niedziela, 26 czerwca 2016

Służył w BCh, trafił do MO, wspierał Żołnierzy Wyklętych

Wydarzenia, które opisuję w poniższym artykule, są mało znane, zwłaszcza poza terenem byłego powiatu iłżeckiego. Wydają się jednak na tyle interesujące, iż warto o nich opowiedzieć ludziom z całej Polski. Pretekstem do ich przywołania może być fakt, że wiążą się one z największym (nie tylko w Regionie, ale i w Kraju) zgrupowaniem partyzanckim Batalionów Chłopskich. Główny bohater opowieści, Jan Sońta “Ośka”, to niezwykle barwna postać, którą trudno jednoznacznie ocenić. W czasie wojny wybitny partyzant, charyzmatyczny dowódca chłopskiej armii. Po wojnie milicjant-sabotażysta, potajemnie wspierający Żołnierzy Wyklętych. Sońta, za swoją nielojalność względem stalinowskiego reżimu, został skazany na karę śmierci. Czy udało mu się uniknąć egzekucji?


Brakujące ogniwo


Przedwojenny powiat iłżecki[1] obejmował tereny dzisiejszych powiatów starachowickiego, skarżyskiego, radomskiego, zwoleńskiego i lipskiego. Wszystkie wymienione ziemie wchodziły w skład województwa kieleckiego. Dziś powiaty starachowicki i skarżyski należą do województwa świętokrzyskiego, a radomski, zwoleński i lipski do województwa mazowieckiego. Gdy wybuchła wojna, niemieccy okupanci włączyli interesujący nas obszar do dystryktu radomskiego. Ruch oporu nie zaakceptował jednak nowego podziału administracyjnego, toteż każda z liczących się formacji konspiracyjnych wprowadziła własne jednostki organizacyjne. Dawny powiat iłżecki stał się częścią Okręgu Samodzielnego Radom-Kielce AK, Obwodu III Radomsko-Kieleckiego GL/AL, Okręgu V Kieleckiego NSZ i Okręgu III Kieleckiego BCh. Przez cały okres okupacji hitlerowskiej Kielecczyzna i Ziemia Radomska były terenami intensywnych zmagań partyzanckich. To tutaj walczył legendarny major Henryk Dobrzański “Hubal”. To tutaj działali znani partyzanci Armii Krajowej (Jan Piwnik “Ponury”, Antoni Heda “Szary”), Armii Ludowej (Mieczysław Moczar “Mietek”, Tadeusz Maj “Łokietek“) oraz Narodowych Sił Zbrojnych (Brygada Świętokrzyska z Antonim Szackim “Bohunem” na czele). O tym wszystkim wie cała Polska. Nazwiska czołowych akowców, alowców i eneszetowców z Kieleckiego/Radomskiego są powszechnie rozpoznawalne. Brakującym ogniwem pozostają Bataliony Chłopskie. Jacy bechowcy “wymiatali” w krainie Baby Jagi?


Zgrupowanie “Ośki”

Gwiazdami wiejskiej partyzantki na Kielecczyźnie i Ziemi Radomskiej byli żołnierze Jana Sońty “Ośki”. Pochodzili oni ze wspomnianego wcześniej powiatu iłżeckiego, tam też prowadzili większość działań zbrojnych. Mieczysław Kaca (autor newsa “U leśników w Marculach świętowali ludowcy i samorządowcy” zamieszczonego w periodyku “Tygodnik Radomski w Gminach i Powiatach”) podaje, że ludzie “Ośki” byli największym zgrupowaniem partyzanckim BCh nie tylko w okolicy, ale i w całej Polsce. Warto dodać, że ośkowcy cieszyli się sympatią i uznaniem miejscowej ludności, a w trudnych chwilach zawsze mogli liczyć na pomoc swoich kolegów z Armii Krajowej i Armii Ludowej. Kielecko-radomskie oddziały AK, AL i BCh tworzyły niekiedy coś w rodzaju jednego, solidarnego, wewnętrznie zróżnicowanego, ale całkiem zgranego bloku przeciwko hitlerowcom[2]. Wśród tutejszych akowców, alowców i bechowców spotykane było przekonanie, że podczas wojny nie liczy się to, co dzieli Polaków, tylko to, co ich łączy. Każda z trzech wymienionych armii reprezentowała inną opcję polityczną. Wszystkie trzy dążyły jednak do odbicia Ojczyzny z rąk Niemców. Stąd mentalność, zgodnie z którą w drugim Polaku trzeba widzieć przede wszystkim Polaka, a dopiero potem piłsudczyka, komunistę, ludowca itd. Dwadzieścia lat później ta filozofia (koncepcja braterstwa broni) stała się nieoficjalną ideologią ZBoWiD-u. Zaszczepił ją tam Mieczysław Moczar, prominentny pezetpeerowiec z odchyleniem prawicowo-nacjonalistycznym.


Urodzony ludowiec

Kim był Jan Sońta “Ośka”, jeden z najwybitniejszych partyzantów w historii Batalionów Chłopskich? Sporo informacji na jego temat zaczerpniemy z filmu dokumentalnego “Ośka” (cykl “Z archiwum IPN”, TVP 2009) i siódmego odcinka fabularyzowanego serialu dokumentalnego “Rozkaz sumienia“ (TVP 2013). Dodatkowym źródłem wiedzy o Sońcie może być artykuł “’Ośka’ i jego żołnierze - zbrojne ramię ruchu ludowego w byłym powiecie iłżeckim” Anny Szczykutowicz (serwis Histmag.org). “Ośce” poświęcono także krótką notkę biograficzną w polskojęzycznej Wikipedii. Jan Sońta (ur. 1919, zm. 1990) przyszedł na świat w Świesielicach niedaleko Ciepielowa. Pochodził z oświeconej rodziny chłopskiej, która ceniła takie wartości, jak wiedza, wykształcenie czy aktywny udział obywateli w życiu publicznym. Jego bliscy angażowali się w działalność ruchu ludowego, sam również był aktywnym i ideowym ludowcem. Uczył się w szkole technicznej w Radomiu. Należał do Związku Młodzieży Wiejskiej RP “Wici” oraz do 7. Radomskiej Drużyny Harcerskiej (podczas II wojny światowej stała się ona kolebką lokalnych Grup Szturmowych Szarych Szeregów!). Gdy Niemcy zaatakowali naszą Ojczyznę, Jan Sońta został wezwany do Rejonowej Komendy Uzupełnień w Starachowicach. Walczył w obronie tamtejszych zakładów zbrojeniowych, pomagał w wywożeniu cennych maszyn na wschód Polski. Niestety, w okolicach Lublina konwój został rozbity przez nazistów. Sońta musiał więc wrócić na ziemie kielecko-radomskie.


Ojciec założyciel

Nasz bohater, który w 1940 roku wciąż pozostawał uczniem i harcerzem, czynnie uczestniczył w antyhitlerowskim ruchu oporu. Początkowo zajmował się zwykłą działalnością konspiracyjną: drukował ulotki, redagował prasę podziemną, słuchał wiadomości zagranicznych stacji radiowych. Jednocześnie pozostawał w kontakcie ze swoimi wiejskimi rówieśnikami, którzy - podobnie jak chłopi w innych częściach Polski - zbierali broń i amunicję z miejscowych pobojowisk. Wieś się zbroiła, a osoby chętne do walki z okupantem sprawdzały, którzy gospodarze będą w przyszłości gotowi wspierać partyzantów. Ojcem założycielem chłopskiego ruchu partyzanckiego w powiecie iłżeckim został właśnie Jan Sońta wraz z garstką przyjaciół, przede wszystkim Władysławem Gołąbkiem “Boryną” urodzonym w Kroczowie Mniejszym. Przez pewien czas nasz bohater posługiwał się pseudonimem “Jasio”. Później, gdy rozbroił pocztowca i żandarma za pomocą atrapy pistoletu wykonanej z wypolerowanej ośki rowerowej, zmienił pseudonim na “Ośka” (wypada wspomnieć, że w tej zabawnej akcji uczestniczył także Antoni Majewski “Trojan”). Konspiracja tworzona przez Jana Sońtę i jego kompanów szybko się rozrastała. Do oddziału partyzanckiego dołączali nowi żołnierze, zwiększała się też liczba cywilów współpracujących z bechowcami. Cały powiat iłżecki stał murem za “Ośką”. Zgrupowanie Sońty prowadziło akcje na coraz większą skalę: nękało antypolskich folksdojczów, uwalniało jeńców wojennych, rozbijało niemieckie posterunki.


Dwie twarze

Powojenny “Ośka” to postać wykraczająca poza binarną wizję świata. W pewnym sensie, udowodnił on, że posiada wszystkie zalety i wszystkie wady stereotypowego ludowca. Poszedł w tym kierunku, z którego dochodził zapach pełnego koryta. Stanął jednak w rozkroku: jedną nogą w nowym systemie, a drugą w środowisku antysystemowców. Jan Sońta wiedział, że oficjalne zakończenie działań wojennych nie przyniosło Polsce spokoju. Czasy wciąż były niebezpieczne, a liczni żołnierze antyhitlerowskiego podziemia (nie tylko członkowie AK i NSZ, ale również przedstawiciele BCh i niektórzy weterani AL) padali ofiarą Urzędu Bezpieczeństwa. Stalinowskie państwo, które rodziło się na ziemiach polskich, od samego początku dawało się poznać jako twór totalitarny i opresyjny. Z drugiej strony, istniała jeszcze iskierka nadziei: odradzający się ruch ludowy będący jedyną legalną opozycją w Polsce. Wielu Polaków pokładało ufność w Stanisławie Mikołajczyku i Polskim Stronnictwie Ludowym. Działacze obozu chłopskiego, chcąc trzymać rękę na pulsie, starali się obejmować ważne funkcje w aparacie państwowym. Niezliczeni bechowcy, którzy mieli trafić do milicji, sztucznie zawyżali sobie stopnie wojskowe, żeby otrzymać jak najwyższe stanowiska i zwinąć komunistom “stołki” sprzed nosa (hehehe!). Takim milicjantem został również “Ośka”. Czy grzeszył koniunkturalizmem? Może częściowo… Ale nieugięcie dochowywał wierności ruchowi ludowemu. Ostentacyjnie manifestował swoje antyrządowe poglądy i poparcie dla Mikołajczyka.


Król sabotażystów

Jan Sońta, rzekomy podpułkownik, bez trudu otrzymał etat w Milicji Obywatelskiej. Został oficerem do zadań specjalnych, i to nie na prowincji, lecz w Komendzie Głównej w Warszawie. Komuniści, wierząc w lojalność “Ośki”, kazali mu organizować kadry milicyjne. Sońta założył w powiecie iłżeckim szkołę MO, do której zaczął przyjmować głównie kombatantów Batalionów Chłopskich. Już wtedy było widać, że wokół naszego bohatera dzieją się dziwne rzeczy. Z utworzonej przez niego szkoły wychodzili bowiem liczni sabotażyści. Wielu z nich wyrządzało systemowi takie szkody, że po kilkunastu miesiącach “wylatywało” z pracy. Wiosną 1945 roku Jan Sońta dowiedział się o pojmaniu szesnastu przywódców Polskiego Państwa Podziemnego. Zrozumiał wówczas, że legalna opozycja i mały sabotaż to zabawa dla naiwnych dzieci, a nie sposób na obalenie bierutowskiego reżimu. Dostrzegł konieczność prowadzenia bardziej radykalnych działań. “Ośka” wstąpił do Oddziałów Specjalnych BCh, czyli konspiracyjnej organizacji antykomunistycznej. Na co dzień udawał przykładnego milicjanta, lecz “po godzinach” uczestniczył w zbrojnych akcjach Żołnierzy Wyklętych[3]. Stalinowcy - podejrzewając, że Sońta trzyma sztamę z Niezłomnymi - przenieśli go do wojska, gdzie miał się zajmować zwalczaniem podziemia. Nasz bohater, wiedząc o planowanych obławach na partyzantów, ostrzegał “leśnych” przed zbliżającym się niebezpieczeństwem. Tych, którzy zostali zatrzymani, wyciągał z aresztów. Robił wszystko, co mógł, żeby ograniczyć liczbę Polaków zsyłanych na Sybir. I wciąż pobierał “resortową” pensję.


Solidarni z “Ośką”

Jan Sońta “Ośka” sprawiał wrażenie, jakby kierował się w życiu logiką kwantową. Był jednocześnie budowniczym i burzycielem Polski Ludowej. Konformistą i nonkonformistą. Wybrańcem z Matrixa, który siłą własnego umysłu naginał zerojedynkową rzeczywistość. Nie mieścił się w strukturze opartej na opozycjach biel-czerń, dobro-zło, światło-ciemność, ład-chaos. Pozostawał ponad wszelkim binaryzmem. “Ośka” prowadził swój sabotaż przez pół roku, po czym został aresztowany przez UB. Nasz bohater - a wraz z nim czternastu innych bechowców - stanął przed komunistycznym sądem. Usłyszał wyrok śmierci. O jego życie natychmiast zaczęła walczyć rodzina (dowiadujemy się o tym z prezentacji multimedialnej “Jan Sońta ps. ‘Ośka‘ - Partyzant Ziemi Radomskiej” Konrada Gałki. YouTube, eliksir11). Później uaktywnili się jego koledzy z czasów okupacji niemieckiej. Kombatanci napisali do Bieruta petycję o ułaskawienie skazańca i zebrali pod nią kilkadziesiąt tysięcy podpisów z całej Kielecczyzny. Za Sońtą zaczęli się również wstawiać milicjanci o bechowskim rodowodzie, weterani Armii Ludowej oraz dawni partyzanci radzieccy pamiętający go jako sojusznika w walce z hitleryzmem. “Ośka“, mając takie poparcie, po prostu musiał przeżyć. Początkowo zmniejszono mu wyrok na dożywocie, potem na dwanaście lat, aż w końcu na osiem. Jan Sońta wyszedł z tiurmy w 1954 roku. Na wolności, mimo socjalizmu, założył firmę budowlaną. Zatrudniał w niej byłych więźniów stalinowskich: akowców i bechowców. Niemal do końca życia był śledzony przez bezpiekę.


Pod lupą

O tym, co się działo z “Ośką” po roku 1954 (a raczej po 1956), możemy przeczytać w artykule “Działania Służby Bezpieczeństwa wobec Jana Sońty ‘Ośki’” Marcina Sołtysiaka. Tekst ukazał się na łamach portalu “Iłża - Regionalny Serwis Informacyjny” (Ilza.com.pl). Autor publikacji przeanalizował liczne donosy, notatki i meldunki, jakie “wyprodukowali” pracownicy i współpracownicy SB w związku z inwigilacją naszego bohatera. Z tych dokumentów, znajdujących się obecnie w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej, wyłania się ciekawy obraz Jana Sońty doby poststalinowskiej. Można przypuszczać, że zasłużony partyzant Batalionów Chłopskich był szpiegowany od momentu opuszczenia więzienia aż do upadku Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej (warto odnotować, że “Ośka” zmarł w roku 1990, czyli w tym samym czasie, w którym zlikwidowano Służbę Bezpieczeństwa). Kontrola, jakiej go poddawano, była prowadzona z różną intensywnością i z krótkimi przerwami, które wynikały z chwilowego obniżenia aktywności ofiary. Niewiele wiadomo na temat działań podejmowanych względem “Ośki” w latach 1956-1957. Istnieje jednak podejrzenie, że czerwona agentura doprowadziła do odsunięcia go od stanowiska prezesa kieleckiego ZBoWiD-u. Człowiekiem, który - zarówno wtedy, jak i później - odznaczał się wyjątkową gorliwością w donoszeniu na Sońtę, był niejaki TW “Pewny”. Konfident ten wywodził się ze środowiska bechowskiego. Podczas okupacji walczył w powiecie kozienickim i w zgrupowaniu “Ośki”. Cieszył się więc dużym zaufaniem swojego dawnego dowódcy.


Rozterki moralne

Pierwsza przerwa w inwigilacji naszego bohatera nastąpiła w roku 1966 (czasy późnego Gomułki). Esbecy stwierdzili wówczas, że dalsze szpiegowanie Jana Sońty nie ma sensu, gdyż ofiara nie prowadzi działalności antypaństwowej i nie stanowi zagrożenia dla władzy ludowej. Spokój trwał przez kilka lat. Ale już w pierwszej połowie lat 70. (w czasach wczesnego Gierka) TW “Pewny” ponownie zwrócił uwagę na “Ośkę”. Nie omieszkał się powiadomić przełożonych, że Sońta zaczął się krytycznie wypowiadać na temat bieżących wydarzeń politycznych. Obserwacja byłego bechowca ruszyła pełną parą. Kapuś “Pewny” dokładnie opisywał poglądy naszego bohatera, opierając się na jego prywatnych komentarzach. Z meldunków konfidenta wynika, że Jan Sońta miał negatywny stosunek do ówczesnej ekipy rządzącej. Dość nieufnie podchodził również do przedstawiciela poprzedniej ekipy, Mieczysława Moczara, a także do jego kolegi, Wojciecha Jaruzelskiego, którego czas miał dopiero nadejść. “Ośka” nie potrafił jednoznacznie ustosunkować się do działalności Moczara i Jaruzelskiego (chociaż tego pierwszego znał jeszcze z czasów wojny). Zastanawiał się, kim oni tak naprawdę są. Interesujący jest fragment jednego z donosów, który charakteryzuje postawę naszego bohatera wobec Sowietów: “Sońta stwierdził, że wolałby, żeby w Kielcach czy Radomiu byli komisarze rosyjscy, bo tak nie wiadomo, co to jest. Wiadomo byłoby wtedy, jakby to uważać. Często stwierdza, że jest to druga okupacja Polski” (słowa TW “Pewnego” cytowane przez Marcina Sołtysiaka). Jak widać, “Ośka” był rozdarty wewnętrznie.


Sekretne kontakty

Zgodnie z tym, co głoszą esbeckie raporty, nasz bohater oburzał się sposobem, w jaki milicja potraktowała uczestników radomskiego strajku w czerwcu 1976 roku. Przekonywał, że tamtejsi mundurowi okazali się bardziej okrutni od gestapowców. Wydarzenia czerwca ‘76 spowodowały, że Sońta zaczął trochę sympatyzować z ROPCiO i KOR-em. Nie wstąpił do żadnej z tych organizacji, ale nawiązał kontakt z ich działaczami. W jego mieszkaniu zaczęła się pojawiać nielegalna prasa opozycyjna. “Ośka” otrzymał nawet propozycję redagowania jednego z takich pism, ale odmówił, gdyż obawiał się o przyszłość swojej rodziny. Nie wahał się jednak posiadać ani kolportować zakazanej literatury, choćby “Archipelagu GUŁag” Aleksandra Sołżenicyna. Nasz bohater utrzymywał kontakt z Antonim Hedą “Szarym”: weteranem Armii Krajowej, Żołnierzem Wyklętym, człowiekiem odpowiedzialnym za rozbicie więzienia UB w Kielcach (1945). “Szary”, podobnie jak “Ośka“, dostał kiedyś karę śmierci, ale został ułaskawiony dzięki wstawiennictwu dawnych partyzantów AL (należał do nich również Moczar; tak twierdzi Łażący Łazarz w artykule “Rok 1976 - ostatnia akcja Komendanta ‘Szarego‘” dostępnym w serwisie WolnaPolska.pl). Sońta dwukrotnie był wzywany przed oblicze kapitana SB, Romana Stępnia, który początkowo nie ujawniał swojej prawdziwej tożsamości. Za drugim razem oficer zaprosił “Ośkę“ do współpracy. Naturalnie, nic z tego nie wyszło. Bezpieka oficjalnie zakończyła śledzenie Sońty w listopadzie 1980 roku. Później interesowała się nim tylko podczas uroczystości kombatanckich.


Kapliczka na Wykusie

Jak już ustaliliśmy, okres powojenny był wyjątkowo trudny dla żołnierzy Armii Krajowej. W czasach bierutowskich nie wolno było życzliwie o nich mówić. Akowców, którzy zdołali przeżyć okupację niemiecką, spotykały ubeckie szykany i represje. Po odwilży gomułkowskiej sytuacja uległa diametralnej zmianie. Najsłynniejsza armia Polskiego Państwa Podziemnego zaczęła odzyskiwać należne jej miejsce w historii. Pisze o tym Marek Jedynak, twórca publikacji “Kapliczka na Wykusie. Wokół powstania Środowiska Świętokrzyskich Zgrupowań Partyzanckich Armii Krajowej ‘Ponury’ - ‘Nurt’” (IPN, Kielce 2009). Według tego autora, w 1957 roku grupa byłych podkomendnych Jana Piwnika “Ponurego” wysunęła postulat utworzenia miejsca pamięci narodowej na Wykusie (dla niewtajemniczonych: Wykus to wzniesienie leżące w odległości 5 kilometrów od Starachowic. W XIX i XX wieku stanowiło ono bazę dla wielu polskich zgrupowań partyzanckich, w tym dla oddziałów Mariana Langiewicza, Henryka Dobrzańskiego “Hubala” i Jana Piwnika “Ponurego”). Starachowicki ZBoWiD, którego zarząd był zdominowany przez weteranów AK, poparł tę inicjatywę. Wkrótce powstał Komitet Budowy Płyty Pamiątkowej na Wykusie, który poczynił niezbędne kroki w kierunku realizacji obranego celu. Działania, jakie podejmowano, wiązały się z aktywizacją byłych akowców, co nie uszło uwadze esbecji. Po wielu perypetiach udało się wybudować i poświęcić pamiątkową kapliczkę. Doszło do tego we wrześniu 1957 roku[4]. Na uroczystości odsłonięcia obiektu przemawiał (lub miał przemawiać) Jan Sońta “Ośka”.


Trudne początki

Akcje zbrojne, jakie podejmowali partyzanci ze zgrupowania “Ośki“, zostały opisane w trylogii publicystycznej “Wrócą chłopcy z wojny” Michała Ślusarczyka (wszystkie trzy części ukazały się w serwisie GlosMazowsza.pl. Kopie artykułów można zobaczyć w witrynie internetowej mazowieckiego samorządowca Zbigniewa Gołąbka). Wiele przydatnych informacji znajdziemy także w tekście “Działania zbrojne Batalionów Chłopskich na Ziemi Radomskiej” Henryka Szopy (jest to opracowanie naukowe z 1983 roku. Elektroniczną wersję artykułu zamieścił Andrzej Bartczak na stronie OM PSL w Radomiu). Jan Sońta i jego kompani rozpoczęli swoją działalność już na przełomie lat 1939/1940. Początkowo miała ona charakter spontanicznej inicjatywy niepowiązanej z żadnymi ogólnopolskimi strukturami. Ludowcy zaczęli działać “na poważnie” w roku 1942, kiedy to ich organizacja weszła w skład ponadregionalnych Batalionów Chłopskich. Wtedy właśnie miały miejsce pierwsze spektakularne zwycięstwa ośkowców, np. rozbicie nazistowskiego obozu pracy w Solcu nad Wisłą. W roku 1943 partyzanci BCh dokonali dwóch udanych napadów na niemieckie posterunki w Kroczowie i Grabowie. Później, razem z AK, stoczyli walkę z załogą posterunku Luftwaffe. W sierpniu 1943 roku bechowcy przyjęli pod swoje skrzydła kilku Gruzinów, którzy nie chcieli dłużej służyć Trzeciej Rzeszy. We wrześniu pomścili śmierć 900 Polaków zamordowanych przez SS w Ciepielowie. W grudniu planowali rozbić KL Majdanek. Armia Krajowa wybiła im jednak z głowy ten niewykonalny pomysł.


Zgniły kompromis

Liczne sukcesy militarne sprawiły, że Jan Sońta “Ośka” zdecydował się rozszerzyć działalność swojego zgrupowania na powiaty kozienicki i puławski. Postąpił tak latem 1944 roku. W tamtym okresie armię “Ośki” zasiliła kolejna grupa Gruzinów, która tym razem składała się z dwustu dezerterów z armii Hitlera. Pod koniec lipca 1944 roku (czasy akcji “Burza”) bechowcy podzielili się na dwie drużyny. Pierwsza, pod dowództwem “Ośki”, pozostała na lewym brzegu Wisły, a druga, dowodzona przez Władysława Gołąbka “Borynę”, wyruszyła na prawy brzeg. Partyzanci maszerujący na wschód obronili wsie Janiszów i Wojciechów przed pacyfikacją ze strony Niemców. Na Lubelszczyźnie oddział “Boryny” ujawnił się przed nową, komunistyczną władzą. Doszło wówczas do tragedii. Żołnierze BCh, którzy tak grzecznie współpracowali z Armią Ludową, zostali aresztowani przez NKWD-UB. Zaczęły się tortury i wywózki na Syberię. Ostatecznie bechowcy zgodzili się na zgniły kompromis: wolność w zamian za pracę w Milicji Obywatelskiej. Doszli do wniosku, że w obecnej sytuacji należy zadbać o to, aby ważne stanowiska w Polsce Ludowej zajmowali aktywiści wywodzący się z przedwojennych środowisk niekomunistycznych. Bez wątpienia był to wybór mniejszego zła. Z drugiej strony, ujawniły się tutaj wady stereotypowo przypisywane ludowcom: elastyczność koalicyjna, oportunizm, pogoń za “stołkami”, faworyzacja “swoich ludzi” w przestrzeni publicznej. Władysław Gołąbek zrobił ogromną karierę w PRL (choć uchodził za niepewnego politycznie). W III RP stracił przez nią uprawnienia kombatanckie.


Starachowickie i małomierzyckie

Na początku sierpnia 1944 roku grupa ośkowców, dowodzona przez Tadeusza Wojtyniaka “Bacę”, przygotowała na Niemców zasadzkę wzdłuż drogi Starachowice-Tychów. Udało się wówczas rozbroić 20 hitlerowców i przejąć 7 wojskowych ciężarówek. Wkrótce naziści urządzili na bechowców obławę, która zaowocowała wielką bitwą w lasach starachowickich. Wygrali jednak Polacy. Do kolejnego starcia z Niemcami doszło pod koniec sierpnia. To właśnie tam, pod Starachowicami, niedaleko leśniczówki Kutery, poniósł śmiertelną ranę Tadeusz Wojtyniak. Kolejna potyczka z najeźdźcą miała miejsce pod Gadką (znów okolice Starachowic). Zwycięstwo przypadło Batalionom Chłopskim. Jesienią 1944 roku doszło do istotnej narady partyzantów BCh z partyzantami AL w lasach małomierzyckich. Jej konsekwencją była masakra, którą dość różnie przedstawiają Henryk Szopa i Przemysław Bednarczyk (historyk wypowiadający się w IPN-owskim filmie dokumentalnym “Ośka”). Jan Sońta i Mieczysław Moczar zdecydowali się przerzucić część żołnierzy (głównie Gruzinów z BCh) na przyczółek chotecki. Sowieci mieli być uprzedzeni o całej operacji. Według Szopy, partyzanci mieli skandować hasło “Granit”. Zdaniem Bednarczyka, droga na przyczółek miała być rozminowana. Jedno jest pewne: bechowcy (i alowcy - wersja Szopy) maszerujący w stronę Chotczy zostali ostrzelani przez Armię Czerwoną, a pod ich stopami zaczęły wybuchać miny. Zginęło prawie 300 osób. Szopa twierdzi, że tamtej nocy zawinił wiatr zagłuszający wykrzykiwane hasło oraz brak komunikacji między sowieckim dowództwem a pierwszą linią frontu.


Zwoleń 1942

Jednym z najsłynniejszych dokonań zgrupowania “Ośki” było rozbicie niemieckiego aresztu w Zwoleniu we wrześniu 1942 roku. Piszą o tym Piotr Kutkowski (“Nieznane fakty akcji partyzantów”, internetowe wydanie radomskiego “Echa Dnia”) i Mieczysław Kaca (“Płk. Władysław Owczarek odszedł na wieczną wartę”, serwis Radom24.pl). Żołnierzem, który dowodził całą akcją, był Władysław Owczarek “Bula”, “Bula Matari”. Należał on do lewicujących ludowców. Jako nastolatek marzył o tym, żeby wziąć udział w hiszpańskiej wojnie domowej po stronie republikanów. Próbował nawet zrealizować ten plan, ale został powstrzymany przez polskiego kolejarza spotkanego przy granicy ze Związkiem Radzieckim. Owczarek trafił do ZSRR dopiero w 1939 roku. Problem w tym, że jako jeniec wojenny, którego Sowieci oddali wkrótce w ręce Niemców. Młodzieniec uratował się dzięki temu, że wyskoczył z pociągu pędzącego do Trzeciej Rzeszy. W oddziale “Ośki” odpowiadał za sprawy wychowawcze, opracował nawet surowy kodeks etyczny. Decyzję o rozbiciu więzienia w Zwoleniu podjął na wieść o zatrzymaniu ważnego konspiratora Antoniego Knecia “Doktorka”. Gdy Owczarek i inni ośkowcy dojechali do miasteczka, przebrali się w niemieckie mundury i rozkazali lokalnej straży cywilnej udać się na cmentarz. Strażnicy wykonali polecenie. Partyzanci, korzystając ze sposobności, przecięli druty telefoniczne i ruszyli w stronę nazistowskiego aresztu. Tam kazali dozorcy otworzyć drzwi. Mężczyzna spełnił ich żądanie i natychmiast został rozbrojony. Bechowcy zdołali uwolnić około 50 osób. Wśród nich był również “Doktorek”.


Co pisał Moczar?

Mieczysław Moczar to “trudny przypadek” w historii PRL. Niewątpliwie sowiecki kolaborant i zbrodniarz stalinowski (w latach 1945-1948 stał na czele łódzkiego WUBP). Po roku 1956 okazał się jednak najbardziej obiecującym politykiem w Polsce. To właśnie on, jako przywódca ZBoWiD-u, zrehabilitował Armię Krajową i próbował zrehabilitować Narodowe Siły Zbrojne. Sam nie lubił eneszetowców, ale uważał, że przynajmniej niektórzy z nich powinni mieć uprawnienia kombatanckie. Moczar budował w PZPR frakcję nacjonalistyczną. Sprzeciwiał się pomawianiu Narodu Polskiego o współudział w Holocauście. Współpracował z Bolesławem Piaseckim, byłym szefem ONR-Falanga. W czasach “Mietka” powstał wybitnie zbowidowski film dokumentalny “Sprawiedliwi”, który opowiada o tym, jak Polacy (np. Jan Mosdorf, lider przedwojennego ONR-ABC) pomagali Żydom podczas okupacji niemieckiej[5]. Przejdźmy jednak do rzeczy. Otóż Moczar wspomniał o zgrupowaniu “Ośki” w swojej książce zatytułowanej “Barwy walki” (1962). Nazwał ośkowców “nowymi sojusznikami, nowymi przyjaciółmi”. Pozytywnie opisał Władysława Owczarka, z którym podobno szybko się zaprzyjaźnił. “Bardzo sympatyczny, rozumny, a jednocześnie romantyczny chłopski działacz młodzieżowy”, “szczery, uczciwy działacz chłopski, prawy żołnierz, patriota”, “szukał wciąż słusznej drogi”, “wychowywał innych” - czytamy w rozdziale “U świtowców”. Moczarowi podobał się egzotyczny pseudonim Owczarka, “Bula Matari”. Alowcy woleli jednak nazywać bechowca “Misjonarzem” (sami mieli “Chrystusa”, Stanisława Szota).


Co pisał Iwańczyk?

Znacznie liczniejsze, choć równie życzliwe wzmianki o zgrupowaniu “Ośki” znajdujemy we wspomnieniach innego wpływowego alowca, Eugeniusza Wiślicza-Iwańczyka (Eugeniusza Iwańczyka “Wiślicza”)[6]. Mowa tutaj o książce “Echa puszczy jodłowej” z 1969 roku. Jednym z jej głównych wątków są stosunki, jakie panowały między różnymi ugrupowaniami partyzanckimi działającymi w powiecie iłżeckim. Autor twierdzi, że Armia Ludowa, Armia Krajowa i Bataliony Chłopskie były formacjami bardzo zróżnicowanymi. Mimo to, starały się szukać rozwiązań kompromisowych. W jednym z pierwszych rozdziałów Iwańczyk pisze o pewnym domu: “Tutaj odbywały się spotkania pomiędzy nami a dowódcami BCh: ‘Ośką’ - Janem Sońtą i ‘Bulą Matarim’ - Władysławem Owczarkiem. Tutaj też spotkałem się z dowódcą AK Antonim Hedą - ‘Szarym’”. Jak autor zapamiętał Owczarka? “Przystojny i dobrze zbudowany mężczyzna w wieku około 30 lat (…). Wesoły, uśmiechnięty, o odważnym spojrzeniu, jednym słowem - typowy partyzant“. Z książki “Wiślicza” dowiadujemy się, że zgrupowanie “Ośki” nie było ani prolondyńskie, ani promoskiewskie. Odmawiało scalenia z AK. Wytrwale realizowało koncepcję “walki dobra ze złem”. Bechowcy i alowcy mieli “pomagać sobie w razie potrzeby”, “przekazywać sobie wzajemnie doświadczenia z walki” i “utrzymywać ze sobą stały kontakt”. A co z AK? Iwańczyk wspomina Hedę jako rozumnego inteligenta i apolitycznego patriotę. Docenia fakt, że “Szary” nigdy nie zapomniał o swoich chłopskich korzeniach. Podobno jego podkomendni bardzo dbali o higienę. No i chętnie dzielili się amunicją.


Krótkie życie “Bacy”

Chciałabym teraz poświęcić kilka zdań Tadeuszowi Wojtyniakowi “Bacy”. Sylwetkę tego żołnierza przedstawił Tomasz Skiba w artykule “Tadeusz Wojtyniak ps. Baca” (portal “Iłża - Regionalny Serwis Informacyjny”). Tadeusz Wojtyniak urodził się w 1924 roku w Kroczowie Mniejszym. Pochodził z zamożnej rodziny chłopskiej, która wykazywała wyjątkowe zamiłowanie do wszelkich nowinek technicznych w agronomii. Rodzice Tadeusza odznaczali się głębokim patriotyzmem, popierali rozwój wsi i aspiracje jej mieszkańców. Wojtyniak fascynował się wojskowością, podziwiał uczestników dawnych zrywów niepodległościowych. Marzył o tym, żeby zostać lotnikiem. Spodziewał się rychłego wybuchu wojny, toteż prewencyjnie skonstruował prymitywny samopał. Gdy Trzecia Rzesza napadła na Polskę, 15-letni Tadek dołączył do chłopskiego ruchu oporu. Za swoje osiągnięcia w dziedzinie zbierania broni i amunicji z miejscowych pobojowisk otrzymał pseudonim “Chomik”. Kolejny etap działalności Wojtyniaka to służba w zgrupowaniu partyzanckim “Ośki”. Nastolatek - teraz już jako bechowiec “Baca” - dowodził tam jednym z plutonów. Był niezwykle odważnym i skutecznym dowódcą. Cechował się też otwartością. To właśnie pod jego skrzydła trafiło kilkuset Gruzinów, uciekinierów z armii niemieckiej[7]. Jak już wiemy, Tadeusz Wojtyniak zmarł od rany postrzałowej. Według Tomasza Skiby, sam zdecydował o swojej śmierci. Odmówił bowiem amputacji ręki, w którą wdarła się gangrena. “Baca” żył zaledwie 20 lat. W 1972 roku został “wskrzeszony” w książce “Nie wiedział co to lęk” Władysława Gołąbka “Boryny“.


Nadleśnictwo Chwałowice


Na blogu Chwalilza.blox.pl znajduje się tekst “Rozbicie hitlerowskiego sztabu dywizyjnego w Chwałowicach” zredagowany na podstawie dwóch innych prac Władysława Gołąbka: “W oddziałach Batalionów Chłopskich na Kielecczyźnie” (1958) i “Bez rozkazu” (1966). Artykuł mówi o tym, że w lipcu 1944 roku ośkowcy zapragnęli znaleźć się posiadaniu cennych planów operacyjnych, dużych ilości broni i pokaźnych zapasów amunicji, jakie przechowywał niemiecki sztab dywizyjny stacjonujący w Chwałowicach. Okazja ku temu nadarzyła się w pewną niedzielę, kiedy to Niemcy zorganizowali sobie “garden party” w miejscowym nadleśnictwie. Kilkudziesięciu bechowców, dowodzonych przez “Bacę”, przebrało się w niemieckie mundury i ze śpiewem na ustach ruszyło w stronę Chwałowic. Zakamuflowani ośkowcy zostali wpuszczeni na teren nadleśnictwa, początkowo byli nawet witani i pozdrawiani przez balujących nazistów. Gdy Niemcy zorientowali się, że coś jest nie w porządku, muzyka ucichła, a do intruzów podszedł jeden z oficerów. Wówczas partyzanci otworzyli ogień. Uporawszy się z hitlerowcami w ogrodzie, bechowcy przystąpili do szturmu na budynki nadleśnictwa. Po długim, zażartym boju odnieśli zwycięstwo. Niestety, wkrótce oddali zdobyte plany Armii Czerwonej, która “przyszła na gotowe”. Jedno trzeba przyznać: żołnierze “Ośki” wykazywali się wyjątkową naiwnością w odniesieniu do Sowietów. Wielokrotnie płacili za to straszliwą cenę. A przecież byli w Polsce partyzanci, którzy tego błędu nie popełniali. Mówię tutaj o Narodowych Siłach Zbrojnych[8] i większości oddziałów Armii Krajowej.


Upamiętnienie ośkowców

W 1998 roku zawieszono w Kościele Garnizonowym w Radomiu tablicę upamiętniającą Jana Sońtę “Ośkę“. Jej fotografię można zobaczyć w informatorze turystycznym “Radomskie miejsca pamięci II wojny światowej” (plik PDF jest dostępny online). Płyta pamiątkowa zawiera wizerunek “Ośki” oraz napis odwołujący się do wojennej i powojennej działalności partyzanta. W 2015 roku tablica poświęcona ośkowcom zawisła w Starachowicach. Umieszczono ją przy kościele Wszystkich Świętych (warto wiedzieć, że w tej świątyni znajdują się również relikwie Jana Pawła II i Jerzego Popiełuszki!). Na Placu Zwycięstwa w Ciepielowie stoi pomnik Jana Sońty. We wsi Kowalków uczyniono “Ośkę” patronem miejscowej podstawówki. Skromne pomniki przypominające o bohaterstwie ośkowców wzniesiono w Gadce (miejscu leśnej bitwy) i Pakosławiu (miejscu tymczasowego pochówku “Bacy”. Ciało żołnierza, poległego w 1944 roku, zostało pochowane obok pomnika powstańców styczniowych. Dwa lata później nastąpiła ekshumacja zwłok i uroczysty pogrzeb w Kazanowie. Wypada wspomnieć, że w Kazanowie spoczywają także “Ośka“ i “Boryna“. Natomiast “Bula Matari“ został pogrzebany w Ciepielowie). Przy drodze Chotcza-Ciepielów znajduje się pomnik ku czci 900 cywilów zabitych przez Niemców za sprzyjanie Żydom i zgrupowaniu “Ośki”. Do tragedii tej nawiązuje też fabularyzowany dokument “Historia Kowalskich” (TVP 2009). Od 1991 roku wisi w Świesielicach tablica upamiętniająca Jana Gierasińskiego “Potęgę“. Innymi formami uczczenia ośkowców są książki Przemysława Bednarczyka (2007) i Marcina Dobronia (2011).


Natalia Julia Nowak,
22.05. - 26.06. 2016 r.


PS.
Postanowiłam sprawdzić, jak brzmiały teksty przysiąg poszczególnych organizacji konspiracyjnych. Czy były w nich widoczne różnice wynikające z odmiennej mentalności? Czy dałoby się z nich wypisać sformułowania charakterystyczne dla danego obozu politycznego? W przysiędze Armii Krajowej, zbrojnego ramienia rządu emigracyjnego, mówi się o Rzeczypospolitej Polskiej, Prezydencie RP, Naczelnym Wodzu i Dowódcy AK. W przysiędze Narodowych Sił Zbrojnych występuje termin “Wielka Polska”, który odnosi się do ostatecznego celu działalności ruchów endeckich i neoendeckich. W innej przysiędze znajdujemy wyrażenie “Sprawiedliwa Polska Ludowa”. Uwaga, psikus: nie jest ono elementem roty Armii Ludowej, tylko Batalionów Chłopskich! W tekście przysięgi AL w ogóle nie wspomina się o państwie (co wynika z faktu, że tradycyjni marksiści żądali likwidacji państwa i podziałów narodowościowych, a tymczasową “ojczyzną proletariatu” chcieli uczynić ZSRR). Przyrzeka się jednak “wyzwolenie” i “stanie na straży praw” Narodu Polskiego. We wszystkich czterech rotach zawarto zdanie dotyczące dochowywania tajemnic wojskowych. W przysiędze NSZ brzmi ono łagodnie, neutralnie i beztrosko. W przysiędze AK jest bardziej sugestywne, ale wciąż subtelne i pozbawione konkretów. W przysiędze AL zrezygnowano z owijania w bawełnę na rzecz walenia prosto z mostu. Natomiast w przysiędze BCh… Cóż, fragment o niezdradzaniu sekretów brzmi kuriozalnie, wręcz humorystycznie, jakby autor urwał się z choinki. Zresztą, zobaczcie sami. Narodowe Siły Zbrojne: “tajemnic organizacyjnych będę wiernie strzegł”. Armia Krajowa: “tajemnicy niezłomnie dochowam, cokolwiek by mnie spotkać miało”. Armia Ludowa: “dochowam tajemnicy wojskowej i nie zdradzę jej nawet wobec najokrutniejszych tortur”. Bataliony Chłopskie: “powierzonych mi tajemnic nie ujawnię przed nikim, nawet przed najbliższymi mi osobami”. Leżę i kwiczę. No, jak tu nie wierzyć złośliwcom, którzy twierdzą, że “PSL” to skrótowiec utworzony od nazwy “Partia Swoich Ludzi”?! Zgodnie z tym, co powiedział historyk Janusz Gmitruk w filmie dokumentalnym “Żelazne kompanie” (TVP 2002), wiejskie podziemie było niesamowicie hermetyczne. Do BCh przyjmowano wyłącznie kandydatów znanych, sprawdzonych i zaufanych. Nikt z zewnątrz nie miał tam prawa wstępu. Krótko mówiąc: stawiano na “swoich ludzi”. Głównie na członków przedwojennych ugrupowań ludowych.


PRZYPISY

[1] Wbrew pozorom, stolicą powiatu iłżeckiego nie była Iłża, tylko Starachowice, które w dniu wybuchu II wojny światowej nosiły nazwę Starachowice-Wierzbnik. Historia Starachowic to historia małej osady przemysłowej, która w pewnym sensie “podbiła” pobliskie miasteczko Wierzbnik i zajęła jego miejsce na mapie Polski. Ale o tym innym razem. Dziś już nie ma powiatu iłżeckiego, lecz jest powiat starachowicki, który od północy graniczy z powiatem radomskim, a od południa - z powiatem kieleckim. Gmina Iłża wchodzi w skład powiatu radomskiego. Jaka jest odległość ze Starachowic do Radomia? Mniej więcej taka, jak do Kielc. A do Warszawy? Mniej więcej taka, jak do Krakowa. Można zatem powiedzieć, że Starachowice znajdują się w “strefie wpływów” czterech większych miast: Radomia, Kielc, Warszawy i Krakowa. Dotyczy to zresztą całego regionu. Oto ciekawostka, którą znalazłam w artykule zatytułowanym “Stroje ludowe na Kielecczyźnie”: “Kielecczyzna to obszar przejściowy pomiędzy Mazowszem i Małopolską, stąd też wynika zróżnicowanie stroju ludowego - na północy noszono ubiory typu mazowieckiego, na południu zaś typu małopolskiego. (…) Na przełomie XIX i XX wieku na Kielecczyźnie występowały liczne odmiany stroju ludowego: strój świętokrzyski, strój kielecki, strój krakowski, strój sandomierski, strój radomski oraz strój opoczyński” (źródło: portal NaLudowo.pl). Starachowicom bliżej do Mazowsza niż do Małopolski. Miejscowość leży bowiem w północnej części województwa świętokrzyskiego.

[2] Z dzisiejszego punktu widzenia koalicja typu AK-AL-BCh wydaje się czymś zdumiewającym, egzotycznym, wręcz kontrowersyjnym. Jednak wtedy, podczas II wojny światowej, takie sojusze po prostu się zdarzały. Dowód: Republika Pińczowska (Kazimiersko-Proszowicka Rzeczpospolita Partyzancka). Załączam dwa cytaty opisujące ten lokalny fenomen. “Rzeczpospolita partyzancka obejmowała terytorium na lewym brzegu Wisły - powiat pińczowski i wschodnią część powiatu miechowskiego (na granicy dzisiejszych województw małopolskiego i świętokrzyskiego). (...) Powstanie Rzeczpospolitej Kazimiersko-Proszowickiej było efektem realizacji akcji ‘Burza‘, przewidującej - w związku z postępującą ofensywą Armii Czerwonej ze Wschodu na Zachód - podjęcie przez polskie podziemie zbrojnych działań lub wzmożonej dywersji przeciwko okupantowi niemieckiemu. (...) W trzeciej dekadzie lipca 1944 r., korzystając z faktu zbliżania się wojsk sowieckich nad Wisłę, polscy partyzanci opanowali niemieckie posterunki policji i żandarmerii w rejonie Pińczowa, a następnie zajęły samo miasto. Niemcy ewakuowali swoje urzędy, ściągnęli także posiłki, jednak nie odzyskali utraconego terytorium. (…) Południowa część partyzanckiej Rzeczpospolitej została opanowana przez AK; władzę pełnił tam komendant obwodu AK i delegat powiatowy rządu emigracyjnego. Na północnym obszarze przejętego przez partyzantów terenu, kontrolowanym przez AL i BCh, utworzono Powiatową Radę Narodową (z siedzibą w Pińczowie) z Józefem Maślanką na czele. (…) W pierwszych dniach sierpnia pod Skalbmierzem i Jaksicami doszło do zaciętych walk, które przesądziły o losie Rzeczpospolitej Kazimiersko-Proszowickiej. Wojska niemieckie ostatecznie zajęły partyzanckie terytorium 10 sierpnia 1944 r” (źródło: “Obchody 70. rocznicy powstania Kazimiersko-Proszowickiej Rzeczpospolitej Partyzanckiej”, portal historyczny Dzieje.pl). “Wspólnym wysiłkiem wyzwolony został obszar o powierzchni 1000 km2. Historyk Andrzej Solarz nazywa Republikę Pińczowską - Rzeczpospolitą Partyzancką. - Na tych terenach powstały głównie delegatury rządu londyńskiego. W Pińczowie była też władza bardziej lewicowa, poczta, wydziały oświaty, czyli pełna struktura państwa, już nawet nie podziemnego, ale w pełni jawnego. Flagi wisiały na domach, na urzędach - opowiada gość Jedynki. (…) Radość trwała niespełna trzy tygodnie, ale Teresa Znojek podkreśla, że to jej najwspanialsze wspomnienie wojenne. - Najważniejsze, że nie udałoby się to wszystko, gdyby nie współpraca wszystkich oddziałów partyzanckich, bez względu na ich przekonania i wizję przyszłej Polski - mówi gość Jedynki” (źródło: “Ewenement w historii. Republika Pińczowska”, serwis informacyjny PolskieRadio.pl). Efemeryda, o której rozmawiamy, jest tematem audiowizualnego reportażu “Republika” Krzysztofa Kąkolewskiego i Piotra Studzińskiego z 1969 roku. Bohaterowie materiału zaznaczają, że proklamowanie Republiki Pińczowskiej (Kazimiersko-Proszowickiej Rzeczpospolitej Partyzanckiej) było zbiorowym sukcesem Armii Krajowej, Armii Ludowej i Batalionów Chłopskich. Ciekawą próbę wypromowania akowsko-alowsko-bechowskiego “państewka” stanowi też szósty odcinek fabularyzowanego serialu dokumentalnego “Rozkaz sumienia” (TVP 2013). Epizod zatytułowany “Wyspa wolności” uwypukla analogię między losami Republiki Pińczowskiej (Kazimiersko-Proszowickiej Rzeczpospolitej Partyzanckiej) a losami Powstania Warszawskiego. W 2004 roku, czyli w 60. rocznicę świętokrzyskiego zrywu, otwarto Izbę Pamięci Republiki Pińczowskiej. Mieści się ona w Ośrodku Dziedzictwa Kulturowego i Tradycji Rolnej Ponidzia w Chrobrzu.

[3] Oto słowa, które wypowiedział historyk Marcin Sołtysiak w filmie dokumentalnym “Ośka” (cykl “Z archiwum IPN”, TVP 2009): “Franciszek Kamiński, komendant główny Batalionów Chłopskich, wydaje polecenie utworzenia nowej organizacji, która miała pokazać, że ludowcy mają siłę zbrojną i mogą skutecznie działać. (…) W ten ruch konspiracyjny włącza się także Jan Sońta ‘Ośka’, który - będąc w Warszawie wysokim oficerem w Komendzie Głównej - ma olbrzymie możliwości. Jedną z pierwszych akcji, w którą zaangażował się Jan Sońta i jego ludzie w ramach Oddziałów Specjalnych Batalionów Chłopskich funkcjonujących po wojnie, był atak, rozbicie kasy Stołecznego Przedsiębiorstwa Budowlanego w Warszawie. W dniu 7 maja 1945 roku pięciu żołnierzy BCh, służących wówczas w Komendzie Głównej Milicji Obywatelskiej, podjeżdża samochodem pod budynek, gmach, gdzie mieściła się kasa. Trzech z nich - kapitan Edward Ciesielski ‘Kula‘, Henryk Jakubczyk i porucznik Jan Rogoziński ‘Ostry’ - wysiadają, wchodzą do budynku, skąd zabierają ponad milion złotych. Pieniądze te poprzez łączniczki przekazują Tadeuszowi Szelągowi ‘Łedzie’, który przekazuje je dalej na cele organizacyjne”. Biorąc pod uwagę fakt, że Jan Sońta “Ośka” partycypował w tak poważnych operacjach, można powiedzieć, iż sam był Żołnierzem Wyklętym. Fascynujące jest to, że potrafił pogodzić tę rolę z rolą człowieka władzy (a nawet więcej niż człowieka władzy: funkcjonariusza aparatu przemocy). To trochę tak, jak z osławionym “kotem Schrodingera“, który może być martwy i żywy w tym samym czasie. Czyżbyśmy znaleźli kolejny dowód na istnienie zjawiska superpozycji?

[4] Druga fala zainteresowania Janem Piwnikiem “Ponurym” i możliwościami jego upamiętnienia miała miejsce w latach 80. XX wieku. W 1984 roku postawiono żołnierzowi pomnik w Wąchocku, maleńkim miasteczku (wówczas wsi) położonym 6 kilometrów na północny zachód od Starachowic. Posąg przedstawiający słynnego cichociemnego znajduje się w centrum miasta. Przejeżdżając przez Wąchock, po prostu nie można go nie zauważyć. “Ponury” został pochowany w białoruskiej wiosce Wawiórka, jednak w roku 1987 jego szczątki sprowadzono do Polski, a następnie pochowano z honorami w klasztorze cystersów w Wąchocku. Uroczystości pogrzebowe, które trwały trzy dni, odbyły się w 1988 roku. Nie da się ukryć, że była to jedna z największych manifestacji patriotycznych w historii powiatu starachowickiego/iłżeckiego. Zainteresowanym polecam film dokumentalny “Major Ponury (Jan Piwnik) - Ostatnia droga komendanta - Wąchock 1988” (YouTube, STARforever37). Inny wartościowy materiał, z którym wypada się zapoznać: “IPN TV pogrzeb Jana Piwnika ps. Ponury” (YouTube, IPNtvPL). W samych Starachowicach również pamięta się o Armii Krajowej, i to od dziesięcioleci. Weźmy na przykład tablicę pamiątkową, którą odsłonięto w 1976 roku w kruchcie kościoła Świętej Trójcy. Jej treść brzmi podniośle: “ŚP TYM, KTÓRZY W POTRZEBIE POSZLI W ŚWIĘTY BÓJ I ODDALI ŻYCIE ZA WIARĘ I OJCZYZNĘ, POLEGŁYM W WALKACH Z OKUPANTEM HITLEROWSKIM NA ZIEMI KIELECKIEJ ŻOŁNIERZOM: z Oddziału Wydzielonego ‘Hubala‘, ze Zgrupowań AK ‘Ponurego’ i ‘Nurta‘, z Oddziału AK ‘Szarego’ i ‘Potoka‘, z ochrony radiostacji AK insp. ‘Jacka‘, z Oddziału AK ‘Jędrusie‘, z Oddziału AK ‘Barabasza‘, z Oddziału BCh ‘Ośki‘, z Oddziałów ‘GL’ i ‘AL’ zamordowanym w Starachowicach. Synom ziemi kieleckiej, którym nie danym było do niej wrócić, poległym w drugiej wojnie światowej na wszystkich frontach świata. Zamordowanym w więzieniach oraz obozach koncentracyjnych. TOWARZYSZE BRONI I SPOŁECZEŃSTWO STARACHOWIC 1976 R” (źródło: publikacja “Tablice pamiątkowe” dostępna na stronie internetowej UM Starachowice). W 1983 roku zawieszono na ścianie kościoła Wszystkich Świętych tablicę upamiętniającą poległych partyzantów Antoniego Hedy “Szarego”. Najstarszą tablicą “akowską” jest ta, która przypomina o zamachu na gestapowca Erika Schutza, jaki przeprowadzili żołnierze podobwodu “Wola” Armii Krajowej (wydarzenie z 1944 roku). Została ona przytwierdzona do ściany jednego z budynków przy ulicy Rynek. Kiedy się tam pojawiła? 27 stycznia 1957 roku, czyli trzy miesiące po odwilży październikowej. Sam napis jest przyzwoity, jednak wygrawerowany Orzeł Biały powinien wreszcie odzyskać koronę. [Wiadomość z ostatniej chwili! 18 czerwca 2016 roku odsłonięto w Starachowicach ławeczkę Zdzisława Rachtana “Halnego”, sławnego podkomendnego Jana Piwnika “Ponurego”. To właśnie “Halny” przyczynił się do budowy kapliczki na Wykusie i pomnika “Ponurego” w Wąchocku. Odpowiadał też za sprowadzenie zwłok Piwnika do Ojczyzny. Autorem rzeźby Rachtana jest Karol Badyna, profesor Akademii Sztuk Pięknych im. Jana Matejki w Krakowie. Więcej na ten temat przeczytacie w newsach: “Piękna ławeczka Halnego stanęła w Starachowicach” (Kazimierz Cuch, elektroniczna edycja kieleckiego “Echa Dnia“) i “W Starachowicach upamiętnią Zdzisława Rachtana ‘Halnego’” (portal Onet.pl)]

[5] O nieznanych, pozytywnych aspektach działalności Mieczysława Moczara “Mietka” (Mykoły Demki, Mikołaja Diomki) pisałam w artykule “Zastać Polskę ludową, a zostawić narodową”. Poruszałam tę tematykę również w tekstach “Nie mów fałszywego świadectwa przeciw Narodowi Polskiemu!” i “Stanisław Skalski. Lotnik, bohater, nacjonalista”. Upieram się przy stanowisku, że dla Polski byłoby lepiej, gdyby następcą Władysława Gomułki został właśnie Moczar, a nie kosmopolita Edward Gierek. Pod rządami “Mietka” rozwijałby się w Polsce nacjonalizm, antysyjonizm, antybanderyzm, antygermanizm, militaryzm i ruch przeciwko polonofobii. Możliwe byłyby także pierwsze próby upamiętnienia bohaterów NSZ (gwoli jasności: Mieczysław Moczar utrzymywał, że niektórzy eneszetowcy kolaborowali z Niemcami, ale pozostali byli OK i dlatego należy im się szacunek. Nie słyszałam, żeby jakikolwiek inny komunista wysuwał podobne postulaty. Zdaje się, że “Mietek“ był pierwszy i ostatni). Pozwolę sobie przytoczyć intrygujące słowa prof. Pawła Wieczorkiewicza: “Człowiek, który strzelał się z żołnierzami Narodowych Sił Zbrojnych i występował, co się nie udało tym razem, za uznaniem eneszetowców za kombatantów” (wypowiedź z 15 stycznia 2007 roku. Link do podcastu znajduje się w artykule “Dlaczego kat AK nie został I sekretarzem?” zamieszczonym w serwisie PolskieRadio.pl). Dorzucę jeszcze zdanie z pewnej publikacji dziennikarskiej: “Gdy kilka lat później zasiadł na fotelu ministra spraw wewnętrznych, walczył o uznanie bojowników AK i NSZ za kombatantów” (Rafał Natorski, “Odpowiadał za torturowanie i mordowanie żołnierzy podziemia”, Facet.wp.pl). To tyle o Moczarze. Teraz trochę o jego rywalu. Otóż Gierek był prototypem Tuska. Miłośnikiem cudzoziemszczyzny, postępackim jewropejczykiem, osobnikiem lekkomyślnym i krótkowzrocznym. Nie miał w sobie nic z narodowca. Poza tym, zrujnował polską gospodarkę, a jego długi trzeba było spłacać do roku 2012.

[6] Iwańczyk to kolejne zbowidowsko-moczarowskie dziwadło rzucające wyzwanie logice klasycznej. Człowiek ten (urodzony i zmarły w Jasieńcu Iłżeckim Górnym) rozpoczął działalność konspiracyjną w ZWZ-AK, ale potem zorganizował lewicową bojówkę “Świt”, która następnie przyrzekła wierność GL/AL. Wyraźnie rozczarował się Armią Krajową, lecz zachował do niej pewien sentyment, co widać w książce “Echa puszczy jodłowej”. Do tego kociołka dosypywał jeszcze trwałe, szczere, nieskrywane uznanie dla Batalionów Chłopskich. Był skomplikowaną, dwuznaczną postacią. Przypominał Mieczysława Moczara, który - jakkolwiek szokująco to zabrzmi - w czasie wojny miał pewne związki z AK i BCh. Bo Moczar, moi drodzy Czytelnicy, dowodził kiedyś koalicją AL-AK-BCh-Sowieci, która starła się z Niemcami pod Rąblowem (Lubelszczyzna, okolice Puław, 14 maja 1944 roku). Bitwa oficjalnie uchodzi za nierozstrzygniętą, jednak historycy potwierdzają, że żołnierze Armii Ludowej, Armii Krajowej, Batalionów Chłopskich i ZSRR zadali wówczas Niemcom ogromne straty. Później, jak wiemy, “Mietek” stał się prześladowcą akowców. Jako szef Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Łodzi splamił swoje ręce krwią wielu patriotów (o tych mrocznych, ubeckich czasach opowiada audycja RWE i drugoobiegowa książka “Byłem więźniem Moczara”). Po roku 1956 Mieczysław Moczar z powrotem został przyjacielem Armii Krajowej i Batalionów Chłopskich. Niestrudzenie promował te organizacje w życiu publicznym. Wiadomo, że szukał sobie poparcia, bo chciał zostać I sekretarzem KC PZPR, ale dzięki swoim staraniom popchnął peerelowską politykę historyczną na właściwe tory. Życiorysy takich osób, jak Mieczysław Moczar czy Eugeniusz Wiślicz-Iwańczyk (Eugeniusz Iwańczyk “Wiślicz”) są niesłychanie trudne do ocenienia. Trzeba je rozbijać na drobne kawałeczki i dokładnie wskazywać, co jest chwalebne, a co karygodne. Ilekroć o tym myślę, przypomina mi się piosenka “Karma Chameleon” brytyjskiego zespołu Culture Club: “Kameleon karmy. Przychodzisz i odchodzisz. Przychodzisz i odchodzisz. Miłość byłaby łatwa, gdyby Twoje kolory były jak w moich snach. Czerwony, złoty i zielony. Czerwony, złoty i zielony” (czerwony - AL, złoty - AK, zielony - BCh). Skoncentrujmy się jednak na Iwańczyku. Niestety, lewicowy partyzant z Jasieńca Iłżeckiego Górnego również był “kameleonem karmy”. On też potrafił być podły wobec akowców. Zdarzało się, że nie oszczędzał nawet zmarłych, którzy nie mogą się już bronić*.

* Aby się o tym przekonać, należy zajrzeć do artykułu “Czterdziesty pierwszy męczennik” (autor: Grzegorz Sado. Tekst ukazał się pierwotnie w “Naszym Dzienniku” z 28 listopada 2009 roku. Kopię materiału zamieszczono w prawicowym serwisie IAP - Interaktywna Polska). Publikacja traktuje o losach księdza Stanisława Domańskiego “Cezarego“, wikariusza kościoła Świętego Zygmunta w Siennie (powiat iłżecki). Przed wojną Domański, świeżo wyświęcony duchowny, był lokalnym społecznikiem, przyjacielem młodzieży, autorytetem miejscowej ludności. Podczas okupacji niemieckiej służył jako kapelan ZWZ-AK, współpracował z oddziałem Antoniego Hedy “Szarego”. W roku 1945 kapłan zdecydował się kontynuować działalność konspiracyjną, tym razem wymierzoną w reżim stalinowski. Założył antykomunistyczną organizację podziemną, która dzisiaj uchodzi za jedno z wcieleń ROAK - Ruchu Oporu Armii Krajowej. Pod tym pojęciem rozumie się lokalne ugrupowania poakowskie, które “nie miały (…) scentralizowanego kierownictwa politycznego i organizacyjnego”. Oddział “Cezarego” był fenomenem w skali Kraju. Sam dowódca, jako ksiądz, nigdy nie uczestniczył w akcjach zbrojnych, ograniczając się wyłącznie do walki propagandowej. Natomiast jego podwładni, świeccy żołnierze, prowadzili coś w rodzaju “dorywczej” działalności partyzanckiej. Nie mieszkali w lasach, tylko w normalnych domach, zupełnie jak cywilni konspiratorzy. Wszystko wskazuje na to, że byli także najbardziej pacyfistyczną grupą Żołnierzy Wyklętych w Polsce Ludowej. Grzegorz Sado pisze wprost: “Ksiądz Stanisław Domański akceptował działalność o charakterze samoobrony, a nigdy nie dopuszczał do bezsensownego rozlewu krwi. W wyniku działalności jego organizacji po stronie sił represji nie zginął ani jeden człowiek”. Partyzanci “Cezarego” dokonywali ataków na posterunki milicji, obezwładniali wrogów, wykradali im broń, czasem nawet strzelali w nogi, ale zawsze postępowali w taki sposób, żeby nikogo nie zabić. Śmiertelnie poważnie traktowali etykę chrześcijańską i zalecenia samego Domańskiego (proszę o wybaczenie, ale ich styl przywodzi mi na myśl dramat sensacyjny “Rambo: Pierwsza Krew” Teda Kotcheffa. Zauważmy, że w całym filmie - pełnym wybuchów, strzelanin i pościgów - nie dochodzi do żadnego zabójstwa. Jedyny zgon, jaki widzimy na ekranie, to nieszczęśliwy wypadek z udziałem policjanta, który po prostu wypada z helikoptera). Historia dzielnego duchownego kończy się w roku 1946. Właśnie wtedy ksiądz Domański został postrzelony, a następnie dotkliwie pobity przez starachowickich ubeków. Czy bezpieka chciała go zgładzić? Nie wiadomo. Pewne jest tylko to, że po skończonej “robocie” funkcjonariusze UB przetransportowali kapłana z Sienna do Starachowic. Zawieźli go do szpitala miejskiego. Niby próbowali pomóc rannemu, ale niezbyt gorliwie, gdyż brutalnie ciągnęli go za nogi po ziemi. “Cezary” zmarł w starachowickim szpitalu, dokładnie w święto Czterdziestu Męczenników. Kilka tygodni po jego śmierci przybył do Sienna wojewoda kielecki. Podczas przemówienia w remizie strażackiej “wyciągnął pistolet, pokazał go zebranym i oświadczył, że broń ta należała do ks. Domańskiego, który przy jej pomocy dokonywał napadów oraz mordował funkcjonariuszy UB i MO”. Było to rażące oszczerstwo, i to wyjątkowo krzywdzące, gdyż dzielny duchowny nigdy nikogo nie drasnął. Zgadnijcie jednak, kim był ów wojewoda kielecki. Tak, macie rację. Był to Eugeniusz Wiślicz-Iwańczyk (Eugeniusz Iwańczyk “Wiślicz”). Człowiek, który sam miał za sobą akowską przeszłość. Tym, którzy pragną dokładniej poznać dzieje “Cezarego”, polecam film dokumentalny “Ksiądz Stanisław Domański”. Produkcja wchodzi w skład cyklu “Z archiwum IPN” (TVP 2008).

[7] Dziś już wiadomo, jaki los spotkał po wojnie przynajmniej jednego z tych cudzoziemców. Przypadek został opisany w pracy naukowej “Utracone dzieciństwo w świetle wspomnień i dokumentów świadków historii z czasów II wojny światowej” Katarzyny Dąbrowskiej, Martyny Kieruzel i Krystyny Pęksyk (Radom 2011. Publikacja, przygotowana pod kierunkiem dr Elżbiety Orzechowskiej, wzięła udział w XV edycji konkursu “Historia Bliska” 2010/2011). Otóż Szaława Gogiebaszwili “Polityk” powrócił do ZSRR. W ojczyźnie doświadczył bolesnej niesprawiedliwości: został uznany za zdrajcę narodu i zesłany do obozu pracy. Gdy wyszedł z łagru, postanowił odnaleźć swoich polskich kolegów, dawno niewidzianych partyzantów Batalionów Chłopskich. W październiku 1963 roku wysłał do Polski list adresowany do Tadeusza Wojtyniaka “Bacy”. Nie zdawał sobie sprawy z faktu, że “Baca” zginął prawie 20 lat wcześniej. Usłyszał o tym dopiero w roku 1965, kiedy przyjechał do PRL i spotkał się ze starymi znajomymi w redakcji radomskiego “Słowa Ludu”. Gogiebaszwili wykorzystał swój pobyt w Polsce najpełniej, jak potrafił. Odwiedził miejsca polskiej martyrologii oraz gospodarstwa Wojtyniaków i Gołąbków. Nie zabrakło go również na wieczornym ognisku, podczas którego były śpiewane partyzanckie pieśni i omawiane wydarzenia z czasów okupacji hitlerowskiej. W wielkim spotkaniu z “Politykiem” uczestniczyła m.in. Bogusława Wojczakowska. To właśnie ta kombatantka, była działaczka LZK (Ludowych Zespołów Kobiecych, Ludowego Związku Kobiet) opowiedziała całą historię autorkom opracowania “Utracone dzieciństwo…”. Nie zaszkodzi wspomnieć, że ojciec Wojczakowskiej był jednym z najbliższych współpracowników “Bacy”. Rodzina Bogusławy często udzielała gościny żołnierzom “Ośki”. Niejednokrotnie dawała także schronienie Żydom ukrywającym się przed nazistami.

[8] Chociaż Brygada Świętokrzyska NSZ popełniła inny błąd. Chłopcy, którzy przez tyle lat dzielnie walczyli z Niemcami, ostatecznie wyszli z Polski wraz z wycofującą się armią niemiecką (potwierdza to nawet oficjalna witryna internetowa Związku Żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych. Gdzie? W notce reklamującej album “Brygada Świętokrzyska NSZ w fotografiach i dokumentach“ Leszka Żebrowskiego. Wersję tę podtrzymuje również Elżbieta Cherezińska, autorka powieści “Legion“, w rozmowie z Tadeuszem M. Płużańskim. Wywiad opublikowano w wirtualnym wydaniu “Super Expressu“). To było bardzo nieromantyczne. Ja na ich miejscu pozostałabym w Polsce, kontynuowałabym antystalinowskie zmagania. Gdybym doszła do wniosku, że nie mam żadnych szans w konfrontacji z NKWD-UB, popełniłabym honorowe samobójstwo. Owszem, poniosłabym klęskę. Ale umarłabym przekonana, że “zachowałam się jak trzeba”. W mojej hierarchii wartości Honor stoi wyżej niż Życie. Idealizm jest mi bliższy niż pragmatyzm (jestem taka nienowoczesna, niepraktyczna, nieeuropejska! Co gorsza, cenię Józefa Becka, wbrew modnym ostatnio tezom Piotra Zychowicza! I nie, nie potępiam wybuchu Powstania Warszawskiego! Oto ja, reinkarnacja Wandy, co nie chciała Niemca!). Wiem, że wielu akowców, obawiających się schwytania przez gestapo, nosiło przy sobie ampułkę z cyjankiem potasu. Józef Kuraś “Ogień” (Żołnierz Wyklęty, były bechowiec, kontrowersyjna postać) odebrał sobie życie, kiedy został otoczony przez UB i KBW. Emilia Malessa “Marcysia”, wdowa po Janie Piwniku “Ponurym”, popełniła samobójstwo, gdy uświadomiła sobie, że została oszukana przez Józefa Różańskiego (to było tak: naiwna Malessa, uwierzywszy w zapewnienia ubeka, “wsypała” członków I Komendy Zrzeszenia “Wolność i Niezawisłość”. Antykomuniści zostali aresztowani, chociaż mieli uniknąć jakichkolwiek represji). Decyzja “Marcysi” przypominała - pod względem ideowym, symbolicznym - japońskie harakiri/seppuku. Chodziło w niej przecież o to, aby poświadczyć własną krwią, iż miało się czyste intencje. Wracając do Brygady Świętokrzyskiej: doceniam fakt, że eneszetowcy wyzwolili żeński obóz koncentracyjny w czeskim Holiszowie. Podobno uratowane kobiety “w dowód wdzięczności podarowały im serduszka uszyte z pasiaków” (Marta Brzezińska-Waleszczyk, “Pięć lektur na długi weekend”, portal Fronda.pl). To akurat było romantyczne. Oby więcej takich happy endów!


ZASKAKUJĄCA CIEKAWOSTKA

Na Kielecczyźnie był możliwy układ AK-AL-BCh, ale bez udziału NSZ. Tymczasem na Porytowym Wzgórzu, gdzieś na Równinie Biłgorajskiej, walczyły pod jednym sztandarem: AK, AL, BCh, NOW-AK i partyzantka radziecka. NOW (Narodowa Organizacja Wojskowa) to prekursorka NSZ. W 1974 roku stanął na Porytowym Wzgórzu okazały pomnik autorstwa Bronisława Chromego. Przedstawia on m.in. pięciu żołnierzy wyglądających jak superbohaterowie. Cała ta historia jest tak osobliwa, że można ją uznać za błąd w Matriksie. Przywodzi mi ona na myśl pewną powtarzalną sekwencję z dziecięco-młodzieżowego serialu “Mighty Morphin Power Rangers”. Sekwencję, w której pięć potężnych robotów bojowych (Mastodont, Pterodaktyl, Triceratops, Tygrys Szablozębny i Tyranozaur) łączy się w superpotężnego Megazorda, żeby zadać wrogowi ostateczny cios. Każda z tych maszyn ma inny kształt i kolor. Razem są jednak niepokonane. [Fotografia pomnika wzniesionego na Porytowym Wzgórzu: Garnek.pl/olalli/14523383/porytowe-wzgorze-lasy-janowskie]

wtorek, 26 kwietnia 2016

Bohaterka na miarę Pileckiego i Moczarskiego

Muzyczne motto

“A jeśli oni zechcą czegoś spróbować,
my będziemy próbować mocniej.
A jeśli oni zechcą pokonać dystans,
my zajdziemy dalej.
A jeśli oni zechcą
trzymać się tego do końca czasu,
wówczas my będziemy walczyć dłużej.
Bo co nas nie zabije, to nas wzmocni.

Tchórze zawsze chcą rządzić resztą,
uciskając nas swoimi poglądami
i mówiąc, że wiedzą lepiej.
Oni się nas boją,
bo wiedzą, że jesteśmy niezależni
i nie troszczymy się o ich zasady,
nie troszczymy się o to, co myślą”


Jenny Woo - “Stronger“,
tłum. Natalia J. Nowak




Patriotka godna pomnika

Stanisława Rachwał (Stanisława Rachwałowa z domu Surówka) to postać łącząca w sobie najlepsze cechy Witolda Pileckiego i Kazimierza Moczarskiego. Bez wątpienia jest jedną z najdzielniejszych Polek wszech czasów. Jednostką, która nie tylko dorównuje wielu popularniejszym od siebie Bohaterkom, ale wręcz przewyższa je niezłomnością i skutecznością. Niestety, dotychczas nie została nawet w połowie doceniona tak, jak na to zasługuje. Wciąż pozostaje postacią mało znaną: niedostrzeżoną, zapomnianą, ukrytą w cieniu mniej zasłużonych konspiratorek lat 1939-1956. Taki stan rzeczy to wielka niesprawiedliwość. Lecz czy na pewno wyrok? Możemy przecież wziąć sprawy w swoje ręce. Możemy sami powalczyć o godne upamiętnienie Rachwałowej. Jeśli my tego nie zrobimy, to kto? Nic samo się nie zdziała: nie zbierzemy plonów, dopóki nie uświadomimy sobie, że wcześniej trzeba zasiać ziarno. A nasza Bohaterka to postać fenomenalna. Dwukrotnie zatrzymana i katowana przez gestapo. Więziona w trzech obozach koncentracyjnych (Auschwitz-Birkenau, Ravensbruck i Neustadt-Glewe). Po wojnie aresztowana przez UB, poddawana torturom i skazana na karę śmierci. Zdolna, wpływowa i ceniona działaczka Polskiego Państwa Podziemnego. Uczestniczka ruchu oporu w Generalnym Gubernatorstwie, Oświęcimiu-Brzezince i Polsce Ludowej. Członkini ZWZ-AK i WiN. Patriotka godna pomnika. Wzór do naśladowania dla kobiet i mężczyzn.


Z okolic Lwowa

Według różnych źródeł, Stanisława Surówka, czyli późniejsza Rachwałowa, przyszła na świat w roku 1903 lub 1906[1]. Dużo informacji na jej temat zgromadził IPN-owski historyk Filip Musiał, który poświęcił naszej Bohaterce co najmniej dwa popularnonaukowe artykuły: “Stanisława Rachwałowa: Bohaterka podziemia - prześladowana przez Niemców i komunistów” (opublikowany w “Dzienniku Polskim” i w serwisie Nowa Historia należącym do Grupy Interia) oraz “Pilecki w spódnicy” (zamieszczony w broszurze “Żołnierze Wyklęci”, dodatku specjalnym do “Gazety Polskiej” z 3 marca 2010 roku). Musiał podaje, że Stanisława Rachwał pochodziła z Kresów Wschodnich, a dokładniej z miejscowości Rudki niedaleko Lwowa. Wychowała się w patriotycznej rodzinie, ukończyła lwowskie Gimnazjum Sióstr Urszulanek. Miłością jej życia okazał się Zygmunt, oficer Wojska Polskiego i Policji Państwowej, z którym wzięła ślub i któremu urodziła dwie córki: Krystynę i Annę (różnica wieku między dziewczętami wynosiła trzy lata). Gdy wybuchła wojna, Zygmunt Rachwał został pojmany przez sowieckich agresorów. Na wiele lat słuch po nim zaginął. O tym, co się stało z mężem, Stanisława dowiedziała się długo po zakończeniu konfliktu zbrojnego. Otóż Zygmunt nie tylko przeżył okres uwięzienia, ale również zdołał wstąpić do armii generała Andersa. Niestety, ciężka choroba uniemożliwiła mu powrót do domu. Żołnierz zmarł na gruźlicę w 1943 roku. Miało to miejsce na terenie Palestyny.


Krakowska twardzielka

Zimą 1939 roku Stanisława Rachwałowa, teraz już mieszkająca w Mieście Królów Polskich, rozpoczęła antyniemiecką działalność konspiracyjną w Związku Walki Zbrojnej, późniejszej Armii Krajowej. Wstąpiła w szeregi kontrwywiadu Okręgu Kraków ZWZ, a jej bezpośrednim przełożonym został Jan Hartwig “Cyprian”. W tamtym okresie Rachwał posługiwała się pseudonimami “Herbert” (lub “Herburt”), “Herburta”, “Rysiek” i “Ryś”. Była bardzo skuteczną konspiratorką, o czym świadczy fakt, że szczegóły jej działalności wciąż pozostają dla historyków tajemnicą. W kwietniu 1941 roku Stanisława została po raz pierwszy aresztowana przez gestapo. Jej zatrzymanie miało związek ze sprawą Aleksandra Bugajskiego “Halnego”, przywódcy krakowskiego oddziału Związku Odwetu ZWZ. Niemieccy śledczy bynajmniej nie patyczkowali się ze swoją aresztantką. Jak wynika z relacji Rachwałowej, cytowanej przez Filipa Musiała, hitlerowscy oprawcy sięgali po niedozwolone metody interrogacji: bicie, kopanie, rozbieranie do naga. W wyniku tortur kobieta straciła dziewięć zębów. Mimo udręki, nie wyjawiła gestapowcom żadnych istotnych informacji. Zdołała ich nawet przekonać, że nigdy nie należała do ruchu oporu. Pod koniec maja Związek Walki Zbrojnej wykupił naszą Bohaterkę z więzienia. Nieustraszona Rachwał powróciła do działalności podziemnej, co przypłaciła kolejnym aresztowaniem w październiku 1942 roku. Naziści pastwili się nad nią aż do grudnia.


W Oświęcimiu-Brzezince

Filip Musiał pisze, że Niemcy nie dali się oszukać po raz drugi. Pewni, że schwytali prawdziwą konspiratorkę, wysłali ją do obozu koncentracyjnego Auschwitz, a ściślej do obozu kobiecego funkcjonującego w ramach Auschwitz II - Birkenau. Było to miejsce zarządzane przez bezwzględną Marię Mandel (Marię Mandl)[2]. Stanisława otrzymała status więźniarki politycznej, kazano jej nosić znaczek przedstawiający literę “P” w czerwonym trójkącie. Na jej przedramieniu wytatuowano numer obozowy 26281. Rachwałowa przeżyła w Oświęcimiu-Brzezince bardzo dużo. Przeszła tyfus plamisty, przepracowała trochę czasu w rozmaitych komandach. Trudne warunki i bolesne doświadczenia nie zniechęciły jej jednak do działalności konspiracyjnej. Nasza Bohaterka bez wahania dołączyła do obozowego podziemia. Od kwietnia 1943 roku miała szerokie pole do działania, gdyż zaangażowano ją do sporządzania kartotek rzeczy odebranych więźniom. Rachwał potajemnie pisała wówczas raporty, które dotyczyły poszczególnych transportów przybywających do lagru. Utrzymywała kontakt z konspiratorami w obozie męskim, przekazywała im podsłuchane lub wyczytane w gazetach informacje o charakterze politycznym i wojskowym. W styczniu 1945 roku Stanisława znalazła się wśród więźniarek ewakuowanych do KL Ravensbruck. Później była przetrzymywana w KL Neustadt-Glewe, skąd ostatecznie wyswobodzili ją alianci. Odzyskawszy wolność, przez trzy tygodnie leczyła się w angielskim szpitalu.


Genialna wywiadowczyni

Wiosna 1945 roku to początek nowej okupacji. Sowieci, którzy rzekomo wyzwolili naszą Ojczyznę, wcale nie zamierzali jej opuścić. Przeciwnicy nowego porządku, a także ludzie niewygodni dla władzy komunistycznej, stawali się ofiarami brutalnych prześladowań. Wielu Polaków dostrzegało konieczność kontynuacji działalności konspiracyjnej. Do takich osób należała Stanisława Rachwałowa. Według Filipa Musiała, nasza Bohaterka przybyła do Ojczyzny pod koniec maja, a pod koniec czerwca była już zaangażowana w prace podziemia antykomunistycznego. Najpierw związała się z Delegaturą Sił Zbrojnych na Kraj. Potem wstąpiła do powstałego na bazie DSZ Zrzeszenia “Wolność i Niezawisłość”. Rachwał przyjęła pseudonim “Zygmunt” i zajęła się gromadzeniem wszelkich informacji o nowym reżimie. Interesowały ją sprawy polityczne, gospodarcze i wojskowe, działalność bezpieki, milicji i urzędów, postępowanie konkretnych funkcjonariuszy, planowane akcje przeciwko dysydentom, nastroje panujące wśród samych aparatczyków. Zdobytą wiedzę przekazywała swoim przełożonym z Brygad Wywiadowczych WiN. Nasza Bohaterka stała na czele siatki liczącej co najmniej dwanaście osób. Pracowali dla niej ludzie zatrudnieni m.in. w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, Cenzurze Wojskowej, Sądzie Grodzkim i Urzędzie Wojewódzkim. Stanisława wiedziała, co się dzieje w Krakowie, w Warszawie, na Podhalu i na Śląsku. Budowała też sieć wywiadowczą na Pomorzu i w Polsce centralnej.


Między życiem a śmiercią

Jak podaje Musiał, w drugiej połowie 1946 roku funkcjonariusze UB założyli w mieszkaniu naszej Bohaterki “kocioł“ (rodzaj zasadzki). Rachwałowa, powiadomiona o czekającej na nią pułapce, schroniła się w tajnym lokalu podziemia, a później wyjechała do Warszawy. Czy wiedziała, że Krystyna Żywulska, koleżanka z Auschwitz-Birkenau, u której zdecydowała się zamieszkać, jest żoną prominentnego ubeka Leona Andrzejewskiego? Trudno powiedzieć. W każdym razie, Stanisława przed uwięzieniem zdążyła jeszcze zrobić jedną rzecz: udać się na Pomorze w celu udzielenia instrukcji członkom nowo utworzonej przez siebie siatki wywiadowczej. Sama chciała uciec na Zachód, miała już nawet przygotowaną drogę przerzutową. Gdy wróciła do Warszawy, zrządzeniem losu spotkała na ulicy Andrzejewskiego, który ją rozpoznał i postanowił aresztować. Kobieta została zatrzymana na dzień przed planowaną emigracją. Potem było więzienie, jedenastomiesięczne tortury i sfingowany proces. Początkowo skazano ją na dożywocie, ale wyrok ten nie spodobał się warszawskim elitom, toteż zamieniono go na karę śmierci. Bolesław Bierut podjął jednak decyzję o przywróceniu poprzedniego wyroku. Rachwał spędziła w stalinowskich kazamatach dziesięć lat. “Zaliczyła” Warszawę, Kraków, Fordon, Inowrocław i szpital więzienny w Grudziądzu. Odzyskała wolność na fali odwilży gomułkowskiej. Po roku 1956 nie prowadziła żadnej działalności politycznej. Ani oficjalnej, ani opozycyjnej.


Pilecki i Moczarski

Dzieje Stanisławy Rachwał są łudząco podobne do dziejów Witolda Pileckiego. Bohaterska postawa podczas drugiej wojny światowej, udział w lagrowym ruchu oporu, tworzenie raportów, aktywność wywiadowcza w Polsce Ludowej, ubeckie tortury, niezasłużony wyrok śmierci… Wszystko się zgadza. Rachwałowa i Pilecki pochodzili z patriotycznych rodzin, żyli na Kresach Wschodnich, mieli po dwoje dzieci. Witold był przez pewien czas żołnierzem generała Andersa, zupełnie jak mąż Stanisławy. Ale losy Rachwałowej wykazują również duże podobieństwo do losów Kazimierza Moczarskiego. Mężczyzna ten był oficerem Armii Krajowej zajmującym się głównie informacją i propagandą. Po wojnie został aresztowany przez Urząd Bezpieczeństwa, obciążony fałszywymi zarzutami, poddany okrutnym praktykom i skazany na karę śmierci, którą później zamieniono na dożywocie. Moczarski spędził ponad dziesięć lat w komunistycznym więzieniu, wyszedł na wolność w wyniku odwilży październikowej. To właśnie on jest autorem słynnej listy “49 rodzajów tortur stosowanych przez UB“. Warto wiedzieć, że Moczarski był męczony nie tylko fizycznie, ale także psychicznie. Przykładowo, osadzono go w jednej celi z esesmanem Jurgenem Stroopem, niemieckim zbrodniarzem wojennym odpowiedzialnym za likwidację getta warszawskiego. Kazimierz opisał potem to doświadczenie w swojej książce “Rozmowy z katem“. No dobrze, ale cóż to ma wspólnego z historią Rachwałowej?


Krwawa Mary

Aby znaleźć odpowiedź na postawione wyżej pytanie, trzeba zerknąć kilka akapitów wstecz i zatrzymać się przy nazwisku Marii Mandel (Marii Mandl). Co wiadomo o tej osobie? Zajrzyjmy choćby do artykułu “W obozie nazywali ją ‘bestią‘. Po wojnie trafiła do tego samego więzienia, co jej ofiary” zamieszczonego w serwisie Wirtualna Polska. Autor tekstu pisze, że Maria Mandel przyszła na świat 10 stycznia 1912 roku w austriackiej miejscowości Munzkirchen. Gdy jej kraj został wcielony do Trzeciej Rzeszy, wyjechała w głąb państwa zaborczego, do niemieckiego Monachium. Jako zwolenniczka nazizmu, wstąpiła do załogi SS i podjęła pracę w obozach koncentracyjnych. Najpierw służyła w Lichtenburgu, później w Ravensbruck, aż w końcu w Auschwitz-Birkenau, do którego przybyła jesienią 1942 roku. Mandel już w Ravensbruck dała się poznać jako wyjątkowa sadystka, uwielbiająca zadawać bliźnim ból. Często biła więźniarki: do krwi, do utraty przytomności. Według jednego ze świadków, najchętniej celowała w “dolną część brzucha”. Na domiar złego, kazała osadzonym chodzić boso po żwirze. W Auschwitz-Birkenau zachowywała się równie okrutnie. Uczestniczyła także w selekcjonowaniu ludzi do komór gazowych. Miała romans z inną nadzorczynią, Irmą Grese, która nosiła przy sobie “wysadzany perłami pejcz“. Po wojnie Mandel wylądowała w krakowskim więzieniu przy ulicy Montelupich. Tam spotkała i rozpoznała swoją dawną ofiarę, Stanisławę Rachwał. Ona też ją zidentyfikowała.


Pod jednym dachem

Rachwałowa, niegdysiejsza więźniarka Oświęcimia-Brzezinki, została zmuszona do zamieszkania pod jednym dachem ze swoją byłą oprawczynią. A właściwie oprawczyniami, bo oprócz Marii Mandel przebywały tam również inne niemieckie zbrodniarki, np. Therese Brandl. Po latach, już na wolności, nasza Bohaterka uwieczniła swoje przeżycia w utworze wspomnieniowym “Spotkanie z Marią Mandel”. Praca powstała w roku 1965, a dwadzieścia pięć lat później doczekała się druku na łamach periodyku “Przegląd Lekarski - Oświęcim”[3]. Zweryfikowane i skomentowane fragmenty tekstu można znaleźć w artykule “Proces załogi KL Auschwitz-Birkenau cz. 6. Życie w więzieniu” Stanisława Kobieli. Autor zamieścił go na swojej stronie internetowej TajemniceHistorii.pl. Ze wspomnień Rachwałowej, cytowanych i omawianych przez Kobielę, dowiadujemy się, jak wyglądało więzienne życie skazanych nazistek i ich relacje z polskimi osadzonymi. Czy sytuacja, w której kaci i ofiary zostają ze sobą zrównani, może być łatwa dla którejkolwiek ze stron? Czy wspólna walka o przetrwanie, a nieraz nawet zamiana ról między dominującymi a zdominowanymi, przekształca coś w ludzkiej świadomości? Publikacja “Proces załogi…”, zawierająca fragmenty utworu Stanisławy, udziela nam arcyciekawych odpowiedzi na te pytania. W następnych akapitach postaram się krótko zreferować rzeczony tekst. Opowiedzieć, jak to było ze spotkaniem Rachwałowej z hitlerowskimi przestępczyniami wojennymi.


Potęga resentymentu

Gdy Stanisława zobaczyła w więzieniu Marię Mandel, ogarnęło ją uczucie mściwej satysfakcji. Był to widok, o którym w Auschwitz-Birkenau mogła tylko pomarzyć. Oto Maryśka: wtedy pani życia i śmierci, obecnie odizolowana od świata kajdaniara. Jeszcze kilka lat temu dręczyła niewinnych ludzi, a dziś musi szorować na kolanach “więzienne flizy“. Obok niej haruje w pocie czoła Johanna Langefeld[4]. Rachwałowa bynajmniej nie zamierzała się litować nad swoimi germańskimi współwięźniarkami. Kiedy znalazła sposób na zaszkodzenie Mandel, bez wahania przystąpiła do akcji. To ona stała za przeniesieniem nazistki do gorszej celi (wcześniej MM siedziała w “wolnej celi roboczej“). Maria, niegdyś patrząca na Stanisławę z wyższością, teraz zaczęła się jej bać. Tym bardziej, że Rachwałowa, jako świadek hitlerowskiego ludobójstwa, mogła złożyć obciążające ją zeznania i wbić jej ostatni gwóźdź do trumny. Nie dało się ukryć, że skończyły się czasy, w których Mandel była górą, a Rachwał dołem. Sytuacja uległa odwróceniu. Jakże wielka i groźna jest potęga resentymentu! To właśnie resentyment zagrzmiał niczym grom, gdy nasza Bohaterka, poproszona przez oddziałową o wyjaśnienie czegoś Niemkom, weszła do ich celi i ryknęła: “Achtung!”. Nazistki, słysząc ten wyraz, zerwały się na równe nogi. Stanęły na baczność i bez słowa słuchały, jak Stanisława obrzuca je nieprzystojnymi epitetami (po niemiecku). Myślały, że za chwilę Polka zacznie je bić. Lecz ona nie zniżyła się do ich poziomu.


Przebaczenie i pojednanie

Rachwałowa nawet w ubeckiej tiurmie potrafiła wyegzekwować swoje prawa. Przykładowo, dała strażniczkom do zrozumienia, że nie życzy sobie wspólnej kąpieli z nazistkami. Personel więzienny spełnił jej żądanie. Hitlerowskie bandytki, zwłaszcza Maria Mandel, przechodziły obok niej “pojedynczo, zmieszane i naprawdę przestraszone”. Stanisława była w pełni świadoma swojej moralnej przewagi nad Niemkami. Przypuszczała wręcz, że gdyby zaatakowała je fizycznie, żadna z nich nie miałaby odwagi się bronić. Mandel i Rachwał, kobiety z dwóch różnych bajek, zostały skazane przez komunistyczny sąd na najwyższy wymiar kary. Obie wiedziały, że każdy dzień zbliża je do śmierci. I z każdym dniem stawały się coraz dojrzalsze. Stanisława obserwowała, jak Maria powoli zamienia się w jednostkę smutną, pokorną i zadumaną. Sama również zgubiła gdzieś dawną złość, nienawiść i żądzę zemsty. Więźniarki, osadzone w sąsiednich celach, wyraźnie słyszały się przez ścianę. Rachwałowa dała sobie wreszcie spokój ze swoimi łaziennymi wymaganiami. Któregoś wieczoru, podczas wspólnej kąpieli, Maria Mandel i Therese Brandl podeszły do naszej Bohaterki. Obie były nagie, mokre i zapłakane. Błagały o przebaczenie. Stanisława, mimo zaskoczenia, zdobyła się na ten krok, a one padły na kolana i zaczęły ją całować po rękach. Z trzech uczestniczek tej niezwykłej sceny tylko Rachwał doczekała się ułaskawienia. Nazistki zostały powieszone w styczniu 1948 roku. Polka zmarła zaś ponad trzydzieści lat później.


Świadek oskarżenia

Zgodnie z tym, co pisze Stanisław Kobiela, nasza Bohaterka już latem 1945 roku zaczęła się starać o ukaranie hitlerowskich przestępców wojennych. Chociaż była członkinią podziemia niepodległościowego, sprzeciwiającą się uzależnieniu Polski od ZSRR i zaniepokojoną totalitarnym charakterem bierutowskiego państwa, zdecydowała się wejść na drogę oficjalną. Złożyła zeznania przed Główną Komisją Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, a później przed Okręgową Komisją w Krakowie. Lokalny sędzia, który zajmował się jej sprawą, został wkrótce jej współpracownikiem w Zrzeszeniu “Wolność i Niezawisłość”. Rachwałowa zeznawała przeciwko gestapowcom, którzy podczas drugiej wojny światowej terroryzowali ludność Miasta Królów Polskich. Sporządziła też dokładne charakterystyki pracowników KL Auschwitz-Birkenau[5]. Opisy nadzorców i nadzorczyń, przygotowane przez Stanisławę, okazały się przydatne podczas procesu Rudolfa Hoessa w 1947 roku (uwaga: nie należy mylić tego osobnika z Rudolfem Hessem zmarłym w roku 1987!). Co do samego Hoessa, nasza Bohaterka miała okazję spotkać go w krakowskim więzieniu przy ulicy Montelupich. Wspominała potem, że po aresztowaniu stał się zupełnie innym człowiekiem. Nie przypominał już dumnego, groźnego władcy obozu oświęcimskiego. Był blady i zrezygnowany, przeczuwał, że nie uniknie egzekucji. Podobna zmiana zaszła zresztą w Maximilianie Grabnerze. Zwierzchnik lagrowego gestapo trząsł się jak osika.


Fordon i Inowrocław

Stanisława, jako więźniarka polityczna, była również przetrzymywana w Fordonie i Inowrocławiu. Tam, w Polsce północnej, “wymiatała” tak samo jak w południowej. Widać to w odpowiedzi naczelnika Centralnego Więzienia w Fordonie na pismo Wojskowego Sądu Rejonowego w Krakowie (1951). Wiadomość nosi tytuł “Opinia więźnia karnego Rachwał Stanisławy“ i zawiera następujące stwierdzenia: “Była już trzykrotnie karana dyscyplinarnie, co świadczy, że nie zawsze przestrzega przepisów więziennych. Odnośnie swych przełożonych stara się ona być posłuszna i zdyscyplinowana, lecz stosunek ten jest tylko powierzchowny, gdyż zasadniczo jest ona ujemnie ustosunkowana do administracji więzienia, jak również jest wrogo ustosunkowana w stosunku do Państwa Ludowego, jej rządu. (…) Nie przejawia żadnego przełomu w swych wrogich poglądach politycznych“[6]. Myliłby się ten, kto by powiedział, że Rachwałowa, odzyskawszy wolność w 1956 roku, bez problemu przebaczyła swoim “czerwonym” ciemiężycielom. Autor publikacji “Więzienie dla kobiet o zaostrzonym reżimie. Sierpień 1952 - marzec 1955” (InowroclawFakty.pl) podaje, że nasza Bohaterka zawiadomiła prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa przez naczelniczkę inowrocławskiej tiurmy. Oskarżyła ją o znęcanie się nad uwięzionymi kobietami. Niestety, “z powodu niechęci Ryszardy Szelągowskiej do składania zeznań jako świadek sprawa nie miała dalszego ciągu”. Gnębicielka Obiałowa uniknęła więc sprawiedliwości.


Madame Butterfly

Wiele nowych informacji na temat Stanisławy Rachwał zaczerpniemy z czterdziestominutowego reportażu radiowego “WiNna nieWiNna” Patrycji Gruszyńskiej-Ruman (Polskie Radio 2008). Materiał zawiera wypowiedzi kilku Polek będących świadkami życia i działalności naszej Bohaterki. Relacje te przeplatają się z kwestiami aktora wcielającego się w rolę stalinowskiego oskarżyciela. Dopełnieniem całości są poruszające przerywniki, w których Ewa Kania czyta fragmenty wspomnień Rachwałowej. Z reportażu dowiadujemy się, że Stanisława przyszła na świat 29 kwietnia 1906 roku. Podczas wojny polsko-bolszewickiej, w roku 1920, zwróciła uwagę na jednego z polskich oficerów, którzy przybyli wyzwolić jej miasteczko spod panowania najeźdźców. Majestatyczny patriota w mundurze zrobił na niej piorunujące wrażenie. Dziewczyna szaleńczo się w nim zakochała, a potem “bardzo młodo wyszła za mąż”. Czy to oznacza, że Surówka poznała swojego przyszłego męża w wieku czternastu lat, a poślubiła go niedługo później? Wbrew pozorom, to możliwe. Na ziemiach byłego zaboru austriackiego obowiązywało bowiem prawo, które zezwalało kobiecie na zawarcie małżeństwa po ukończeniu czternastego roku życia. Potrzebna była jedynie zgoda ojca (źródło: Jerzy Antoni Pielichowski, “Zawarcie małżeństwa w zarysie historycznym”, AdwokatKoscielny.com.pl). Do czego można to porównać? Najbliższe skojarzenie, jakie przychodzi mi do głowy, to opera “Madame Butterfly” Giacoma Pucciniego[7].


Beka z ubeka

Nietypowy wiek, w którym Stanisława założyła rodzinę, bywał dla otoczenia dość kłopotliwy. Pewnego dnia Rachwałowa, jako mężatka, została poproszona o zaopiekowanie się obcą panną, która “szła na bal [pułkowy] bez rodziców“. Jak się wkrótce okazało, wspomniana panna była dwa razy starsza od niej. Państwo Rachwałowie mieszkali razem w koszarach wojskowych. Stanisława zdążyła więc poznać uroki żołnierskiego życia. Koleżanki z więziennej celi zapamiętały ją jako osobę pogodną, życzliwie nastawioną do świata, obdarzoną wielkim darem wymowy. Rachwałowa nigdy nie wracała z przesłuchań zapłakana. Przeciwnie, kiedyś nawet wróciła ubawiona. Rozśmieszył ją młody funkcjonariusz UB, który spostrzegł na jej przedramieniu numer obozowy i zapytał zdumiony: “To pani tyle lat w Oświęcimiu, a teraz my panią jeszcze przesłuchujemy?!”. Z mojej wiedzy wynika, że nie był to pierwszy raz, gdy kobieta zaszokowała bezpiekę swoją zuchwałą postawą. Do naszych czasów przetrwał cyniczny liścik, który Stanisława wysłała ubowcom okupującym jej krakowskie lokum: “Wiedząc, że ten list dostanie się w wasze łajdackie ręce, zawiadamiam, że na próżno czekacie i niewinnych ludzi zamknęliście w moim mieszkaniu. Możecie długo na mnie czekać pod drzwiami. R”. Spójrzmy także na urzędowy dokument “Postanowienie o pociągnięciu do odpowiedzialności karnej“ z września 1947 roku. Rachwał nie podpisała tego druku. Ale umieściła na nim własną uwagę: “Akt oskarżenia niezgodny z prawdą”[8].


Do tańca i do różańca

Jakie jeszcze ciekawostki dotyczące Rachwałowej kryją się w reportażu Gruszyńskiej-Ruman? Na przykład informacja, że nasza Bohaterka była jednostką o wysokim statusie ekonomicznym. Mając ojca-adwokata i męża-oficera, nigdy nie narzekała na brak pieniędzy. Zewnętrzną oznaką dobrobytu, w którym żyła, uczyniła modny, elegancki, wyszukany ubiór. Stanisława zawsze chciała być stylowa i olśniewająca, chętnie pokazywała się bliźnim w kapeluszu i rękawiczkach. Nawyku dbania o cerę nie straciła nawet w Auschwitz-Birkenau. Gdy otrzymywała od Niemców odrobinę margaryny, tylko połowę tego produktu wykorzystywała do celów spożywczych. Reszta służyła jej za krem do twarzy. Rachwałowa była religijna, jak wielu ludzi w czasach okołowojennych. Ceniła osoby, które potrafią pokornie się modlić lub przynajmniej uszanować modlitwę innych. W podziemiu współpracowała głównie z mężczyznami. Podczas wojny, a być może i później, dawała schronienie polskim partyzantom. Swoim córkom, które były jednocześnie jej pomocnicami w konspiracji, udzieliła arcyciekawej wskazówki na wypadek “badania“. Otóż miały one wmawiać gestapowcom/ubekom, że liczni panowie, z którymi Rachwał się spotykała, byli jej kochankami. Taktyka Stanisławy, choć niewątpliwie upokarzająca, wyróżniała się skutecznością. Filip Musiał pisze, że to właśnie ta argumentacja (plus łapówka zapłacona przez ZWZ) przesądziła o jej zwolnieniu z nazistowskiego aresztu w 1941 roku.


Mistrzowski styl

Rachwałowa zaliczała się do osób niesłychanie błyskotliwych i elokwentnych. Potrafiła nie tylko snuć intrygujące opowieści, ale również posługiwać się grą słów i formułować cięte riposty. Gdy do więziennej celi w Krakowie przyprowadzono nową osadzoną, Stanisława zadała jej specyficzne pytanie, umiejętnie akcentując wybrane sylaby: “A pani jest WiNna czy nieWiNna?”. Naturalnie, chodziło o przynależność do Zrzeszenia “Wolność i Niezawisłość”. Zdarzyło się także, iż to Rachwał została o coś zapytana przez nieznajomą współwięźniarkę. Ciekawska spytała: “Jak pani sobie radzi z paznokciami?”. Stanisława odpowiedziała jej w iście mistrzowskim stylu: “Te u rąk to sobie obgryzam, ale te u nóg pani mi będzie musiała obgryzać”. Nasza Bohaterka bardzo się martwiła o swoje córki. Wiedziała, że one też zostały schwytane przez UB, i to z jej powodu. Aby uspokoić swoje sumienie, zdecydowała się porozmawiać z osiemnastoletnią więźniarką, która znajdowała się w sytuacji analogicznej do jej dzieci (tzn. siedziała w tiurmie ze względu na własną matkę). Próbowała dociec, czy nastolatka ma do swojej rodzicielki jakieś pretensje. I wyraźnie się rozchmurzyła, kiedy usłyszała, że wcale tak nie jest. Na wolności, gdy już było po wszystkim, Rachwałowa nigdy nie robiła z siebie męczennicy. Zachowywała się w taki sposób, jakby bolesne doświadczenia “nie zrobiły na niej większego wrażenia”. A gdy ktoś ją pytał o obóz oświęcimski, “zbywała go pół-żartem”. Była dumna, zacięta, nikomu się nie żaliła.


Making of

Reportaż radiowy “WiNna nieWiNna” Patrycji Gruszyńskiej-Ruman spotkał się z pozytywnym odbiorem słuchaczy zarówno w Polsce, jak i za granicą. Dziennikarski majstersztyk został uhonorowany Główną Nagrodą Wolności Słowa SDP, międzynarodową nagrodą Prix Italia (“radiowym Oscarem”) i Białą Kobrą na Ogólnopolskim Festiwalu Mediów w Łodzi “Człowiek w zagrożeniu”. Reportażystka skomentowała swoje dzieło w kilku wywiadach, tzn. w rozmowie z Jerzym Ignatowiczem (“Dwa totalitaryzmy w jednym życiu”, portal SDP), Markiem Palczewskim (“Rozmowa dnia - 4 stycznia 2012”, portal SDP) i Elżbietą Rutkowską (“Polski reportaż radiowy jest silny”, miesięcznik “Press”). Wyznała swoim kolegom po fachu, że praca nad audycją o Rachwałowej kosztowała ją wiele wysiłku. Przygotowanie tak ambitnego materiału zajęło jej około dziewięciu-dziesięciu miesięcy. Twórczy trud polegał na wertowaniu archiwalnych dokumentów, poszukiwaniu ludzi pamiętających Stanisławę, konsultacjach z historykiem Filipem Musiałem oraz wnikliwej lekturze wspomnień naszej Bohaterki[9]. Dziennikarka dowiedziała się o życiu “WiNnej nieWiNnej” zupełnie przypadkowo. Odkryła tę postać podczas przeglądania listy polskich więźniów KL Auschwitz-Birkenau. Zwróciła uwagę na nazwisko “Rachwał“, gdyż było to rodowe miano jej matki. Tak zaczęła się jej przygoda z badaniem losów Stanisławy. Przeznaczenie? Na pewno kamień milowy w przywracaniu pamięci o niezwykłej Bohaterce.


Bolesław Surówka (cz. 1)

Znając datę i miejsce urodzenia Rachwałowej, jej panieńskie nazwisko, imiona rodziców i zawód ojca, postanowiłam poszukać w Internecie wzmianek na temat jej rodziny. Bardzo szybko znalazłam informacje dotyczące Bolesława Surówki: wybitnego publicysty, krytyka teatralnego, prawnika, żołnierza kampanii wrześniowej. Wszystko wskazuje na to, że dziennikarz ten był bratem naszej Bohaterki. Mistrz pióra urodził się w roku 1905, czyli w tej samej dekadzie, co Stanisława Rachwał. Pochodził z Rudek koło Lwowa. Jego ojciec, Karol, pracował jako adwokat. Matka, Emilia, wywodziła się z rodu Tustanowskich (źródło: Sejm-Wielki.pl/n/Tustanowski). Czyżbym namierzyła bliskiego krewnego Rachwałowej? A może to tylko zbieg okoliczności? Prawdopodobieństwo, że mamy tu do czynienia z dziełem przypadku, nie wydaje mi się wysokie. Szansa na to, że w małych Rudkach trafi się dwóch adwokatów o nazwisku Karol Surówka, raczej nie jest duża. W serwisie MyHeritage.pl opisano kilku mężczyzn noszących dokładnie takie miano. Jedna z notek brzmi: “karol surówka i emilia surówka byli małżeństwem. Mieli 2 córek: stanisława rachwał i jedno inne dziecko. karol zmarł”. Czy nie ma w tym tekście drobnego błędu? Może państwo Surówkowie nie mieli dwóch córek, tylko córkę i syna? Może tajemnicze “jedno inne dziecko” (tutaj rodzaju nijakiego) to właśnie Bolesław Surówka? Twardy charakter, słowiańskie imię i antyniemieckie poglądy również upodabniają Bolesława do Rachwałowej.


Bolesław Surówka (cz. 2)

Osoby, które zainteresowały się postacią domniemanego brata Stanisławy, powinny zajrzeć do artykułu “Zapomniany dziennikarz - zapomniane dziennikarstwo. Górny Śląsk oczami Bolesława Surówki” Krzysztofa Trackiego. Materiał jest dostępny w witrynie internetowej Sołectwa Mikołów - Śmiłowice (Smilowice.Mikolow.eu). Z tekstu wynika, że Bolesław Surówka pochodził z Kresów Wschodnich, ale związał swoje losy z Ziemiami Zachodnimi[10]. Był orędownikiem polskości Śląska, stronnikiem Wojciecha Korfantego, demaskatorem proniemieckich sentymentów utrzymujących się w tym regionie. Mówił stanowcze “NIE” ruchom ślązakowskim, mentalnym przodkom Ruchu Autonomii Śląska. Zarzucał im brak lojalności wobec Polski, pragnienie oderwania Silesii od Macierzy oraz finansowe powiązania z antypolskimi siłami w Niemczech. Deptał po piętach Śląskiej Partii Ludowej, miał też na pieńku z obozem piłsudczykowskim. Przeciwnicy obrzucali go najrozmaitszymi wyzwiskami, np. “wesołek korfantowy”. Surówka cechował się wytrwałością i samozaparciem, dzięki czemu nie pozwolił się uciszyć reżimowi sanacyjnemu. Jak w jego życiu wyglądał 1 września 1939 roku? “Atak niemiecki przywitał Surówkę w zabudowaniach koszar w Oświęcimiu (tam gdzie niedługo niemieccy naziści utworzą obóz zagłady Auschwitz!)” - pisze Krzysztof Tracki. Po wojnie Bolesław pozostał dawnym Bolesławem. Kontynuował karierę dziennikarską. Promował i pielęgnował polski patriotyzm na Śląsku.


Wezwanie do działania

Stanisława Rachwał była ponadprzeciętną jednostką. Wyjątkowo odważną i zasłużoną reprezentantką Polskiego Państwa Podziemnego. Jak długo będziemy godzić się na to, żeby pozostawała jedynie “statystką” w opowieściach o niemieckich barbarzyństwach? Nazwisko Rachwałowej, jako świadka brutalnej okupacji, często przywoływane jest w tekstach dotyczących hitlerowskich zbrodniarek wojennych. Jednocześnie prawie wcale nie pisze się o niej artykułów monograficznych. Dlaczego? Przecież to ona, a nie np. Irma Grese, powinna wzbudzać podziw i fascynację! Nazistowska morderczyni doczekała się licznych wielbicieli, także w naszej Ojczyźnie[11]. Tymczasem Rachwałowa nadal czeka na odpowiednie upamiętnienie. Dobrze, że kilka osób przypomniało o niej w związku z Narodowym Dniem Pamięci “Żołnierzy Wyklętych”, ale to wciąż bardzo mało. Stanisława Rachwał zasługuje na pomnik i najwyższe państwowe odznaczenia. Jej imieniem powinno się chrzcić ulice, aleje, parki i skwery. W miejscach związanych z jej życiem i działalnością powinny wisieć tablice pamiątkowe. Każdego roku aktywni patrioci powinni organizować imprezy (tzn. marsze, biegi) ku jej czci. O Rachwałowej wypadałoby też nakręcić film dokumentalny bądź fabularny. A jeśli nie film, to przynajmniej teledysk, choćby na wzór “Desenchantee” Mylene Farmer lub “Beliy Plaschik (No Mercy Remix)” t.A.T.u. Jak widać, mamy ogrom pracy do wykonania. Nie stójmy więc bezczynnie, tylko weźmy się do roboty!


Natalia Julia Nowak,
14.03. - 26.04. 2016 r.



PS. Rachwałowa bije na głowę wszystkie filmowe, komiksowe i kreskówkowe superbohaterki. Przy niej bledną takie heroiny, jak Lara Croft z “Tomb Raidera” czy Sarah Connor z “Terminatora 2. Dnia Sądu”. W porównaniu z nią, Wonder Woman, Black Canary, She-Ra, Sailor Moon, Superświnka, Czarodziejki W.I.T.C.H., Odlotowe Agentki i Wojowniczki z Krainy Marzeń to cherlawe mimozy dla grzecznych dziewczynek. Jeśli chodzi o umiejętność zdobywania ściśle tajnych danych w ekstremalnie trudnych warunkach, to Trinity, Motoko Kusanagi, Lisbeth Salander i Maggie Chan mogłyby brać od niej korepetycje. Stanisława jest kolejną postacią w naszym narodowym panteonie, która udowadnia, że polscy patrioci nie mają sobie równych. Tak to już jest, że największymi herosami (na skalę globalną) okazują się ci, którzy walczyli pod flagą biało-czerwoną, w cieniu skrzydeł Orła Białego. Nasz Naród nie musi sobie wymyślać fikcyjnych superbohaterów, bo miał ich wystarczająco wielu w prawdziwym życiu. To Amerykanie, Japończycy i Zachodni/Północni Europejczycy odczuwają potrzebę kreowania - na własny użytek i dla poklasku świata - nudnych, tandetnych, nierealistycznych gierojów pełniących funkcję kompensacyjną. Bardzo mi przykro, ale taka jest prawda. Akurat w latach trzydziestych i czterdziestych (czytaj: w czasach, gdy rodziły się Supermany i Batmany) z autentycznymi aktami bohaterstwa było u nich średnio. Co innego u nas. My mieliśmy całe zastępy herosów. Rachwałowa niewątpliwie znajdowała się w ścisłej czołówce polskich megatwardzielek. Cześć jej pamięci. Chwała wszystkim Polakom walczącym z hitleryzmem i/lub stalinizmem.


PRZYPISY

[1] Rok 1903 jest datą błędną, ale został podany na dość wiarygodnej stronie “Archiwum ofiar terroru nazistowskiego i komunistycznego w Krakowie 1939-1956” prowadzonej przez Muzeum Historyczne Miasta Krakowa (Krakowianie1939-56.mhk.pl). Niestety, nie udało mi się ustalić, który rok śmierci Stanisławy Rachwał jest właściwy: 1984 czy 1985? Źródła, z których korzystałam, nie są zgodne co do daty zgonu patriotki. Nawet Instytut Pamięci Narodowej plącze się w zeznaniach. Ech, powiem krótko… Przed historykami-profesjonalistami i historykami-amatorami jeszcze dużo wytężonej pracy!

[2] “Kolejna sadystka, główna nadzorczyni obozu dla kobiet Auschwitz II - Birkenau. (…) Zabijała własnoręcznie, maltretowała, jednym słowem skazywała na śmierć lub zsyłała do domów publicznych funkcjonujących na terenie obozu. Bez litości obchodziła się nawet z noworodkami. Te ginęły od uderzeń, z głodu lub w płomieniach. (…) Postrach kobiet w Auschwitz, osławiona ‘Mańcia Migdał’ - jak ją nazywano w obozie - została osądzona w drugim procesie oświęcimskim. Zawisła na szubienicy” (Waldemar Kowalski, “Sadyści z Auschwitz. Oprawcy, którym zabijanie więźniów sprawiało nieskrywaną radość”, portal NaTemat.pl). “Bicie w paroksyzmie wściekłości sprawiało jej przyjemność i widocznie było dla niej środkiem pielęgnowania piękności, bo po każdej takiej egzekucji robiła się jeszcze piękniejsza; mięśnie, których grę widać było przez bajecznie uszyte, a niesłychanie obcisłe ubranie, chodziły jak żywe węże, zielonkawe oczy świeciły jak gwiazdy, delikatny róż twarzy nabierał żywości, nawet złote włosy zdawały się bardziej błyszczeć” (zeznania Heleny Tyrankiewicz, książka “Fotograf z Auschwitz” Anny Dobrowolskiej, serwer Cyfroteka.pl). “U niej nie było prawa łaski. (…) Posyłała do gazu, jeśli ktoś miał obtartą piętę albo odmarznięty palec. Nic nie pomagały prośby więźniarek, które całowały jej buty” (zeznania Anny Szyller, książka “Fotograf z Auschwitz” Anny Dobrowolskiej, serwer Cyfroteka.pl). “Zna tylko język niemiecki, mówi narzeczem wiedeńskim. (…) Człowiek-okrutnik, znęcała się i katowała osobiście więźniarki. Siła jej uderzenia była okrutna, jednym uderzeniem pięści wybijała szczękę, a specjalnością jej było kopanie w podbrzusze tak kobiet, jak i mężczyzn” (pismo Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, książka “Fotograf z Auschwitz” Anny Dobrowolskiej, serwer Cyfroteka.pl).

[3] Gdyby ktoś pytał: pierwszy fragment “Rozmów z katem” Kazimierza Moczarskiego został opublikowany w 1968 roku. Tekst ukazał się w warszawskim tygodniku “Polityka”. Cały utwór, podzielony na odcinki, był drukowany we wrocławskiej “Odrze” (miało to miejsce w latach 1972-1974). Książkowe wydanie “Rozmów z katem” pojawiło się na księgarskich półkach dopiero w roku 1977. Była to jednak wersja okrojona, zapewne z przyczyn politycznych. Pełna, nieocenzurowana wersja dzieła ujrzała światło dzienne w 1992 roku. Źródło tych informacji: artykuł “Kazimierz Moczarski - autor książki ‘Rozmowy z katem‘” (materiał jest dostępny w serwisie internetowym Polskiego Radia). Zobacz też: przypis dziewiąty niniejszego opracowania.

[4] Według Stanisława Kobieli, Rachwałowa pomyliła Johannę Langefeld (byłą komendantkę obozu kobiecego w Oświęcimiu-Brzezince, poprzedniczkę Marii Mandel) z mniej prominentną Dorotheą Binz. W oryginalnym tekście, napisanym przez Stanisławę, widnieje nazwisko “Binz”, ale jest to ewidentny błąd merytoryczny. Z badań Kobieli wynika, że osoba określona przez Rachwałową jako “Binz” to w rzeczywistości Langefeld. Wskazują na to informacje, jakie autorka podaje na temat rzekomej “Binz”, a także fakt, iż prawdziwej Dorothei Binz nie było wówczas w Krakowie. O paniach Langefeld, Binz, Mandel i Rachwał przeczytamy również w liście otwartym “Joanna Langefeld” Stanisława Kobieli. Pismo wyświetla się na blogu TajemniceHistorii.pl. Nadawca wystosował je w odpowiedzi na artykuł “Tajemnica kobiet” Marty Grzywacz (wydrukowany w “Wysokich Obcasach”, dodatku do “Gazety Wyborczej” z 4 lipca 2015 roku). Zacytuję urywek tego listu: “Stanisława Rachwałowa (…) pisze o swoim pierwszym spotkaniu z Joanną Langefeld i Marią Mandel na korytarzu więzienia Montelupich jak boso, na kolanach myły mokrą szmatą posadzkę korytarza. Bez trudu rozpoznała z KL Auschwitz Marię Mandel, złożyła raport opisując kim Mandel była w KL Auschwitz i Mandel cofnięto do celi, pozbawiając ją przywilejów więźniarki niecelowej. Rachwałowa nie znała natomiast Joanny Langefeld i dlatego pozostała ona nadal więźniarką niecelową. W więzieniu dowiedziała się, że siedzi tam także inna komendantka KL Ravensbruck i błędnie przyjęła, że nazywa się ona Binz i pod takim nazwiskiem wspomina Langefeld“. Frapująca historia, czujny badacz.

[5] Twórcy tekstów dziennikarskich poświęconych nazistowskim zbrodniarkom wojennym chętnie przytaczają charakterystykę Irmy Grese autorstwa Stanisławy Rachwał. Oto co nasza Bohaterka napisała na temat osławionej funkcjonariuszki niemieckich obozów koncentracyjnych: “Grose [powinno być “Grese” - przypis NJN] Irma, lat około 22, wzrost około 163 cm. Zbudowana proporcjonalnie, ładnie. Jasna blondynka o dużej urodzie, oczy duże, niebieskie, brwi ciemne, ładnie zarysowane w łuk; rzęsy ciemne, długie, cera bardzo ładna, jasna o ładnym rumieńcu; nos proporcjonalny, usta proporcjonalne, pełne, czerwone; zęby śliczne, drobne, białe; piękna, ładnie osadzona szyja. Głos miała miły, niski, nogi śliczne, stopy drobne. Była lesbijką. Do mężczyzn SS-manów odnosiła się wprost wrogo, mówiąc, że zna dobrze ten element. Natomiast wśród więźniarek miała sympatię, gustowała w młodych, ładnych dziewczętach, specjalnie Polkach” (cyt. za: Katarzyna Pawlak, “Piękne bestie“, portal DlaStudenta.pl). Irma Grese - masowa morderczyni, sprawczyni tortur, przestępczyni seksualna - została po wojnie osądzona przez Brytyjczyków i powieszona 13 grudnia 1945 roku. Nie jest jednak prawdą, że była lesbijką. Hitlerowska kryminalistka nawiązywała kontakty intymne z przedstawicielami obu płci, a jednym z jej najsłynniejszych kochanków był szalony “naukowiec” Josef Mengele. Maria Mandel również zaliczała się do biseksualistek. W tym miejscu wypada przypomnieć, że władze Trzeciej Rzeszy oficjalnie potępiały ludzi współżyjących z osobami tej samej płci. Za podejmowanie działań o charakterze homoerotycznym można było nawet wylądować w obozie koncentracyjnym (mężczyzn oznaczano różowym trójkątem, a kobiety czarnym). Jak widać, teoria teorią, a praktyka praktyką. Dodatkowym potwierdzeniem tej tezy mogą być: noc długich noży i plotki dotyczące prywatnego życia Rudolfa Hessa.

[6] Cytowany list znajduje się dziś w zbiorach Instytutu Pamięci Narodowej. Materiał był prezentowany na wystawie “Skazani na karę śmierci przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Krakowie w latach 1946-1955” (Kraków 2008-2009). Fotokopię dokumentu można zobaczyć w Internecie na oficjalnej stronie IPN-u. Galeria skanów związanych z Rachwałową, przyporządkowana do kategorii “Działacze opozycji politycznej”, nosi tytuł “Stanisława Rachwał z d. Surówka” (Ipn.gov.pl/strony-zewnetrzne/wystawy/skaz_na_smierc_krakow/galeria.html).

[7] Akcja utworu rozgrywa się w latach 1904-1907 na Wyspach Japońskich. Główną bohaterką jest piętnastoletnia gejsza, Chocho-san*, która w atmosferze skandalu decyduje się poślubić białego, dorosłego, chrześcijańskiego, amerykańskiego oficera Benjamina Franklina Pinkertona. Niestety, cała historia kończy się tragicznie. Warto jednak zaznaczyć, że w opowieści występuje motyw wieloletniego oczekiwania na męża, który nie daje znaków życia (chociaż Pinkerton staje się nieuchwytny z zupełnie innych przyczyn niż Zygmunt Rachwał). “Madame Butterfly” była ulubioną operą Marii Mandel. Nazistka tak bardzo lubiła ten utwór, że wielokrotnie zmuszała lagrową orkiestrę do jego wykonywania na terenie obozu. [*Mirosław Bańko, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, wyjaśnia: “Wynikałoby stąd, że gdy mowa o operze, należałoby stosować formę Chocho-fujin, a gdy mowa o bohaterce, to Chocho-san. To jednak teoria, miłośnicy muzyki przyzwyczaili się już do wersji Cio-Cio-San, znanej z libretta, oraz do obocznego zapisu Cho-cho-san, bliższego systemowi Hepburna, często używanemu na Zachodzie do transkrypcji imion i nazwisk japońskich”. Więcej szczegółów w poradni językowej PWN]

[8] Oba źródła historyczne - liścik do ubeków i prokuratorskie pismo - spoczywają w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej. Swego czasu pokazywano je na wystawie “Skazani na karę śmierci przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Krakowie w latach 1946-1955” (Kraków 2008-2009). Reprodukcje dokumentów udostępniono w wirtualnym albumie na oficjalnej stronie Instytutu (Ipn.gov.pl/strony-zewnetrzne/wystawy/skaz_na_smierc_krakow/galeria14.html).

[9] Podobno w latach siedemdziesiątych Stanisława Rachwał zgłosiła swój utwór do jakiegoś konkursu zorganizowanego przez Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu (ówczesna nazwa instytucji: Państwowe Muzeum Oświęcim-Brzezinka). Tak przynajmniej twierdzi Patrycja Gruszyńska-Ruman, która przytoczyła tę ciekawostkę w rozmowie z Jerzym Ignatowiczem. W programie radiowym “Studio Reportażu i Dokumentu prezentuje” Gruszyńska-Ruman, odpowiadająca na pytania Małgorzaty Raduchy, podała informację, że w 1972 roku wspomnienia naszej Bohaterki zostały uhonorowane zasłużoną nagrodą. Prowadząca, Raducha, słusznie porównała “Spotkanie z Marią Mandel” Stanisławy Rachwałowej do “Rozmów z katem” Kazimierza Moczarskiego. Nazwała je “drugą, damską wersją” tej wstrząsającej książki. Zapis audycji “Studio Reportażu…”, opublikowany 27 października 2008 roku, czeka na słuchaczy w serwisie internetowym Polskiego Radia.

[10] Krzysztof Tracki odnotowuje, że ojciec Bolesława Surówki, prawnik Karol, również przeniósł się na zachód Polski. Został nawet “adwokatem w Syndykacie Hut Żelaznych” (czyli w Katowicach). Przeprowadźmy porządne googlowanie, posprawdzajmy hasła typu “Karol Surówka”, “Surówka”, “Surówczyna”, “Surówczanka”, “Surówkowa” czy “Surówkówna”. W razie trudności dodajmy do nich słowa kluczowe “Lwów“, “Rudki”, “Śląsk“, “Katowice“ itp. Jaki będzie efekt? Otóż przekonamy się, że istnieje wiele publikacji z pierwszej połowy XX wieku, które wspominają o Surówkach mieszkających na Kresach Wschodnich i na Śląsku. Czy to rodzina Bolesława Surówki i/lub Stanisławy Rachwał? Czy to dowód na pokrewieństwo wybitnego publicysty z naszą Bohaterką? Wyrazy “Surówczyna” i “Surówkowa” często występują wraz z wyrazem “Emilia”. A tak właśnie brzmiało imię matki/matek Bolesława i Stanisławy. Rzeczownik “Emilia” niejednokrotnie idzie też w parze z rzeczownikiem “Karol”. Jest to zgodne z imieniem ojca/ojców Surówki i Rachwałowej. W gazecie “Siedem Groszy. Dziennik Ilustrowany dla Wszystkich o Wszystkiem” z 11 czerwca 1936 roku (fotokopia na stronie DocPlayer.pl) wydrukowano komunikat o śmierci Emilii Surówczyny: działaczki społecznej, narodowej i katolickiej. Czytamy w nim, że “Emilja” zmarła w wieku pięćdziesięciu sześciu lat. Była żoną “radcy Karola Surówki”, a jej panieńskie nazwisko brzmiało “Pustanowska”. Czy nie powinno być “Tustanowska”? Mniejsza z tym… Autor newsa kończy swój wywód słowami: “Osierociła dwie córki i dwóch synów, z których młodszy, Bolesław jest członkiem redakcji ’Polonji’. Dotkniętemu smutkiem Koledze redakcja ’Polonji’ i ’Siedmiu Groszy’ wyraża swe głębokie i serdeczne współczucie”. Heh, nabieram coraz większego przekonania, że Karol, Emilia, Bolesław i Stanisława to jedna rodzina. Zajrzyjmy jeszcze do dwóch popularnonaukowych artykułów Filipa Musiała: “Pilecki w spódnicy” i “Stanisława Rachwałowa: Bohaterka podziemia - prześladowana przez Niemców i komunistów”. Z tego pierwszego dowiadujemy się, że Rachwał “miała swoich ludzi (…) w Katowicach”. W tym drugim znajdujemy następujące zdanie: “Na Śląsku korzystała z wiadomości uzyskiwanych od swojej córki - Krystyny ps. ‘Beata’ (w związku ze sprawą swej matki skazanej na 4 lata więzienia) oraz Bilskiego ps. ‘B’”. Możliwe, że młodziutka Krystyna została oddelegowana na Ziemie Zachodnie, bo najzwyczajniej w świecie miała tam krewnych. A skoro jej wujek był zawodowym dziennikarzem, to na pewno doskonale wiedział, co się dzieje w raczkującej PRL.

[11] Patrz: reportaż “Nadzorczyni z SS“ Piotra Głuchowskiego i Marcina Kowalskiego zamieszczony w elektronicznej edycji “Wysokich Obcasów“. Lektura uzupełniająca: artykuł “Piękne bestie” Małgorzaty Schwarzgruber (materiał z miesięcznika “Polska Zbrojna” przedrukowany przez portale Onet, Interia i Wirtualna Polska). Dodatkowe info o postaci: tekst “Piękna bestia - kim była Irma Grese?” Sylwii Laskowskiej dostępny w archiwum Wirtualnej Polski.



Stanisława Rachwał w młodości:
http://i.iplsc.com/stanislawa-rachwalowa-ze-zbiorow-zeszytow-historycznych-win/0002TY1WXCWLAL4U-C116-F4.jpg 

Stanisława Rachwał w 1939 roku:
http://www.ekspedyt.org/wp-content/uploads/Stanis%C5%82awa_Rachwa%C5%82.jpg

Stanisława Rachwał jako więźniarka Auschwitz-Birkenau:
http://ipn.gov.pl/strony-zewnetrzne/wystawy/skaz_na_smierc_krakow/images/galerie/stanislawa_rachwal/Rachwal_3.jpg

Stanisława Rachwał jako więźniarka Urzędu Bezpieczeństwa:
http://ipn.gov.pl/strony-zewnetrzne/wystawy/skaz_na_smierc_krakow/images/galerie/stanislawa_rachwal/Rachwal_1.jpg