uzupełnienie ówczesnych
podręczników szkolnych. Książka poświęcona Starachowicom-Wierzbnikowi
ukazała się jako numer 6 z 1986 roku. Nosi ona tytuł “Starachowicki
wrzesień” (twórca: Leszek Zioło). Mikropowieść nie jest żadnym
arcydziełem, ale czy którykolwiek z Żółtych Tygrysów może uchodzić za
wartościowy wytwór kultury? “Starachowicki wrzesień” to typowa
literatura wagonowa. Ot, wojenny Harlequin, który wydaje się krzyczeć:
“Kup, przeczytaj, wyrzuć!”. Czytadło zaczyna się dość nudną wizją
organizacji obrony przeciwlotniczej w Centralnym Okręgu Przemysłowym.
Cały rozdział trzeci przybiera formę artykułu popularnonaukowego, w
którym Leszek Zioło przybliża odbiorcom “kalkulacje, przymiarki i
wyliczenia” związane z raczkującą OPL. Autor mikropowieści streszcza
również historię Zakładów Starachowickich, podkreślając ich znaczenie
dla całego Kraju. Utwór “rozkręca się” dopiero w rozdziale piątym, kiedy
Zioło przechodzi do meritum, czyli do ataku Niemiec na Polskę. Obraz
pierwszego dnia wojny, nakreślony w omawianej książce, jest zbieżny z
tym, który zaserwował nam Adam Brzeziński. Mamy więc optymizm, podniosłe
słowa notabli oraz względny spokój umożliwiający obywatelom kontynuację
przedwojennego życia. Śledzimy też alarm lotniczy i walkę z niemieckimi
samolotami, w której ginie odlewnik-artylerzysta Bolesław Kłoczkowski.
Drobne potknięcia
Wizja kolejnych dni kampanii wrześniowej nie jest do końca zbieżna z tą
zaprezentowaną przez Brzezińskiego. Leszkowi Ziole wyraźnie miesza się
kolejność rekonstruowanych wydarzeń. Można nawet odnieść wrażenie, że
autor łączy w jedną całość dwa dni (5-6 września) oraz dwa miejsca
(Michałów i Wanację). Zasadnicza treść Żółtego Tygrysa nie odbiega
jednak drastycznie od prawdy historycznej. Błędy, jakie występują w
powieścidle, dają się usprawiedliwić wymogami fabularnymi, choćby
dążeniem do zachowania “jedności czasu, miejsca i akcji”. Niewykluczone
zresztą, że Zioło, tworzący swoją szmirę w roku 1986, nie dysponował tak
szczegółową wiedzą, jak Brzeziński w 2010. Przewrażliwieni
antykomuniści zasugerują pewnie, że nieścisłości zawarte w
“Starachowickim wrześniu” mogą wynikać z ingerencji cenzury PRL. Ta
wersja wydaje mi się wszakże mało prawdopodobna. Nie widzę powodu, dla
którego GUKPiW miałby cenzurować obraz zmagań starachowiczan z Niemcami w
pierwszym tygodniu września 1939 roku. Bardziej podejrzewałabym
urzędników o dodanie kilku linijek tekstu odnoszących się do pochodów
pierwszomajowych, biografii Józefa Krzosa[6] oraz zakończenia okupacji
niemieckiej 17 stycznia 1945 roku (data wkroczenia Sowietów do
Starachowic-Wierzbnika). Ale kto wie, może Zioło sam dopisał te zdania,
bo po prostu “tak wypadało”? Książkę zamyka patetyczna puenta, która
wygląda mi na próbę schlebienia starachowickiej publiczności: “Przez
cały okres hitlerowskiej okupacji (…) Starachowice były miejscem
dramatycznej i bohaterskiej walki z wrogiem. Tu zapisano jedne z
najpiękniejszych kart w dziejach polskiego ruchu oporu”. Dziękuję
ślicznie, miło mi to czytać!
Natalia Julia Nowak,
30.08. - 05.10. 2016 r.
PRZYPISY
[1] Co ciekawe, osadnictwo żydowskie w Wierzbniku zaczęło się dopiero w
XIX wieku. Jeszcze w roku 1827 żyło tutaj zaledwie ośmioro Żydów. Trzy
dekady później, czyli w 1857 roku, liczba Izraelitów wzrosła do 225. Po
trzech latach (1860 rok) wierzbnickich Żydów było już 545. Nie da się
tego wytłumaczyć jedynie wyżem demograficznym. Widać gołym okiem, że
potomkowie Izaaka ochoczo zjeżdżali do Wierzbnika z innych części Polski
i/lub Europy. Podobna sytuacja miała miejsce po II wojnie światowej,
kiedy do Starachowic zaczęły przybywać tysiące polskich robotników.
Miało to, oczywiście, związek z powstaniem i rozwojem Fabryki Samochodów
Ciężarowych “Star”. Zgodnie z tym, co podają Wikipedyści, w 1946 roku
mieszkało w Starachowicach zaledwie 18.569 osób. W 1955 roku było 31.228
starachowiczan, a w 1965 - 39.204. W roku 1975 liczba ludności miasta
zwiększyła się do 45.924. Dekadę później Starachowice mogły się już
pochwalić 54.986 obywatelami. Szczytowym momentem w lokalnej historii
był rok 1994: właśnie wtedy doliczono się 57.615 mieszkańców Grodu
Starzecha. Aktualnie miejscowość wyludnia się równie szybko, jak
wcześniej się zaludniała. W 2014 roku liczba starachowiczan spadła do
50.679. Przyczyną takiego stanu rzeczy jest niż demograficzny oraz
masowa ucieczka przed bezrobociem, które po upadku FSC okazało się
głównym problemem tutejszej ludności. W 2004 roku aż 27% mieszkańców
Starachowic pozostawało bez pracy. Innymi słowy, co czwarty obywatel w
wieku produkcyjnym był pozbawiony stałego źródła dochodu. Chyba nie
muszę przypominać, że bezrobocie generuje nie tylko biedę, ale również
przestępczość i demoralizację*. Nic więc dziwnego, że w XXI wieku
wydarzyło się tutaj wiele bulwersujących afer. Kogo należy za to
winić? Antypolaków, którzy nienawidzą wszystkiego, co polskie, a w
szczególności polskiego przemysłu. Nie pojmuję, komu mógł przeszkadzać
“Star” - producent znakomitych ciężarówek i pracodawca ponad 20.000
osób! Obecnie fabryka już nie istnieje, a jej miejsce zajmuje niemiecka
firma produkująca autobusy. Dramat Starachowic to soczewka, w której
skupia się martyrologia znacznej części Narodu Polskiego (poniżonej,
wywłaszczonej, zubożałej, pozbawionej perspektyw i wypędzonej za
granicę). Udowadnia on, że III RP to system zbrodniczy, który prędzej
czy później musi zostać rozliczony. Samochody ciężarowe “Star”, produkty
czysto polskie, znajdowały kiedyś nabywców w Europie, Afryce i Azji.
Dziś to już tylko wspomnienie, podobnie jak wiele innych rodzimych
przedsiębiorstw. Nienawidzę reżimu trzecioerpowskiego, ponieważ
zrujnował on moje Miasto i mój Kraj. Kolorowe reklamy, neony i elewacje
nie zastąpią dumy z polskiej motoryzacji.
* Nie wiem, jak jest dzisiaj, ale jeszcze kilka-kilkanaście lat temu
degeneracja części młodzieży była w Starachowicach ogromnym kłopotem.
Pamiętam, jak w liceum ksiądz-katecheta postanowił opowiedzieć mojej
klasie o Danucie Siedzikównie “Ince” (bohaterskiej sanitariuszce Armii
Krajowej, archetypowej przedstawicielce Żołnierzy Wyklętych). Jaka była
reakcja? Przytłaczająca większość uczniów pozostała obojętna. Część
klasy zaczęła się śmiać (“Inka? Ta kawa Inka?”). Tylko kilka osób, które
można by policzyć na palcach jednej ręki, słuchała owej historii z
należytym szacunkiem. Ksiądz zasmucił się i powiedział: “Myślałem, że
was to zainteresuje. Ona miała tyle lat, co wy”. Było to około roku
2008, czyli jakieś osiem lat temu. Dlatego jestem zdumiona, kiedy
czytam, że obecnie w niektórych polskich szkołach uczniowie z wielkim
zaangażowaniem uczestniczą w patriotycznych apelach ku czci Siedzikówny.
Za moich czasów coś takiego było marzeniem ściętej głowy. Pozdrawiam
serdecznie. Rocznik 1991 (ten sam, w którym dorośli starachowiczanie
strajkowali przeciwko likwidacji “Stara”. Proszę, obejrzyjcie film
dokumentalny “To nie ten sierpień…” Sławomira Koehlera i Ewy Sochackiej.
Zobaczcie, do czego doprowadzili trzecioerpowscy polakożercy!). Aha,
byłabym zapomniała. Jak na ironię, aktorka, która zagrała “Inkę” w
telespektaklu Natalii Korynckiej-Gruz, pochodzi właśnie ze Starachowic.
Warto dodać, że starachowiczanką jest też odtwórczyni głównej roli w
filmie “Przesłuchanie” Ryszarda Bugajskiego. No, ale zarówno Karolina
Kominek-Skuratowicz, jak i Krystyna Janda wyemigrowały z Grodu
Starzecha. Karolina zamieszkała w Krakowie, a Krystyna w Warszawie.
[2] Z Zakładami Starachowickimi związana jest pewna gawęda. Przekona się
o tym każdy, kto sięgnie po książeczkę “Legendy z powiatu
starachowickiego” Bogusława Kułagi (wydanie autorskie, 2002 rok,
ISBN-83-911631-3-X). Twórca tomiku - przewodnik świętokrzyski PTTK, były
pracownik FSC “Star“ - pozwolił sobie przytoczyć opowieść pochodzącą z
dwudziestolecia międzywojennego. Historyjka zatytułowana “Wiatrak”
zaczyna się następującymi słowami: “W Tychowie, niedaleko od drogi do
Mirca, na niewielkim wzgórku stał kiedyś wiatrak drewniany, wystawiony
przez Floriana Osycha, który po wojnie bolszewickiej do kraju ojczystego
z dalekiej Syberii powrócił. Zawołanym cieślą i stolarzem był pan
Florian, przeto budowa dużo czasu mu nie zajęła. W wiatraku zainstalował
maszyny młyńskie i tak to wiatr do mielenia zboża zmusił. Z czasem
właściciel wiatraka jako zdolny cieśla przy budowie Fabryki Broni w
Starachowicach na stanowisku majstra został zatrudniony. Praca na
budowie dużo czasu mu zajmowała, dlatego zdecydował się sprzedać wiatrak
i przeprowadzić się do Starachowic. Wiatrak nabył Żyd, który w Tychowie
miał gospodę i sklep. Okoliczni chłopi z usług wiatraka często
korzystali i zboże w nim mełli”. Tradycyjny młyn, skonstruowany przez
późniejszego budowniczego fabryki zbrojeniowej, okazał się dla nowego
właściciela dochodowym interesem. Nieznany z nazwiska Żyd nigdy nie
narzekał na brak klientów. Wiatrak cieszył się tak olbrzymią
popularnością, że rolnicy, pragnący zmielić w nim zboże, musieli się
ustawiać w kolejce. Jak wiadomo, w przypadku młyna wiatrowego wiele
zależy od pogody. Jeśli w danej chwili nie ma wiatru, to zainstalowane
maszyny nie pracują, a człowiek musi czekać na zmianę aury. Wszystkie
opisane czynniki powodowały, że niecierpliwi wieśniacy decydowali się
wybrać którąś z innych dostępnych opcji. Niektórzy rezygnowali ze
zmielenia zboża, a w ramach rekompensaty kupowali od Żyda “mąkę, kaszę i
ospę”. Inni dokonywali z młynarzem wymiany: oddawali mu płody rolne, a
zabierali któryś z oferowanych przezeń towarów. Jeszcze inni wstępowali
do prowadzonej przez Izraelitę gospody. Tym ostatnim właściciel chętnie
sprzedawał alkohol, co niejednokrotnie prowadziło do karczemnych awantur
i bijatyk. Podobno w wywoływaniu takich burd niebagatelną rolę odgrywał
miejscowy diabeł. Jednym z chłopów, których zaskoczył całkowity brak
wiatru, był ubogi mieszkaniec Mokrych Niw (dziś Osiny-Mokra Niwa w
gminie Mirzec). Lecz zanim do tego doszło, poczciwemu rolnikowi
przydarzyła się niecodzienna sytuacja. “Jedzie więc chłop polnymi
drogami i myśli sobie, jak dzieci się będą cieszyły, gdy kobieta z nowej
mąki upragniony chleb upiecze. Gdy ujechał może ze dwa kilometry,
napotkał dziada wędrownego, co to po proszonym ze wsi do wsi wędrował.
Zabrał więc utrudzonego żebraka na wóz i podzielił się z biednym
przygotowanym przez kobietę posiłkiem” - pisze Kułaga. Wysiadając z
furmanki, włóczęga stwierdził, że tego dnia wieśniak nie doczeka się
zmielenia zboża. Poradził zatem swojemu dobrodziejowi, żeby nie ulegał
diabelskim pokusom i nie wstępował do gospody. Przepowiednia okazała się
trafna, chociaż wcześniej nic nie wskazywało na to, iż powietrze nagle
się zatrzyma. Rolnik posłuchał rady nieznajomego starca. Zamiast czekać
na zmianę aury, wymienił zboże na inne produkty i wrócił do domu. Tak
się szczęśliwie złożyło, że dotarł do celu na moment przed oberwaniem
chmury. “Burza do nocy się przeciągnęła. Gdy chłop po nawałnicy przed
obejście wyszedł i w kierunku wiatraka spojrzał, zauważył, że tam,
gdzie wiatrak powinien stać, łuna czerwona jaśniała. Na drugi dzień
dotarła do wsi wiadomość, że wiatrak i gospoda od uderzenia pioruna
spłonęły. (…) Jak się później okazało, w pożarze wiatraka zginął
właściciel i dwóch pijanych chłopów, którzy przy gorzałce na wiatr
czekali” - czytamy dalej w książeczce. Według Kułagi, okoliczna
ludność utożsamiła tajemniczego wędrowca z Jezusem Chrystusem, a zagładę
młyna zinterpretowała jako karę Boską dla nieuczciwego Żyda. A co się
stało z miejscowym diabłem? Ponoć “musiał sobie innej siedziby
poszukać”.
[3] Do tamtych wydarzeń nawiązuje monument “Obrońcom Starachowic”
usytuowany w południowej części miasta. Oto opis obiektu, jaki znalazłam
na stronie Starachowice.travel: “Pomnik w formie betonowej,
nieregularnej, uskokowej ścianki, z widoczną ‘na przestrzał’ datą
6.IX.1939 oraz tablicą z brązu (64 x 98 cm) z napisem: 6 WRZEŚNIA 1939
R.| BATERIA | PRZECIWLOTNICZA | CYWILNEJ OBRONY | STARACHOWIC | ZMUSIŁA
DO ODWROTU | CZOŁÓWKĘ PANCERNĄ | WOJSK NIEMIECKICH | W ODWECIE | NIEMCY
ZAMORDOWALI | 23 OSOBY NA TERENIE | WANACJI I MICHAŁOWA | CZEŚĆ PAMIĘCI |
PIERWSZYM OFIAROM | TERRORU | SPOŁECZEŃSTWO | STARACHOWICE 6.IX.1984.
Przed pomnikiem znajduje się działko przeciwlotnicze oraz alejka, przy
której umieszczono napis z betonowych liter: OBROŃCOM STARACHOWIC”.
Lokalne Centrum Informacji Turystycznej, będące właścicielem cytowanego
serwisu, powołuje się na książkę “Miejsca pamięci narodowej 1939-1945 w
województwie kieleckim” Longina Kaczanowskiego i Bogusława Paprockiego
(Biuro Dokumentacji Zabytków, Kielce 1989). Aktualnych zdjęć pomnika, do
którego w III RP dodano krzyż, kapliczkę i polskie flagi, należy szukać
za pośrednictwem wyszukiwarki Google. Ciekawostka: jeśli wierzyć
autorowi bloga StarachowiceFoto.blox.pl, opisywana atrakcja turystyczna
jest niegroźnym oszustwem. Zgrabna armata, umocowana w centralnym
punkcie kompozycji, nie zalicza się bowiem do eksponatów autentycznych.
Ba, nie ma ona nic wspólnego z kampanią wrześniową! W rolę historycznego
działa wciela się bezwstydnie “poradziecka armata przeciwlotnicza kal.
37 mm wz. 1939 (61-K)”. Tak czy owak, mam nadzieję, że nikt nie spróbuje
jej usunąć w ramach źle pojętej dekomunizacji.
[4] “O godzinie siedemnastej [5 września - przypis NJN] wyjechał ze
Starachowic do Kowla pociąg specjalny złożony z 20 wagonów załadowanych
maszynami i 150 pracownikami. Kierownictwo fabryki wyjechało chwilę
później w niewielkiej kolumnie samochodów osobowych i ciężarowych. (…)
‘Rajza’ lub ‘uciekinierka’ to popularne wówczas określenia exodusu, jaki
dotknął część ludności Starachowic. Starachowiczanie kierowali się
przede wszystkim do Kowla w województwie wołyńskim, gdzie miała zostać
uruchomiona starachowicka fabryka. (…) Wielu mieszkańców wypędził z domu
jednak strach przed okrucieństwem Niemców, o którym krążyło mnóstwo
opowieści, a szczególnie po wydarzeniach na Wanacji. Trudy wojny,
a szczególnie bombardowania dróg i linii kolejowych przez niemieckie
lotnictwo, sprawiły, że część starachowiczan już nigdy nie wróciła
z powrotem. (…) Zakłady Starachowickie zamierzały w Kowlu uruchomić
warsztaty reparacyjne sprzętu wojennego, sądząc, że teren jest
bezpieczny i z dala od teatru wojny. (…) Rodziny pracowników rozlokowane
zostały w okolicznych wioskach. Pracowników przybywało z każdym dniem.
(…) Do 10 września zarejestrowano około 300 osób” (Adam Brzeziński,
“Starachowicki Wrzesień 1939”, rozdziały VI i VII). Powiem krótko, żeby
nie przeciągać sprawy: zamienił stryjek siekierkę na kijek. Nie ma to
jak ucieczka w szpony banderowców, no i Sowietów, bo przecież 17
września Armia Czerwona “odwiedziła“ Kresy Wschodnie. Jeśli komuś
zależało wyłącznie na przechytrzeniu Niemców, to i tak rozkoszował się
spokojem tylko przez dwa lata (w 1941 roku hitlerowcy opanowali cały
region wołyński). Nasuwa się więc pytanie: po co było wyjeżdżać w daleką
podróż? Może trzeba było pozostać na “starych śmieciach”? Zachować
szaloną bierność jak w piosence “A my nie chcemy uciekać stąd” Jacka
Kaczmarskiego? Nie od dziś wiadomo, że czasem można trafić z deszczu pod
rynnę. Tragifarsowy wybór Wołynia jako Ziemi Obiecanej zasługuje na
ironiczny mem/demotywator.
[5] To jest, w sumie, przykre. Pokazuje wszak, że znalazło się mnóstwo
ludzi, którzy nie mieli zamiaru ginąć za Starachowice-Wierzbnik (chodzi
tutaj o osoby, które dały drapaka dobrowolnie, a nie o jednostki
wypełniające swoje obowiązki zawodowe). Czy nie chcieli oni nadstawiać
karku? A może chcieli, tylko uważali, że akurat to miasto nie jest tego
warte? I tak źle, i tak niedobrze. Poważne zaniepokojenie powinien
budzić fakt, że 40 lat później tutejsza mentalność wcale nie uległa
poprawie. Ośmielę się przytoczyć fragment bloga
StarachowiceFoto.blox.pl: “Były one [lokalne kina - przypis NJN] czynne
od 3 do 6 dni w tygodniu. Szczególną popularnością wśród społeczności
starachowicko-wierzbnickiej cieszyły się filmy sensacyjne. Natomiast
filmy produkcji polskiej o głębokiej wymowie patriotycznej, często
ambitne pod względem treści, np. ‘Polonia restituta’ lub ‘Mogiła
nieznanego żołnierza’ nie zdobyły tu popularności. Z tego względu, mimo
nacisku administracji, ich właściciele wzbraniali się przed
sprowadzaniem filmów krajowych. W większości wypadków przynosiły one
deficyt”. Zdania te pochodzą z książki “Starachowice: zarys dziejów”
Mieczysława Adamczyka i Stefana Pastuszki (Ludowa Spółdzielnia
Wydawnicza, Warszawa 1984). Cóż, tak było kiedyś, ale jutro może być
lepiej. W 2015 roku pojawiły się w Starachowicach murale patriotyczne, a
to już krok w dobrym kierunku. Kolejna sprawa: każdego roku władze
Grodu Starzecha organizują wiele patriotycznych uroczystości związanych z
polską historią. Niestety, na razie uczestniczą w nich głównie osoby
dojrzałe i starsze, co widać w filmiku “72. rocznica rozbicia więzienia”
(YouTube, Telewizja Ratusz Starachowice, umstarachowice). Padają tam
znamienne słowa: “Witam młodzież zebraną niezbyt licznie, niestety,
pewnie ze względu na wakacje“ oraz “Wtedy na tę uroczystość przybyły
tłumy starachowiczan. Dzisiaj jest trochę inaczej. I jest pytanie, które
pozostawiam bez odpowiedzi: dlaczego tak jest?”. Z drugiej strony, w
St-cach widuje się czasem patriotyczne/nacjonalistyczne vlepki i
bazgroły. Świadczą one o propolskiej aktywności części młodego
pokolenia. W mieście działają także, stosunkowo od niedawna, skromne
komórki ONR i MW. Tym, co może przerażać jednostki głęboko
patriotyczne, jest fakt, że obecnie na czele Starachowic stoi 27-letni
młodzieniec, który zaczynał swoją karierę polityczną jako asystent Róży
Thun. Pani Thun jest radykalną euroentuzjastką, zwolenniczką przymusowej
relokacji imigrantów, członkinią Platformy Obywatelskiej oraz
sojuszniczką George’a Sorosa. Tymczasem Marek Materek, czyli Prezydent
Miasta, bije rekordy popularności, gdyż dał się poznać jako świetny
społecznik rozumiejący potrzeby starachowiczan. Ostatnio
Starachowice znacznie wypiękniały, albowiem pomyślnie zakończyły się
rewitalizacje takich reprezentacyjnych miejsc, jak Rynek czy aleja Armii
Krajowej. Szkopuł w tym, że sponsorem remontów jest Unia Europejska, a
to może przekonywać i przywiązywać obywateli do tej Wieży Babel.
Perfidia eurokratów wynika z wiedzy o istnieniu reguły wzajemności
(jeśli dajesz coś ludziom, to możesz być pewien, iż przynajmniej
niektórzy z nich zapragną się odwdzięczyć). Oby ten mechanizm NIE
zadziałał w Grodzie Starzecha! Dobrze, porozmawialiśmy już o obecnym
Prezydencie Miasta, ale jaki był poprzedni? Wcale nie lepszy. Jeszcze 17
stycznia 2014 roku, pełniąc swój zaszczytny urząd, składał kwiaty przed
pomnikiem Armii Czerwonej. Poprzednik Sylwestra Kwietnia, Wojciech
Bernatowicz, należał do syjonistycznego PiS-u, a za swoją przekupność
został skazany na 3,5 roku więzienia i 100.000 złotych grzywny. W
Starachowicach zorganizowano nawet referendum w sprawie odwołania tego
pana, lecz okazało się ono niewiążące z powodu zbyt niskiej frekwencji.
Przed Bernatowiczem rządził znany nam już Kwiecień, a wcześniejszych
Prezydentów spowija mrok zapomnienia.
[6] “Starszy policjant stojący na podeście schodów starał się
przekrzyczeć tłum. - Ludzie, to nie ucieczka. Mamy rozkaz, żeby jechać w
ślad za ewakuowaną fabryką. - Do Kowla, do Kowla się zachciewa - nie
ustępowała kobieta. - A po co tam policja? Tu zostać, pomagać naszym
chłopom, ludzi bronić… - Nie jazgocz, babo, boś za głupia, żeby nam
dyktować, co mamy robić! - wtrącił się inny policjant. Te słowa jeszcze
bardziej rozsierdziły ludzi. - Głodnych pałować, wyciągać ostatni grosz z
chałupy, to te psie syny potrafią - dolatywało z tłumu. - A co było
pierwszego maja, kto rozbijał nasze pochody? Ktoś inny przypomniał los
robotnika Józefa Krzosa, zamordowanego bestialsko przez wierzbnickich
policjantów. Już tylko krok dzielił ludzi od zaatakowania komisariatu”
(Leszek Zioło, “Starachowicki wrzesień”, Wydawnictwo Ministerstwa Obrony
Narodowej, Warszawa 1986, rozdział VII). Nazwiskiem Józefa Krzosa
ochrzczono jedną z ulic w Starachowicach. Leży ona, właściwie, w centrum
miasta. Zaczyna się za aleją Armii Krajowej i rondem Antoniego Hedy
“Szarego”, krzyżuje z ulicą ubeka Tadeusza Krywki, mija skwer Ofiar
Zbrodni Katyńskiej, dociera do ronda Prezydenta Lecha Kaczyńskiego i
przechodzi w ulicę 1 Maja. Przy ulicy Krzosa stoi (od października 2014
roku) wojskowa ciężarówka Star 266, sprowadzona przez Sylwestra Kwietnia
i upamiętniająca Fabrykę Samochodów Ciężarowych “Star“. Aleja Armii
Krajowej biegnie prostopadle do ulicy komunisty Jana Mrozowskiego, a
także do ulicy Wojska Polskiego, której odnogami są ulice Janka
Krasickiego i Hanki Sawickiej. Na bocznej ścianie pawilonu handlowego
przy alei Armii Krajowej przez wiele lat widniało graffiti o treści:
“Precz z kapitalizmem! Precz z nazizmem! Precz z faszyzmem! KPP”. Do
skrótowca Komunistycznej Partii Polski był dołączony symbol sierpa i
młota (można to jeszcze zobaczyć w programie Google Street View, na
zdjęciu z czerwca 2013 roku). Heh, różnorodności mamy pod dostatkiem.
Ale ta różnorodność wkrótce się skończy ze względu na ustawę
dekomunizacyjną. Jednym z postulatów, jakie wysunięto w związku z
nieuchronnymi zmianami przestrzeni publicznej, jest przemianowanie ulicy
Józefa Krzosa na ulicę FSC “Star”. A wiecie, co się kiedyś znajdowało
przy ulicy Tadeusza Krywki? Tak, zgadliście: Powiatowy Urząd
Bezpieczeństwa Publicznego. Aktualnie w dawnym budynku bezpieki mieści
się trzygwiazdkowy hotel “Senator”.