“Wylewałam łzy, dopóki nie wyschły
Ale cierpienie pozostało takie samo (…)
Sprawię, że będą krwawić u mych stóp (…)
Jeden po drugim - byli zaskoczeni”
Within Temptation - “The Promise”
(tłum. Natalia Julia Nowak)
Dyskusje i kontrowersje
“Elfen Lied” (“Elfia Pieśń“) to japoński serial animowany przeznaczony
dla starszych nastolatków i młodych dorosłych w wieku studenckim. Anime,
wyreżyserowane przez Mamoru Kanbego, opiera się na motywach mangi,
którą stworzył Lynn Okamoto. Przeglądając internetowe dyskusje,
poświęcone omawianej produkcji, nabrałam przekonania, że jest ona owiana
swoistą legendą. Serial animowany wzbudza skrajne emocje, zarówno
pozytywne, jak i negatywne. Jedni uznają go za arcydzieło, utwór wybitny
pod względem formy i treści. Inni mieszają go z błotem, nie
pozostawiając na nim suchej nitki. Komentatorzy “Elfen Lied” zwracają
szczególną uwagę na kilka aspektów anime. Tym, co podkreśla się
najczęściej, jest niebywała brutalność serialu, przesycenie scenami
krwawych rzezi i okrutnych okaleczeń. Jeśli chodzi o mnie, muszę
przyznać, że “Elfen Lied” to najbardziej sadystyczna animacja, jaką
widziałam od czasu “Happy Tree Friends”. Drugim aspektem serialu, o
którym dużo się pisze, jest jego głębia psychologiczna i skomplikowana
problematyka moralna. To również muszę potwierdzić. Zaburzenia
psychiczne, ekstremalnie trudne decyzje… Produkcja nie stroni od takiej
tematyki.
Łzawa opowiastka?
“Elfen Lied” liczy łącznie czternaście odcinków. Trzynaście z nich to
serial właściwy, a jeden - dodatek uzupełniający dzieło (opublikowany
osobno, rok po premierze anime). Nie będę ukrywać, że do oglądania
serialu podeszłam z lekkim sceptycyzmem. Pierwsze cztery odcinki tylko
potwierdzały moje uprzedzenia. Odnosiłam wrażenie, że oglądam produkcję
adresowaną do “mrocznych nastolatek”, które słuchają gotyckiego rocka,
piszą smutne wiersze, czują się niezrozumiane i przeżywają uczucie
weltschmerz. Od piątego odcinka zaczęłam stopniowo przekonywać się do
tej animacji. Dotarło do mnie, że “Elfen Lied” to coś więcej niż
płaczliwa opowiastka przetykana makabrą i erotyką. Stwierdziłam, że
zawarty w serialu psychologizm wcale nie jest tak powierzchowny, jak mi
się początkowo wydawało. Bohaterowie opowieści naprawdę mają swoje
sekrety, często nieznane dla nich samych, albowiem wyparte ze
świadomości (amnezja dysocjacyjna). Postacie negatywne, które początkowo
jawią się jako czarne charaktery, okazują się niekiedy ludźmi
obciążonymi wyrzutami sumienia i próbującymi wybrać “mniejsze zło“. W
świecie przedstawionym jest też sporo hipokryzji i zakłamania.
Intrygująca i uzależniająca
Anime, o którym rozmawiamy, jest historią intrygującą i uzależniającą.
Jeśli nie zniechęcimy się po pierwszym odcinku, ze zdumieniem odkryjemy,
że opowieść nas “wciągnęła” i że koniecznie musimy poznać jej dalszy
ciąg. Serial zawiera wiele zwrotów akcji, a jego wątki plączą się ze
sobą w taki sposób, że widz nie może się doczekać momentu rozwiązania
poszczególnych zagadek (produkcję ogląda się bardzo szybko!). Ze
śledzeniem “Elfen Lied” jest tak jak z wchodzeniem do morza. Najpierw
zimno, nieprzyjemnie… Człowiek ma ochotę uciec i już tam nie wrócić… Ale
potem coś się zmienia: chłód przestaje być odczuwalny, a zabawom w
morskiej wodzie nie ma końca. Ze względu na to, że serial ma taką, a nie
inną strukturę, powstrzymam się od dokładnego streszczenia jego fabuły.
Nie chcę psuć zabawy osobom, które jeszcze go nie oglądały. Napiszę
tylko, jak się ta historia zaczyna, a potem przejdę do opisu jej
“drugiego dna” i stawianych przez nią pytań. Spróbuję pokazać, jakie
problemy etyczne, społeczne i psychologiczne kryją się za fikcyjnym
scenariuszem. Zamiast skupić się na tym, kto i w którym momencie ginie,
skoncentruję się na odniesieniach do realnego życia.
Demon z laboratorium
Pierwszy odcinek zaczyna się, oczywiście, czołówką, która przez wielu
widzów jest oceniana jako arcypiękna i artystyczna. Składają się na nią
głównie przerobione obrazy Gustava Klimta, pełne nagości, pasji i
pożądania. W tle słychać spokojną, patetyczną, religijną pieśń śpiewaną
operowym głosem. Gdy nastrojowe intro się kończy, zostajemy brutalnie i
bez ostrzeżenia wrzuceni w sam środek piekła. Pierwszym ujęciem, które
widzimy, jest odcięta męska ręka, leżąca w kałuży krwi i ruszająca się
wskutek unerwienia. Chwilę później dowiadujemy się, co się stało… a
raczej dzieje. Jesteśmy w jednym z japońskich ośrodków badawczych. Jakaś
dziwna, unieruchomiona postać masakruje strażników siłą własnego
umysłu. Zdobywa nawet klucze i wydostaje się z dobrze zabezpieczonego
pomieszczenia. Istota - wyglądająca jak młoda, naga kobieta w metalowym
hełmie - powoli idzie przed siebie. Każdego, kto staje na jej drodze,
ćwiartuje lub rozrywa, nawet go nie dotykając. Chociaż w jej stronę
wystrzeliwane są setki kul, żadna nie wyrządza jej najmniejszej krzywdy.
Krwawej jatce, widocznej na ekranie, towarzyszy czołówkowa pieśń, tym
razem wykonywana w stylu chorału gregoriańskiego.
Różowowłosa nieznajoma
Okrutnej postaci udaje się wyjść z budynku. Ostatnią nadzieją na to, że
uda się ją zlikwidować, jest strzał z ciężkiej broni przeciwpancernej.
Kula trafia istotę w głowę, ale nie zabija jej, tylko sprawia, że postać
spada z urwiska do wody (laboratorium znajduje się bowiem na wyspie).
Kolejna scena rozgrywa się już w zupełnie innym miejscu. Maleńka stacja
kolejowa… Słońce, woda, zieleń i kwitnące wiśnie… Niedaleko stacji, na
schodach, spotykają się dwie osoby, które niedawno ukończyły szkołę
średnią i wybierają się na pierwszy rok studiów. To Kouta i Yuka -
kuzynostwo. Chłopak i dziewczyna wdają się w krótką pogawędkę, a potem
idą pospacerować po plaży. Sielankowy nastrój zostaje przerwany przez
coś niecodziennego. Młodzi ludzie spostrzegają w oceanie nagą,
różowowłosą dziewczynę z niewielkimi rogami na głowie. Widzą, że jest
ranna i postanawiają jej pomóc. Nieznajoma wykazuje objawy utraty
pamięci. Sprawia również wrażenie osoby głęboko upośledzonej, gdyż
zachowuje się jak dwuletnie dziecko. Kouta i Yuka zabierają ją do
siebie. Nie wiedzą, że ich nowa przyjaciółka to demoniczna uciekinierka,
która wskutek obrażeń doznała rozdwojenia jaźni.
Dicloniusy i wektory
W toku akcji okazuje się, że różowowłosa dziewczyna (nazywana przez
Koutę i Yukę “Nyu”) to groźna Lucy[1], przedstawicielka rasy
Dicloniusów. Dicloniusy są istotami spokrewnionymi z ludźmi, ale
różniącymi się od nich pod kilkoma względami. Dzięki rogom, które mają
na głowie, mogą korzystać z wektorów: dodatkowych, niewidzialnych,
kilkumetrowych rąk. Stworzenia rodzą się z rodziców zarażonych wirusem
wektora, a więc takich, którzy zostali dotknięci niewidoczną ręką
Dicloniusa. Naukowcy nie wiedzą o nowej rasie zbyt wiele. Ustalili
jednak, że gdy tajemnicze istoty zostają sprowokowane lub czują się
zagrożone, popadają w morderczy nastrój i bez skrupułów masakrują ludzi.
Ta szczątkowa, powierzchowna wiedza jest podstawą bardzo radykalnej
polityki wobec Dicloniusów. Ilekroć rodzi się dziecko posiadające lub
podejrzewane o posiadanie syndromu Dicloniusa, jest ono izolowane od
społeczeństwa i najczęściej poddawane eutanazji. Pojedynczym mutantom
daruje się życie, ale za cenę umieszczenia w ośrodku badawczym i
poddania drastycznym eksperymentom naukowym[2]. Większość uratowanych
odmieńców spędza w takich warunkach całe życie.
Prewencyjne zabójstwa
I tutaj pojawiają się trudne pytania. Czy taktyka, podejmowana względem
Dicloniusów, jest słuszna? Wyobraźmy sobie, że mamy niemowlę o cechach
Dicloniusa. Co należy z nim zrobić? Przecież istnieje wysokie
prawdopodobieństwo, że w przyszłości zamorduje ono mnóstwo ludzi. Czy
najlepszym wyjściem jest uśmiercenie takiego dziecka? Mówi się, że
lepiej, aby zginął jeden człowiek niż cały naród[3]. Z drugiej strony…
Jak można zabić bezbronną istotkę, która nic złego nie uczyniła? Czy to
jest etyczne? Poza tym, wcale nie jest przesądzone, że nowonarodzony
mutant zostanie masowym mordercą. Znany jest przypadek Dicloniusa, który
nikogo nie zabił, ponieważ od urodzenia był odpowiednio prowadzony. Czy
można skazać kogoś na śmierć na podstawie jego genów? Czy wolno wydać
wyrok, kierując się tym, co może się wydarzyć, a nie tym, co faktycznie
się wydarzyło? Jasne, można ocalić odmieńca i oddać go do laboratorium.
Ale czy to rzeczywiście słuszne rozwiązanie? Czy życie w bólu i
poniżeniu jest lepsze od spokojnej śmierci? Może lepiej pozwolić komuś
umrzeć niż skazać go na nieustanne męki? Podobne pytania zadajemy sobie w
przypadku aborcji, eutanazji i eugeniki[4].
Geny czy wychowanie?
Kolejna sprawa: rola wychowania i socjalizacji. Jak przekona się każdy,
kto obejrzy “Elfen Lied”, rasa Dicloniusów jest z natury łagodna i
przyjazna. No i wrażliwa. Dużo, dużo, dużo wrażliwsza od rasy ludzkiej.
Młody mutant, który nie został jeszcze skażony okrucieństwem świata, to
istota empatyczna i kochająca. Owszem, Dicloniusy mają w genach
tendencję do urządzania masakr. Ustaliliśmy już jednak, że jeśli są
właściwie prowadzone, to ich złowrogie instynkty mogą zostać całkowicie
zneutralizowane. Myślę, że można uznać ten motyw za metaforę dobrych i
złych skłonności tkwiących w każdym człowieku. To, jakimi ludźmi
będziemy, w dużej mierze zależy od naszych doświadczeń życiowych. Jeśli
dziecko od urodzenia będzie kochane, szanowane i dobrze traktowane,
prawdopodobnie rozwinie się jasna strona jego osobowości. Jeśli jednak
będzie upokarzane, niedoceniane i zastraszane, najpewniej zakiełkuje w
nim resentyment. Sprawa z Dicloniusami zmusza nas do rozważań o
charakterze kryminologicznym. Dlaczego ludzie zostają przestępcami? Czy
zależy to od ich genów, czy od tego, w jakim środowisku się znaleźli lub
wychowali? A jak to jest z potomkami zbrodniarzy?
Słuszny gniew
Analizowane anime pokazuje również, do czego może prowadzić opieranie
się jedynie na statystykach, bez sprawdzania, co te statystyki oznaczają
i z czego wynikają. Socjologowie powiedzieliby, że jest to apel o
uzupełnianie danych ilościowych danymi jakościowymi. Eksterminacja
mutantów, ukazana w japońskiej produkcji, wynika właśnie z ograniczania
się do statystyk. Dane ilościowe, z których korzystają serialowi
naukowcy, wskazują, że Dicloniusy często zabijają, i to wyłącznie ludzi.
Nie uwzględniają jednak faktu, że mordercze skłonności odmieńców nie
objawiają się bez powodu. Dicloniusy manifestują swoją ciemną stronę,
kiedy zostają do tego doprowadzone wskutek jakiejś krzywdy. Swoimi
ofiarami czynią ludzi, bo tylko ludzie potrafią krzywdzić świadomie,
umyślnie i konsekwentnie. Stworzenia, które urządzają krwawe jatki w
laboratoriach, nie posuwałyby się do takich skrajności, gdyby nie były
długotrwale więzione i torturowane. Gehenna, przeżywana przez
Dicloniusy, wydaje się tak straszna, że gdy nieszczęsnym istotom
puszczają hamulce, jest to całkiem zrozumiałe. Bywa, że ktoś, kto
doświadcza zła, sam tym złem nasiąka. Upodabnia się do swoich
dręczycieli.
Wezwanie do tolerancji
Serial animowany “Elfen Lied“ zawiera jeszcze więcej poruszających
treści i moralnego niepokoju. Pozwolę sobie zrezygnować z ich dokładnego
omówienia, żeby oszczędzić Czytelnikom spoilerów. Gdyby ktoś mnie
zapytał, co jest głównym przesłaniem dzieła, odpowiedziałabym, że
zachęta do akceptacji inności. Z analizowanej produkcji przebija
sprzeciw wobec ksenofobii i prześladowania ludzi za cechy, na które nie
mają oni wpływu (np. wrodzone deformacje). Anime zawiera subtelne aluzje
do pewnych koncepcji rasistowskich. Są w nim postacie popierające ideę
wymordowania całej rasy Dicloniusów (można to porównać do ludobójstwa,
zorganizowanego unicestwiania populacji posiadającej określoną cechę).
Trafiają się również bohaterowie uznający Dicloniusy za wyższą formę
ewolucji i głoszący konieczność wyeliminowania ludzkości. Innymi
poważnymi problemami, zasygnalizowanymi w japońskiej produkcji, są
nadużycia seksualne, takie jak gwałt, molestowanie czy pedofilia. Motyw
skrzywdzonej dziewczynki, która nadal miłuje swoich bliźnich, udowadnia,
że nie wszystkie ofiary stają się katami. Czasem własne cierpienie
uwrażliwia nas na krzywdę innych.
Coś dla konspiracjonistów
Teraz coś z zupełnie innej beczki. Uważam, że serialem “Elfen Lied”
powinni się zainteresować teoretycy spiskowi. Zacznijmy od tego, że w
produkcji pojawia się niekiedy masoński gest “triad sign“ - palec
serdeczny przylegający do środkowego. Fakt, że ten gest jest
wielokrotnie powtarzany, sugeruje, iż nie ma tutaj mowy o przypadku. W
czołówce anime umieszczono piramidę z jednym okiem: symbol uchodzący za
emblemat Illuminati. W samym serialu Lucy często jest pokazywana z
zasłoniętym lub wyeksponowanym okiem. Fabuła “Elfen Lied” przypomina
teorię spiskową o projekcie Monarch[5]. Mamy w niej przecież dzieci
poddawane traumie i praniu mózgu (kontroli umysłu?). Według wspomnianej
teorii, celem traumatyzacji jest wywołanie w człowieku dysocjacyjnego
zaburzenia tożsamości[6]. Główna bohaterka serialu faktycznie cierpi na
tę chorobę. Posiada dwie osobowości: Lucy i Nyu. Według Fritza
Springmeiera i Cisco Wheeler, wiele ofiar projektu Monarch zaczynało
kochać swojego “tresera” i traktować go jak własnego ojca. W “Elfen
Lied” występuje postać, która ubóstwia swojego oprawcę i zwraca się do
niego per “tato“. Czerwone światło, stłuczone szkło, łańcuch, kokarda,
muszla, zegar - oto elementy tożsame z triggerami używanymi w ramach
kontroli umysłu. Rogi Dicloniusów, przypominające kocie uszy, kojarzą
się nieco z figurą “sex kitten” (tzn. z zaprogramowanym
“sekskociakiem”). Omawiane anime zawiera ponadto motyw spisku
szczepionkowego.
Zakończenie
Czy polecam tę animację? Tak, ale tylko tym, którzy są gotowi oglądać
makabryczne rzezie oraz sceny ukazujące umiarkowany hetero- i
homoerotyzm. Przemoc i seksualność są integralnymi częściami “Elfen
Lied”. Ci, którzy nie chcą tego oglądać, powinni sięgnąć po inną
produkcję. Mimo wszystko, nie jest to serial zasługujący na
przekreślenie. Trudne pytania, przemycone pod płaszczykiem fantastycznej
opowiastki, zachęcają odbiorcę do głębokich refleksji. A to niewątpliwy
plus.
Natalia Julia Nowak,
7-22 sierpnia 2014 r.
PRZYPISY
[1] Serial animowany “Elfen Lied” został wyprodukowany w 2004 roku (jego
dodatkowy, uzupełniający odcinek ukazał się w roku 2005). Komiks,
będący podstawą opowieści, wychodził w latach 2002-2005. W wakacje 2014
roku odbyła się premiera pełnometrażowego, francuskiego, aktorskiego
filmu “Lucy” w reżyserii Luca Bessona. Fani “Elfen Lied” twierdzą, że
wspomniana produkcja jest w dużej mierze inspirowana ich ulubioną mangą i
anime. Czy to prawda? Nie oglądałam filmu Bessona, ale widziałam dwa
jego zwiastuny opublikowane w serwisie Filmweb.pl. Nie będę ukrywać, że
niektóre fragmenty pełnometrażówki, zaprezentowane w trailerach, wydały
mi się łudząco podobne do “Elfen Lied”. Podobieństwa, które zauważyłam,
dotyczą formy, treści i imienia głównej bohaterki. Jak mawiają
Internauci: “Pszypadeg? Nie sondze!”. Z drugiej strony, “Elfia Pieśń”
również nie jest w pełni oryginalna, albowiem zawiera elementy
zaczerpnięte z dwugodzinnego filmu animowanego “Akira” (reż. Katsuhiro
Otomo, Japonia 1988).
[2] Czy w realnym świecie japońscy uczeni byliby zdolni do takich
czynów? Nie wiem, jak jest dzisiaj, ale historia zna przykład ponurej
Jednostki 731, która działała w latach ‘30 i ‘40 XX wieku. W 1988 roku
Chińczycy nakręcili o niej przerażający film fabularny “Men Behind the
Sun”. Jeśli wierzyć portalowi Filmweb.pl, szesnaście osób nie wytrzymało
seansu produkcji i zmarło na zawał serca. Miało to miejsce w Chinach.
[3] Por.: Ewangelia wg św. Jana, rozdział 11, werset 50.
[4] Wypada odnotować, że w anime “Elfen Lied” proponowany jest jeszcze
jeden sposób walki z Dicloniusami: sterylizacja/kastracja osób dorosłych
zarażonych wirusem wektora. Nie zauważyłam za to jakichkolwiek
bezpośrednich odniesień do antykoncepcji i aborcji. Czy bohaterowie (lub
twórcy) serialu byli zbyt głupi, żeby na to wpaść? Przypuszczam, że
nie. Pominięcie tych dwóch najprostszych metod wynikało zapewne z faktu,
że nie są one wystarczająco sensacyjne i obniżałyby ogólną
makabryczność produkcji. No, chyba, że usuwanie ciąży zostałoby
przedstawione tak jak w filmie “Niemy krzyk”.
[5] Zaintrygowanych odsyłam do moich artykułów “Kontrola umysłu - prawda
czy teoria spiskowa?”, “Synchromistycyzm. Gra skojarzeń, teorie
spiskowe i pogrobowcy Junga”, “Wiwisekcja Alice’a Coopera.
Chrześcijanin, satanista, mormon czy mason?” i “Na tropie diabła.
Tajemnice Black Sabbath“ (można je bez trudu odnaleźć w Internecie).
Polecam także teksty innych autorów, zwłaszcza esej “Project Monarch:
Nazi Mind Control” Rona Pattona, dylogię “The Illuminati Formula” Fritza
Springmeiera i Cisco Wheeler oraz publikacje ze stron
VigilantCitizen.com i Pseudoccultmedia.net.
[6] Synonimami dysocjacyjnego zaburzenia tożsamości są: rozdwojenie
jaźni, rozdwojenie osobowości, osobowość wieloraka, osobowość
naprzemienna, osobowość mnoga. Choroba została ciekawie pokazana w
filmie “Sybil” Daniela Petriego z 1976 roku (i w jego nowej wersji
wyreżyserowanej w 2007 roku przez Josepha Sargenta).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz