Artykuł napisany ze względu na zbliżającą się
trzecią rocznicę ratyfikacji
Traktatu Lizbońskiego
(10 października 2009 - 10 października
2012).
Połączenie eseju z recenzją filmu fabularnego
"Lawa. Opowieść o
'Dziadach' Adama Mickiewicza".
Natalia Julia
Nowak
Iskra rzucona na serce
Film “Lawa”
Tadeusza Konwickiego, będący swobodną adaptacją “Dziadów” Adama Mickiewicza, to
prawdziwa iskra, która - rzucona na patriotyczne serce - roznieca ożywczy ogień
i przywraca czucie skamieniałemu duchowi. Fabuły dzieła streszczać nie trzeba,
albowiem “Dziady” są cyklem doskonale znanym i dokładnie omawianym w polskich
szkołach. W niniejszym tekście skupię się więc na swoich subiektywnych
wrażeniach, tym bardziej, że to emocje są w tej produkcji najważniejsze (a
aktorzy, biegli w swoim fachu, potrafią przedstawiać uczucia w sposób wiarygodny
i przekonujący). Postaram się pokazać, jak bardzo przemówił do mnie film, w
którym abstrakcyjne byty z książek stają się postaciami z krwi i kości. Później
podzielę się z Czytelnikami moimi przemyśleniami wysnutymi pod wpływem
obejrzanej ekranizacji “Dziadów”.
Tertium non
datur
“Lawa” - podobnie jak same “Dziady” i większość utworów
romantycznych - nie jest do rozumienia, tylko do czucia i przeżywania w głębi
duszy. Jeśli między człowiekiem a dziełem może powstać taka więź, jak między
dwiema istotami ludzkimi, to w tym przypadku będzie ona niezbędna do pełnego
odbioru przesłania. Mówiąc prostym językiem: albo się odczuje ten przekaz jako
coś zbieżnego z własnym sposobem myślenia, albo będzie się patrzeć na film jak
wół na malowane wrota. Tertium non datur - trzeciego wyjścia nie ma. “Lawa” jest
cudowna, oryginalna i inspirująca. Ekipa filmowa wykonała swoje zadanie po
mistrzowsku, co ma tym większe znaczenie, że doniosłą treść można łatwo
zbezcześcić niedoskonałością formy. Słowo stało się ciałem, urok romantycznego
dzieła wyszedł na światło dzienne, wyobrażenie poety przekształciło się w coś
wyraźnego i namacalnego.
Płacz i zgrzytanie zębów
Podczas seansu “Lawy” doświadczałam wielu zróżnicowanych uczuć. Zdarzało
się nawet, że miałam łzy w oczach. Chciało mi się płakać, kiedy oglądałam scenę,
w której Jan Sobolewski opowiada o patriotach skazanych na Sybir: umęczonych,
pohańbionych, a przy tym dumnych i pełnych wewnętrznej siły. Złościłam się,
słuchając przedstawicieli salonu warszawskiego, wyrażających swój pogardliwy
stosunek do Polski i Polaków. Nie mówmy jednak o emocjach negatywnych.
Skoncentrujmy się na tym, co piękne i pozytywne. W “Lawie” urzekło mnie wiele
szczegółów i niekonwencjonalnych rozwiązań zastosowanych przez reżysera.
Chociażby to, że w rolę Gustawa-Konrada, będącego postacią szalenie
skomplikowaną, wcielają się dwaj aktorzy. Artur Żmijewski odtwarza jasną,
ludzką, ziemską stronę bohatera, a Gustaw Holoubek - ciemną, demoniczną,
pozagrobową.
Niepospolitość - pierwsza klasa!
Aktor
pierwszy gra Gustawa-kochanka i Konrada-więźnia. Aktor drugi gra Gustawa-upiora
i Konrada-bluźniercę. W niektórych scenach, na przykład w wizji kibitek
pędzących na Północ, Żmijewski i Holoubek występują na przemian. Ale to jeszcze
nie koniec nowatorskich pomysłów i artystycznych prowokacji. W filmie “Lawa”
Belzebub okazuje się staropolskim magnatem, Guślarz - kobietą używającą męskiego
rodzaju gramatycznego, a Anioł Stróż - niewiastą z częściowo odsłoniętą piersią,
lecz bez skrzydeł na barkach. Gustaw-kochanek, ukazywany w retrospekcji,
bardziej interesuje się niewinną, delikatną, odzianą na biało Marylą niż trzema
nagimi, pluskającymi się w wodzie pannami. Obrzęd Dziadów odbywa się na świeżym
powietrzu, kruki krzyczą donośnymi, męskimi głosami, a duch Dziewczyny trzyma w
rękach bukiet uschniętych kwiatów. Ciekawe, niezwykłe i skłaniające do
refleksji. Wyjątkowość spojrzenia na dramaty Wieszcza robi ogromne wrażenie.
Przeszłość, teraźniejszość, przyszłość
Najważniejszą
innowacją, wykorzystaną przez Konwickiego w “Lawie”, jest zestawienie
dziewiętnastowiecznej fabuły z obrazami współczesnego społeczeństwa i
fragmentami autentycznych nagrań związanych z historią XX wieku (druga wojna
światowa, PRL). Twórca filmu akcentuje w ten sposób dwie rzeczy: uniwersalizm
Mickiewiczowskiej filozofii oraz analogię między walką z zaborcami a walką z
ustrojem komunistycznym. Jest to zrozumiałe w kontekście faktu, że “Dziady”
miały olbrzymie znaczenie dla opozycji demokratycznej, zwłaszcza w burzliwym
roku 1968. Nie zapominajmy również o tym, że “Lawa” powstała w roku 1989, kiedy
to system autorytarny był świeżym trupem, a obywatele spoglądali w przyszłość z
nadzieją i ufnością. Bardzo to piękne, ale… czy historia opowiedziana w
“Dziadach” wkrótce się nie powtórzy? Czy już niedługo nie stanie się ona naszym
“tu i teraz”? Czy demony przeszłości nie powrócą, aby dręczyć nas tak, jak przed
dwoma wiekami?
Likwidacja i depolonizacja
Przecież
niepodległość Polski jest coraz mocniej ograniczana przez rozmaite instytucje
ponadnarodowe. Politycy nie próbują już ukrywać, że ich celem jest stworzenie
Imperium Europejskiego leżącego na gruzach niegdysiejszych państw narodowych.
Skąd wiadomo, że lada dzień Polska nie zniknie z mapy Europy, a Naród Polski nie
będzie brutalnie wynaradawiany? Pan Janusz Palikot, człowiek posiadający władzę
i pieniądze, powiedział niedawno “Jestem za likwidacją wszystkich państw
europejskich po to, żeby powstało jedno państwo europejskie, a nie oddzielne
byty jak Niemcy, Francja, Polska” (źródło: Onet.pl). Kilka miesięcy wcześniej
stwierdził “Przyszedł czas, by powiedzieć Polakom, że muszą się wyrzec swojej
polskości” (źródło: Wprost.pl). Co by było, gdyby jego wizja wypełniła się w stu
procentach? Przypuszczam, że niektórzy z nas doświadczyliby uczucia deja-vu.
Ocalić własne “ja”
Dwieście lat temu prześladowano,
katowano i zabijano ludzi tylko dlatego, że chcieli zachować swoją tożsamość
narodową. Jedyną winą ówczesnych męczenników było to, że pragnęli nazywać się
Polakami, mówić w ojczystym języku, posiadać własny kraj oraz samodzielnie
decydować o swoim losie. Ponosili dotkliwe kary za to, że dążyli do bycia sobą,
czyli przedstawicielami Narodu Polskiego. Nieustannie dowiadywali się, że nie
mogą być Polakami, że muszą przeistoczyć się w Rosjan/Niemców, że dziedzictwo
ich przodków i sama Rzeczpospolita nie mają racji bytu. A oni chcieli po prostu
istnieć i mieć “własny kąt“ w Europie. Czy to zbrodnia? Co w tym złego, że ktoś
pragnie ocalić własne “ja”? Co w tym złego, że ktoś marzy o wolności, godności i
właściwym traktowaniu? Co w tym złego, że ktoś chce, aby jego wspólnota narodowa
miała własne państwo?
Daremne męczeństwo
Martwi mnie,
że we współczesnych czasach prawie nikt nie docenia odważnych, upartych,
nonkonformistycznych ludzi, którzy walczyli o nasze prawo do bycia Polakami.
Czasem myślę, że krew i łzy dawnych działaczy narodowowyzwoleńczych poszły na
marne. Oni byli bici, więzieni, zastraszani, pozbawiani życia, ale wierzyli, że
przyszłe pokolenia docenią ich trud i poświęcenie. Dzisiejsi Polacy korzystają z
przywilejów, które wywalczyli dla nich tamci bohaterowie. Mówią po polsku i nie
muszą się obawiać szykan za eksponowanie symboli narodowych. Mimo to, pogarda
dla Polski, polskości i suwerenności jest czymś powszechnym. Mało kto przejmuje
się zacytowanymi wcześniej deklaracjami pana Palikota. Swoją drogą, dobrze, że
ten jegomość jest posłem, a nie senatorem, bo miałabym makabryczne skojarzenia.
Szczęście w nieszczęściu, podarunek na otarcie łez.
Wiem, co czuł
Gustaw-Konrad!
Często odnoszę wrażenie, że otaczają mnie
reprezentanci salonu warszawskiego: osoby zapatrzone w Europę Zachodnią,
gardzące patriotyzmem, wyśmiewające ojczystą kulturę, skoncentrowane na pustej
rozrywce, skłonne do współpracy z siłami ograniczającymi niezależność
Rzeczypospolitej Polskiej. Mam wiele wspólnego z Gustawem-Konradem, albowiem
cierpię, patrząc na powolne konanie mojej Ojczyzny. Przeżywam politykę jak coś
osobistego, złoszczę się na dygnitarzy odpowiedzialnych za obecny stan rzeczy,
nienawidzę własnej bezsilności oraz snuję niemożliwe do realizacji plany. Kocham
Polskę ślepo, zawzięcie i bezgranicznie, wręcz fanatycznie. Gdybym mogła,
podarowałabym jej wolność, potęgę, dobrobyt i nowoczesny ład. Problem w tym, że
jestem zupełnie bezradna. Mogę tylko tworzyć pełne wściekłości utwory… jak mój
ulubieniec, Gustaw-Konrad.
Czy to na pewno lawa?
“Lawa”
Tadeusza Konwickiego wzbudziła we mnie zachwyt, ale także smutek, ponieważ
przypomniała mi, że “wolność nie jest dana raz na zawsze”. A Unia Europejska już
teraz jest federacją, jednak nie do końca oficjalnie (potwierdza to Minister
Spraw Zagranicznych, Radosław Sikorski). Brukselscy politycy, mówiąc o Stanach
Zjednoczonych Europy, mają na myśli formalne, jawne i uroczyste ogłoszenie UE
państwem federacyjnym. Unia nabrała cech federacji na mocy Traktatu
Lizbońskiego, który został uchwalony 13 grudnia 2007 roku, a wszedł w życie 1
grudnia 2009. W Polsce ratyfikacja TL miała miejsce 10 października 2009 r.
Zważywszy na to, że tylko garstka Polaków była wówczas zbulwersowana,
stwierdzam, iż słynne słowa “nasz Naród jest jak lawa” uległy dezaktualizacji.
Dzisiejsi Polacy nie mają tak gorących serc jak ci z pierwszej połowy XIX wieku.
Zaiste, Adam Mickiewicz w grobie się przewraca! A Gustaw-Konrad ponownie wyzywa
Boga na pojedynek!
Natalia Julia Nowak,
1-3 października 2012
r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz