Tytuł oryginalny: “Saving Private Ryan”
Tytuł polski: “Szeregowiec Ryan”
Reżyseria: Steven Spielberg
Kraj produkcji: USA
Rok produkcji: 1998
Gatunek: dramat wojenny
Pięć Oscarów
“Szeregowiec Ryan” (1998) uchodzi za jeden z najlepszych filmów
wojennych w historii kinematografii. Duża w tym zasługa reżysera,
Stevena Spielberga, człowieka o ogromnym talencie i wszechstronnych
zainteresowaniach (zauważmy, że tworzy on bardzo różne dzieła:
fantastyczne, przygodowe, komediowe, obyczajowe, sensacyjne, historyczne
i wreszcie wojenne). Produkcja, będąca tematem niniejszego artykułu,
zaskarbiła sobie uznanie nie tylko publiczności, ale również krytyków.
Świadczy o tym pięć Oscarów, czyli Nagród Akademii Filmowej. Jeden Oscar
został jej przyznany za reżyserię. Dwa - za walory wizualne (zdjęcia i
montaż). Pozostałe dwa - za walory akustyczne (dźwięk i efekty
dźwiękowe). W tym miejscu należy wspomnieć, że jednym z uhonorowanych
współtwórców dzieła jest nasz rodak, słynny operator Janusz Kamiński.
Uważam, że nagroda, którą otrzymał Kamiński, jest w pełni zasłużona.
Doskonałe zdjęcia są tym, co w omawianym filmie bardzo rzuca się w oczy
(będzie o tym mowa w następnych akapitach). “Szeregowiec Ryan” był
również nominowany do Oscara w sześciu innych kategoriach, takich jak
najlepszy film czy najlepszy aktor.
Dlaczego “Ryan“?
O tym, że postanowiłam obejrzeć właśnie tę produkcję, zadecydowały dwa
czynniki. Po pierwsze: szukałam jakiejś odtrutki na wyjątkowo nieudane i
irytujące filmidło “1920. Bitwa warszawska” Jerzego Hoffmana. Polski
filmołak zrobił na mnie tak negatywne wrażenie, że potrzebowałam czegoś,
co przywróciłoby mi wiarę w to, iż istnieją na świecie dobre, ambitne,
poruszające, znakomicie zrealizowane dramaty wojenno-historyczne. Po
drugie: od pewnego czasu zastanawiałam się, jak wygląda wojna widziana
oczami żołnierza walczącego na froncie. Co widzi człowiek uczestniczący w
bitwie? Jak to jest leżeć w okopach, znajdować się między innymi
walczącymi, mieć naprzeciwko siebie wroga, strzelać do ruchomego celu i
uważać, żeby samemu nie zostać zastrzelonym? Jak ludzie zachowują się
przed bitwą, na początku walki, w jej środku, pod koniec i po
zakończeniu? Jak komunikują się ze sobą zwyczajni żołnierze? Jak wygląda
wydawanie rozkazów? Jak sprawdza się podział praw i obowiązków
wynikający z hierarchii wojskowej? Jak działają różne rodzaje broni? Jak
sobie radzą ranni i jak pracują sanitariusze? Innymi słowy: jak to
wszystko funkcjonuje?
W środku zawieruchy
“Szeregowiec Ryan”, którego wybrałam spośród wielu innych dostępnych
produkcji, spełnił oba moje oczekiwania. Zaspokoił moją potrzebę
obejrzenia dobrego filmu wojennego i udzielił mi odpowiedzi na nurtujące
mnie pytania. Twórcom dzieła należy się pochwała za to, że dali
odbiorcom możliwość, aby poczuli się jak prawdziwi żołnierze w samym
środku wojennej zawieruchy. Pan Kamiński, nasz utalentowany rodak,
spisał się na medal. Wiele scen nakręcono w taki sposób, żeby widz nie
był obserwatorem wydarzeń, tylko ich bezpośrednim uczestnikiem. Jeśli w
danym momencie bohaterowie znajdują się na pokładzie łodzi, to
oglądający przebywa tam razem z nimi: wyraźnie czuje kołysanie fal i
obawia się ataku choroby morskiej. Jeśli żołnierze wpadają do wody, to
widz również tam wpada i doznaje wszelkich związanych z tym wrażeń.
Jeśli na ekranie trwa bitwa, to odbiorca bierze w niej udział: wykonuje
gwałtowne ruchy, rozgląda się, przebiega w inne miejsce, doświadcza
szarpnięć i potknięć, widzi rozmaite rzeczy migające bądź przelatujące
mu przed oczami. Gdyby to była powieść, moglibyśmy tutaj mówić o
narracji personalnej lub wręcz pierwszoosobowej.
Sugestywne drobiazgi
W “Szeregowcu Ryanie” znajdziemy wiele drobiazgów, które - mimo swojej
pozornej banalności - robią na odbiorcy ogromne wrażenie. Przykładem
takiego drobiazgu jest fragment, w którym główny bohater wyjmuje z morza
hełm i wylewa z niego wodę zmieszaną z krwią. Następnie wkłada go sobie
na głowę, nie czując żadnego obrzydzenia. Inną sceną, zawierającą
sugestywny drobiazg, jest ta, w której pewien żołnierz chowa się za…
zdechłą krową. Niby nic wielkiego, zwłaszcza w czasie wojny, ale czy
ktoś z nas chciałby się ukrywać za zwłokami dużego zwierzęcia? Kolejna
sprawa: przyroda. W analizowanej produkcji umieszczono elementy takie,
jak sielski obraz pastwiska z biegnącym, beczącym i podzwaniającym
dzwoneczkami stadem owiec. Bardzo ładne jest także ujęcie, w którym
widzimy garstkę żołnierzy na tle zachodzącego słońca. Przypominają oni
ludzkie cienie. Takich drobnostek jest, oczywiście, więcej. Wśród nich
znajdziemy obrazy wstrząsające i naturalistyczne, które bez cenzury
odzwierciedlają okrucieństwo wojny. Przed przystąpieniem do seansu
powinniśmy się przygotować na wiele drastycznych widoków (krew, kikuty,
wnętrzności).
Straszna i piękna
Dzieło Stevena Spielberga ukazuje dwa aspekty konfliktu zbrojnego. Na
pierwszy rzut oka, są one od siebie dosyć odległe, może wręcz
przeciwstawne. Po głębszym namyśle będziemy jednak skłonni przyznać, że
jeden z nich wynika z drugiego (a właściwie: drugi z pierwszego.
Zachowajmy związek przyczynowo-skutkowy). Jakie to aspekty? Pierwszy:
to, co w wojnie najstraszniejsze. Drugi: to, co w wojnie najpiękniejsze.
Konflikt zbrojny nie ma nic wspólnego z dziecięcą zabawą ani grą
komputerową. To piekło pełne bólu, strachu, rozpaczy, tęsknoty, wyrzutów
sumienia i moralnego niepokoju. Tutaj na każdym kroku czają się:
cierpienie nie do wytrzymania, skomplikowane rozterki wewnętrzne oraz
śmierć (która czasem zabiera naszych przyjaciół i która zawsze stanowi
zagrożenie dla nas samych). Ale wojna jest również… wyjątkową szansą dla
człowieka. Może ona go uszlachetnić, uświęcić, wywindować na wyżyny. W
filmie “Szeregowiec Ryan” śmierć żołnierska zawsze jest piękna. Owszem,
straszna, ale również piękna. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że jest ona
tym piękniejsza, im bardziej ofiarna i heroiczna. No i ma sens. Ukryty,
głęboki, metafizyczny sens.
Amerykański patriota
Tak się zachwyciłam niespotykanym klimatem i perfekcyjnym wykonaniem
produkcji, że zapomniałam o najważniejszym, czyli o zreferowaniu jej
treści. A przecież jest ona równie interesująca (czy to moja wina, że
mnogość fascynujących szczegółów odwróciła moją uwagę od całości?).
Akcja “Szeregowca Ryana” rozpoczyna się w czasach współczesnych. Na
początku dzieła widzimy powiewającą, amerykańską flagę zajmującą cały
ekran. W tle słychać spokojną, poważną, ale również patetyczną i
ujmującą muzykę. Chwilę później zostaje nam pokazana flaga francuska
(tym razem w pewnym oddaleniu). Jesteśmy we Francji. Towarzyszymy
jakiejś wielopokoleniowej rodzinie, która przybyła tutaj ze Stanów
Zjednoczonych, żeby odwiedzić amerykański cmentarz wojskowy. Senior rodu
idzie kilka kroków przed pozostałymi osobami. Wydaje się bardzo
poruszony i sprawia wrażenie, jakby się śpieszył. Gdy starszy pan, a
wraz z nim reszta rodziny, dociera do jednego z białych krzyży, emocje
biorą górę nad godną postawą. Sędziwy mężczyzna nie jest już w stanie
panować nad wzruszeniem. Jego oczy wypełniają się łzami, a umysł -
wspomnieniami sprzed pięćdziesięciu lat.
D-Day
Cofamy się w czasie do 6 czerwca 1944 roku. Jest to tak zwany D-Day:
dzień wielkiego desantu wojsk alianckich w Normandii. Oddział
amerykańskich żołnierzy, dowodzony przez głównego bohatera, kapitana
Johna Millera, jest już bliski wylądowania na plaży Omaha. Wojskowi,
zmierzający tam drogą morską, wiedzą, że już tylko sekundy dzielą ich od
krwawej bitwy. Napięcie przeplata się z gotowością, a strach z
niecierpliwością. Niektórzy żołnierze się modlą. Może dlatego, że chcą
prosić Boga o zwycięstwo, a może po prostu dlatego, iż stoją w obliczu
śmierci. Tymczasem Miller wydaje im ostatnie rozkazy i wskazówki. Od
samego początku da się wyczuć braterską więź łączącą żołnierzy. Wkrótce
rozpoczyna się walka. W bitewnym chaosie wszystko zmienia się z sekundy
na sekundę. Czasem słyszymy, jak ktoś dziękuje swojemu koledze za pomoc,
a chwilę później ginie od zabłąkanej kuli. Inwazja kończy się
zwycięstwem aliantów, które wcale nie wywołuje w nich “stadionowej”
euforii. Radość nie może być bowiem pełna, gdy się widzi martwe ciała
omywane przez morskie fale. Jakże kruche jest ludzkie życie… Zupełnie
jak te śnięte ryby wyrzucane na brzeg.
Matki poległych
Kolejna scena rozgrywa się w USA. O ile wcześniej widzieliśmy wielu
walczących mężczyzn, o tyle teraz widzimy wiele pracujących kobiet. Są
to sekretarki, które siedzą przy maszynach i przygotowują oficjalne
listy do rodzin poległych. Wiele z tych pism ma trafić do matek zabitych
żołnierzy. W listach podkreśla się zwłaszcza dwie rzeczy, które razem
tworzą kolejny wojenny paradoks. Z jednej strony, pisze się o tym, że
utrata ukochanego syna to dla matki straszliwy cios. Z drugiej - o tym,
że ta wielka strata nie jest bezsensowna i że przyczyniła się do
wyższego dobra, tzn. wygrania przełomowej bitwy. W pewnym momencie
któraś z sekretarek spostrzega coś dziwnego. Otóż trzy pisma z
kondolencjami zostały zaadresowane do jednej kobiety. Sekretarka
informuje o tym fakcie jednego ze swoich przełożonych-oficerów (być może
myśli, że zaszła jakaś pomyłka). Ten zaś przedstawia sprawę swojemu
koledze, a następnie zwierzchnikowi. Niestety, potwierdza się
najczarniejszy scenariusz. Niejaka pani Ryan z Iowy straciła aż trzech
synów. Co więcej, ma ona jeszcze jednego syna: spadochroniarza, który
przepadł bez wieści. Przejęci oficerowie mówią o tym generałowi.
Logika serca
Szef sztabu armii amerykańskiej również wydaje się poruszony sprawą
Ryanów. Dowódca wyjmuje ze swojego archiwum bardzo stary list. Jest to
pismo napisane przez Abrahama Lincolna, a zaadresowane do kobiety, która
straciła na wojnie wszystkich pięciu synów[1]. Lincoln wyraża w nim
swoje współczucie dla osieroconej matki. Zwraca się do niej jak do
bohaterki, która - przez wzgląd na Republikę - złożyła najwyższą możliwą
ofiarę. Generał podejmuje śmiałą decyzję. Trzeba za wszelką cenę
odnaleźć ostatniego z braci Ryanów i odesłać go do domu. Zadanie,
polegające na odszukaniu szeregowca, przypada kapitanowi Johnowi
Millerowi. Miller, wraz z siedmioma podwładnymi, wyrusza na poszukiwanie
Ryana. Dziwny rozkaz wzbudza jednak poważne wątpliwości. Podkomendni
Millera nie rozumieją, dlaczego grupa rangerów (świetnie wyszkolonych i
piekielnie potrzebnych żołnierzy) musi szukać jednego zaginionego
chłopaka. Mniejsza już o stopnie i doświadczenie wojskowe. Jak można
ryzykować życie ośmiu ludzi w imię jednego?! Tym bardziej, że oni
również mają matki! John Miller rozumie jednak sens tego zadania. Ma ono
swoją logikę. Logikę serca.
Poszukiwanie szeregowca
Ośmiu rangerów przemierza Normandię w poszukiwaniu Jamesa Francisa
Ryana. Cała grupa musi mieć się na baczności, ponieważ wszędzie roi się
od Niemców. Szukając szeregowca, żołnierze przeżywają mnóstwo przygód.
Niektóre z nich są bardzo niebezpieczne. Towarzyszą im wstrząsające
wydarzenia, a ryzyko utraty zdrowia i życia jest jak najbardziej realne.
Inne przygody są znacznie lżejsze. Da się w nich nawet wyczuć pewną
ironię (czarny humor?) losu. Śledząc poczynania bohaterów, widzowie
poznają ich charaktery, temperamenty i sposoby myślenia. Kapitan Miller
jest człowiekiem uwielbiającym roztaczać wokół siebie aurę
tajemniczości. Nie chce powiedzieć, skąd pochodzi ani czym zajmował się
przed wojną. Spośród podwładnych oficera wyróżniają się: szeregowiec
Reiben, szeregowiec Jackson i kapral Upham. Reiben jest kłótliwy i
konfliktowy. Od początku podchodzi sceptycznie do realizowanego zadania.
Jackson jawi się jako agresywny wojak i fanatyk religijny. Jest on
jednak wybitnie uzdolnionym snajperem. Upham to chudy, wrażliwy,
niezdarny intelektualista i poeta. Nie miał jeszcze okazji walczyć, ale
sprawdza się jako tłumacz.
Wyciskacz łez
“Szeregowiec Ryan” nie jest filmem lekkim. Primo: porusza trudne tematy
związane z wojną, śmiercią, cierpieniem, przemijaniem i poświęceniem.
Secundo: dominuje w nim atmosfera powagi i doniosłości. Tertio: zawiera
wiele drastycznych obrazów i rozdzierających serce scen. Quatro: jest
bardzo długi (trwa 169 minut, czyli prawie 3 godziny. Sama sekwencja
desantu w Normandii zajmuje jakieś 23 minuty). Produkcja - chociaż
niezwykle wzruszająca i monumentalna - zawiera jednak elementy
rozładowujące napięcie. Chodzi mi tutaj o sceny, w których żołnierze
pozwalają sobie na rubaszne żarty, opowiadają sobie anegdoty albo
przeżywają mniej dramatyczne perypetie. Przykład: fragment, w którym
kapitan Miller dostaje napadu śmiechu. Okazuje się, że przypomniał mu
się żołnierz-karzeł, który “chodził na rękach szybciej niż na nogach”.
Mimo obecności “rozładowywaczy napięcia”, analizowane dzieło jest
zdecydowanie patetyczne i poruszające. Gdy się kończy, odbiorca długo
nie może dojść do siebie. Zarówno po seansie, jak i w jego trakcie,
można się popłakać albo poczuć łzy napływające do oczu. Również podczas
wspominania filmowych scen można się głęboko wzruszyć.
Tradycyjnie i romantycznie
Obraz wojny i żołnierzy, ukazany w filmie Stevena Spielberga, jest
bardzo tradycyjny. Produkcja stanowi pochwałę klasycznych cnót
rycerskich, takich jak odwaga, męstwo, ofiarność czy samozaparcie.
Bohaterowie zawsze starają się postępować honorowo. Nawet ci, którzy
przeżywają chwile słabości, ostatecznie biorą się w garść. “Szeregowiec
Ryan” kojarzy mi się nieco z utworami romantycznymi. Chociaż jego
tematyka dotyczy działań zbrojnych, jest w nim miejsce na odrobinę
irracjonalizmu. Czymże jest bowiem zadanie polegające na poszukiwaniu
Jamesa Francisa Ryana? Czymś, co można pojąć tylko sercem, nie rozumem. W
dziele Spielberga znajdziemy również inne elementy romantyczne: kult
sztuki i artysty, szczyptę uduchowienia, nutkę sentymentalizmu. Jeden z
bohaterów filmu, Upham, jest literatem i bibliofilem. Przyłączając się
do kapitana Millera, żałuje, że nie może zabrać ze sobą… maszyny do
pisania. Jackson łączy pojęcie patriotyzmu z pojęciem religijności.
Przed oddaniem strzału zawsze się modli. Znamienna jest scena, w której
żołnierze zachwycają się melancholijną pieśnią Edith Piaf. Mówi ona o
kobiecie, która wszędzie widzi twarz zmarłego kochanka.
Nie dla wszystkich
“Szeregowiec Ryan” bardzo przypadł mi do gustu. Byłabym skłonna
zarekomendować go innym osobom, gdyby nie fakt, że nie jest on
odpowiedni dla wszystkich. Wiem, że nie wszyscy lubią filmy wojenne,
zwłaszcza te, które ukazują konflikty zbrojne przez pryzmat doświadczeń
walczących żołnierzy. Poza tym, oglądanie takich produkcji wymaga od
widza posiadania specyficznej wrażliwości. Z jednej strony, trzeba być
odpornym na ekstremalnie nieprzyjemne widoki. Z drugiej - trzeba umieć
postawić się na miejscu bohaterów, czuć to, co oni czują, i myśleć tak,
jak oni myślą. Na pewno powinni sięgnąć po ten film miłośnicy dobrego
kina. Choćby po to, żeby podziwiać jego perfekcyjne wykonanie, którego
potwierdzeniem jest Oscar za reżyserię i cztery Oscary w kategoriach
technicznych. Można go również obejrzeć z przyczyn patriotycznych.
“Szeregowiec Ryan” mówi wprawdzie o patriotyzmie amerykańskim, ale
podczas jego seansu trudno nie pomyśleć o polskich żołnierzach, którzy
często walczyli jeszcze dzielniej i jeszcze ofiarniej. Spróbujmy sobie
wyobrazić, że zamiast Amerykanów są tam Polacy, a w pierwszym ujęciu nie
powiewa Stars and Stripes, tylko flaga biało-czerwona.
Prawdy i mity
Wszystkim, którym spodoba(ł) się film Stevena Spielberga, polecam
arcyciekawy program dokumentalny “Prawdy i mity filmowej elity.
Szeregowiec Ryan” (był on emitowany na kanale Discovery World). Celem
programu jest ustalenie, które elementy dzieła są realistyczne i
prawdopodobne, a które nie. Według twórców programu, nietypowe zadanie,
jakie przypadło Johnowi Millerowi i jego podwładnym, raczej nie mogłoby
mieć miejsca w rzeczywistości. Faktem jest jednak to, że w czasie II
wojny światowej Amerykanie wprowadzili wzruszające prawo, które
obowiązuje aż po dziś dzień. Otóż jeśli na wojnie zginęło całe walczące
rodzeństwo z wyjątkiem jednej osoby, to ta ostatnia żyjąca osoba może
zostać odesłana do domu. Kolejna sprawa: historia filmowych Ryanów
przypomina autentyczne losy niejakich braci Sullivanów i Nilandów.
Życiorys Jamesa Francisa Ryana jest niemal identyczny z życiorysem
sierżanta Fredericka “Fritza” Nilanda (potwierdza to rodzina żołnierza).
A co z wizją alianckiego desantu w Normandii? Zdaniem amerykańskiego
weterana, który uczestniczył w tym wydarzeniu, jest on niesamowicie
realistyczny i przywołuje dawne wspomnienia.
“Szeregowiec Ryan” - film dla widzów, którzy wiedzą, czego chcą.
Natalia Julia Nowak,
30.09. - 07.10. 2014 r.
PRZYPIS
[1] Pozwolę sobie zacytować intrygującą informację, jaką znalazłam w
serwisie Filmweb.pl na stronie poświęconej “Szeregowcowi Ryanowi”
(rubryka “Ciekawostki”, sekcja “Pozostałe”): “List Abrahama Lincolna do
pani Bixby przedstawiony w filmie różnił się od oryginału. Tylko dwóch z
jej synów zginęło: sierżant Charles Bixby w bitwie o Fredericksburg w
1863 i szeregowiec Charles Bixby w Petersburgu w stanie Virginia w roku
następnym. Dwaj pozostali synowie: szeregowcy George i Edward Bixby
zdezerterowali, a ostatni - kapral Henry Bixby, został pojmany, a
następnie uwolniony dzięki wymianie jeńców. Pani Bixby po prostu
okłamała Departament Wojny co do liczby poległych dzieci. Co więcej,
listu tego nie napisał sam Abraham Lincoln, ale jego sekretarz - John
Hay”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz