środa, 3 października 2012

Daremne męczeństwo? Rozważania o "Lawie" Tadeusza Konwickiego

Artykuł napisany ze względu na zbliżającą się
trzecią rocznicę ratyfikacji Traktatu Lizbońskiego
(10 października 2009 - 10 października 2012).
Połączenie eseju z recenzją filmu fabularnego
"Lawa. Opowieść o 'Dziadach' Adama Mickiewicza".
Natalia Julia Nowak



Iskra rzucona na serce

Film “Lawa” Tadeusza Konwickiego, będący swobodną adaptacją “Dziadów” Adama Mickiewicza, to prawdziwa iskra, która - rzucona na patriotyczne serce - roznieca ożywczy ogień i przywraca czucie skamieniałemu duchowi. Fabuły dzieła streszczać nie trzeba, albowiem “Dziady” są cyklem doskonale znanym i dokładnie omawianym w polskich szkołach. W niniejszym tekście skupię się więc na swoich subiektywnych wrażeniach, tym bardziej, że to emocje są w tej produkcji najważniejsze (a aktorzy, biegli w swoim fachu, potrafią przedstawiać uczucia w sposób wiarygodny i przekonujący). Postaram się pokazać, jak bardzo przemówił do mnie film, w którym abstrakcyjne byty z książek stają się postaciami z krwi i kości. Później podzielę się z Czytelnikami moimi przemyśleniami wysnutymi pod wpływem obejrzanej ekranizacji “Dziadów”.


Tertium non datur

“Lawa” - podobnie jak same “Dziady” i większość utworów romantycznych - nie jest do rozumienia, tylko do czucia i przeżywania w głębi duszy. Jeśli między człowiekiem a dziełem może powstać taka więź, jak między dwiema istotami ludzkimi, to w tym przypadku będzie ona niezbędna do pełnego odbioru przesłania. Mówiąc prostym językiem: albo się odczuje ten przekaz jako coś zbieżnego z własnym sposobem myślenia, albo będzie się patrzeć na film jak wół na malowane wrota. Tertium non datur - trzeciego wyjścia nie ma. “Lawa” jest cudowna, oryginalna i inspirująca. Ekipa filmowa wykonała swoje zadanie po mistrzowsku, co ma tym większe znaczenie, że doniosłą treść można łatwo zbezcześcić niedoskonałością formy. Słowo stało się ciałem, urok romantycznego dzieła wyszedł na światło dzienne, wyobrażenie poety przekształciło się w coś wyraźnego i namacalnego.


Płacz i zgrzytanie zębów

Podczas seansu “Lawy” doświadczałam wielu zróżnicowanych uczuć. Zdarzało się nawet, że miałam łzy w oczach. Chciało mi się płakać, kiedy oglądałam scenę, w której Jan Sobolewski opowiada o patriotach skazanych na Sybir: umęczonych, pohańbionych, a przy tym dumnych i pełnych wewnętrznej siły. Złościłam się, słuchając przedstawicieli salonu warszawskiego, wyrażających swój pogardliwy stosunek do Polski i Polaków. Nie mówmy jednak o emocjach negatywnych. Skoncentrujmy się na tym, co piękne i pozytywne. W “Lawie” urzekło mnie wiele szczegółów i niekonwencjonalnych rozwiązań zastosowanych przez reżysera. Chociażby to, że w rolę Gustawa-Konrada, będącego postacią szalenie skomplikowaną, wcielają się dwaj aktorzy. Artur Żmijewski odtwarza jasną, ludzką, ziemską stronę bohatera, a Gustaw Holoubek - ciemną, demoniczną, pozagrobową.


Niepospolitość - pierwsza klasa!

Aktor pierwszy gra Gustawa-kochanka i Konrada-więźnia. Aktor drugi gra Gustawa-upiora i Konrada-bluźniercę. W niektórych scenach, na przykład w wizji kibitek pędzących na Północ, Żmijewski i Holoubek występują na przemian. Ale to jeszcze nie koniec nowatorskich pomysłów i artystycznych prowokacji. W filmie “Lawa” Belzebub okazuje się staropolskim magnatem, Guślarz - kobietą używającą męskiego rodzaju gramatycznego, a Anioł Stróż - niewiastą z częściowo odsłoniętą piersią, lecz bez skrzydeł na barkach. Gustaw-kochanek, ukazywany w retrospekcji, bardziej interesuje się niewinną, delikatną, odzianą na biało Marylą niż trzema nagimi, pluskającymi się w wodzie pannami. Obrzęd Dziadów odbywa się na świeżym powietrzu, kruki krzyczą donośnymi, męskimi głosami, a duch Dziewczyny trzyma w rękach bukiet uschniętych kwiatów. Ciekawe, niezwykłe i skłaniające do refleksji. Wyjątkowość spojrzenia na dramaty Wieszcza robi ogromne wrażenie.


Przeszłość, teraźniejszość, przyszłość

Najważniejszą innowacją, wykorzystaną przez Konwickiego w “Lawie”, jest zestawienie dziewiętnastowiecznej fabuły z obrazami współczesnego społeczeństwa i fragmentami autentycznych nagrań związanych z historią XX wieku (druga wojna światowa, PRL). Twórca filmu akcentuje w ten sposób dwie rzeczy: uniwersalizm Mickiewiczowskiej filozofii oraz analogię między walką z zaborcami a walką z ustrojem komunistycznym. Jest to zrozumiałe w kontekście faktu, że “Dziady” miały olbrzymie znaczenie dla opozycji demokratycznej, zwłaszcza w burzliwym roku 1968. Nie zapominajmy również o tym, że “Lawa” powstała w roku 1989, kiedy to system autorytarny był świeżym trupem, a obywatele spoglądali w przyszłość z nadzieją i ufnością. Bardzo to piękne, ale… czy historia opowiedziana w “Dziadach” wkrótce się nie powtórzy? Czy już niedługo nie stanie się ona naszym “tu i teraz”? Czy demony przeszłości nie powrócą, aby dręczyć nas tak, jak przed dwoma wiekami?


Likwidacja i depolonizacja

Przecież niepodległość Polski jest coraz mocniej ograniczana przez rozmaite instytucje ponadnarodowe. Politycy nie próbują już ukrywać, że ich celem jest stworzenie Imperium Europejskiego leżącego na gruzach niegdysiejszych państw narodowych. Skąd wiadomo, że lada dzień Polska nie zniknie z mapy Europy, a Naród Polski nie będzie brutalnie wynaradawiany? Pan Janusz Palikot, człowiek posiadający władzę i pieniądze, powiedział niedawno “Jestem za likwidacją wszystkich państw europejskich po to, żeby powstało jedno państwo europejskie, a nie oddzielne byty jak Niemcy, Francja, Polska” (źródło: Onet.pl). Kilka miesięcy wcześniej stwierdził “Przyszedł czas, by powiedzieć Polakom, że muszą się wyrzec swojej polskości” (źródło: Wprost.pl). Co by było, gdyby jego wizja wypełniła się w stu procentach? Przypuszczam, że niektórzy z nas doświadczyliby uczucia deja-vu.


Ocalić własne “ja”

Dwieście lat temu prześladowano, katowano i zabijano ludzi tylko dlatego, że chcieli zachować swoją tożsamość narodową. Jedyną winą ówczesnych męczenników było to, że pragnęli nazywać się Polakami, mówić w ojczystym języku, posiadać własny kraj oraz samodzielnie decydować o swoim losie. Ponosili dotkliwe kary za to, że dążyli do bycia sobą, czyli przedstawicielami Narodu Polskiego. Nieustannie dowiadywali się, że nie mogą być Polakami, że muszą przeistoczyć się w Rosjan/Niemców, że dziedzictwo ich przodków i sama Rzeczpospolita nie mają racji bytu. A oni chcieli po prostu istnieć i mieć “własny kąt“ w Europie. Czy to zbrodnia? Co w tym złego, że ktoś pragnie ocalić własne “ja”? Co w tym złego, że ktoś marzy o wolności, godności i właściwym traktowaniu? Co w tym złego, że ktoś chce, aby jego wspólnota narodowa miała własne państwo?


Daremne męczeństwo

Martwi mnie, że we współczesnych czasach prawie nikt nie docenia odważnych, upartych, nonkonformistycznych ludzi, którzy walczyli o nasze prawo do bycia Polakami. Czasem myślę, że krew i łzy dawnych działaczy narodowowyzwoleńczych poszły na marne. Oni byli bici, więzieni, zastraszani, pozbawiani życia, ale wierzyli, że przyszłe pokolenia docenią ich trud i poświęcenie. Dzisiejsi Polacy korzystają z przywilejów, które wywalczyli dla nich tamci bohaterowie. Mówią po polsku i nie muszą się obawiać szykan za eksponowanie symboli narodowych. Mimo to, pogarda dla Polski, polskości i suwerenności jest czymś powszechnym. Mało kto przejmuje się zacytowanymi wcześniej deklaracjami pana Palikota. Swoją drogą, dobrze, że ten jegomość jest posłem, a nie senatorem, bo miałabym makabryczne skojarzenia. Szczęście w nieszczęściu, podarunek na otarcie łez.


Wiem, co czuł Gustaw-Konrad!

Często odnoszę wrażenie, że otaczają mnie reprezentanci salonu warszawskiego: osoby zapatrzone w Europę Zachodnią, gardzące patriotyzmem, wyśmiewające ojczystą kulturę, skoncentrowane na pustej rozrywce, skłonne do współpracy z siłami ograniczającymi niezależność Rzeczypospolitej Polskiej. Mam wiele wspólnego z Gustawem-Konradem, albowiem cierpię, patrząc na powolne konanie mojej Ojczyzny. Przeżywam politykę jak coś osobistego, złoszczę się na dygnitarzy odpowiedzialnych za obecny stan rzeczy, nienawidzę własnej bezsilności oraz snuję niemożliwe do realizacji plany. Kocham Polskę ślepo, zawzięcie i bezgranicznie, wręcz fanatycznie. Gdybym mogła, podarowałabym jej wolność, potęgę, dobrobyt i nowoczesny ład. Problem w tym, że jestem zupełnie bezradna. Mogę tylko tworzyć pełne wściekłości utwory… jak mój ulubieniec, Gustaw-Konrad.


Czy to na pewno lawa?

“Lawa” Tadeusza Konwickiego wzbudziła we mnie zachwyt, ale także smutek, ponieważ przypomniała mi, że “wolność nie jest dana raz na zawsze”. A Unia Europejska już teraz jest federacją, jednak nie do końca oficjalnie (potwierdza to Minister Spraw Zagranicznych, Radosław Sikorski). Brukselscy politycy, mówiąc o Stanach Zjednoczonych Europy, mają na myśli formalne, jawne i uroczyste ogłoszenie UE państwem federacyjnym. Unia nabrała cech federacji na mocy Traktatu Lizbońskiego, który został uchwalony 13 grudnia 2007 roku, a wszedł w życie 1 grudnia 2009. W Polsce ratyfikacja TL miała miejsce 10 października 2009 r. Zważywszy na to, że tylko garstka Polaków była wówczas zbulwersowana, stwierdzam, iż słynne słowa “nasz Naród jest jak lawa” uległy dezaktualizacji. Dzisiejsi Polacy nie mają tak gorących serc jak ci z pierwszej połowy XIX wieku. Zaiste, Adam Mickiewicz w grobie się przewraca! A Gustaw-Konrad ponownie wyzywa Boga na pojedynek!


Natalia Julia Nowak,
1-3 października 2012 r.


Brak komentarzy: