Narodziny maoizmu
W poprzednim artykule[1] zajęłam się tematem masakry nankińskiej, czyli
okrutnej rzezi, której dokonali japońscy najeźdźcy na grupie 300.000
chińskich żołnierzy i cywilów (przełom 1937 i 1938 roku). Zaznaczyłam
jednak, że w późniejszych dekadach Chiny wcale nie zaznały spokoju.
Maoizm[2], chiński wariant komunizmu, przyczynił się bowiem do śmierci
65 milionów ludzi. Chińczycy, niegdyś gnębieni przez Japończyków, stali
się ofiarami swoich własnych rodaków. Dzisiaj chciałabym przypomnieć o
tym, że rządy maoistów nie wzięły się z powietrza. John King Fairbank,
autor książki “Historia Chin. Nowe spojrzenie”[3], pisze, że tryumf
maoizmu stanowił zwieńczenie wieloletniej wojny domowej. Komunistyczna
Partia Chin powstała już w roku 1921. Jednym z jej twórców był Mao
Zedong (Mao Tse-Tung) - człowiek związany wcześniej z tzw. ruchem 4
maja. Ruch ten miał charakter patriotyczno-postępowy (z jednej strony:
wątki narodowe i antyjapońskie. Z drugiej: demokratyzm i reformy
obyczajowe). Narodziny KPCh wiązały się z faktem, że ruch 4 maja,
nastawiony na powolną ewolucję, nie przynosił widocznych zmian. Wśród
rozczarowanych społeczników zaczęły dojrzewać nastroje komunistyczne.
Sytuację wykorzystał Komintern, który stał się akuszerem nowej,
ekstremistycznej partii.
Fałszywi przyjaciele
Ale komunizm nie był jedyną radykalną ideologią propagowaną w Chinach.
John King Fairbank informuje, że równolegle do marksizmu rozwijał się
nacjonalizm. Choć może to brzmieć dziwnie, Komunistyczna Partia Chin i
Chińska Partia Narodowa (Guomindang/Kuomintang) nie zawsze były wrogami.
Komuniści i nacjonaliści potrafili się jednoczyć przeciwko wspólnym
nieprzyjaciołom. Obie grupy czerpały zresztą inspiracje z Rosji
Sowieckiej. Marksiści marzyli o bolszewickim ustroju, a narodowcy
wierzyli, że uniwersalizm nie stoi w sprzeczności z chińskim duchem.
Jedni i drudzy korzystali również z pomocy Sowietów. Nacjonaliści knuli
jednak intrygę przeciwko komunistom: chcieli ich do siebie przyciągnąć, a
potem wchłonąć i opanować. Komuniści także traktowali nacjonalistów
instrumentalnie. Umizgiwali się do nich, bo sami byli nieliczni i
potrzebowali nowych działaczy. Zbrojny zryw rozpętali narodowcy. Podbili
Nankin i ogłosili go swoją stolicą[4]. W toku rewolucyjnej zawieruchy
wyszły jednak na jaw antagonizmy dzielące obie grupy. Fałszywi
przyjaciele zaczęli w końcu ze sobą walczyć. Fairbank stwierdza: “Ta
skomplikowana plątanina sugeruje, że w istocie rzeczy w XX wieku w
Chinach istniał tylko jeden rewolucyjny ruch, a mianowicie ruch
socjalistyczny”.
Czerwoni jak krew
Wojnę domową wygrali komuniści, którzy w 1949 roku założyli Chińską
Republikę Ludową. O tym, jak wyglądało to państwo pod rządami Mao
Zedonga, przeczytamy w tekście “Chiny - długi marsz w ciemności”
Jean-Louisa Margolina[5]. Zabójstwa polityczne i aresztowania
opozycjonistów to tylko wierzchołek góry lodowej. Olbrzymią tragedią
tamtych czasów był projekt Wielkiego Skoku, który doprowadził do
zagłodzenia 20-43 milionów obywateli. W maoistowskich więzieniach
panowały nieludzkie warunki (przepełnione cele: 300 ludzi na 100 metrów
kwadratowych). Więźniowie byli bici, zakopywani żywcem, wieszani za duże
palce u nóg. Mieszkańcy Chin, w zależności od pozycji społecznej,
otrzymywali etykietkę “czerwoną”, “czarną” lub “neutralną”. Osoby
urodzone w rodzinach “czarnych” były programowo dyskryminowane w życiu
publicznym. W czasach Wielkiego Skoku zdarzały się przypadki zabijania
dzieci w celu użyźnienia gleby. Innym problemem był kanibalizm (to
akurat czynili głodujący wieśniacy). Podczas Rewolucji Kulturalnej
kanibalami zostawali m.in. czerwonogwardziści[6], którzy w ten sposób
mścili się na “wrogach ludu”. Członkowie Czerwonej Gwardii lubili też
dręczyć ludzi. Zmuszali ich do jedzenia fekaliów, razili prądem,
gwałcili bambusowymi kijami itd.
Dwa filmy
Epoka maoizmu, podobnie jak wiele innych rozdziałów historii Chin,
została uwieczniona w tamtejszej kinematografii. Mam zaszczyt
zaprezentować Czytelnikom dwie takie produkcje. Udowadniają one, że w
chińskich filmach fabularnych temat maoizmu może być realizowany na
wiele sposobów. Czasem dość od siebie odległych.
Tytuł oryginalny: “Ji jie hao”
Tytuł międzynarodowy: “Assembly”
Tytuł polski: “Ostatnia bitwa”
Reżyseria: Xiaogang Feng
Produkcja: Chiny, Hongkong (2007)
Zanim przejdę do omówienia tego filmu, postaram się wyjaśnić kilka spraw
związanych z jego tytułem. Dzieło Xiaoganga Fenga było w Polsce
dystrybuowane pod nazwą “Ostatnia bitwa”, ale tytuł ten nie ma nic
wspólnego z oryginalnym i międzynarodowym. Według translatora Google,
oryginalny tytuł filmu (zapisywany zarówno pismem tradycyjnym, jak i
uproszczonym) oznacza “Montaż”. Brzmi to dosyć dziwnie, ale tytuł
międzynarodowy, “Assembly”, da się przetłumaczyć jako “Montaż”,
“Zgromadzenie się”, “Apel w wojsku” lub “Sygnał apelowy”. Jeśli “Ji jie
hao” oznacza to samo, co “Assembly”, to najlepszym polskim tłumaczeniem
byłby “Sygnał” bądź “Apel”. Taki przekład najbardziej odpowiadałby
wersji pierwotnej. Pasowałby również do ważnych filmowych motywów,
jakimi są sygnał trąbki i apel poległych. Przejdźmy jednak do konkretów.
“Ostatnia bitwa” to produkcja oscylująca wokół chińskiej wojny domowej i
początków ustroju maoistowskiego. Akcja dzieła rozgrywa się w latach
1948-1958. Z informacji, podanych na końcu filmu, wynika, że cała
historia jest oparta na faktach. Główny bohater opowieści, kapitan Gu
Zidi (Guzidi), żył ponoć naprawdę. Niestety, ani w Internecie, ani w
książce Johna Kinga Fairbanka nie znalazłam żadnych danych dotyczących
pierwowzoru.
Pierwszym, co widzimy w “Assembly”, jest bitwa tocząca się między
komunistami a nacjonalistami. Szala zwycięstwa przechyla się na stronę
tych pierwszych, ale niespodziewanie narodowcy posługują się podstępem i
maoiści ponoszą znaczne straty. Ginie oficer polityczny, co dla całego
oddziału, a zwłaszcza dla dowódcy, kapitana Gu Zidi, jest ogromną
traumą. Ostatecznie, nacjonaliści chcą się poddać. Gu Zidi nie przyjmuje
jednak kapitulacji, a jego podwładni samowolnie mordują jeńców. Wkrótce
kapitan zostaje oskarżony o zbrodnię wojenną i przeniesiony na front. W
nowym miejscu musi odsiedzieć dwa dni aresztu. Jego współwięźniem
zostaje młody żołnierz Wang Jincun: były nauczyciel skazany za jakąś
błahostkę. Gu Zidi, chociaż zhańbiony[7], wciąż jest komunistom
potrzebny. Pułkownik Liu powierza mu nawet ważne zadanie. Kapitan, wraz
ze swoimi żołnierzami, musi zabezpieczyć pewną starą kopalnię. Gu Zidi
wie, że ma zbyt mało ludzi i broni, żeby podołać temu rozkazowi. Liu
jest jednak niewyrozumiały. Mówi mężczyźnie, że ma bronić kopalni do
ostatniej kropli krwi, chyba, że usłyszy dźwięk trąbki (sygnał do
odwrotu). Gu Zidi przyjmuje tę samobójczą misję. Ze swojego współwięźnia
czyni zaś nowego oficera politycznego, bo “i tak zostałby
rozstrzelany”.
Bitwa, która wybucha nazajutrz, od samego początku jest skazana na
klęskę. Maoiści nie mają szans jej wygrać, ale walczą długo i dzielnie,
zupełnie jak Spartanie pod wodzą Leonidasa. Zabici i ciężko ranni są
zanoszeni do starej kopalni. Żołnierze Gu Zidi uważają, że powinni się
poddać, ale ten odrzuca taką możliwość. Obiecał przecież pułkownikowi
Liu, że będzie bronił kopalni, dopóki nie usłyszy dźwięku trąbki.
Sytuacja jest tym bardziej skomplikowana, że Gu Zidi został ogłuszony.
Jego podwładni przekazują mu zaś sprzeczne komunikaty. Jedni twierdzą,
że rozległo się trąbienie, a drudzy temu zaprzeczają. Kapitan decyduje
się walczyć dalej. Bitwa się kończy, gdy przy życiu pozostaje już tylko
on. Oficer, chcąc przetrwać, przebiera się w mundur wroga. Niestety,
zostaje pojmany przez komunistów i umieszczony w szpitalu jenieckim. Tam
nikt nie potrafi uwierzyć w jego prawdziwą tożsamość. Od tej pory
mężczyzna musi się zmagać z systemem i samym sobą. Czy postąpił
słusznie, każąc swoim żołnierzom walczyć do ostatku sił? Czy faktycznie
nie było sygnału do odwrotu? Czy kiedykolwiek zdoła udowodnić, że jest
tym, za kogo się podaje? Dlaczego jego podwładni oficjalnie uchodzą za
zaginionych? Czyżby zostali pochowani w bezimiennych mogiłach? A może…
wciąż leżą w zasypanej kopalni?
Na pierwszy rzut oka, “Ostatnia bitwa” to obrzydliwa, komunistyczna
propaganda. W rzeczywistości, zawarta w niej wizja maoizmu wcale nie
jest świetlana (uwaga: musimy pamiętać, że we współczesnych Chinach
wciąż panuje silna cenzura!). Xiaogang Feng ukazał ten ustrój jako
nieprzyjazny człowiekowi, chwilami wręcz okrutny. Zasugerował, że piękne
idee, podobnie jak elementarna sprawiedliwość, zaginęły w bałaganie
rozbuchanej biurokracji. Cała produkcja wydaje się krzyczeć: “Socjalizm
TAK, wypaczenia NIE”. Reżyser przekonuje nas, że powinniśmy mieć
odrobinę zrozumienia dla prostych żołnierzy i młodszych oficerów. Często
były to bowiem osoby biedne, niewykształcone. Takie, które stanęły po
stronie komunistów, bo wierzyły, że ta ideologia odmieni ich dolę.
Zdecydowanie mniej pochlebnie zostali sportretowani ludzie wpływowi:
wyżsi dowódcy, urzędnicy, funkcjonariusze bezpieki. Są oni bezdusznymi
formalistami lub wręcz łajdakami, którzy wysługują się naiwnymi
idealistami. Ogólny klimat filmu kojarzy się z odwilżą gomułkowską i
próbami rozliczenia ze stalinizmem. “Assembly” to również uniwersalna
opowieść o męstwie i honorze w iście dalekowschodnim stylu. Wzruszający
jest motyw walki o prawdę i godny pochówek zmarłych (postawa Antygony).
Tytuł oryginalny: “Huózhe”
Tytuł międzynarodowy: “To Live”
Tytuł polski: “Żyć!”
Reżyseria: Yimou Zhang
Produkcja: Chiny, Hongkong (1994)
“Huózhe” (“To Live” - “Żyć!“) to dzieło pochodzące z zupełnie innego
porządku niż “Ji jie hao“. Produkcja, którą omówiłam wcześniej, była
patetycznym i widowiskowym filmem wojennym. Obfitowała w wybuchy,
strzały i inne sensacyjne wypadki. Jej akcja skupiała się na losach
żołnierza, który nawet po wojnie zajmował się przede wszystkim sprawami
wojskowymi. “To Live” - będące dziełem spokojnym, klimatycznym i
refleksyjnym - podchodzi do maoizmu od całkowicie innej strony.
Produkcja koncentruje się na losach grupy zwykłych ludzi. Nie bohaterów,
nie weteranów, nie aktywistów i nie dysydentów. Po prostu przeciętnych
Chińczyków, którzy pragną tylko jednego: żyć. Godnie, bezpiecznie i
normalnie. Reżyserem filmu jest Yimou Zhang, ten sam człowiek, który
nakręcił “Kwiaty wojny” (opisałam ów dramat w poprzednim artykule).
Trzeba jednak zaznaczyć, że “Huózhe” nie ma nic wspólnego z kinem
efekciarskim i komercyjnym. Jest filmem poważnym, ambitnym i dojrzałym,
pochyla się nad przeżyciami jednostek i ich permanentną osobową
ewolucją. Dzieło opowiada o wzlotach i upadkach jednego chińskiego rodu
na tle burzliwych wydarzeń XX wieku. Rodzina Xu nie interesuje się
polityką, ale polityka interesuje się nią. I nieustannie wpływa na jej
dzieje.
“To Live” zostało podzielone na cztery segmenty: “Lata czterdzieste”,
“Lata pięćdziesiąte”, “Lata sześćdziesiąte” i “Kilka lat później”. Każda
dekada jest osobnym rozdziałem historii Chin, a zarazem wydzieloną
epoką w życiu przedstawionej familii. W każdym dziesięcioleciu pojawia
się coś nowego. Ciągle coś przychodzi, ciągle coś odchodzi. Fortuna jest
zmienna, podobnie jak rzeczywistość społeczno-polityczna. Chciałoby się
wręcz powiedzieć: “Panta rhei” (“Wszystko płynie”). Wojna domowa,
transformacja ustrojowa, Wielki Skok, Rewolucja Kulturalna… To są
rzeczy, które rodzinie Xu po prostu się przydarzają, zupełnie jak
radości i smutki dnia codziennego. Los hartuje tych ludzi na wiele
sposobów: czasem wskutek ich własnych poczynań, czasem poprzez siły
natury, a czasem za pośrednictwem szalejącego wokół reżimu. Każde
szczęście i każde nieszczęście - niezależnie od tego, skąd pochodzi -
czyni bohaterów silniejszymi i mądrzejszymi. Postacie ciągle czegoś się
uczą, poznają siebie i świat, szlifują swoje charaktery. Osoby, będące
obiektami naszego zainteresowania, zmieniają się nawet wizualnie, tak
jak chińskie ulice i ubiory przechodniów. Rodzina Xu wielokrotnie ma
okazję się przekonać, że z każdego zdarzenia można wyciągnąć jakąś
lekcję. Potrzeba tylko odrobiny pokory.
Historia opowiedziana w filmie “Huózhe” rozpoczyna się jeszcze przed
powstaniem Chińskiej Republiki Ludowej. Lata czterdzieste, w Państwie
Środka trwa wojna domowa. Główni bohaterowie, Fugui i Jiazhen Xu, są
młodym, zamożnym, ziemiańskim małżeństwem. Mają córeczkę o imieniu
Fengxia i drugie dziecko w drodze na świat. Mieszkają w mieście, w
którym konsekwencje wojny nie są jeszcze odczuwalne. Tutaj czas
zatrzymał się w miejscu, wszystko wygląda jak w minionej epoce.
Niestety, Fugui jest uzależniony od gry w kości. Pewnej nocy przegrywa
cały swój majątek, a jego wielki dom przechodzi w ręce innego gracza.
Rodzina Xu staje się rodziną nędzarzy. Fugui zaczyna zarabiać na życie,
wystawiając tradycyjne chińskie przedstawienia kukiełkowe.
Niespodziewanie mężczyzna zostaje siłą wcielony do armii Kuomintangu.
Później trafia w szpony komunistów, ale wkupia się w ich łaski,
urządzając im teatr cieni. W nowym ustroju państwo Xu, mający status
ubogich robotników, otrzymują dużo wsparcia ze strony władz. Jako
konformiści, w pełni akceptują swoją sytuację. Tymczasem człowiek, który
niegdyś wygrał ich willę, zostaje uznany za kontrrewolucjonistę i
publicznie rozstrzelany. Fugui wie, że mógłby to być on sam. Ale życie
toczy się dalej i trzeba się do tego dostosować.
“To Live” wprowadza widza w specyficzny nastrój i zmusza go do głębokich
refleksji. Zachęca odbiorcę, żeby zastanowił się nad tajemnicą ludzkiej
egzystencji i prawami całego Wszechświata. Wszystko przecież przemija.
Bogactwo, młodość, zdrowie, życie… Przemijają także warunki
społeczno-polityczne. Nie ma potrzeby, żeby człowiek przeciwko temu
protestował. Zamiast tego, powinien cieszyć się tym, co ma, i iść przez
życie z podniesioną głową. Pod pewnymi względami, dzieło Yimou Zhanga
przypomina dalekowschodnią opowiastkę filozoficzną (Ach! I jeszcze ta
muzyka zen!). Jest ono jednak uniwersalne: mówi o sprawach, które byłyby
ważne również w innych czasach i zakątkach globu. Przesłanie filmu,
chociaż bazujące na światopoglądzie buddyjsko-konfucjańsko-taoistycznym,
nie odbiega zbytnio od chrześcijaństwa. Podkreśla wszak znaczenie
prostoty, godności i wdzięczności za wszystko, co się w życiu otrzymuje.
Jaka jest filmowa wizja maoizmu? Bardzo wyważona. Zhang pokazał zarówno
negatywne, jak i pozytywne aspekty tego systemu. Zwrócił uwagę na
okrucieństwo, niesprawiedliwość, poczucie zagrożenia, pułapki fanatyzmu.
Nie zapomniał jednak o tym, że niektórzy obywatele otrzymali pracę,
pomoc materialną i awans społeczny. A to też się liczy.
Dengizm i polpotyzm
Wypada wspomnieć, że maoizm to nie tylko ideologia Mao Zedonga
realizowana w Chińskiej Republice Ludowej w latach 1949-1978. Istnieją
różne odmiany maoizmu (czytaj: różne ideologie, które z niego
wyewoluowały). Dr Jarosław Tomasiewicz[8] zalicza do nich dengizm i
polpotyzm. Dengiści starają się pogodzić maoizm z tradycyjną chińską
filozofią konfucjańską. Głoszą, że władza nie powinna polegać na
przymusie, tylko na służbie (jak to wygląda w praktyce? Wszyscy dobrze
wiemy). Ideologia dengistowska, chociaż oparta na marksizmie, podkreśla
znaczenie patriotyzmu, niepodległości i suwerenności. Cytowany przez
Tomasiewicza Deng Xiaoping wyraźnie napisał: “Niech żaden obcy kraj nie
żywi nadziei, że Chiny staną się jego wasalem”. Dengizm ma być
oryginalną, chińską wersją socjalizmu. Ale socjalizmu niepełnego, gdyż
dopuszczającego elementy wolnorynkowe[9]. Kambodżański polpotyzm to
ideologia skrajnie odmienna od dengizmu. Zakłada przemoc, radykalizm,
gwałtowne zmiany. Reformy ekonomiczne, takie jak likwidacja pieniądza
czy zniesienie własności prywatnej, mają być wprowadzane natychmiast.
Polpotyści wypowiadają wojnę religii, tradycji i starej kulturze.
Nienawidzą miast. Równają w dół. No i postulują uniformizację jednostek.
Maoizm trzecioświatowy
Zupełnie nową (dopiero “raczkującą”) mutacją maoizmu jest tzw. maoizm
trzecioświatowy. Można o nim poczytać w artykule “Trzy światy z Trzecim
Światem” dostępnym w serwisie Lewica.pl[10]. Z zawartych tam informacji
wynika, że najbardziej znanymi organizacjami maoistów trzecioświatowych
są Maoist Internationalist Movement i Leading Light Communist
Organization. Omawiana ideologia dotarła także do Polski, co zaowocowało
powstaniem kanapowego stowarzyszenia: Organizacji Czerwonej Gwardii im.
Kazimierza Mijala. Maoizm trzecioświatowy zakłada, że komuniści powinni
się skupić na państwach najuboższych, ponieważ w państwach rozwiniętych
klasa robotnicza zanikła. Jej miejsce zajęła konsumpcjonistyczna
“arystokracja pracy”. I ta właśnie “arystokracja” wyzyskuje
proletariuszy harujących w krajach Trzeciego Świata. Organizacja
Czerwonej Gwardii (dawniej Rewolucyjna Lewica Komunistyczna) nawiązała
kiedyś współpracę z nacjonalistycznym ugrupowaniem Falanga. O tym, że
taka współpraca faktycznie miała miejsce, donoszą również portale
prawicowe: Legitymizm.org i Konserwatyzm.pl[11]. Kooperacja komunistów z
narodowcami wydaje się czymś zdumiewającym. Ale… chwileczkę! Przecież
to już było! Przed chińską wojną domową!
Mao Zedong Superstar
Zerknijmy teraz do książki “How language, ritual and sacraments work.
According to John Austin, Jurgen Habermas and Louis-Marie Chauet”
Mervyna Duffy’ego[12]. W drugim rozdziale tej publikacji znajduje się
opis tzw. szkoły frankfurckiej, czyli grupy neomarksistowskich
filozofów, których poglądy przyczyniły się do rewolty studenckiej w 1968
roku. Jeden z “frankfurtczyków” nosił nazwisko Herbert Marcuse. Ale nie
to jest intrygujące, tylko to, że w tamtym okresie niesłychaną
popularnością cieszyło się hasło “Marx, Mao, Marcuse”. W jaki sposób
można je zinterpretować? Młodzi ludzie, żądający reform społecznych i
obyczajowych, w jawny sposób odwoływali się do maoizmu, a zwłaszcza do
rozgrywającej się równolegle Rewolucji Kulturalnej. Innymi słowy,
postrzegali siebie jako europejskich hunwejbinów. Czy nie wiedzieli, jak
krwawa była ta Rewolucja? Trudno powiedzieć. Jedno jest pewne: w latach
’60 i ’70 Mao był ikoną zachodniej popkultury. Nawet Andy Warhol
chętnie przedstawiał go na swoich obrazach (źródło: Deodato Arte). Od
tamtego czasu niewiele się zmieniło. Maja Narbutt, autorka tekstu “Mao
wyróżniony we Francji”[13], pisze, że w 2012 roku Francuzi postawili
chińskiemu dyktatorowi pomnik. Gdzie? W Montpellier, obok pomnika
Włodzimierza Lenina.
Zamiast zakończenia
Mao Zedong był najstraszniejszym tyranem w historii ludzkości. Świadczy o
tym fakt, że doprowadził do śmierci 65 milionów osób. Chciałabym mieć
pewność, że ludzie tacy, jak on, już nigdy się na Ziemi nie pojawią. Ale
nie uzyskałabym jej nawet wtedy, gdybym odnalazła ich zwłoki i przebiła
je drewnianymi kołkami. Zbrodniarze są żywi, dopóki żyją w sercach
swoich zwolenników[14]. A tych nie brakuje. I nigdy nie zabraknie.
Natalia Julia Nowak,
21-30 stycznia 2015 r.
PRZYPISY
[1] Chodzi o tekst zatytułowany “Nankin - chiński Wołyń. Filmowe wizje masakry”. Praca jest dostępna w Internecie.
[2] Ideologia maoistowska wyewoluowała z marksizmu-leninizmu. Bazowała
na pomysłach sowieckich, ale usiłowała dostosować je do warunków
chińskich. O ile w ZSRR podstawą rewolucji mieli być robotnicy, o tyle w
ChRL największe nadzieje pokładano w chłopach. Kolebką zmian
społeczno-politycznych postanowiono uczynić wieś. Właściwy rozkwit
maoizmu jako samodzielnej ideologii rozpoczął się około roku 1957. Od
koncepcji maoistowskich zaczęto odchodzić ponad 20 lat później: w 1978
roku (chociaż sam Mao Zedong zmarł w 1976). Jednym z najważniejszych
celów maoizmu było uczynienie Chińskiej Republiki Ludowej hegemonem
komunistycznego świata. Dążenie to doprowadziło do zerwania stosunków ze
Związkiem Radzieckim. Publikacją zawierającą główne postulaty maoizmu
była tzw. czerwona książeczka (“Cytaty z dzieł Przewodniczącego Mao”).
Podczas Rewolucji Kulturalnej pełniła ona funkcję podręcznika
czerwonogwardzistów, którego należało się uczyć na pamięć. Książeczka
składała się z fragmentów prac Mao Zedonga będącego wówczas obiektem
kultu. Informacje na temat maoizmu zaczerpnęłam z artykułów “Maoizm”,
“Czerwona książeczka” i “Mao Zedong”. Wszystkie trzy teksty można
znaleźć w wirtualnym wydaniu “Encyklopedii PWN”.
[3] Wydawnictwo Marabut, Gdańsk 1996.
[4] Fairbank pisze, że nacjonaliści bardzo źle potraktowali nankińskich
cudzoziemców. Ściśle mówiąc, zaatakowali ich, doprowadzając do śmierci
sześciu osób. To bardzo przykre, zwłaszcza, gdy się wie, że dziesięć lat
później to właśnie obcokrajowcy zajmowali się ratowaniem nankińczyków
przed japońskimi agresorami. John Rabe (któremu przypisuje się
uratowanie 200.000 ludzi) był Niemcem, a Minnie Vautrin (która ocaliła
9000 osób, głównie kobiet i dzieci) pochodziła ze Stanów Zjednoczonych.
Dokładniej omówiłam ten temat w artykule “Nankin - chiński Wołyń.
Filmowe wizje masakry”.
[5] Opracowanie jest częścią pracy zbiorowej “Czarna księga komunizmu.
Zbrodnie, terror, prześladowania”. Wydawnictwo Prószyński i S-ka,
Warszawa 1999.
[6] Czerwonogwardziści, inaczej hunwejbini, byli maoistowską organizacją
młodzieżową, która odegrała wielką, acz niechlubną rolę w czasie
Rewolucji Kulturalnej. Według Johna Kinga Fairbanka, aktywistami
Czerwonej Gwardii zostawali uczniowie i studenci w wieku 9-18 lat.
Chłopcy i dziewczęta, będący żywymi symbolami przyszłości, odznaczali
się niebywałą agresją, którą kierowali przeciwko ludziom dojrzałym
utożsamianym z przeszłością. “Czerwonogwardziści oddali się działaniom
niszczycielskim, które przerodziły się w brutalny terror. Wdzierali się
do domów ludzi lepiej sytuowanych, intelektualistów i wyższych
urzędników, niszczyli książki i rękopisy, poniżali, bili, a nawet
zabijali i przez cały czas twierdzili, że atakują ‘cztery rodzaje
staroci’ - stare idee, starą kulturę, stare zwyczaje i stare nawyki. (…)
Urzędników wyrzucano z biur, a na ich miejsca przychodzili młodzi
ludzie bez doświadczenia w pracy administracyjnej czy organizacyjnej;
przeglądano i często niszczono akta” - opisuje Fairbank. Można
powiedzieć, że działalność hunwejbinów była wyjątkowo zwyrodniałą formą
pajdokracji. Pajdokracja w znaczeniu pierwszym: “rządy ludzi bardzo
młodych i niedoświadczonych; też: grupa takich ludzi sprawująca rządy”
(źródło: elektroniczna edycja “Słownika języka polskiego PWN”).
[7] Weźmy pod uwagę kontekst kulturowy, w którym rozgrywa się cała
historia. Tak, to prawda, że maoiści gardzili chińską kulturą. Nie
zmienia to jednak faktu, że byli w niej zanurzeni po uszy. “Dla
Chińczyka najważniejsze jest tzw. ‘zachowanie twarzy‘. To zjawisko można
utożsamić z zachodnim pojęciem godności, honoru i reputacji. Szacunkiem
cieszy się osoba, która ‘zachowuje swoją twarz’ i dba, by mogli
zachować ją inni. ‘Utrata twarzy’ to dla Chińczyka tragedia. Dlatego tak
ważne jest dyplomatyczne prowadzenie rozmów. Bezpośrednia krytyka,
szczególnie dotycząca punktu widzenia danej osoby, może spowodować
‘utratę twarzy’ i przyczynić się do zerwania potencjalnej przyjaźni czy
kontaktów biznesowych” (źródło: “Chiny. Co musisz wiedzieć, zanim
wyjedziesz?”, Chinese for Europeans, Education and Culture DG, Lifelong
Learning Programme. Witryna internetowa: Chinese4.eu/pl).
[8] Autor artykułu “Maoizm, polpotyzm, dengizm: trzy formy azjatyckiego
marksizmu” opublikowanego na stronie Centrum Studiów Polska-Azja
(Polska-Azja.pl).
[9] Dengizm, oficjalna ideologia współczesnych Chin, sprawdza się bardzo
dobrze, przynajmniej w sferze ekonomicznej. Polityka gospodarcza ChRL,
wraz z jej źródłami, założeniami i osiągnięciami, została
scharakteryzowana w książce “Zrozumieć Chiny” Marka Leonarda
(wydawnictwo Nadir-Media Lazar, Warszawa 2010). Autor twierdzi, że
odwieczną cechą chińskich władz jest skłonność do stawiania sobie
pojedynczych, ale ambitnych i dalekosiężnych celów. W latach ‘80 XX
wieku Komunistyczna Partia Chin obrała sobie za cel wzrost gospodarczy.
Od początku była zdeterminowana, żeby go osiągnąć. Chcąc zrealizować to,
co sobie postanowiła, zaczęła obsadzać wysokie stanowiska państwowe
ekspertami do spraw ekonomii. Chińska Republika Ludowa przekształciła
się w coś, co Mark Leonard określa mianem “dyktatury ekonomistów”. I
wyszło jej to na dobre. “Przez 30 lat wzrost gospodarczy wynosił średnio
9 procent, co sprawiło, że w 2007 roku Chiny stały się trzecią co do
wielkości gospodarką świata. 300 milionów ludzi wydobyło się ze skrajnej
nędzy, a 200 milionów opuściło gospodarstwa rolne, by zatrudnić się w
przemyśle; 100 milionów awansowało do tak zwanej klasy średniej, a pół
miliona zostało milionerami” - podaje Leonard. Chińczycy mają powód do
dumy.
[10] Tekst znajduje się na blogu Dawida Jakubowskiego, ale nosi nagłówek
“Michał: Trzy światy z Trzecim Światem”. W krótkim, wprowadzającym
komentarzu Jakubowskiego widnieją zaś słowa: “Dlatego pozwalam sobie na
publikację tekstu mojego znajomego Michała Domańskiego z Władzy Rad,
który demaskuje trzecioświatowizm”.
[11] Do newsa “Tzw. ‘Falanga’ przyznaje się, że jest ‘lewicą prawicy’”
(A. Me., Konserwatyzm.pl) dołączono zdjęcie, które przedstawia grupę
falangistów stojących przed grobem Bolesława Bieruta. Młodzi mężczyźni
wykonują gest przywodzący na myśl rzymski salut (saluto bieruto?). W
wyciągniętych dłoniach trzymają czerwone książeczki, zapewne “Cytaty z
dzieł Przewodniczącego Mao”. Jeden z młodzieńców, zamiast książeczki,
dzierży w ręce czerwoną flagę. Co to ma być? Narodowy maoizm? A może
narodowy stalinizm? Warto przypomnieć, że pod rządami Bolesława Bieruta
zamordowano wielu polskich bohaterów narodowych, takich jak Witold
Pilecki, Zygmunt Szendzielarz “Łupaszka” czy Danuta Siedzikówna “Inka”.
Falangistom “gratuluję” cynizmu, bo nie wierzę w ich ignorancję.
[12] Wydawnictwo Papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego, Rzym 2005 (Editrice Pontificia Universita Gregoriana, Roma 2005).
[13] Artykuł jest dostępny w wirtualnym wydaniu “Rzeczpospolitej”.
[14] Niepokojąca ciekawostka: jeśli wierzyć anglojęzycznej Wikipedii, na
czele Komisji Europejskiej, głównej instytucji UE, przez dziesięć lat
stał były maoista. Jose Manuel Barroso, bo o nim mowa, należał w
młodości do Portugalskiej Robotniczej Partii Komunistycznej (Portuguese
Workers’ Communist Party, Partido Comunista dos Trabalhadores
Portugueses). Wspomniane ugrupowanie jawnie odwołuje się do maoizmu
tudzież marksizmu-leninizmu. Ilu polityków pokroju Barroso rządzi
jeszcze Unią Europejską, a co za tym idzie - Rzeczpospolitą Polską? Jak
wielu z nich całkowicie porzuciło swoje poglądy? Ilu nadal, w głębi
duszy, fascynuje się Mao Zedongiem?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz