Tytuł: “Powstanie listopadowe 1830-1831”
Reżyseria: Lucyna Smolińska
Instytucja sprawcza: Telewizyjna Wytwórnia Filmowa “Poltel”
Rok realizacji: 1980
Rok premiery: 1980
Gatunek: fabularyzowany film dokumentalny
Duch patriotyzmu
Fabularno-dokumentalna produkcja telewizyjna trwająca prawie sto minut.
Fascynująca podróż do czasów powstania listopadowego, zrealizowana z
dużym rozmachem i z wykorzystaniem najrozmaitszych środków wyrazu.
Dzieło, w którym przeszłość przeplata się z teraźniejszością, porywy
serca konkurują z wezwaniami rozumu, a rzeczywistość nie tylko nie jest
prosta, ale wręcz ulega nieustannej komplikacji. W tym filmie, a
przynajmniej w jego warstwie fabularnej, nic nie jest stabilne ani
oczywiste. Chociaż powietrze, którym oddychają postacie, wypełnione jest
duchem patriotyzmu, do samego końca nie wiadomo, kto w tej historii ma
słuszność, kto działa na korzyść Ojczyzny, a kto grzeszy szaleństwem,
nieudolnością lub złą wolą. Każdy z bohaterów ma swoje racje. Każdy
próbuje - zgodnie z własnym sumieniem i na miarę swoich możliwości -
realizować idee patriotyzmu i honoru. Oczywiście, poszczególne postacie
mają różne charaktery, światopoglądy, zdolności i doświadczenia życiowe.
To zaś powoduje, że w ich gronie brakuje jednomyślności. Przysłowie
mówi: “Gdzie dwóch Polaków, tam trzy zdania”. Niestety, w tym przypadku
prowadzi to do zguby.
Stu sześćdziesięciu desperatów
To, że działania bohaterów, a zwłaszcza autorów powstania, zakończą się
klęską, zwiastują wszelkie znaki na niebie i ziemi. Od początku wszystko
wskazuje na to, że rewolucja się nie powiedzie. Podchorążowie działają
na dziko, gdyż nie zdołali wyłonić insurekcyjnego rządu. Data
rozpoczęcia rebelii zmienia się wielokrotnie i w ostatniej chwili.
Podpalenie browaru (sygnał do ataku) zostaje spartaczone i niezauważone
przez mieszkańców Warszawy. Twórcy powstania są młodzi, niedoświadczeni,
słabo uzbrojeni i przede wszystkim nieliczni. Tych romantycznych
bojowników, owładniętych miłością do Ojczyzny, ale krótkowzrocznych i
pozbawionych talentu organizatorskiego, jest tylko stu sześćdziesięciu.
Ich jedynymi sojusznikami są młodzi intelektualiści (nie wiemy zbyt
wiele na ich temat, ale można przypuszczać, że są to nadwrażliwi
humaniści wychowani na “Cierpieniach młodego Wertera” Johanna Wolfganga
von Goethego). Przerażająca jest sekwencja, w której rewolucjoniści
maszerują ulicami stolicy, wzywając Polaków do walki i nie spotykając
się z żadną reakcją. Śpiący warszawiacy nie słyszą nawoływań, a ci,
którzy się przebudzili, zamykają okna, żeby się odizolować od hałasu.
Rozsądek - akt zdrady?
Podchorążowie, przemierzając uśpione miasto, mijają na swojej drodze
kilku wysoko postawionych wojskowych. Błagają ich, żeby przyłączyli się
do powstania. A właściwie: żeby stanęli na ich czele i poprowadzili ich
dalej. Starsi, racjonalniejsi, bardziej doświadczeni żołnierze nie
wykazują zainteresowania udziałem w rebelii. Czyżby nie byli polskimi
patriotami? To trudne pytanie. Na pewno są to ludzie, którzy wiedzą, że w
obecnych warunkach powstanie może tylko pogorszyć (i tak już tragiczną)
sytuację Polski. Dla powstańców każdy głos sprzeciwu jest aktem zdrady
wołającym o krwawą pomstę. Negatywne wypowiedzi dotyczące powstania nie
jawią im się jako głosy rozsądku, tylko jako cynizm i antypatriotyzm,
który musi zostać ukarany śmiercią. Powstańcy zabijają dowódców
odmawiających udziału w insurekcji. Także tego, który nazywa ich
mordercami (bo przecież podchorążowie strzelają do własnych, niewinnych
rodaków). Buntownicy spotykają się z pozytywnym odzewem dopiero przy
ulicy Długiej, gdzie duże grono warszawiaków popiera rebelię i jest
gotowe w niej uczestniczyć. Rewolucja rozpętuje się na dobre, jednak zła
passa wcale nie mija.
Nie budzić śpiącego smoka!
W dalszej części filmu mamy wiele scen ukazujących polityków. Sporo
uwagi poświęca się Radzie Administracyjnej: instytucji sprawującej
władzę wykonawczą w Królestwie Polskim (później organ ten przekształca
się w Rząd Tymczasowy, a jeszcze później w Radę Najwyższą Narodową). Na
jej czele stoi sędziwy, powszechnie szanowany i piekielnie inteligentny
książę Adam Jerzy Czartoryski, przedstawiciel opcji konserwatywnej.
Rada, chociaż marząca o niepodległości, odnosi się do powstania
niechętnie, gdyż uznaje je za skazane na porażkę. Politykom, wchodzącym w
skład Rady, zależy na zachowaniu status quo. Wiedzą oni, że w tym
momencie dziejowym nie może być lepiej, ale może być znacznie gorzej.
Gniew cara grozi bowiem represjami i utratą tej namiastki wolności, jaką
jest Królestwo Polskie w obecnym kształcie. Czartoryski i jego ludzie
starają się działać w taki sposób, żeby doprowadzić do sytuacji rodem z
powiedzenia “i wilk syty, i owca cała”. Z jednej strony, umiarkowanie
wspierają powstańców (skoro Polacy zdecydowali się walczyć, nie można
ich zostawić na pastwę losu). Z drugiej - kombinują, co zrobić, żeby nie
zbudzić śpiącego smoka, jakim jest car.
Wojna polsko-rosyjska
Zupełnie inną postawę prezentują członkowie Sejmu. W polskim parlamencie
zasiada wielu ludzi porywczych, kłótliwych, upartych i przekornych,
którym idea powstania bardzo się podoba i którzy chcą je uznać za
ogólnonarodowe. Tak też się dzieje, a rząd (tzn. Rada Administracyjna)
musi się do tego dostosować. Jakiś czas później Sejm doprowadza do
detronizacji Mikołaja I. Ogłasza, że car nie jest już królem Polski.
Dotknięty do żywego imperator decyduje się użyć siły do stłumienia
powstania listopadowego. Wybucha wojna polsko-rosyjska, która przyniesie
rewolucjonistom wiele zwycięstw, a która ostatecznie zakończy się
tryumfem Mikołaja I. Z filmu Lucyny Smolińskiej dowiadujemy się, że w
czasie omawianego powstania Polacy co najmniej dwukrotnie prosili o
pomoc Francuzów. Jednym z argumentów, przytaczanych przez naszych
rodaków, było to, że rebelia wybuchła m.in. dlatego, iż car planował
wykorzystać polskie wojska do zdławienia rewolucji we Francji. Niestety,
Francuzi odmawiają udzielenia Polakom pomocy. Ograniczają się jedynie
do ciepłych słów. Paryżowi nie zależy bowiem na Polsce, tylko na
poprawnych relacjach z Imperium Rosyjskim.
Chłopicki i Skrzynecki
W “Powstaniu listopadowym 1830-1831” ciekawie zostaje przedstawiony
generał Józef Chłopicki. Widz przekonuje się, że Chłopicki był
człowiekiem bardzo niezdecydowanym, zmiennym jak chorągiewka i
działającym bez motywacji. Gdy słyszymy o nim po raz pierwszy,
dowiadujemy się, że jest niesamowicie potrzebny, ale przepadł jak kamień
w wodę. Potem zostajemy poinformowani, że Chłopicki nie za bardzo chce
przyjąć oferowane mu stanowisko naczelnego wodza powstania. Robi to
jakby dla św. Spokoju. Później jednak ogłasza się dyktatorem i domaga
się od rządu nieograniczonej władzy. Jeszcze później podaje się do
dymisji, ale po dwóch dniach powraca na swój urząd. Wyjątkowo chwiejny
człowiek. Co się tyczy generała Jana Skrzyneckiego, poznajemy go jako
kogoś, kto sprawia wrażenie zdolnego organizatora i wybitnego stratega.
Kogoś, kogo insurekcja pilnie potrzebuje. Stanowczy, zdecydowany, pewny
siebie… Pod koniec filmu jest już mężczyzną zasmuconym, upokorzonym i
przytłoczonym licznymi klęskami. Jego optymizm, początkowo silny i
niewzruszony, ostatecznie przemija i zostaje zastąpiony przez świadomość
nadchodzącego upadku.
Historyzm maski?
Jeśli chodzi o głównego bohatera filmu, jest nim Maurycy Mochnacki,
uczestnik i kronikarz powstania, teoretyk polskiego romantyzmu. To
właśnie jego widzimy w pierwszej i ostatniej scenie. To on przemawia do
widzów, tłumacząc im, czym jest Ojczyzna i dlaczego warto za nią
walczyć. To on wyjaśnia odbiorcom, na czym polega wielkość naszego
Narodu. Obok recytacji Mochnackiego - przejmującej, emocjonalnej, pełnej
żaru i idealizmu - po prostu nie da się przejść obojętnie. I nie ma tu
znaczenia to, czy oceniamy powstanie listopadowe jako konieczne, czy
niepotrzebne. Swoją drogą, gdy się słucha końcowej wypowiedzi
Mochnackiego, w której padają sformułowania “w obecnym położeniu”,
“obłędnego systemu politycznego”, “ostatni ten akt Narodu Polskiego“ i
“nagłe porwanie się ze snu“, odnosi się wrażenie, że filmowcy
zastosowali historyzm maski. Czy bohater na pewno rozprawia o XIX wieku?
A może jego słowa nawiązują do roku 1980? Pamiętajmy, że produkcja
powstała w czasach pierwszej “Solidarności”. Kronikarz patrzy w obiektyw
w taki sposób, jakby spoglądał widzom prosto w oczy. Jestem pewna, że
mamy tutaj do czynienia z jakimś drugim dnem. Z ukrytym przesłaniem.
Bogactwo środków wyrazu
Jak już wspomniałam, w filmie Lucyny Smolińskiej wykorzystano wiele
różnorakich środków wyrazu. Połowę dzieła stanowią, oczywiście,
rekonstrukcje historyczne. Pozostała część produkcji to popularnonaukowa
prezentacja faktów i próba ich wyjaśnienia. Mamy w filmie
niewidzialnego narratora, który opowiada o wydarzeniach lat 1830-1831.
Mamy narratora-reportera, który stoi z mikrofonem przed obiektywem
kamery, a za jego plecami rozgrywają się spektakularne wydarzenia. Mamy
liczne pieśni z czasów powstania listopadowego. Mamy dokumenty,
pamiątki, rysunki i obrazy. Mamy papierową mapę, na której narrator
pokazuje konkretne ulice i place Warszawy. Mamy animacje ze strzałkami
pokazującymi ruchy wojsk polskich i rosyjskich. Mamy eksperta, docenta
doktora, który przedstawia fakty i dokonuje ich interpretacji. Warto
zauważyć, że cały film “Powstanie listopadowe…” był kręcony w wielu
miejscach. Niektóre sceny zrealizowano dokładnie tam, gdzie działy się
omawiane wypadki. Przykładowo, mamy w dziele scenę, w której
przedstawiciele Rady Administracyjnej siedzą przy jednym stole. Później
widzimy narratora-reportera obok tego samego, nieużywanego już stołu.
Fenomenalna produkcja!
Czytelnicy niniejszej recenzji zapewne spostrzegli, że film Lucyny
Smolińskiej bardzo mi się podobał. Przypadła mi do gustu forma i treść
produkcji. “Powstanie listopadowe 1830-1831” jest świetnie zrealizowane:
dotyczy to zarówno części fabularnej, jak i dokumentalnej. Fragmenty
rekonstruujące historię są porywające, perfekcyjnie zagrane, pełne
dramatyzmu i zwrotów akcji. Fragmenty popularnonaukowe (szczególnie te, w
których widzimy narratora-reportera) nie nudzą i nie usypiają. Wielką
zaletą produkcji, którą wypada tutaj przywołać, jest rzetelność i
wielowymiarowość. Osoby, które twierdzą, że tego typu filmy ukazują
czarno-białą wizję świata, na pewno będą pozytywnie zaskoczone. Dzieło
Lucyny Smolińskiej przedstawia argumenty obu stron sporu (tzn.
zwolenników i przeciwników powstania). Mądre, szlachetne, godne respektu
postacie występują zarówno w obozie rewolucjonistów, jak i
konserwatystów. Smolińska nie rozstrzyga, która opcja ma słuszność.
Pozostawia tę decyzję widzom. Ale czy powstanie listopadowe da się
jednoznacznie ocenić? Ja sądzę, że nie. Wierzę jednak, że zrozpaczonym
podchorążym należy się podziw i szacunek.
Podobnie jak powstańcom styczniowym i warszawskim…
Natalia Julia Nowak,
5-6 lipca 2014 roku
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz